Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

ZDRADA W TEATRZE [71-80/123]

71.

-O co jej chodziło?- spytała Bones, jak tylko Cam zniknęła za drzwiami.
-Nie wiem…- skłamał. Przecież doskonale wiedział o czym mówiła Saroyan. Gdyby nie to, że weszła… Kto wie? Może wreszcie uczyniliby jakiś krok w swoim kierunku…
-Dziwnie się zachowywała…- Bren starała się nie nawiązywać do sytuacji sprzed wtargnięcia Cam.- To co? Nareszcie go mamy.
-Tak. Trzeba będzie podrzucić raporty do FBI…

-Zaraz się nimi zajmę.
-Pomogę ci, Bones.
-Nie musisz- wstała i ruszyła w kierunku swojego biurka.
-Ale chcę.- uśmiechnął się- Razem szybciej to załatwimy. A im szybciej to załatwimy, tym szybciej go oskarżą.
-Masz rację… Ok., to bierzmy się do pracy.
-Tak jest.
Razem zabrali się za wypełnianie raportów i porządkowanie materiałów dowodowych. Po kilku godzinach udało im się wszystko dopracować i ostatecznie zakończyć.
-Ale już późno- powiedział Booth przeciągając się na krześle- Czas wracać do domu.
-Chyba tak…
-To zbieraj się Bones, odwiozę cię.
-Już…
-Jutro z rana podrzucę te papiery Cullenowi. Niech się zabiorą za tego gościa. Już nic mu nie pomoże. Powiadomię też rodzinę, że złapaliśmy sprawcę. Udało się, Bones.
-Tak.
-Co się dzieje?
-Nic.- Bones unikała rozmowy z Boothem. Bała się, że poruszy temat, o którym nie miała ochoty rozmawiać.
-Bones.
-Jestem trochę zmęczona. Ten cały dzień… to jakiś koszmar.
-Koszmar… ale już się kończy. Mamy mordercę, sprawa rozwiązana, dzień się kończy… Jutro wstanie nowy i wszystko będzie wyglądało inaczej. Chodź Bones.. Głodna?- na wspomnienie o jedzeniu, Bren zaburczało w brzuchu- Słyszę, że tak. To co, zamawiamy tajskie i jedziemy do ciebie czy do mnie?
-Nie wiem..
-Bones… Ok., po drodze kupimy jedzenie i jedziemy do ciebie. Zjemy i wrócę do siebie, ok.?
-Ok.
-Daj spokój, Bones. Wszystko się ułoży, chodź…- podszedł do niej i pociągnął ją za rękę w stronę wyjścia.
Całą drogę przejechali w milczeniu. Bali się rozmowy…
W mieszkaniu Brennan rozsiedli się wygodnie na kanapach i zajadali tajskim. Jedzenie poprawiło im humor i pomogło w zapomnieniu przyczyny tego dziwnego nastroju, jaki się między nimi pojawił. Wszystko wróciło do normy, rozmawiali jak dawniej… prawie jak dawniej, czuli że coś się dzieje… Tamta scena wciąż tkwiła im w głowach i za nic nie chciała im odpuścić.
W końcu zrobiło się późno…
-Na mnie chyba już czas, co Bones?- powiedział Booth wstając- Jutro do pracy..
-Tak, już trochę późno się zrobiło…- odpowiedziała również wstając.
-Wpadnę po ciebie rano i zawiozę cię do Instytutu. Potem pojadę do FBI…
-Nie lepiej najpierw pojechać do FBI? Dobrze by było dostarczyć Cullenowi te papiery jak najszybciej. Niech zajmą się tym zboczeńcem… Mam nadzieję, że dostanie dożywocie…
-Dostanie, Bones. A w więzieniu będzie miał przekichane. Tam nie lubią takich jak on. Już oni się tam nim zajmą.
-I bardzo dobrze. Należy mu się. To już nie wróci życia Amandzie, ale..
-Ocali inne kobiety.
Stali przy drzwiach.  Booth sięgnął do kieszeni… czegoś mu brakowało…
-Mój telefon. Został na stole… chwilka…
-Czekaj. Przyniosę…- powiedziała Bren i poszła do pokoju. Po chwili wróciła. Szła szybko, nie założyła żadnych kapci, a podłoga była dosyć śliska, więc… wystarczyła chwila nieuwagi i… Bren w jednej chwili znalazła się w ramionach Bootha, ratującego ją od upadku na ziemię.
-Ostrożnie, Bones.- powiedział przytrzymując ją- Chyba nie chcesz wpakować się w gips?- spojrzał na nią, podnosiła głowę i… znowu to zobaczył… Jej oczy przepełnione jakimś tajemniczym błyskiem… Czuł jak bije jej serce… Bones czuła, jak powoli traci kontrolę. Te ciemne oczy, jego zapach, ciepło jego ciała… jego dotyk… Patrzyli sobie w oczy, ponownie… Znowu dało wyczuć się w powietrzu dziwne napięcie, zupełnie takie samo jak kilka godzin wcześniej w gabinecie Bren…
-Dzięki… Booth…- wyszeptała. Chociaż była już bezpieczna, nadal stała w jego ramionach i z zapartym tchem wpatrywała się w oczy Seeley’a.
-Kiedyś ci obiecałem… Nigdy nie pozwolę ci upaść… Słowa dotrzymuję- uśmiechnął się swoim uśmiechem, tym przeznaczonym tylko dla niej. Odgarnął zabłąkany kosmyk włosów z jej twarzy. Wystarczyło tylko lekkie muśnięcie jego dłoni, by przez całe jej ciało przeszedł dreszcz. Nie miała zamiaru szybko uwalniać się z jego objęć. Stali i patrzyli się na siebie…
-T… twój telefon Booth…- powiedziała po chwili, podnosząc do góry telefon Bootha.
-Widzę…- odpowiedział i nie pozwalał jej przerwać kontaktu wzrokowego. Bren postanowiła włożyć Motorolę do kieszeni jego marynarki, nadal patrząc mu w oczy… Obojgu zrobiło się dziwnie ciepło… To było bardzo przyjemne uczucie… Ich twarze znowu wolno zbliżały się do siebie… Widząc, że Bones się nie uwalnia z jego uścisku, widząc to „coś” w jej oczach, czując jej płytki oddech… postanowił zaryzykować. Zbliżył się jeszcze bardziej… Nie protestowała… W końcu zdecydował delikatnie musnąć jej usta… Nadal nie protestowała… Powoli zaczął ją całować… i jakie było jego zdziwienie, kiedy Bren zaczęła oddawać pocałunki. Delikatnie muskali swoje wargi… powoli przechodząc do dalszej części… zaczęli się całować, całować z tak olbrzymią namiętnością, tak dawno skrywaną namiętnością i pragnieniem… Tempe otworzyła lekko usta pozwalając Boothowi na pogłębienie pocałunku… Zatracili się w nim. Booth wplótł ręce w gęste, jedwabiste włosy antropolog… Czuli się jak wtedy pod jemiołą, jak podczas próby spektaklu, z tą jedną różnicą… to teraz, działo się naprawdę. Oboje tego chcieli. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, coraz bardziej zachłanne… Jednak po chwili…
-Booth…- Bren oderwała się od Seeley’ego- Przepraszam.. Ja nie powinnam…
-Daj spokój, Bones. Jesteśmy dorośli. Wiemy, co robimy.
-Nie, ja nie wiem, co ja robię. Przepraszam cię za to. Przepraszam Booth, nie potrafię… Nie mogę… nie możemy tego więcej robić…
-Ale dlaczego? Bones, powiedz mi czemu? Przecież nie robimy nic złego.
-Booth, jesteśmy przyjaciółmi. Nie chcę tego zniszczyć… Jeśli coś się między nami zepsuje… nie zniosę tego.
-Daj sobie szansę…
-Nie, Booth. Proszę cię zapomnimy o tym…
-Jak? Jak mam o tym zapomnieć, Bones?
-Jestem zmęczona, Booth… Nie powinnam… przepraszam…
-Porozmawiajmy o tym…
-Nie dzisiaj, nie teraz Booth. Nie jestem na to gotowa… nie chcę o tym teraz rozmawiać… Zrozum mnie, proszę…
-Będziemy musieli o tym porozmawiać, Bones.
-Tak… Kiedyś, ale nie teraz…
-Bones…
-Nie rozumiem, co się teraz ze mną dzieje. Potrzebuję czasu, żeby to sobie jakoś ułożyć w głowie… Muszę pomyśleć…
-Nie myśl, Bones. Rób to co podpowiada ci serce.
-Ja nie mam serca… Ja…
-Nawet tak nie mów. Bones. Masz serce i to większe niż niejeden człowiek. Nigdy o tym nie zapominaj. Nie wmawiaj sobie tego. Wiem, ze masz serce, znam cię, bardzo dobrze.
-Ale nie potrafię…
-Potrafisz. Ja ci pomogę…
-Nie dziś…
-Ok. wrócimy do tej rozmowy, jak będziesz gotowa, dobrze?
-Tak…- spuściła głowę.
-Wpadnę rano po ciebie… Zamkniemy tą sprawę i…
-Dobrze.
-Do zobaczenia, Bones. Nie odrzucaj tego…
-Pa, Booth
Seeley wyszedł. Bren zamknęła drzwi, siadła na kanapie w salonie, ukryła twarz w dłoniach i czuła, jak zbiera jej się na płacz.
-Co ja najlepszego robię?- mówiła- Nie mogę… To mój przyjaciel… Ale…

SUV
-Co ja najlepszego zrobiłem?- pytał siebie Booth ruszając spod domu Bren- Czemu ja nigdy nie mogę się pohamować…? To wszystko za szybko… Przestraszy się… i znowu ją stracę… Nie! Nie pozwolę jej się bać! Nie pozwolę jej na strach przed miłością. Tylko co ja mam zrobić, żeby wreszcie się otworzyła? Co zrobić… Jak jej powiedzieć, że ją kocham?

Ta noc należała do nieprzespanych. Oboje w swoich łóżkach rozmyślali o tym, co się wydarzyło. Jedna osoba doskonale wiedziała dlaczego to się stało… Druga… po prostu bała się konsekwencji..
Co będzie jutro? Tego bali się oboje…


72.

Ranek według Bones przyszedł zdecydowanie za szybko. Nadal nie czuła się na siłach, żeby porozmawiać z Boothem. Przypomniała sobie sen, w którym Avalon mówiła jej, że go straci… przypomniała sobie poprzedni sen, kiedy kochała się z nim i miała nadzieję, że wszystko się ułoży, czuła się szczęśliwa, a potem Seeley odszedł… Jak każdy w jej życiu, każdy na kim jej zależało. Wiedziała, że Booth jest dla niej kimś bardzo ważnym, wiedziała, że być może ta ich przyjaźń już dawno jest fikcją, że tylko próbuje się przed sobą tłumaczyć, próbuje uwierzyć, że nic poza nią do niego nie czuje. Ale to stawało się coraz trudniejsze. Jej serce, którego jak myślała nie ma, biło coraz mocniej, coraz gwałtowniej reagowało na jego bliskość. Jej ciało też zachowywało się dziwnie w jego obecności…
-Czy to możliwe, że ja kogoś potrafię pokochać?- spytała siebie zwlekając się z łóżka.- Nie… Ja nie umiem kochać, ja tylko ranię ludzi…- poszła do kuchni zrobić sobie kawę. Kręciło jej się w głowie, czuła się dziwnie słaba. No cóż, ta noc nie należała do dobrze przespanych… Stres robi swoje… Wstawiła wodę i poszła wziąć szybki prysznic. Niedługo przyjedzie po nią Booth. I co mu powie? Wykąpała się, teraz stała przed lustrem, myjąc zęby. Patrzyła w swoje odbicie i myślała…
-Może powinnam mu powiedzieć, ze to był błąd? Nic na siłę… Skąd mam wiedzieć, jaki jest jego stosunek do mnie? A jeśli on mnie nie pokocha? Nie przeżyję takiego odrzucenia… Powinnam mu powiedzieć, że żałuję tego co zrobiliśmy?... Tylko, ze ja nie żałuję… Nie potrafiłabym go okłamać… Ale… Jak ja mam wyjść z tej sytuacji…?
Skończyła poranną toaletę i poszła do kuchni, jeszcze raz wstawiła wodę, która w czasie jej kąpieli już dawno zdążyła wystygnąć. Po chwili zalała kawę. Zajrzała do lodówki… Oczywiście pusto.
-Trudno… Pojadę bez śniadania…- z kubkiem kawy poszła do sypialni. Upiła łyk, postawiła na stoliku i zajrzała do szafy. Zakręciło jej się w głowie, złapała się półki i… wszystkie rzeczy razem z półką wylądowały na podłodze.
-Co się ze mną dzieje?- popatrzyła na leżące rzeczy.- Nie mogę się aż tak przejmować.. To Booth… mój przyjaciel… Jakoś to sobie wyjaśnimy…
Wybrała z szafy czarny sweterek, bordową spódnicę, rajtuzy, pasek… Ubrała się. Sięgnęła po kawę i wróciła do kuchni. Usiadła przy stole i wpatrywała się w ciecz w jej kubku.
-Booth, gdybyś tylko wiedział…
Zamyślona nie usłyszała pukania do drzwi. Po chwili w jej kuchni zjawił się Booth, otworzył drzwi zapasowym kluczem. Spojrzał na smutną, zamyśloną Bren. Wiedział, że myśli o tym, co się stało. On też bał się tej rozmowy. Bał się, że powie mu, że wszystkiego żałuje, że była to tylko chwila słabości, że nie powinni tego robić, bo są przyjaciółmi. Najlepszymi, ale… tylko przyjaciółmi… Tej nocy Seeley też nie spał za dobrze…
-Bones?- spytał cicho i powoli zbliżył się do partnerki.- Bones?- podszedł i położył rękę na jej ramieniu. Bren podskoczyła i wylała trzymaną w ręku, na szczęście już zimną, kawę na siebie.
-Booth?! Co ty tu robisz?- spytała zaskoczona.
-Miałem po ciebie rano przyjechać. Pukałem, ale nie otwierałaś, więc skorzystałem z klucz, który mi dałaś.
-Przepraszam, zamyśliłam się… Kurcze…- spojrzała na swoją spódnicę i sweter.
-Musisz szybko się przebrać i zaprać, bo zostaną plamy.
-Tak…
-Chodź. Pomogę ci zaprać.
-Nie trzeba…
-Bones, nie marudź. Chodź, dasz mi te ciuszki, ja je namoczę, a ty się w tym czasie przebierzesz.
-Ok…- wstała, poszła do łazienki. Zdjęła mokre ubrania, wbiła się w szlafrok do kolan i wyszła do Bootha. Seeley, jak tylko zobaczył ją w tym krótkim szlafroku… jej długie nogi, czuł, jak robi mu się ciepło. Gdyby nie to, że nie wiedział, jakie są między nimi relację, nie mógłby się powstrzymać, żeby do niej nie podejść, wziąć ja w ramiona i… całować. Szybko oderwał wzrok od jej nóg i spojrzał na zmęczoną twarz. - Booth, naprawdę nie musisz tego robić. Potrafię prać…
-Ale pomóc mogę. Nie mamy za dużo czasu. Trzeba jak najszybciej dostarczyć Cullenowi dokumenty. Tak, zaoszczędzimy trochę czasu. Idź się przebierz, ja się tym zajmę…
-Ok…- Bren udała się do sypialni, Booth odprowadził ją wzrokiem.
-Co ty ze mną robisz, Bones…- szepnął do siebie i zabrał się za szybkie pranie. Niecałe 10 minut i już byli gotowi do wyjścia.
-To jedziemy.- powiedział z uśmiechem.
-Tak…- Bones zrobiła kilka kroków i zachwiała się na nogach. Oczywiście Booth był blisko i ją złapał.
-Co się dzieje, Bones?- spytał ze strachem w głosie.
-Nie wiem… Od rana źle się czuję…
-Jadłaś śniadanie?
-Nie.
-No właśnie. Bones, nie możesz tak żyć. Jesteś osłabiona. Człowiek musi jeść.
-Wiem, ale moja lodówka… Nie miałam czasu zrobić zakupów.
-No tak. Oj, Bones, Bones…
-Wiem… Dziś pójdę na zakupy.
-Jasne. Może chcesz zostać dziś w domu, co?
-Nie, Booth. Mam pracę.
-Praca nie zająć nie ucieknie.
-Nie wiem, co to znaczy- na twarzy Bootha pojawił się uśmiech.
-To znaczy, ze poczeka.
-Nie. Wszystko będzie dobrze. Nie chcę brać wolnego.
-No tak, ok., nie będę się z tobą kłócił. Ale po drodze kupimy ci jakieś śniadanko. Nie możesz chodzić głodna. To niezdrowo.
-Ok.
-Pomogę ci, chodź. Możesz oprzeć się na moim ramieniu.
-Dam sobie radę…
-Bones, proszę cię. Nie chcę żebyś mi gdzieś po drodze upadła.
-Dobra…- pozwoliła Seeley’emu podtrzymać się. Czuła, ze nie ma siły. Razem wyszli z jej mieszkania i wsiedli do SUV’a. Po drodze kupili śniadanie. Bren szybko pochłonęła zdrowe kanapki i siły od razu jej wróciły.
-I jak?- spytał po chwili, widząc, że jej twarz nabiera koloru.
-Lepiej- uśmiechnęła się.
-Mówiłem. Te kanapki są najlepsze.
-Rzeczywiście były bardzo dobre.
-Bones, nie możesz tak o siebie nie dbać.
-Wiem…
-Musisz jeść.
-Obiecuję, że się poprawię.
-Ja mam nadzieję.
Zapadła cisza…
-Bones?- po chwili odezwał się Booth.- Wiesz, że musimy porozmawiać…
-Wiem… Ale może najpierw dajmy Cullenowi te dokumenty…
-Bones…
-Obiecuję, że porozmawiamy…- dodała cicho. Chciała to jak najdalej odwlec. Po prostu szukała wymówki, żeby nie poruszać tematu ich wczorajszego pocałunku.
-Ok…
Dojechali do siedziby FBI. Dostarczyli dyrektorowi dokumenty obciążające Gand’a. Był bardzo zadowolony, że udało im się go pogrążyć. Podziękował Brennan i Boothowi i wrócił do pracy.
Partnerzy ponownie wsiedli do SUV’a.
-Bones…- Booth chciał zacząć rozmowę, ale przerwał im telefon. Niechętnie sięgnął po Motorolę i odebrał.- Booth… Tak… Jasne, zaraz będziemy…- schował telefon.
-Co się dzieje?- spytała Bones widząc podenerwowanego agenta.
-Nowa sprawa… Znaleźli ciało…
-Jesteś zdenerwowany, może ja poprowadzę?
-Nie, Bones. Nie czujesz się dzisiaj za dobrze. Poza tym… nie jestem zdenerwowany.
-Widzę.
-Bones!
-Ok. Już nic nie mówię… Gdzie znaleziono ciało?
-W piwnicy, w jakimś domku…
-W piwnicy?
-Tak. Bones…
-Porozmawiamy. Może po prostu spotkamy się u mnie wieczorem, jak już zbadamy szczątki i…
-Ok. Tylko proszę cię, nie wykręcaj się. Musimy pogadać. Jesteśmy dorośli, jesteśmy przyjaciółmi…
-Wiem, Booth.
Bren wiedziała, ze może nie powinna, ale ucieszyła się z tego telefonu. To jeszcze trochę odwlecze ich rozmowę… W końcu i tak będzie musiała stawić temu czoła, ale… im później tym lepiej. Tak myślała.
Booth za to był wściekły. Nie zniesie kolejnych godzin oczekiwania. Chciałby już wiedzieć, co Bren myśli o tym co się stało, choć bardzo bał się jej odpowiedzi…

Dojechali na podane miejsce…


73

Zeszli do piwnicy, w której znaleziono ciało. Bren rzeczywiście po sytym śniadanku poczuła się znacznie lepiej. Lepiej fizycznie… jej myśli nadal krążyły wokół jej przyjaciela. Teraz jednak musiała odłożyć wszystkie emocje na bok i zająć się ciałem. Podeszła i jak to miała w zwyczaju klęknęła przy zwłokach.
-Kobieta…- zaczęła po wstępnej obserwacji- między 70 a 90 lat. Rasa kaukaska…
-Czas zgonu?- Booth jak zawsze wyciągnął notes i długopis, gotowy do notowania.
-Przybliżony czas zgonu… Dwa, może trzy dni… Widzę, ze dobrały się do niej szczury, to mogło znacznie przyspieszyć znikanie tkanek.
-Przyczyna zgonu?
-Na czaszce jest niewielkie wgłębienie… Na żebrach widać jakiś ślad… Być może zastawił go nóż, ale nie jestem pewna. Musimy się dokładniej temu przyjrzeć w Jeffersonian.
-Ok. Zdjęcia i pakować ciało do Instytutu!- krzyknął Booth do zebranych.
Wrócili do samochodu Booth’a.
-I jak się czujesz Bones?
-W porządku. Już jest dobrze. Nie musisz się mnie co chwilę pytać.
-No wiesz, rano o mało nie zemdlałaś. Martwię się o ciebie.
-Nie musisz Booth. Dobrze się czuję.
-Ok…
Reszta drogi minęła w ciszy. Dojechali do Instytutu. Weszli razem. Bren od razu wskoczyła w swój fartuch i udała się na platformę. Tam już czekało na nich ciało, przed chwilą dojechało.
Do Bones szybko dołączyła reszta ekipy. Teraz razem pochylili się nad szczątkami. Booth stał z boku i słuchał.
-Zostało jeszcze trochę tkanek..- mówiła Cam
-Pobiorę próbki i zobaczymy, co nam powiedzą…- powiedział Jack zbierając cząsteczki.
-Na czaszce widoczne jest wgłębienie… prawdopodobnie powstało w wyniku jakiegoś uderzenia. Zauważyłam też znajomy ślad na żebrach- mówiła Brennan- Trzeba będzie zidentyfikować narzędzie zbrodni, panie Wendell.
-Tak jest, Dr Brennan…- odpowiedział stażysta.
-Cam, ile zajmie ci praca z tkankami?- spytała Bren.
-Myślę, że pół godziny i będzie można oczyścić kości. I tak niewiele ich zostało.- odpowiedziała Saroyan.
-Świetnie. Ange możesz zrekonstruować twarz?
-Myślę, że tak. Na czaszce prawie nie ma tkanek, więc myślę, że nie będzie problemu.- odpowiedziała artystka- Pójdę po sprzęt- odwróciła się i udała do gabinetu.
-Panie Wendell proszę mnie powiadomić, jak kości będą oczyszczone- Bren zdjęła rękawiczki, wrzuciła je do kosza i zeszła z platformy.
-Oczywiście, Dr Brennan.
-Wszyscy rozeszli się do swoich stanowisk i rozpoczęli pracę.
Bren poszła do swojego gabinetu. Za nią oczywiście podążył Booth…
-Booth nie teraz…- powiedziała siadając przed biurkiem i uruchamiając laptopa.
-nic nie mówię…- odpowiedział stając przy rogu biurka.
-Mam sporo pracy. Muszę przejrzeć zdjęcia z miejsca znalezienia ciała…
-Bones. Umówiliśmy się na wieczór, pamiętam. Nie mam zamiaru ci teraz przeszkadzać. Po prostu pomyślałem, ze może się przydam. Popatrzę z tobą na zdjęcia, może uda nam się coś znaleźć.
-Ok…
Usiedli przed laptopem i przeglądali wszystkie zdjęcia… Po pół godzinie do Bren przyszła Angela.
-Sweety, mamy tożsamość- podeszła do biurka.
-Kto to?- spytał Booth. Ange kliknęła kilka razy i na monitorze wyświetliło się zdjęcie starszej, siwej kobiety.
-Sophia Seeds… Lat 78. mieszkała sama w mieszkaniu na Und Street…- mówiła Ang.
-Und Street? To tam gdzie zostało znalezione ciało.- powiedział Booth.
-Jakaś rodzina?- spytała Bren.
-Ma syna… 45 lat. Tim Seeds. Żona i dwójka dzieci. Mieszka niedaleko. Koral Street. To dwie przecznice dalej…- odpowiedziała Ang.
-Musimy do niego pojechać, Bones- Booth wstał z krzesła.
-Tak.- również wstała- Ange, dzwońcie, jak będziecie coś wiedzieć.
-Jak zawsze, sweety.- uśmiechnęła się.
Partnerzy wyszli z Instytutu i pojechali na Koral Street.
Zapukali kilka razy do drzwi, ale nikt nie otwierał
-Nikogo nie ma- powiedział Booth, pukając po raz kolejny. Przyłożył ucho do drzwi- Cisza…
-Przepraszam, a państwo czego tu szukają?- spytał jakiś mężczyzna.
-Dzień dobry panu. FBI- Booth pokazał odznakę.
-FBI?- wyglądał na zaskoczonego- Czego FBI może chcieć od tej rodziny?
-To nasza sprawa. Wie pan gdzie możemy znaleźć pana Tima Seeds’a?
-Nie ma go teraz. Rano gdzieś wychodzili całą rodziną… chyba się wyprowadzili.
-Czemu pan tak myśli?- spytała Brennan.
-Mieli ze sobą walizki i torby… Nie wiem, może po prostu gdzieś razem pojechali. Ale… Tim wyglądał na zdenerwowanego.
-Ma pan z nimi jakiś kontakt?- spytał Booth.
-Nie. Jesteśmy tylko sąsiadami. Tim jest dość skrytym człowiekiem. Co prawda czasem zamieniliśmy kilka słów, ale raczej nasze kontakty pozostawały na zwyczajnym „dzień dobry”
-Jeśli Tim lub ktoś z jego rodziny się pojawił, proszę dać mi znać- Booth podszedł do mężczyzny i wręczył mu wizytówkę.
-Oczywiście.
-Do widzenia- powiedzieli partnerzy.
-Do widzenia.

SUV
-Ciekawe czemu wyjechali…- mówiła Bones.
-To może oznaczać, że coś wiedzą. Uciekli…
-Myślisz, ze mają coś wspólnego z jej śmiercią?
-Nie wiem. Ale musimy ich znaleźć. Jeśli to prawda i uciekli, coś wiedzą- w tym czasie zadzwonił telefon Tempe.
-Brennan- odebrała- Ok. dzięki Ange.- schowała telefon- Kości już są oczyszczone. Mogę zabierać się do pracy.
-Ok. Czyli do Jeffersonian.
-Tak.

JEFFERSONIAN-PLATFORMA
-Dr Brennan…- zaczął Wendell- zrobiłem odlew potencjalnego narzędzia zbrodni. Wygląda na to, że to zwykły kuchenny nóż.
-Dobra robota, panie Wendell- powiedziała Bren- Po dokładnym oczyszczeniu…- zbliżyła się do czaszki ofiary i przyglądała się jej uważnie- widać, że wgłębienie na czaszce było wynikiem jakiegoś starego urazu, prawdopodobnie z dzieciństwa. Na pewno nie jest to nowo powstały ślad.
-To znaczy, ze…- wtrącił się Booth.
-Że przyczyna śmierci znajduje się tutaj- Bren wskazała na żebra- Ofiara musiała zostać dźgnięta nożem.
-I był to akt wściekłości i przypadku- powiedziała Angela wchodząc na platformę- Napastnik sięgnął po pierwszą lepszą rzecz i dźgnął kobietę.
-Dostałem raport z przeszukania mieszkania ofiary…- mówił Booth i wyjął plik złożonych kartek z kieszeni- Na miejscu zbrodni mi to przekazali. Zabezpieczyli miejsce- rozwinął kartki- Na miejscu nie było żadnych oznak włamania, żadnych śladów jakiejkolwiek walki.- czytał- Mieszkanie jednak było wywrócone do góry nogami. Sugeruje nam to napad na tle rabunkowym. Napastnik szukał czegoś, może kobieta mu przeszkodziła i…
-Booth, ale to nie pasuje do siebie- wtrąciła się Ang- Ofiara musiała znać napastnika, albo sama go wpuścić. Skoro nie było żadnych śladów włamania… Napastnik musiał wejść i… na pewno od razu nie zaczął przeszukiwać mieszkania, skoro ofiara go wpuściła. Tam musiało wydarzyć się coś innego. Popracuję nad kilkoma scenariuszami, jak będę miała trochę więcej danych.
-Booth, powinniśmy sami pojechać do mieszkania tej kobiety i sprawdzić wszystko dokładnie.- powiedziała Bren.- Może coś przeoczyli. Może napastnik zatarł ślady. Trzeba poszukać śladów krwi..
-Masz rację Bones. Założę się, że nie sprawdzili dokładnie czy są tam jakieś ślady. Ok., to zbieramy się.
-A kości?
-Wendell da sobie radę. To zdolny facet- klepnął kolegę w plecy, trochę mocno i stażysta musiał zrobić krok by nie upaść.
-Proszę mnie o wszystkim informować- rzuciła do Wendella. Booth już kierował ją do wyjścia.
-Zrobi się, Dr Brennan…

Po kilku minutach ponownie siedzieli w samochodzie Agenta i jechali do mieszkania kobiety.

Na miejscu...
-Trzymaj Booth- Bones podała partnerowi okulary. Sama też założyła i z latarką w ręce powoli przemierzali pokoje.- Tu nic nie ma…- mówiła przechodząc przez salon- Skoro ofiara została dźgnięta nożem kuchennym, może w kuchni coś znajdziemy…- skierowali się do kolejnego pomieszczenia- Tutaj…- Bones poświeciła na podłogę zaraz przy stole.
-Krew.
-Tak… Tutaj musiała zostać dźgnięta…
-Sprawdźmy noże.
Po kolei wyjmowali wszystkie noże jakie były w kuchni. Na żadnym nie było żadnego śladu.
-Nic.- powiedziała Bones spryskując kolejny nóż.
-Dziwne by było w sumie, gdyby tutaj go zostawił…- Booth otworzył szafkę pod zlewem. W koszu na śmieci coś było. Wyjął pojemnik i…
-Bones… Tutaj…- podniósł jeszcze jeden nóż. Bren podeszła bliżej, spryskała nóż i…- No proszę. Jednak nie postarał się w ukryciu narzędzia zbrodni.
-Trzeba go zabrać. Musimy sprawdzić czy to na pewno ten.
-Tu jest krew Bones, to musi być ten.
-Wiem. Ale musimy mieć pewność. Porównamy ze śladem na żebrach i będziemy wiedzieć na 100%.- włożyła przedmiot do torebki na dowody- Możemy wracać.
-Ok.

Ponownie Instytut.
Szybko okazało się, że znaleziony nóż idealnie pasuje do tego, którym dźgnięto ofiarę. Wendell zajął się teraz dokładnym oglądaniem noża. Kto wie, może napastnik zostawił też odciski palców? Skoro był na tyle nieuważny, że wrzucił narzędzie zbrodni do kosza na śmieci w domu ofiary, może i o tym nie pomyślał.
Bren dokończyła oglądanie kości i wróciła do swojego gabinetu. Booth na chwilę gdzieś zniknął, więc miała chwilę żeby napisać jakiś rozdział książki. Usiadła przed laptopem i ponownie poczuła jak kręci jej się w głowie.
-No tak… pora obiadu…- powiedziała do siebie- Tylko nie rozumiem… Nigdy tak nie reagowałam. Mogłam wytrzymać cały dzień bez jedzenia i nic mi nie było, więc co dzieje się ze mną teraz?- zaburczało jej w brzuchu- No tak. Booth się wścieknie…
-Czemu mam się wściec?- spytał wchodząc do jej gabinetu z uśmiechem na twarzy.
-Booth? A co ty tu robisz?- spytała zaskoczona.
-Jak to co? Przyniosłem tajskie. Pora obiadu. Założę się, że umierasz z głodu. Od śniadania minęło już trochę czasu.
-No tak… Masz rację. Umieram z głodu. Tyle zamieszania dzisiaj, że…
-Wiem, Bones. I o to miałem się wściec? Że nic nie zjadłaś?
-Tak.
-Ja też nie jadłem. Tym razem się nie wścieknę. Nie było kiedy zjeść. Pracowity dzień.
-Właśnie.
-Ale… Bones, znowu kręciło ci się w głowie?- „Jak on mnie zna” pomyślała.
-Nie- skłamała. Wolała go nie martwić.
-To dobrze. Przerwa Bones. Jemy.- usiadł na kanapie i rozłożył jedzenia na stoliku. Bren usiadła obok i zajęli się jedzeniem.
-Myślisz, że jej syn mógłby ją zabić?- spytała po chwili.
-Nie wiem. Niestety to się zdarza. Musimy go znaleźć.
-Król Laboratorium!- wrzasnął Hodgins wbiegając do gabinetu Bren.
-Hodgins, oszalałeś?!- krzyknął wściekły Booth. Jedzenie które trzymał w rękach teraz znalazło się na jego nowych spodniach- To mój owy garnitur.
-Ale ja ci nic nie zrobiłem.
-Wbiegasz tutaj z wrzaskiem i co?
-Booth, spokojnie- Bren wstała i podała mu chusteczki
-Lepiej żebyś miał coś dobrego- warknął Booth ścierając resztki jedzenia ze spodni.
-To jest coś dużego, tak.- odpowiedział z tryumfem na twarzy Jack- Na nożu znalazłem cząsteczki, pomyślałem, że może to jakieś resztki jedzenia, ale właściwie to…
-Do rzeczy!
-Ok. To był naskórek.
-I???
-Naskórek napastnika- dodał uśmiechając się.
-Można go zidentyfikować?
-Jak najbardziej.
-To na co czekacie?
-Już się tym zajęliśmy. Wendell znalazł częściowy odcisk palca. Ange pracuje nad dopasowaniem…
-A co z tym naskórkiem?- pytał dalej Booth.
-Należał do syna ofiary.
-Wiedziałem.
-Jeśli okaże się, ze to jego odcisk palca został na nożu, to mamy potencjalnego mordercę.- powiedziała Bren- Dobra robota.
-Ale i tak nie rozumiem czemu nazwałeś się Królem Laboratorium?- Booth spojrzał na Jacka. Hodgins tylko wzruszył ramionami i wyszedł z gabinetu.
-Chyba go mamy…- powiedziała Bones.
-Tak. Teraz tylko musimy go znaleźć i przesłuchać.
-Chodźmy do Ang. może udało jej się dopasować odcisk palca.- wstali i poszli do gabinetu artystki.
-Ange, masz może już jakieś informacje?- spytała przekraczając próg pokoju.
-Już kończę…- powiedziała klikając kilka razy na klawiaturze.- Jest. Mamy cały odcisk palca. Te punkty są zgodne- pokazała na monitor.- Teraz tylko przeszukamy bazę…- ponownie coś kliknęła- I… mamy- na ekranie pojawiło się zdjęcie mężczyzny- Tim Seeds…
-Syn ofiary- powiedział Booth- Mamy go.
-Tak. Świetna robota Ange- Bren uśmiechnęła się do przyjaciółki.
-Możecie go zgarnąć.
-Na razie musimy go znaleźć- Booth wyjął telefon i odszedł na bok- Booth. Tak. Znajdźcie mi niejakiego Tima Seeds’a… Tak, jest podejrzany o morderstwo Sophie Seeds… tak to jego matka. Mamy jego odciski palców na narzędziu zbrodni…. Dzięki.. Czekam na telefon.- rozłączył się.

W czasie rozmowy Bootha
-Sweety i jak?- spytała Ange.
-Co jak?
-No jak z Boothem?
-Normalnie.
-Nic się nie wydarzyło?
-Co miało się wydarzyć, Ange? Wszystko jest normalnie. Tak jak powinno być.
-Powinno być inaczej… Sweety, zrób coś z tym
-Z czym?
Booth skończył rozmawiać.
-Ok. Szukają go.- powiedział chowając telefon.
-Dobrze- powiedziała Bren.
-Zbliża się wieczór… Odwiozę cię do domu.
-Booth. Ale..
-Nie masz już pracy. Sprawa praktycznie rozwiązana. Nie kłóć się.
-Ok…- nie chciała wracać do domu. Wiedziała co to oznacza… Rozmowa… Może najtrudniejsza rozmowa w jej życiu… Ale przecież obiecała…
-Pa, Ange- powiedział Booth wyprowadzając Bones z jej gabinetu.
-Cześć wam- odpowiedziała artystka z uśmiecham na twarzy
-Cześć, Ange- dodała Bren i wyszli.
- Już ja wiem, ze coś się dzieje. Myślicie, że przede mną coś ukryjecie, ale nie łudźcie się. Ja, Angela Montenegro widzę wszystko- mówiła do siebie.
-Co widzisz?- spytał Jack wchodząc do jej gabinetu.
-Jack? Wszystko widzę.
-To znaczy?
-Że coś się między nimi w końcu dzieje. Udają, że wszystko jest normalnie, ale ja ich znam. Coś się stało. Mam wrażenie, że… Booth nie jedzie tylko odwieźć ją do domu. Chyba czeka ich jakaś poważna rozmowa. A poważna rozmowa oznacza dwie rzeczy.
-Jakie?
-Raz: albo się w końcu przyznali do swoich uczuć, albo dopiero przyznają. Dwa: coś się między nimi wydarzyło i muszą teraz o tym porozmawiać. Mam nadzieję tylko, ze nic głupiego nie zrobią.
-I skąd ty to możesz wiedzieć?
-Bo ich znam.
Oboje się uśmiechnęli.

W samochodzie Bren dostała sms’a od Angeli „Sweety, nie rób nic głupiego. Nie zepsuj tego co macie”. Jechali w ciszy.
W końcu dotarli do domu Bren.  Weszli na górę, potem do mieszkania. Bones przyniosła herbatę i siedli na kanapie. Czeka ich poważna rozmowa. Już żadne się z niej nie wywinie. Zadają sobie sprawę z tego, że muszą ją przeprowadzić, chociaż oboje bardzo się tego boją. Oboje z trochę innych powodów. Booth obawia się tego, co może usłyszeć od Bones… tego, ze to błąd, pomyłka, chwila słabości.. Bren boi się mu powiedzieć, że nie powinni tego więcej robić, nie chce go stracić…
Chwilę jeszcze milczeli…
-Bones…- zaczął niepewnie Booth


74.

-Wiem… musimy o tym porozmawiać…- powiedziała Brennan.
-Tak.
-Wiesz, Booth, ja… ja właściwie nie wiem, co mam ci powiedzieć…
-To może ja zacznę.- wziął głęboki oddech- Nie chcę, żebyś się przestraszyła i uciekła, ale… chyba nadszedł czas na szczerą, poważną rozmowę… Widzisz, ja… Ja nie żałuję tego co się stało. Czekałem na to… tyle lat… Bones, ja… jesteś dla mnie kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu i… nie wiem jaki jest twój stosunek do mnie, ale… Ja już nie potrafię tak dłużej. Muszę ci w końcu powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczysz.
-Booth…
-Bones, daj mi skończyć, proszę. To nie jest dla mnie łatwe, już od dawna zbieram się w sobie, żeby ci w końcu to powiedzieć. Bones… kiedy cię całowałem, czułem się jak w niebie. Wiem, że powiesz, ze to niemożliwe z antropologicznego punktu widzenia, ale tak było. To było dla mnie coś najpiękniejszego na świecie. Już się całowaliśmy kiedyś… jemioła, próba do spektaklu, ale… to była gra, oboje to sobie wmawialiśmy, ale… ale to co się wydarzyło między nami teraz, było prawdziwe, było piękne, czyste i… czułem, że też tego chcesz, czułem, że… Bones ja… ja cię kocham.
-Tak po kumpelsku, tak?- spytała, chociaż wiedziała, co odpowie.
-Nie. Nie po kumpelsku… Kocham cię naprawdę. Kocham cię jako kobietę, przyjaciółkę, kocham jako osobę z którą chciałbym być i spędzić resztę mojego życia… Kocham cię, ale… nie wiem, co ty do mnie czujesz. Proszę cię, nie uciekaj przede mną, nie uciekaj przed moją miłością…
-Booth, ja sama nie wiem, co do ciebie czuję… Nie znam się na uczuciach, nie wiem jak to jest kochać, jak to jest być razem… Nigdy tego nie doświadczyłam. Owszem byli mężczyźni, którzy mówili mi, że mnie kochają, ale ja nigdy tego nie czułam… Ja nie wiem…
-Bones… Po prostu wsłuchaj się w swoje serce. Co ono ci mówi?
-Serce nie… Metafora tak?- Booth kiwnął głową- Booth, ja… Wydaje mi się, że coś się ze mną dzieje. Nie potrafię ulokować swoich emocji, nie potrafię ich nazwać, ale… czuję, że jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjacielem… Nie wiem, czy to jest miłość, nie znam jej. Ale kiedy jesteś blisko czuję się bezpiecznie, czuje, ze nic mi nie grozi, że ty zawsze będziesz przy mnie, żeby mnie ochronić. Twój dotyk…- westchnęła- Kiedy czuję twoją dłoń, twoją bliskość jest mi dobrze… Pojawia się jakieś dziwne uczucie. Wiem, że chcę spędzać z tobą czas, wiem, że z nikim innym nie chciałabym pracować, wiem, że nikt inny nie zna mnie tak dobrze jak ty i że nikomu nigdy nie powierzałam swoich sekretów z przeszłości. Wiem, że mogę ci ufać i nigdy mnie nie zdradzisz, ale… Ja po prostu nie jestem gotowa na… na zmianę naszej przyjaźni… Nie chciałabym cię skrzywdzić…
-Bones, nigdy mnie nie skrzywdzisz- w oku agenta zakręciła się łza, doskonale wiedział, że wszystkie te słowa nie przychodzą jej łatwo, ze musi toczyć wewnętrzną walkę ze sobą, żeby się przyznać do tego wszystkiego, ale to już był jakiś krok. Powoli się otwiera, powoli dopuszcza go coraz bliżej siebie. Teraz musi jej z tym pomóc, musi jej udowodnić, że z nim nic złego ją nie spotka i że w życiu nie należy bać się miłości, zwłaszcza tak potężnej i pięknej.- Skrzywdzisz mnie jeśli odrzucisz to uczucie. Ale bardziej skrzywdzisz siebie, Bones.
-Booth, ja potrafię tylko krzywdzić… Nie umiem kochać. Boję się…
-Ale wiesz, że ja zawsze jestem przy tobie. Nigdy cię nie opuszczę.
-Wiem, Booth… Ale…
-Bones, kocham cię, jak nikogo innego na świecie i chcę żebyś była szczęśliwa.
-Booth… Przepraszam…- z oczu antropolog popłynęły łzy.
-Za co mnie przepraszasz, Bones? Proszę cię, nie płacz- delikatnie otarł łzy z policzków Bren.
-Powiedziałeś mi, ze mnie kochasz… ale… ale  ja nie potrafię ci tego powiedzieć… Nie potrafię… Nie jestem gotowa na żadną deklarację, na takie mocne słowa… Jeszcze nie wiem… Jesteś dla mnie ważny, bardzo ważny, nie wyobrażam sobie, żeby cię przy mnie nie było, ale… nie wiem czy… czy cię kocham…- kolejne łzy spłynęły z jej oczu. Booth wziął jej twarz w ręce i spojrzał głęboko w oczy.
-Bones. Nie mówię ci tego tylko dlatego, że oczekuję od ciebie takiej samej deklaracji. Nie mówię ci tego, żeby wymusić na tobie wyznania… Mówię ci to, bo chcę żebyś wiedziała. Chcę żebyś wiedziała że cię kocham. Kocham za to jaka jesteś, kocham w tobie wszystko, całą ciebie. Kocham twoje serce, kocham twoje oczy, twój uśmiech, twój sposób bycia, naukową mowę, twoją niewiedzę jeśli chodzi o różnego rodzaju metafory i powiedzonka. Kocham cię całą, ale… wiem, że nie jesteś jeszcze gotowa. Dlatego proszę cię tyko o jedno… Nie odpychaj mnie, nie bój się. Ja poczekam na ciebie. Nie chcę niczego przyspieszać, do niczego cię zmuszać. Chcę tylko żebyś wiedziała.
-Booth… Ja nie wiem, co powiedzieć…
-Nie musisz nic mówić, Bones.
-Czuję, że coś powinnam powiedzieć…
-Nie musisz…
-Booth, ja… mogę ci tylko obiecać, że… nie będę uciekać… Boję się, ale wiem, że… przy tobie będę bezpieczna… Nie chcę przed tym uciekać. Naprawdę chciałabym poznać miłość piękną, czystą, bez skazy… prawdziwą… Chciałabym tak jak ty, jak Angela, Hodgins, Cam… zatracić się w niej, poświęcić i całkowicie jej oddać, ale… jeszcze tego nie umiem… Muszę się tego nauczyć…  Przez całe życie byłam sama, to wszystko, co znam. Nigdy nie oczekiwałam pomocy od drugiego człowieka, zawsze radziłam sobie sama… Ja…Chcę spróbować, ale… Co jeśli ja naprawdę nie potrafię kochać?
-Potrafisz. A ja nauczę cię miłości. Kiedy już będziesz gotowa, nauczę cię wszystkiego. Nauczę cię żyć razem i kochać.
-Jesteś dla mnie bardzo ważny Seeley…
-Bones, to co powiedziałaś, jest dla mnie bardzo ważne. Ważne, że nie odrzucasz tego, że chcesz spróbować złapać szczęście i poznać miłość. To mi wystarczy. Na resztę przyjdzie czas. Bądź tylko cierpliwa i… Nie bój się.
-Pocałuj mnie…- w jej oczach pojawił się ten błysk, błysk szczęścia i… znak nadziei dla Bootha, że jednak wszystko może się ułożyć. Widocznie Avalon miała rację „wszystko się w końcu ułoży”. Booth powoli zbliżył swoje usta do jej ust i po chwili zatopili się w bardzo delikatnym pocałunku. smakowali swoich warg… jak ostatnim razem,  z tym, ze teraz żadne z nich nie uciekało. Bones czuła się szczęśliwa. Bała się, ale nie chciała już więcej uciekać.
Może na razie niewiele się zmieni… ale… być może jednak zmieni się wszystko? Na pewno ich relacje powoli przechodzą  na inny poziom… A to już wiele… Co będzie potem? Żadne z nich tego nie wie…


75.

Siedzieli razem na kanapie wtuleni w siebie. Nic nie mówili, bo po co? Wszystkie najważniejsze słowa już padły tego wieczoru. W końcu jednak nadszedł czas na rozstanie. Zrobiło się ciemno i późno, więc agent musiał zebrać się do domu.
-Booth…- zaczęła kiedy już stali przy drzwiach- Wiesz, że na razie niewiele się zmieni…
-Bones, zmieniło się wszystko- odpowiedział z uśmiechem.
-Tak, wiem… Ale chodzi mi o to, że… No wiesz… Nadal jesteśmy przyjaciółmi… Nie mówmy nic nikomu dopóki nie będziemy pewni…
-Oczywiście, Bones. Przecież obiecałem ci, że poczekam. Nikomu nic nie powiemy. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Najlepszymi przyjaciółmi, ale…
-Ale?
-Czy… Jako twój przyjaciel i… no wiesz… będę mógł choć czasem cię pocałować? Pozwolisz mi być twoim samcem-alfa?- na twarzy Bren pojawił się uśmiech.
-Booth, przecież wiesz, że jesteś moim samcem-alfa- na twarzy agenta również pojawił się szeroki uśmiech- Na razie nie wiem czy to jest miłość, ale… jeśli już do czegoś się przyznaliśmy to… nie widzę przeciwwskazań. Bardzo lubię kiedy mnie całujesz…- lekko się zarumieniała- Lubię czuć, że jesteś tak blisko mnie…- podeszła do niego, złapała go za kołnierzyk, tak jak tamtego dnia pod jemiołą i pocałowała. To jeszcze więcej niż spodziewał się agent. Sama zrobiła ten krok, sama go pocałowała.
-Moja kochana Bones- odgarnął włosy z jej twarzy i patrzył w jej błękitne oczy.
-Tylko Booth… żądnych pocałunków przy naszych przyjaciołach… nie chcę żeby wiedzieli do czego doprowadziła nas dzisiejsza rozmowa. Angela nie dałaby mi spokoju… A Sweets…?
-Dla ciebie wszystko Bones. O nie, Sweets nie może się dowiedzieć- uśmiechnął się teatralnie- Zamęczyłby nas.
-Właśnie. Tak w ogóle to jakoś ostatnio nie ścigał nas, że nie przychodzimy na sesje…
-A tak. Powiedziałem mu, ze mamy ważną sprawę do rozwiązania i żeby do nas nie wydzwaniał, bo to mu nic nie da. Teraz chyba wyjechał znowu na jakieś szkolenie czy coś tam. Nie wiem dokładnie, ale na razie mamy spokój.
-To dobrze. Nie mam ochoty na kolejną terapię.
-Ani ja… To co Bones? Widzimy się jutro, tak? Przyjadę po ciebie, jak zawsze rano.
-Dobrze.
-Bez sprzeciwów?
-Bez- oboje się uśmiechnęli.- Obiecałam, ze nie będę uciekać.
-Dziękuję, Bones.
-Ja ci dziękuję, Seeley.
-Do jutra- pocałował ją na pożegnanie, oczywiście oddała pocałunek.
-Do jutra…
Booth wyszedł. Bones szybko wzięła prysznic i położyła się spać. Tym razem z uśmiechem na twarzy. Przestaje się bać… Spała jak dziecko, ale… W połowie nocy przyszedł sen, którego tak nienawidziła… Po raz kolejny, ten sam. Jest szczęśliwa z Boothem, a później stojąc w deszczu widzi jak odchodzi… budzi się ze łzami w oczach…
-Dlaczego wciąż mi się to śni?- zapala lampkę na stoliku nocnym i siada na łóżku- Czy popełniłam błąd? Czy rzeczywiście Booth ode mnie odejdzie, jak pozwolę mu na więcej? Ale.. przecież ja nie wierzę w realność snów, nie mogą się spełnić, więc czemu tak się boję? Mam złe przeczucia… moment, ja i przeczucia? Co się ze mną dzieje?- wstała i poszła do kuchni. Zaparzyła sobie kawę, wzięła laptopa i siadła przy stole.
-I tak już dzisiaj nie zasnę…- otworzyła dokument i zaczęła pisać dalszą część książki. Nie ma sensu się kłaść, za cztery godziny przyjedzie po nią Booth, zresztą i tak by już nie zasnęła. Bała się ze sen pojawi się ponownie. Co on może oznaczać?
Po trzech godzinach pisania poczuła, ze robi się głodna. Podeszła do lodówki… Był serek, który zostawił jej Booth, chleb jakiś też się znalazł. Zrobiła sobie kanapki i z powrotem wróciła do pisania.

Po godzinie słyszy pukanie do drzwi, otwiera
-Cześć Bones- przywitał ją uśmiech „partnera”.
-Cześć Booth- odpowiedziała uśmiechając się.
Booth wszedł do środka.
-Nie spałaś?- spytał widząc laptopa, kawę i niedojedzoną kanapkę.
-Nie mogłam… Znowu miałam koszmar… Bałam się zasnąć ponownie, wiem, że to głupie, ale…
-Bones, co ci się takiego śniło, że się bałaś?
-Nieważne. Głupi sen… Zresztą wiesz, że ja w nie, nie wierzę… Po prostu dziwnie się poczułam, a poza tym.. miałam pomysł na dalszy rozdział książki, więc… zrobiłam sobie kawę, kanapki i… musiałam pisać.
-Oj, Bones, Bones.- Booth pokręcił głową- Dobrze, ze chociaż zjadłaś śniadanie. Wzięłaś sobie do serca moją uwagę?
-Byłam głodna- uśmiechnęła się- Dobrze, ze zostawiłeś mi ten serek, bo… jak zwykle nie miałam czasu na zakupy.
-To trzeba zmienić. Dziś w czasie lunchu, jak już zjemy, jedziemy na zakupy. Trzeba zapełnić twoją lodówkę. Jakieś towarzystwo dla światła musi być.
-Co?- ponownie mina „nie wiem co to znaczy”
-Hahaha, Bones- zaśmiał się agent- No tak… To znaczy, że musi znaleźć się w niej coś oprócz tego światełka. Czuje się samotne
-O czym ty mówisz, Booth? Światło samotne?
-Jak ja to w tobie kocham- dalej śmiał się w najlepsze.
-Nadal nie rozumiem. Światło cię tak rozśmieszyło?- patrzyła ze zdziwioną miną na Bootha.
-To też.
-Ok., nie rozumiem, jak światło może być samotne. Przecież…
-Z antropologicznego punktu widzenia to jest niemożliwe, tak Bones, jest niemożliwe.
-Właśnie, więc…
-Bones, ach to jest niewiarygodne.
-Booth, śmiejesz się ze mnie?
-Tylko troszeczkę.
-Ok., to śmiej się dalej, ja idę.- odwróciła się i skierowała kroki w kierunku drzwi.
-Bones- podbiegł do niej, złapał ją za rękę, odwrócił do siebie i zamknął w ramionach.
-Puść mnie, Booth- powiedziała łagodnie- Muszę się ubrać…
-Bones, nie gniewaj się na mnie. To takie żarty.
-Nie gniewam się na ciebie. No może trochę. Nie rozumiem czemu sam się śmiałeś, wiesz… też chciałabym się pośmiać, ale nie widzę nic zabawnego w świetle w lodówce i jego samotności.
-To takie wyrażenie. Wiesz, wewnątrz lodówki jest samo, nie ma towarzystwa, czyli jedzenia, możesz to potraktować jako przenośnie, dlatego jest samotne.
-Ok… Ale to i tak cię nie usprawiedliwia, Booth.
-A to?- zbliżył się do niej i zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. Bones bez wahanie poddała się pieszczocie i oddała pocałunek.
-To… to tak- uśmiechnęła się, kiedy przerwali pocałunek- Ok., ale teraz muszę się ubrać- wyślizgnęła się z jego objęć i pobiegła do łazienki uśmiechając się pod nosem. Booth patrzyła jak zamykają się za nią drzwi. Uśmiechał się do siebie. Stał i patrzył, kiedy zadzwonił jego telefon
-Booth- rzucił do słuchawki- Tak?... To świetnie… Jasne, zaraz tam będziemy… Dzięki.
Schował motorolę, po chwili wróciła Bones gotowa do wyjścia.
-Zawieziesz mnie do Instytutu?- spytała biorąc torbę.
-Później. Teraz jedziemy do FBI.
-Do FBI?
-Tak, mają naszego podejrzanego. Musimy go przesłuchać.
-Ok. zadzwonię tylko do Cam, ze będę później.
-Ok., chodźmy- zeszli do samochodu
-Cam?- Bones zadzwoniła do szefowej- Tak, Brennan. Słuchaj będę dziś trochę później.
-Ok.- Cam uśmiechnęła się do siebie, obok stała Angela, widziała minę przyjaciółki i od razu podeszła bliżej chcąc dowiedzieć się, co tak ucieszyło patolog. Cam zasłoniła głośnik w telefonie i powiedziała do Ang
-Dzwoni Brennan, spóźni się dzisiaj…- Ange pisnęła z radości.
-Cicho, bo cię usłyszy…
-Ona się nie spóźnia, widocznie wczorajsza rozmowa z agentem gorącym…
-Cam! Jesteś tam?- Saroyan otrzeźwił głos antropolog.
-Tak, jestem, jestem. Przepraszam… przyszedł jakiś gość, musiałam..- próbowała znaleźć jakieś wytłumaczenie.
-Jadę z Boothem do FBI, mają naszego podejrzanego. Musimy go przesłuchać. Będę później, jak tylko z nim pogadamy- uśmiech zszedł z twarzy Cam.
-Dobrze, Dr Brennan- odpowiedziała. Bren się rozłączyła.
-Co jest Cam? Co masz taką minę?- spytała Ange.
-Spóźni się bo jadę przesłuchać naszego podejrzanego. Złapali go… Ech, a już myślałam…
-Kurczę. Więc nadal nic. A już miałam nadzieję, ze ta ich rozmowa… Kiedy oni wreszcie to zrozumieją?
-Nie wiem, Ange, nie wiem…- zrezygnowane wróciły do pracy.

Tymczasem Bren i Booth dojechali do siedziby FBI. Weszli do pokoju przesłuchań, tam już czekał syn ofiary. Wyglądał na zestresowanego…
-Co ja tu robię?- spytał przestraszony- O co chodzi?


76.

-Jak już pewnie wiesz, twoja matka została zamordowana- zaczął Booth, siadając naprzeciwko podejrzanego.
-Zamordowana? Co wy mówicie?- pytał.- Skąd niby mam to wiedzieć?
-A stąd, że to ty ją zamordowałeś.
-Co? Ja? Nigdy w życiu nie zabiłbym własnej matki!
-Znaleźliśmy twoje DNA na nożu kuchennym- odezwała się Brennan- Mamy dowody, które świadczą o twojej winie.
-Dlaczego to zrobiłeś?- pyta Booth.
-Nie zrobiłem…
-Człowieku, mamy na ciebie dowody, nie słyszałeś co powiedziała Dr Brennan? Jesteś winny i my to wiemy. Lepiej się przyznaj.
-Ale ja… Ja… To był wypadek…
-Wypadek?- pytał dalej agent.
-Tak..
-Opowiedz nam wszystko po kolei.
-Ok… Przyszedłem do mamy… wiecie ja mam żonę, dzieci… wpadliśmy w straszne długi… Przyszedłem poprosić matkę o pożyczkę… Ci ludzie by mi nie darowali..
-Jacy ludzie?
-Moi znajomi… Oni są strasznie skąpi… Mają kasę, ale z niechęcią pożyczają, a jak już komuś pożyczą to potrafią później zatruć człowiekowi życie… Powiedzieli, ze jak nie oddam pieniędzy, zniszczą mnie… Zagrozili mojej rodzinie… Żona o niczym nie wiedziała. Było mi wstyd się przyznać…
-Fajni znajomi.- burknął Booth pod nosem.
-Poszedłem do mamy pożyczyć pieniądze, ale ona… Ona tak jak oni… nie rozumiała mojej sytuacji… Powiedziała, że pewnie potrzebuję kasy na picie… zaczęła się kłótnia, krzyczała, że marnuję życie swoje i mojej żony… że nie nadaję się na ojca, skoro nie potrafię utrzymać własnej rodziny. Poszła obrażona do kuchni… Ja… ja poszedłem za nią. Byłem wściekły, że własna matka nie chce mi pomóc. Błagałem ją, ale ona tylko się ze mnie śmiała i powiedziała, że padanie przed nią na kolana nic mi nie pomoże… Nazwała mnie nieudacznikiem… Powiedziała, ze jestem żałosny, krzyczała na mnie. Mój tata pił… Nie był dobrym ojcem, a ona powiedziała, że jestem taki jak on, że robię się gorszy od niego… I… nawet nie wiem, jak to się stało. Po prostu chwyciłem za nóż… Leżał na stole… Zamachnąłem się i… trafiłem ją… trysnęła krew, a… a ona po prostu upadła… Próbowałem coś zrobić, błagałem, żeby mi wybaczyła. Ale.. ona już się nie ruszała… powieki jej opadły i… i zginęła… wrzuciłem nóż do kosza na śmieci… nie wiedziałem co mam zrobić, przecież nie mogłem zadzwonić po karetkę, ona już nie żyła… nie chciałem pójść do więzienia… Zabrałem jej ciało i zaniosłem do piwnicy… miałem po nie wrócić, ale… poszedłem sprzątnąć mieszkanie i zapomniałem o nożu… potem zadzwonił znajomy i groził mi, że mam oddać jego pieniądze… namówiłem żonę na wyjazd i.. po prostu uciekliśmy… Nie zdążyłem pozbyć się noża i… i ciała… Zabiłem własną matkę…- zaczął płakać.- Miała rację jestem nieudacznikiem, ale… Ale robiłem wszystko, żeby moja rodzina miała jak najlepsze życie… wszystko… Moje dzieci…
-Co teraz powie pan dzieciom?- spytała Bren- Co pan powie? Zabił pan ich babcię… W ten sposób już nie pomoże pan swojej rodzinie.
-Musi mnie pani dobijać?- spojrzał zły na Bones.- Chciałem im pomóc, nie chciałem zabić matki.
-Ale zabił ją pan- odezwał się Booth- Zabił ją pan i teraz musi pan ponieść konsekwencje. Obawiam się, że już nie spotka się pan z rodziną, chyba że za kratkami.
-Nie chcę iść do więzienia…
-Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zabił pan matkę.
-Nic nie rozumiecie! Nic! To był wypadek!
-To nie był wypadek. To morderstwo.- Booth wstał, Bren za nim- Charlie, możecie go zabrać. Przyznał się do winy- do pokoju wszedł Charlie i zabrał podejrzanego- Dzięki. Ok., to mamy już z głowy.
-Tak, kolejna sprawa rozwiązana- powiedziała Bren, podchodząc do agenta- Zawieziesz mnie teraz do Instytutu?
-Oczywiście, Bones.- uśmiechnął się i razem wyszli do samochodu. Jakiś czas później już byli pod Instytutem.
-Wpadnę po ciebie w porze lunchu, ok.?- spytał Booth.
-Ok. ale mam dziś sporo zaległej pracy w Limbo… Może zjemy w Jeffersonian?
-Ok., przywiozę… na co masz ochotę? Tajskie czy chińskie?
-Może dziś chińszczyznę
-Nie ma sprawy. Tylko nie przepracowuj się, ok.?
-Tego nie mogę obiecać.
-Bones.
-Booth, proszę cię….- zbliżyła się do niego i pocałowała na pożegnanie- Muszę nadrobić trochę zaległości. To też moja praca, a ostatnio ją zaniedbałam.
-Ok., ale w porze lunchu robisz sobie przerwę.
-Tak…
-Może…? Jeszcze jeden całus na pożegnanie?- spytał z chytrym uśmieszkiem.
-Jesteś niemożliwy…
-I za to mnie k… lubisz.
-Tak, za to bardzo cię lubię- pocałowała go jeszcze raz, Booth przyciągnął jej twarz bliżej…
-Ok., lecę… Pa, Booth- wysiadła z samochodu.
-Pa, Bones- uśmiechnął się do Bren, odprowadził wzrokiem do drzwi i ruszył z powrotem do FBI, tam czekała go niespodzianka…

Bren weszła do swojego gabinetu, położyła torbę, przebrała się w fartuch i miała zamiar wyjść do Limbo, ale zatrzymała ją Angela.
-Sweety!- zagrodziła jej drogę.
-Hej, Ange. Coś się stało?- spytała Bren patrząc na przyjaciółkę.
-O to chciałam się właśnie zapytać.
-Nie rozumiem… Ange, przepraszam, muszę iść do Limbo, mam zaległą pracę…
-Praca nie ucieknie. Siadaj- złapała przyjaciółkę za ramiona i skierowała na kanapę. Bones usiadła, Ange obok niej.- Powiedz mi co się dzieje z tobą i z Boothem.
-A co ma się dziać, Ange? Nic się nie dzieje.
-Wiem, ze wczoraj mieliście poważną rozmowę.
-Skąd wiesz?
-Znam was.
-A co to ma do rzeczy?
-Widziałam po waszym zachowaniu, ze zanosi się na poważną, długą, ważną rozmowę. A to znaczy, ze coś się miedzy wami wydarzyło. Gadaj mi zraz, co się wydarzyło.
-Ange, nic się nie wydarzyło. Chcieliśmy obgadać sprawę…
-Jasne, jedzie mi tu czołg?- Ange wskazała swoje oko.
-Co? Jaki czołg?  Z oka? Ange…
-Nieważne, sweety. Mów co się stało.
-Ang nic się nie stało. Spotkaliśmy się jak zawsze, pogadaliśmy i wszystko jest normalnie. Tak jak było.
-Nie powiedzieliście sobie o swoich uczuciach?
-Nie.
-Ja z tobą nie wytrzymam Bren.
-Nie możemy rozmawiać o czymś czego nie ma- odpowiedziała spokojnie Bones. Nie chciała mówić Angeli co się między nimi stało, to znaczyłoby tylko więcej pytań, plotki krążące po Instytucie i ciągłe dociekiwania… a na to nie miała ochoty.
-Kiedy to do was dotrze? Ja już nie mam siły.
-Ange, daj spokój. Mówiliśmy ci już tyle razy, to jest przyjaźń. Wy wszyscy chcecie doszukiwać się czegoś czego między nami nie ma i nie będzie. Jesteśmy partnerami, jest linia i my jej nie możemy przekroczyć. Nie chcemy jej przekraczać, więc proszę cię dajcie sobie spokój. Na silę nikogo nie zmusicie do miłości.
-I tak wiem, że między wami coś jest i w końcu, mam nadzieję że nie za tysiąc lat, bo wtedy już  mnie nie będzie, właściwie, ale mam nadzieję, ze nie każesz mi tak długo czekać, żebym mogła powiedzieć „a nie mówiłam”…
-Chyba jednak nie będziesz miała okazji.
-A ja wiem, ze będę miała, sweety. Wiem.
-Jasne… ok., teraz muszę iść do Limbo… Na razie, Ange- Bren wstała i wyszła z gabinetu.
-I tak czuję, że coś jest inaczej, sweety, mnie nie oszukasz…- po chwili Ange też wyszła.

Siedziba FBI

-Agencie Booth- do Seeley’a podeszła młoda sekretarka.
-Tak?
-Dyrektor Cullen pana wzywa do siebie. To pilne.
-Już idę. Mówił o co chodzi?
-Nie. Tylko, ze… pilne.
-Ok., dzięki

Booth udał się do gabinetu dyrektora. Zapukał, głos Cullena zaprosił go do środka, wszedł…
-Agencie Booth, proszę usiąść- wskazał mu krzesło.
-Chciał mnie pan widzieć, dyrektorze?- spytał siadając.
-Tak. Mam dla ciebie ważną informację. Za trzy tygodnie w Nowym Jorku odbywa się szkolenie agentów FBI, obowiązkowe.
-Szkolenie?
-Tak. Jedziesz tam Booth.
-Ja?
-Tak. Szkolenie trwa cztery dni.
-Dyrektorze, ale..
-Bez dyskusji Booth. Jak mówiłem szkolenie jest obowiązkowe. Wszyscy najlepsi agenci maja się na nim zjawić. Bez żadnych wyjątków. Nie martw się, Dr Brennan będzie bezpieczna. Przydzielimy jej na ten czas innego agenta.
-Ale dyrektorze... Wydaje mi się że Bones nie chce współpracować z innym agentem…
-Cóż za skromność, agencie Booth.- uśmiechnął się Cullen,
-Mówiła mi o tym. Dyrektorze nie mogę jej zostawić samej z jakimś… agencikiem.
-Booth, to są tylko cztery dni, nie panikuj. Dr Brennan jest dorosła, poradzi sobie bez ciebie. To jest rozkaz. Za trzy tygodnie lecisz do Nowego Jorku- spojrzał na Bootha, a w jego wzroku Seeley wyczytał, ze to co mówi nie podlega już żadnej dyskusji.
-Tak jest, sir.- powiedział w końcu agent. Wstał- do widzenia, dyrektorze.
-Do widzenia- odpowiedział. Seeley udał się do swojego gabinetu, opadł na fotel.
-Kurcze, Booth, to tylko cztery dni… Nic się nie stanie… Zwariuję bez niej przez te cztery dni… Nie pozwolę na to, żeby jakiś nowy agencik mi ją podrywał- mówił do siebie.


77.

-Nie usiedzę tu dłużej…- po godzinie ślęczenia nad papierami Booth miał już serdecznie dość- muszę do niej pojechać. Cullen się wkurzy za te raporty, ale… cóż… Mówi się trudno. Potem nadgonię… albo wezmę ze sobą i skończę u Bones w Instytucie. Tak, to dobry pomysł, będę mógł mieć ją na oku!- zadowolony ze swojego pomysłu, zebrał papiery z biurka, narzucił kurtkę, zbiegł do samochodu i mknął do swojej ukochanej Bones.

Brennan oczywiście, jak tylko spuścić ją z oka, zaszyła się w Limbo. Nie zrobiła sobie nawet kawy, była tak pochłonięta pracą, ze nie zauważyła stojącego w drzwiach Bootha. Stał chwilę i tylko na nią patrzył „Boże, jaka ona jest cudowna…” myślał „Jak ja ją kocham…” Po chwili zdecydował się do niej podjeść.
-Hej, Bones…- szepnął nachylając się do jej ucha.
-Booth…- na dźwięk jego głosu podskoczyła. Nikogo się nie spodziewała- Ale mnie przestraszyłeś. Co tu robisz?
-Nie mogłem wysiedzieć w FBI… Musiałem cię zobaczyć.
-Jesteś niepoprawny…
-Wiem, ale co ja na to poradzę, że nie mogę przestać o tobie myśleć…
-Seeley… Mam sporo pracy…
-Wiem, jak zawsze. Dlatego zabrałem ze sobą zaległe raporty. Pomyślałem, ze mogę popracować u ciebie- wyszczerzył się i pomachał plikiem teczek.
-U mnie? Ale gdzie? Tu? Czy w gabinecie?
-Tam gdzie będziesz ty…
-Ja właściwie miałam zebrać kilka kompletnych szkieletów i pójść do siebie… Jakoś nie mam dziś nastroju na siedzenie w Limbo.
-Ok., to świetnie. Pomogę ci zabrać to, czego potrzebujesz i pójdziemy do twojego gabinetu… Nie martw się nie będę ci przeszkadzał. Zaszyję się gdzieś w kącie i nawet nie będziesz wiedziała, że tam jestem… Ale… myślisz, że miałabyś chwilkę na rozmowę?
-Zależy jak długą chwilkę- tym razem to Bones się uśmiechnęła.
-Muszę ci coś powiedzieć. Coś ważnego.
-Booth, ale wiesz, że ja…
-Nie chodzi mi o to. Rozmawiałem dziś z Cullenem i… pogadamy na górze, co?
-Ok.
-Bones?- podszedł do niej bliżej.
-Tak?
-Mogę…? Mogę cię pocałować?- spytał z uśmiechem na twarzy.
-Myślę, że…- zbliżyła się do niego- że chyba możesz…- delikatnie ujął w dłoń jej twarz i przybliżył do swojej. Po chwili ich usta były ponownie razem. Całowani się, jakby pierwszy raz to robili, z pasją smakowali swoich warg i czuli, jak ich ciała przechodzą dreszcze.
-Brakowało mi tego…- szepnął Booth, kiedy skończyli pocałunek- Brakuje mi twoich ust, kiedy cię przy mnie nie ma. Brakuje mi ciebie, Bones…
-Booth… Wiesz, ze ja…
-Wiem.
-Przepraszam, ale…
-Nie przepraszaj mnie. Wszystko sobie wczoraj wyjaśniliśmy, pamiętam i nie będę naciskał ani niczego przyspieszał.
-Ja też uwielbiam twoje usta, ich smak… Mogę się w nich zatracić- przyciągnęła go ponownie do siebie i jeszcze raz złączyli się w pocałunku. tym razem inicjatywa wyszła od Brennan, a tu już jakiś postęp.
-to jak możesz, to pomóż mi z tym…- oderwała się od niego- weź te dwie skrzynki, a ja wezmę to…- wskazała na zapakowane kości.
-Robi się, Bones- Booth z uśmiechem podszedł do pudeł z kośćmi, podniósł i razem udali się do gabinetu Brennan.
-Gdzie to postawić?- spytał.
-Może koło biurka. Tu nie powinno nam zawadzać…
-I jest- postawił pudła na wskazanym miejscu.
-Chcesz coś do picia?- spytała.
-Może wody.- Bren podeszła do szafki, tam miała kilka małych butelek wody niegazowanej, wyjęła dwie z nich, wzięła dwie szklanki i podeszła do stolika.
-Dobra, no to teraz możesz mi powiedzieć, czego chciał od ciebie Cullen- Bones usiadła na kanapie, po chwili dołączył do niej Booth. Nalali sobie wody do szklanek.
-Wysyła mnie za trzy tygodnie na szkolenie do Nowego Jorku.
-Na trzy tygodnie?- spytała z nutką smutku w głosie.
-Nie na trzy tygodnie, za trzy tygodnie, Bones.- Booth uśmiechnął się. Wiedział, że jej reakcja oznacza jedno. Tęskniłaby za nim.
-Acha… źle usłyszałam.. A, na ile masz tam pojechać?- upiła trochę wody.
-Na cztery dni. Szkolenie jest obowiązkowe. Chciałem się wykręcić, ale to nie podlega żadnym dyskusją.
-To rozkaz, Booth. Nic z tym nie zrobisz.
-Wiem, ale…
-Ale? Coś jest nie tak,… Co?
-Właściwie sam nie wiem. Ale jakoś nie podoba mi się ten pomysł.
-To tylko zwykłe szkolenie Booth. Czym się przejmujesz?
-To całe cztery dni. Ja zwariuję tam bez ciebie…
-Booth. Dasz sobie radę. Zawsze możemy rozmawiać przez telefon, przez kamery satelitarne... Poza tym na szkoleniu będziesz miał wiele zajęć i nie będziesz miał nawet czasu myśleć o mnie.
-Bones, ja zawsze o tobie myślę, nieważne co robię.  Dla ciebie zawsze znajdę czas, choćby nie wiem co.
-To miłe co mówisz…- uśmiechnęła się, a jej serce wypełniło ciepło.
-Ale jest jeszcze jedno…
-Tak myślałam.
-Mają ci przydzielić nowego agenta na czas mojej nieobecności.
-Co? Ale ja nie chcę pracować z nikim poza tobą.
-Tak, ale… jeśli pojawi się jakaś nowa sprawa, a mam nadzieję, ze się nie pojawi, to będziesz musiała… mieć nowego partnera na te cztery dni…
-Nie chcę innego partnera. Tylko ty jesteś moim partnerem.
-Rozkaz Cullena… Nic z tym nie możemy zrobić… Też nie chcę, żeby jakiś nowy agencik z tobą pracował. Nie chcę, żeby cię próbował podrywać, kiedy mnie nie będzie w pobliżu…
-Booth… Jestem dorosła. O to nie musisz się martwić. Żaden pierwszy lepszy agent mnie nie poderwie. Nie po tym, co mi powiedziałeś. Zaufaj mi. Jak mogłeś pomyśleć, ze mogłabym ci coś takiego zrobić? Przecież mnie znasz. Jeśli czuję, ze między nami coś się dzieje… Jeszcze nie wiem co, nie potrafię tego nazwać, ale wiem, że to coś innego niż zwykła przyjaźń… Nie mogłabym cię tak skrzywdzić, Booth…
-Bones…. Nawet nie wiesz ile te słowa dla mnie znaczą.- w oku agenta zakręciła się łza.
-Nie chcę cię już więcej krzywdzić Seeley… Nie zniosłabym tego…
-Nie skrzywdzisz mnie, Bones. Wiem to.
-Więc, jeśli mi ufasz, to… myślę, że nie musisz się obawiać tego wyjazdu.- uśmiechnęła się promiennie do agenta.
-Ufam ci, Bones i cieszę się, że o tym porozmawialiśmy.
-Ja też. Nie martw się o mnie. Nie zrobię niczego głupiego. Obiecuję.
-Kocham cię Bones- powiedział z uśmiechem.
-Wiem…- Bones odwróciła wzrok.
-Bones, nie musisz się z tym źle czuć. Ja wiem, ze ty na razie nie jesteś pewna swoich uczuć do mnie, ja to rozumiem i szanuję, ale… ale jeśli przeszkadza ci to, że to powtarzam… postaram się tego nie mówić, dopóki nie będziesz pewna…
-Nie, Booth. To jest wspaniałe uczucie… Kiedy ktoś mówi ci, że cię kocha… Nikt, poza moją rodziną, nie mówił tego z taką czułością, jak ty i podoba mi się to. Tylko… Wiesz, o co mi chodzi…  Ja wciąż nie potrafię ci tego powiedzieć i…
-Bones. Nie musisz. Wystarczy, że wiesz, że ja cię kocham i że nie próbujesz ode mnie uciec, ze nie zamykasz się już na uczucia. To dla mnie najważniejsze.
-Jesteś wspaniałym człowiekiem, Booth. Wiesz o tym?
-Skoro ty tak mówisz- ponownie się uśmiechnął.
-No tak, samiec-alfa i jego ego.
-A żebyś wiedziała.- oboje się roześmiali.
-Ok., chyba czas wrócić do pracy…- Bones wstała i podeszła do swojego biurka.
-Masz rację. Cullen mnie chyba zabije, jak znowu spóźnię się z kolejnymi raportami.
-Więc lepiej je szybko uzupełnij, bo ja nie chcę twojego kolejnego pogrzebu- Bren podniosła jedno pudło z kośćmi i postawiła na biurku.
-Ja też nie.
Oboje zajęli się pracą. Bones po kolei oglądała kości z Limbo, z olbrzymią dokładnością. Booth siedział przy stoliku i skrobał coś na kartkach porozkładanych na całym blacie. Tak mięło kilka godzin. W końcu przyszła pora obiadu. Booth zadzwonił, by zamówić im coś do jedzenia. Oboje mieli jeszcze sporo do zrobienia, więc tym razem wspólnie zrezygnowali z wizyty w Royal Dinner. Po jakimś czasie przywieziono zamówienie. Na chwilę zrobili sobie przerwę. Usiedli na kanapie i zajęli się jedzeniem. Rozmawiali i śmiali się. Czas upływał im w bardzo przyjemnej atmosferze. Bones dzięki w miarę regularnym posiłkom nie odczuwała już żadnych zawrotów głowy, nie mdliło ją, a to dobry znak. Nic poważnego się nie działo. Wszelkie obawy zniknęły. Zjedli i z powrotem wrócili do pracy.

Kiedy zbliżał się wieczór…
-Bones…- powiedział odrywając się od pracy- Już późno. Chyba powinniśmy iść do domu.
-Już, chwileczkę… tylko dokończę wypełnianie tego raportu…- Bren nie oderwała się od pisania. Dokończyła kilka zdań, odłożyła długopis i spojrzała na Bootha- Już. Skończone. Chyba mam dość na dzisiaj… Jestem trochę zmęczona… Udało mi się zidentyfikować kilka osób. A tobie jak poszło z raportami dla Cullena?
-Skończone. Na szczęście.
-To dobrze. Czyli możemy być oboje spokojni o twoje życie. To mi się podoba.- uśmiechnęła się.
-Tak. Myślę, ze tak. To co, Bones? Zawiozę cię do domu.
-Ok. tylko… najpierw musimy zanieść te wszystkie kości z powrotem do Limbo, raporty zaniosę Cam.
-Ok., zaniesiemy to i jedziemy do domu. Cam chyba już wyszła.
-Zostawię jej dokumenty na biurku. Zaczekasz chwilkę?
-Jasne.
-Zaraz wracam- Bones zaniosła raporty do gabinetu Cam. Jak wychodziła z jej pokoju ponownie zakręciło jej się w głowie.
-No nie…- przytrzymała się framugi drzwi- Myślałam, ze już mi przeszło…- oddychała głęboko i starała się uspokoić- Przecież jem normalnie… No tak, ale pracuję nadal nienormalnie- uśmiechnęła się do siebie- Chyba będę musiała trochę zadbać o siebie… Jeśli Booth zobaczy, ze znowu mam zawroty głowy, nie da mi spokoju i wyśle do jakiegoś lekarza, a na to mu nie pozwolę….- stała jeszcze chwilę. Przeszło jej, uśmiechnęła się i wróciła do swojego gabinetu, udając, ze wszystko jest w porządku.
-Już jestem, Booth. Idziemy?- powiedziała wchodząc do siebie.
-Jasne.- Seeley wstał, Bones podeszła do komputera z zamiarem wyłączenia go, spojrzała na monitor.
-Chwilkę…- siadła na krześle- Jakiś mejl przyszedł… tylko przeczytam, ok.?
-Jasne- Booth podszedł do Bones. Bren otworzyła wiadomość, ale tego, co w niej zobaczyła się nie spodziewała.
-On chyba sobie żartuje- powiedziała podenerwowana.
-Kto?- Booth zajrzał przez ramię partnerki.
-Jack!
-Hodgins? Ale z czym sobie żartuje?- nie wiedział o co chodzi. Co takiego mógł jej napisać Hodgins.
-Nie, nie ten Jack. Jack, dyrektor. Z teatru!
-A czego on od ciebie znowu chce?- spytał. Tym razem w jego głosie pojawiła się nutka poirytowania.
-Chce się ze mną spotkać!  Przecież powiedziałam mu. Wyjaśniłam mu bardzo dosadnie, ze nie chcę mieć z nim już nic wspólnego. Czego on jeszcze ode mnie chce?!
-Bones nie denerwuj się.- starał się ją uspokoić, ale jego ta wiadomość też nie ucieszyła- Po prostu go zignoruj.
-Jak mnie ten facet denerwuje. Jak o n w ogóle śmie do mnie pisać, po tym co nam zrobił?
-Niektórzy nie mają za grosz wyczucia ani poczucia godności, Bones. Nie odpisuj, a jeśli nadal będzie cię nękał, to chyba będę musiał się do niego przejechać.
-I poznać go ze swoją pięścią?- spytała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
-Tak. Dokładnie tak, Bones. Lepiej niech ze mną nie zadziera, bo może się to dla niego źle skończyć. A teraz…- podszedł do monitora i wyłączył go, nacisnął też guzik przy komputerze i po chwil wszystko było wyłączone- teraz zapomnij o nim i chodźmy do domu.
-Masz rację. Nie warto przejmować się takimi ludźmi.- wstała.
-Tak. Ok, to zabieramy to do Limbo- podszedł do pudeł, podniósł, Bones zrobiła to samo z resztą. Zeszli do Limbo, odstawili zidentyfikowane szczątki i wyszli z Instytutu.
Pustymi ulicami Waszyngtonu zmierzali do mieszkania Brennan.
-Bones, może zatrzymamy się na chwilę przy FBI, podrzucę tylko te raporty do gabinetu, ok.?- spytał.
-Jasne.- odpowiedziała.
Tak wiec po drodze zahaczyli o budynek FBI, Seeley szybko zaniósł raporty i wrócił do samochodu.
-Ok., to w drogę- powiedział zapinając pas. Po chwili byli już pod mieszkaniem Brennan.
-Odprowadzę cię- powiedział Booth wysiadając z samochodu za Bones.
-Nie trzeba, Booth. Przecież to blisko- odpowiedziała zamykając drzwi.
-Pozwól mi na to. Chcę jak najdłużej z tobą pobyć- uśmiechnął się, zatrzasnął drzwi, włączył alarm.
-Dobrze- razem ruszyli w kierunku mieszkania Bones. Pod drzwiami…
-Dziękuję, Booth- powiedziała odwracając się do niego.
-Ja ci dziękuję Bones, że mi na to pozwalasz.- odgarnął kosmyk jej włosów za ucho i delikatnie gładził palcem policzek Bren- Nie mogę się na ciebie napatrzeć… Jak ja zniosę te cztery dni?
-Jakoś musisz, Booth.
-Wiem. Nie ma wyjścia…- stali i patrzyli sobie w oczy. Oboje czuli, że są blisko siebie i nie chodziło wcale o przestrzeń miedzy nimi, ale o bliskość ich serc i dusz.- Chyba czas spać, co, Bones? Jutro znowu praca…
-Chyba tak… Ale… pocałuj mnie na dobranoc.- uśmiechnęła się i zbliżyła do niego jeszcze bardziej.
-Z olbrzymią przyjemnością, Bones…- nie czekał, od razu spełnił jej prośbę. Po raz kolejny tego dnia połączył ich namiętny, piękny pocałunek. Żadne z nich nie wiedziało, jak długo stali tak złączeni. Dopiero kiedy usłyszeli kroki na korytarzu i głos
-Dobry wieczór, Dr Brennan- powiedziała kobieta wychodząca z cienia klatki. Bren i Booth odskoczyli od siebie. Mieli takie miny, jakby ktoś przyłapał ich co najmniej na czymś nieprzyzwoitym.
-Dobry wieczór…- odpowiedziała lekko zawstydzona Bones. Sąsiadka minęła ich, piesek, którego trzymała na smyczy, zatrzymał się przy Bones, zamerdał ogonem…
-Chodź, Spark, nie przeszkadzaj…- kobieta delikatnie pociągnęła pieska i z uśmiechem na twarzy wyszła z budynku.
-To na czym skończyliśmy?- spytał Booth ponownie przytulając Brennan do siebie.
-Pomyślmy… Wiesz, jakoś nie mogę sobie przypomnieć- powiedziała z uśmiechem.
-To może ja ci przypomnę- przyciągnął jej twarz do siebie i kontynuowali to, co przerwała im sąsiadka. Dopiero po chwili przerwali ten pełen uczuć i namiętności pocałunek.
-Musimy się rozstać, bo nigdy się stąd nie ruszymy, Booth, a moja sąsiadka zaraz pewnie wróci, więc…- powiedziała patrząc w oczy Seeley’a.
-Masz rację, ale… ach najchętniej nie wypuszczałbym cię z ramion.
-Zobaczymy się jutro Booth.- uśmiechnęła się.
-Wiem, ale noc jest długa…
-Seeley, czas na nas- powiedziała stanowczo, ale w jej głosie słychać było dokładnie, ze jest szczęśliwa, że wcale nie przeszkadzała jej ta sytuacja i… nawet sąsiadka z psem.
-Dobrze, Bones…- Bren sięgnęła po klucze do torebki, otworzyła drzwi
-Dobranoc, Seeley…- szepnęła z uśmiechem na twarzy.
-Dobranoc… Temperance…- z twarzy Bootha również nie schodził uśmiech.
-Do jutra.
-Do jutra- pomachał jeszcze na pożegnanie i odwrócił się do wyjścia. Bones zamknęła drzwi. Seeley przystanął na chwilę i nasłuchiwał… Klik.
-Dobrze. Zamknęła drzwi. Teraz mogę wracać do domu- powiedział do siebie i wyszedł z bloku
-Bardzo ją pan kocha, prawda?- usłyszał głos kobiety- Dawno nie widziałam tak bardzo kochających się ludzi. Macie coś pięknego- z cienia wynurzyła się postać sąsiadki z małym psem.
-Tak. Tak bardzo ją kocham- odpowiedział z uśmiechem. Pies teraz podszedł do Bootha, obwąchał go i zamerdał ogonem. Seeley kucnął i pogłaskał go, ten odwrócił się na plecy, Booth głaskał go po brzuchu, pies był bardzo szczęśliwy.
-Spark pana lubi- uśmiechnęła się kobieta- Ma nosa do dobrych ludzi. Uwielbia Dr Brennan. Zawsze się cieszy jak ją widzi. To bardzo dobra kobieta.
-Tak, to prawda. Najwspanialsza kobieta na świecie.- Booth kontynuował głaskanie psa.
-Ona w końcu zrozumie. Niech się pan nie martwi. Ona już pana kocha. Wciąż boi się do tego przyznać przed sobą, ale już się przed tym nie broni. Kocha pana i w końcu usłyszy pan to od niej. Proszę mi wierzyć.
-Skąd pani to wie?- Booth podniósł wzrok i spojrzał na kobietę.
-Po prostu wiem.- uśmiechnęła się tajemniczo- Wszystko się kiedyś ułoży.
-Już to gdzieś słyszałem… To samo powiedziała mi jedna medium…
-Więc to prawda, Agencie Booth. Tylko musi być pan cierpliwy, poczekać na nią i… pomóc jej sobie z tym poradzić. Nie wierz w to co mówią inni. Idź za głosem swojego serca, a nic złego się wam nie przytrafi. Czeka was jeszcze kilka zawirowań. Jak je pokonacie to nie będzie na ziemi silniejszej miłości od waszej. Tylko o nią walczcie.
-Pani jest…?
-Dobranoc Agencie Booth- kobieta z uśmiechem odwróciła się i weszła do budynku. Seeley stał jak osłupiały i tak właściwie nie wiedział, co dokładnie przed chwilą się wydarzyło.
-Wszystko się ułoży…- powiedział do siebie, ruszył w stronę samochodu.- Kocha cię… Zrozumie…- wsiadł do swojego SUV’a, odpalił silnik i ruszył- Ale co miały oznaczać te zawirowania? Czy to ma związek z moim wyjazdem? Niemożliwe. Ufam Bones i wiem, że nic głupiego nie zrobi. A może to ma coś wspólnego z Jackiem? Co mamy znowu pokonać? Nie martw się Bones, będziemy walczyć o naszą miłość. Będę o nią walczył do utraty tchu, jeśli będzie taka potrzeba…
Dojechał do swojego mieszkania. Wziął szybki prysznic i położył się spać. Zmęczony, szybko zasnął. Sen na pozór był spokojny, ale słowa kobiety ciągle brzmiały w jego uszach… „Czeka was jeszcze kilka zawirowań. Jak je pokonacie to nie będzie na ziemi silniejszej miłości od waszej… tylko o nią walczcie…” co to może znaczyć?

Chwilę wcześniej u Bones.
Weszła do mieszkania z uśmiechem na twarzy. Szybko wzięła prysznic i położyła się do łóżka. Jak jej partner była bardzo zmęczona. Trochę bała się, ze znowu może nawiedzić ja ten sen, którego tak nienawidziła, ale zmęczenie zrobiło swoje i po kilku minutach powieki opadły, a Bones odpłynęła w krainę snów. Tym razem na szczęście koszmar nie przyszedł. Spała spokojnie, z uśmiechem na twarzy. Czuła się bezpieczna, czuła się kochana, wreszcie czuła się kochana… I jak niewiele trzeba było. Tylko kilka ciepłych słów, kilka gestów i była szczęśliwa. Czuła, ze żyje. Tylko jeszcze musi zrozumieć. Ale zrozumie, jak powiedziała ta kobieta Boothowi, kiedyś zrozumie…


78.

Przez kolejnych kilka następnych dni nic ciekawego się nie zdarzyło. Nie pojawiły się żadne nowe ciała. Bones przeważnie siedziała w Limbo, Booth kontynuował wypełnianie zaległych raportów. Niestety zawroty głowy i mdłości nadal od czasu do czasu nawiedzały Brennan. Starała się jak mogła dbać o siebie, regularnie jeść, nie przepracowywać się, ale… Mimo wszelkich starań, niewiele to dawało. Przy Boothie starała się udawać, ze nic jej nie jest. Uśmiechała się, kiedy czuła, że robi jej się niedobrze zawsze znajdywała jakąś wymówkę i cichaczem znikała w najbliższej toalecie. Nie do końca udawało jej się ukryć wszystko przed Boothem, w końcu jest Agentem Specjalnym i dobrze ją zna, jak nikt inny. Starał się dyskretnie jej pomagać, zabierać ją wcześniej z pracy, karmić, ale nie pytał, co się dzieje. Wiedział, że jeśli będzie chciała, sama mu o wszystkim powie. Jest między nimi teraz tak dobrze, że nie chciał tego psuć. Ufał jej.
Trzy tygodnie minęły bardzo szybko, pojawiły się dwie nowe sprawy. Każda z nich bardzo szybko została rozwiązana. Między Brennan i Boothem nadal było tak samo. Bones co prawda rozumiała coraz więcej, ale bała się kolejnego kroku. Nie była gotowa powiedzieć Boothowi o swoich uczuciach. Ale jak obiecał Agent, czeka na nią cierpliwie. Wiedział, ze to zrozumie prędzej czy później, więc nie naciskał.
W końcu nadszedł dzień, w którym Seeley Booth miał stawić się na lotnisku i stamtąd polecieć na cztery dni do Nowego Jorku. Lot był rano. Tym razem Brennan go zaskoczyła i podjechała z samego rana pod dom partnera. Po drodze kupiła kawę, tym razem tylko jedną, ona ostatnio nie toleruje tego napoju. Wzięła ze sobą gotowe śniadanie, zapakowane starannie na podróż dla Seeley’a.
Godzina piąta rano, ktoś puka do drzwi Agenta. Jeszcze zaspany, szurając nogami podchodzi by je otworzyć, a to co za nimi widzi od razu poprawia mu humor. Niewyspanie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po prostu znika.
-Bones!- przywitał ukochaną z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Cześć, Booth.- Bren również się uśmiechnęła. Stali chwilę w drzwiach- Wpuścisz mnie? Nie jest ci za zimno?- spojrzała na jego bokserki. No tak, nie spodziewał się żadnych gości, więc latał po mieszkaniu w bokserkach i koszuli.
-Jasne, wejdź Bones- uchylił drzwi, Bren weszła do środka z uśmiechem na twarzy.
-Już idę się ubrać- powiedział zamykając drzwi.
-Nie musisz. Nie masz się czego wstydzić i tak już widziałam więcej- Booth wytrzeszczył oczy- Daj spokój Booth, jesteśmy dorośli, jesteśmy przyjaciółmi, nie musisz się krępować. Zresztą jesteś dobrze zbudowany, masz doskonale rozwinięte mięśnie. Zrozumiałabym twoje zawstydzenie gdybyś był przygruby, ale tak…
-Bones… ale ty dużo gadasz- powiedział z uśmiechem.
-Kawa- podniosła kubek z napojem do góry.
-O tak, tego mi trzeba- podszedł do niej i wziął kawę, podstawił pod nos, wciągnął zapach- Tak, cudowny zapach…- rozmarzył się.- Dziękuję, Bones.
-Nie ma za co.
-A twoja gdzie?
-A ja już piłam w domu.
-Ok. dziękuję.
-Tylko tyle?- spytała z dziwnym błyskiem w oczach.
-A co…?- Seeley już wiedział o co jej chodzi, ale chciał się z nią troszkę podroczyć.
-No nie wiem… Może wymyśl coś ciekawego.
-Jak na przykład…- zbliżył się do Bones, jedną ręką objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, drugą położył na jej policzku i delikatnie skierował jej twarz w kierunku swojej- to?- delikatnie musnął jej wargi.
-Hmmm. Nie, to było słabe…- powiedziała odrywając swoje usta od jego.
-Poczekaj, ja jeszcze nie skończyłem…- ponownie zatopił się w jej ustach…
-Nie, może pan pożegnać się z kawą na dzień dobry- odwróciła się w jego objęciach i chciała odejść, śmiejąc się pod nosem, ale na to Booth jej nie pozwolił. Trzymał ją mocno w ramionach, a jak tylko poczuł, ze próbuje się uwolnić, druga jego ręka wylądowała na jej biodrach, przysunął ją do siebie, dłonie delikatnie przesunął wzdłuż jej pleców, Bones przeszedł przyjemny dreszcz.
-Cierpliwości, Bones…- tym razem delikatny pocałunek z prędkością światła przerodził się bardzo namiętny, bardzo słodki. Bones czuła, że to jest to i z olbrzymią przyjemnością oddała pocałunek. Zarzuciła ręce na szyję Agenta i oplotła ją. Delikatnie otworzyła usta i pozwoliła mu na więcej. Po chwili zapomnienia, kiedy już rozdzielili swoje usta, zetknęli się czołami, Booth gładził policzek Bones
-Będę za tobą tęsknił, Bones…- wyszeptał wpatrując się w jej oczy.
-To tylko cztery dni, Booth…- odszepnęła, ale czuła, ze te cztery dni będą najdłuższymi w jej życiu.
-Mam jakieś złe przeczucia…
-Booth, nic nie może się stać. Jedziesz tylko na szkolenie.
-Nie o siebie się boję…
-Obiecałam ci, nie zrobię nic głupiego.
-I ja ci wierzę Bones, ale… obawiam się…. Właściwie nie wiem czego…
-Booth, ko… nie bój się. Spotkamy się za cztery dni.- na twarzy agenta pojawił się uśmiech. Czy dobrze słyszał? Czy Bones właśnie chciała powiedzieć „kochanie”? „Tylko dlaczego się wycofała? „ myślał „Wiem… Ona nadal nie jest gotowa. Ale teraz wiem, ze nie jestem jej obojętny. To się w końcu stanie. Jestem tego pewien.”
-Masz rację, Bones. Masz rację.
-To co? Jedziemy na lotnisko?
-Tak. Już czas… jeszcze odprawa…
-Zrobiłam ci śniadanie na drogę. Wiem, że dają jedzenie w samolotach, ale…
-Dziękuję ci.- Booth wziął zapakowany prowiant z ogromnym uśmiechem na twarzy.- Dziękuję.- po raz kolejny delikatnie ja pocałował.
-Ok., Booth, trzeba iść, bo spóźnisz się na samolot.
-Wcale by mi to nie przeszkadzało.
-Ale Cullenowi na pewno. Chodź.- podeszła do drzwi.
-Chwilkę, muszę wziąć kluczyki…
-O nie. Jedziemy moim samochodem. Tym razem ja cię podwiozę.
-Oj… to może zostańmy lepiej w domu, co?
-Dlaczego?
-Bo wiesz… no ja chciałbym jeszcze trochę pożyć… a nie wylądować na jakimś drzewie czy w rowie…- z trudem powstrzymywał uśmiech.
-Booth! Jestem bardzo dobrym kierowcą. Jak widzisz do ciebie dojechałam cała i zdrowa. Dlaczego mi nie ufasz, co? Potrafię prowadzić…
-Bones, ufam ci, ale wiesz… no… to że dojechałaś do mnie… A jak nie dojedziemy na lotnisko?- Booth zaczął się śmiać, Bren podeszła do niego, zamachnęła się i jej otwarta dłoń wylądowała na ramieniu Agenta- Auć! A to za co?
-Za naśmiewanie się ze mnie- powiedziała z uśmiechem.- A teraz chodź. Mamy mało czasu- otworzyła drzwi i wyszła na klatkę.
-Nabiłaś mi siniaka- wziął przyszykowaną wczoraj walizkę i poszedł za nią, masując sobie ramię. Zamknął drzwi na klucz.
-Należało ci się, Booth. Nieładnie jest wyśmiewać się z kobiety za kierownicą.
-Kobieta za kółkiem to…- Bren odwróciła się i rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale wewnątrz się śmiała. Lubiła te ich pogawędki. Booth szybko się wycofał- Ok., ok. już nic nie mówię. Nie bij- podniósł ręce w geście obrony.
-Tak lepiej. A teraz Agencie Booth chodźmy do mojego samochodu.- wyszli na parking i chwilę potem byli w drodze na lotnisko. Droga oczywiście minęła im w bardzo przyjemnej atmosferze. Śmiali się, rozmawiali. Musieli nacieszyć się swoją obecnością. Teraz czekają ich cztery dni rozłąki. Niby cztery dni, ale… Właśnie „ale”. Nawet te cztery dni mogą wiele zmienić w życiu ich obojga. Mogą zmienić wszystko. I zmienią, tylko oni jeszcze o tym nie wiedzieli.

Dojechali na lotnisko.
Wyszli z samochodu Brennan, Booth wziął walizkę i śniadanie zrobione przez Bones i razem weszli do środka. Rozejrzeli się po tablicach i po chwili już wiedzieli gdzie dokładnie odbędzie się odprawa. Stanęli w kolejce. Kiedy powoli zbliżała się kolej na Bootha
-Bones… Pamiętaj że cię kocham- powiedział odwracając się do niej.
-Nigdy o tym nie zapomnę Seeley- odpowiedziała uśmiechając się do niego.
-Tak strasznie będę za tobą tęsknił…
-Ja… ja za tobą też Booth…- spojrzeli sobie w oczy. Już żadne słowa nie były potrzebne. Zbliżyli się do siebie i złączyli w pocałunku. Namiętnym pocałunku na pożegnanie. Zachłannie smakowali swoich ust, jakby chcieli dokładnie zapamiętać ich smak, ich dotyk, żeby przez te cztery kolejne dni o nich nie zapomnieć. Nie oderwali się nawet na chwilę od siebie. Stali złączeni, a ludzie w kolejce tylko przyglądali się im z uśmiechami na twarzach.
-To jest prawdziwa miłość, droga pani- powiedziała jakaś starsza kobieta do stojącej obok młodej pani.- To jest miłość.
-Tak…- rozmarzyła się dziewczyna
-Rzadko się ją spotyka, ale jak już się pojawi… trzeba ją pielęgnować, dbać o nią, a jeśli jest taka potrzeba walczyć o nią do utraty tchu.
-Tak… Ci dwoje mają wielkie szczęście.- Rozmowa o całującej się parze szła echem po całej kolejce, ale Bren i Booth nie słuchali. Nic dookoła ich nie interesowało. Ważne było, ze w tej ostatniej chwili, przed odlotem, są razem, tak po prostu. Tempe czuła jak powoli do jej oka napływają łzy, ale powstrzymała się. Nie chciała płakać. Będzie im jeszcze trudniej… W końcu przerwało im chrząknięcie. Spojrzeli w stronę, z której dobiegał dźwięk.
-Przepraszam bardzo państwa, ze przeszkadzam…- powiedział nieśmiało starszy pan- Ale… chyba teraz pana kolej…- Booth odwrócił się w drugą stronę. Przed nim już nikt nie stał.
-Tak. Dziękuję panu.- starszy pan się uśmiechnął. Booth złapał Bones za rękę i razem podeszli do mężczyzny kierującego na odprawę. Trzymał ją mocno, tak żeby wiedziała, ze jest, że zawsze będzie i nigdy, przenigdy jej nie zostawi. Czuła to i również mocniej zacisnęła swoją rękę.
-Państwo razem?- odezwał się mężczyzna.
-Nie, nie. Tylko ja- powiedział Booth.
-Więc przykro mi, ale dalej pani nie może przejść.
-Wiem…- odpowiedziała Bren.
-Bones, ja zawsze jestem obok ciebie- odwrócił się do niej jeszcze raz.
-Wiem, Booth. Teraz już wiem- odpowiedziała z uśmiechem.
-Proszę pana…- wtrącił się mężczyzna.
-Chwileczkę, proszę- powiedział Booth z groźnym wzrokiem.
-Ale…
-Minuta- podniósł rękę i tym gestem uciszył mężczyznę. Zbliżył się do Bones i jeszcze raz się pocałowali.
-Przepraszam państwa…- powiedział po chwili mężczyzna- Ja wiem, że nie powinienem przerywać, nie chcę tego robić, ale…
-W porządku…- przerwali pocałunek.- Muszę iść Bones.
-Wiem… Do zobaczenia za cztery dni- nadal trzymali się za ręce.
-Do zobaczenia, kochanie- Booth powoli odchodził od Bones, trzymali się za ręce do momentu, w którym już nie dali rady… Odległość zrobiła się zbyt duża. Booth jeszcze raz odwrócił się i pomachał na pożegnanie. Bones zrobiła to samo. Patrzyła jak znika za drzwiami… Chwile stała. W końcu odwróciła się i ruszyła powoli w kierunku wyjścia.
-Ma pani olbrzymie szczęście- powiedziała jej starsza pani, która wcześniej była świadkiem ich długiego, pożegnalnego pocałunku
-Słucham?- Bones wyrwała się z zamyślenia.
-Ma pani szczęście. To się nazywa prawdziwa miłość. Proszę się nie martwić. Wróci. Kocha panią, to widać. Wróci.
-Wiem…- kobieta kiwnęła głową uśmiechając się szeroko do Bones. Antropolog odwróciła się i wyszła. Wsiadła do samochodu, oparła ręce o kierownicę i czuła, jak wypełnia ją smutek.
-Brennan, co się z tobą dzieje?- spytała patrząc w lusterko nad głową- Przecież on wróci, za cztery dni… Już za nim tęsknię…- jeszcze chwilę posiedziała. W końcu trzeba było ruszać do Instytutu.

Zaparkowała pod Jeffersonian i nadal ze smutną miną weszła do środka. Od razu udała się do swojego gabinetu. Było jeszcze wcześnie. Na razie oprócz niej, nikogo nie było. Przebrała się w fartuch. Na chwilę usiadła i patrzyła na zdjęcie jej i Bootha stojące na biurku. Dopiero po jakimś czasie wstała, wyszła z gabinetu… Skierowała się do Limbo. Po drodze spotkała Cam. Właściwie omal na nią nie wpadła.
-Dzień dobry, Dr Brennan- powiedziała zatrzymując Bones tuż przed sobą.
-O, cześć Cam. Przepraszam zamyśliłam się…- odpowiedziała roztargniona.
-To widzę. Coś się stało?
-Nie. Trochę się nie wyspałam…
-Ok. Jest już ktoś?
-Nie, oprócz nas nie ma jeszcze nikogo.
-W porządku.
-Cam, będę w Limbo, jakbyś czegoś potrzebowała…
-Dobra.
Bones odeszła i poszła do Limbo. Cam tylko patrzyła na nią jak odchodzi.
-Co się z nią dzieje?- spytała sama siebie i poszła do swojego gabinetu.

W ciągu niecałej pół godziny zebrała się reszta ekipy i Jeffersonian ożyło. Kiedy pojawiła się Angela, Cam od razu poszła do jej gabinetu.
-Ange… cześć- powiedziała wchodząc.
-Cześć, Cam. Coś się dzieje?- spytała spoglądając na szefową.
-Powiedz mi. Może ty coś wiesz… Co się ostatnio dzieje z Brennan? Jest jakaś blada… A dziś… Sama nie wiem, widziałam w jej oczach jakiś dziwny smutek. Jest rozkojarzona, o mały włos dziś na mnie nie wpadła…
-Nie wiem, Cam. Ale może jej samopoczucie ma związek z wyjazdem Bootha… Tylko to mi przychodzi do głowy.
-Myślisz, ze oni…?
-Myślę, ze do czegoś się przed sobą przyznali. A jak nie… To Bren po prostu za nim tęskni.
-Ale on wyleciał dopiero dziś rano.
-Wiem… Ale myślę, ze ona powoli zaczyna coś rozumieć i nawet jeśli się do tego nie przyznaje, to my wiemy, ze go kocha. Tęskni za nim.
-Nie poznaję jej…
-Ja też. Bardzo się zmieniła przez te lata…
-To prawda…
-Pogadam z nią później. Spróbuję wybadać co się dzieje.
-Ok.
Cam wyszła z gabinetu artystki. Wszyscy zajęli się pracą.

Tymczasem w samolocie. Booth siedział, wpatrywał się w okno i myślał o swojej Bones. Już za nią tęsknił. Nie minęło nawet kilka godzin, a on już za nią tęskni.
-Czemu mam takie złe przeczucia?- pytał siebie w myślach- Czemu mam wrażenie, ze podczas tych czterech dni coś się wydarzy… Coś co będzie miało wpływ na nasze życie… Że też akurat teraz wymyślili sobie to szkolenie…
Po jakimś czasie jego powieki opadły i pogrążył się we śnie. Na jego twarzy malował się uśmiech. Śniła mu się Bones…


79.

Do południa w Jeffersonian nie wydarzyło się nic ciekawego. Na szczęście Brennan nie miała na razie okazji poznać agenta, który na te cztery dni miał zastąpić Bootha. Nie było nowej sprawy, więc nie było takiej potrzeby.
 Zbliżało się południe. Temperance ciągle siedziała w Limbo, identyfikując szczątki sprzed kilkudziesięciu lat. Oczywiście znów nic nie jadła. Tak było najłatwiej- rzucić się w wir pracy i zapomnieć o otaczającym świecie. Co prawda obiecała Boothowi, że będzie o siebie dbała podczas jego obecności, będzie normalnie jadła, ale nie potrafiła. Minęło dopiero kilka godzin, a ona już czuła jego brak. To było dla niej dość dziwne, przecież nie raz nie widywali się przez pół dnia, kiedy ona siedziała w Laboratorium, a on w biurze FBI. Ale tym razem było inaczej. Zawsze wiedziała, że nawet jeśli się nie widzą przez tyle godzin, to na pewno w porze lunchu do jej gabinetu wpadnie uśmiechnięty Booth i jak zawsze wyciągnie ją do Royal Dinner. Teraz wiedziała, że tak nie będzie. Przynajmniej przez następne cztery dni. Brakowało jej tego, już teraz.
Tylko praca pozwalała jej oderwać się od wszystkiego. Dzięki niej mogła nie myśleć o tym, że Booth jest daleko, o tym, jak bardzo go jej brakuje.
Stała nad stołem, na którym już zdążyła rozłożyć kolejny szkielet do identyfikacji, wzięła czaszkę w ręce i w z uwagą się jej przyglądała. Obracała w dłoniach i badała każdą jej część szukając jakichś zmian, anomalii, śladów uderzeń, operacji, które mogłyby znacznie pomóc w zidentyfikowaniu ofiary.. na chwilę oderwała się od pracy, jej myśli mimo że chciała tego uniknąć, krążyły wokół jej partnera. zbliżało się południe, może nie miała zegarka, ale czuła to. Instynktownie? Może. Normalnie zaraz wpadłby Booth krzycząc „Bones, zbieraj się! Człowiek musi jeść!” Patrzyła w przestrzeń
-Czy ja tęsknię?- pytała siebie, wciąż trzymając czaszkę, nad którą pracowała- Tak… Tak tęsknię za nim. Ale przecież za trzy dni wraca…. Zostały tylko trzy dni…. Tylko… więc czemu się tak czuję?
Stała jeszcze przez chwilę i myślała. W końcu usłyszała za drzwiami stukot obcasów i zabrała się z powrotem do pracy. Wróciła do badań. Po chwili drzwi otworzyły się i weszła Angela.
-Sweety, siedzisz tu pół dnia? Wychodziłaś choć na chwilę?- spytała na wstępie.
-Cześć, Ange.- odpowiedziała nie odrywając wzroku od czaszki- Tak, mam sporo do zrobienia. Za to płaci mi Instytut, muszę wykonywać swoją pracę.
-Brennan, ale bez przesady. Należy ci się przerwa. Nie możesz przesiedzieć całego dnia oko w oko ze szkieletami. Jadłaś coś?
-Nie miałam czasu.
-Bren!
-Ange, zamieniasz się w Bootha? Dam sobie radę. Potrafię o siebie zadbać.
-Jasne, a ja jestem nowym agentem FBI- Ange przewróciła oczami.
-FBI? Ange przecież ty nie masz…
-Ironia, Brennan.
-Ok..
-Sweety, przerwij pracę chociaż na chwilę. Przyniosłam ci kawy- podeszła do Bones i wyciągnęła rękę z kubkiem świeżo zaparzonej kawy. Ale kiedy do nosa Brennan dotarł jej zapach, zasłoniła ręką usta i wybiegła z Limbo do najbliższej toalety. Angela została z kubkiem zawieszonym w powietrzu i oczami okrągłymi jak pięć złotych. Otrząsnęła się dopiero kiedy po kilku minutach wróciła Bones.
-Sweety…- Ange odzyskała głos kiedy zobaczyła bladą przyjaciółkę- Co się dzieje? Źle wyglądasz…. Jesteś strasznie blada…
-Nie wiem, Ang… Nie wiem, co się ostatnio z mną dzieje…. Ale, jak tylko poczułam zapach kawy od razu mnie zemdliło…- lekko zachwiała się na nogach, artystka złapała ją za ramię i poprowadziła do stojącego niedaleko krzesła.
-Usiądź Brennan….- Bones siadła, a Ange kucnęła obok niej.
-Ostatnio dziwnie reaguję na różne rzeczy…. M… Możesz odstawić gdzieś dalej tą kawę, proszę?
-Jasne.- Ange wstała i odniosła kubek kawy z dala od Bren. Wróciła do przyjaciółki- Ale co ci dokładnie jest? Może powinnaś przejść się do jakiegoś lekarza? Coś jeszcze ci dolega oprócz mdłości?
-Ostatnio jakoś słabiej się czuję…. Jestem senna…. Częściej kręci mi się w głowie…. No i… mdli mnie na samą myśl o jedzeniu…
-Sweety, a może ty jesteś w ciąży?
-To raczej niemożliwe….
-Masz wszystkie objawy.
-Ja nie chcę mieć dziecka… Nie teraz, nie tak.
-Sweety, chodź. Zwolnimy się u Cam i razem pojedziemy do apteki po test.
-Nie, Ange. Jestem pewna, że to nie ciążą. Ostatnio trochę się zaniedbałam. Prawie nie jem, mało śpię… Booth starał się mnie pilnować, ale… nie był ze mną 24 godziny na dobę. Bardzo możliwe, ze zjadłam coś niestrawnego…. Moja lodówka jest pusta… Oprócz jakiegoś starego serka nie ma w niej nic. Może po prostu data ważności się skończyła, a ja nie zauważyłam. Nie ma co panikować….
-Brennnan… obiecaj mi jedno. Jeśli te objawy nie przejdą… pójdziesz do lekarza.
-Ale ja…
-Bren! Albo to zrobisz, albo sama zaciągnę cię tam siłą.
-Dobrze, Ang. obiecuję. Ale myślę, ze nie ma co włączać alarmu.
-Wszczynać alarmu.
-No tak… Wiesz po prostu… Stres i… i to wszystko.
-I to, że nie ma przy tobie Bootha, prawda?- spojrzała w smutne oczy przyjaciółki
-Tak to też…
-Tęsknisz za nim.
-Tęsknię… Wiem, ze to głupie. Minęło zaledwie kilka godzin… i to tylko cztery dni, ale… brakuje mi go…
-To nie jest głupie, Brennan. Kochasz go, dlatego tak za nim tęsknisz.
-Jeszcze nie wiem czy to miłość, Ange, ale… Ale wiem, że coś innego niż przyjaźń, coś większego… Na razie nie potrafię tego nazwać… Ale… nie uciekam już…
-Dobrze, kochana. To przyjdzie z czasem. Zrozumiesz i wierz mi, będziesz potrafiła to nazwać.
-Myślisz?
-Ja to wiem- Ange uśmiechnęła się. Bren patrzyła na nią chwilę i w końcu na jej twarzy też zagościł uśmiech- Lepiej się już czujesz?
-Tak.
-To chodź. Zabieram cię stąd. Potrzebujesz trochę powietrza. Chodźmy się gdzieś przejść.
-Nie mam ochoty na spacer Ange, przepraszam.
-Ok. to chociaż zamówmy sobie coś do jedzenia. Bootha nie ma, to ja o ciebie zadbam. Chodź, kochana.
-Masz rację. Powinnam coś zjeść. Nie mogę się tak zachowywać. On wróci, za trzy dni, ale wróci.
-Tak, wróci. Pewnie też usycha z tęsknoty za tobą…
-Ale nie dzwonił..- w tym momencie zadzwoniła komórka Brennan. Wyjęła ją z fartucha i spojrzała na wyświetlacz- To Booth- na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Nacisnęła zieloną słuchawkę- Cześć, Booth…
-Mówiłam, ze tęskni- powiedziała Ange z uśmiechem.
-Cześć Bones- odezwał się Seeley- Dzwonię zapytać co słychać i sprawdzić czy coś jadłaś. Tylko mi nie kłam, bo zadzwonię do Ange, a ona wszystko mi powie.
-Siedzę cały czas w Limbo….
-Bones!
-Wiem, wiem…
-Jadłaś?
-Nie… jeszcze nie. Nie miałam czasu…
-Szukasz wymówki.
-Nie. Wiesz miałyśmy właśnie zamiar z Ange coś zamówić. Uprzedziłeś nas.
-Ok., ok.
-Mówię prawdę.
-To prawda, Seeley!- krzyknęła artystka do słuchawki.
-Ange? Jest tam?- spytał zaskoczony Booth.
-Tak. Mówiłam ci.
-Dobra, wierzę.
-Booth, ty wracaj szybko, bo Tempe tęskni!- krzyknęła ponownie Angela.
-Ange!- skarciła ją Bones.
-To prawda, Bones?- spytał szczęśliwy.
-Prawda, Booth… Stęskniłam się za tobą…- na jej twarzy pojawił się rumieniec.
-Ja za tobą też. Nie wiem, jak ja przetrwam te cztery dni bez ciebie… Chyba umrę z tęsknoty.
-Ani mi się waż Booth! Musisz wrócić do… do mnie…
-To przenośnia, kochanie…- słowo „kochanie” wywołało przyjemną falę ciepła w sercu Bones.
-Rozumiem- zaśmiała się- Jak zawsze biorę wszystko dosłownie.
-Nie martw się tym. Ja zawsze jestem obok, żeby wszystko ci wytłumaczyć.
-wiem…
-Bones… muszę lecieć. Wyrwałem się na chwilkę na przerwę… zaraz zaczną mnie szukać…
-Jasne… tylko… Zadzwonisz do mnie jeszcze?
-Oczywiście. W każdej wolnej chwili będę do ciebie dzwonił.
-Dziękuję…- Ange stała z boku i tylko przypatrywała się Bones. Patrzyła jak na twarzy przyjaciółki maluje się coraz szerszy uśmiech, jak oczy odzyskują radość i swój dawny blask.
-Wiesz, czego bym teraz bardzo chciał?- spytał.
-Czego?
-Bardzo chciałbym móc trzymać cię w ramionach i… pocałować…
-Ja też bym tego chciała, Seeley…
-Ale za cztery dni nadrobimy wszystko, co?
-Pewnie.
-Ok, to ja zmykam. Pamiętaj, ze cię kocham, Bones.
-Wiem, Booth. Wiem o tym.
-To dobrze. To trzymaj się, Bones. Dbaj o siebie.
-Dobrze. Do usłyszenia, Seeley…
-Do usłyszenia…-  rozłączyli się. Ange patrzyła z uśmiechem na Brennan chowającą telefon. Nie chciała na razie o nic pytać. To co widziała, na razie jej wystarczy.
-Mówiłam- powiedziała artystka.
-Mówiłaś.
-Dobra. Skoro rozmowa z Agentem Gorącym poprawiła ci humor teraz możemy…. Iść coś zjeść.
-Tak. Chodźmy Ange.
Obie wyszły z Limbo, udały się na kanapy w holu i zamówiły tajskie. Po jakimś czasie przyszło zamówienie i obie zajęły się pochłanianiem obiadu. Dopiero teraz poczuły jak bardzo były głodne.
Po posiłku Ange wróciła do siebie, Bren do swojego gabinetu. Dziś już daruje sobie Limbo. Może uda jej się napisać kolejny rozdział książki. Humor po rozmowie z Boothem zdecydowanie się jej poprawił. Usiadła do laptopa z uśmiechem na twarzy. Pisanie przyszło samo, słowa po prostu same się pojawiały. Słowa, zdania i po kilku godzinach kolejny długi rozdział był już skończony.
Zbliżała się pora powrotu do domu. Bones wstała zza biurka i od razu poczuła jak zawroty głowy wracają…
-Znowu…- szepnęła, opierając się o blat biurka i zamykając oczy- Kurcze… a jeśli Ange ma rację?  Może powinnam…
Spakowała się, pożegnała z przyjaciółmi i ruszyła do domu.


80.

W drodze do domu mijała niejedną aptekę, ale za każdym razem, kiedy widziała kolejną, bała się zatrzymać. W końcu, przy jednej z nich postanowiła zaparkować. Chwilę siedziała w samochodzie i zastanawiała się czy powinna jednak do niej wejść.
-Daj spokój Brennan. Byłaś w Ruandzie, w Iraku, a boisz się wejść do apteki po jakiś głupi test?- mówiła do siebie, opierając ręce o kierownice.- Raz kozie kaplica…- sięgnęła drżącą lekko ręką do kluczyków, wyjęła je, odpięła pas, wysiadała i ruszyła w kierunku drzwi narożnej apteki. Stojąc przed nimi wzięła głęboki oddech, nacisnęła klamkę i weszła do środka. Nie było kolejek, więc podeszła do pierwszego okienka i poprosiła o domowy test ciążowy. Zapłaciła. Schowała pudełeczko do torebki i wróciła do samochodu.
-Co ja robię?- pytała przekręcając klucz w stacyjce i odpalając silnik. Po drodze, żeby jak najbardziej opóźnić powrót do domu i zmierzenie się z prawdą, zrobiła małe zakupy. Prawdą jest też, że przecież obiecała Boothowi dbać o siebie. Tylko czy aby na pewno dlatego weszła do tego sklepu? Czy nie było to spowodowane strachem przed powrotem do domu? Sama Temperance nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie. Po raz pierwszy denerwowało ją, że są takie małe kolejki. A więc, jednak to był strach. Szybko przyszła jej kolej, ponownie zapłaciła, zapakowała zakupy i wsiadła do samochodu. Teraz już się nie wykręci. Nie ma nic do załatwienia po drodze. Został tylko jeden cel- dom. Dom, który jest przecież jej twierdzą, jej miejscem, dom do którego teraz za wszelką cenę nie chciała wejść.
Podjechała pod bramę, wysiadła z samochodu i ruszyła do mieszkania. Ze zdenerwowania nie mogła trafić kluczem do dziurki. Mocowała się z nim dobre pięć minut. Kiedy w końcu udało jej się pokonać nie współpracujący zamek, nacisnęła klamkę i weszła do środka. Zamknęła drzwi na zasuwkę, tego zawsze pilnował Booth, za każdym razem jej to powtarzał.  Torebkę rzuciła na kanapę i zajęła się rozpakowywaniem zakupów. Kolejna wymówka, żeby nie wyciągać testu… Ale z zakupami poszło jej dość sprawnie, co też niezbyt ja ucieszyło. Nie zostało jej już nic… A może jednak? Ignorując torebkę z testem w środku, tylko czekającym na jego wyciagnięcie, udała się do łazienki. Odkręciła letnią wodę, zrzuciła ciuchy i postanowiła zmyć z siebie trud dzisiejszego dnia. Z każdą chwilą czuła, jak żołądek podjeżdża jej do gardła. Była coraz bliżej sięgnięcia do tej cholernej torebki, wyjęcia tego cholernego testu i sprawdzenia, co ma jej do powiedzenia… Ale jeszcze nie teraz. Teraz bierze prysznic i myśli kłębią się w jej głowie. Boi się. Tak, cholernie się boi. Bo co jeśli Angela ma rację i ona rzeczywiście jest w ciąży? Ale przecież nie, to jest niemożliwe. Zupełnie niemożliwe…
Po pół godzinie wyszła spod prysznica, narzuciła szlafrok i stwierdziła, ze jednak nie będzie w nim chodzić po domu. Poszła do sypialni, stanęła przed szafą i zastanawiała się w co się ubrać. Wyjęła zwykłą bluzę dresową, podkoszulek i dresy. Ubrała się i…
-No tak…- burknęła pod nosem i skierowała kroki do salonu. Spojrzała z daleka na leżąca torebkę i bała się do niej podejść, jakby za sprawą jej dotyku miała eksplodować. Walczyła z myślami i powoli, powoli ruszyła w jej kierunku. Usiadła na kanapie, zerknęła na nią jeszcze raz i w końcu zdecydowała się ją otworzyć. Wyjęła małe pudełeczko, w którym teraz ważyły się jej dalsze losy. Spojrzała na nie i nie wiedziała co ma zrobić.
-Boję się…- z jej oka spłynęła łza. Doskonale wiedziała, co będzie oznaczał wynik pozytywny, co będzie znaczył dla niej i Bootha…
Nie mogła tego zrobić sama. Nie była w stanie. Sięgnęła po telefon i wybrała numer przyjaciółki. Dwa sygnały…
-Ange, proszę cię, odbierz…- cztery sygnały..
-Hej, Brennan- odezwał się głos artystki.
-Ange… Proszę cię… Przyjedź do mnie… Możesz… Nie potrafię tego zrobić… Boję się…- mówiła Bones przez łzy.
-Co się dzieje, sweety?- Angela była nieźle przestraszona stanem Bren.
-Kupiłam test w aptece… ale boję się go zrobić… Możesz do mnie przyjechać? Proszę cię…
-Jasne, kochana, już do ciebie jadę. Czekaj na mnie!
-Dziękuję.
-Zaraz będę.- rozłączyła się. Tempe siedziała na kanapie, test wylądował na drugim końcu stołu, jak najdalej.

W innej części miasta. Restauracja.
-Jack! Zawieź mnie szybko do Brennan, proszę!- krzyknęła jak tylko rozłączyła rozmowę.
-Co się dzieje?- spytał zaskoczony.
-Nie mogę ci powiedzieć dokładnie o co chodzi, ale… Bren ma kłopoty, muszę być przy niej.
-Ok, już jedziemy. Zapłacę tylko. Możesz już iść do samochodu.
-Ok.- Ange wybiegła z restauracji, Jack szybkim krokiem podszedł do obsługi, zapłacił rachunek i wybiegł do Angeli. W ekspresowym tempie znaleźli się wewnątrz samochodu i jeszcze szybciej ruszyli z miejsca. Po drodze złamali chyba kilka przepisów, ale teraz najważniejsza była Brennan. Co tam przepisy, co tam mandaty. Szybko znaleźli się pod mieszkaniem Tempe.
-Nie czekaj na mnie Jack. Być może zostanę z nią na noc. Potrzebuje mnie.- powiedziała Ange wyskakując z pojazdu.
-Dobrze… Nie wiem co się takiego dzieje, ale… twoja obecność jej pomoże.- odpowiedział Hodgins.
-Musi. Pa, Jack
-Pa- Ange zamknęła drzwi i biegiem poleciała do mieszkania przyjaciółki. Jack odjechał.

Bones nadal siedziała w jednym i tym samym miejscu. nagle usłyszała pukanie do drzwi. Poderwała się do góry i prawie biegiem dotarła do drzwi. Otworzyła je i rzuciła się na szyję przyjaciółce.
-Ange… dziękuję, ze przyjechałaś…  Nie mogę zrobić tego sama…
-Spokojnie, sweety. Już jestem. Spokojnie. Chodź- uspokoiła ją Ange, zamknęła drzwi i zaprowadziła przyjaciółkę do salonu. Posadziła ją na kanapie.
-Co ja mam zrobić, Ang?
-Po pierwsze weź głęboki oddech i uspokój się.- Tempe posłuchała rady, wzięła kilka głębokich oddechów i od razu poczuła się odrobinkę, ale tylko odrobinkę spokojniejsza.
-Posłuchaj, Bren. Teraz już nic nie zmienisz. Po prostu musisz pójść do toalety, zrobić ten test i dowiedzieć się… prawdy… Nie zmienisz już tego.
-Wiem…
-Jeśli chcesz pójdę tam z tobą. Zrobimy to razem. Będę przy tobie. Jestem twoją przyjaciółką.
-Najlepszą przyjaciółką jaką mogłam sobie wymarzyć, Ange…
-Chodź- wstała i podała rękę Bones. Bren wyciągnęła swoją dłoń, podała przyjaciółce i wstała. Zabrała test ze stołu i razem poszły do łazienki.
-Ok, sweety. Wiesz, jak to się robi?
-Tak, przeczytałam…
-Dobra, ja się odwracam… Jak będziesz gotowa, powiedz. Potem razem zobaczymy co się z tobą dzieje.
-Ok…- Bren powoli odpakowała test… Ange stała odwrócona tyłem. Po chwili…
-Już… Teraz.. czekamy…- powiedziała Bones.
-Tak, teraz czekamy- artystka odwróciła się.  Bones siadła pod pralką, położyła test na niej i nic nie mówiła… Ange siadła obok, złapała przyjaciółkę za rękę. Minęło kila minut…
-Chyba już, sweety…- odezwała się Angela.
-Nie dam rady…- Bones nawet nie spojrzała do góry, odwracała wzrok od miejsca, w którym leżał test.
-Jeśli chcesz… ja to zrobię…
-Tak… Nie zdobędę się na sprawdzenie tego…
-Ok…- Ange wstała, położyła rękę na teście i podniosła go- Jesteś gotowa, kochana?- Bones najpierw kiwnęła głową na nie… ale po chwili dała znak, że jest gotowa. Angela spojrzała na test, jej wzrok zdradzał wszystko.
-I… i co?- spytała niepewnie Bren, chociaż już wiedziała, co tam jest. Chciała się upewnić.
-Bren, jesteś w ciąży! Pozytywny!- krzyknęła. Ucieszyła się z tej wiadomości.
-Co?- Bren zbladła.
-A mówiłaś, że między tobą a Boothem nic nie było. No wiesz, jak mogłaś mi nic nie powiedzieć. I czemu się bałaś? Ciąża jest cudowna. Maluszek rozwija się pod twoim sercem. Twoje dziecko. Twoje i Bootha. Bren! Nie masz się czym martwić. Seeley pokocha tą istotkę! Boże, będę ciocią! Spędziliście razem noc i ja nic o tym nie wiem? Jestem twoją przyjaciółką. Ale, ok. wybaczę ci to- Angela rozgadała się jak najęta. Nie miała pojęcia, że to co mówi niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Była tak podekscytowana, że nie zauważyła, jak z oczu Bren powoli spływają łzy, jedna po drugiej…- Najważniejsze, ze ty i Booth wreszcie coś zrozumieliście, przyznaliście się do swoich uczuć. Bo to musiało się stać, skoro spaliście ze sobą. Jestem taka podekscytowana.
-Ange… przestań…- powiedziała cicho, szlochając.
-Nie cieszysz się?- spojrzała na przyjaciółkę. Kucnęła obok i wzięła jej dłoń w swoją- Ja wiem, ze się boisz, ale Booth…
-Nie spaliśmy ze sobą, Ang.- Oczy artystki zrobiły się okrągłe ze zdziwienia- Nic się miedzy nami nie wydarzyło. Oprócz kilku pocałunków… ale nie wspólna noc…
-Co ty mówisz?- tym razem Angela zbladła.
-Jeśli jestem w ciąży to… to na pewno nie… nie jest to dziecko Bootha… Nie spaliśmy ze sobą…
-Ale…
-To… Ostatnio spałam z… Jackiem, dyrektorem teatru… Ale…
-Sweety, przepraszam. Przepraszam cię, ja…
-Nie masz za co mnie przepraszać… Powiedz mi co ja mam zrobić…. Ja nie kocham Jacka… nigdy go nie kochałam…. Nie chcę mieć z nim dziecka…
-Sweety…- Angela przytuliła płaczącą przyjaciółkę.- Chodź… Chodźmy do salonu…- podniosła Bones i razem poszły do pokoju. Siadły na kanapie. Bren cały czas płakała, a Angela obejmowała ją, by wiedziała i czuła, ze przy niej jest.
-Nie chcę żeby ojcem mojego dziecka był Jack…- wyszeptała.
-Chciałabyś żeby ojcem był Booth prawda?- Ange spojrzała na Brennan.
-Nie, To znaczy… Ja na razie… Ange, ja po prostu nie czuję się na siłach… nie wyobrażam sobie mieć teraz dziecka… z nikim, a z tym… Jackiem to już na pewno nie.
-Powiesz mu?
-Komu?
-Jackowi?
-Nie. Nie chcę mieć z nim nic do czynienia. Nie chcę żeby wiedział o dziecku.
-A Boothowi?
-Nie mogę mu powiedzieć. Nie teraz. Nie jestem na to gotowa.
-Będziesz musiała mu o tym powiedzieć, Bren…
-Wiem, Ange… Ale teraz nie umiem… Stracę go.. Jak się dowie, ze jestem w ciąży z innym mężczyzną… po prostu go stracę… Jednak sen okazał się być prawdą…
-Jaki sen?
-Przez kilka ostatnich nocy śniło mi się, ze… że kocham się z Boothem, że jesteśmy razem w łóżku i… czułam się taka szczęśliwa, a potem… potem patrzyłam jak odchodzi… Ten sen powtarza się prawie każdej nocy… Dlatego bałam się zasnąć… Spełnił się…
-Brennan… Sny się nie spełniają. Musisz z nim porozmawiać… On cię kocha… Nic tego nie zmieni.
-Ange, powinnam to zakończyć teraz… Na początku… Nie chcę żeby przeze mnie cierpiał…
-Sweety, nie możesz…
-Widzisz… Ja potrafię tylko krzywdzić ludzi…
-To nie prawda, Tempe… Nie mów tak…- w oku Angeli zakręciła się łza. Jak ona może tak mówić?
-Ange nie wiem co mam teraz zrobić… Nie wiem…
-Musisz powiedzieć Boothowi…To był błąd Brennan… ale teraz już nic na to nie poradzisz. Źle robiłaś sypiając z Jackiem bez zabezpieczenia.
-Zabezpieczaliśmy się, przeważnie…
-Może coś nawaliło, to się zdarza…
-Popełniłam największy błąd w życiu, prawda, Ange?
-Nie będę cię okłamywać, sweety. Tak. Popełniłaś błąd. Olbrzymi błąd. Ale… Booth cię kocha. On cię nie opuści.
-Nie, Ang. on nie może się dowiedzieć.
-Ale jak ciąża będzie zaawansowana, jak to przed nim ukryjesz?
-Nie wiem… Może wyjadę.
- I znowu uciekniesz? I co? A jak dziecko się pojawi, to co zrobisz? Nie wrócisz nigdy do DC, bo będziesz się bała. Znowu uciekniesz? I co ci to da? Stracisz szansę na szczęście
-Już ją straciłam Ange.
-Nie mów tak.
-Może powiem Boothowi, ale nie teraz… Teraz nie potrafię… I proszę cię, żebyś też nikomu tego nie mówiła.
-Nie powiem, jeśli ty tego nie chcesz.
-Dzięki…
-Sweety. Masz mnie. Pamiętaj, ze ja nigdy cię nie opuszczę. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i cokolwiek się stanie, nadal nią będę, nie zapominaj o tym.
-Dziękuję, Ange… Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła…
-Uciekłabyś i zmarnowała sobie życie.
-Tak…
-Nie pozwól odejść swojemu szczęściu, sweety… Nie masz prawa tego robić- Bones milczała, przytuliła się do Ange i płakała.
-Zostanę dzisiaj z tobą. Nie martw się. Pomogę ci przez to przejść. Zawsze będę przy tobie.
-Dziękuję…
Już nic więcej nie mówiły. Siedziały na kanapie. Bones wciąż płakała, Ange starała się jak mogła pomóc jej swoją obecnością. W końcu zmęczona płaczem Bren zasnęła. Ange ułożyła ją na kanapie, przykryła kocem… Na szczęście jej kanapa była wygodna. Mogła ją obudzić i przenieść do sypialni, ale nie miała sumienia, nie mogła teraz tego zrobić. Sen jest jej teraz potrzebny. Usiadła na fotelu naprzeciwko i czuwała przy Tempe. Wiedziała, że popełniła błąd i było jej strasznie żal z powodu tego co się stało.
„Dlaczego oni musza tak cierpieć?- pytała siebie w myślach- Czemu los ich tak każe? Za co? Za to że odnaleźli swoją miłość? Czemu im przeszkadza? Czemu teraz kiedy wszystko tak pięknie zaczęło się układać, wszystko się wali? Dlaczego moja przyjaciółka musi tak cierpieć w życiu? I tak już wiele przeżyła, a teraz jeszcze to… Jak ja mam im pomóc…?”
Po kilku godzinach czuwania przysnęła na fotelu.
Jutro wydarzenia tego dnia wrócą ze zdwojona siłą. A co będzie jak już wróci Booth? Co się teraz z nimi stanie?
 
 
 
 

1 komentarz: