Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

ZDRADA W TEATRZE[81-90/123]

81.

Sen Angeli był bardzo niespokojny. Co chwilę budziła się i sprawdzała, co dzieje się z Brennan. Spała… Spała, ale nawet przez sen było widać, jak cierpi. Kiedy obudziła się  po raz któryś z kolei postanowiła, że już nie będzie spać. Trudno, rano uratuje ją mocna, czarna kawa, będzie wyglądać strasznie, ale teraz to miało najmniejsze znaczenie. Dla niej liczyła się jej przyjaciółka. Nic więcej. Usiadła koło kanapy i trzymała ją za rękę. Bren przez sen zacisnęła palce na ręce artystki. Widocznie potrzebowała tego. Potrzebuje wiedzieć i czuć, że ktoś przy niej jest, ze nie zostanie z tym sama. Angela tylko wpatrywała się w jej twarz i łza spłynęła po jej policzku.

-Bren… nie martw się… Nie martw się, wszystko się ułoży, zobaczysz. Jeszcze będziesz szczęśliwa. Obiecuję ci to.- szeptała nie odstępując jej na krok.
Bardzo wczesnym rankiem Bones powoli otworzyła oczy. Spojrzała na siedzącą przy niej Angelę. „A więc to nie był sen” pomyślała smutna.
-Obudziłaś się, sweety?- spytała Ange- Śpij, śpij, potrzebujesz trochę spokoju.
-Nie mogę Ang.- odpowiedziała cicho- Nie potrafię spać…- podniosła się i usiadła na kanapie podkulając nogi. Ange wstała i usiadła obok.- Co ja mam teraz zrobić? Kto mi teraz powie, co ja mam zrobić ze swoim życiem?
-Kochana…
-Ange, ja nie chcę tego dziecka…- z jej oka spłynęła łza- Jak ja mam żyć ze świadomością, że mam dziecko z facetem, którego nienawidzę? Jak Booth mógłby z tym żyć? Może powinnam… usunąć ciążę, co? Póki jeszcze nie jest za późno. To pewnie jakoś pierwszy miesiąc… To jeszcze możliwe na taki etapie?- mówiła, ale miała wrażenie, że te słowa wypowiada zupełnie ktoś inny. Płakała…
-Sweety, nie myśl tak nawet. Nie możesz usunąć ciąży. To jest dziecko. Ono jest żywe… Nie możesz zabić własnego dziecka… Nie możesz… Nieważne jak ono powstało. Ważne jest to, że ono jest, ze nosisz je w sobie. Jeśli je zabijesz… zabijesz cząstkę siebie…
-Ale jak ja będę mogła spojrzeć mu w oczy i powiedzieć, gdzie jest jego prawdziwy tata? Jak ja mu wytłumaczę, że było błędem… Olbrzymim błędem…
-Bren, nie możesz tego zrobić. Będziesz je kochała takim jakie będzie. Jest twoje. Jack się nie dowie, więc jest tylko twoje. Jest częścią ciebie. Będziesz je kochać cokolwiek by było, cokolwiek się stanie. A ja będę jego ciocią i też będę je kochać.
-Ange… Masz rację…- rozpłakała się jeszcze bardziej, kiedy dotarło do niej to o czym mówiła- Nie mam prawa odbierać mu życia, skoro sama przyczyniłam się do jego powstania, sama mu je dałam… Przez głupotę, błąd, ale… jednak to dziecko, moje dziecko…  Nie mogę go nie kochać. Przecież sama wiem, jak czuje się dziecko porzucone przez rodziców… Jak ja mogłam w ogóle coś takiego powiedzieć?- spojrzała zapłakanymi oczami na przyjaciółkę.
-Nadal jesteś w szoku… To… Nie myślisz tak, znam cię. Nie zrobiłabyś tego.
-Nigdy…
-Wszystko się ułoży, Brennan… Musi się ułożyć. Mówię ci, pogadaj z Boothem.
-Nie mogę… Na razie nie mogę. Powiem mu, ale jak będę gotowa, jak to sobie poukładam… Ale… jak ja mam się teraz zachowywać wobec niego? Jeśli nadal będę pozwalała mu na pocałunki i to wszystko, będę robiła mu nadzieję, a potem co? Powiem, ze jestem w ciąży, nie z nim? A jak mu powiem… Boję się, że go stracę, ze za bardzo będzie go to bolało. Tak bardzo, ze tym razem już mi nie wybaczy i odejdzie… Stracę przyjaciela… stracę osobę, która jest dla mnie tak ważna… Nie wyobrażam sobie życia bez niego, Ange… Nie wyobrażam…
-Zrozumie. Przecież nie zdradziłaś go. to był wypadek, wpadka. Czasem się zdarzają, ale… Przecież kiedy powiedziałaś Boothowi, jak ważny jest dla ciebie, nie umawiałaś się z nikim. Kiedy byłaś z… z Jackiem, nie wiedziałaś co czuje do ciebie Seeley. Nie powiedział ci, ze cię kocha. Byłaś wolna.
-Tak, ale…
-Bren, ja ci mówię… Booth za bardzo cię kocha, żeby odejść.
-Szkoda tylko, ze ja nie mogę mu dać takiej czystej i pięknej miłości, jaką on obdarza mnie…
-Potrafisz, a on nauczy cię wszystkiego- ponownie milczały, po prostu siedziały.
-Która godzina, Ang?- spytała po jakimś czasie Bren.
-Dochodzi piąta.
-Musze się jakoś ogarnąć… Chyba będę musiała dzisiaj zaaplikować sobie niezłą ilość pudru, żeby zatuszować podkrążone oczy…
-Może powinnaś dziś zostać w domu? Zadzwonię do Cam i też poproszę o dzień wolnego…
-Nie, Ange. Muszę pracować. Muszę zająć czymś myśli. Nie mogę cały czas tego roztrząsać. Muszę się czymś zająć. Tak będę cały czas płakać… Muszę się wziąć za siebie. Naważyłam sobie wina, to musze je teraz wypić.
-Piwa, sweety- poprawiła ją Angela i na chwilę na ich twarzach pojawił się cień uśmiechu.
-Tak… Muszę cierpieć skoro byłam taka głupia. Widocznie… A nieważne. Robimy jakieś śniadanie?
-Tak. Musisz teraz jeść za dwoje, kochana. Cokolwiek by się nie działo, musisz jednak zapamiętać, ze teraz nie jesteś sama. Masz dziecko, o które musisz zadbać. Ono nie jest niczemu winne.
-Racja. To chodźmy do kuchni. Zrobiłam wczoraj zakupy. Ja niestety kawą się nie poratuję, ale tobie może się przydać.
-O tak. Potrzebuję dużej dawki kofeiny- obie panie wstały i ruszyły do kuchni przyrządzić jakieś śniadanko. Angela oczywiście zrobiła sobie mocną kawę. Wsypała chyba cztery łyżeczki. Zrobiły sobie musli i zasiadły przy stole.
-Dziękuję ci Ange, że ze mną zostałaś…- odezwała się Bren kończąc jedzenie- Nie wiem, jak bym przez to przeszła bez ciebie…
-Nie ma za co, sweety. Od tego są przyjaciele. Nie są tylko w dobrych chwilach, ale najważniejsze że potrafią być również w tych złych.
-Tak… Dziękuję, że czuwałaś nade mną… Czułam przez sen twoją obecność. Dzięki tobie czułam, że nie jestem sama…
-Nigdy nie będziesz sama. Masz mnie i masz Bootha.
-Bootha jeszcze nie wiem jak długo…
-Zawsze. Przecież ci obiecał, że nigdy cię nie opuści, że zawsze z tobą będzie.
-Tak…
-Seeley zawsze dotrzymuje słowa. Tylko nie ukrywaj niczego przed nim. Nawet najgorsza prawda jest lepsza niż kłamstwo. Kłamstwa może ci nigdy nie wybaczyć… a wpadkę… owszem, ale tylko jeśli mu o tym powiesz. Sama.
-Tak, jak tylko będę gotowa porozmawiam o tym z Boothem… Nie mam prawa tego przed nim ukrywać, zwłaszcza teraz… teraz kiedy powiedział mi, że mnie kocha…
-Dokładnie, sweety.

Po skończonym śniadaniu, odświeżyły się, przebrały i wyszły do pracy.
Angela ma rację, Booth będzie musiał się wszystkiego dowiedzieć. Nie ma innego wyjścia.
Tylko jak on na to zareaguje? Jak to wszystko się skończy?


82.

JEFFERSONIAN

Obie były zmęczone wczorajszym dniem, ale wchodząc do Instytutu założyły odpowiednie maski. Brennan- obojętności, Angela- starała się zmienić swoją maskę na radosną.
Weszły razem, ale już w środku się rozdzieliły. Każda poszła do swojego gabinetu. Bones od razu dopadła do komputera i zaczęła przeglądać różne artykuły o antropologii, których wcześniej nie miała czasu przeczytać. Chwilowo Limbo musiało zaczekać, a myśli musi czymś zająć, wiec… Otworzyła kolejny dokument kiedy odezwała się jej komórka. Podniosła ją z biurka i spojrzała na wyświetlacz… Booth…
-i co ja mam mu powiedzieć?- patrzyła przerażona na ekran telefonu. Jej serce zaczęło szybciej bić, ale tym razem było to wynikiem stresu. Trzeci sygnał… czwarty… telefon zamilkł… Nie odważyła się odebrać.
-Przepraszam Booth…- wyszeptała wciąż trzymając komórkę w rękach.- Przepraszam…- z oka antropolog spłynęła pojedyncza, samotna łza.
Do jej gabinetu weszła Cam. Zapukała, ale skoro drzwi były otwarte po prostu przez nie przeszła. Bren szybko otarła łzę, odłożyła telefon i spojrzała na monitor komputera. Ale nie udało jej się ukryć tego przed Dr Saroyan.
-Dr Brennan? Wszystko w porządku?- spytała, ostrożnie się do niej zbliżając.
-Tak, tak. Wszystko w porządku- odpowiedziała, zamrugała kilka razy oczami, mając nadzieję, ze pomoże jej to ukryć ciskające się łzy.
-Na pewno?
-Tak- Bren przyjęła kamienny wyraz twarzy, wyraz racjonalnie myślącej pani antropolog, który wszyscy tak dobrze znali. Dawno jednak nikt go u niej nie widział, więc Cam od razu poczuła, ze coś jest nie tak, ale wolała nie drążyć tej sprawy. Widocznie Bones wcale nie miała ochoty o tym rozmawiać, a ona to uszanuje.- Masz do mnie jakąś sprawę?
-Tak. Organizuję małe zebranie u Angeli w gabinecie. Teraz. Przyszłam cię powiadomić.
-Zebranie? W jakiej sprawie?
-Chcę wam kogoś przedstawić… Chociaż pewnie reszta już się z nim poznała…- ponownie rozdzwoniła się komórka Brennan. Bones zerknęła na wyświetlacz. Migała ta sama ikonka, co kilka minut temu… Booth.- Odbierz.
-Nie, to nic ważnego- poczuła ukłucie w sercu, kiedy to mówiła.- Chodźmy- wstała i zostawiła dzwoniący telefon.
-Ok.- Cam wyszła, Bren poszła za nią. Pod nosem powiedziała tylko jeszcze raz „Przepraszam, Booth…”
Doszli do gabinetu artystki. Tam już siedzieli Hodgins, Ange, Wendell i… właśnie kim jest ten przystojny mężczyzna o ciemnych włosach i… czekoladowych oczach?
-Skoro już jesteśmy wszyscy…- zaczęła Cam- Chciałabym wam, a właściwie to już tobie- zwróciła się do Bones- bo jak widzę reszta już się zapoznała- nieznajomy stanął obok Camille- Agent Specjalny Seeley Buton.
-Witam- uśmiechnął się i pokazał szereg białych zębów.
-Agent Buton został wysłany przez dyrektora FBI, Cullena, jako zastępstwo za Agenta Bootha.
-Ale Booth wraca za trzy dni- wtrąciła się Bones.
-Tak i tylko przez te trzy dni mam go zastępować- odpowiedział z uśmiechem agent.
-To jest właśnie Dr Temperance Brennan- Cam wskazała Tempe- partnerka Bootha. Jeśli będzie jakaś sprawa, to właśnie z nią pojedziesz w teren.
-Miło mi poznać- podszedł do Bones i wyciągnął do niej rękę. Bren niechętnie podała mu swoją- Bones, tak? Dużo o tobie słyszałem.
-Nie nazywaj mnie Bones- odwarknęła Tempe. Mimo, iż nowy agent był rażąco podobny do jej Bootha, to nie on. Nie pomoże mu gęsta ciemna czupryna, szereg prostych, białych zębów, imię Seeley i czekoladowe oczy. W tych oczach nie było nic z tego co tak kochała w oczach Bootha. Nie było w nich tego ciepła, w którym potrafiła się zatracić. Nie był to Booth, więc nie musi starać się być dla niego miła.
-Myślałem, ze tak na ciebie wołają…- powiedział lekko zaskoczony.
-Tylko Booth ma prawo tak do mnie mówić. Nikt poza nim. I nie przypominam sobie , żebyśmy przeszli na „ty” Agencie Buton- warknęła. Wszyscy patrzyli na nią lekko zdziwieni. Tylko Angela dokładnie znała powód wewnętrznego rozstrojenia przyjaciółki- Dla pana Dr Temperance Brennan- spojrzała na niego surowym wzrokiem.
-Przepraszam DR BRENNAN- powiedział z naciskiem na Dr Brennan- Nie wiedziałem, ze tak tym panią zdenerwuję. Starałem się być miły.
-Więc może się pan przestać starać. Ja nie pracuję z żadnym innym agentem poza Seeley’em Boothem.
-Przykro mi. Dyrektor Cullen wprowadził takie zarządzenie i nic pani z tym nie zrobi. Jeśli pojawi się jakaś nowa sprawa…
-Więc mam nadzieję, że się nie pojawi- wtrąciła się
-Będziemy skazani na swoje towarzystwo- dokończył.
-To się jeszcze okaże- odwróciła się do Cam- Dr Saroyan, jeśli to wszystko chciałabym wrócić do pracy. Muszę zejść do Limbo.
-To wszystko Dr Brennan…- powiedziała lekko zszokowana jej zachowaniem.
-Dziękuję. Żegnam- zwróciła się do agenta i po chwili już jej nie było. Buton stał zszokowany. Cam spojrzała na Angelę, ale jej mina mówiła tylko „Nie pytaj, Cam”
-Chyba mnie nie polubiła, co?- spytał spoglądając na resztę.
-Dr Brennan nie lubi pracować z innymi agentami FBI- powiedziała Cam.
-Rozumiem…
-Proszę się nie przejmować.
-Cóż… Mam nadzieję, że ma po prostu gorszy dzień… Czy ona zawsze taka jest?
-Nie…
-Cóż, niektórzy tak mają. Nie poznają kogoś, a już na niego warczą. Humorki to ona ma. Dziwna jest trochę…
-To nasza przyjaciółka- odezwała się Angela- Nie masz prawa tak o niej mówić. Nie wiesz, jaka jest. Nie znasz jej, więc nie próbuj oceniać ją po pozorach, co? Mógłbyś to zrobić, agenciku? Bo jak nie, to raczej nie wróżę ci dobrego startu. Mam nadzieję, ze jednak żadna nowa sprawa się nie pojawi, dopóki ty tu jesteś.- Ange strasznie się zdenerwowała. Ona wiedziała, co było powodem zachowania Bren i nie spodobało jej się to, co o niej mówił. Może nie powiedział nic takiego, ale Ange też była po ciężkiej nocy. Jej przyjaciółka ma kłopoty, a jakiś piękniś próbuje ją oceniać. Pewnie gdyby to nie był jej gabinet właśnie teraz by z niego wyszła. Cam patrzyła na nią i wiedziała już, ze Ange wie, co dzieje się z Brennan. Mimo iż uważała, ze nie powinna tak na niego naskakiwać, rozumiała ich zachowanie. Po tym, co zobaczyła była już pewna, ze wydarzyło się coś poważnego i złego.
-Przepraszam- agent podniósł ręce w geście obrony- Nic nie można przy was powiedzieć, bo zaraz od razu na mnie skaczecie. Chyba lepiej będzie jak już sobie pójdę…- spojrzał na Cam.- Może do zobaczenia, może nie…- wyszedł z gabinetu.
-Ange…- pierwszy odezwał się Hodgins, który do tej pory tylko patrzył i milczał.
-Jack  nie chcę o tym rozmawiać- odpowiedziała- przepraszam za mój wybuch, ale… źle dziś spałam i jestem trochę rozdrażniona.
-Dr Saroyan, może ja sobie pójdę… pomogę Dr Brennan w Limbo…- odezwał się Wendell.
-Dobrze…- powiedziała Cam, ale artystka szybko dodała.
-Nie, Wendell. Lepiej nie.
-Dlaczego? Przyda jej się pomoc…
-Tak, ale… nie dzisiaj. Proszę was nie pytajcie mnie o nic. Brennan ma kłopoty… ale nie mogę o tym rozmawiać. Postarajcie się ją tylko zrozumieć i… sami też o nic nie pytajcie. To skomplikowane i trudne. Proszę was o to.
-Jasne…- odpowiedzieli zgodnie.

Tempe wkurzona wpadła do swojego gabinetu. Sama nie wiedziała dokładnie czy to ten agent ją tak zdenerwował, czy po prostu tym razem sytuacja ją trochę przerosła. Nie potrafi poradzić sobie z nowo powstałym problemem i krzyczy na wszystkich dookoła. Dodatkowo telefon Bootha, którego nie odważyła się odebrać… To nie był dobry moment na rozmowę z agentem mającym zastąpić jej Seeley’a. właśnie, Seeley. Podeszła do biurka i spojrzała na wyświetlacz… cztery nieodebrane rozmowy. Wszystkie połączenia od Bootha…
-Mówiłam ci, że ja tylko cię skrzywdzę- powiedziała- Ja tylko krzywdzę tych, na których mi zależy…- usiadła na krześle. Po chwili telefon zadzwonił ponownie.- Booth… Jak ja za tobą tęsknię… Ale tak bardzo boję się z tobą rozmawiać- spojrzała na migającą ikonkę z jego nazwiskiem- Co ja robię? Muszę… muszę odebrać…- zrobiła to, nacisnęła zieloną słuchawkę i podniosła telefon do ucha.
-Cześć Bones, no na reszcie cię złapałem- odezwał się głos agenta.
-Cześć, Booth- odpowiedziała siląc się na normalny ton.
-Już się martwiłem…
-Niepotrzebnie.
-Stęskniłem się za tobą, Bones. Brakuje mi ciebie.- Bones milczała, a z jej oka popłynęły łzy. Nie była w stanie nic powiedzieć- Jesteś tam, Bones?
-Tak… Jestem- powstrzymywała szloch, ale Booth za dobrze ją znał. Wyczuł, ze coś jest nie tak.
-Ty płaczesz?
-Nie…
-Bones, co się dzieje? Proszę cię powiedz mi. Dlaczego płaczesz? Coś się stało?
-Nic, Booth. Wszystko jest dobrze- i robi to… Kłamie. Kłamie, bo nie ma odwagi mu powiedzieć, ze coś ją gryzie.
-Czuję, ze coś jest nie tak.
-Nie, mam katar tylko. Chyba się przeziębiłam…- znowu kłamie.
-Mam nadzieję, że to nic poważnego- chyba tym razem uwierzył w jej słowa.
-Nie. Tylko katar.- otarła łzy- Co tam u ciebie Booth?
-A wiesz, jak to na szkoleniach. Nic ciekawego. Nie mogę się doczekać powrotu. Chciałbym cię już zobaczyć. Tęsknię za tobą, Bones. Tęsknie w każdej minucie, w każdej sekundzie. Ciągle myślę o tobie.
-Booth… muszę iść, przepraszam. Cam mnie woła na jakieś zebranie. Pogadamy później, co?- kolejne kłamstwo.
-Jasne. Nie ma sprawy. Skoro szefowa woła, trzeba iść- powiedział, a Bones wiedziała, ze się uśmiecha i to bolało jeszcze bardziej.
-Tak…
-Zadzwonię później, dobrze?
-Dobrze.
-Pa. Kocham cię, Bones
-Cześć Seeley…- rozłączyli się. Bones rzuciła telefon na biurko, zasłoniła twarz dłońmi i rozpłakała się.- I co ja robię? Kłamię. Okłamuję najwspanialszego człowieka, okłamuję mojego Bootha… Tego mi nie wybaczy… Nie wybaczy…- do jej gabinetu weszła Angela. Zobaczyła, że Bren płacze, zamknęła za sobą drzwi i podeszła do niej. Złapała ją za rękę.
-Co się stało, sweety?- spytała z troską w głosie. Nie mogła patrzeć na to co się z nią teraz działo. Nigdy jej takiej nie widziała… takiej bezbronnej… takiej słabej…
-Ange… Okłamałam go… Zrobiłam to… Okłamałam Bootha… Dzwonił do mnie… Cztery razy. Nie odbierałam, a kiedy się odważyłam… okłamałam go…
-Co mu powiedziałaś?
-Powiedziałam… Powiedziałam, ze nie mogę rozmawiać, bo Cam woła nas na jakieś zebranie… Odtrąciłam go… Ange… On mi tego nigdy nie wybaczy…
-Brennan… uspokój się, proszę. Nie powinnaś kłamać, ale… ale to tylko małe kłamstwo. Nie dowie się…  Nie stracisz go, słyszysz?
-Ja już go tracę, Ang… To już się dzieje.
-Nie mów tak nawet.
-Nie mam siły…. To mnie przerasta. Nie mam już siły na walkę z tym wszystkim.
-Kochanie…
Bren rzuciła się na szyję przyjaciółki i płakała w jej ramię. Ange przytuliła ją do siebie i głaskała po głowie. Nic nie mówiły. Dopiero po kilku minutach Bones trochę się uspokoiła.
-Chyba… chyba chcę wrócić do domu…- powiedziała Tempe- Zwolnię się u Cam i pojadę do domu…
-Pojadę z tobą.
-Nie, Ange… dziękuję ci, ale… musze pobyć trochę sama… muszę trochę pomyśleć…
-Popłakać…?
-Tak… Popłakać… też…
-Dobrze, ale… obiecaj. Jak coś będzie się działo, dzwonisz do mnie i ja przyjeżdżam do ciebie.
-Obiecuję…- komórka Tempe odezwała się ponownie. Bren nie chciała jej podnieść. Ange wstała i podniosła telefon.
-Nie mogę z nim teraz rozmawiać…- powiedziała Bren.
-To nie Booth.
-A kto?
-Nie wiem… Nie masz zapisanego tego numeru- podała jej telefon.
-Nie znam…- nacisnęła zieloną słuchawkę- Brennan.
-Tempe… Proszę cię nie rozłączaj się. Chcę tylko pogadać. Mam sprawę…- odezwał się znany jej głos.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać!- krzyknęła do słuchawki, rozłączyła się i rzuciła telefon na biurko. Ange patrzyła na nią z pytającym wzrokiem- Jack Maus!
-Dyrektor?- spytała zaskoczona.
-Tak. Jeszcze tego było mi trzeba. Jego nachalnego wydzwaniania do mnie.
-Czego mógł chcieć?
-Nie wiem. Pewnie znowu chciał przeprosić za swoje zachowanie i pogadać.
-Co za typ…
-Nie mam zamiaru się nim teraz przejmować. Mam inne zmartwienie…
-Bren…
-Dam radę, Ange. Muszę. Zawsze jakoś sobie w życiu radziłam. Sama.
-Nie jesteś sama.
-Wiem… Idę do Cam…
-Ok. Dzwoń jak będziesz czegoś potrzebować.
-Zadzwonię, Ange. Dziękuję.
-Od tego są przyjaciele.
-Tak.
Obie wyszły z gabinetu Tempe, Ange poszła do siebie, a Bones do Cam. Zapukała i weszła.
-Cam?
-Dr Brennan? Słucham.- powiedziała odwracając się do Tempe z uśmiechem.
-Mogłabym wyjść wcześniej do domu? Nie mogę dziś pracować… Odrobię to.
-Nie musisz. I tak zawsze siedzisz najdłużej z nas. Oczywiście, ze możesz urwać się wcześniej. Nie ma żadnego problemu- Cam postanowiła posłuchać Ange i o nic nie wypytywać. Skoro to jest poważne, a ona nie chce o tym rozmawiać, nie będzie pytać.
-Dzięki, Cam.- odwróciła się.
-Brennan… Jeśli coś by się działo… pamiętaj, ze masz przyjaciół, którzy zawsze są obok ciebie gotowi pomóc.
-Dziękuję… Dziękuję, Cam…- lekko się uśmiechnęła.
-Możesz na nas zawsze liczyć.
-Wiem…
-Wszystko się ułoży, nie martw się.
-Nie wiem… ale… postaram się coś z tym zrobić. Do zobaczenia jutro, Cam.
-Do zobaczenia, Bren.
Bones wyszła z gabinetu patolog, poszła do siebie zabrać tylko rzeczy i wróciła do domu.
Tak jak mówiła Angela… Zaraz po zamknięciu drzwi mieszkania, Tempe ponownie się rozpłakała. Rzuciła torbę na podłogę, poszła do sypialni i padła na łóżko, chowając głowę w poduszki. Nie miała ochoty na nic. Wiedziała, ze powinna zjeść, wiedziała, ze powinna się trzymać, że jakoś musi przez to przejść, ale co z tego, ze to wiedziała? To jej nie pomagało.
Zasnęła w ubraniu. Nie słyszała, jak dzwonił telefon, pewnie znowu Booth… Spała i płakała przez sen.
Dopiero wieczorem otworzyła oczy i spojrzała na telefon.
-Booth… a ja znowu nie odebrałam… Powinnam do niego zadzwonić… I tak już za bardzo go skrzywdziłam… nie mogę zrobić tego ponownie, nie mogę bardziej go krzywdzić…- wybrała jego numer i po jednym sygnale odezwał się Seeley.
-cześć Booth.- powiedziała.
-Hej, Bones. Możesz rozmawiać? Dzwoniłem, ale nie odebrałaś. Znowu pracowałaś? Jeszcze nie wyszłaś z Instytutu?
-Nie… nie pracowałam. Jestem w domu… spałam.
-O tej godzinie?
-Tak jakoś wyszło. Byłam zmęczona i po prostu padłam.
-Jadłaś?
-Nie zdążyłam. Położyłam się na chwilę i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Ale zaraz pójdę coś zjeść. Zrobiłam nawet zakupy.
-No proszę, jestem z ciebie dumny. Światełko ma towarzystwo?
-Tak. Już nie jest samotne- uśmiechnęła się na samo wspomnienie ich rozmowy o samotnym światełku w lodówce potrzebującym przyjaciół.
-No i tak ma być. Nie można skazywać go na samotność.
-Tak, nie można.
-Coś ciekawego w pracy? Jakaś nowa sprawa?
-Nie. Nic się nie dzieje, na razie. Na szczęście.
-Na szczęście?
-Tak. Nie mam ochoty na współpracę z tym nowym agentem.
-No tak, bo ty pracujesz tylko ze mną.
-Właśnie. Tylko z tobą.
-Poznałaś go?
-Tego co ma cię niby zastąpić?
-Tak.
-Tak. Był dzisiaj w Instytucie. Cam nas sobie przedstawiła, ale… nie lubię go.
-Nie lubisz? To kogo ci przydzielili?
-Agent Seeley Buton.
-O to chyba jakiś nowy, bo nie kojarzę go.
-Nie mam pojęcia kim jest, ale nie obchodzi mnie to. Nie mam zamiaru z nim pracować.
-Buton, Buton… A czekaj, kojarzę go. ciemne włosy, brązowe oczy, dobrze zbudowany?
-Tak.
-Spoko gość. Sympatyczny nawet. Troszkę dziwny, ale da się z nim pogadać.
-No nie wiem… Naskoczyłam dzisiaj na niego, chyba trochę za bardzo.
-Zalazł ci za skórę?
-Co zrobił?- Booth się zaśmiał.
-Zdenerwował cię czymś?
-Sama nie wiem. Sama jego obecność w Jeffersonian jakoś mnie drażniła, więc… jak rozmawialiśmy trochę na niego… nakrzyczałam…
-No ładnie, ładnie.
-Trudno. Nie musi mnie lubić. Nie będę z nim współpracować, więc mi nie zależy.
-Nie przejmuj się nim. Szybko zapomina. Poza tym, za dwa dni wracam.
-Tak.  Może nic się więcej nie wydarzy.
-Więcej? To co się stało?
-Pojawił się nowy agent.
-Acha.
-Oby nie znaleźli żadnego ciała.
-Może się poszczęści i nie znajdą.
-Mam taką nadzieję.
-Bones, musze już kończyć, zaraz zaczynamy jeszcze jakieś ćwiczenia.
-Tak późno?
-Tak. Niestety… nie dają nam tu odsapnąć. Pogadamy jutro co?
-Tak, pogadamy jutro. Dziękuję, że zadzwoniłeś.
-Obiecałem, Bones. To do jutra. Trzymaj się.
-Pa, Booth. Do jutra.- rozłączyli się. Bren poczuła się trochę lepiej po tej rozmowie. Nawet się uśmiechała. Jego głos działał na nią kojąco. Musiała go usłyszeć. Jego słowa brzmiały dla niej jak muzyka. Mogła się w nią wsłuchiwać godzinami. Całkowicie się w niej zapomnieć.
Jak obiecała Boothowi poszła coś zejść, potem szybki prysznic i spać. Kolejny dzień minął. Za dwa dni wróci Booth i wszystko wróciłoby do normy, gdyby nie to jedno wydarzenie… Normalnie czekałaby z niecierpliwością na jego powrót, ale w tym wypadku… im bliżej, tym bardziej się bała. Nawet jak wróci nie będzie gotowa na tą rozmowę. Czy kiedykolwiek będzie? Nie będzie miała innego wyjścia.
Zasnęła szybko. W jej głowie wciąż brzmiał głos Bootha, to pozwoliło jej zasnąć. Poczuła się spokojniej. Chociaż przez chwilę.


83.

Jak zwykle wstała wcześnie rano. Tym razem zjadła normalne śniadanie. Pamiętała, ze musi dbać teraz o tego maluszka, który rozwija się pod jej sercem. Ono nie jest niczemu winne. Jeśli nie ma ochoty dbać o siebie, zadba o niego.
Po sytym śniadaniu wsiadła w samochód i pojechała do pracy.

Weszła do Instytutu, jak zawsze jako jedna z pierwszych. Udała się do gabinetu, siadła przed laptopem. Nawet nie wiedziała, co otworzyła. Wpatrywała się w ekran i myślała. Myślała o dziecku. Jak sobie poradzi? Czy będzie potrafiła je kochać?
Jej rozmyślania przerwało pojawienie się Dr Saroyan.
-Cześć.- powiedziała wchodząc- Dr Brennan, za 10 minut pod Instytut podjedzie Seeley Buton i jedziecie w teren. Niestety znaleziono nowe zwłoki.
-Cam…
-Zaraz będzie. Przygotuj się- powiedziała i wyszła. Bren siedziała. Nie miała najmniejszej ochoty na kolejne spotkanie z agentem. Poza tym bała się, ze jak pojawi się na miejscu zbrodni i poczuje zapach rozkładającego się ciała od razu zbierze jej się na wymioty. Na to nie mogła sobie pozwolić przy tym aroganckim agencie. Nie da jej później spokoju. Zdecydowała, ze pójdzie do Cam i spróbuje się jakoś wykręcić z jazdy w teren.
Ruszyła do gabinetu patolog. Zapukała, a kiedy usłyszała „Proszę” weszła dosyć niepewnym krokiem.
-Dr Saroyan…- zaczęła.
-A Dr Brennan. Buton zaraz będzie. Powiedział, ze zaczeka przed Instytutem. Myślę, ze możesz już iść.- odpowiedziała spoglądając na antropolog.
-Cam… Ja… Czy mogłabym dzisiaj nie jechać w teren? Mogłabyś ty pojechać?
-Nie widzę powodu, żebym to ja miała tam jechać. Podobno na zwłokach nie zostało zbyt wiele tkanek. Same kości, to twoja działka.
-Działka?
-Tak. Ta robota należy do ciebie, nie do mnie.
-To może wyślij Wendella…
-Dr Brennan nie widzę powodu, żeby to Wendell miał tam jechać. To ty jeździsz w teren.
-Ale…
-Ja wiem, ze nie pasuje ci współpraca z Butonem, ale taki jest rozkaz z góry. Po prostu go zignoruj. Nie przejmuj się jego zachowaniem.
-Nie interesuje mnie jego zachowanie.
-więc?
-Nie o niego mi chodzi, ale… o mnie, Cam. Nie mogę tam jechać.
-Nie rozumiem, dlaczego, Brennan…
-Jeśli koniecznie musisz wiedzieć, wszelkie ostre zapachy powodują u mnie mdłości. A zapach śmierci na pewno mi teraz nie pomoże
-Problemy z żołądkiem? Nigdy ci się to nie zdarzało.
-Nie, to nie żołądek… Cam, ja chyba jestem w ciąży…- Saroyan zrobiła wielkie oczy- Proszę cię nie mów nikomu…
-Brennan… I czemu nic nie mówiłaś?
-Sama muszę się z tym oswoić…
-Booth wie, że będzie ojcem? Kurcze, ale nas wykiwaliście. Nikt się nie połapał, ze coś miedzy wami jest. Ale w końcu- z oka Bren spłynęła łza- Coś nie tak? Nie martw się, dasz sobie radę.
-Nie o to chodzi, Cam.. To nie jest dziecko Bootha…
-Nie…?
-Nie… Między nami nic się nie zmieniło… No może on powiedział mi, ze mnie kocha, ale ja nie jestem jeszcze gotowa powiedzieć tego samego jemu… A dziecko… jest Jacka…
-Hodginsa? Żartujesz?- jej oczy zrobiły się jeszcze większe.
-Nie, nie naszego Jacka… Tego Jacka z teatru, w którym grałam…
-O Boże…
-Właśnie… Cam proszę nic nie mów nikomu, a już na pewno nie mów o tym Boothowi… On nie może się dowiedzieć. Nie teraz..
-Będziesz musiała z nim pogadać.
-Wiem… Ange mówi to samo, ale… na razie za bardzo się boję. Może kiedyś.
-Jak już będzie widać?
-Na razie nie widać.
-Na razie.
-Cam, wiem, ze jesteście dobrymi przyjaciółmi… Ty i Seeley, ale proszę cię, nie mów mu nic. Sama będę musiała to zrobić. I kiedyś zrobię.
-Nie mam prawa z nim o tym rozmawiać, jeśli ty sobie tego nie życzysz.
-Dziękuję. Innym też nie mów. Nikomu.
-Nie powiem, Brennan.
-Dzięki. To co? Wyślesz Wendella na miejsce znalezienia ciała? Ja nie dam rady…
-Jasne, pewnie, ze wyślę. Przepraszam, ze w taki sposób zmusiłam cię do powiedzenia mi tego…
-Nie musisz przepraszać. Nie gniewam się. Rozumiem. Jako szefowa, musisz znać powody dla których twoi pracownicy próbują wymigać się od pracy- uśmiechnęła się lekko.
-Ciebie akurat nigdy bym o to nie posądziła- patolog również się uśmiechnęła- Powiesz Wendellowi, ze ma jechać, czy ja mam to zrobić?
-Powiem. Jeszcze raz dziękuję- Bren odwróciła się , wyszła z gabinetu i skierowała się na platformę, na której pracował Wendell.
-Panie Wendell…- przesunęła kartę przez czytnik
-Dzień dobry Dr Brennan- odpowiedział z uśmiechem stażysta.
-Jedziesz na miejsce zbrodni. Agent Buton czeka na ciebie przed Instytutem.
-Praca w terenie, naprawdę?- patrzył na nią zaskoczony.
-Tak.
-Dziękuję Dr Brennan! Już lecę!- w oka mgnieniu zrzucił z rąk rękawiczki i zbiegł z platformy.
-Czym leci?- spytała siebie i wróciła do gabinetu.

Przed Instytutem
-Dzień dobry agencie Buton!- krzyknął Wendell wybiegając- Przepraszam, ze tak późno, ale dopiero dowiedziałem się, że jadę w teren.
-Dzień dobry. Pan jedzie w teren?- spytał agent opierając się o maskę samochodu. Wyglądał na zdziwionego- Czy to nie Dr Brennan przypadkiem zawsze jeździ z Boothem?
-Tak, ale dzisiaj nie jedzie. Nie wiem czemu, nie zdążyłem zapytać.
-Aż tak mnie znienawidziła, po wczorajszym spotkaniu?
-Nie. Myślę, ze nie. Dr Brennan nie obraża się na ludzi. A jeśli już, to nie miesza spraw prywatnych z zawodowymi. To nie mogło mieć wpływu na sprawę.
-Ok… Skoro tak mówisz… wsiadaj- obszedł samochód i wsiadł. Wendell zrobił to samo i po chwili już jechali ulicami Waszyngtonu.

Na miejscu zbrodni
Tym razem ciało, a raczej to co niego pozostało, czyli właściwie same kości, znaleziono niedaleko opuszczonego placu zabaw. Stażysta podszedł do miejsca ich znalezienia i jak Brennan zaczął oględziny. Agent stał nad nim z notesem w rękach. Wendell dokładnie przygląda się zwłokom…
-Kości niewykształcone i bardzo małe… O mój Boże…- powiedział po jakimś czasie.
-Coś nie tak?- spytał agent spoglądając na niego.
-Tak… Budowa kości, ich rozmiar, brak wykształconych spoiw.. niewykształcona czaszka… mówi nam, że to… dziecko…
-Dziecko?
-Tak. Wiek roczek, może dwa latka…
-Boże…- ta wiadomość zmartwiła również agenta.
-Nie widzę żadnych zmian na innych kościach… Nie potrafię oszacować przyczyny zgonu. Będziemy musieli się temu bliżej przyjrzeć w Instytucie…
-A czas zgonu?
-Wygląda na trzy do pięciu dni temu…
-Kto mógłby chcieć zabijać takie małe dzieci?
-Nie wiem, agencie Buton… nie wiem…
-Dobra, koledzy. Pakujcie te kości i wyślijcie do Jeffersonian- zwrócił się do mężczyzn stojących niedaleko.
-Chwileczkę…- Wendell przesunął się kawałek dalej i zaczął odgarniać miękką ziemię… Po chwili wyłoniły się nowe kości.- Tutaj jest jeszcze jedna ofiara…
-Co?- agent podszedł do stażysty- Jesteś pewien, ze to nie ta sama…?
-Tak. Tamten szkielet jest kompletny ten tutaj….- odgarniał kolejne partie ziemi. Po kilku minutach pojawił się drugi kompletny zestaw kości- Nie…
-Co jest?
-To też dziecko… Między roczkiem a dwoma latami…
-Niemożliwe…
-Jestem pewien. Mamy dwie ofiary…
-Co za potwór mógł to zrobić?
-Tego musimy się dowiedzieć.
-A co z czasem zgonu?
-Taki sam jak tam. Trzy do pięciu dni temu…
-Słuchajcie! Mamy drugą ofiarę!- krzyknął ponownie agent- Pakujcie wszystko i wyślijcie im to do Instytutu.
Technicy zebrali się wokół miejsca znalezienia dwóch ofiar. Obfotografowali wszystko i spakowali szczątki. Wendell i Buton wsiedli do samochodu i wrócili do Jeffersonian.

Dopiero pół godziny po nich dostarczono zwłoki. Cała ekipa „zezulców” zebrała się na platformie. Brennan i Wendell zajęli się układaniem szkieletów zgodnie z ich porządkiem anatomicznym.  Hodgins zabrał próbki, które dostarczyli technicy i poszedł przyjrzeć się im do siebie do gabinetu.
Minęło trochę czasu i oba szkielety były gotowe do badań…


84.

Brennan podeszła do pierwszego szkieletu. Teraz czuła się trochę lepiej, przynajmniej nie miała mdłości, ale od czasu do czasu kręciło jej się w głowie. Wiedziała, ze musi ponownie zająć się pracą, żeby oderwać się od trudnej codzienności.
-Nic nie wskazuje na to, że jest to starsza osoba…- zaczęła- Nie ma żadnych zmian na kościach… Możemy być pewni, że to małe dziecko w wieku między rokiem a dwoma latami.
-Ale… To wiemy Dr Brennan…- niepewnie powiedział Wendell- Kości nie są wykształcone…
-Tak, panie Wendell- nie podniosła wzroku, wciąż patrzyła na kości- Ale ważne jest by wyeliminować inne możliwości. Mieliśmy już kiedyś taki przypadek. Dwudziestoletnia osoba, która wyglądała jak staruszka. Syndrom Hutchinsona  Gilforda to bardzo rzadka choroba genetyczna, charakteryzująca się przedwczesnym starzeniem organizmu. Często nazywana jest progerią… Ale to pan powinien wiedzieć.
-Tak, wiem. Nie pomyślałem o tym…
-Właśnie. Dobra, nieważne. Skupmy się na szczątkach- stażysta kiwną głową, czego Bren i tak nie zauważyła- Możemy być pewni, że nie mamy do czynienia z progerią. Powiedział pan wcześniej, że kości należą do dzieci miedzy rokiem a dwoma latami. Myślę, że możemy to jeszcze zawęzić- podeszła do czaszki pierwszej ofiary- Układ kostny noworodka jest w zasadniczych zarysach ukształtowany, lecz nie posiada jeszcze ostatecznej postaci…
-Tak, tkanka kostna przypomina chrząstkę, nie kość- wtrącił się Wendell- Kości czaszki, twardsze od innych, są ze sobą połączone włóknisto- chrząstkowymi spojeniami… ciemiączka…
-Ciemiączka kostnieją i zarastają na różnych etapach życia dziecka- kontynuowała- Ciemiączko małe zarasta w pierwszym kwartale życia, a duże około piętnastego miesiąca. Proszę spojrzeć tutaj…- wskazała palcem na część czaszki- ciemiączko duże jest zarośnięte, co mówi nam, że dziecko na pewno miało więcej niż piętnaście miesięcy.
-Tak…
-Druga ofiara była w tym samym wieku. Tutaj… Dodatkowa przestrzeń między kostna…
Ofiary nie dość że były w tym samym wieku, były rodziną…
-Bliźniaki…- Wendell otworzył szeroko oczy i spojrzał na dwa zestawy kości.
-Tak. Bliźniaki, panie Wendell…- na platformę weszła Angela.
-Cześć… O Boże…- powiedziała widząc szczątki- O Boże… Nienawidzę tego… Dzieci, prawda? Małe dzieci?- spojrzała na Brennan. Miała nadzieje, że zaprzeczy, ze to niemożliwe, chociaż i tak wiedziała co jest prawdą.
-Niestety Ange…- odpowiedziała Bones-  Między piętnastym a dwudziestym miesiącem życia…- artystka zbladła- Wszystko w porządku Ange?
-Nie… Nie… Nie znoszę spraw, w które zamieszane są dzieci. Dzieci powinny biegać po placu zabaw, śmiać się, bawić, a… a nie lądować na stołach autopsyjnych…
-Ange… Potrzebujemy rekonstrukcji twarzy…- delikatnie powiedziała Bones-Będziesz w stanie…?
-Tak, sweety. Musimy oddać im twarze… Musimy znaleźć mordercę… Ja…
-Ange…?
-Już biorę się do pracy. Już…
-Dziękuję.
Angela zabrała obie czaszki i ze smutną miną udała się do swojego gabinetu. Brennan i Wendell zostali przy stołach i kontynuowali badania. Po jakimś czasie wpadł Agent Buton.
-Część!- wszedł na platformę i wszystko zaczęło wyć. Wściekła Bones podeszła do bramki i przeciągnęła kartę przez czytnik. Agent zatkał uszy i zrobił dziwną minę.- Boże! Co to było?!
-Tak to jest jak chce do nas wejść nieproszony gość- Tempe rzuciła mu groźne spojrzenie.
-Masz na myśli mnie?
-Dr Brennan, nie przeszliśmy na ty, już to panu mówiłam- warknęła.
-Przepraszam, Dr Brennan. Ma pani na myśli mnie?- poprawił się i przewrócił oczami „Co za ciężki typ” pomyślał.
-A widzi pan tu jeszcze kogoś?
-Panią, Wendella…
-Miałam na myśli, kogoś obcego oprócz pana.
-Widzę, że nadal się pani na mnie gniewa- uśmiecha się.
-Nie. Ja po prostu nie chcę z panem pracować.
-Przynajmniej szczerze.
-Ja zawsze jestem szczera.
-Fajnie. Ok., ale nic z tym nie zrobimy. Po prostu wytrzymajmy jeszcze te dwa dni. Wróci Agent Booth, będzie pani mogła rzucić mu się na szyję i dalej z nim pracować.
-Niech sobie pan nie pozwala.
-Dobra. Dajmy temu spokój. Macie coś?
-A co?
-Proszę posłuchać, nie chcę nikogo zastępować, a zwłaszcza tak świetnego Agenta jakim jest Booth, ale Cullen przydzielił mnie więc postarajmy się chociaż spokojnie przebrnąć przez tą sytuację.
-Ofiary to dzieci, wiek między piętnaście, a dwadzieścia miesięcy. Bliźniacy. Na razie nie wiemy więcej.
-Tylko tyle?
-A czego pan się spodziewał? Dopiero niedawno przywieziono szczątki.
-Tak jakieś dwie godziny temu.
-Ułożenie szkieletu anatomicznie zajmuje trochę czasu. Poza tym…
-Dobra, dobra.
-Jak panu coś nie pasuję, proszę- wskazała na oba stoły- Niech sam się pan tym zajmie.
-Nie jestem antropologiem, ani patologiem. Jestem agentem FBI.
-Więc proszę nie mieszać się w nasze sprawy. Może pan iść. Jak będziemy coś wiedzieć, powiadomimy pana- Bones po raz kolejny rzuciła mu mordercze spojrzenie.
-Zaraz, zaraz…- spojrzał na stoły- Czaszki… Gdzie podziały się czaszki tych dzieci?
-Angela zabrała je do rekonstrukcji twarzy.- tym razem odezwał się Wendell. Czuł, ze takie pytania doprowadzą zaraz Brennan do ostateczności.
-A może pan chce zrekonstruować twarze, co?- spojrzała na niego spod byka.
-Nie, może lepiej nie. Dobra. Widzę, ze nie mam czego tu szukać. Dajcie znać, jak będziecie wiedzieli coś więcej- odwrócił się i zszedł z platformy.
-Co za… ech…- powiedziała Bren przez zaciśnięte zęby.
-Lepiej żeby Agent Booth już wrócił…- powiedział Wendell.
-Tak…- Bones wróciła do szczątków. Chwilę się im przyglądała. Zajęcie pozwoliło jej przestać myśleć o irytującym Butonie- Tutaj…- wskazała na żebra- Zgniecione żebra… Wygląda, jakby ktoś zbyt mocno nacisnął na klatkę piersiową dziecka…
-To mogło być przyczyną zgonu.
-Tak. Jeśli nie znajdziemy żadnych innych obrażeń… Takie obrażenia, zdecydowanie były przyczyną śmierci. Kości dzieci nie są wykształcone… każdy nacisk może powodować wewnętrzny uraz. Dzieci są bardzo delikatne…
-Dr Brennan wszystko w porządku?- spytał widząc, jak Bones powoli wpada w jakiś dziwny nastrój.
-Tak- otrząsnęła się- Panie Wendell proszę zająć się dalszą obserwacją i dać mi znać jak coś pan znajdzie. Muszę pójść do siebie- zdjęła rękawiczki i skierowała się do swojego gabinetu.
-Oczywiście Dr Brennan…- spojrzał na nią z troską w oczach. Wszyscy wiedzieli, ze coś się dzieje, ale nikt nie miał pojęcia co.
Bren siadła na krześle przy biurku i patrzyła w ciemny ekran monitora.
-Sweety?- Angela zajrzała do gabinetu- Dobrze się czujesz?- weszła do środka i podeszła do Bren- Coś się dzieje?
-Sama nie wiem… Wiesz…- zaczęła- Kiedy patrzę na kości tych dzieci… Wyobrażam sobie, jak wyglądały, no wiesz, kiedy jeszcze żyły… Wyobrażam sobie, jak będzie wyglądało moje dziecko… Wiem, że to nie pomoże sprawie, ale jakoś nie potrafię pozbyć się tego obrazu. Nigdy nie sądziłam, ze będę matką, a teraz… Teraz jestem w ciąży i… I to dziecko po prostu jest. Nie potrafię sobie wyobrazić, co musieliby czuć rodzice, dowiadując się, ze takie kruszynki zostały zamordowane. Przecież to… Ile to jest te piętnaście miesięcy? Jeszcze nie zdążyły pożyć, a już odchodzą…
-Sweety…
-Przepraszam Ange, trochę się rozczuliłam. Nigdy mi się to nie zdarzało…
-Masz prawo, jak każdy.
-Nie powinnam. To sprawa jak każda inna.
-Nie jest jak każda inna.
-Ale wiesz, co? Mimo tego, ze nie chcę, nie chciałam tego dziecka, to znaczy nie z Jackiem…- westchnęła- Chodzi mi o to, że kiedy patrzę na te małe kości… Nie mogę przestać sobie wyobrażać, że moje dziecko też kiedyś będzie miało te piętnaście miesięcy, że będzie… będzie liczyło na moja pomoc, ze jego życie będzie w moich rękach… jego wychowanie… To nie będzie łatwa sprawa… Szkoda, ze nie ma tutaj Bootha…
-Wróci za dwa dni i wtedy pozbędziemy się tego Butona. Booth będzie przy tobie.
-Tak… Chyba powinnam do niego zadzwonić. Lepiej się poczuję, jak z nim porozmawiam…
-Zadzwoń do niego.- artystka się uśmiechnęła- A, właśnie. Mam rekonstrukcję- pokazała kartki z którymi przyszła- Mamy trafienie…- podała je Bren.
-Alice i Helena Star… Matka zgłosiła zaginięcie pięć dni temu- przeczytała Bones- Bliźniaki urodzone dokładnie szesnaście miesięcy temu… Jakie piękne dziewczynki…
-Tak, śliczne… wyglądają jak małe aniołki.
-I pomyśleć, że już niedługo ja też będę miała takiego maluszka…
-Tak, kochana… Chyba trzeba zawiadomić Butona…
-Ja z nim w teren nie pojadę. Mowy nie ma.
-Bren, daj spokój. Tak będziesz mogła się czegoś dowiedzieć. A jak wróci Booth, będziesz mogła wprowadzić go w śledztwo.
-Zadzwonię do niego i od razu mu wszystko opowiem. Wtedy jak tylko wróci będziemy mogli odesłać Butona. Masz rację Ange. Ech, trudno. Jakoś z nim wytrzymam…
-Dobrze, sweety.
-Ok., dzwonię do Butona…- Ange wstała i wyszła, a Bren sięgnęła po telefon i wybrała numer Agenta.


85.

Jakiś czas później po Bones przyjechał agent Buton. Nie była zadowolona, że musi z nim jechać, w ogóle, ze musi przebywać w jego towarzystwie, ale czego nie robi się dla dobra śledztwa.  Z kwaśną miną wsiadła do jego samochodu, dlaczego on też jeździ Suv’em? Takim samym jak Booth? Czy naprawdę musi go przypominać na każdym kroku? Zamknęła drzwi i po chwili już jechali do matki bliźniaczek. Angela znalazła informację o jej miejscu zamieszkania. Sweet Street 89… Sweet… Cóż za nazwa ulicy, idealnie pasuje do sprawy, z którą tam jadą. Bones denerwowało wszystko. Nawet głupia nazwa ulicy jej przeszkadzała. Gdyby był tutaj Booth, pewnie by sobie o tym porozmawiali, może nawet Seeley rzuciłby jakąś niestosowną uwagę do nazwy ulicy… Ale nie ma go. Jechali w ciszy. Bren patrzyła na obraz przesuwający się za oknem. Agent co jakiś czas zerkał na nią, ale nie odważył się odezwać. Wiedział, ze nie ma sensu próbować się jej przypodobać. Powie coś, a ona znowu będzie na niego warczeć. Wolał nie ryzykować.
W końcu dojechali na miejsce. Zaparkowali pod starym, zniszczonym blokiem, Tempe spojrzała przez okno i jej oczom ukazała się tabliczka z nazwą ulicy. „Sweet Street” wisiało na jednym gwoździu i skrzypiało na wietrze.
-Cóż za trafna nazwa ulicy, co?- zagadnął Buton odpinając pas. Tempe nic nie odpowiedziała- Dr Brennan… Wiem, ze pani mnie nie lubi i woli Agenta Bootha. Ok. Jestem duży i nie będę płakał. Ale przez te dwa dni zmuszeni jesteśmy do współpracy, więc może dla dobra śledztwa chociaż udawajmy, ze potrafimy ze sobą rozmawiać.- Tempe podejrzliwie spojrzała na agenta- Musimy pogadać z matką tych dzieci, więc… Może chociaż tam się nie kłóćmy, co? Ona i tak już dużo przeszła. Stracić szesnastomiesięczne dzieci… To duży cios. Za dwa dni zniknę i zapomni pani, ze kiedykolwiek się widzieliśmy.
-Może ma pan rację.- odpowiedziała w końcu- Z mojej strony może pan liczyć na… jak to nazwać? Na profesjonalizm.
-Dziękuję- uśmiechnął się- Muszę o coś zapytać…
-Słucham.
-Jak to wygląda kiedy współpracuje pani z Boothem? Wiem, ze jeździcie razem w teren, ale.. właściwie nie wiem, co dokładnie pani robi?
-Nie bardzo rozumiem o co panu chodzi.
-Wie pani, jest pani najlepszym antropologiem sądowym, identyfikuje pani ciała… Ale jeżdżąc z Agentem w teren… co pani robi? Towarzysz tylko, czy…? Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale… Musze wiedzieć. Nie chcę pani obrażać w żaden sposób.
-Jeśli musi pan wiedzieć, zakres moich działań to także wspólne przesłuchiwanie ludzi, oczywiście to Booth jest w tym najlepszy, ale ja się od niego uczę. Zawsze robimy wszystko razem. Jeździmy do rodzin ofiar, rozmawiamy z nimi. Także, agencie Buton, proszę się nie dziwić, kiedy też będę chciała zadawać jakieś pytania. Booth zawsze mi na to pozwala, więc…
-Więc ja nie będę pani w tym przeszkadzał, ani tego pani zabraniał- ponownie się uśmiechnął i wyciągnął do niej rękę.
-Dobrze- Bren też wreszcie się uśmiechnęła i również podała rękę agentowi. Wymienili uściski.
-To świetnie. Myślę, że już się dogadaliśmy.
-Chyba tak.
-To chyba możemy iść.
-Tak- oboje wysiedli z SUV’a i ruszyli w kierunku zdezelowanego budynku. Buton otworzył drzwi i wpuścił Tempe przodem. Pominęła ten fakt, nie chciała znowu się kłócić. Znaleźli się na korytarzu. Wyglądało to bardzo nieciekawie. Obdrapane, popisane ściany. Wszystko brudne… widać, ze nikt o to nie dba. Trafili do biednej dzielnicy.
-Co za miejsce..- odezwała się Brennan.
-Paskudne. Jak ludzie mogą tak żyć?- powiedział i się skrzywił.
-Niektórych nie stać na to by mieszkać w innych warunkach, agencie Buton. Tylko, jak władze mogą dopuszczać kamienice do takiego stanu?
-Wszystko rozbija się o kasę..
-Nie wiem co to znaczy- powiedziała całkowicie poważnie. Buton nieprzyzwyczajony do niewiedzy Brennan, popatrzył na nią z dziwną miną i zastanawiał się czy znowu sobie z niego nie żartuje. Postanowił jednak się nie odzywać. Tak na wszelki wypadek. Weszli na drugie piętro gdzie mieszkała matka dziewczynek. Zatrzymali się przy drzwiach z numerem 13. drzwi, jak reszta klatki nie wyglądały dobrze. Obdrapane, wyglądały jakby jedno kopnięcie mogłoby je otworzyć.
-Jak można wychowywać takie małe dzieci w takim miejscu…- szepnęła Bren.
-Nie wiem, Dr Brennan… Bezpiecznie to tu nie jest… Dobra- zbliżył się do drzwi i zapukał. Minęło kilka sekund i ich oczom ukazała się młoda dziewczyna w dresie. Wyglądała źle, podkrążone oczy, potargane włosy… Na pewno miała za sobą niejedną nieprzespaną noc.
-Witam- zaczął Buton wyjmując odznakę- Agent Specjalny Seeley Buton z FBI, to jest Dr Tempernace Brennan z Instytutu Jeffersona. Pani Anna Star?
-T… tak to ja…- odpowiedziała drżącym głosem.
-Pięć dni temu zgłosiła pani zaginięcie córek…
-Znaleźliście je, prawda? Coś się z nimi stało…- wpadła w histerię i zaczęła płakać.
-Proszę się uspokoić- Buton podszedł do kobiety- Możemy wejść?- kiwnęła tylko głową i wpuściła ich do mieszkania. Oboje weszli, zamknęli za sobą drzwi. Przeszli do dużego pokoju, bo salonem nie można go nazwać. Mieszkanie było malutkie. Dwa pokoje i kuchnia. Widać było, ze kobieta nie należy do bogatych, ale mimo tego dom był utrzymany w jako takim dobrym stanie, nie licząc porozrzucanych rzeczy, ale czego można oczekiwać od kobiety, która właśnie straciła dwójkę maleńkich dzieci. Usiedli na niewielkiej, poszarpanej kanapie w pokoju. Kobieta siadła na fotelu, wzięła chusteczki ze stolika. Czekali chwilę aż się uspokoi. Otarła łzy, wysmarkała nos i spojrzała na ludzi siedzących naprzeciwko niej.
-Przepraszam…- powiedziała cicho- Ale… Ale skoro jesteście z FBI, to znaczy, ze… moje córeczki nie żyją, prawda? Dlaczego mielibyście w innym wypadku do mnie przyjeżdżać?
-Obawiam się, że ma pani rację- odezwała się Brennan- Znaleźliśmy… ciała niedaleko opuszczonego parku, zidentyfikowaliśmy je jako Alice i Helenę Star… Tak trafiliśmy do pani. Przykro mi…
-Pani.. pani wie, co ja czuję, prawda?
-Nie rozumiem…
-Pani też jest w ciąży, prawda?- spojrzała na brzuch Brennan. Agent otworzył szeroko oczy i spojrzał na Bones. Tempe była niemniej zdziwiona niż on. Skąd ona to wie? Przecież jeszcze nic nie widać. Owszem ma lekko zaokrąglony brzuch, ale… zawsze taki był, nawet jak nie była w ciąży.
-Słucham?- spytała zaskoczona.
-No… wie pani…
-Nie, nie jestem w ciąży- powiedziała. Po co agent Buton ma wiedzieć, że jest w ciąży. Po co ma się on przez przypadek wygadać przy Boothie. Ona sama musi mu o tym powiedzieć, jak już będzie gotowa.
-Przepraszam… Myślałam, ze…
-Nie. Ja nie zamierzam mieć dzieci, przynajmniej na razie- odpowiedziała i spojrzała na agenta, który nadal siedział z bardzo dziwną miną.- Po prostu bluzka mi się tak układa. Ale zostawmy to. Nie po to tutaj przyszliśmy, pani Star.
-Tak…
-Pani Star, pięć dni temu zgłosiła pani zaginięcie prawda?- agent otrząsnął się z szoku.
-Tak.
-Podejrzewa pani kogoś? Kto mógłby porwać pani córki?
-Podejrzewałam moją znajomą, która opiekowała się dziewczynkami, kiedy ja pracowałam…
-Jak ona się nazywa?
-Kate Buck, mieszka niedaleko. To moja znajoma jeszcze z czasów szkolnych. Kiedy ja pracowałam, ona opiekowała się dziewczynkami… Nie mam zbyt dużo pieniędzy, więc jakoś się dogadałyśmy w kwestii zapłaty… Chciałam być z nimi cały czas, ale.. potrzebowałam pieniędzy, żeby je utrzymać.
-A co z ojcem dziecka?- spytała Bones.
-Nie mam z nim kontaktu. Odszedł ode mnie, kiedy dowiedział się, ze jestem w ciąży. To była wpadka. Nie myślałam o byciu matką. Mam 27 lat… nie mam pieniędzy… Moja rodzina zawsze była biedna, nie było mnie stać na studia. Więc, kiedy się dowiedział o dziecku, wtedy jeszcze nie wiedziałam, ze będą to bliźniaki, powiedział, ze on ich nie chce, ze sama tego chciałam, to teraz mam sobie radzić. Oskarżał mnie o to, ze chcę złapać go na dziecko. Zabezpieczałam się, zawsze, ale widocznie coś nawaliło… Nie uwierzył mi… i zostawił nas…
-Jakaś rodzina? Czemu nie poprosiła pani o pomoc?
-Moja rodzina nie żyje. Rodzice zginęli jakiś czas temu w wypadku. Zostałam sama.
-Będziemy potrzebowali adres opiekunki.- odezwał się agent
-Happy Street 22/5, to niedaleko. Mieszka sama.
-Dobrze- Buton zanotował nazwisko i adres w swoim notesie.- Jest nam bardzo przykro z powodu pani straty…
-Dziękuję…- Bones i Seeley wstali- Kiedy… Kiedy będę mogła je pochować?
-Jak tylko zbadamy… jak dowiemy się kto je zamordował, obiecuję, że zadbam o to.- powiedziała Bren.
-Nie wiem, za co je pochowam, ale… będę pracować i może pozwolą mi spłacić koszty pogrzebu w ratach…
-O to proszę się nie martwić- Bren uśmiechnęła się- Pomożemy pani.
-Dziękuję, Dr Brennan…
Pożegnali się i wyszli. Ruszyli SUV’em na Happy Street
-Dziwna trochę ta kobieta- powiedział Agent.
-Czemu?
-Co jej przyszło do głowy z pani ciążą? Bluzki różnie się układają… Chyba, że…- spojrzał na Bren, która odwróciła wzrok, kiedy to mówił- to prawda? Jest pani w ciąży? Czemu nic pani nie powiedziała? Nie powinna się pani teraz narażać na stresujące sytuacje. Booth wie? Domyślam się, że to jego dziecko. Dlatego nie chciała pani ze mną pracować?
-Agencie Buton, jak już mówiłam nie jestem w ciąży. A już na pewno nie z Boothem. Jesteśmy przyjaciółmi.
-Ok. przepraszam. Myślałem, ze… Rozumiem… Jesteśmy na miejscu- zatrzymał się przed budynkiem na Happy Street.- Kolejna trafna nazwa, co?- spojrzał na kolejny źle wyglądający budynek.
-Tak… Mamy dzisiaj szczęście do wesołych nazw…- wysiedli z SUV’a i weszli na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie opiekunki. Zapukali. Otworzyła im kobieta.
-Dzień dobry- powiedziała. Na oko wyglądała na 30 lat.
-Dzień dobry, Kate Buck?- spytał agent
-Tak, to ja. O co chodzi?
-Agent Specjalny Seeley Buton i Dr Temperance Brennan, FBI. Możemy wejść?
-Proszę- weszli do środka, zaprosiła ich do dużego pokoju. Jej mieszkanie nie było duże, ale wyglądało na nieco lepsze od mieszkania Anny. Lepiej utrzymane i nie było widać tej biedy.
-jesteśmy tutaj w sprawie dzieci pani koleżanki Anny Star- zaczął agent.
-A tak, wiem. Powiedziała, ze wini mnie za zniknięcie dziewczynek. Nie jesteście pierwsi. FBI już u mnie było.
-Gdzie pani była pięć dni temu w godzinach…- spojrzał na Brennan.
-W godzinach miedzy 20, a 22?- dodała.
-Tego dnia, kiedy zniknęły dziewczynki od godziny 18 byłam na urodzinach przyjaciółki w restauracji Comet. Wyszliśmy dobrze po północy. Następnego dnia wieczorem wpadło do mnie FBI i oskarżyło o uprowadzenie dziewczynek. Ale moje alibi się potwierdziło więc nic nie zrobili.
-Też sprawdzimy- powiedział Buton.
-Proszę bardzo. Nie wiem kto mógłby to zrobić. Ja na pewno bym nie skrzywdziła Alice i Heleny, pokochałam je jak własne córki. Sama nie mam dzieci… Jeszcze się nie trafiło… Anna była przerażona, chciała oddać dzieci do domu dziecka, ale odradziłam jej to. Nie ma nic gorszego niż wychowywanie się w systemie. Coś o tym wiem- Brennan kiwnęła głową- Pani też to zna, prawda?- spojrzała na antropolog.
-Tak. Też byłam dzieckiem na wychowanie- odpowiedziała. Agent ponownie tego dnia spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Nie wiedziałem…- szepnął do Bones.
-Nie wie pani, kto mógłby chcieć skrzywdzić dziewczynki?- nie zareagowała na słowa agenta.- Anna miała jakichś wrogów?
-Nie. To bardzo spokojna dziewczyna. Wiele w życiu przeszła. Raczej wszyscy ją lubili. Nie miała żadnych kłopotów, nie licząc problemów z pracą i trudności z utrzymaniem dzieci… ale nie
-Dobrze, dziękujemy- agent wstał- Jak coś sobie pani przypomni, proszę się z nami skontaktować- podał jej wizytówkę.
-Oczywiście. Proszę, znajdźcie tą osobę…
-Znajdziemy- powiedziała Bones i również wstała.
Wyszli. Wsiedli do SUV’a i ruszyli.
-Zawiozę panią do Instytutu, dobrze?- powiedział agent
-tak. Może uda nam się jeszcze czegoś dowiedzieć- odpowiedziała.
-Nie wiedziałem, ze pani też była dzieckiem na wychowanie.
-Raczej nie lubię o tym rozmawiać.
-Jasne…
Resztę drogi przejechali w milczeniu. Agent odstawił Bones do Jeffersonian, a sam wrócił do FBI.
Bones udała się do swojego gabinetu. Za nią weszła Cam.
-Dr Brennan?- spytała- Dowiedzieliście się czegoś?
-Niewiele. Anna Star oskarżała swoja koleżankę, opiekunkę bliźniaczek, ale ona ma alibi na wieczór, kiedy zniknęły. Czyli właściwie nic nie wiemy…
-Może Angela będzie potrafiła coś uzyskać. Wendell rozpisał dokładnie uszkodzenia kości. Może uda się coś wyciągnąć z Angelatora…
-Oby, Cam…
-Jak się czujesz?
-Co masz na myśli?
-No wiesz…Twoja ciąża- szepnęła. Bones spojrzała na nią- Nie martw się, nikt nie wie. Obiecałam.
-Dziękuję.
-Więc, jak się czujesz?
-W porządku. Jak na razie mdłości minęły. Czuje się całkiem dobrze. Czasami tylko kręci mi się w głowie, ale jest ok.
-To dobrze. Ale jak ty się czujesz… z świadomością zostania matką?
-Jeszcze to do mnie nie dotarło, Cam. Na razie nie wiem…
-Powiesz Boothowi?
-Kiedyś na pewno.
-Musi wiedzieć, Brennan. Wiesz o tym.
-Wiem. A właśnie, Booth. Muszę się z nim skontaktować. Przekażę mu informację dotyczące śledztwa. Jak wróci będzie mógł od razu do nas dołączyć, a wtedy podziękujemy Butonowi.
-Naprawdę go nie lubisz, co?- spytała z uśmiechem.
-Nie to, że go nie lubię. Nie chcę pracować z nikim innym niż z Boothem, po prostu.
-Ok. to ja ci nie przeszkadzam. Pozdrów Bootha od nas.
-Ok. dzięki, Cam- Bren uśmiechnęła się do patolog.
-Nie ma sprawy. Obiecałam. Na razie- i Cam wyszła z gabinetu. Bones otworzyła laptopa, wyjęła telefon i wybrała numer Bootha…


86.

-Cześć Booth- powiedziała, jak tylko odebrał telefon.
-Hej, Bones. Coś się stało?- spytał od razu. Zaskoczyło go, ze dzwoni.
-Nie. To znaczy nie do końca. Właściwie to stało się.- zaczęła się mieszać.
-To stało się czy nie, Bones?- wiedziała, ze się uśmiechnął.
-Mamy nową sprawę… Niestety…
-Jaką?
-Możesz połączyć się z satelitą? Pogadamy normalnie, co?
-Jasne. Już się łączę.
-Ok., to zaraz widzimy się, na ekranie- rozłączyła się i zajęła laptopem. Po chwili na jej ekranie pojawiła się tak dobrze jej znana, roześmiana twarz i te piękne czekoladowe oczy.
-Już jestem- powiedział uśmiechając się jeszcze szerzej- To jaka to sprawa? Opowiedz mi,
-Masz czas?
-Tak, teraz jest jakaś dłuższa przerwa, więc możemy spokojnie pogadać.
-Wiesz, tak sobie pomyślałam, ze, prześlę ci wszystkie dane i informacje jakie udało nam się do tej pory zebrać, żebyś mógł po powrocie od razu nad nią pracować. Nie chcę współpracować więcej z tym Butonem.
-Zrobił ci coś?
-Nie, nie. Jest nawet miły, ale ja wolę pracować z tobą- lekko się zarumieniła. Booth poczuł jak ciepło rozpływa się po jego ciele.
-Tak bardzo za tobą tęsknię, Bones
-Ja za tobą też, Booth., ale… Pogadamy o tym, jak już wrócisz.
-Coś poważnego?
-Chyba tak, ale nie martw się. Dobra, słuchaj przesyłam ci dane dotyczące ofiar, ich rodziny, adresy, nazwiska, nasze obserwacje i wszystko co udało nam się wyczytać ze szczątek- kliknęła kilka razy.
-Ok, mam.- ekran podzielił się na dwie części. W jednej Booth widział Brennan, a w drugiej otwarte dokumenty.- Dzieci?- spytał przerażony- szesnastomiesięczne bliźniaczki?
-Tak… Dzisiaj rozmawialiśmy z ich mamą i opiekunką. Zdaje się, że nie miały żadnych wrogów.
-Kto mógłby zrobić coś takiego, takim kruszynkom? Niech no go tylko dorwę!- Booth był widocznie poruszony całą sytuacją.
-Booth…
-Nic mi nie jest. Tylko wkurza mnie to! Jak można mordować takie dzieci?! Co one zrobiły?
-Nie wiem… Też nie potrafię tego zrozumieć.
-Bones, dorwiemy tego kto to zrobił. Niech no ja tylko wrócę…
-Już jutro wieczorem wracasz, prawda? Nic się nie zmieniło?
-Nie, wszystko tak jak było. Wracam jutro, powinienem być koło ósmej wieczorem na lotnisku
-Wyjadę po ciebie. Ósma, tak?
-Bones nie trzeba.
-Trzeba Seeley. Ja też się za tobą stęskniłam. Ty zawsze po mnie przyjeżdżasz. Tym razem ja mogę to zrobić- uśmiechnęła się serdecznie do agenta.
-Dobrze, nie będę się z tobą kłócił.
-To dobrze- oboje się zaśmiali.
-Bones, dbasz o siebie?- zapytał nagle.
-Tak. Obiecałam. Jem, normalnie śpię i nie siedzę po nocach.
-Bardzo dobrze. Jak tylko wrócę osobiście się tobą zajmę.
-Liczę na to.
-Ok., kochanie, muszę zmykać. Zaraz kolejne szkolenie. Przejrzę wieczorkiem wszystkie dokumenty i skontaktuję się z tobą jutro rano, dobrze?
-Jasne. Do zobaczenia Booth.
-Pa, Bones- rozłączyli się.- Booth żebyś tylko wiedział, jak bardzo cię skrzywdziłam… Jak ja to teraz naprawię?
Zamknęła pokrywę laptopa i poszła na platformę. Musiała się znowu czymś zająć. Kiedy nachyliła się nad stołem, na którym leżały szczątki czuła jak po raz kolejny wiruje jej w głowie.  Osunęła się na pobliskie krzesło.
-Co się stało, Dr Brennan- przestraszony Wendell podszedł do antropolog.
-Nic mi nie jest. Trochę kręci mi się w głowie- odpowiedziała.
-Może powinna pani wziąć wolne do końca dnia…- zaproponował nieśmiało.
-To nic poważnego. Już mi lepiej- wstała i wróciła do pracy.
-Na pewno?
-Tak, panie Wendell. Zajmijmy się kośćmi. Może znajdziemy coś co przeoczyliśmy…
Zajęli się pracą. Czas szybko minął i dzień powoli zaczynał się kończyć. Wszyscy zbierali się do domu. Brennan też jakoś nie miała ochoty zostawać dłużej. Poszła do gabinetu, spakowała się i ruszyła do domu. Była zmęczona. Nic takiego właściwie dziś nie robiła, ale ostatnio jej zdrowie lekko szwankowało. Może było to wynikiem ciąży?
Podjechała pod swój dom, wyjęła klucze i schodami ruszyła do siebie. Podeszła do drzwi, włożyła klucz, kiedy nagle poczuła czyjąś obecność. Dokładnie czuła czyjś wzrok na plecach, ostrożnie się odwróciła… Miała rację, w mroku ktoś stał. Powoli zaczął się do niej zbliżać… Poczuła, jak przeszywa ją strach…
-Temperance Brennan- szepnął głos. Podszedł bliżej, wszedł w światło. Z mroku wyłoniła się postać…
-To ty? Ale jak…?


87.

-Proszę cię, nie uciekaj przede mną, nic ci nie zrobię- powoli się zbliżył. Zatrzymał się jednak w bezpiecznej odległości. Pamiętał do czego Bones jest zdolna.
-Czego ode mnie chcesz? Mówiłam, ze nie chcę cię już więcej widzieć!- jego pojawienie się zdecydowanie nie było jej na rękę, zwłaszcza teraz, kiedy wiedziała, ze nosi w sobie jego dziecko.
-Spokojnie, chciałem tylko z tobą porozmawiać.
-Ale ja nie chcę- otworzyła drzwi i już chciała je zamknąć. Jack jednak zdążył wsadzić nogę między drzwi. Zawył z bólu, ale nie poddał się.
-Tempe, proszę. Nie chcę namawiać cię do powrotu, nie chcę rozmawiać o tym, co było między nami, choć wspominam to z uśmiechem na twarzy, ale nie dlatego przyjechałem. Proszę cię, pozwól mi tylko coś powiedzieć. To dotyczy dzieci, nie nas…
-Jakich dzieci?- spytała i w jednej chwili zbladła. Czyżby wiedział? Ale skąd? Przecież wie tylko ona, Ange i Cam. Żadna z nich nikomu nie powiedziała. Jak mógłby się dowiedzieć. „Nie to niemożliwe” pomyślała.
-Dzieci z domów dziecka, wplątanych w system. Proszę porozmawiaj ze mną…
-Coś kombinujesz i wcale mi się to nie podoba.
-Nic nie kombinuję. Proszę tylko o chwilkę rozmowy. Tylko tyle.
-Dobrze… wejdź- uchyliła drzwi i Jack wszedł do środka. Zdjął kurtkę, buty i niepewnym krokiem wszedł do salonu.
-Siadaj. Napijesz się czegoś?- spytała wchodząc za nim.
-Nie trzeba… Chociaż, może poproszę herbaty.
-Ok. siadaj, zaraz przyjdę- mówiła obojętnym tonem. Poszła do kuchni i po chwili wróciła z dwoma kubkami herbaty. Jack siedział na kanapie, ona siadła na przeciwko na fotelu. Postawiła kubki
-Dziękuję, Tempe.
-Proszę. To mów, co chciałeś mi powiedzieć.
-Tempe nie zachowuj się tak…
-Jak? No jak?- była coraz bardziej poirytowana.
-Wiem, ze źle zrobiłem. Byłem głupi, tak, ale to tylko dlatego, że cię bardzo kochałem. Nie chciałem cię stracić. Myślałem, że jak to zrobię to… sam nie wiem, czego oczekiwałem. Byłem zazdrosny o ciebie i tego agenta.
-Nie wracajmy do tego.
-Chcę żebyś tylko wiedziała, ze bardzo tego żałuję. Na trzeźwo nigdy bym nic takiego nie zrobił. Alkohol ma zły wpływ na moje działania. Wiem, że to żadne tłumaczenie, kilka razy już mi to powtarzałaś. Wiem o tym. Dlatego bardzo, bardzo cię przepraszam za tą całą sytuację. Cieszę się, ze jednak nic między wami nie zepsułem. Nie wiem co bym zrobił, gdyby moja głupota zniszczyła waszą przyjaźń…
-Miałeś do tego nie wracać. Chciałeś porozmawiać o czymś innym- słowa Jacka nie robiły na niej żadnego wrażenia.
-Wiem. Proszę tylko o jedno, zanim powiem ci z czym do ciebie przyszedłem. Proszę, żebyś mnie nie nienawidziła. Popełniłem błąd, ale ludzie już tacy są. Popełniają błędy, a potem za nie płacą. Byłem kretynem. Wiem, że to co było to już dawno przeszłość, nie ma do tego powrotu, ale proszę tylko… jeśli nie chcesz mi wybaczyć, po prostu mnie nie nienawidź. Tylko tyle.
-Nie wiem. Myślę, że mogłabym ci wybaczyć, ale tylko wtedy… kiedy to samo zrobi Booth. Jeśli on ci wybaczy, ja także.
-Jest dla ciebie ważny, prawda? Booth?
-Tak, bardzo ważny.
-Bardzo bym chciał żeby się wam ułożyło.
-Nie słódź. To ci nie pomoże.
-Nie mam takiego zamiaru. Tak po prostu myślę. Chcę żebyś była szczęśliwa, zawsze chciałem. Miałem nadzieję, ze będziemy szczęśliwi razem, ale nie wyszło, więc będę trzymał kciuki za was.
-Ok., powiedzmy, że ci wierzę. A teraz powiedz mi, po co do mnie przyszedłeś. Oprócz tego, że chciałeś się wytłumaczyć po raz kolejny.
-Dobrze, więc… Fundacja wspomagająca domy dziecka organizuje festiwal, którego celem będzie zbieranie pieniędzy dla dzieci, zamieszkujących te placówki. Wiesz, na ubrania, jedzenie, meble, środki czystości, lekarstwa i różne inne potrzebne rzeczy.
-I? co ja mam z tym wspólnego?- spytała nadal nie rozumiejąc całej sytuacji- Oczekujesz, ze jako autorka bestsellerów wpłacę jakieś pieniądze, tak? Jasne, dla dzieci uwikłanych w systemie jestem gotowa na taki krok…
-Nie, nie, Tempe, nie o to chodzi. To znaczy, jeśli osobiście będziesz chciała wspomóc finansowo te placówki, to cudownie, ale ja nie z tym do ciebie przychodzę…
-Więc z czym, Jack?
-Fundacja zaprosiła nasz teatr. Poprosiła, żebyśmy wystawili spektakl, a pieniądze z biletów zostaną przekazane wybranemu domowi dziecka.
-Nadal nie rozumiem, czego oczekujesz ode mnie.
-No i tu zaczyna się ten kłopot.- wciągnął głęboko powietrze- Chcą żebyśmy wystawili „3 siostry”…
-Nie widzę żadnego problemu. Wystawiajcie, ja przecież już nie mam z tym nic wspólnego. Nie mam żadnego problemu z tym, ze ktoś inny zagra postać Maszy. Ja już z tym skończyłam. Nie zależy mi na tym.
-Tempe… właśnie chodzi o to, że zastępstwa nigdy nie było i nie będzie. Nie potrafiliśmy obsadzić nikogo innego. Ludzie nie chcieli oglądać tego spektaklu bez ciebie. To niesamowite i rzadko spotykane, żeby widzowie domagali się specjalnie jednej aktorki, ale tak się stało. Zbuntowali się i powiedzieli, że „3 sióstr” bez Temperance Brennan nie będą oglądać.
-Czekaj, czekaj… Nie wiem, czy dobrze rozumiem- przerwała mu Bones- Chcesz, żeby wróciła do obsady spektaklu i zagrała u ciebie jeszcze raz, na tym festiwalu?
-T… tak. Dokładnie tak- spojrzał ze strachem w oczach na twarz Brennan.
-I myślisz, że po tym wszystkim zgodzę się ci pomóc?
-Nie mi, Tempe… Nie mi. Dzieciom…
-Dlatego przyszedłeś mnie przeprosić? Chciałeś mnie podejść, żebym się prędzej zgodziła?
-Nie, nie dlatego. Od tamtego felernego dnia, w każdej godzinie, w każdej minucie chciałem cię przeprosić. Dzwoniłem do ciebie kilka razy, wysyłałem mejla, ale nie chciałaś ze mną rozmawiać.  Nie chciałaś mnie znać, to akurat rozumiem, ale… wykorzystałem tylko okazję, że zechciałaś ze mną porozmawiać.
-To jest… to jest..- zabrakło jej słów- Nie spodziewałam się, ze możesz mnie o coś takiego prosić.
-Tempe, proszę cię. Ja nic od ciebie nie chcę. Skończyło się. Chcę tylko żebyś pomogła nam zebrać pieniądze dla tych dzieci. O nic więcej mi nie chodzi. Tylko to. Wiem, że jesteś zapracowana w Instytucie, wiem, że nie jesteś aktorką, wiem, że nie chcesz mnie więcej widzieć, ale… wiem też, że nie jest ci obojętny los dzieci. Tylko dlatego odważyłem się ciebie o to poprosić. Nie musisz odpowiadać teraz… Przemyśl to, proszę…- nie znała się dobrze na ludziach, ale czuła, że mówi prawdę. Miał rację, los dzieci jest dla niej ważny.
-Nie wiem, Jack. Muszę porozmawiać o tym z Boothem… Dzieciom zawsze chętnie pomogę, ale… ale też nie zrobię nic wobec Bootha. Musisz to uszanować.
-Oczywiście, Tempe, oczywiście. Cieszę się, że chociaż bierzesz to pod uwagę.
-Myślę o tym, tylko ze względu na dobro dzieci, Jack.
-Wiem. Dziękuję. Festiwal jest za niecałe dwa tygodnie…
-Dam ci znać. Booth wraca jutro to z nim porozmawiam i odezwę się.
-Dziękuję.
-A teraz Jack… Jestem zmęczona.
-Jasne, jasne, już się zmywam.- wstał, odstawił pusty kubek na stolik- Mogę tylko skorzystać z toalety?
-Jasne. Jest tam- wskazała mu ręką drzwi łazienki.
-Dzięki. Zaraz mnie nie ma.- zniknął za drzwiami łazienki, a Tempe została sama ze swoimi myślami.
-Właściwie to… dla dzieci mogłabym to zrobić. Stęskniłam się też trochę za tymi ludźmi, z którymi grałam… Ale Jack… Nie chcę już się z nim widywać. I co powie na to Booth?- głośno myślała- Może zrozumie? Porozmawiam z nim. Jeśli on nie będzie miał nic przeciwko… zgodzę się, ale jeśli mu się ten pomysł nie spodoba, znajdę inny sposób, żeby pomóc tym dzieciom.

W łazience. Jack stoi przed lustrem i patrzy w swoje odbicie
-Jaki ja byłem głupi… Jak mogłem ją tak skrzywdzić? Ale tego już nie da się naprawić. Jest jeden plus, porozmawiała ze mną…- zbyt gwałtownie się odwrócił, zahaczył nogą o stojący obok mały kosz na śmieci. Wywrócił się i jego zawartość wysypała się na podłogę. Szybko pozbierał, ale jedna rzecz zwróciła jego uwagę… Odstawił kosz na swoje miejsce, zabrał przedmiot i wyszedł do Bones.
-Tempe…- zaczął chowając rzecz za plecami- Powiesz mi coś jeszcze?
-Zależy co?- odwróciła się do niego.
-Czy ty i ten agent… czy jesteście razem? Jesteście szczęśliwi?
-Jack, po co chcesz to wiedzieć?
-Tak tylko pytam…
-Nie jesteśmy razem. Nie tak. Jeszcze…
-Więc to dziecko… czyje jest?
-Jakie dziecko?- spytała zaskoczona. Jack pokazał jej znaleziony w koszu test ciążowy.
-Jesteś w ciąży? Odpowiedz mi. Czy to moje dziecko? Jeśli nie spałaś z Boothem… to jest to albo dziecko innego faceta, z którym spotkałaś się po mnie, albo… albo jesteś w ciąży ze mną. Proszę tylko nie kłam…
-Gdzie to znalazłeś? Grzebałeś w moich rzeczach?- wstała zdenerwowana.
-Nie… Przez przypadek wywróciłem kosz na śmieci i znalazłem to… Jesteś w ciąży Tempe?
-Nie, Jack.
-A ten test?
-To test koleżanki. Była u mnie. Bała się zrobić test sama w domu. Ja nie jestem w ciąży. Nie noszę twojego dziecka.
-Ja… przepraszam… Myślałem, ze skoro… Nieważne…- oddał jej test.
-Nieważne, Jack. Myślę, że powinieneś już pójść.
-Tak, racja. Cześć, Tempe.- skierował się do drzwi. Narzucił kurtkę i buty.
-Cześć.
-Zadzwonisz? Wiesz…
-Dam ci znać, co postanowiłam.
-Dziękuję.
-Cześć…- otworzyła drzwi i dała mu wyraźny znak, że już nie ma dłużej ochoty na jego towarzystwo.
-Cześć…- wyszedł, Tempe zamknęła drzwi i osunęła się na podłogę.
-Mało brakowało… Muszę się jutro pozbyć tego testu- spojrzała na mały przedmiot, który trzymała w dłoni- Booth nie może go zobaczyć… Coraz lepiej idzie mi kłamanie…
Wstała, poszła do łazienki, wzięła szybki prysznic i udała się do sypialni. Położyła się i patrzyła w sufit.
-No to nieźle sobie namieszałam…- po raz pierwszy dotknęła swojego brzucha. Jeszcze nie było widać, ze jest w ciąży. Nic się nie zmieniła, ale to kwestia czasu- Nie mogę uwierzyć, że tutaj… rozwija się moje dziecko. Tylko moje…- po jakimś czasie zmęczona zasnęła z ręką ułożoną na brzuchu.


88.

Szybko nastał ranek i Bones zmuszona była wstać do pracy. Jednak dzisiaj wstawała chętnie, z uśmiechem na twarzy. Wczorajsze wydarzenia jakby straciły na wartości. Dziś był ten dzień. Już wieczorem znowu zobaczy Bootha, będzie mogła wtulić się w jego silne ramiona i po raz kolejny poczuć się bezpiecznie. Wreszcie będą mogli złączyć się w pocałunku, tak długim, tak namiętnym jak to tylko możliwe. Czy ma do tego prawo, po tym co się wydarzyło? Nie potrafiła teraz o tym myśleć. Liczyło się tylko to, że już wieczorem znowu się zobaczą. Nie jest jeszcze gotowa powiedzieć mu o ciąży, nie teraz, nie dzisiaj. Jak może zepsuć im radość ponownego spotkania? Ubrała się, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Zjadła śniadanie, jak obiecała i po godzinie już była w swoim samochodzie w drodze do Jeffersonian.
Jak zawsze przyjechała pierwsza. Przez te wszystkie lata przyzwyczaiła się do tego. Tak samo przyzwyczaiła się do tego ochrona. Z uśmiechami na twarzy przywitali antropolog i życzyli jej miłego dnia. Weszła do siebie do gabinetu, rzuciła torbę na krzesło i poszła zrobić sobie herbatę. Kawy nadal nie tolerowała, choć czasem czuła, ze jest jej potrzebna. Ale dzisiaj to też nie miało znaczenia.
Po kilkunastu minutach do Instytutu zaczęła schodzić się reszta ekipy, wszyscy zwarci i gotowi do pracy nad podwójnym morderstwem dzieci.
Angela, jak zawsze na „dzień dobry” wpadła do gabinetu przyjaciółki dowiedzieć się o jej samopoczucie. Nie musiała nawet pytać. Uśmiech i promienna twarz antropolog zdradzały wszystko.
-Sweety, widzę, ze dzisiaj jesteś w dobrym humorze- powiedziała na wstępie
-Tak- odpowiedziała uśmiechnięta.
-Niech zgadnę, co jest tego przyczyną?- udała zamyślenie- Ach tak, dzisiaj wraca nasz agent gorący- teraz udała, że zgadła- To ja się nie dziwię, ze uśmiech nie schodzi ci z twarzy.
-Tak, Ange. Nie mogę doczekać się wieczoru, kiedy Booth wreszcie wróci.
-Ja też. Niby cztery dni, a odczuwa się jego brak, co?
-Oj tak, zdecydowanie Ange, zdecydowanie.
-Nareszcie się spotkacie, co?
-Na reszcie. Strasznie się za nim stęskniłam.
-Bren, nie chcę ci psuć nastroju, ale…
-Nic dzisiaj nie jest w stanie zepsuć mi humoru, Ange.
-Tak, ale… wiesz, ze będziesz musiała mu powiedzieć o dziecku, prawda? Nie zataisz tego przed nim.
-Wiem. Jak tylko będę gotowa, powiem mu o wszystkim… Wiem, ze przez moja głupotę mogę go stracić, ale… nie potrafię go już więcej okłamywać…
-Więcej? To znaczy, ze okłamałaś go?
-Tak… Źle zrobiłam, ale… nie mogłam powiedzieć mu o ciąży przez telefon… Musimy o tym porozmawiać szczerze, w cztery oczy.
-Sweety to rozumiem, ale…
-Wiem, muszę mu powiedzieć i powiem. Któregoś dnia powiem. Nie dzisiaj. Nie mogę zepsuć jego dnia powrotu, na który tak czekaliśmy. On czuł, ze coś się wydarzy podczas tych czterech dni i miał rację. Wydarzyło się coś co na zawsze zmieni nasze życia, ale nie dowie się o tym dzisiaj. Mam do niego inną ważną sprawę do obgadania.
-Jaką ważną sprawę?- artystce zaświeciły się oczy. Nie miała zamiaru zostawać dłużej, sprawa morderstwa czekała na rozwiązanie, ale słowa Brennan zaciekawiły ją za bardzo, żeby teraz wyjść. Siadła na krześle naprzeciwko, założyła nogę na nogę i spojrzała na Bones tym wzrokiem, mówiącym, ze teraz już żadne wykręty jej nie pomogą, bo ona nie wyjdzie, dopóki wszystkiego się nie dowie.
-Musisz wszystko wiedzieć?- spytała na przekór, choć i tak miała zamiar powiedzieć jej o wczorajszym wieczorze.
-Tak, muszę i nie kręć sweety. Lepiej powiedz po dobroci. Nie chcę cię ciągnąć za język- Angela zaczęła tupać jedną nogą o podłogę wskazując tym samym na swoją determinację w zdobyciu informacji.
-Dobrze, Ange. Wiem, że nie ustąpisz. Zbyt dobrze cię znam.
-I bardzo dobrze. Więc? Co takiego ważnego macie do obgadania?
-Wczoraj wieczorem był u mnie Jack Maus…
-Ten dyrektor?!- artystka poderwała się z krzesła.
-Tak on. Spokojnie, nic się nie stało.
-Po co do ciebie przyszedł?
-Miał ważną sprawę.
-Mów, sweety!- artystka nakręcała się coraz bardziej.
-Najpierw oczywiście próbował mnie przeprosić za swoje zachowanie. Kolejny już raz.
-Palant- wyrwało się Angeli.
-To już przeszłość. Dla mnie nic już nie znaczy to co się wtedy miedzy nami działo.
-To się wie, masz Bootha- uśmiechnęła się i puściła oczko do Bren.
-Tak. Ale nie tylko po to do mnie przyszedł. Fundacja organizuje zbiórkę pieniędzy dla dzieci z domów dziecka i zaprosiła teatr na coś w rodzaju festiwalu.
-Wow…
-Powiedzieli, ze chcą by teatr wystawił „3 siostry”.
-To niech jadą. A co ty masz z tym wspólnego?
-Właśnie. Jack mówił, ze nie zrobili zastępstwa za Maszę, że widzowie nie chcę oglądać kogoś innego…
-I…?
-I poprosił mnie, żebym się zastanowiła, czy dla dzieci nie zgodzę się jeszcze raz na zagranie w spektaklu.
-I co mu powiedziałaś?
-Powiedziałam, ze muszę to przedyskutować z Boothem. Jeśli on nie będzie miał nic przeciwko, to się zgodzę. Tu chodzi o dzieci, nie o niego.
-Jeśli Booth się zgodzi to myślę, że powinnaś się zgodzić. Jeśli to nie oznacza kolejnych spotkań sam na sam z Jackiem.
-Z nim nie chcę mieć już nic wspólnego. Gdyby chodziło o coś innego, nawet bym się nad tym nie zastanawiała.
-Czyli wszystko w rękach Bootha.
-Tak, teraz tak- przez twarz Bren przemknął cień, to była sekunda, ale wyczulone oko artystki widziało wszystko.
-Coś jeszcze się stało, prawda?
-Tak.
-Co takiego?
-Był w łazience i znalazł mój test ciążowy.
-Co? I co powiedział? Co ty powiedziałaś?
-Spytał czy jestem z Boothem. Powiedziałam, ze nie tak. Potem spytał czy to z nim jestem w ciąży. Czy noszę w sobie jego dziecko…
-Co powiedziałaś?
-Że nie jestem w ciąży a już na pewno nie z nim. Skłamałam, że to test koleżanki…
-Dobrze zrobiłaś, sweety. Kolejny problem nie jest ci teraz potrzebny.
-Tak… Tylko powiedz mi szczerze. Czy ja mam prawo odbierać dziecko ojcu? Nieważne kim by był?
-Sweety, to jest trudna sprawa. Nie kochasz Jacka, prawda?- Bren kiwnęła głową- właśnie. Nie chcesz, żeby kiedykolwiek jeszcze pojawił się w twoim życiu, w życiu twojego dziecka. Myślę, że w takiej sytuacji lepiej będzie, jak Jack nie dowie się o twojej ciąży i nie będzie wiedział, ze to jego dziecko. Masz Bootha. Gdyby pojawił się jeszcze Jack mógłby powstać konflikt, duży konflikt. Mimo że uważam, iż dziecko ma prawo znać swojego ojca, czasem jednak lepiej, żeby nie wiedziało… Może Booth będzie jego ojcem
-O to nie mogę go prosić, Ange. To mój błąd i sama musze sobie z nim poradzić. To będzie tylko moje dziecko.
-Zrobisz, jak zechcesz sweety, ale mówię ci, ze Booth byłby wspaniałym ojcem, dla twojego dziecka.
-On już jest wspaniałym ojcem, dla Parkera.
-Właśnie.
-Znowu plotki?- rozmowę przerwał im głos Dr Saroyan, która właśnie pojawiła się w drzwiach gabinetu Bones.
-Cześć, Cam- artystka poderwała się z krzesła- Już właśnie kończyłyśmy…
-Spokojnie, Ange. Jestem waszą szefową, ale nie musisz się mnie tak bać- patolog uśmiechnęła się. Ange odetchnęła z ulgą- Co nie znaczy, ze nie potrafię utrzymać porządku- dodała
-Już kończymy pogaduchy, Cam, wracam do siebie, sweety.
-Ok., Ange- odpowiedziała Bren, na jej twarzy znowu pojawił się uśmiech. Artystka wyszła do siebie, Cam uśmiechnęła się do Bones i też wyszła. Bren została sama.  Na razie nie miała nic do roboty, czekała na jakieś nowe wiadomości o ofiarach, więc postanowiła zająć się nowym rozdziałem swojej książki.


89.

 Dopiero koło południa do Instytutu przyjechał Agent Buton, od razu skierował się do gabinetu Brennan.
-Puk, puk- powiedział. Drzwi były otwarte- Mogę, Dr Brennan?
-Proszę- nie spojrzała na niego, musiała dokończyć pisanie- Proszę usiąść, chwileczkę… tylko to dokończę…
-Ok…- posłuchał i usiadł na krześle, które rano zajmowała Angela. Minęło pięć minut, Bren zapisała i zamknęła dokument.
-Już. Przepraszam, musiałam to skończyć- powiedziała.
-Nowa książka?
-Tak. Co pana do mnie sprowadza?
-Za godzinę w FBI ma się zjawić ojciec dzieci Alice i Heleny. Pomyślałem, ze… mówiła pani, ze zawsze jeździ z Agentem Boothem na przesłuchania, więc pomyślałem, ze chciałaby pani uczestniczyć w rozmowie z nim.
-tak. Miło, ze pan o tym pomyślał- uśmiechnęła się do niego.
-Widzę, ze ma pani dzisiaj dobry humor.
-A owszem, mam. Dzisiaj wraca Booth.
-No tak, to znaczy, ze pozbędzie się pani mnie, już nie będziemy razem pracować.
-Tak.
-Hmm…
-To źle zabrzmiało, prawda? To nie tak, ze cieszę się z tego, że się pana pozbędziemy, ale cieszę się, ze wraca mój partner. Jest pan dobrym agentem, miłym człowiekiem, ale to z Boothem pracowałam przez tyle lat i..
-Nie musi się pani tłumaczyć. Łapię.
-Co pan łapie?
-To o co pani chodzi.
-Jak może pan łapać słowa? To jest z antropologicznego punktu widzenia niemożliwe.- agent spojrzał na nią zdziwiony i o mały włos nie wybuchnął śmiechem- Czemu ma pan taką minę?- Buton wyglądał jakby ktoś od środka go pompował, a powietrze, którym go wypełniał powoli zaczynało się nie mieścić.
-Pani tak dosłownie wszystko bierze. Chodziło mi o to, ze rozumiem i nie musi mi pani tłumaczyć.
-Trzeba było tak od razu.
-Musi go pani bardzo kochać- powiedział zanim ugryzł się w język.
-Bootha? To mój przyjaciel. Owszem jest dla mnie najważniejszy, ale ja nie wierzę w miłość.
-Przepraszam za to, wyrwało mi się…
-Wyrwało?- spojrzała ponownie z mina „Nie wiem co to znaczy”
-Nie chciałem pytać. Nie zdążyłem ugryźć się w język.
-Po co miałby pan to robić? To boli i jest kompletnie bez sensu.
-Pani jest niesamowita- tym razem nie wytrzymał i zaśmiał się.
-Nie rozumiem. Powiedziałam coś śmiesznego?- pytała zdezorientowana.
-Nie, nie, nic specjalnego. Po prostu pani rzeczywiście wszystko bierze dosłownie. To nawet zabawne- uśmiechnął się.
-Booth stara się mnie nauczyć tych różnych powiedzonek, ale jak widzę, jeszcze wiele musze się nauczyć- również się uśmiechnęła. Dzisiejszego dobrego humoru, jak widać nic nie było w stanie zepsuć. Nawet wizyta agenta Butona, jego dziwne pytania i śmiech.
Po chwili zebrali się i pojechali do FBI. Tam czekał na nich ojciec dziewczynek. Niczego niestety ciekawego się nie dowiedzieli. Oprócz tego, że nie chciał mieć dzieci i odszedł od Anny, jak tylko dowiedział się, że jest w ciąży. Od tamtego czasu ani razu się nie spotkali. Czyli nadal nie wiedzą nic. Rozmowa wcale im nie pomogła. Buton odwiózł Bren do Jeffersonian, a sam wrócił z powrotem do siedziby FBI.
Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, a co za tym idzie skupienie Bones z każdą chwilą malało. Myślami była już na lotnisku, rzucała się Boothowi na szyję i zatapiała w jego pięknych, zmysłowych ustach. Zostało tylko kilka godzin, ale ona już nie mogła wysiedzieć w pracy. Poszła do Cam i porosiła o możliwość wcześniejszego wyjścia. Oczywiście patolog nie robiła problemów. Doskonale wiedziała co dziś za dzień. Uśmiechnęła się tylko i powiedziała by pozdrowić Seeley’a. Brennan wsiadła do samochodu i wróciła do domu. Nie wiedziała czy Booth się zgodzi, ale chciała mu dzisiaj coś zaproponować… Zabrała się za małe sprzątanie. Dom musi jakoś wyglądać, kiedy on wróci. Czas minął jej bardzo szybko, nie sądziła, że aż tyle zajmie jej ogarnięcie mieszkania. Spojrzała na zegarek przekonana, ze ma jeszcze mnóstwo czasu
-O kurczę!- pobiegła się przebrać, szybko wrzuciła odkurzacz do szafy- Mam niecałą godzinę! Jak to się stało! A korki? No ładnie, cały dzień na to czekam…- szybko narzuciła płaszcz, wskoczyła w buty, zgarnęła klucze z szafki wyszła i pędem udała się do samochodu. Ze zdenerwowania nie mogła trafić do stacyjki. Jednak za którymś podejściem w końcu jej się udało, ruszyła z piskiem opon na spotkanie swojego… ukochanego?
Na ulicy którą jechała była jakaś blokada, z tego wszystkiego nie spojrzała na GPS
-No ładnie jeszcze się spóźnię…- gwałtownie skręciła w jakąś uliczkę i po chwili już była na właściwej trasie. Dojechała na lotnisko
-Zdążyłam- odetchnęła z ulgą, wysiadła z samochodu i udała się na płytę lotniska. Zostało jeszcze kilka minut. Nie siadała, była zbyt podniecona tym, ze już za chwilę zobaczy Bootha.
Minuty ciągnęły się niemiłosiernie, ale w końcu głos z głośników oznajmił przylot samolotu z Nowego Jorku.  Zaczęła się rozglądać za tak dobrze znaną sylwetką. Tłum ludzi wysiadających z samolotu zmierzał w jej stronę, ale Seeley’a nie widziała. Zaczęła panikować
-A jeśli nie przyleciał?- myślała- Może przedłużyli szkolenie? Niemożliwe, powiedziałby mi o tym.- Kolejny tłum ludzi przeszedł i w końcu go ujrzała. Szedł uśmiechnięty z dużą torbą przewieszoną przez ramię. Uśmiechnęła się i pobiegła w jego kierunku. Od razu zauważył pędzącą ku niemu piękną kobietę, kobietę za którą tak tęsknił przez te cztery dni. Również zaczął biec. Kiedy byli już blisko siebie, Bones rzuciła mu się na szyję
-Booth! Nareszcie jesteś!- krzyknęła uradowana i od razu przywarła do jego ust. Booth upuścił torbę i wziął ją w ramiona. Kilka razy okręcił w powietrzu. Nie miał zamiaru jej puszczać. Całowali się, a ich pocałunki były namiętne, jeszcze bardziej, niż oboje to sobie wyobrażali, pełne tęsknoty. Co mogą zrobić cztery dni, rozdzielając tak bliskie sobie osoby. Zachłannie przypominali sobie smak i dotyk swoich ust. Ludzie przechodzili obok z nich z olbrzymimi uśmiechami na twarzach. Booth postawił Brennan na ziemi, ale nawet na chwilę nie rozłączyli ust. Musieli nadrobić te cztery stracone dni. Ich języki zaczęły namiętną walkę między sobą. W końcu Bones niechętnie oderwała się od ukochanych ust, stykali się teraz czołami i patrzyli głęboko w oczy
-Tak tęskniłam Booth…- szepnęła, a z jej oka spłynęła łza. Tym razem łza szczęścia.
-Ja za tobą też, Bones- scałował słoną łzę z jej policzka.
-Cieszę się, ze wróciłeś…
-Ja też…- delikatnie odgarniał jej włosy za ucho, ona przesuwała dłońmi po jego silnych ramionach.
-Idziemy? I tak już mieli niezłe darmowe przedstawienie…- uśmiechnęła się i spojrzała na grupkę ludzi przypatrujących się ich powitaniu.
-Tak…- uśmiechnął się, podniósł torbę, otoczył ramieniem Bones i razem ruszyli do samochodu. Na parkingu, Booth wrzucił torbę na tylne siedzenie, otworzył drzwi…
-Booth, poczekaj- zatrzymała go i podeszła z jego strony.
-Coś się stało?- spytał zbliżając się do niej jeszcze bardziej.
-Nie… Mam dla ciebie pewną ofertę…- uśmiechnęła się i przyciągnęła go do siebie za kołnierzyk koszuli
-Ofertę?- spytał z zalotnym uśmiechem.
-Tak… Pomyślałam sobie, ze… skoro tak dawno się nie widzieliśmy, mógłbyś dzisiaj nocować u mnie… Przygotowałam wszystko, kolację… nawet posprzątałam.
-I jak ja mam się na to nie zgodzić, kochana?
-Nie możesz się nie zgodzić- pociągnęła go i ponownie złączyli się w pocałunku.
-Masz rację…- powiedział kiedy skończyli
-To jedziemy do mnie- ponownie się uśmiechnęła, wyswobodziła z jego objęcia i poszła na drugą stronę samochodu. Wsiedli, z uśmiechami na twarzy i olbrzymią radością w sercach i ruszyli do domu pani antropolog.


90.

Tym razem prowadziła Bones. Booth trzymał rękę na jej udzie, nie mogli trzymać się za ręce, bo to mogłoby grozić wypadkiem. Chciał czuć, że ona jest blisko, Brennan pragnęła tego samego, dlatego nawet nie protestowała. Cieszyła się w duchu, jak małe dziecko, ze w końcu jest, jest obok niej i nie wyjeżdża. Dotarli do domu, wysiedli z samochodu i wtuleni w siebie weszli do mieszkania Tempe. Booth zostawił torbę zaraz obok drzwi, kiedy się rozebrali porwał Bren na ręce, pocałował i tak złączeni ruszyli do salonu. Siadł na kanapę, Bones posadził sobie na kolanach i nadal kontynuowali pocałunki. Brennan czuła, że potrzebuje jego bliskości bardziej niż kiedykolwiek. Usiadła na nim okrakiem, ujęła twarz w ręce i mocno wbiła się w jego usta. Ręce Bootha powędrowały na jej plecy i delikatnie przesuwały się po nich, powodując przyjemne dreszcze. Dobrze zapamiętali smak swoich ust. Tak bardzo za nimi tęsknili, że nie potrafili myśleć teraz o niczym innym. Wrócił i teraz nic innego nie miało znaczenia. Pocałunki sypały się jak krople deszczu w ulewny dzień, przenosiły się na policzki, czoło, oczy, szyję, nos, oboje cicho wzdychali. Jaką rozkosz dawały im same pocałunki. Nic innego nie potrzebne im było teraz do szczęścia, tylko złączone usta. Niewiadomo jak długo tak siedzieli, czas przestał istnieć na ten wspaniały moment. Kiedy już zabrakło im tchu i musieli na chwilę się rozłączyć usłyszeli wzajemne burczenie w brzuchach. Zaczęli się śmiać.
-Chyba powinniśmy coś zjeść…- szepnęła wciąż patrząc w jego czekoladowe oczy, te oczy, które ani na jeden dzień jej nie odstępowały. Widziała je we śnie, w myślach, ciągle były obecne.
-Chyba tak…- odpowiedział z uśmiechem gładząc jej policzek- chociaż nie mam ochoty zmieniać teraz ani miejsca, ani pozycji…
-Ja też… Ale jeśli nie zjemy i umrzemy z głodu… To jak będziemy mogli smakować swoich ust? Musimy zjeść, a potem… możemy przecież wrócić do tego…- nachyliła się nad nim i ponownie pocałowała.
-Absolutna racja. Nie możemy do tego dopuścić.- uśmiechnął się szeroko. Z niechęcią wstali i poszli do kuchni. Bones stanęła przy kuchence i wstawiła jedzenie. Musiało się trochę zagrzać. Booth podszedł do niej od tyłu, objął ja w pasie, usta skierował na jej długą szyję i całował z wielkim uwielbieniem każdy jej kawałeczek.
-Booth… Rozpraszasz mnie- powiedziała i odchyliła lekko głowę na bok.
-Nic na to nie poradzę. Za bardzo za tobą tęskniłem…- nie przerywał pieszczot.
-Ja za tobą też…- wplotła rękę w jego gęste włosy. Druga ręką operowała patelnią. Odwróciła twarz do niego i stojąc w tak dziwnej pozycji dała mu znak, ze potrzebuje znowu poczuć jego usta. Szybko i z olbrzymią przyjemnością spełnił jej prośbę.
Kilka minut później jedzenie było gotowe. Nałożyli makaron z serem na talerzyki i siedli w salonie.
-Zrobiłaś to co tak uwielbiam- powiedział z uśmiechem, zabierając się za swoją porcję.
-Dlatego to zrobiłam- odpowiedziała z uśmiechem i zajęła się swoim jedzeniem.
Dopiero po jakiejś chwili powiedziała:
-Booth… Muszę ci coś powiedzieć, poradzić się…
-O co chodzi, Bones?- spytał przełykając kolejny kęs.
-Zależy mi na twoim zdaniu. Jeśli ty się nie zgodzisz, ja też nie.
-Z czym?
-Tylko się nie denerwuj…
-Czemu mam się zdenerwować?
-Po prostu nie przerywaj mi i wysłuchaj do końca.
-Ok…- spojrzał na nią podejrzliwie. Bren wzięła głęboki oddech
-Był u mnie Jack Maus, dyrektor teatru…
-Co? Czego od ciebie chciał? Że też mnie tu nie było- powiedział lekko podniesionym głosem.
-Booth, proszę cię. Miałeś się nie denerwować. Posłuchaj tylko.
-Przepraszam… Mów.
-Przyszedł do mnie… Na początku chciał mnie przeprosić, jak zawsze, ale to nie jest najważniejsze. Powiedziałam mu, ze jeśli ty mu wybaczysz to co zrobił, ja też mu wybaczę, ale tylko jeśli ty…
-Nie wiem, czy jestem w stanie mu to wybaczyć, Bones. Chociaż ludziom powinno dawać się drugą szansę.
-Prawda…
-Będziemy musieli to przemyśleć.
-Tak, ale to jeszcze nie jest najważniejszy powód jego wizyty…
-Tylko?
-Fundacja organizuje zbiórkę pieniędzy na domy dziecka i zaprosiła teatr na festiwal.
-Ok…
-Mają przedstawić „3 siostry”
-To ten spektakl, w którym grałaś, ale co masz z tym wspólnego, przecież zrobili zastępstwo, a ty już skończyłaś przygodę z teatrem.
-Ja tak, ale… zastępstwa nie zrobili. Nikt nie chciał przychodzić na ten spektakl po zmianie obsady.
-Nadal chyba nie rozumiem.
-Prosił żebym jeszcze raz zagrała w spektaklu. Tylko na tym festiwalu. Normalnie nie brałabym tego pod uwagę, ale to wszystko jest dla dzieci..
-Co mu powiedziałaś?
-Powiedziałam, ze jeśli ty nie będziesz miał nic przeciwko temu, to nad tym pomyślę.
-Uzależniłaś podjęcie decyzji ode mnie?- spojrzał zaszklonymi oczami i dokładnie wiedział, dlaczego tak bardzo pokochał tą kobietę.
-Tak.  Nie chcę robić niczego wbrew twojej woli… Jesteś dla mnie najważniejszy i twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy.
-Bones… Tak się cieszę, że tak mi ufasz, że… że bierzesz moje zdanie pod uwagę. Tak wiele to dla mnie znaczy…- nie wytrzymał, podszedł do niej i pocałował, czuł, ze tylko ten pocałunek będzie w stanie powiedzieć, jak ważne to dla niego było.
Wrócił na swoje miejsce.
-Wiesz, Bones… Czuję, że dobro dzieci jest dla ciebie bardzo ważne, zwłaszcza dzieci porzuconych przez rodziców, opuszczonych, samych… Wiem też, że zależy ci na tym, żeby w jakiś sposób im pomóc i myślę, że… jak bardzo nie lubiłbym Jacka, to on teraz się tutaj nie liczy. Powinnaś się zgodzić. Powinnaś zagrać i móc poczuć, że zrobiłaś coś dla tych maluchów…
-Booth…- tym razem w jej oku zakręciła się łza wzruszenia.
-Pod jednym warunkiem, oczywiście- uśmiechnął się tajemniczo.
-Wszystko czego sobie zażyczysz…
-Wszystko?
-Tak.
-Tak w ciemno się zgadzasz?
-Ufam ci.
-Będę przy tobie cały czas. Nie pozwolę mu nic tobie zrobić, nawet jeśli miałyby to być tylko słowa. Powiedz mu, ze się zgadzasz, ale jest jeden warunek, ja będę ci towarzyszył nawet podczas wznowieniowych prób.
-Tak… Tak, Booth… Chcę żebyś był przy mnie cały czas…
-I będę. Zawsze- tym razem to ona podeszła do niego, usiadła mu na kolanach, oplotła rękami jego szyję i patrzyła prosto w oczy, patrzyła tymi swoimi błękitnymi oczami, w których widział wielkie uczucie, nawet jeśli ona się nie przyznawała, czuł, że go kocha.
-Cieszę się, ze się zgodziłeś… Bardzo chcę pomóc tym dzieciom…
-Wiem, Bones. Znam cię. Dobrze cię znam.
-Chyba tak.
-Na pewno- który to dziś raz zetknęli swoje usta? A kto by liczył. Całowali się i znowu czuli, ze nic poza nimi w tej chwili nie ma. Tylko oni dwoje, na krześle w salonie, w mieszkaniu Brennan.
Zbliżała się noc. Posprzątali po kolacji, wzięli prysznic i udali się do sypialni.
-Booth, nie będziesz spał na kanapie- powiedziała, kiedy Seeley chciał wyjść do salonu
-Ty też nie- odpowiedział.
-Po prostu nie komplikujmy tego. Śpijmy razem. Skoro jesteśmy razem, możemy spać na jednym łóżku, bo jesteśmy razem, prawda?- spytała ze strachem w oczach.
-Bones. Oczywiście, ze jesteśmy razem. Zawsze będziemy.- odpowiedział i czuł jak jego serce ponownie wypełnia ciepło i radość. Nie traktowała go jeszcze jak ukochanego, ale nie był już tylko jej przyjacielem. Są razem i chociaż z jej strony nie padło słowo „Kocham cię”, wiedział, co czuje. Gdyby tak nie było, nie powiedziałaby tego. Radość w jej oczach, jej pocałunki, jej obecność mówiły mu wszystko, wiedział, ze ona też chce z nim być. Tak naprawdę być, bez żadnych „ale”.
-Chcę z tobą być, Booth…- szepnęła. Podszedł do niej i palcem delikatnie starł płynącą łzę wzruszenia, uniósł jej twarz tak, ze po raz kolejny patrzyli sobie głęboko w oczy.
-Jesteśmy razem, Bones, jesteśmy. Ja też chcę być tylko z tobą. Nikt inny się dla mnie nie liczy.
-Oprócz Parkera, oczywiście- uśmiechnęła się.
-Oczywiście. Jesteście dwiema najważniejszymi osobami w moim życiu i nikomu nie pozwolę was skrzywdzić, zranić czy obrazić. Nigdy.
-Wiem to, Booth.
-Chodźmy spać, kochanie- powiedział, podniósł ją
-Booth potrafię sama chodzić.- powiedziała z udawanym gniewem.
-Ale czy tak nie jest przyjemniej?
-O wiele, wiele przyjemniej.
-Właśnie, więc nie dyskutuj- obje się zaśmiali. Booth położył ukochaną na łóżku, przykrył kołdrą i sam wskoczył obok niej. Kiedyś denerwowałoby ją takie zachowanie, ale teraz czuła, że te „zabawy” są bardzo przyjemne i nie miała ochoty protestować. Jak tylko Booth nakrył się ich wspólną kołdrą, Bren przytuliła się do niego i położyła głowę na jego klatce piersiowej. Seeley oplótł ją ramieniem, ucałował w czubek głowy i tak gotowi byli udać się w krainę snów. Razem. Blisko. Czuli się szczęśliwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz