Z pozdrowieniami dla czytających:*
47.
- Czułem się trochę, jak na obiadku u teściowej.
- Albo u ukochanej babci- dopowiedziała Bones- Ta kobieta ma w sobie tyle ciepła i życzliwości, że mogłaby obdzielić cały świat, a jeszcze i tak zostałby zapas dla nowo potrzebujących.
- Pięknie powiedziane, Bones.- uśmiechnął się.
- I te wszystkie historie z ich życia…- westchnęła- Kiedy o tym opowiadała, wyobrażałam sobie nas. Ta historia o tym, jak, jadąc na wakacje pod namiot, zgubili drogę i po długich poszukiwaniach wybranego wcześniej miejsca, zdecydowali, ze to nie ma sensu, skoro trafili na tak piękną okolicę. Weszli do lasu i niedaleko znaleźli piękne jezioro…
- … i stwierdzili, że to tam będą ich wyśnione wakacje.
- Tak. Rozbili namiot w środku lasu, tuż przy tym jeziorze… Kochali się przy świetle księżyca, nad brzegiem…- mówiła rozmarzona- Kąpali nocą… Byli tylko dla siebie. Oni i miłość.
- Najwspanialsze wakacje w życiu.
- Miło by było kiedyś coś takiego przeżyć.
- Tak, tylko…
- Tylko, co?
- Z moimi umiejętnościami, doskonała orientacją w terenie i twoim systemem nawigacyjnym w samochodzie, trudno byłoby się zgubić.
- Racja- zaśmiali się- Za dużo techniki w naszym świecie. Czasami psuje spontaniczność.
- Zawsze można zepsuć GPS.
- W moim samochodzie?
- Tak. Tylko wtedy, zostaję jeszcze ja.
- Ciebie zamknęłabym w bagażniku.
- Nie zrobiłabyś tego.- spojrzał na jej uśmiech- Zrobiłabyś?
- Hmm…
- No wiesz, co… Mnie?
- Coś ty, Booth. Nigdy bym tego nie zrobiła.
- Mam nadzieję.
Po chwili.
- Wiesz, czego bym chciała, Booth?
- Zamknąć mnie w bagażniku?
- Nie. Oczywiście, że nie. Byśmy w jej wieku, też mieli takie piękne historie do opowiadania. By nasza miłość była tak młoda i piękna, jak teraz.
- I tak będzie, Bones. Zawsze o tym marzyłem. Wiesz, poza domem, rodziną i wspaniałymi dziećmi, chciałbym mieć piękną starość, mieć, co opowiadać swoim dzieciom i wnukom…
- Być szczęśliwym z ukochaną osobą- dokończyła.
- Tak. Właśnie tak.
- Jesteś ze mną szczęśliwy?
- Co to za pytanie, Bones?- zdziwił się.
- Normalne- odpowiedziała spokojnie.
- Jestem z tobą niewyobrażalnie szczęśliwy, kochanie. Najszczęśliwszy na świecie.
- Ja też, Booth. Jestem z tobą szczęśliwsza niż kiedykolwiek, z kimkolwiek w przeszłości.
- Ależ mam teraz ochotę wziąć cię w ramiona i całować, aż zabraknie nam tchu.
- Zawsze możesz zatrzymać samochód i spełnić swoje życzenie. A ja chętnie ci w tym pomogę.
- Tak… Chwilę. Nie podpuszczasz mnie?
- Co?
- No wiesz…
- Nie.- patrzyła na niego i zastanawiała się, co ma na myśli.
- Nie pamiętasz?
- O czym, Booth?
- O zakładzie.
- Doskonale pamiętam.
- Czyli mnie poduszczasz.
- Nie.
- Poddajesz się?
- Oczywiście, że nie.- położyła rękę na jego ramieniu.
- To nieczyste zagranie.
- W zakładzie mowa jest o jednej nocy bez siebie, bez seksu.
- No i?
- Teraz mamy południe, więc…
-… zakład jeszcze się nie rozpoczął.
- Dokładnie.
- Czyli równie dobrze mógłbym teraz zjechać na pobocze i spełnić swoje życzenie.
- I moje też, przy okazji- uśmiechnęła się.
- Chcesz tego?
- Nie marudź, tylko skręcaj.
- Jak sobie życzysz, Bones- Booth zjechał na pobocze i zatrzymał samochód.
- Gotowe- powiedział.
- Przejdźmy się.
- Co?- zdziwił się.
- Chyba nie chcesz objąć mnie i całować do utraty tchu w samochodzie, co?
- Czemu nie?
- Bo tutaj mamy dość… małe pole manewru. Chodź.- uśmiechnęła się i wyskoczyła z auta. Booth podążył za nią.
48
- Bones, dokąd ty idziesz?- pytał, próbując dorównać jej kroku.
- Szukać jeziora- odpowiedziała poważnie.
- Skąd wiesz, że ono tu jest?
- Użyłam metafory.
- Naprawdę?
- Co cię tak dziwi?- zatrzymała się i odwróciła do agenta.
- Rzadko można usłyszeć metaforę z twoich ust. Zwłaszcza taką.
- Jaką?
- Taką… ładną i.. dość znaczącą.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Dobrze wiesz, kochanie.- zbliżył się do niej i objął w pasie. Przyciągnął bliżej siebie.
- Nie…
- ‘Kochali się w blasku księżyca, tuż nad brzegiem’- zacytował.
- Myślisz, że szukam metaforycznego jeziora, by się z tobą kochać?
- No.- wyszczerzył się.
- W blasku księżyca.- powtórzyła- Dzisiaj, bez sensu byłoby szukanie jeziora.
- Bo?- zbliżył swoje usta do jej ucha i szepnął.
- Bo…- również szeptała- nasz zakład dotyczy nocy.
- Nie poddałabyś się, gdybyśmy takie jezioro znaleźli?
- Czemu ja? Zawsze ty mógłbyś to zrobić.
- Ja jestem facetem.
- I co to zmienia?
- Nie mogę się poddać.
- Przy mnie nie musisz obawiać się o swoją męską dumę. Poza tym, jest jeszcze jeden powód, dla którego nie moglibyśmy czekać na noc.
- Jaki?
- Sprawa do rozwiązania.
- Racja…
- Ale nie zapominajmy o tym jeziorze… Zawsze możemy je odnaleźć, jak będziemy mieli wolne.
- To prawda- chwilę patrzyli się sobie w oczy- Booth?
- Tak?
- Nie miałeś przypadkiem jakiegoś… życzenia?
- Miałem?
- Hej!- dała mu kuksańca.
- To bolało.- pomasował się po ramieniu.
- I dobrze.
- Coś ostatnio za często mnie szturchasz.
- Zasługujesz sobie. Hej, nie pamiętasz? Okej…- próbowała odejść, ale silne ramiona Bootha jej na to nie pozwoliły. Przyciągnął ją jeszcze bliżej.- Przypomniało się?
- Doskonale pamiętam o… tym…- złączył ich usta, zanim Bones zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Od razu się w sobie zatracili i rozpoczęli wewnętrzny, tak dobrze im znany, namiętny taniec.
Po długim, niezwykle namiętnym i romantycznym pocałunku na łonie natury, wśród drzew i radośnie śpiewających ptaków, nasza para ruszyła z powrotem do samochodu. Jeszcze wiele do zrobienia, nie mogą pozwolić sobie na coś więcej w trakcie prowadzenia śledztwa. Przecież oboje są profesjonalistami, więc muszą się tak zachowywać. Ze splecionymi rękami i szerokimi uśmiechami na twarzach, na których wciąż tlił się odcień pożądania, wrócili do czarnego SUV’a agenta. Wsiedli i ruszyli z powrotem do Jeffersonian.
Po drodze…
- Booth, co ty na to, by zorganizować dzisiaj wieczorem mały wypad z przyjaciółmi do Founding Fathers? Napilibyśmy się wina, pogadali i…
- … powiedzieli wszystkim, że wreszcie jesteśmy razem.- dokończył za nią.
- O tym właśnie myślałam. Founding Fathers to takie nasze wspólne miejsce. Może nawet niczego by nie podejrzewali, no wiesz, tego, po co naprawdę tam idziemy.
- A mówiłaś, że nie chcesz robić z tego wielkiego halo.
- Bo nie chcę. Chcę, żeby to wyszło naturalnie, ale pomyślałam sobie, że wieczór przy winie, z przyjaciółmi byłby lepszą okazją, niż zwoływanie tajemniczego zebrania w Instytucie.
- Chyba masz rację- uśmiechnął się- Jak zawsze- dodał po chwili.
- Wreszcie się ze mną zgadzasz.
- W czym?
- W tym, że to ja zawsze mam rację.
- Niekoniecznie.
- Sam to przed chwilą powiedziałeś.
- Powiedziałem to za ciebie, wiesz, żeby cię w tym wyręczyć.
- Mów, co chcesz.
- Ale… nie okłamujmy się.
- Nie rozumiem.
- Przeważnie. Przeważnie,- podkreślił- ale nie zawsze, masz rację.
- Dziękuję.
- Ależ proszę bardzo- uśmiechnęli się i resztę drogi przejechali w ciszy, słuchając muzyki płynącej z głośników.
Jeffersonian.
- O, jesteście- powitał ich głos Angeli.
- Jesteśmy- odpowiedzieli- Jakieś nowe informacje?- spytał Booth.
- Owszem- odpowiedziała- Znalazłam adres ośrodka opiekuńczego,- mówiła, kiedy cała trójka szła do gabinetu artystki- w którym przez kilka lat przebywał Henry. W bazie jest informacja, że trafił tam w wieku 5 lat i przebywał do ukończenia pełnoletniości.
- Ponad 10 lat…- powiedziała cicho Brennan.
- Nie był w żadnej rodzinie zastępczej?- spytał Booth.
- Bywał. Nawet w kilku, ale niestety w żadnej nie zagrzał zbyt długo miejsca.
- Długo w niej nie został- wyjaśnił Booth, widząc minę Bones.
- Dzięki- uśmiechnęła się i słuchali dalej tego, co miała im do przekazania panna Montenegro.
- Z tych informacji wynika, że w tym okresie, w którym Henry przebywał w systemie, dyrektorką tej placówki była niejaka Rose Nasil. I z tego, co widzę- przesunęła wyświetlone dokumenty na ekranie- wciąż nią jest. Dokładnie w tym samym ośrodku, w którym przebywał Henry.
- Jaki jest adres?- spytał Booth.
- Sonaw Street 4, Wirginia.
- Masz może adres jego ostatniego zamieszkania? Miejsce, do którego trafił po uwolnieniu się od systemu?- teraz spytała Brennan.
- Niestety nie ma tu żadnej informacji na ten temat. Jedyny adres jaki podany jest w jego papierach, to ośrodek, w którym mieszkał przez większą część swojego życia.
- Jakieś informacje o rodzicach biologicznych?
- Ani jednego słowa. Tylko tyle, że są nieznani. Widocznie podrzucili go do ośrodka, albo gdzieś indziej…
- Okropne…- powiedział Booth- Jak można zrobić coś takiego własnemu dziecku? Nigdy tego nie zrozumiem.
- Są na świecie takie potwory- zauważyła Ange.- Sweetie, w porządku?- zwróciła się antropolog.
- Tak, nic mi nie jest.- odpowiedziała spokojnie.- Wiem, że to przywołuje wspomnienia, te złe, ale dam sobie radę. To już za mną, już do mnie nie wróci.
- Poza tym, masz rycerza w lśniącej zbroi tuż przy swoim boku- puściła do niej oczko.
- O, dziękuję ci, Ange- dumny agent wypiął pierś.
- Nie mów tak o nim, w jego obecności. Będzie się ze mną drażnił.
- Ja? Nigdy w życiu.
- Za dobrze cię znamy, Seeley- powiedziała artystka.- Wybacz,, sweetie, poniosło mnie troszeczkę. Zapomniałam, że nasz rycerz z przerośniętym ego jest z nami w pokoju.- zaśmiała się.
- Nie przesadzasz nieco, Angie?- Booth spojrzał na nią.
- Każdy facet ma przerośnięte ego.
- A Booth, to już wyjątkowo.
- I ty też przeciwko mnie, Bones?
- Nigdy.- po chwili- Dobra, koniec z tematem rozrośniętego ego- powiedziała Brennan- Co teraz? Masz jeszcze jakieś informacje, Ang?
- Niestety, nic więcej tutaj nie ma. Same informacje o adresie i placówce były nieźle ukryte. Zupełnie tak, jakby ktoś nie chciał, by miano do nich dostęp.
- To dziwne- powiedział Booth.- Dobra, to ja jadę do FBI, zobaczymy czy w naszych bazach się coś znajdzie. Podzwonię trochę i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nie ma sensu już dzisiaj jechać do Wirginii, pojedziemy tam jutro z Bones. Dzwońcie, jak czegoś się dowiecie.
- Jasne.- odpowiedziały. Chwilę potem Booth wyszedł i ruszył do siedziby FBI.
- Ja pójdę sprawdzić, czy Daisy znalazła coś na kościach.- Brenn już miała wyjść- Acha, Ang?
- Tak?
- Idziemy dziś wieczorem z Boothem do Founding Fathers. Masz ochotę do nas dołączyć? Oczywiście i ty, i Hodgins. Dawno razem nie wychodziliśmy.
- Jasne, z przyjemnością do was dołączę. Jakaś specjalna okazja?
- Nie, po prostu małe wyjście z przyjaciółmi na wino. Piszesz się?
- Jak najbardziej.
- Dobra, to jak coś spotykamy się o 19-tej. Powiesz Hodginsowi?
- Oczywiście. Na pewno będziemy. Dzięki, Brennan.
Bones wyszła z uśmiechem na twarzy z gabinetu artystki i najpierw skierowała się do Cam. Skoro ma to być przyjacielski wypad, Cam nie może zabraknąć. Po drodze jeszcze napisała SMS-a do Bootha. ‘Kocham cię, mój rycerzu w lśniącej zbroi’. Zaśmiała się pod nosem i weszła do gabinetu dr Saroyan.
- Hej, Cam. Nie przeszkadzam?
- Nie. Co się dzieje?- spytała patolog.
- Nic. Wybieramy się dzisiaj do Founding Fathers na małe wino. Przyjacielski wypad, piszesz się na to?
- Jasne. Coś świętujemy?
- Nie. Po prostu chcieliśmy wypić lampkę wina z przyjaciółmi, do tego nie potrzebujemy żadnej okazji.
- Pewnie. Która?
- O 19-tej w środku.
- Na pewno będę, Dzięki za zaproszenie.
- Jesteś naszą przyjaciółką, nie może cię zabraknąć skoro to przyjacielski wypad.
- Dziękuję.
- A teraz lecę sprawdzić, jak Daisy radzi sobie ze szczątkami z pierwszej sprawy.
- Chyba coś znalazła, bo kilka minut temu słyszałam głośny pisk.
- Zobaczymy, czy nie był to tylko zwykły pisk.- obie się zaśmiały- To do zobaczenia później,
- Do zobaczenia.- i Brennan opuściła gabinet patolog. Teraz poszła sprawdzić, czym spowodowany był donośny, wysoki pisk panny Wick.
Platforma.
- Panno Wick?- Brennan zbliżała się do podskakującej radośnie stażystki- Jakiś postęp?
- O tak, dr Brennan!- krzyknęła zadowolona- Będzie pani ze mnie dumna, mam nadzieję, Bo chyba wpadłam na mały pomysł odnośnie tych dwóch ofiar z grobów. Kilka znaków na kościach się pokrywa. Niestety nie wszystkie. To by nam nieco ułatwiło sprawę, teoretycznie. Wiem, że już wcześniej podejrzewaliśmy, że te sprawy mogą się ze sobą łączyć, że mogła zabić je ta sama osoba, ale wtedy było to jedynie przypuszczenie, nie poparte dowodami- Brennan przewróciła oczami i czekała, aż Daisy się wygada.- A jak wiemy, przypuszczenia, które nie mają odzwierciedlenia w dowodach, na nic się nie zdają. Wtedy możemy tylko…
- Panno Wick, konkretnie proszę. – w końcu jej przerwała, bo tok mówienia stażystki szedł nie w tym kierunku, co trzeba.
- A tak, oczywiście. Znowu to zrobiłam- stuknęła się lekko otwartą dłonią w czoło- Proszę spojrzeć na paliczki obu ofiar- przesunęła narzędzie powiększające na paliczki i pełen obraz wyświetlił się na monitorach.- Po prawej mamy paliczki ofiary Kathy Bergman. Widać znaczne wgniecenia na prawej ręce. Środkowe paliczki i dalsze są całkowicie zniszczone. Zupełnie, jakby ktoś specjalnie zmiażdżył ofierze rękę, A teraz proszę spojrzeć tutaj, dr Brennan- przesunęła się do drugiego monitora- Dokładnie to samo. dokładnie te same części na paliczkach są zmiażdżone. Ta sama ręka, ten sam wzór. Jeśli oznaczymy krawędzie złamania, pojawia nam się pewien kształt Widzi pani?
- Prostokąt…
- Dokładnie. Paliczki tych dwóch dziewczyn nie zostały zmiażdżone ciałem napastnika. Nie przygniótł ich kolanem, ani żadną inną częścią.
- Użył do tego prostokątnego przedmiotu.
- Wygląda na to, że ta sama osoba, przetrzymywała te biedne dziewczyny. Możemy nawet założyć, wiem, że na to jeszcze nie ma dowodu, ale możemy podejrzewać, że zrobił to w tym samym miejscu.
- Dwie ofiary, dwa różne czasy zgonu, nakładające się na siebie obrażenia…
- Tak. Może to seryjny morderca?
- Nie posuwałabym się tak daleko z tymi wnioskami, panno Wick. Wciąż pozostają nam inne obrażenia, które ani trochę do siebie nie pasują. Kathy ma wgniecioną czaszkę wygląda na to, że ktoś ją uderzył w głowę i to była przyczyna zgonu. U Alice z kolei mamy do czynienia z dźgnięciem ostrym narzędziem, prawdopodobnie nożem. Seryjny morderca przeważnie trzyma się jakiegoś schematu. Nie zabija sposobem, który w danym momencie mu pasuje. Coś tu się nie zgadza.
- Może coś się wydarzyło? Coś, co zmieniło jego sposób działania?
- A może, mimo pewnych zbieżności, mamy do czynienia z dwoma zupełnie innymi osobami. Zrobiłaś odlew narzędzia, które zabiło Alice?
- Tak. Tutaj- wskazała na formę przypominającą nóż.
- Wygląda, jak nóż.
- O tym samym pomyślałam, jak go zrobiłam.- Daisy się zaśmiała.
- Sarkazm nie jest pani potrzebny w rozwiązywaniu sprawy, panno Wick.- powiedziała Brennan, przyglądając się odlewowi.
- Przepraszam, dr Brennan. Nie wiem, co mnie podkusiło. Ale…
- Ale?
- To naprawdę wygląda, jak nóż, to żadna nowość…
- To prawda. Ale czy przyjrzałaś mu się bliżej?
- Poniekąd…- uśmiech zniknął z twarzy stażystki.
- Właśnie, poniekąd. Widzisz te ząbki, tutaj- pokazała omawiane miejsce. Daisy skinęła głową- To nie jest wzór ząbkowania, specyficzny dla zwykłego rodzaju noża. Jest w nim coś innego.
- Nie zauważyłam tego.
- Bo niezbyt uważnie mu się przyglądałaś. Założyłaś po prostu, że jest to nóż i odstawiłaś na bok.
- Ale, dr Brennan…
- Panno Wick, trzeba umieć się przyznać do błędu.
- Wiem.
- Zanieś ten odlew do Angeli, niech poszuka odpowiadającego temu odlewowi noża. Wtedy zobaczymy, co to za model. Może nas do czegoś doprowadzi.
- Oczywiście- Daisy wzięła odlew od Bones i ruszyła w kierunku gabinetu artystki.
- A i panno Wick!- Brenn ją zatrzymała, zanim zdążyła zejść z platformy.
- Tak, dr Brennan?
- Dobra robota.- uśmiechnęła się.
- Dziękuję.
- Następnym razem bądź uważniejsza.
- Oczywiście, dr Brennan.
- I jeszcze jedno, panno Wick.
- Słucham?
- Dzisiaj o 19-tej spotykamy się wszyscy w Founding Fathers. Jeśli masz ochotę, możesz do nas dołączyć.
- Naprawdę? A…
- Tylko nie pytaj, czy to jakaś specjalna okazja. Wszyscy zadają to pytanie. Odpowiedź brzmi, to zwykłe spotkanie z przyjaciółmi.
- Nie chciałam zadawać tego pytania.- uśmiechnęła się- Z przyjaciółmi?
- Tak.
- To znaczy, że… uważacie mnie za przyjaciółkę? A ja myślałam, że… Dr Brennan, przepraszam, ale muszę to zrobić.- odłożyła odlew na stolik i mocno przytuliła antropolog- Bardzo dziękuję i przepraszam… za to.
- Panno Wick, proszę nie przeginać- powiedziała Tempe, ale nie było to złośliwe.
- Przepraszam, przepraszam, Już lecę do Angeli, zanieść jej- wzięła odlew i uniosła go do góry- Dziękuję!- zbiegła z platformy. Bones usłyszała jeszcze głośny pisk radości Daisy i odwróciła się do stołu, na którym leżały szczątki dwóch dziewczyn.
- Co was spotkało?- rzuciła pytanie w przestrzeń. W tej chwili zawibrował jej telefon Wyjęła go i odczytała SMS’a od Bootha. ‘Ja też cię kocham, moja księżniczko’. Te słowa wymalowały na twarzy antropolog szeroki uśmiech.
- Oj, Booth- zaśmiała się.
Chwilę potem wróciła do pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz