Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

poniedziałek, 27 czerwca 2011

UWIERZMY [OP]

Robiąc porządki w swoich zapiskach, notatkach i pomysłach na opka, znalazłam jakieś stare opko, o którym kompletie zapomniałam... O_o
 Wiem, że to już po czasie, że B&B już są razem i wiele się pozmieniało, ale to opko powstało po 100-tnym odcinku, kiedy wszystko bardzo się pokomplikowało. Mam nadzieję, że choć odrobinkę komuś się spodoba. Jest dziwne, jak zwykle u mnie. Z tego, co pamiętam pisałam je po przeczytaniu sporej ilości opinii na angielskich forach, gdzie ludzie wyzywali Brennan od idiotek, za to co zrobiła Boothowi w finałowej scenie, za to co mu powiedziała...

 Tyle we wstępie, a teraz oddaje Wam swoje dziwne coś, co mi pozwoliło wtedy zrozumieć Bones i jej zachowanie. Mały powrót do przeszłości i przyjrzenie się życiu.


Uwierzmy

‘Nie!... Nie mam tak otwartego serca, jak ty… Jestem naukowcem, nie potrafię się zmienić… Nie wiem, jak… Nie wiem, jak…’

Wiele osób nie potrafi zrozumieć zachowania Brennan. Obwiniają ją za to, co dzieje się miedzy nią i Boothem. Mówią, że jest głupia, że tak postępuje, że odrzuca miłość, szansę na szczęście i krzywdzi człowieka, na którym najbardziej jej zależy. Ale, czy ona nie została skrzywdzona?

Mówią, że normalny człowiek nigdy by się tak nie zachował, ale czy ci którzy to mówią, przeszli w życiu przez to, co ona? Zanim będzie ją ktoś obwiniał, krzyczał, że jest głupia, że nie potrafi kochać, może warto spojrzeć w jej przeszłość i zastanowić się, dlaczego tak postępuje, dlaczego tak panicznie boi się wiązania z drugim człowiekiem. Mam nadzieję, że jak spojrzycie w tę przeszłość, ujrzycie ten obraz, postaracie się choć troszkę zrozumieć jej postępowanie.

To nie jest tak, że ona nie ma serca, że nie potrafi nikogo kochać i krzywdzi ludzi. Przecież doskonale wiecie, że ona ma serce, bardzo pokaleczone i obolałe, ale je ma. Poznajcie ją trochę lepiej, a potem patrzcie na jej obecne zachowanie.

Jak wspominałam, wielu ludzi ją krytykuje, za to, jak postępowała z Boothem, ale czy ci, którzy krzyczą najgłośniej, choć na chwilę zajrzeli w jej przeszłość, czy już całkiem zapomnieli przez co przeszła?

Jeśli nie pamiętacie…
Jeśli nie rozumiecie…
Coś wam powiem…

Wyobraźcie sobie teraz, że przez 15 lat swojego życia jesteście szczęśliwi. Przez 15 lat wiecie dokładnie czym jest miłość, wiecie, co znaczy kochać, macie wspaniałą rodzinę….
Wszystko to jednak trwa tylko przez te 15 lat… Potem, nagle, świat zawala wam się na głowę i tracicie to wszystko, co do tej pory było waszym sensem. Tracicie to, w co wierzyliście. Cała radość i miłość znika jednego dnia i macie wrażenie, że do tej pory tylko śniliście jakiś wspaniały sen, z którego w końcu trzeba było się obudzić.

Na pewno widzieliście ten film, w którym ludzie żyją sobie normalnie w świecie, który uważają za prawdziwy. Zakładają w nim swoje rodziny, kochają się, śmieją, rodzą dzieci… po prostu żyją. Są szczęśliwi w pięknym, kolorowym świecie. Są pewni, że wszystko jest prawdziwe, ale nagle, w jednym momencie tego wspaniałego życia, wszystko się zmienia. Nagle okazuje się, że wszystko było jedynie złudzeniem. To, co dla nich było prawdą, okazuje się zwykłym kłamstwem. Budzą się i już nie widzą pięknego, kolorowego świata, nie słyszą śmiechu, nie odczuwają szczęścia. Teraz widzą ciemność i ruiny tego, co uważali za swoje życie. Koszmar staje się jawą i nagle trzeba w nim żyć. Tylko tym razem już nie mogą się obudzić. Muszą żyć w ciemności, smutku, w miejscu, gdzie stale muszą walczyć o swoje, by przeżyć. Gdzie wciąż toczy się wojna o uczucia, o wolność, o siebie. Niektórzy z nich żałują, że w ogóle się obudzili. Woleliby wrócić do swojego pięknego snu, nawet jeśli wiedzieliby, że to wszystko nie jest prawdą, woleliby piękne kłamstwo i złudne uczucie szczęścia niż prawdziwe życie w ciemności i bólu, gdzie wciąż trzeba walczyć, gdzie trzeba być silnym i nie można pozwolić sobie na chwilę słabości, bo właśnie ona może ich zniszczyć. Szczęśliwe życie jednak zniknęło i nie ma do niego powrotu. Został ten koszmar, w którym muszą żyć, w którym za żadne skarby świata nie chcą być, ale nie mają wyboru.
Tak nagle się budzą, tak nagle muszą zapomnieć o rodzinie, bo już jej nie mają…

Tak nagle musicie zapomnieć, czym jest rodzina, bo już jej nie macie.
Macie tylko te swoje 15 lat i jesteście zupełnie sami w świecie pełnym ludzi. Rodzice odeszli, brat was zostawił, nie macie już nikogo. Jesteście sami. Macie poczucie winy, że to, co się stało, stało się przez was. Rodzina zniknęła i już nie macie nikogo, kto by was kochał. Nawet oni.

Trafiacie do jakiegoś nowego domu. Dają wam worek na śmieci, w który macie zapakować swoje rzeczy… No właśnie, rzeczy… To, co najbardziej pragniecie mieć przy sobie, nie da się zabrać. Bo jak zabrać coś, co już nie istnieje? Jak zabrać do nowego domu choć troszeczkę miłości? Co zrobić, by znowu poczuć, że ktoś was kocha? Miłości nie zapakujecie w ten brudny worek na śmieci, choćbyście nie wiem, jak bardzo chcieli, jak bardzo byście się starali.
Trafiacie do nowej rodziny, która, niewiadomo z jakich powodów, przyjmuje was pod swój dach. Każdego jednego dnia czujecie, że nikomu na was nie zależy, że jesteście tylko kulą u nogi, której trzeba się pozbyć.

W końcu, znowu ktoś was opuszcza, znowu daje wam do zrozumienia, że was nie da się pokochać. Wracacie do systemu i czekacie na kolejną rodzinę, która może spróbuje was pokochać.
I w końcu ktoś taki się znajduje, ktoś w końcu znowu zabiera was do siebie, ale wasze nadzieje na normalne życie i miłość ponownie zostają rozwiane. Kolejna rodzina, na każdym kroku daje wam do zrozumienia, że nie można was kochać. Zabranie was było pomyłką. Znowu was wyrzucają. Zaczynacie czuć się, jak rzecz, którą w każdej chwili można wziąć i wyrzucić, jak się znudzi.

Powoli zaczynacie w to wszystko wierzyć. Wierzyć, że nikt was nie pokocha, że na świecie nikogo dla was nie ma, że waszym przeznaczeniem jest życie w samotności. Zaczynacie widzieć, że otwieranie się przed ludźmi nie przynosi nic dobrego. Macie 16 lat, a już czujecie, że na tym świecie nie ma dla was nikogo, komu moglibyście zaufać. Powoli zaczynacie odgradzać się od świata. Przestajecie być mili i uśmiechnięci, bo to nic nie daje. I tak nikt was nie kocha. Zaczynacie być zimni i zdystansowani. Już nikomu nie ufacie.

W końcu wyrywacie się z objęć systemu i trafiacie na studia, gdzie ponownie macie okazje przekonać się o ludzkiej złośliwości. Nie macie żadnych przyjaciół, jesteście kompletnie sami. Znowu. Po prostu sami i macie wrażenie, że właśnie tak będzie do końca życia.

W końcu jesteście dorośli i na swojej drodze spotykacie pewnego przystojnego doktora. Michael Stires… Michael jest pierwszym człowiekiem od lat, który się wami zainteresował. Jednak wy nie pokazujecie mu swojej prawdziwej twarzy. U niego szukacie możliwości spotykania się i zaspokajania potrzeb biologicznych. W końcu jednak ryzykujecie i dopuszczacie go do siebie bliżej, ufacie mu i przez jakiś czas jest dobrze, by potem znowu to wszystko się rozpadło. Zaledwie kilka lat później, spotykacie się i przekonujecie się, jaki jest naprawdę. Znowu czujecie ból i smutek. Znowu ktoś was wykorzystał, znowu ktoś zawiódł wasze zaufanie. Wszyscy w waszym życiu odchodzą, jak tyko zaryzykujecie otwarcie się i przyznanie do jakichś uczuć. Zawsze wszyscy, którzy mówią, że was kochają, że jesteście dla nich ważni, odchodzą, a wy ponownie zostajecie sami.

I znowu staracie się posklejać roztrzaskane i obolałe serce. Tak dzieje się za każdym razem. Od 15 lat, wszyscy bliscy wam ludzie zostawiają was i odchodzą. Wszyscy zadają wam ból, sprawiają, że cierpicie. Mówią, że im zależy, a potem odwracają się plecami. Wszystko jest dobrze, dopóki nie ma jakiejś deklaracji z którejś ze stron. Po niej wszystko się rozpada.

A pamiętacie, jak było z Sullym? Wszystko układało się świetnie, zdawało się, że to coś poważnego, że wreszcie znalazła kogoś, kogo kocha… ale i tym razem po wielkich słowach i wspaniałym czasie, znika. Znowu ktoś odchodzi, zostawiając ją samą. Najpierw mama, tata, brat, potem rodziny zastępcze, Michael, Sully… Wszyscy odchodzą. Wszyscy!

Myślicie tylko, że po prostu was nie da się kochać, że każdy, kto to powiedział, chwilę potem już żałował. A poznając część waszego prawdziwego oblicza, odchodził. Jak macie ufać komukolwiek? Nieważne, jak pięknych słów ktoś użyje, wy już nie ufacie. Dla was miłość stała się cierpieniem. Dlaczego nie chcecie ryzykować? Boicie się, że stanie się to samo, co zawsze. Na końcu ponownie zostaniecie sami, próbując posklejać serce już tak poranione, tak rozbite, że z trudem będzie je naprawić. Boicie się tego. Co z tego, że czujecie, że mówił prawdę, nadal widzicie swoją przeszłość, która nie pozwala wam zapomnieć o tym, jak wszystko się skończy. Czujecie, że was kocha, że i wy kochacie, ale trauma z przeszłości nie pozwala wam zaryzykować. Znowu będzie ból, znowu będzie samotność, a tego nie chcecie. Wolicie raz skrzywdzić i cieszyć się jego późniejszym szczęściem, niż raz zaryzykować i potem skrzywdzić go o wiele bardziej. Jego i siebie. Wolicie zadać jeden krótki cios, by uchronić was przed najgorszym. Nigdy więcej nie chcecie czuć tego, co towarzyszyło wam przez te wszystkie lata. Dlatego go odrzucacie. Dlatego ona go odrzuca.

Doskonale wiecie, że go kochacie i z tym też musicie sobie dać rade. To nie jest łatwe. Wielu ludzi krzyczy: ‘Brennan to idiotka, jak ona mogła?!’ Myślę, że mogła. Jej życie ukształtowało jej psychikę i czy tego chce, czy nie, jej przeszłość wciąż jest obecna i nie zamierza nigdy zostawić jej w spokoju. Nie, dopóki sama jej się nie wyrwie.

Postarajmy się zrozumieć jej postępowanie, postarajmy nie gniewać się na nią, tylko życzmy jej szczęścia i odwagi do zmiany, i pokonania fatum. Ona jest naprawdę przerażona i nasze krzyki jej nie pomogą. Wierzmy w nią, uwierzmy, że ten którego pokocha jej nie zostawi, że pomoże jej przez to wszystko przejść, że będzie trzymał ją za rękę i przeprowadzi przez to, czego tak bardzo się boi. Wierzmy, że znajdzie w sobie siłę, by w końcu zaryzykować, że w końcu dostaną swoją szansę i w ten sposób oboje wygrają szczęście. My to już wiemy.
Wiemy, że im może się udać, ale oni potrzebują na to trochę więcej czasu, potrzebują się z tym oswoić i zapoznać. Nie krytykujmy ich działań. Po prostu stójmy za nimi murem i nie pozwólmy się wycofać. Bądźmy z nimi na dobre i na złe. Zaufajmy im. Wiedzą, co robią i w końcu dojdą do miejsca, które my już znamy.

2 komentarze:

  1. Hej :) Chciałabym Cię zaprosić na nowo powstałego bloga bitwa-magow.blog.onet.pl

    Jest to blog z opowiadaniem ;) Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń