91.
Rano obudził ich nieprzyjemny dźwięk budzika. Trzeba było wracać do pracy, nieważne jak bardzo teraz nie mieli na to ochoty. Woleliby zostać w domu, cieszyć się swoim towarzystwem i… bez końca zasypywać się pocałunkami. Ale brutalna rzeczywistość nakazała im podniesienie się z łóżka, zjedzenie śniadania, szybki prysznic i wyjechanie do pracy. Oczywiście rano nie obyło się bez pocałunków. Niewiadomo ile ich było, stracili już rachubę. Wystarczyło, ze jedno z nich przeszło bliżej drugiego i już za sprawką ręki i jednego zgrabnego ruchu byli ponownie złączeni ustami. Za każdym razem przystawali na dłuższą chwilę. Ich pocałunki były długie i namiętne, z trudem się od siebie odrywali i tylko płynący czas wskazywał im, że jednak muszą przestać i szykować się do pracy.
Dzisiaj rano Brennan pozwoliła Boothowi prowadzić swój samochód, nie chciała się do tego przyznać, ale bardzo lubiła, jak to on prowadził. Jako że kierowcą był Booth, tym razem Bones mogła położyć swoją delikatną ręką na jego dobrze umięśnionym udzie. Booth czuł, jak uderza w niego fala gorąca i rosnące z każdą chwilą podniecenie. Musiał się pohamować, żeby Tempe nie zauważyła i nie zorientowała się, do jakiego stanu go doprowadza. Ale ona za dobrze go znała, oj za dobrze. Doskonale czuła, co się z nim dzieje, nie musiała nawet spoglądać na jego… spodnie. Widziała wszystko wypisane na jego twarzy. Choć nigdy nie miała umiejętności czytania z czyjejś mimiki, to jego znała na wylot i wiedziała, co się z nim dzieje. Cieszyła się w duchu. Zawsze działała na mężczyzn, ale nie tak jak na niego, nie w ten sposób i choć miała ochotę zbliżyć się do niego jeszcze bardziej, czuła, że musi poczekać, ze jeszcze ten moment nie nadszedł. Booth nie jest mężczyzną, takim jak inni. Jest niezwykły i nie chciałaby go urazić.
Dojechali do Instytutu. Oboje wysiedli z samochodu i ruszyli w kierunku drzwi.
-Booth, nie musisz mnie odprowadzać do gabinetu. Trafię- uśmiechnęła się i spojrzała na niego.
-Wiem, ale chcę. Pozwól mi na tę przyjemność- uśmiechnął się, a Bones czuła, ze miękną jej kolana.
-Dobrze. Dla ciebie wszystko, Seeley- weszli razem do środka. Następny cel: gabinet Brennan. Jak zwykle o tej porze w Jeffersonian nie było nikogo, Booth postanowił wykorzystać chwilę wolności i kiedy tylko przekroczyli próg gabinetu Tempe i zbliżyli się do biurka, podszedł do niej, objął ją w pasie i mocno do siebie przytulił.
-Booth, jesteśmy w pracy… Jak ktoś wejdzie?- powiedziała, ale tak właściwie to wcale jej to nie przeszkadzało.
-Spokojnie. O tej godzinie nie ma jeszcze nikogo- odgarnął jej włosy na bok i zajął się całowaniem i pieszczeniem jej pięknej szyi.
-Uwielbiam jak tak robisz- z trudem wyszeptała.
-Wiem… Dlatego to robię… - mówił między pocałunkami.
Bren odwróciła się do niego i przyciągnęła jego twarz do swojej. Nadal nie mogli się sobą nacieszyć, złączyli się chyba już setny raz dzisiejszego poranka, w namiętnym, pełnym czułości pocałunku. Wpletli swoje ręce we włosy partnera, Booth lekko pchnął Bones, tak że wylądowała na biurku. Siadła i nadal nie przerywali pocałunku. Seeley oparł ręce o biurko i zamknął ją w swoich ramionach.
-Kocham cię, Bones…- szeptał.
-Ja… Booth…
-wiem, kochanie. Wiem…
-Hej, sweety!- krzyknęła Angela wpadając z impetem do jej gabinetu- Ups…- dopiero teraz zobaczyła, co się dzieje. Zaobserwowany obrazek bardzo ją ucieszył. Booth i Brennan na dźwięk głosu artystki odskoczyli od siebie i spojrzeli na nią z głupimi minami. Chyba byli lekko zakłopotani- To takie gorące!- piszczała- No już nie krępujcie się, nie macie się czego wstydzić, mnie tu w ogóle nie było- na palcach wycofała się z pomieszczenia i z uśmiechem na twarzy pognała do swojego gabinetu. Mogła zostać i podpatrzeć jeszcze troszeczkę, ale nie chciała im tego robić. I tak wyciągnie wszystko od Tempe. Inaczej nie nazywała by się Angela Montenegro.
-No to ładnie, co?- powiedział Booth z głupim uśmieszkiem- Za chwile cały Instytut będzie wiedział o naszym pocałunku.
-Nie, chyba nie…- odpowiedziała.
-Przecież to jest Angela, Bones. Nie daruje nam tego.
-Ona wie…
-Co wie?
-O… o nas. Wie.
-Żartujesz?- jego oczy nagle przybrały dziwnie okrągły kształt.
-Nie, dlaczego? Rozmawiałam z nią jakiś czas temu i… wygadałam się, ze jest miedzy nami coś więcej niż tylko przyjaźń.
-Ty Bones?- nadal był w szoku.
-Tak… Miałam… A nieważne. Tak jakoś po prostu wyszło. Gniewasz się?
-No coś ty! Ja mógłbym się gniewać na ciebie? Jeszcze za to, że powiedziałaś najlepszej przyjaciółce o naszych relacjach. Nigdy w życiu Bones. Jestem szczęśliwy.
-Tak?
-Tak, bo to znaczy jedno. Jestem dla ciebie ważny i to wiesz.
-Doskonale o tym wiem, Booth.
-Kochana, muszę wracać do FBI. Nie było mnie tak cztery dni. Cullen pewnie będzie chciał się dowiedzieć coś niecoś o szkoleniu, także… muszę uciekać.
-Szkoda. Najchętniej nie rozstawałabym się z tobą nawet na chwilę.
-ja też, ale praca.
-Wiem. Zobaczymy się później?
-Pytanie, Bones. Jasne, ze się zobaczymy. Jak tylko Cullen pozwoli mi wyjść to od razu do ciebie przylecę.
-Przylecisz? Ale… no taaak, powiedzonko, rozumiem- uśmiechnęła się szeroko, Booth podszedł do niej bliżej, ramieniem objął ją w tali i przyciągnął do siebie.
-Nawet nie wiesz, jak to w tobie kocham- powiedział namiętnym głosem.
-Jak bardzo kochasz?- spytała zalotnie.
-Mam ci udowodnić?
-Tak…
-Z przyjemnością- pocałował Brennan długo, namiętnie, tak że zabrakło im tchu.
-Aż tak?- spytała, kiedy musieli przerwać by zaczerpnąć odrobinę powietrza.
-Jeszcze bardziej
-To można całować z jeszcze większą namiętnością, pożądaniem i uczuciem?
-Musimy po prostu nad tym popracować.
-Już się cieszę na myśl o takiej… pracy- oboje się uśmiechnęli. To oznaczało więcej pocałunków, więcej namiętności, więcej miłości, uczucia, pasji, pożądania… wszystkiego. I kto wie do czego te wszystkie rzeczy mogą ich doprowadzić?
-Ok., muszę już jechać, ale jak tylko będę miał wolną chwilkę od razu wsiadam w samochód i jadę do ciebie.
-Trzymam cię za słowo.
-O proszę, zapamiętałaś.
-Tak. Widzisz jednak czegoś mnie nauczyłeś.
-Na to wygląda. Do zobaczenia Bones
-Booth, weź mój samochód- sięgnęła do torebki po kluczyki i podała mu je.
-Dzięki, Bones.
-Nie ma za co. Wiem, że mój samochód jest z tobą bezpieczny.
-Oj, tak. Do zobaczenia
-Pa, Seeley- jeszcze jeden krótki buziak na pożegnanie i Agent wyszedł z Jeffersonian. Tempe została sama w gabinecie, czekała na jakieś informacje a w wolnym czasie postanowiła wysłać mejla do Jacka, że się zgadza na udział w spektaklu, ten ostatni raz, oczywiście pod warunkiem, ze Booth będzie mógł przy niej być cały czas. Później zajęła się pisaniem kolejnego rozdziału książki. Minęła godzina, kiedy wpadła do niej artystka.
-Sweety!
-Ange, tylko proszę cię, nie ciągnij mnie za język- kolejny zwrot potoczny. Coraz szybciej się uczy.
-nie, nie teraz… Chociaż to cię nie ominie, ale nie dlatego przyszłam. Zrobiłam na Angelatorze rekonstrukcję obrażeń tych dwóch dziewczynek i … to chyba nam wiele wyjaśnia. Zdaje się, ze wiem już, jak wyglądał morderca…
-To chodźmy szybko- Bren zerwała się z krzesła i obie ruszyły do gabinetu artystki- Cam już wie?
-Tak, zaraz przyjdzie. Jack i Wendell też. Booth jest?- rozmawiały w drodze.
-Pojechał do FBI.
-Ok., jeśli to będzie ważne, trzeba będzie go ściągnąć z powrotem.
-To da się zrobić.
Doszły do gabinetu artystki. Po chwili pojawili się Dr Saroyan, Wendell i Dr Hodgins.
-Ok., kochani… Chyba możemy zaczynać…- powiedziała Angela uruchamiając Angelator…
92.
Na Angelatorze pojawił się obraz: kontur dwóch małych dziewczynek, obie leżą blisko siebie, płaczą. Nad nimi pochyla się postać. Zakrywa ręką buzię jednej z nich, drugą przyciska do podłoża w miejscu, gdzie znajduje się jej klatka piersiowa.
-Wydaje mi się, że to było tak…- zaczęła Angela- Obie dziewczynki zaczęły płakać, a osoba, która wtedy z nimi była, przestraszyła się tego i zamknęła usta jednej z nich, mała zaczęła się dusić z braku powietrza. Twarze dzieci są małe i widocznie przez przypadek zasłoniła dziecku też nos, także nie miało jak oddychać. Drugie mogło się rzucać na przykład, może podświadomie się bało, więc osoba dorosła, przycisnęła je do miejsca, na którym leżało, tutaj- wskazała na obrazie- ucisnęła jej klatkę piersiową. Kości dzieci są bardzo słabe, siła nacisku była duża i zmiażdżyła jej klatkę piersiową…- mówiła smutnym głosem- Teraz. To jest moment zmiażdżenia kości i śmierć pierwszej z dziewczynek Alice…
-Mój Boże…- wymsknęło się Dr Saroyan.
-Druga dziewczynka została uduszona… jej obrażenia klatki piersiowej wskazują na nieudaną próbę resuscytacji… Sprawca chciał ją ratować, ale było już za późno…
-Ange, możesz dokładnie określić siłę z jaką napierała ofiara na obie dziewczynki?- spytała Brennan, w jej głosie również słychać było smutek.
-Tak…
-Możesz na podstawie tego ustalić, jakiego wzrostu był sprawca i przybliżoną wagę?- spytała Cam.
-Tak… Chwileczkę, wprowadzę dane do komputera… uwzględnię kąt zniszczeń na kościach, będziemy widzieli, na jakiej wysokości leżały dziewczynki w chwili śmierci…- kliknęła kilka razy i po chwili ukazał się wynik- Mam. Wzrost 168 centymetrów i waga… 56 kilogramów… Sprawcą zdecydowanie była kobieta…
-Kobieta?- zdziwił się Wendell.
-Tak…
-Nie znalazłem żadnych innych cząsteczek niż tych zebranych z miejsca znalezienia ciał…- powiedział Hodgins- Zostały zamordowane gdzie indziej i porzucone.
-Leżały na wysokości pasa sprawcy…- mówiła Bones- wygląda to tak, jakby znajdowały się na jakimś stole…
-Może na stole do przewijania?- rzuciła pomysł Ange.
-To znaczy… O Boże…- Bren otworzyła szeroko oczy- Chyba wiem kto mógł to zrobić… Zadzwonię do Bootha- odeszła na bok, szybko wyciągnęła telefon i wybrała numer agenta.
FBI,
W kieszeni Bootha dzwoni telefon, spogląda na wyświetlacz
-Przepraszam dyrektorze…- mówi do Cullena siedzącego naprzeciwko- Dzwoni Bones…
-A tak, tak jasne…- odpowiedział z uśmiechem.
-Booth- odbiera telefon- Wiecie kto to zrobił?... Ok… Już po ciebie jadę.- zamyka motorolę- Wiedzą kto zamordował te dwie bliźniaczki.
-Jedź Booth. Dobrzy są ci twoi zezulce.
-Najlepsi dyrektorze- zabrał kurtkę z oparcia krzesła- Do widzenia.
-Do widzenia Booth- Seeley wyszedł i chwilę potem pędził do Jeffersonian.
JESSFERSONIAN
Brennan chowa telefon.
-Będzie tu za dziesięć minut- mówi- Idę się przebrać. Ange świetna robota.
-Jesteś pewna, ze to ona?- spytała Cam.
-Jeśli to ona to Booth będzie o tym wiedział, jak ją przesłuchamy. Ona pasuje mi do tych danych, które wyciągnęła Angela. Do zobaczenia później- rzuciła obracając się w drzwiach. Po drodze do gabinetu zdjęła fartuch, rzuciła go na wieszak u siebie, zabrała torbę i wyszła przed Instytut. Akurat podjechał Booth.
-Chodź Bones- krzyknął z samochodu. Wsiadła do środka- Cześć- uśmiechnął się do niej kiedy zapinała pasy.
-Cześć, Booth- nachyliła się do niego i pocałowali się na powitanie.
-Ok., jedziemy do niej.
-Tak. Jedziemy- ruszyli na sygnale z powrotem na ulicę o dziwnie zabawnej i nie pasującej do otoczenia nazwie.
Zatrzymali się przed zniszczonym budynkiem, z odpadającą nazwą ulicy Sweet Street 89, wysiedli i poszli na górę. Drugie piętro, drzwi z numerem 13, zapukali. Ponownie otworzyła im młoda kobieta z zapuchniętymi oczami.
-FBI, Agent Specjalny Seeley Booth, to moja partnerka…- zaczął Booth.
-Dr Temperance Brennan. Wiem, spotkałyśmy się już- dokończyła za niego kobieta- Co państwa do mnie sprowadza? Ostatnim razem był tutaj inny agent…
-Możemy porozmawiać?- spytała Bren.
-Tak…- weszli do środka- Wiecie już coś na temat śmierci moich dziewczynek?- weszli do dużego pokoju. Nic się nie zmienił, nadal był bałagan i pełno porozrzucanych chusteczek.
-Obawiam się, że tak- powiedział Booth siadając na kanapie. Obok niego siadła Brennan.
-To znaczy?- spytała, a Booth mógłby przysiąc, że przez jej twarz przebiegł cień strachu.
-To znaczy, ze wiemy kto zamordował Alice i Helenę Star- powiedziała Tempe
-K… kto?- widać było, ze jest coraz bardziej zdenerwowana.
-Pani…- zaczął wolno Booth.
-Ja?! Pan żartuje?!- krzyknęła.
-… doskonale wie, kto to zrobił- dokończył.
-Niby skąd?
-Mamy dowody pani Star, niepodważalne dowody.- odezwała się Tempe.
-Chce nam pani coś powiedzieć, zanim podamy pani nazwisko mordercy?- spytał Booth.
-Ja… Ja… Już wiecie, prawda?- oboje kiwnęli głowami. Anna opadła na fotel i ukryła twarz w rękach. Zaczęła płakać i mówić przez łzy- tak… Tak, to przeze mnie nie żyją… Ja… ja je zabiłam…
-Anna Star, aresztuję cię za morderstwo swoich szesnastomiesięcznych córek i porzucenie ich ciał- Booth wstał, wyciągnął kajdanki i podszedł do płaczącej kobiety. Nic nie powiedziała, wstała i dała się zakuć- Pojedzie pani z nami do FBI, tam jeszcze panią przesłuchamy. Wyjaśni nam to pani.
Wyszli z mieszkania i pojechali do siedziby FBI.
Pokój przesłuchań.
-Nie wiem jak to się stało… Ja… Kiedy dowiedziałam się, ze jestem w ciąży, załamałam się, nie chciałam mieć dzieci. Próbowałam studiować, jakoś udawało mi się pogodzić pracę i studium, na uniwersytet nie było mnie stać, a chciałam mieć jakiekolwiek wykształcenie, cokolwiek, żeby móc później pracować gdzie indziej niż na taśmie czy kasie… Ale wszystkie moje plany runęły kiedy dowiedziałam się o ciąży… Potem mój chłopak, powiedział, ze on nie chce mieć dzieci i że skoro sama do tego doprowadziłam to muszę sobie teraz z tym poradzić. on nie będzie się w to pakował i odszedł. Ja zostałam sama… potem okazało się, że to bliźniaki… To był koniec świata dla mnie… Urodziły się, a ja nie potrafiłam na nie patrzeć… Cały czas czułam, ze przez nie zmarnowałam sobie życie… I tego dnia… Miałam koszmarny czas, wpadłam w depresję, wywalili mnie ze studium… za nieobecności, a one… zaczęły płakać, tak przeraźliwie głośno płakać. Nie wiedziałam co zrobić. Próbowałam je uspokoić, ale to nic nie dawało… zakryłam twarz Heleny ręką… wtedy Alice zaczęła się rzucać, nie wiem co w nią wstąpiło, przycisnęłam ją, trochę za mocno do stolika na którym leżały… miałam je przewinąć… i… i przestała… nie ruszała się… Potem zobaczyłam, ze Helena też nie oddycha… Przestraszyłam się, próbowałam ją ratować, ale było już za późno… Bałam się, nie wiedziałam co mam zrobić… Zabrałam je ze sobą i… i zakopałam niedaleko opuszczonego placu zabaw… pochowałam moje córeczki… Ja…- rozpłakała się już na dobre i nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Booth i Bones patrzyli na nią i sami nie wiedzieli co mają czuć. Ta kobieta zabiła szesnastomiesięczne dzieci, swoje dzieci… Wyszli z pokoju przesłuchać, inny agent zabrał Annę do aresztu, tam będzie czekała na proces…
Gabinet Bootha.
-To chyba najgorsza sprawa nad jaką pracowałem…- powiedział siadając za biurkiem.
-Przerażająca…- dodała Bren siadając na jego kolanach. Przytuliła się do niego mocno.
-Nie rozumiem tego… Przestraszyła się płaczu swoich dzieci i… zabiła je…- gładził delikatnie Bones po głowie.
-Musimy je pochować, Booth… Ta kobieta tego nie zrobi, nawet nie ma pieniędzy na to… Ja mam i chciałabym to zrobić…- spojrzała w jego oczy- Należy im się porządny pochówek…
-Masz rację… Musimy to zrobić.- dodał całując ukochaną w usta. Z oka Bren spłynęła łza, trochę za dużo emocji jak na jeden dzień. Szybko jednak poczuła ciepło w sercu. Smak ust partnera powodował, że czuła się bezpiecznie i… wiedziała, że ma go blisko siebie, w każdej chwili. Nawet w tak złej i nieprzyjemnej, jak teraz…
93.
Po południu kiedy Brennan już wróciła do Instytutu, skontaktowała się z byłą opiekunką bliźniaczek- Kate Buck. Rozmawiała z nią na temat pogrzebu Alice i Heleny. Kobieta była bardzo wdzięczna Tempe za to, ze chce pomóc, mimo tego, co zrobiła Anna. „To nie jest wina dzieci, ze ich matka okazała się morderczynią. Zasługują na godny pochówek”, mówiła. Dogadały się w kwestii terminów i pożegnały. Opiekunka zdążyła przywiązać się do małych przez ten krótki czas opieki nad nimi. Pogrzeb ma odbyć się szybko. Jutro po południu. Udało się pozałatwiać wszystkie sprawy. Kiedy skończyła rozmawiać, razem z przyjaciółmi zajęła się przygotowaniem kości do jutrzejszej ceremonii. Dzień minął szybko. Wieczorem kiedy Bren siedziała przed swoim komputerem przyszedł Seeley.
-Hej, Bones- powiedział podchodząc do niej
-Cześć, Seeley.- odpowiedziała i od razu się do niego odwróciła. Oczywiście na powitanie nie mogło zabraknąć kolejnego namiętnego pocałunku. Nie krępowali się, Cam i Wendell już wyszli, a Angela już wszystko widziała i pewnie Hodgins już też o wszystkim wie. Wydarzenia dzisiejszego dnia powstrzymały artystkę od wypytania Bren o szczegóły, ale ona i tak wiedziała, że Ange nie odpuści. Jeszcze przyjdzie wszystko z niej wyciągnąć.
-Jak minęło popołudnie?- spytał.
-Załatwiliśmy wszystkie formalności odnośnie pogrzebu Alice i Heleny Star. Jutro ma być uroczystość, po południu. Rozmawiałam z ich opiekunką.
-Jak zawsze wszystko załatwiłaś w szybkim tempie. Moja kochana Bones- odgarnął jej włosy za ucho i patrzył z miłością na twarz ukochanej kobiety. Zawsze ją podziwiał za to jak potrafi wszystko załatwić. Usłyszeli kliknięcie, spojrzeli na monitor komputera Brennan. Pojawiła się nowa wiadomość. Tempe otworzyła ją
-To Jack- powiedziała patrząc na adres nadawcy- Wysłałam mu dzisiaj mejla ze zgodą na udział w spektaklu, oczywiście z naszymi warunkami- uśmiechnęła się do Seeley’a.
-Oczywiście- również się uśmiechnął i razem spojrzeli na treść wiadomości. Bren zaczęła czytać
-Temperance, bardzo się cieszę, że się zgodziliście. Jak już mówiłem, tutaj chodzi o dzieci, nie o mnie i cieszę się, ze odzieliśmy te dwie sprawy. Podziękuj Agentowi Boothowi ode mnie. Jest naprawdę w porządku. Oczywiście zgadzam się na Wasze warunki. Może być obecny na każdej próbie, zawsze i wszędzie jeśli takie jest wasze życzenie. Z mojej strony już nic Wam nie zagraża. Zrozumiałem swój błąd i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczycie.
Tempe, myślę, że więcej niż dwie próby nie będą nam potrzebne. Musimy tylko wszyscy odświeżyć sobie przebieg spektaklu. Za cztery dni byłaby pierwsza próba. Następnego dnia druga, a potem już jedziemy na Festiwal. Daj znać czy terminy Ci odpowiadają.
Serdecznie Was pozdrawiam. Jack.
-Mimo że nie lubię tego gościa, to uważam, że zachował się w porządku. Może jednak będziemy w stanie mu wybaczyć?- powiedział, kiedy Bren skończyła czytać.
-Może tak. Odpiszę mu później. Musze pogadać z Cam o tych terminach. Będziemy potrzebowali trzy dni wolnego. Myślisz, ze Cullen się zgodzi?
-Mam nadzieję. Mam jeszcze niewykorzystany urlop, więc, skoro nie ma teraz żadnej sprawy… Rozwiązana za nami. Chyba nie powinno być żadnego problemu.
-Mam nadzieję.
-Nie martwmy się teraz o to. Chodźmy do domu- podał Bren rękę, podała mu swoją. Podniósł ją i oczywiście nie omieszkał znowu jej pocałować.
-Zostaniesz dzisiaj u mnie? Tak jak wczoraj?- spytała niepewnie.
-Chcesz tego?
-Tak. Bardzo miło jest wstać rano obok osoby na której ci zależy. Lubię zasypiać obok ciebie, w twoich ramionach… Budzić się i móc cię pocałować…
-Zostanę z tobą, Bones. Oczywiście, Że zostanę. Jeśli ty tego chcesz, ja tym bardziej.
-To może wpadniemy po drodze do ciebie, po jakieś ciuchy, co?
-Ok. nie mogę ciągle chodzić w jednym i tym samym.
-Nie możesz- zaczęli się śmiać.
-To chodźmy.
Wyszli z Instytutu. Jak postanowili tak zrobili. Po drodze do mieszkania Bones, wstąpili do Bootha, spakował do torby kilka najpotrzebniejszych rzeczy i ruszyli do Tempe.
94.
Szybko położyli się spać. Dzień był jednak trochę męczący. Oczywiście nie zabrakło długich, pełnych pasji pocałunków i czułych słów. Jak zawsze zasnęli wtuleni w siebie.
Kolejny piękny poranek, kiedy dwoje kochających się ludzi budzi się obok siebie. Otwierają oczy, widzą ukochaną twarz i wiedzą, że nieważne jak ciężki dzień ich czeka, oni i tak stawią mu czoła, bo wiedzą, że razem mogą pokonać i przejść przez wszystko. Świadomość bezpieczeństwa, wzajemne zaufanie, kochające usta, w których w każdej jednej chwili mogą się zatopić i powoli rozpływać, choć z antropologicznego punktu widzenia wiedzą, że jest to niemożliwe. Ale kto w takiej chwili zastanawiałby się nad antropologicznym sensem tych słów?
Przywitał ją szeroki uśmiech ukochanego mężczyzny, najpiękniejszy widok z samego rana. Pocałunek, potem kąpiel, śniadanie i ponownie ruszają do Jeffersonian. Booth odwozi Bones, sam wraca do FBI. Jego czeka rozmowa z dyrektorem Cullenem, ją czeka rozmowa z Dr Saroyan. Po południu wszyscy stawią się na cmentarzu w celu pożegnania dwóch niewinnych, zamordowanych dzieci.
JEFFERSONIAN
-Dr Saroyan?- spytała Bones stając w drzwiach gabinetu szefowej- Mogę na chwilę?
-Oczywiście, Dr Brennan- odpowiada z uśmiechem- Coś się stało?
-Nie, nic poważnego. Mam do ciebie małą prośbę…
-Słucham?- Tempe usiadła na krześle naprzeciwko Cam, wzięła głęboki oddech i zaczęła
-Chciałam prosić cię o trzy dni wolnego.
-Mogę wiedzieć dlaczego?- spytała miłym tonem.
-Jasne, to nie jest żadna tajemnica. Fundacja organizuje zbiórkę pieniędzy dla dzieci z domów dziecka
-Rozumiem…
-Teatr, w którym grałam został zaproszony na ten festiwal i Jack prosił mnie o udział w spektaklu „3siostry”. Zgodziłam się, Boothowi też to nie przeszkadza. Ma jechać ze mną, jeśli Cullen nie będzie miał nic przeciwko. Będę musiała pojawić się na dwóch wznowieniowych próbach i oczywiście później na spektaklu podczas festiwalu. Próby pewnie będą w godzinach mojej pracy, dlatego potrzebuję tego wolnego.
-Nie ma sprawy, Dr Brennan. Myślę, że nie będzie żadnego problemu. Spokojnie możesz jechać. Booth się zgodził mówisz?
-Tak. Sam powiedział, ze powinnam wziąć udział. Wie, ze zależy mi na dobru dzieci i… czuł, że chcę to zrobić. Nawet jeśli oznacza to spotkanie z Jackiem. Dlatego też postawiliśmy warunek. Zgodzę się, jeśli Booth będzie mógł być przy mnie przez cały czas.
-Cieszę się, że tak dobrze się między wami układa.
-Ja też…
-Nie powiedziałaś mu, prawda?- spojrzała na smutną minę Bren.
-Nie… Nie potrafię…
-Brennan, wiesz, ze nie masz wyjścia.
-Wiem… Ale teraz jest między nami tak pięknie… Boję się, że jak mu powiem to wszystko zniknie.
-Im później to zrobisz, tym będzie gorzej. Powinnaś jak najszybciej mu powiedzieć. Teraz, póki jeszcze nie widać po tobie… Za kilka tygodni już nie ukryjesz, ze jesteś w ciąży. Gorzej będzie jak sam się domyśli.
-Wiem, Cam… Muszę mu powiedzieć, ale…
-Zrób to…- chwilę milczały. W końcu Bones wstała
-Dziękuję Cam… Muszę wracać do siebie… Pamiętasz, ze dzisiaj jest pogrzeb?
-Tak, pamiętam. Oczywiście będziemy na nim.
-Dzięki…- Bones wyszła do swojego gabinetu, tam czekała już na nią Angela.
-Hej sweety.
-Ange, cześć. Co cię do mnie sprowadza?- artystka spojrzała na nią z miną „już ty dobrze wiesz”- I po co ja pytam?- Bren przewróciła oczami i siadła na krześle- Co chcesz wiedzieć?
-Wszystko sweety- uśmiechnęła się szeroko, usadowiła wygodnie na krześle i czekała na opowieść.
-Jeśli musisz wiedzieć…
-Muszę
-Ja i Booth… jesteśmy razem… To znaczy wiesz tak… nie wiem dokładnie jak to określić, ale…- artystka wydała z siebie wysoki dźwięk, tak że Bren musiała zatkać na chwilę uszy- Ange, chcesz, żebym ogłuchła?
-Wiedziałam, że to się w końcu stanie- nie mogła pohamować radości.
-Tak…
-Spaliście ze sobą?- spytała bez ogródek.
-Co? Nie, jeszcze nie.
-Zgłupiałaś?
-Ange…
-Nie chcesz?
-Oczywiście, ze chcę, ale myślę, że to jeszcze nieodpowiedni moment… Jeszcze nie jesteśmy na to gotowi.
-Żartujesz sobie ze mnie.
-Nie, Ang. poza tym wiesz, ta cała sytuacja z moją… ciążą i Jackiem…
-Nie powiedziałaś mu?- otworzyła szeroko oczy.
-Jeszcze nie.
-Sweety! Musisz mu to powiedzieć! On musi wiedzieć, po prostu musi wiedzieć. Zwłaszcza teraz, jak już jesteście razem. Wyobrażasz sobie, jak zareaguje, kiedy się dowie za późno? Kiedy dowie się, ze go okłamywałaś?
-Boję się. Nie chcę go stracić…
-Wiem, ze się boisz, ale nie możesz mu tego robić, Bren.
-Wiem… Powiem mu…
-Mam nadzieję…
FBI
Booth stoi przed gabinetem Cullena i boi się zapukać. W końcu bierze głęboki oddech i decyduje się, uderzył kilka razy w drzwi. Usłyszał „proszę” i wszedł.
-Witam dyrektorze- powiedział zamykając za sobą drzwi.
-Witaj, Booth- odpowiada- Słyszałem. Sprawa zamknięta, gratuluję kolejnego sukcesu.
-Dziękuję… Ale ja przyszedłem w innej sprawie. Ma szef czas?
-Co to za sprawa, Booth?
-Chciałbym poprosić o trzydniowy urlop.
-Z powodu?
-Bones ma wziąć udział w jeszcze jednym spektaklu na festiwalu organizowanym przez fundację. Zbierają pieniądze dla dzieci z domów dziecka. Chciałbym być przy niej, zwłaszcza, że będzie tam tan Jack… dyrektor teatru.
-A co on ma do tego?
-Powiedzmy, ze ostatnim razem źle się zachował w stosunku do Bones i teraz chciałbym mieć go na oku i… pilnować Tempe…
-Jej bezpieczeństwo jest dla ciebie najważniejsze, co?
-Tak, szefie.
-Nie widzę przeciwwskazań. Sprawa rozwiązana, nowej nie ma… Jak tylko dostarczysz mi zaległe raporty, możesz brać wolne.
-Naprawdę?
-Oczywiście Booth. Muszę dbać o moich najlepszych agentów- Cullen się uśmiechnął.
-Dziękuję, szefie. Naprawdę dziękuję. To dla mnie bardzo ważne.
-Wiem. Dlatego też się zgadzam. Pilnuj Dr Brennan i opiekuj się nią.
-To mogę panu obiecać- na twarzy Bootha pojawił się szeroki uśmiech.
-No to zmykaj, Booth. Przyniesiesz mi raporty, bierz wolne i leć do swojej ukochanej.
-Słucham?- ostatnie słowo zwróciło szczególnie jego uwagę. Czyżby coś wiedział?
-Do ukochanej. Oj, daj spokój Booth. Myślisz, ze nikt nie widzi dookoła, co jest miedzy wami? Nie żartuj. Otaczają cię agenci. Wszyscy widzą, jak patrzysz na Dr Brennan. Domyślam się, ze jest dla ciebie najważniejsza i wasze relacje dawno przekroczyły próg przyjaźni- Seeley patrzył z szeroko otwartymi oczami na dyrektora- Nawet jeśli sami się do tego przed sobą nie przyznajecie.
-Nie przeszkadza to panu?
-Dlaczego? Jeśli dwoje ludzi się kocha i łączy ich coś tak wspaniałego jak miłość, czemu miałoby mi to przeszkadzać?
-Pracujemy razem…
-Ale ty pracujesz w FBI, a Dr Brennan w Instytucie Jeffersona. Współpracujemy razem, ale… sam wiesz.
-Dziękuję szefie- Booth ponownie się uśmiechnął.
-Nie masz za co mi dziękować, a teraz zmykaj.
-Jasne. Do widzenia. Jeszcze dziś dostarczę panu raporty.
-Wiem. Do widzenia- Booth szybkim krokiem wyszedł i podążył do swojego gabinetu.
95.
O dziwo bardzo szybko uwinął się z raportami. Napędzała go jedna myśl- jeśli uda mu się to szybko zrobić, będzie mógł opiekować się Bones i cały czas być przy niej, a to było dla niego najważniejsze. Taka myśl pomogła mu uwinąć się w ekspresowym tempie z raportami i już przed południem wylądowały one na biurku Cullena. Zbliżała się pora pogrzebu, więc pojechał do Jeffersonian po Brennan. Wszyscy w Instytucie byli już gotowi jechać. Zebrali się i podzieleni na kilka grup ruszyli na cmentarz. Tym razem Bren i Booth musieli powstrzymać się od łączenia swoich ust. Zbyt dużo świadków. Po co od razu cały Instytut ma widzieć, że wreszcie zdecydowali się zrobić ten krok? Ale tęsknili za smakiem swoich ust, to pewne. Już od kilku godzin nie mieli okazji się całować. Ach, ta miłość.
Dojechali na miejsce. Zebrała się mała grupka ludzi. Anna nie miała zbyt wielu przyjaciół, rodziny, więc ceremonia była raczej skromna, w kameralnym gronie. Przyjaciele z Jeffersonian stanęli w jednym miejscu i wsłuchiwali się w słowa księdza. Była oczywiście też opiekunka Alice i Heleny, płakała. Większość przybyłych osób płakało. Z takim rodzajem tragedii jeszcze się nie spotkali. Matka zabiła własne dzieci tylko dlatego, że płakały. To był cios dla wszystkich. Brennan stała blisko Bootha i czuła, jak powoli przestaje sobie radzić z emocjami. Do jej oczu cisnęły się łzy… Myślała o dziecku, które nosi pod sercem, o tym jakie ono będzie, jak potoczy się jej życie, i najważniejsze jak powiedzieć o tym Boothowi i jak na to zareaguje. Myślała o tych dwóch małych dziewczynkach, które nawet jeszcze nie zdążyły zacząć swojego życia, a już musiały się z nim pożegnać. Nie wytrzymała, łza spłynęła jej po policzku. Seeley zauważył, co się z nią dzieje i dyskretnie złapał ją za rękę. Oczywiście nie umknęło to uwadze Angeli i Cam. Czując ciepło jego dłoni trochę się uspokoiła i wyciszyła emocje bólu, smutku i strachu. Wiedziała, że on jest i to było najważniejsze. „Muszę mu powiedzieć” pomyślała i dreszcz strachu przeszedł przez jej ciało.
Ceremonia się zakończyła. Do Brennan podeszła Kate.
-Dziękuję Dr Brennan- powiedziała ocierając łzy chusteczką- Dziękuję z całego serca. Nikogo nie byłoby stać na takie pochowanie dziewczynek…
-Nie ma za co, Kate. Zasłużyły na to. Nieważne jaka jest ich matka, one nie zrobiły nic złego…- podały sobie ręce. Kate ze spuszczoną głową odeszła.
-Masz wielkie serce, Bones- powiedział Booth patrząc na twarz ukochanej.
-Nie mogłam postąpić inaczej, Seeley…- odpowiedziała cicho.
-Wiem… Chodźmy do domu…
-Tak… chwileczkę- opuściła Bootha i podeszła do Dr Saroyan- Cam?
-Tak, Dr Brennan?- patolog odwróciła się w jej stronę.
-Mogę nie wracać już dzisiaj do Instytutu? Nie czuję się na siłach po tym…
-Dobrze. Jedź do domu i odpocznij- powiedziała z uśmiechem. Doskonale wiedziała dlaczego Bren przeżywa to bardziej niż inni. W końcu ona też niedługo zostanie matką.
-Dziękuję…- wróciła do Bootha- Możemy wracać. Ale Cullen…
-Nie będzie miał nic przeciwko. Oddałem mu zaległe raporty i właściwie nie mam nic do roboty, więc spokojnie możemy jechać do ciebie.
-Dobrze…- poszli do SUV’a, wsiedli i ruszyli do domu. W drodze oboje milczeli. Chyba emocje po pogrzebie jeszcze w nich siedziały. Ale dwoje tak bliskich sobie ludzi, wcale nie musi ciągle rozmawiać, żeby wiedzieć, co czują. Oni po prostu to wiedzą. Są jak jedna osoba, myślą tak samo więc słowa nie są im potrzebne.
Mieszkanie Brennan
Ściągnęli kurtki, buty i wreszcie mogli się sobą nacieszyć. Całować zaczęli się już w przedpokoju i powoli przeszli do salonu. Siedli na kanapie i kontynuowali pieszczoty. Dopiero po jakimś czasie kiedy siedzieli wtuleni w siebie
-Rozmawiałem dzisiaj z Cullenem o urlopie- zaczął Booth.
-Tak? I co powiedział? Zgodził się?
-Tak. Postawił jeden warunek.
-Jaki?
-Właściwie to można nawet powiedzieć, ze były dwa warunki.
-Jakie, Booth?
-Pierwszy: zaległe raporty mają się znaleźć na jego biurku. To już spełnione. Dziś oddałem wszystko.
-A drugi?
-Drugi: mam cię pilnować i opiekować się tobą- uśmiechnął się.
-Opiekować się mną?
-Tak. Tak powiedział
-Domyśla się?
-Wie o nas.
-Powiedziałeś mu?
-Nie musiałem. Już od dawna wiedział.
-I nie ma nic przeciwko?
-Nie. Cieszył się
-Ja też się cieszę. Bałam się jego reakcji.
-Ja też, Bones, ale jest w porządku. Mogę brać urlop i pilnować cię dzień i noc.
-To dobrze- pocałowała go.- Cam też się zgodziła.
-Wiedziałem, że kto jak kto, ale Cam na pewno nie mogła odmówić ci wolnego.
-Skąd to wiedziałeś?- spytała z uśmiechem.
-Znam się na ludziach.
-Tak?- podniosła jedną brew i zbliżyła swoje usta do jego.
-Tak, kochanie. Cam to nasza przyjaciółka. Jeśli nie ma ważnego powodu, by odmówić dawania wolnego, nie zrobi tego.
-Bardzo dobra przyjaciółka Seeley- i kolejny namiętny pocałunek. Ach, te spragnione swojej bliskości usta.
Wspominając o Cam, przyjaciołach, Bones przypomniała sobie słowa Ange i Saroyan… „Musisz mu powiedzieć” Chodziło to za nią od dnia, w którym dowiedziała się, że jest w ciąży. Wolałaby, żeby taki dzień nigdy nie nastąpił, ale stało się, nie da się wrócić do przeszłości i naprawić tego głupiego błędu. Chwilę znowu milczeli, ale w końcu Bren postanowiła powiedzieć coś ważnego
-Booth- zaczęła niepewnie, spojrzała na niego- Jest coś, co powinnam ci powiedzieć…
-Co chcesz mi powiedzieć?- spytał ciepłym głosem gładząc jej włosy.
-Coś bardzo ważnego, ale… zupełnie nie wiem, jak mam to zrobić… Nie potrafię ci tego powiedzieć, nie chcę cię stracić- Seeley wyczuł w jej głosie, że naprawdę się boi i miota się w sobie. Czuł, że mówienie o tym sprawia jej ogromną przykrość, że jest trudne i… bolesne- Skrzywdziłam cię i nie potrafię ci o tym powiedzieć… To było zanim jeszcze byliśmy razem, ale…
-Bones, cokolwiek by się nie działo, kocham cię- powiedział to, bo czuł, że to jest jej teraz bardzo potrzebne. Po policzkach Bones spływały łzy- Nie płacz, proszę cię- otarł delikatnie kciukiem spływające krople.
-Jestem głupia. Zrobiłam coś strasznego i nie potrafię ci się teraz do tego przyznać…
-Bones kochanie, obiecaj mi tylko jedną rzecz.
-Tak?
-Kiedy będziesz gotowa, po prostu mi o tym powiedz, dobrze?
-Booth, ja powinnam…
-Nie- przyłożył palce do jej ust- Kocham cię, cokolwiek by było, cokolwiek by się nie działo. Liczysz się tylko ty i nie ważne co było kiedyś. Jeśli będziesz gotowa, powiesz mi?
-P… powiem…- rozpłakała się i wtuliła w jego silne ramiona.
-Ciii… spokojnie, kochanie…- głaskał ją po głowie, a ona wciąż płakała- Spokojnie- przytula ją jeszcze mocniej do siebie- Zawsze będę przy tobie…- siedzieli razem na kanapie, Booth obejmował ramionami drobne ciało pani antropolog, a ona cicho szlochała, trzymając głowę na jego klatce piersiowej.
„Stchórzyłam…- myślała- nie potrafię… To tak bardzo boli… To tak bardzo zaboli jego…”
Nie wrócili już do tego tematu. Booth wiedział, że ją kocha i nie liczyło się dla niego nic, co miało związek z przeszłością. Ale gdyby tylko wiedział, jak ważna jest ta sprawa, której chciała powiedzieć mu Brennan. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo go to zaboli… Ale nie wiedział i na razie chyba się nie dowie. Bones stchórzyła. Była już bliska powiedzenia prawdy, ale czuła, ze jednak nie da rady. Nie da rady go skrzywdzić tymi słowami, bo że go skrzywdzi doskonale wiedziała. Wiedziała też, że ta rozmowa do nich wróci prędzej czy później i będzie musiała wszystko powiedzieć. Tylko kiedy to nastąpi? Czy nie stchórzy po raz kolejny?
Zbliżał się wieczór. Zrobili sobie kolację i poszli spać. Mocno w siebie wtuleni, czuli się bezpiecznie.
96.
Minęło kilka dni i nastał dzień pierwszej wznowieniowej próby. Booth i Brennan pojechali po raz kolejny do teatru, w którym tak wiele się wydarzyło. Miejsca, w którym całkowicie zmieniło się życie Temperance. Kojarzyło się ze wszystkimi chwilami tam spędzonymi. Jechali razem SUV’em agenta. Po drodze śmiali się, słuchali muzyki, rozmawiali, ale Bones gdzieś w głębi czuła dziwny niepokój. Wydawało się to dziwne: ona i przeczucia? To chyba koniec świata. Nie mogła się jednak pozbyć ogarniającego ją od wewnątrz strachu. Przecież przekraczając próg teatru, wszystko do niej wróci, wszystkie obrazy z przeszłości. Foyer, gdzie Jack siłą ją pocałował, portiernia przez którą wybiegała, próbując dogonić zranionego Bootha, pokój, w którym mieszkała z dyrektorem, to co się w nim działo, ich wspólnie spędzone noce, ostatnia kłótnia, Jack na podłodze z rozwalonym nosem. Dworzec PKS na którym czekała na transport do DC, bufet, palarnia, okolice sceny, gdzie odbyły się poważne rozmowy z Angelą i Sweetsem… Wreszcie sama garderoba, w której nie raz kochała się z Jackiem. Stolik, na którym lądowali… Czy te wspomnienia nie będą jej przerażać? Chyba już powoli zaczynają. Nie miała ochoty do tego wracać. Któraś z tych kilku nocy, jakie tam spędziła zostawiła jej pamiątkę na całe życie i tym samym szansę na zaprzepaszczenie swojego szczęścia i utratę ukochanej osoby.
Starała się nie przywoływać tych złych wspomnień. Przecież były też i te dobre. Dzień, w którym próbowała z Boothem namiętną scenę ze „Szklanej menażerii”, kiedy to po raz drugi ich usta się spotkały, kiedy razem wylądowali na kanapie, dotykając swoich ciał, rozbierając się. To było wspaniałe uczucie i chyba oboje wiedzieli już wtedy, ze to wszystko nie było tylko grą. Tak tyko starali się to sobie usprawiedliwić i wmówić. Poza tym cała przygoda z „3 siostrami”… próby, rozmowy z innymi aktorami, godziny na scenie kameralnej, później pełna emocji premiera, tłum ludzi na widowni, oklaski, owacje na stojąco, kwiaty, łzy szczęścia i… Parker, jego słowa i wzruszenie po obejrzeniu spektaklu. Tak, były też dobre chwile i o nich warto pamiętać przede wszystkim.
Dojechali na miejsce i ich oczom ukazał się znajomy budynek.
-To jesteśmy na miejscu- powiedział Booth wyłączając silnik i odpinając pasy.
-Tak. Jesteśmy –powiedziała również odpinając pas i patrząc przez szybę na budynek teatru.
-Mamy ładny czas, może nawet zdążymy coś zjeść przed twoją próbą.
-Ładny czas? Jak czas może być ładny?- spytała mechanicznie, ale po chwili dodała- metafora, rozumiem- oboje się zaśmiali- A ty, jak zwykle tylko o jedzeniu, co?- odwróciła głowę w jego stronę.
-Jest pora obiadu, a jeśli dobrze pamiętam to nasza ulubiona bufetowa o tej godzinie powinna przywieźć jakieś dobre potrawy. Aż mi w brzuchu burczy na samą myśl- poklepał się po brzuchu i uśmiechnął szeroko- Chodźmy- wysiedli z samochodu i weszli do teatru. Musieli przejść przez portiernię, bo o tej godzinie główne wejście było już zamknięte.
-Temperance Brennan- Bones usłyszała znajomy głos, jak tylko przekroczyli próg portierni.
-Witam- powiedziała z uśmiechem do starszego pana.
-Jednak to prawda. Zgodziłaś się. Miło cię znowu widzieć- podszedł do niej i na powitanie pocałował ją w rękę.
-ciebie też miło widzieć- odpowiedziała
-Witam, Agencie Booth.
-Witam- podali sobie ręce.
-Musimy iść, niedługo zaczyna się próba, a chcielibyśmy jeszcze zjeść jakiś obiad- powiedziała Tempe.
-Rozumiem, rozumiem. Bufet właśnie przed chwilą został otwarty. Idźcie, idźcie.
-Do zobaczenia- powiedzieli.
-Do zobaczenia
Przeszli kawałek przez podwórko i weszli do budynku teatru od strony bufetu. Otworzyli drzwi i ich oczom ukazały się tak dobrze znane im twarze ludzi, z którymi mieli przyjemność pracować. Oczywiście na dźwięk otwieranych drzwi, wszystkie pary oczu skierowały się w ich kierunku. To, a raczej kogo tam zobaczyli wywołało niemałe poruszenie i okrzyki radości.
-Tempe!- do partnerów podbiegł Roger.
-Cześć- powiedziała. Roger mocno przytulił Bren.
-Jak miło cię znowu widzieć! Stęskniliśmy się za tobą.
-Was też miło widzieć- odpowiedziała. Po kolei podchodzili wszyscy aktorzy, i ci z obsady „3 sióstr”, i ci którzy nie grali spektaklu, ale których oboje mieli okazję poznać. Witali się z Bren i Boothem.
-Chodźcie, siadajcie z nami- Sonja pociągnęła Tempe za rękę do jednego ze stolików. Bren i Booth siedli na kanapie razem. Panowała atmosfera radości, okrzyki, śmiechy. Wyszła pani bufetowa
-Proszę, proszę, kogóż to widzą moje oczy?- krzyknęła- Tempe i Seeley. Niech no was uściskam- podeszła i wyściskała oboje- Nic się nie zmieniliście, nadal młodzi i piękni- powiedziała żartobliwie- Co wam podać, kochaneczki? To co zawsze? Robi się- nawet nie czekała na odpowiedź i czym prędzej udała się do kuchni.
-Ale narobiliśmy zamieszania- powiedział Seeley opadając na kanapę.
-Małego- uśmiechnęła się Bren i zajęła miejsce obok niego.
-Co u ciebie słychać Tempe?- pytał Roger
-Nic ciekawego. Ciągle to samo, praca w Laboratorium, kości, nowe sprawy, morderstwa…- odpowiedziała.
-Jedno się zmieniło- dodał Booth, z uśmiechem na twarzy, łapiąc Bren za rękę
-Zaręczyliście się?- spytał mężczyzna.
-Nie, nie- od razu powiedziała Bren- Jesteśmy razem.
-Tak jesteśmy razem- powtórzył po niej Seeley.
-Tak się cieszę! Gratuluję kochani- mówiła Sonja- Ja od początku wiedziałam, ze między wami jest jakaś chemia. To się czuło. Nie mówię o tym, jak pracowaliście pod przykrywką, ale później.
-Czy naprawdę wszyscy dookoła to widzieli?- spytał Booth przewracając oczami.
-Na to wygląda Seeley- powiedziała z uśmiechem Tempe.
-Proszę bardzo, kochani- pani bufetowa postawiła przed nimi talerze z obiadem. Dla Bones oczywiście zdrowa żywność, dla Bootha porządny kawałek mięsa.
-Dziękujemy- powiedzieli równocześnie.
-Smacznego i na zdrowie- powiedziała z uśmiechem kobieta i wróciła za bar. Od razu zabrali się za jedzenie, dopiero teraz widząc przed sobą porcje jedzenia, poczuli jak bardzo są głodni. Szybko rozprawili się z obiadem. Akurat zdążyli zjeść. Jak tylko odstawili talerze na okienko, do bufetu wszedł Jack.
-Cześć Tempe, witam Agencie Booth- powiedział podając obojgu rękę.
-Cześć, Jack- odpowiedzieli.
-Cieszę się, ze jesteście.- uśmiechnął się. Nie pozwalał sobie na żadne aluzje, dziwne gesty, ruchy czy słowa. Wiedział już, że przegrał w walce o Brennan i pogodził się z tą myślą. Poza tym obiecał, że wszystko dotyczy tylko dobra dzieci, a ich problemy nie mają z tym nic wspólnego- Ok, kochani! Czas na próbę. Wszyscy gotowi?- aktorzy kiwnęli głowami- To idziemy! Przebierzcie się tylko w kostiumy. Dzisiaj robimy próbę bez makijażu i fryzur. Zobaczymy, czy wszystko jeszcze pamiętacie.
Obsada „3 sióstr” razem z Boothem, oczywiście, zebrała się i poszła do garderób. Bren dostała tą samą garderobę co poprzednio. Trochę się tego obawiała, tyle się w niej wydarzyło. Może to właśnie w tym miejscy poczęło się nowe życie? Booth wszedł z nią do środka.
-Booth, muszę się przebrać…- powiedziała.
-Wiem. Mi to nie przeszkadza, możesz się przebierać- powiedział z uśmiechem, zamykając drzwi.
-Ale… ja muszę zdjąć z siebie wszystko i… no wiesz…- mówiła zakłopotana. Nie chciała, żeby patrzył na nią jak stoi naga. Nie wstydziła się go, nawet bardzo by chciała znaleźć się w sytuacji, kiedy oboje nie mają nic na sobie, ale co jeśli już widać po niej, że jest w ciąży? Booth jeszcze nic nie wie, a ona nie chce by dowiedział się w taki sposób.
-Mogę się odwrócić, jeśli się mnie wstydzisz- powiedział uśmiechając się pod nosem i odwracając do niej plecami- Tak jest dobrze?
-Tak- powiedziała i szybko zabrała się za przebieranie w czarną długą sukienkę z wyciętymi plecami. Po chwili była już gotowa. Tekst przez ostatnie kilka dni powtarzała, więc chyba nie będzie większego problemu. Scenariusz zostawiła na pamiątkę. Tam były wszystkie wskazówki zapisywane podczas prób: przejścia, czynności, ruch sceniczny, światła, muzyka, wszystko. Czuła się pewnie.
-Już, możesz się odwrócić- powiedziała po chwili.
-Cudownie. Myślałem, ze nie wytrzymam- powiedział odwracając się do niej
-Dlaczego?
-Tak długo nie móc na ciebie patrzeć, kiedy wiem, ze jesteś blisko, to katorga- powiedział z uśmiechem.
-Oj, Booth- zaśmiała się. Seeley podszedł do niej bliżej, jedną rękę położył na jej biodrach, delikatnie przesunął na plecy i przyciągnął do siebie. Drugą ręką przeczesywał jej włosy
-Wyglądasz oszałamiająco w tej sukience- patrzył na nią z pożądaniem w oczach- Nie mogę się na ciebie napatrzeć, moja piękna, kochana Bones…
-Dlaczego ty zawsze tak dużo gadasz?- spytała i szybko przywarła do jego ust. Rękami chwyciła jego twarz i trzymała blisko swojej. Pocałunek ani przez chwilę nie był niewinny i delikatny, tak jak zawsze zaczynali. Tym razem od razu przeszli do ataku i z olbrzymią namiętnością i niewiarygodną zachłannością smakowali swoich ust. Ich języki spotkały się ponownie, walcząc ze sobą nawzajem. Oddychali szybko i płytko z trudem łapiąc powietrze. W końcu na korytarzu usłyszeli głos reżysera, wołający na próbę i musieli przerwać swój pocałunek.
-Chyba czas iść…- powiedziała Bren z niechęcią przerywając pocałunek.
-Chyba tak…- odpowiedział niechętnie wypuszczając ją ze swoich ramion. Zeszli na dół. Powoli schodziła się reszta obsady. Kiedy byli już wszyscy:
-Mam nadzieję, że przeczytaliście tekst i przypomnieliście sobie swoje role. Mamy mało czasu, tylko dwie próby- mówił Jack- a potem spektakl. Zdaję sobie sprawę, ze to niewiele, ale musimy sobie poradzić. jesteście zdolni i ja w was wierzę. Agencie Booth- zwrócił się do Seeley’a- może pan sobie zasiąść na widowni i obserwować.
-Dzięki- powiedział, zszedł ze sceny i usiadł w pierwszym rzędzie.
-Ok. skoro jesteśmy wszyscy, myślę, że spokojnie możemy zaczynać. Proszę akt I, scena 1.- wszyscy aktorzy ustawili się do sceny, zgasło światło, weszła muzyka i próba zaczęła się na dobre. Kilka razy Jack musiał przerywać by poprawić aktorów, kilka razy zdarzyło się, ze ktoś nie pamiętał tekstu, albo nie wiedział, gdzie ma iść, czy co zrobić, ale pierwsza przelotka minęła bez większych problemów. Zrobili pięć minut przerwy na papierosa i po tych pięciu minutach zwarci i gotowi wrócili z powrotem i od początku. Udało im się zrobić trzy przelotki w całości i za trzecim razem już wszystko poszło dobrze.
-Cudownie, kochani. No, z taką ekipą to ja mogę pracować- powiedział Jack po ostatniej przelotce- Patrząc na was, wiem, że wszystko pójdzie dobrze. Spektakl się nie zmienił, wszystko idzie w dobrym kierunku. Tak trzymać- na twarzach aktorów pojawił się uśmiech. Wszystkim brakowało tego spektaklu i z ogromną radością wrócili do jego próbowania. Bren niepotrzebnie się martwiła. Wszystko poszło dobrze. w scenie, w której występuje tylko w staniku i sukience czuła się odrobinę niekomfortowo, przez ciążę, ale jak się okazało nie miała czego się bać. Nie było jeszcze widać zaokrąglenia brzucha, wiec spokojnie mogła grać, bez obawy, ze ktoś się czegoś domyśli. Inni to jeszcze pół biedy, najważniejsze, ze Booth się nie domyśli i… ojciec dziecka.
-Dobra. Spotykamy się jutro o 14. wyśpijcie się i odpocznijcie. Jutro ostatnie próby, a potem festiwal- powiedział na zakończenie Jack- Dziękuję wam za dzisiejszą próbę. Jesteście wolni.- Wszyscy podziękowali i rozeszli się do garderób. Bones zeszła na widownie do Seeley’a.
-Cudownie, jak zawsze, Bones- powiedział z uśmiechem na twarzy.
-Dziękuję, Seeley- odpowiedziała- Chodźmy do garderoby.
-Tak, chodźmy- wstał z krzesła.
-Tempe, Agencie Booth- zwrócił się do nich Jack- dziękuję wam.
-Nie ma sprawy- odpowiedzieli.
-Na portierni będziecie mogli odebrać klucz do pokoju. Portier został uprzedzony, wszystko wie i wyda go wam bez problemu.
-Dzięki, Jack- powiedziała Tempe.
-Do zobaczenia na jutrzejszej próbie.
-Do zobaczenia- powiedzieli i poszli do garderoby.
Tylko przekroczyli próg drzwi i od razu zaatakowali swoje usta. Kilka godzin i już za sobą. tęsknili. Powoli stawało się to ich obsesją, czymś bez czego nie potrafią już żyć.
-„Twój zapach to umysłu szał, jak narkotyk oszałamia ciało- mówił Seeley w przerwie między jednym pocałunkiem a drugim. Cytował słowa piosenki- Jak alkohol podcina nogi. Zatracam przytomność…”- pogrążeni w pocałunku nie zwrócili uwagi, że drzwi garderoby są lekko uchylone. Jack szedł akurat korytarzem, kiedy usłyszał słowa Bootha. Stanął z boku i zaglądnął do wnętrza garderoby. Zobaczył Brennan i Bootha całkowicie pogrążonych w namiętnym pocałunku. takiego pocałunku, pełnego miłości i tęsknoty nie widział jeszcze nigdy.
-Przegrałem…- szepnął do siebie i ze smutkiem w oczach i sercu poszedł dalej. Tak, widząc całującą się parę zrozumiał, ze przegrał z Boothem, przegrał i już nigdy nie będzie miał kolejnej szansy. Pozostało mu tylko pogodzić się z tym i życzyć tej dwójce szczęścia.
97.
Bones po długim pocałunku, przebrała się szybko, skoczyli na portiernię po klucz, zjedli kolację w bufecie, na szczęście pani bufetowa pomyślała o nich i zostawiła im posiłek z dołączoną karteczką
„Jestem pewna, że nie zdążyliście zrobić zakupów i nie macie nic do jedzenia, a bez kolacji kłaść się nie możnaJ Smacznego Kochani”
To było bardzo miłe z jej strony.
Zmęczeni próbą bardzo szybko położyli się spać. Tym razem już nie mieli problemu z tym, ze w pokoju znajduje się tylko jedno łóżko, w końcu od jakiegoś czasu sypiają razem. Szczęśliwi z udanego dnia zasnęli w swoich ramionach.
Obudzili się późno, koło 12, zeszli na śniadanie do bufetu, podziękowali bufetowej za wczorajszą kolację. Potem szybko wybrali się na małe zakupy, zanieśli wszystko do pokoju i nawet się nie spostrzegli, jak nadszedł czas na kolejną próbę. Tym razem już w makijażu, fryzurach, pełnych kostiumach. Próbę wszyscy traktowali jak generalną, przecież pojutrze ma się zacząć festiwal. Jeden dzień wolnego na dojechanie na miejsce, odpoczynek i do dzieła.
Próba przebiegła perfekcyjnie. Wszyscy doskonale pamiętali tekst, cały ruch sceniczny i spektakl był gotowy do wystawienia. Reżyser był wniebowzięty przebiegiem całej próby, pochwalił aktorów i podał dokładny plan jutrzejszego wyjazdu. Zbiórka o 11 pod budynkiem teatru, część jedzie busem, a reszta, która ma swoje samochody i chce przemieszczać się nimi, jedzie osobno. Bren i Booth pojadą SUV’em agenta. Dwie , może trzy osoby z obsady pojadą na własną rękę, a reszta wpakuje się do busa. Kiedy wszystko było ustalone, zakończyli spotkanie, przebrali się w garderobach i mieli wolny wieczór. Postanowili jakoś się rozerwać przed nadchodzącym dniem i całą ekipą wybrali się do pobliskiej knajpki. Można było tam dobrze zjeść, potańczyć i pobawić się. Jako że wybrali się dużą grupą zsunęli kilka stolików i siedli razem. Zamówili piwo, wino, jedzenie, tylko Bones piła sok. Zdziwiło to Bootha, ale wykręciła się problemami z żołądkiem i brakiem ochoty na alkohol. Uwierzył. Czyli co? Kolejne kłamstwo? Tak, po raz kolejny skłamała Boothowi, bo bała się powiedzieć mu prawdę. Starała się o tym nie myśleć, ale to wcale nie było takie łatwe. Seeley widząc ponury nastrój Bones wyciągnął ją na parkiet i po chwili zaczęli wariować w tańcu. Kilka szybkich piosenek, harce na parkiecie, później przyszedł czas na wolne piosenki. Złączyli się i razem poddali muzyce. Bren mocno wtulona w Bootha pozwoliła porwać się muzyce. Ich ciała poruszały się w zgodnym rytmie, wszyscy zebrani podziwiali ich taniec.
-Oni się kochają- powiedział Roger- To widać.
-Widać?- spytał Jack.
-No jasne. Zobacz, jak oni się poruszają w trakcie tańca- dodała Sonja upijając łyk piwa- Jaka zgodność, jaka namiętność, ukryta, ale dla wprawnego oka nie do ukrycia i te ich spojrzenia, to pożądanie w ich oczach. Ach, to się nazywa prawdziwa miłość- rozmarzyła się kręcąc słomką, którą trzymała w rękach- Szkoda, że tak mało jej na tym świecie…
-Cóż za taniec…- dodał Roger wciąż patrząc na Bren i Bootha- Nawet sposób w jaki się trzymają wydaje się krzyczeć o potędze tego uczucia. Ona trzyma ręce na jego plecach, delikatnie je przesuwając, on trzyma ręce w jej pasie i… nawet w tym widać, jak bliscy sobie są. To takie piękne…
-Nawet ich dotyk jest przepełniony pożądaniem- dodała Sonja.
-Mają szczęście- powiedział Jack.
Po kilku tańcach, kilku drinkach, piwach, sokach, żartach, śmiechu i dobrej zabawie wszyscy wrócili z powrotem do teatru. Wybawili się za wszystkie czasy. Należało im się. Jutro jadą, a po jutrze spektakl.
Pokój Brennan i Bootha.
-Stresuję się, Booth- powiedziała Bren leżąc na łóżku, już po kąpieli.
-Żartujesz? Ty?- spytał i spojrzał na nią.
-Tak. Znowu mam tremę. Mam wrażenie, że pojutrze odbędzie się kolejna premiera, jakby to był mój pierwszy raz.
-Nie masz czym się stresować, kochanie. Jesteś wspaniała.
-Tak myślisz?
-Ja to wiem, Bones. Ja to po prostu wiem
-Jesteś cudowny- pocałowała go w podziękowaniu- Tak dobrze się z tobą czuję. Cieszę się, ze jesteś tu ze mną.
-Ja też się cieszę.
-Z jednej strony stresuję się, a z drugiej cieszę się, ze to co robimy pomoże tym dzieciom i nie mogę się doczekać spektaklu.
-Trema musi być. Wtedy wszystko lepiej wychodzi.
-A niby skąd ty to możesz wiedzieć?- zapytała z uśmiechem.
-Tak zawsze mówią sławni aktorzy. Trema mobilizuje do działania. Skupiasz się i myślisz tylko o graniu, a nie rozpraszasz się.
-Lubię tą postać. Wiem, ze jest nieszczęśliwa i ma zmarnowane życie, ale jest silna, nie poddaje się i lubię to w niej.
-Ty też jesteś silna, tak jak ona. Mówiłem ci kiedyś, ze jesteście do siebie podobne. Oczywiście nie biorąc pod uwagę jej zmarnowanego życia, bo ty nie masz zmarnowanego życia.
-Ale będę miała…- cicho powiedziała.
-Ze mną nigdy, ja ci na to nie pozwolę.
-Booth… wiesz, kiedyś jak rozmawiałam ze Sweetsem… Ostatnim razem jak grałam, powiedział mi, ze miał wrażenie, ze słowa, które mówiłam jako Masza, wcale nie były kierowane do Wierszynina, tylko do… ciebie.
-Tak?
-Tak i chyba miał w tym trochę racji. Kiedy grałam za każdym razem widziałam twoją twarz. Czułam, ze jestem z nie tym mężczyzną co trzeba, ze na własne życzenie odpycham swoje szczęście… Dlatego tak łatwo zawsze mi było mówić te kwestie, kiedy Masza opowiadała o straconej, nieosiągalnej miłości, o życiu z innym mężczyzną… Czułam, ze mówię to o sobie.
-Ale twoja historia zakończy się inaczej, Bones. Ty nie zostaniesz sama już nigdy. Ja zawsze będę przy tobie i możesz być pewna, że nie wyjadę i nie porzucę kobiety, którą tak bardzo kocham.
-Teraz to wiem, Seeley. Teraz to wiem.
-Kocham cię, Bones- pocałował ją w czoło.
-Ja… Jesteś dla mnie kimś najważniejszym na świecie- to wystarczyło. Wiedział, że go kocha i kiedyś nadejdzie ten dzień, kiedy to od niej usłyszy. Bren już wiedziała, ze go kocha, ale nie mogła mu tego powiedzieć, zanim nie wyzna prawdy o ciąży. Obiecała sobie jedno. Jeśli spektakl na festiwalu pójdzie dobrze, jak już pomoże tym dzieciom, powie mu. Porozmawia z nim i powie prawdę. Teraz nie może tego zrobić. Potrzebuje go blisko siebie. Nie chce teraz psuć tych pięknych chwil, które mają… ale mu powie. Postanowione. Po spektaklu wszystko powie…
98.
Kolejny dzień do godziny 11-tej nie przyniósł nic ciekawego. Punkt 11 wszyscy zebrali się pod teatrem gotowi do podróży. Kiedy wszyscy już byli spakowani, jeden bus z kostiumami, scenografią, rekwizytami, sprzętem załadowany, drugi do którego wsiedli aktorzy gotowy do jazdy, SUV agenta w również w gotowości i dwa inne samochody także, ruszyli.
Minęły zaledwie dwie godziny i dojechali pod podany adres hotelu, w którym mają zatrzymać się wszyscy biorący udział w festiwalu. Każdy dostał swój pokój, jedni pojedynczy, inni dwuosobowy, trzyosobowy, w zależności kto z kim miał przebywać. Booth i Bones dostali dwuosobowy pokój, dwa łóżka, z których na pewno jedno nie zostanie użyte. Na szczęście były duże i bez problemu mogły zmieścić się na nim dwie osoby.
Rozpakowali się i zeszli na spotkanie organizacyjne, gdzie prowadzący podali im wszystkie niezbędne informacje, kto, gdzie, kiedy, po kim występuje, o której wszystko się zaczyna i o której ma być grany spektakl. Pokazali im scenę i okazało się, że nie obędzie się bez jeszcze jednej próby. Scena różniła się od tej teatralnej i trzeba było przećwiczyć wszystkie przejścia, w niektórych momentach trzeba było zmienić miejsce wychodzenia czy zmian, ale tak przeważnie się dzieje na spektaklach wyjazdowych. Inna scena, inne miejsce, kulisy, przejścia. Trzeba się dobrze przygotować. Próba odbyła się tylko w kostiumach i niepełnej scenografii. Kiedy już ustalili wszystkie szczegóły i dopracowali całość mieli wreszcie wolne. Technicy zostali by ustawić resztę scenografii, zapoznać się dokładnie z miejscem pracy, inspicjentka musiała zbadać nowy teren i zagospodarować sobie przestrzeń pracy.
Później była mała przerwa na obiad w hotelu, a po nim aktorzy wyszli w miasto. Wolne, wiec czemu nie skorzystać i nie zwiedzić trochę nowego miejsca. Jak zawsze wybrali się większą grupą.
Wczesnym wieczorem wszyscy wrócili do hotelu, trzeba było odpocząć, jutro w południe grają, muszą zebrać siły. Kolacja oczywiście w restauracji hotelowej, potem wszyscy poszli spać. Jutro kolejny wielki dzień.
Jeszcze przed snem do Bren zadzwoniła Angela z żądaniem szczegółowej relacji z dwóch poprzednich dni. rozmawiały długo, tyle było do opowiedzenia. Kiedy Booth poszedł się kąpać…
-Teraz już możemy o tym rozmawiać, Seeley poszedł się kąpać- powiedziała Bren.
-Ok., to kiedy masz zamiar mu powiedzieć?- pytała artystka.
-Jak tylko skończy się festiwal. Po spektaklu powiem mu prawdę o… o moim stanie. Boję się, ale wiem, że ma prawo to wiedzieć, zwłaszcza teraz… poza tym… Ange ja chyba jestem już gotowa…
-Gotowa? Do czego?
-Żeby powiedzieć Boothowi, co do niego czuję. Chciałabym mu wreszcie powiedzieć, że… że go kocham…- w odpowiedzi Bren usłyszała głośny pisk w słuchawce- Ange! Ja przez ciebie kiedyś ogłuchnę.
-Przepraszam, sweety, ale tak się cieszę, że wreszcie to do ciebie dotarło.
-Ja też… Zrozumiałam, ze to co czuję to… musi być miłość. Nie mogę bez niego żyć, nie potrafię wytrzymać dłuższej chwili bez niego…
-To miłość, sweety. Tak!
-Kocham go, tak bardzo go kocham i tak bardzo się boję, jak zareaguje, kiedy się dowie… Ale muszę to w końcu powiedzieć.
-Musisz.
Rozmawiały jeszcze jakąś dłuższą chwilę, Booth zdążył wrócić do pokoju. Kiedy tylko odłożyła telefon podszedł do niej, objął ją w pasie i zanurzył głowę w jej jedwabistych włosach, tym razem mokrych, bo Tempe już wcześniej zdążyła wziąć prysznic.
-Jak ślicznie pachniesz…- szepnął jej do ucha.
-Mój ulubiony szampon…- również szepnęła odwracając się do niego.
-Mój też…
Kolejny pocałunek. Booth wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko, gdzie już leżąc obok siebie kontynuowali pocałunki. Bren leżała na plecach, a Seeley nachylał się nad nią i czule całował. Powoli przenosił pocałunki na jej ramiona, potem na dekolt. Słyszał tylko ciche westchnięcia Bones i wiedział, ze sprawia jej przyjemność. Doskonale znał miejsca najbardziej wrażliwe na dotyk jego ust, z premedytacją zatrzymywał się przy nich dłużej i wsłuchiwał w ciche pojękiwania Tempe.
Niechętnie przerwali pocałunki, przytulili się do siebie i zasnęli, po raz kolejny zasnęli szczęśliwi i uśmiechami na twarzach.
99.
Nadszedł dzień, w którym tak wiele miało się wydarzyć, który tak wiele miał zmienić w ich życiu. Dziś spektakl, a po nim Booth miał dowiedzieć się czegoś od swojej Bones, czegoś co może trochę skomplikować ich relacje… A może niepotrzebnie Bren się tak martwi? Może Ange ma rację i Booth jej wybaczy? Jednak ten dzień zwiastował coś jeszcze. Coś wisiało w powietrzu i nie było to nic dobrego. Nadciągała jakaś burza, nikt nie wiedział skąd i dokąd ona zmierzała. Czy ich ominie? A może trafi prosto na nich? Dzisiaj miało się coś wydarzyć, coś… złego? Jeśli burza trafi na nich, nie skończy się to na deszczu i kilku grzmotach. To będzie prawdziwa burza z piorunami, ulewą i szkodami… Burza, która ma zmienić tak wiele…
Wstali koło godziny 10-tej i zeszli na śniadanie. Przy stołach była już prawie cała ekipa. Dosiedli się do Rogera i Sonji i zajęli się jedzeniem.
-Trema?- spytał nagle Roger patrząc na Bones.
-Tak.- odpowiedziała. Było widać, że się stresuje, ręce jej drżały i zachowywała się niespokojnie- Mam wrażenie, ze dzisiaj jest premiera. Czułam się tak samo.
-Nie martw się. Wszyscy się stresują.
-Wy też? Ale przecież robicie to całe życie, prawie codzienni występujecie na scenie.
-Tak, ale trema jest zawsze, Tempe. Największy stres jednak jest podczas wyjazdów. Wiesz, inne miejsce, nowa scena, nowa przestrzeń… Wszyscy się stresują i zastanawiają jak pójdzie.
-Jestem przekonany, że pójdzie wam świetnie- odezwał się Booth przeżuwając kawałek bułki, którą zdążył akurat ugryźć- jesteście niesamowici. Nie macie się czego obawiać.
-Dzięki, Booth- powiedział z uśmiechem Roger.
-Proszę bardzo, mówię prawdę.
Po śniadaniu wszyscy zebrali się w głównym holu hotelu i ruszyli na miejsce, gdzie znajdowała się scena, na której mają grać.
Początkowo zasiedli na widowni na dużej scenie, gdzie miało odbyć się oficjalne otwarcie festiwalu. Krótka przemowa na początek, przedstawianie celów spotkania, uczestników wspierających ich akcję i wybrane domy dziecka, którym zostaną przekazane pieniądze.
Część oficjalna zakończona. Zapowiedzieli młodą dziewczynę, studentkę Akademii Muzycznej, która przyjechała na festiwal ze swoim recitalem. Na scenie pojawiła się młoda brunetka, muzycy i zaczął się koncert. Kilka piosenek, później pokazy taneczne kilku grup. Niestety nie mogli zobaczyć wszystkiego. Podczas występu trzech ostatnich grup tanecznych musieli wyjść z widowni, udać się do garderób i przygotować do spektaklu. Technicy sprawdzali sprzęt, nagłośnienie, światła, ustawianie reflektorów, inspicjentka jeszcze raz sprawdziła czy są wszystkie potrzebne rekwizyty na scenie i w kulisach. Aktorzy poszli się szykować. Booth czekał na Tempe w jej garderobie, ona siedziała u stylistki, która musiała ułożyć jej włosy, a że było tam dość mało miejsca, Seeley postanowił na nią zaczekać.
Fryzura i makijaż gotowe, teraz może się już przebrać w zmysłową czarną suknię. Do trzeciego dzwonka zostało jeszcze dwadzieścia minut, więc mogą wykorzystać ten czas.
-Booth tylko uważaj na moją fryzurę… zamordują mnie, jak coś się z nią stanie…- powiedziała będąc w ramionach Seeley’a.
-Spokojnie…- szepnął i zaatakował jej usta.
-Dobrze… że… mam… szminkę u… siebie… w garderobie…- mówiła między kolejnymi pocałunkami.
-Bardzo… dobrze… Jesteś taka piękna- spojrzał w jej oczy, kiedy na chwilę przerwali pocałunek by złapać trochę powietrza- A w tym makijażu, ach… Jakby to powiedziała Angela… Hot- oboje się zaśmiali i ponownie zajęli się pocałunkami. Nagle zawibrował telefon Bones- O nie, nie. Nie ma cię teraz. Nie odbieraj- złapał ją mocniej i nie pozwolił podejść do telefonu.
-Tylko spojrzę, to sms…- powiedziała sięgając ręką po komórkę leżącą na stoliku obok. Na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość- To Ange. „Kopniaki od całego Instytutu, Bren. Daj czadu!” Cała Angela- oboje zaczęli się śmiać i wrócili do poprzedniego zajęcia, Bren rzuciła telefon na stół. Drugi dzwonek…
-Mamy jeszcze dziesięć minut- powiedział Booth między jednym pocałunkiem, a drugim.
-Więc wykorzystajmy je…- dodała Bren. W końcu jednak przerwał im głos inspicjentki „Kochani zostało niecałe dziesięć minut. Proszę aktorów o zejście na scenę”
-Chyba musimy przerwać- powiedziała odrywając się od Bootha.
-Niestety. Musisz poprawić szminkę, Bones. Trochę cię rozmazałem…- powiedział z uśmiechem. Bren podeszła do lusterka
-Trochę? Już jej nie mam- uśmiechnęła się- Ale…- wyjęła szminkę z kosmetyczki, pomalowała usta- I gotowe- odwróciła się do Seeley’a
-Ta twoja czerwona szminka działa na mnie, jak płachta na byka. Mam ochotę ją znowu rozmazać- uśmiechnął się łobuzersko.
-Tym razem musisz się powstrzymać, Seeley- również się uśmiechnęła. Też miała ochotę na kolejne „rozmazanie szminki”, ale czas iść- Muszę iść na dół. Spotkamy się po spektaklu.
-Tak. Przyjdę do ciebie do garderoby- otworzyli drzwi, Tempe zatrzymała się i odwróciła do niego.
-Booth, obiecuję ci jedną rzecz…
-Tak?
-Po spektaklu chciałabym ci coś ważnego powiedzieć. Coś co już dawno chciałam wyznać, ale się bałam. Pamiętasz, powiedziałeś mi, że jak będę gotowa mam ci powiedzieć o tym… wydarzeniu z przeszłości i chcę… muszę to zrobić po spektaklu. Obiecuję, ze ci powiem nie zważając na konsekwencję mojego czynu.
-Dobrze, Bones. Powiesz mi, ale teraz nie myśl o tym. Skup się na spektaklu. Potem porozmawiamy i… nie martw się tym tak. Mówiłem ci już, cokolwiek by było, kocham cię i to się nie zmieni.
-Dziękuję…
-No leć już na dół- posłał jej swój czarujący uśmiech.
-Ok.- zeszli na dół, Bones na scenę, a Booth do foyer, gdzie czekał na trzeci dzwonek.
Na scenie zebrali się już wszyscy aktorzy. Reżyser powiedział jeszcze kilka słów, wszyscy dali sobie kopniaki na szczęście i byli gotowi zaczynać.
-Dobra. Akt I, scena 1- usłyszeli głos inspicjentki- zaraz wpuszczam widownię.
Aktorzy zajęli swoje miejsca, reżyser udał się do budki akustyków, inspicjentka wcisnęła odpowiedni guzik i w głośnikach w foyer i obok sceny rozległ się dźwięk trzeciego dzwonka. Drzwi się otworzyły i weszli widzowie.
Komunikat o wyłączeni telefonów komórkowych, świtał gasną, wchodzi muzyka…
„Mam wrażenie, że już byłam w takiej sytuacji…” zaśmiała się w duchu Bones. Szybko jednak wróciła myślami do postaci i była gotowa do grania. Ostatni spektakl.
Nadciąga burza… Spektakl trwa już jakiś czas… zaczyna padać deszcz, coraz mocniej i mocniej… pojawiają się błyskawice… kolejna scena, muzyka… kolejne kwestie… znów muzyka… taniec… pocałunek… płacz… Zaraz zmieni się wszystko. Coś się wydarzy…
Grzmi coraz głośniej. Rozpętała się burza, jednak ich nie ominie…Ponownie deszcz, błyskawica, grzmot…! I zmienia się wszystko!
100.
Nagle poczuła paraliżujący ból w klatce piersiowej, czuła jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa, przed oczami pojawia się ciemność, upada i… nie słyszy już nic…
Spektakl trwa. Masza stoi jeszcze w czarnej sukience mówi, widownia z zapartym tchem słucha. Rozlega się przeraźliwy huk, dobiegł z balkonu. Jeden, potem drugi, ktoś krzyczy. Mężczyzna osuwa się na fotelu… Nie żyje… Ktoś inny z widowni krzyczy
-Dzwońcie po karetkę!
Wszystkie oczy zwracają się w stronę sceny…
Nikt nie widział skąd padł strzał. Był tylko duży huk. Wszyscy spojrzeli na scenę i zobaczyli, jak Temperance Brennan osuwa się na podłogę… Po chwili leży w kałuży krwi.
Z ręki zabitego mężczyzny wypada pistolet… Samobójstwo…
Booth zerwał się z krzesła, wbiegł na scenę i w ułamku sekundy znalazł się przy Bren.
-Bones! Boże!- spojrzał na jej klatkę piersiową… cała była we krwi…- Szybko dzwoń po karetkę!- wrzasnął do mężczyzny siedzącego w pierwszym rzędzie- Bones, kochanie, trzymaj się, proszę…- ucisnął ranę postrzałową by zatamować krwawienie, łzy spływały jedna po drugiej- Bones, nie rób mi tego! Błagam cię! Wytrzymaj! Jestem przy tobie!- wszyscy ze strachem i łzami w oczach patrzyli na tą scenę- Gdzie ta cholerna karetka?! Ona się zaraz wykrwawi! Bones, słuchaj mnie! Bones, jestem tu! Jestem! Nie poddawaj się! Proszę, nie zostawiaj mnie! Nie możesz tego zrobić! Kocham cię, słyszysz mnie? Kocham!!! – jego ręce pokrywała coraz większa ilość krwi, jedną ręką urwał kawałek koszuli i przyłożył do miejsca, z którego leciała krew, dużo krwi…- Boże nie odbieraj mi jej! Błagam cię! Nie odbieraj mi jej! Ja ją tak kocham! Bones…- przytulił się do niej i płakał.
Po pięciu minutach pojawili się sanitariusze. Szybko zatamowali krwawienie i zabrali Brennan do karetki.
-Muszę jechać z nią!- krzyczał Seeley do jednego z sanitariuszy.
-Nie może pan jechać karetką, pacjentka jest w złym stanie, musimy działać szybko- odpowiada mężczyzna i zamyka drzwi karetki. Booth biegnie do swojego SUV’a, wskakuje do niego i pędzi za ambulansem. Pod szpitalem widzi, jak wynoszą nieprzytomną Bones na łóżku i biegną do środka. Szybko zgasił silnik i pobiegł za nimi. Biegł i biegł, zatrzymał się dopiero pod salą operacyjną, kiedy zamknęli mu drzwi przed nosem.
-Bones… Kochanie…- szeptał, osunął się po ścianie, ukrył twarz w dłoniach i płakał, jak dziecko- Dlaczego…? Bones walcz… wróć… musisz żyć…- wyjął telefon z kieszeni i zadzwonił do Angeli.
-Ange…- ledwo wydusił z siebie, nie mógł mówić przez łzy- Ange… postrzelili Bones… jestem w szpitalu… Anev Street… postrzelili Bones…- rozpłakał się na dobre, komórka upadła na podłogę i się rozłączyła.
JEFFERSONIAN
-Booth?1 Booth?! Słyszysz mnie?!- krzyczała do słuchawki, ale nikt nie odpowiadał
-Co się stało Ange?- spytała Cam.
-Postrzelili Brennan… Są w szpitalu na Anev Street…- Ange zaniosła się płaczem.
-Co?- Cam była w szoku.
-Dzwonił Booth…
-Musimy tam jechać! Natychmiast!- krzyknęła Cam.
-To dwie godziny drogi… ruszajmy!- krzyknął Hodgins, który stał niedaleko kiedy Ange mówiła, co stało się Bren.
-Zamykamy Instytut i jedziemy do nich. Zbierajcie się! Za pięć minut na parkingu!- krzyknęła Cam zbiegając z platformy. Wszyscy rozbiegli się do swoich gabinetów, zabrali rzeczy i pięć minut później byli już w samochodzie Hodginsa.
SZPITAL
Booth nadal siedzi pod salą operacyjną. Dopiero po dłuższym czasie otwierają się drzwi, Seeley szybko wstaje i znajduje się przy łóżku, na którym wiozą Bren.
-Co z nią doktorze?- pyta zrozpaczony.
-Jeszcze niewiadomo. Na szczęście kula nie trafiła w serce, ani płuca…- odpowiada.
-Ale co z nią?
-Teraz nie mogę z panem rozmawiać. Musimy zawieźć ją na OIOM…
-Ale…
-Za chwilę, proszę pana- pognali na Oddział Intensywnej Terapii. Nie wpuścili Bootha do środka, mógł tylko przez szybę widzieć bladą twarz ukochanej kobiety… Miała zamknięte oczy, wyglądała jakby spała… Płakał… Lekarze podłączali więcej rurek, monitor obserwujący pracę serca, tlen, kroplówki… Wygląda na taką małą przy całym tym sprzęcie.
Po chwili wyszedł jeden z lekarzy
-Pan jest z rodziny?- spytał lekarz.
-Można tak powiedzieć. Jesteśmy razem- odpowiedział zapłakany Seeley
-Jak nazywa się pacjentka?
-Dr Temperance Brennan, niech mi pan powie najpierw co z nią, potem pyta o takie rzeczy…- mówił lekko podenerwowany.
-Przepraszam, musiałem spytać…
-Co z nią? Wyjdzie z tego?
-Nie wiem. Co prawda kula nie uszkodziła płuca ani serca, ale Dr Brennan straciła bardzo dużo krwi, obecnie uzupełniamy brak, ale.. najbliższa godzina będzie decydująca.
-Jakie ma szanse?- spytał, choć bardzo bał się odpowiedzi na to pytanie.
-Ciężko teraz powiedzieć. Przykro mi to mówić, ale tak naprawdę to już powinna nie żyć. Tak duża utrata krwi… to cud, ze jeszcze żyje.
-Niech pan tak nawet nie mówi. Proszę zróbcie wszystko, żeby ona przeżyła… Błagam…
-Zrobimy co w naszej mocy. Jest silna, ale nie wiem czy teraz ma to jakieś znaczenie. Przez godzinę, jeśli jej stan się ustabilizuje będziemy mogli powiedzieć, że wydarzył się cud.- Booth czuł, jak ogarnia go fala bezsilności, smutku, strachu, żalu, a jego serce powoli nie wytrzymuje tej sytuacji.
-Mogę przy niej zostać?
-To jest OIOM proszę pana, nie…
-Proszę. Chcę być przy niej. Ona musi wiedzieć, że ja jestem blisko, musi czuć moją obecność, ja nie mogę jej teraz tak zostawić… Musi być bezpieczna i czuć, że ktoś na nią czeka. Proszę, doktorze, proszę…
-Dobrze. Może pan do niej wejść.
-Dziękuję- wysłał tylko sms’a do Ange „Jesteśmy na OIOMie”, potem szybko wszedł do sali, usiadł na krześle blisko jej łóżka i złapał ja delikatnie za rękę, tak żeby mogła czuć jego ciepło.
-Bones, jestem tutaj przy tobie. Nic ci nie będzie, obiecuję. Wyjdziesz z tego, a potem będziemy znowu razem, będziemy się całować jak opętani, nie będziemy wychodzić przez cały dzień, będziemy razem, zawsze, tylko proszę cię kochanie otwórz oczka… Tylko otwórz oczka i wróć do mnie…- kolejne gorzkie łzy spływały po jego policzkach.
Jakie to smutne : ( popłakałam się . ; ) oby takich więcej , jesteś niesamowita .
OdpowiedzUsuń