Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

ZDRADA W TEATRZE [101-110/123]

101.

Minęło dopiero pół godziny, a Seeley miał wrażenie jakby czekanie trwało wieczność. Najbardziej bolało go to, że teraz nic nie mógł zrobić, nic od niego nie zależało, Bren musi walczyć, jedyne co może, to być przy niej, sprawić by czuła się kochana i wiedziała, że ma do kogo wracać. Siedział przy łóżku cały czas trzymając ją za rękę. Mówił cały czas, chciał, żeby słyszała jego głos, może on pomoże jej wrócić.  Minęło kolejne pół godziny… jej stan się nie zmieniał, ciągle spała, była taka blada, taka… smutna.


W innej części szpitala
-Dzień dobry- do budynku wbiegają Angela, Cam, Hodgins i Wendell, Ang krzyczy do recepcjonistki- Przywieziono tu do państwa jakieś dwie godziny temu Dr Temperance Brennan, proszę nam powiedzieć gdzie ona jest? Co z nią?
-Kim państwo są dla pacjentki?- spytała grzecznie.
-Jesteśmy jej przyjaciółmi- odpowiada Cam.
-Niestety informacji na temat stanu zdrowia pacjentki mogę udzielać tylko rodzinie. Przykro mi.
-Niech pani sobie z nas nie żartuje- do rozmowy wtrącił się Hodgins- Przyjechaliśmy tutaj z Waszyngtonu, jak tylko Agent Booth powiedział nam co się stało! Pewnie jest teraz z nią! Proszę nam powiedzieć!
-Agent Booth, tak? To ten wysoki ciemne włosy i czekoladowe oczy?
-Tak! To on!- wrzasnęła Ange.
-Jesteście jego przyjaciółmi?
-Tak! Już przecież to pani mówiliśmy! Co z Brennan?- krzyczała zapłakana artystka.
-Obecnie jest na OIOMie, na razie nie wiadomo, co dalej. Jej stan jeszcze się nie ustabilizował, czekamy.
-Musimy ją zobaczyć, proszę- mówiła Ange.
-To jest OIOM proszę pani, nie możecie tam wchodzić.
-Nie musimy wchodzić do sali, chcemy ją tylko zobaczyć! Chcemy, żeby wiedziała, że jesteśmy, żeby czuła naszą obecność. Tylko tyle! Booth  też musi wiedzieć, ze jesteśmy. Przecież on się załamie. Potrzebują naszej pomocy. Oboje!- kontynuowała Ange starając się powstrzymywać łzy.
-Jesteście bardzo uparci. Dobrze. Ann!- krzyknęła do jakiejś pielęgniarki.
-Tak?- drobna kobieta podeszła do recepcji.
-Zaprowadź proszę tych państwa na OIOM do Dr Temperance Brennan, to ta pacjentka, którą przywieźli jakieś dwie godziny temu, postrzelona podczas festiwalu.
-Wiem która. Ale OIOM to…
-Nic nie mów. Oni nie wyjdą stąd dopóki ich tam nie wpuścimy. Po prostu to zrób, proszę.
-Dobrze. Proszę za mną- zwróciła się do przyjaciół i razem poszli na OIOM- Tylko nie wolno wam tam wchodzić, jeśli już ktoś może tam przebywać, to tylko jedna osoba. Będziecie musieli porozmawiać z Agentem Boothem.
-Dziękujemy…- powiedzieli wszyscy szeptem i od razu znaleźli się przy szybie. Patrzyli ze smutkiem w oczach na Brennan, leżącą bezbronnie w białej pościeli i na Agenta Bootha siedzącego obok, trzymającego ją za rękę i płaczącego. Nie wiedzieli, co mają zrobić, stali i po każdym policzku spływały łzy. W każdym sercu pojawił się smutek, żal, bezsilność i niewyobrażalny ból. Nawet nie potrafili sobie wyobrazić, co teraz czuje Seeley, przecież on tak bardzo ją kocha. Gdyby coś się jej stało, nie przeżyje tego. Ale nie, nic nie może się stać. Brennan się obudzi, odzyska siły i wszystko będzie jak dawniej, z tą jedną małą różnicą, że będą razem naprawdę, Bones zrozumiała i będzie mogła wreszcie powiedzieć mu wszystko do czego nie zdążyła się przyznać. Musi być dobrze, inny obrót sprawy nie wchodzi nawet w grę.
Booth poczuł na sobie czyjś wzrok, powoli odwrócił głowę w stronę dużej szyby, za którą zobaczył wszystkich przyjaciół. Lekko się do nich uśmiechnął. Tyle im wystarczyło, to znaczyło, że cieszy się, że przyjechali i są z nimi. Cam, Ange, Wendell i Jack również uśmiechnęli się przez łzy, a to powiedziało mu, iż całym sercem wierzą, że wszystko się ułoży i Bren w końcu odzyska przytomność.
Po kilki minutach pojawił się lekarz, wszedł do Sali
-Pani Booth- położył rękę na jego ramieniu- Musi pan na chwilkę wyjść, musimy wszystko sprawdzić… Pan w tym czasie może porozmawia z przyjaciółmi? Czekają na jakieś informacje od pana…
-Dobrze…- Booth wstał, przed wyjściem jednak zwrócił się jeszcze do Bren- Bones, muszę na chwilkę wyjść, lekarz cię zbada, ale ja jestem obok, pamiętaj. Są też nasi przyjaciele, nie jesteś sama. Kocham cię- pocałował ją delikatnie w czoło i wyszedł.
-Booth…- Angela od razu podeszła do niego i mocno przytuliła. Oboje płakali- Booth jak to się stało?
-Grali spektakl i… niewiadomo kiedy padł strzał, najpierw jeden potem drugi. Jakiś mężczyzna osunął się na fotelu, ktoś krzyczał… i… i Bones po prostu upadła na ziemię… Tam było tyle krwi… leżała we krwi... ktoś chciał ją zamordować… ktoś to zlecił. Tamten człowiek popełnił samobójstwo. Zawiadomiłem już FBI, próbują ustalić kim był i dla kogo pracował… kto zlecił morderstwo mojej kochanej Bones… Ange ja nie wiem, co ja mam zrobić… nie mogę jej teraz stracić. Kocham ją z całego serca… ona jest moim sercem…
-Booth nie stracisz jej, słyszysz?- Ange złapała go za ramiona i spojrzała głęboko w oczy- Nie stracisz jej! Ona się obudzi, odzyska przytomność i będziecie mogli być wreszcie razem. Słyszysz mnie?- patrzyła w jego puste oczy. Milczał i patrzył na nią, wiedział, ze nie kłamie.
-Masz rację Ang… Ona musi żyć.
-I będzie Seeley- powiedziała Cam.
-Dziękuję, że tak szybko przyjechaliście, ona musi czuć naszą obecność.
-Nie mogliśmy nie przyjechać- powiedział Wendell- Jesteście naszymi przyjaciółmi.
-Wendell ma rację- odezwał się Hodgins- Przyjaciele są zawsze obok, w każdej chwili, dobrej i złej. Nie moglibyśmy się od was odwrócić.
-Dziękuję…- wyszeptał i wszyscy spojrzeli na Bren. Lekarz krzątał się wokół łóżka, sprawdzał, badał, zmienił kroplówkę i po chwili wyszedł.
-Doktorze i co z nią?- spytał od razu Seeley.
-Nie chcę zapeszać, ale wydaje mi się, że jest lepiej- powiedział, a wszyscy odetchnęli z ulgą- Jest jeszcze słaba, ale powoli zaczyna nabierać kolorów, uzupełniamy braki krwi, nie widzę żadnych niepokojących zmian. Powinno być dobrze.
-Dlaczego jeszcze nie odzyskała przytomności?- spytała Angela.
-Jest to skutek utraty krwi, szoku i reakcji na narkozę.
-Nic jej już nie grozi?- spytała Cam ze strachem.
-Niestety istnieje jedno niebezpieczeństwo…
-Co takiego?- Seeley spojrzał ze strachem w oczach na lekarza.
-Jeśli nie obudzi się do jutra, może zapaść w śpiączkę, a wtedy już nikt nie będzie w stanie powiedzieć, kiedy do nas wróci- przyjaciele zbledli.
-Doktorze, proszę zrobić wszystko, żeby nie doprowadzić do śpiączki, żeby… żeby Bones się obudziła, proszę…- wyszeptał przez łzy Seeley.
-Obiecuję wam, że każdy z nas zrobi wszystko, dosłownie wszystko, żeby nie pozwolić tej młodej kobiecie zapaść w śpiączkę. Postaramy się ze wszystkich sił, żeby się obudziła.
-Dziękuję…- powiedział Booth i uściskał rękę lekarza.
-Nie pozwolimy jej odejść, panie Booth, tego może być pan pewien.
-Mogę już do niej wejść?
-Oczywiście. Do zobaczenia państwu- powiedział lekarz i wyszedł.
-Booth…- zaczęła Angela.
-Tak?
-Posłuchaj może… ustalimy jakieś dyżury tutaj… nie pozwolą nam wszystkim tutaj zostać, a ty też będziesz musiał w końcu odpocząć.
-Ja od niej nie odejdę nawet na krok, ale… to dobry pomysł, możecie ustalić dyżury.
-Tak zrobimy- powiedziała Cam.
-Tu niedaleko jest hotel, w którym się zatrzymaliśmy… Możecie tam nocować, w naszym pokoju, jak chcecie…- podał im karteczkę z adresem, klucz, na kartce napisał im upoważnienie do korzystania z pokoju.
-Dzięki Seeley…- powiedzieli.
-Nie ma za co, a teraz wracam do niej…
-Ok- Booth wszedł z powrotem do sali, usiadł na krześle i złapał ukochaną za rękę. Mógłby przysiąc, że poczuł przez ułamek sekundy, jak zaciska swoje drobne palce na jego dłoni…
-Już jestem kochanie. Jestem- szepnął.

-Chyba będzie trzeba zadzwonić do Sweets’a, to też jest nasz przyjaciel…- powiedziała Angela.
-Masz rację, ale on chyba cały czas jest na tym jakimś szkoleniu półrocznym czy czymś takim…- powiedziała Cam.
-Nieważne. Będzie zły, jak mu nie powiemy. Musi wiedzieć.
-Racja…
-Słuchajcie, chciałabym wziąć pierwszy dyżur…- artystka spojrzała na resztę- Muszę tu być…
-Dobrze, Ang- powiedzieli- My pójdziemy do tego hotelu, nad ranem ktoś cię zmieni, ok.?- powiedział Hodgins przytulając ją do siebie- Będzie dobrze…
-Wiem… Dzięki… i zadzwońcie do Sweets’a
-Zadzwonimy- odpowiedzieli- pilnuj ich.
-Będę.
Pożegnali się. Ange została pod salą Tempe, a reszta pojechała do hotelu.


102.

Szybko nadeszła noc. Stan Brennan się ustabilizował, było coraz lepiej. Lekarze mówili, ze nad ranem powinna się obudzić. Seeley czuwał przy nią całą noc, Angela siedziała na korytarzu i pilnowała oboje. Żadne z nich nie myślało o zmęczeniu, bo ono nie było teraz ważne.
Gdzieś nad ranem, Booth poczuł, jak uścisk na jego ręce przybiera na sile, spojrzał na Tempe.
-Bones, Bones, kochanie słyszysz mnie? Jestem tutaj- mówił- Jestem, otwórz oczy. Otwórz…
-Booth?- usłyszał cichy, słaby szept.
-Tak, tak to ja. Bones, obudź się.
-B… Booth… przepraszam…
-Nie przepraszaj mnie, nie masz za co mnie przepraszać, kochanie. Tylko się obudź, tylko otwórz oczy- łzy spływały po jego policzku jedna po drugiej. Bren zaczęła kaszleć i ciężej oddychać. Angela zauważyła, że coś dziwnego dzieje się w sali, złamała zakaz i weszła do środka, właściwie zdążyła uchylić tylko drzwi.
-Booth?- spytała, Seeley odwrócił się do niej
-Leć po lekarza, coś się dzieje! Szybko, Ange!- krzyknął. Artystka wybiegła z sali- Bones spokojnie, spokojnie, oddychaj… jestem tutaj. Jestem.
-Booth…- zdołała powiedzieć przed kolejną falą kaszlu.
-Jestem!
Do sali wbiegł lekarz
 -Proszę się odsunąć, panie Booth- powiedział od razu znajdując się przy Tempe. Ange zabrała Seeley’a na zewnątrz.
-Co się z nią dzieje, Ang? przecież już było dobrze… Wymówiła moje imię… i powiedziała „przepraszam”… dlaczego? Za co ona mnie przeprasza?
-Nie wiem, Booth… Nie wiem…- stali i wpatrywali się w lekarza i Bones. Po chwili lekarz wyszedł.
-Co się dzieje?- spytał Booth.
-Budzi się…- powiedział z uśmiechem.
-Dlaczego kaszlała? Strasznie źle oddychała…
-To tylko przypadek, nic złego się nie dzieje. Widocznie coś podrażniło jej gardło. Wszystko jest dobrze. Może pan do niej wejść. Lada chwila się obudzi.
-Dziękuję- powiedział Seeley z uśmiechem na twarzy- A… możemy tam wejść razem?
-Dla was zrobię wyjątek. Proszę…
-Dziękuje- Ang i Seeley weszli do sali Tempe, tym razem oboje usiedli na krzesłach i wpatrywali się w teraz już zarumienioną twarz Bren.
-Budzi się, Seeley…- powiedziała szeptam Angela, tym razem po ich policzkach spływały łzy szczęścia.
-Tak, Ang… Budzi się- po raz pierwszy Booth się uśmiechnął- Tempe, wracaj do nas…
Minęło może z pięć minut, kiedy Bones ponownie się poruszyła i wyszeptała
-Booth… Booth…
-Jestem kochanie.- przytulił jej rękę do piersi i ucałował. Bren powoli zaczęła otwierać oczy, kilka razy mrugnęła- Budzi się… Dobrze kochanie, dobrze…- w końcu Bren otworzyła oczy, powoli odwróciła głowę w stronę Bootha i Angeli, spojrzała na nich i lekko się uśmiechnęła
-Jesteście…- powiedziała.
-Tak. Jak to dobrze, ze jesteś z nami- powiedział uradowany Booth i ponownie ucałował jej drobną rękę.
-Co się stało?- spytała- Gdzie ja jestem?
-Jesteś w szpitalu.- odpowiedziała Angela.
-W szpitalu? Dlaczego?
-Postrzelili cię…- szepnął Booth- Ale już wszystko dobrze, jesteś z nami, obudziłaś się. Nie pozwolę cię już więcej skrzywdzić. Wybacz mi proszę, że pozwoliłem na to…
-Booth to nie twoja wina. Nikt się tego nie spodziewał, przecież… nie prowadziliśmy żadnej sprawy, nikt mi nie groził… Skąd mogłeś wiedzieć?
-Nie mogłem…
-Właśnie.
-Tak bardzo cię kocham, nie mógłbym cię stracić.
-Nie stracisz. Jestem…
-Kocham cię.
-Booth… mogę mieć do ciebie prośbę?
-Co tylko zechcesz
-Pocałuj mnie…- na twarzy artystki pojawił się uśmiech.
-To może ja sobie pójdę?- powiedziała Ange.
-Nie musisz Ang…- powiedziała Bren z uśmiechem na twarzy. To jej się spodobało. Uwielbiała patrzeć jak ta dwójka się całuje. To zawsze było takie gorące.- Pocałuj mnie Booth…- Seeley wstał z krzesła, nachylił się nad nią i złączyli swoje usta w namiętnym,
pełnym uczucia pocałunku. z olbrzymią tęsknotą smakowali swoich warg.
-Brakowało mi tego…- szepnęła kiedy skończyli.
-Mi też…- powiedział wciąż patrząc w jej piękne, błękitne oczy.
-To takie hot- odezwała się artystka- Jak ja się cieszę, nawet nie macie pojęcia.
-Po tobie widać wszystko Ang- powiedział Seeley z uśmiechem. Szczęście chyba wreszcie  do nich wróciło, ale burza jeszcze nie przeszła, co prawda nie było już błyskawic i grzmotów, ale deszcz wciąż padał. Czarne chmury nadal wisiały na niebie. Przejdą, czy znowu zwiastują jakieś wydarzenie? Czas pokaże, jakie skutki i szkody po sobie pozostawi.
-Muszę dać znać reszcie, ze się obudziłaś, czekają na wiadomość- powiedziała Angela- Seeley, a może ty do nich zadzwonisz, co?
-Chcesz się mnie pozbyć prawda i wyciągnąć z Bones jakieś szczegóły, tak?- Ange się uśmiechnęła- No tak i po co ja pytam- przewrócił teatralnie oczami- Bones, kochanie nie będziesz miała nic przeciwko, że powiadomię resztę o twoim powrocie?
-Resztę?- spytała zaskoczona.
-Tak są wszyscy. Cam, Hodgins i Wendell są w hotelu, czekają na wiadomość.
-Zadzwoń do nich- powiedziała z uśmiechem.
-Pójdę jeszcze po kawę, dobrze? Ang chcesz też?- spytał.
-Poproszę. Potrzebuję dużej dawki kofeiny- powiedziała z uśmiechem.
-Ok., to ja zaraz do was wracam- jeszcze raz złożył na ustach Bones słodki pocałunek i wyszedł z sali.
-Naprawdę chcesz coś ze mnie wyciągnąć?- zwróciła się do artystki, na której już zdążył pojawić się chytry uśmieszek.
-Oj, sweety, jak wy dobrze mnie znacie- powiedziała.
-Zanim zapytasz, mogę mieć do ciebie prośbę?
-Oczywiście. Proś o co chcesz, kochana.
-Możesz jakoś dyskretnie zapytać lekarza, co z moim dzieckiem?
-Nie powiedziałaś jeszcze Boothowi?- zajęte poważną rozmową, nie usłyszały nawet, jak otworzyły się drzwi i ktoś wszedł do środka. Mężczyzna stał i słuchał.
-Jeszcze nie. Miałam mu powiedzieć po spektaklu, ale nie zdążyłam. Proszę cię zapytaj lekarza, tak żeby Booth się nie dowiedział, co z moim dzieckiem… Ja mu powiem, ale muszę najpierw wiedzieć, czy z nim wszystko w porządku…
-Zapytam sweety. Obiecujesz, że powiesz Boothowi o ciąży z tym całym Jackiem?
-Obiecuję.
-Jesteś w ciąży?- usłyszały nagle męski głos i obie skierowały wzrok w kierunku drzwi- Dlaczego ja nic o tym nie wiem?


103.

-Jack? Co ty tu robisz?- spytała zaskoczona Tempe
-Dowiedziałem się, gdzie cię zawieźli i przyjechałem zobaczyć jak się czujesz… Dlaczego mi nie powiedziałaś? Ten test, który znalazłem u ciebie jednak był twój? Okłamałaś mnie…- mówił ze smutkiem w głosie- Dlaczego Tempe?
-Jack, ja…
-Czy mogłaby nas pani na chwilę zostawić samych?- zwrócił się do Angeli.
-Nie sądzę- odpowiedziała Ang.
-Ange, proszę… Zostaw nas na chwilę samych- powiedziała Bren.
-Sweety…
-Nie martw się o mnie.
-Nie musi się pani bać, nie zrobię jej krzywdy. Przecież jest matką mojego dziecka i kiedyś ją kochałem. Jest bezpieczna, chcę tylko porozmawiać…
-Dobrze, ale będę za szybą, jak by coś się działo, krzycz Bren.- artystka wstała.
-Spokojnie- powiedziała Bren, Ange wyszła na zewnątrz. Jack usiadł na krześle i spojrzał w oczy Bones.
-Tempe, dlaczego mi nie powiedziałaś?
-Nie chciałam żebyś wiedział. Mówiłam ci na początku naszej znajomości, że ja nie szukam żadnych związków i nie chcę się angażować. To był tylko seks, ale niestety tak się stało, ze coś nawaliło i wpadłam. Po tym co zrobiłeś, nie chciałam cię znać i nie miałam zamiaru mówić ci o dziecku, nie chciałam mieć z tobą nic wspólnego…
-Teraz kiedy wiem, nie możesz zabronić mi być ojcem dla tego maluszka…
-Wiem… ale nie chcę z tobą być, Jack… Kocham Bootha.
-Jedyne czego będę teraz chciał, to prawo do mojego dziecka, Tempe. Nie będę niszczył ci życia. Jeśli mnie nie kochasz, a kochasz Bootha, to ja siłą cię nie zatrzymam, ale pozwól mi być ojcem i widywać się z dzieckiem, jak już się urodzi…
-Nie mogę odbierać mojemu dziecku ojca, ale… zrobię to pod warunkiem, ze ty nie będziesz próbował zniszczyć mi życia i tego co jest miedzy mną a Seeley’em…
-Obiecuję ci to.
-Ok. ale teraz muszę cię prosić o… wyjście. Zaraz wróci Booth, chcę porozmawiać z nim sama. Nie potrzebuję awantury… Muszę powiedzieć mu prawdę, bez ciebie.
-Dobrze. Dobrze, Tempe…- wstaje- Trzymaj się i… dbaj o nasze dziecko.
-Będę…
-Pa…- Jack wyszedł- widzisz nic jej nie zrobiłem- powiedział do artystki, kiedy zamknął drzwi sali.
-Tylko byś spróbował- powiedziała poważnie- Idź już. Ona potrzebuje spokoju.
-Cześć- powiedział i odszedł. Angela nic nie odpowiedziała. Weszła do Tempe
-Sweety, w porządku?
-Tak, chyba tak… Ale… nie chciałam żeby wiedział o dziecku.
-Teraz już nic na to nie poradzisz. Jedyne co możesz zrobić, to jak najszybciej powiedzieć o tym Booth’owi.
-Wiem. Jak tyko tu przyjdzie, wszystko mu powiem, Ange. Wszystko.

Gdzieś na szpitalnym korytarzu
Booth właśnie odchodzi od automatu z kawą. Podchodzi do niego Jack.
-Cześć, Booth- mówi.
-Co ty tu robisz?- spytał widocznie zaskoczony. Akurat jego się tutaj nie spodziewał.
-Przyszedłem zobaczyć jak czuje się Tempe.
-Doskonale. Obudziła się, nic jej nie jest. Możesz zniknąć z naszego życia.
-Obawiam się, że już nigdy nie zniknę, jak to powiedziałeś, z WASZEGO życia- powiedział a na jego twarzy pojawił się chytry, tryumfujący uśmiech.
-Co masz na myśli?- ta krótka rozmowa powoli zaczynała drażnić agenta. Jeszcze tego mu brakowało, jakiegoś byłego kochanka Bones, który wtyka nos w nieswoje sprawy.
-A na przykład to, że Tempe jest matką mojego dziecka, a ja nie mam zamiaru zostawić tego maluszka. Chcę być dla niego ojcem- Booth otworzył szeroko oczy.
-O czym ty do cholery mówisz?!
-O tym, że Tempe jest w ciąży. Ze mną. Niedługo będziemy mieli dziecko. Powiedziała, że chce żebym był dla niego ojcem i powiedziała mi, że mnie kochała i chyba nadal coś do mnie czuje.
-Kłamiesz!- Booth złapał go za bluzę i przyciągnął do siebie, gotowy zaatakować.
-Skoro nie wierzysz zapytaj swoją… Bones, czy to nieprawda. Właśnie od niej wracam. Powiedziała mi o ciąży. Boi się, ale ja jej nie opuszczę. Nigdy.
-Kłamiesz sukinsynu!
-Puść mnie, Booth. Nic na to nie poradzisz. Kiedy byliśmy razem, byliśmy bardzo aktywni seksualnie i teraz czekamy na owoc naszych wspólnie spędzonych nocy. Nie zmienisz tego. Za kilka miesięcy się przekonasz, skoro teraz mi nie wierzysz- wyszarpał się z uścisku agenta- Chyba jednak to ja wygrałem- uśmiechnął się- Pogadaj z nią. Powie ci wszystko. Czeka na ciebie- odwrócił się i odszedł. Seeley stał zamurowany i nie wiedział, co ma o tym myśleć.
-Czy to możliwe, ze on mówi prawdę? Tempe mnie okłamała…?- mówił do siebie i czuł jak w jego oku pojawia się łza- Ange… ona będzie wiedziała. Nie mogę zapytać Bren… Jeśli okaże się, ze Jack kłamał pomyśli, ze nie mam do niej zaufania… Nie wierzę, ze mogła mnie okłamać, ale…- poszedł z powrotem na OIOM. Uchylił drzwi
-Ange… Mogę cię na chwilę prosić? Lekarz chciał coś od nas.- skłamał- Bones zaraz wrócimy.
-Dobrze…- powiedziała Bren.
-Już idę, Seeley. Co się stało?- wyszła z sali.
-Chodź ze mną- powiedział Booth i odeszli od sali Bren, tak by nie mogła ich widzieć. Stanęli w korytarzu- Ange musisz mi coś powiedzieć i bardzo cię proszę nie kłam. Tobie Bones na pewno powiedziała, jesteś jej najlepszą przyjaciółką…
-Ale o co chodzi, Seeley?- spytała zdezorientowana.
-Czy… Czy Bones jest w ciąży z Jackiem?- Ange otworzyła szeroko oczy i zupełnie ją zatkało, nie mogła wydobyć z siebie głosu- Odpowiedz mi. I tak się dowiem. Musze wiedzieć, czy to prawda.
-Ale…
-Ange!
-Kiedy cię nie było…- zaczęła powoli- Bren źle się czuła… kupiła test w aptece i razem go zrobiłyśmy, bo się bała…
-Jaki był wynik, Ang?
-… p… pozytywny…
-Czyli to prawda?- posmutniał.
-Tak.
-Jack jest ojcem?
-Tak…
-Jak ona mogła mi to zrobić?
-Booth, przecież kiedy byli razem, wy jeszcze się do niczego przed sobą nie przyznaliście. Nie wiedziała, że ją kochasz…
-Nie chodzi mi o to, Ang, dobrze wiesz. Jak mogła mi nie powiedzieć i… okłamywać mnie. Obiecała, ze tego nie zrobi…
-Ona była przerażona. Nie chciała tego dziecka, bała się tobie powiedzieć, bo…
-Nie chcę teraz tego słuchać, Ange- z jego oka spłynęła łza.
-Porozmawiaj z nią
-Nie potrafię. Nie teraz.
-Booth, a… skąd wiesz o ciąży?
-Ojciec dziecka był tak miły, że mi powiedział. Dowiedziałem się od Jacka, nie od niej i to boli mnie najbardziej. Powinna była mi powiedzieć.
-Bała się…
-Jak zawsze. Ange, nie usprawiedliwiaj jej.
-Booth, ale ty ją kochasz… zrób coś, porozmawiajcie.
-Kocham ją, dlatego tak to boli… Nie wiem, czy mogę jej to wybaczyć… Muszę się z tym oswoić.
-Seeley, proszę nie niszcz tego… Ona cię kocha.
-Nie jestem tego taki pewien. Nigdy tego od niej nie słyszałem. Przepraszam cię, ale muszę… muszę stąd wyjść, jak najszybciej- podał jej kubki z kawą.
-Nie rób tego!
-Nie mogę teraz na nią spojrzeć… Będę musiał to przemyśleć… Powiedz jej, że… że Cullen do mnie dzwonił i wysyła mnie na kolejną misję i nie wiem kiedy wrócę…
-Zostawisz ją?
-Muszę wyjechać… Teraz- odwrócił się i skierował do wyjścia.
-Booth! Błagam cię, nie rób tego! Nie możesz! Wybacz jej, ona cię kocha!
-Pa, Ang…- odszedł.
-Nie wierzę w to co się dzieje. Naprawdę nie wierzę, to jakiś koszmar, a ja na pewno zaraz się obudzę- mówiła do siebie kręcąc głową na wszystkie strony, ludzie patrzyli na nią z dziwnymi minami- Booth nigdy by nie odszedł- uszczypnęła się- Ała! Kurde to nie sen… Boże! To stało się naprawdę! Muszę do niej wracać! Natychmiast!- przekazała kubki z kawą jakiejś pielęgniarce i pobiegła z powrotem do sali Tempe.


104.

W sali Bren siedział lekarz. Angela wpadła z hukiem do środka, nie zauważyła go wcześniej
-Oszalała pani?- spojrzał na nią karcącym wzrokiem- To jest OIOM!
-Przepraszam doktorze…- wysapała.
-Ange, co się dzieje?- spytała Bones widząc przerażoną minę przyjaciółki.
-On wie…
-Co? Kto?
-Booth… wie o twojej ciąży… z Jackiem…
-Co?- spojrzała wystraszona na Ange.
-Jack mu powiedział.
-Gdzie on teraz jest?
-Wyszedł…
-Jak to wyszedł?
-Powiedział, ze musi wyjechać…
-Nie…- rozpłakała się- Co ja zrobiłam…
-Przepraszam bardzo, ale…- wtrącił się lekarz, nie do końca rozumiał co się właśnie dzieje- o jakiej ciąży panie mówią?
-O ciąży Brennan!- krzyknęła artystka- Jest w ciąży z kimś innym, jest z Boothem, kocha go, ale zaliczyła wpadkę i… Jest prawie w drugim miesiącu…- Ange nawijała, ale doktor jej przerwał.
-Przepraszam, ale obie się panie mylicie…
-Co, proszę? Że niby nie wie z kim jest w ciąży?- artystka była wściekła i zrozpaczona.
-Nie o to mi chodziło. Podczas operacji i po niej, robiliśmy wszystkie badania, łącznie z USG brzucha i… jestem pewny, ze Dr Brennan nie jest w ciąży.
-Co?!- artystkę zatkało.
-Dr Brennan nie jest w ciąży, panno Montenegro. Co prawda podczas badań wyszło, ze ma anemię, niedobór witamin, jakieś zmiany hormonalne, spowodowane zapewne stresującym trybem życia, ale nie ma mowy o ciąży.
-O mój Boże…- artystka zemdlała.
-Panno Montenegro, w porządku?- lekarz od razu do niej podbiegł i zaczął ją cucić, potrząsnął kilka razy i Ange wreszcie otworzyła oczy. Bren leżała jak otępiała i nie wiedziała, co się dokładnie teraz dzieje z nią i dookoła niej. Nie potrafiła zebrać myśli. Płakała.
-Nic mi nie jest…- powiedziała artystka wstając.
-Nie jestem w ciąży…?- szepnęła Bren- Ale test…
-Testy często zawodzą, czemu nie poszła pani do ginekologa?- powiedział lekarz.
-Nie pomyślałam o tym… Byłam przerażona i… Ange co ja najlepszego zrobiłam… Straciłam miłość mojego życia…- rozpłakała się jeszcze bardziej.
-Sweety…- Ange podeszła do niej.
-Zostawię panie same… Wydaje mi się, że musicie porozmawiać…- ruszył w kierunku drzwi.
-Dziękuję…- powiedziała Angela odwracając się na chwilę do niego. Mężczyzna kiwnął tylko głową i wyszedł.
-Sweety… Proszę cię… wszystko się ułoży… Musi się ułożyć…- próbowała ją pocieszyć, jak tylko mogła, ale nic nie pomagało. Tempe była załamana.
-On mi tego nie wybaczy…- szlochała w poduszkę- Pamiętasz jak mi mówiłaś, ty i Cam… że ciążę mi wybaczy, zaakceptuje, ale… ale kłamstwa może mi nigdy nie wybaczyć…? Same mi to powtarzałyście, a ja… Ja zrobiłam najgorszą rzecz, jaką mogłam. Okłamałam go… Dawałam mu nadzieję, na coś więcej, pozwalałam mu myśleć, ze go kocham, że chcę z nim być, a nie powiedziałam mu, że jestem w ciąży, w której jak się teraz okazuje wcale nie jestem… okłamałam go i… straciłam, straciłam na zawsze… Czemu ta kula… Czemu się obudziłam?
-Sweety, nie mów tak! Proszę cię, nie mów tak! Kochasz go, tak bardzo go kochasz! Nie dawałaś mu nadziei na miłość, ty go kochasz naprawdę.
-I co to teraz zmieni, Ang? odszedł ode mnie… Nawet się nie pożegnał, nie spytał, po prostu odszedł…
-Wróci…
-I co? Myślisz, że wróci i mi wybaczy, i wszystko dobrze się skończy, tak?
-Tak myślę..
-Nie… Już to wiem… To koniec… Zmarnowałam życie nam obojgu. Mówiłam, ze ja potrafię tylko ranić… Dlaczego was nie posłuchałam?
-Kochana…
-Ange… zrób coś dla mnie…- odwróciła zapłakaną twarz w kierunku artystki.
-O co tylko poprosisz…
-Idź do lekarza i… dowiedz się wszystkiego… musze mieć pewność, ze nie jestem w ciąży…
-Ale przecież powiedział…
-Wiem, ale przynieś mi moje wyniki, nie wiem cokolwiek, jakiś dowód  na to, ze to co mówił jest prawdą…
-Dobrze, sweety. Pójdę do niego, jak się uspokoisz.
-Teraz na pewno się nie uspokoję. Dopóki tego nie zobaczę się nie uspokoję. Nie martw się o mnie…
-Dobrze… Dobrze idę…- wstała- Zaraz do ciebie wracam… Nie rób nic głupiego…
-Nie mam na to siły, Ang… Wszystko mnie boli jeszcze po tym postrzale…
-Zaraz do ciebie wracam- powiedziała otwierając drzwi. Szybko poszła do gabinetu lekarza.
-Doktorze, można?- zapukała i otworzyła drzwi.
-Proszę- odpowiedział wskazując krzesło naprzeciwko biurka- Co panią do mnie sprowadza?
-Bren chce jakiś dowód na to, ze nie jest w ciąży… Wyniki, czy coś…
-Nie wierzy?
-Nie…
-Dobrze, zaraz poszukam- wstał i podszedł do szafki.
-Dziękuję…- odpowiedziała i czekała.

W tym czasie u Bren
-Nie mogę…- powiedziała sama do siebie- Nie pozwolę…- wstała, drżącą, słabą ręką zerwała wszystkie kroplówki, które miała- Nie pozwolę na to…- wstała i czuła jak powoli robi jej się ciemno przed oczami. Zamyka je, oddycha głęboko, otwiera oczy i rusza w kierunku drzwi…

Ponownie grzmi… kolejne błyskawice… Pada.. Burza wróciła ze zdwojoną siłą.


105.

Skierowała swoje kroki w stronę drzwi ewakuacyjnych. Tam nie było nikogo, więc spokojnie mogła wymknąć się na zewnątrz. Poczuła powiew świeżego powietrza i wyszła… Padał deszcz, a ona była w samej koszuli nocnej… Była bardzo słaba, jeszcze nie zdążyła dojść do siebie. Czuła, jak miejsce, w które została postrzelona, pulsuje paraliżującym bólem, ale twardo szła przed siebie. Było już ciemno, pogoda była paskudna… Jakiś mężczyzna zobaczył jak piękna kobieta, ubrana jedynie w koszule idzie wolno przez parking. Podbiegł do niej.
-Przeziębi się pani- powiedział- Proszę wrócić ze mną do środka- odwróciła w jego stronę zapłakaną twarz- Co się pani stało?- spytał przestraszony- Może jakoś pani pomóc?
-Proszę mnie zostawić- odpowiedziała przez łzy
-Nie może pani chodzić w takim stanie, ledwo stoi pani na nogach…
-Proszę mi dać spokój… Nie wrócę do środka… Muszę coś zrobić…
-Ale co? W taką pogodę? Tylko w koszuli nocnej? Proszę pani…
-Zraniłam najukochańszą osobę na świecie. Jedyną osobę na której mi zależy i która wiem, ze mnie kocha… Odszedł ode mnie…
-Co pani chce zrobić?- spytał przerażony.
-Muszę do niego pojechać i powiedzieć mu, ze go kocham, nigdy tego nie zrobiłam, bo się bałam, a teraz go straciłam… Muszę się z nim zobaczyć, natychmiast, póki nie zdążył jeszcze wyjechać… Jeśli tam nie pójdę już nigdy więcej go nie zobaczę, a moje życie straci sens…
-Proszę to wziąć- ściągnął płaszcz i narzucił go na zmarznięte ramiona Tempe- Nie może się pani rozchorować. Proszę podać mi rękę- wyciągnął do niej swoją rękę, Bren spojrzała na niego- Proszę mi zaufać, zaprowadzę panią na postój taksówek, jest parę kroków stąd. Nie może pani iść…
-Ale nie mam pieniędzy…
-Ja mam.
-Nie mogę…
-Proszę nie dyskutować. Prawdziwą miłość trzeba ratować, a jeśli ktoś potrzebuje pomocy w ocaleniu uczucia, trzeba mu jej udzielić. Proszę- Bren podała mu rękę. Mężczyzna czuł, jak jej drobne ciało osuwa się powoli na ziemię, nie miała siły żeby iść, nawet tak niewielki kawałek, jaki dzielił ich od postoju taksówek- Proszę mnie złapać za szyję- spojrzała na niego- Pomogę pani, tak będzie szybciej. Ukochany nie może czekać- posłuchała go, zarzuciła rękę na szyję mężczyzny, on jednym ruchem podniósł ją do góry i wziął na ręce- Spokojnie…- mówił do niej i szedł dalej, ona ciągle płakała- Jesteśmy, gdzie ma panią zawieźć?- doszli do postoju. Bren szepnęła mu na ucho nazwę ulicy, na której znajdował się ich hotel. Mężczyzna postawił ja na ziemi, zapukał w okienko samochodu, kierowca otworzył szybę- Może pan zawieźć tą panią?
-Ale czy ona nie ucieka ze szpitala? Dlaczego jest w samej koszuli nocnej?- spytał patrząc na nich podejrzliwie.
-Nie, nie ucieka. Chce ratować miłość! Pan musi pomóc! Człowiek, którego kocha musi coś ważnego od niej usłyszeć i to nie może czekać! Niech pan pomoże miłości tak pięknej i czystej!- krzyczał przejęty mężczyzna.
-Dobrze… Miłości trzeba pomagać, uczucia chronić… Niech ją pan posadzi z tyłu- odpalił od razu silnik. Tajemniczy mężczyzna otworzył drzwi, delikatnie wsadził Tempe do środka samochodu, usadził na siedzeniu, zapiął pasy.
-Niech się pani nie martwi. Wysłucha panią. Wiem, ze będzie dobrze..- uśmiechnął się do niej
-Dziękuję…- wyszeptała.
-Mogę chociaż poznać pani imię?- spytał.
-Temperance… Brennan…
-Temperance Brennan… Seeley Booth…  Uda się wam…
-Skąd…?
-Jesteście znani.
-Jak ja pana znajdę…?
-Ja panią znajdę, proszę się nie martwić. Powodzenia.
-Dziękuję…- zamknął drzwi, przez okienko podał kierowcy banknot, podał nazwę ulicy i odszedł. Kierowca ruszył z piskiem opon.
-Oby im się udało- mężczyzna powiedział jeszcze do siebie, otarł krople deszczu z czoła i ruszył w przeciwnym kierunku.
Taksówka mknęła mokrymi ulicami wśród ściany deszczu. Nikt w niej się nie odzywał. Kierowca wolał nie pytać, a Tempe nie miała nawet siły, żeby cokolwiek powiedzieć.
Po kilku minutach byli już pod hotelem…

Tymczasem w szpitalu
Angela wyszła z gabinetu lekarza z plikiem jakichś dokumentów. Weszła do sali Tempe
-Sweety, mam…- spojrzała na łóżko- Gdzie ona jest? Boże!- wybiegła trzaskając drzwiami i wróciła do gabinetu lekarza, nawet nie pukała
-Doktorze! Zniknęła! Uciekła ze szpitala!
-Kto?- spytał.
-Brennan! Nie ma jej w sali! Zerwała kroplówki i… i wyszła!
-Musimy ją znaleźć jak najszybciej!- oboje wybiegli z gabinetu i zaczęli poszukiwania. Po jakiejś chwili Ange wróciła na OIOM, mając nadzieję, ze Tempe wróciła, nie było jej.
-Sweety, gdzie ty jesteś? Co ty chcesz zrobić?- zaczęła panikować i płakać. W tym samym czasie pojawili się Cam, Hodgins i Wendell.
-Co się dzieje Ange?- Hodgins podbiegł do artystki i objął ją mocno.
-Gdzie Brennan?- spytała Cam spoglądając przez szybę na lekko zdezelowane łóżko i mnóstwo odłączonych rurek od kroplówek
-Uciekła…- wydusiła z siebie Ang.
-Jak to uciekła?- spytał Wendell
-Co tu się stało?- pytała Cam.
-Był tu Jack, dowiedział się o ciąży i powiedział Boothowi, on się załamał i powiedział, ze musi zniknąć na jakiś czas, wyszedł… Powiedziałam o tym Tempe… Potem poprosiła mnie żebym przyniosła jej dowód na to że nie jest w ciąży, poszłam do lekarza, jak wróciłam, jej nie było…
-Czekaj, czekaj… Brennan nie jest w ciąży?- spytała zszokowana Cam.
-Jakiej ciąży?- spytali panowie.
-Nie, nie jest w ciąży…- odpowiedziała Ange.
-Dlaczego miałaby być?- spytał Hodgins, który nic z tego nie rozumiał.
-To długa historia… Bren zrobiła test i wyszło, ze jest w ciąży z Jackiem… Bała się powiedzieć o tym Boothowi… A on dowiedział się od niego i… Okłamała go.. a teraz okazało się, ze to zmiany hormonalne i stresujący tryb życia powodował te mdłości i zawroty głowy, a testy często kłamią…- mówiła dalej przez łzy- Gdzie ona jest?
-Musimy ją znaleźć. Jest słaba… Nie może chodzić- mówiła Cam- Może jej się coś stać…
-Szukaliśmy z lekarzem w całym szpitalu… nigdzie jej nie ma…
-Sprawdźmy jeszcze raz. Rozdzielimy się i przeszukamy cały szpital, toalety, schowki, wszystko. Trzeba też sprawdzić na zewnątrz- odezwał się Wendell.
-Tak- wszyscy przytaknęli. Wstali i rozdzielili się, by dalej szukać zaginionej przyjaciółki.


106.

Pod hotelem.
-Dziękuję panu bardzo- powiedziała słabym głosem próbując wydostać się z samochodu
-Pomogę pani- taksówkarz wysiadł, otworzył jej drzwi i pomógł wysiąść.
-Dziękuję…
-Gdzie panią zaprowadzić?
-Dam sobie radę, dziękuję…
-Ledwo pani stoi na nogach…
-Muszę go znaleźć…
Deszcz padał coraz mocniej, burza rozszalała się na dobre. Ulice były zupełnie puste, oprócz taksówki i kilku aut nie było nic ani nikogo. Pusta, głucha, smutna pustka. Tylko w kilku mieszkaniach paliły się światła. W ciemności zobaczyła sylwetkę mężczyzny wychodzącego z hotelu i podchodzącego do samochodu
-To on…- powiedziała i ruszyła w jego kierunku. Taksówkarz patrzył przez chwilę na oddalającą się kobietę.
-Jeśli to on, to się nią zajmie…- powiedział do siebie i wsiadł z powrotem do taksówki. Chciał poczekać, ale dostał kolejne zlecenie i musiał jechać- Powodzenia…- szepnął jeszcze i odjechał. Tempe wolnym krokiem zmierzała w kierunku mężczyzny. Stała na środku ulicy i wiedzą, ze nie zdąży do niego podejść, zanim wsiądzie do samochodu, spróbowała krzyknąć
-Booth…- z jej ust wydobył się cichy głos, a deszcz i odgłosy burzy dodatkowo go zagłuszały- Booth!- szła dalej… trzymając się za pierś, rana postrzałowa pulsowała coraz bardziej piekącym bólem.
Seeley pakował właśnie torbę do bagażnika, kiedy wydawało mu się, ze słyszy jak ktoś go woła. Przystanął na chwilę, nasłuchując.
-Wydawało mi się… Nawet teraz słyszę jej głos…- powiedział do siebie, wpakował torbę do bagażnika i zamknął go
-Booth! Proszę…- dalej próbowała krzyknąć, ale nie słyszał. Zebrała wszystkie siły jakie w niej pozostały, skupiła się mocno, nie wierzyła, ze to może zadziałać, ale co szkodzi spróbować. Zaczęła intensywnie myśleć o nim i powtarzać w duchu „Spójrz na mnie, proszę” może usłyszy jej niemy głos. Jeszcze raz zebrała siły i krzyknęła tym razem odrobinę głośniej- Booth!!
Poczuł się dziwnie. Jakaś siła kazała mu się odwrócić… ponownie słyszał swoje imię… „Booth, odwróć się, proszę… Spójrz na mnie… Booth!”. Musiał to zrobić, wolno odwrócił głowę w kierunku Tempe i spojrzał w miejsce, w którym stała. Początkowo myślał, ze mu się zdaje, odwrócił się z powrotem w kierunku samochodu, ale ten głos nie dawał mu spokoju, spojrzał ponownie. Jego oczom ukazała się drobna sylwetka… Przemoczona kobieta w dużym płaszczu, koszuli nocnej… słaba… znajoma…
-Bones?- spytał pod nosem i zrobił kilka kroków w jej kierunku.
-Booth… Zaczekaj…- podeszła bliżej. Dzieliło ich kilka kroków, ale żadne nie odważyło się podejść bliżej. Krople deszczu spływały po ich twarzach. Nagle przed oczami pokazał się tak bardzo znienawidzony obraz… Obraz, który przerażał ją za każdym razem, gdy go widziała. Wrócił jej koszmar senny… Pusta ulica. Deszcz. Ona stoi na środku w strumieniach wody, mokra i słaba, płacze… On stoi obok samochodu… Odjeżdża. Wrócił sen, który ostatnio tak często jej się śnił, którego tak bardzo nienawidziła i którego tak bardzo się bała, bała się, ze się spełni, a teraz znajduje się w takiej samej sytuacji jak zawsze gdy jej się śnił… Przeraziła się jeszcze bardziej. Czuła, jak ogarnia ją rozpacz.
-Nie odchodź… Proszę.. Booth… Nie zostawiaj mnie samej…- widziała, jak Seeley się odwraca, wsiada do samochodu i odjeżdża. Serce pękło… zalała się łzami… Sen się spełnia… Patrzy, jak osoba, którą kocha odjeżdża… Zostaje sama pośrodku pustej ulicy w strugach deszczu… Życie się skończyło…


107.

Zamrugała kilka razy, nie mogła w to uwierzyć, nie chciała. Zamknęła na chwilę oczy, otworzyła je i… Seeley nadal tam stał. To tylko obraz. Nie odjechał.
-Booth… proszę cię… Nie odchodź… Ja… Booth… Przepraszam…- mówiła przez łzy. Seeley patrzył na nią ze łzami w oczach. Stali, a dookoła słychać było tylko krople deszczu rozbijające się o samochody, ulicę, ich ubrania…
-Booth… Wysłuchaj mnie…
-Okłamałaś mnie Bones…- powiedział cicho.
-Tak… I niczego bardziej na świecie nie żałuję…- mówiła chwiejąc się na nogach- Booth, przepraszam, wiem,  że powinnam była ci powiedzieć od razu, ale byłam tak przerażona tą sytuacją… Tak bardzo się bałam, że odejdziesz, że znowu będę sama… Jeszcze ten sen, który mi się śnił prawie każdej nocy… Wsiadasz do samochodu i odjeżdżasz… Przepraszam cię, nie chciałam cię stracić… Proszę cię, wybacz mi… Ja nie potrafię żyć bez ciebie… Powinnam powiedzieć ci o ciąży, ale nie potrafiłam… Chciałam powiedzieć po spektaklu, ale nie zdążyłam…  A potem było za późno… Booth… Wybacz mi…- coraz więcej łez spływało po ich policzkach. Łzy mieszały się z kroplami deszczu, robiło się coraz zimniej- Nie potrafię żyć bez ciebie… Kocham cię! Słyszysz, Booth, Kocham cię!- osunęła się na ziemię. Przerażony Booth podbiegł do niej, podniósł ją do góry i siedział z Bren w ramionach- Tak bardzo cię kocham, Seeley… Zrozumiałam to już dawno… Kocham cię… Wybacz mi- zamknęła oczy.
-Bones! Kochanie, nie zasypiaj! Proszę! Ja też cię kocham!- krzyczał. Na dowód pocałował jej słodkie sine z zimna usta. Otworzyła oczy, z trudem podniosła rękę i oplotła jego szyję.
-Wybaczysz mi kiedyś?- spytała ze strachem w głosie.
-Już ci wybaczyłem, kochanie, już ci wybaczyłem- powiedział z uśmiechem
-Kocham cię…
-A ja kocham ciebie…- przytulił ją mocno do siebie- Nie martw się, pomogę ci zająć się dzieckiem. Będę je kochał, tak jak ciebie…
-Booth… Ja… nie jestem w ciąży…
-Jak to?- spojrzał na nią zdziwiony.
-To jakieś zmiany hormonalne… Dzisiaj się dowiedziałam… Nie jestem w ciąży i… cieszę się z tego…
-Moja kochana Bones…
-Przepraszam Booth… Przepraszam cię…
-Spokojnie, już po wszystkim. Zapomnijmy o tym, dobrze?- spojrzeli sobie w oczy.
-Dobrze… P… Pocałuj mnie jeszcze raz… chce poczuć, że jesteś ze mną… Proszę…
-Jestem Bones…- przytulili się do siebie i mocno przywali ustami. To był dopiero pocałunek. Odzwierciedlał wszystkie uczucia jakie nimi targały, odnalezioną miłość, tęsknotę, szczęście, przysięgę, że już nic i nikt nigdy ich nie rozdzieli. Smakowali swoich ust po raz kolejny, ale oboje mieli wrażenie, że czują ich smak po raz pierwszy, tego uczucia jeszcze nie znali.  Dopiero po kilku minutach byli w stanie przerwać.
-Kochanie, muszę zawieźć cię z powrotem do szpitala…- powiedział Booth gładząc delikatnie jej bladą twarz.
-Chyba tak… ale nie mam siły wstać…
-O to się nie martw, wezmę cię na ręce.
-Twoje plecy…
-Ukochana potrzebuje mojej pomocy, moje plecy nie są teraz ważne. Nie kłóć się ze mną- oboje się uśmiechnęli.
-Nie mam na to siły… kochanie- Booth czuł jak jego serce wypełnia niesamowita radość. Wreszcie to powiedziała. Kocha go i nie boi się mówić do niego „kochanie”.
-Złap mnie za szyję- wstał i nachylił się. Pomógł jej podnieść ręce, oplótł je wokół szyi, złapał ją i powoli się podniósł z ukochaną kobietą na rękach- Wracamy, na pewno cię szukają.
-Pewnie tak…- wtuliła się mocno w niego, na tyle na ile pozwalały jej pozostałości siły, ułożyła głowę na jego ramieniu i szepnęła jeszcze raz- Kocham cię, Seeley… Kocham cię, kocham, kocham…
-Kocham cię, Bones.
-Ange mnie zabije…
-Nie pozwolę jej na to- uśmiechnęli się. Booth położył ją na tylnim siedzeniu swojego SUV’a, upewnił się, ze jest jej wygodnie i jest bezpieczna, wsiadł do środka, włączył silniki i ruszyli z powrotem do szpitala.


108.

-Nigdzie jej nie ma!- krzyczała Angela kiedy spotkali się wszyscy na korytarzu szpitala.
-Sprawdziłem na dworze, pytałem, ale nikt jej nie widział- powiedział Wendell dobiegając do reszty.
-U mnie też nic- powiedział Hodgins.
-Przeszukałam wszystkie schowki, toalety i nic. Zapadła się pod ziemię czy jak?- pytała Cam.
-Cam…- Angela nagle zbladła.
-Co się dzieje? Co ci jest?- spytała patolog podchodząc do artystki.
-Ja chyba zwariowałam… albo… Cam ja zaczynam mieć omamy…- odpowiedziała całkiem poważnie.
-O co chodzi Ang?- pytała dalej Cam.
-Widzę Bootha niosącego Brennan na rękach… Oboje są mokrzy- mruga kilka razy- On właśnie pocałował ją w policzek i chyba coś powiedział…
-Co?- Hodgins, Wendell i Cam patrzyli na nią jakby była z innej planety.
-Idą do nas… Zwariowałam…- przyjaciele powoli odwrócili się w kierunku, w którym patrzyła Angela.
-Mój Boże…- powiedziała cicho Cam- Ang, ja… ja chyba też zwariowałam… Mam te same omamy…
-Jeśli wy zwariowałyście, to my też…- odezwali się panowie- Widzę ich…
-Zaraz, zaraz… Jeśli wszyscy widzimy to samo, to znaczy, że… to nie mogą być omamy, tylko oni naprawdę tu idą…- mówiła wolno Cam.
-Albo wszyscy jesteśmy nienormalni- skwitowała artystka przewracając oczami.
-To ja się już boję…- Wendell zrobił krok do tyłu. Po chwili Booth z Bones na rękach podszedł do nich.
-Szybko… Idźcie po lekarza…- wyszeptał. Wszyscy stali z szeroko otwartymi oczami- Co, ducha zobaczyliście? Lećcie po lekarza. Nie wiem co jej jest…- dopiero teraz zobaczyli, że ciało Bren jest bezwładne, a ona… śpi, ponownie blada, sina z zimna i cała mokra.
-Już biegnę!- krzyknęła Angela i ruszyła korytarzem do gabinetu lekarza.
-Muszę ją szybko zanieść do sali…- Booth ruszył- Cam, znajdźcie jej jakieś suche ciuchy…
-Jasne.- Cam poleciała do pielęgniarek. Booth przyspieszył kroku i niedługo potem był już na OIOMie, położył Bren na łóżku, szybko zdjął z niej przemoczony płaszcz i koszulę nocną. Została tylko w sportowym staniku i figach. Normalnie nie mógłby oderwać wzroku od jej nagiego pięknego ciała, ale teraz bardziej martwił się o jej stan. Nie miał czasu nawet pomyśleć o tym, ze jego kochana Bones leży prawie naga. Szybko ściągnął jakiś koc i otulił ją. Usiadł obok niej i mocno przytulił, by było jej cieplej. Jej głowa bezwładnie opadła na jego ramię.
-Kochanie, teraz nie możesz się poddać. Nie teraz, nie kiedy powiedziałaś, że mnie kochasz… Teraz będziemy żyć razem, zawsze razem. Będziemy mieli rodzinę- szeptał do jej ucha- Proszę cię, kochanie, obudź się…- Bones nie reagowała, jej ciało było nadal bezwładne i wyziębione. Minęła zaledwie chwila i do sali wpadł lekarz, za nim Angela i Cam. Wendell i Hodgins czekali na zewnątrz.
-Nie mogą panie tu teraz zostać- powiedział lekarz- Proszę wyjść- Cam podała suche ciuchy Seeley’owi i razem z artystką wyszły. Zjawiły się pielęgniarki i inni lekarze.
-Panie Booth proszę nam pomóc ją przebrać, szybko- powiedział jeden z mężczyzn.
-Tak…- wziął suche rzeczy. Nie ściągał jeszcze koca. Delikatnie, ale w miarę szybko zdjął przemoczony stanik i założył jej suchy, wiedział, ze to są lekarze, ale nie chciał narażać Bren na takie sytuacje, dlatego starał się, żeby nikt nie widział jej nago. Szybko zmienił też przemoczone majtki i założył nową koszulę nocną, ciepłą.
-Dobrze… Teraz musimy sprawdzić co się dzieje- powiedział lekarz- Musze pana prosić o wyjście…
-ale…
-Nie pomoże nam pan teraz. Jak dowiemy się co się dzieje, będzie pan mógł wrócić.
-Dobrze… tylko…- lekarze zaczęli podłączać Bren do monitorów, a Booth w tym czasie założył ciepłe skarpetki na stopy Tempe, Cam pomyślała o wszystkim,  niechętnie wyszedł na zewnątrz. Przyjaciele ponownie stali za szybą i patrzyli na zamieszanie wokół Bren. Nie wiedzieli, co się dzieje, ale z min lekarzy nie wnioskowali nic dobrego. Jedni lekarze podłączali nowe kroplówki, inni sprawdzali parametry na monitorach, pielęgniarka robiła jakiś zastrzyk… coś mówili, ale nic nie było słychać… Kobieta podeszła do stolika, wyjęła złotą folię i przykryli nią szczelnie pacjentkę. Badali ją, słuchali serca, płuc… Bren leżała blada…
-Seeley, co się stało?- spytała w końcu Cam- Gdzie ja znalazłeś?
-Przyjechała pod hotel…- odpowiedział cicho, próbując powstrzymać łzy.
-Jak to?
-Przyjechała mnie zatrzymać i… przeprosić… Powiedziała… powiedziała, ze mnie kocha… że nie jest w ciąży…
-Powiedziała, ze cię kocha?- Ange spojrzała na Bootha.
-Tak…
-Wreszcie…
-Jak ja mogłem być taki głupi i w to nie wierzyć? To moja wina…
-Nie, Booth. To nie jest niczyja wina.- powiedziała Cam.
-Gdybym nie odszedł, nie musiałaby uciekać ze szpitala w takim stanie…
-Gdybym z nią została i nie pozwoliła jej uciec, też nic by się nie stało- mówiła Angela- Seeley ona i tak znalazłaby sposób, żeby uciec do ciebie. Nikt nie mógłby jej powstrzymać.
-Tak… chyba tak…
-Nic jej nie będzie…
Wyszedł lekarz, sytuacja wewnątrz sali się uspokoiła.
-Doktorze?- Booth od razu podszedł do mężczyzny.
-Dr Brennan jest wyziębiona, przemoczona… Jej organizm bardzo się osłabił. To była głupota wychodzić w taką pogodę, jeszcze na boso i w samej koszuli.
-Ale co z nią?
-Jak mówiłem, jest bardzo osłabiona. Rana postrzałowa dała o sobie znać, otworzyła się na nowo, co jest wynikiem zbytniego forsowania i zmęczenia. Nie ma jeszcze na tyle siły, żeby chodzić. Nie może tego robić. Tym razem skończyło się na przeziębieniu, ale jeśli podobna akcja się powtórzy, może już nie mieć tyle szczęścia. Musicie jej pilnować. Jej organizm nie wytrzyma kolejnego szoku, następnym razem nic nie da się zrobić i umrze- na dźwięk ostatniego słowa wszystkich przeszły ciarki.
-Będę jej pilnował. Nie odejdę nawet na krok- powiedział Seeley.
-Kiedy się obudzi?- spytała Angela.
-Nie wiem, zależy jak szybko zregeneruje się jej organizm…
-Nie wie pan? Czy to znaczy, że… ona…
-Nie. Na pewno się obudzi, tylko jeszcze nie wiem kiedy. Może to się stać za godzinę, kilka godzin, a może za kilka dni. nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, ale po takich przejściach potrzebuje odpoczynku i snu przede wszystkim.
-Dziękuję, doktorze…- powiedział Booth.
-Proszę. Teraz musimy już tylko czekać. Proszę się nie martwić. Sen dobrze jej zrobi. Najlepiej by było jakby spała przynajmniej do jutra.- lekarz wyszedł.
-Idź do niej Seeley- powiedziała Angela- Musisz być z nią. Musi wiedzieć, ze jesteś. Nie może się obudzić i zobaczyć, że cię nie ma. Przestraszy się.
-Masz rację, Ang. dziękuję wam- otworzył drzwi i wszedł do środka. Przyjaciele zostali na zewnątrz. Usiadł ponownie na krześle obok, złapał przez folię jej rękę, by czuła jego obecność.
-Teraz już wszystko będzie dobrze Tempe… Odpoczywaj, ja jestem z tobą…- szeptał, patrzył na jej twarz i spokojny oddech.


109.

Był już środek nocy, Bren nadal się nie budziła, ale jak powiedział lekarz, to dobrze, teraz powinna dużo spać. Booth ani na chwilę od niej nie odszedł. Był zmęczony, ale nie myślał teraz o tym. Przyjaciele na zewnątrz spali na krzesłach, nie było tylko jednej osoby- Angeli. Jednak po jakiejś chwili wróciła, cicho otworzyła drzwi i weszła do sali. W rękach trzymała kubek gorącej kawy i kanapkę.
-Booth…- szepnęła podchodząc do niego- Trzymaj…- podała mu kawę- Potrzebujesz kofeiny…
-Dziękuję, Ang…- powiedział biorąc kubek.
-Przyniosłam ci jeszcze kanapkę, pielęgniarki były tak miłe,  zrobiły ją specjalnie dla ciebie.
-Dziękuję…- artystka położyła zapakowaną kanapkę na stoliku obok łóżka Bren.
-Dobrze, ze śpi. Nabierze sił i jutro się obudzi, Seeley.
-Wiem. Czuję to. Jest taka spokojna… Równomiernie oddycha, chyba odpoczywa.
-Na pewno. Potrzebuje tego. Seeley… będę na zewnątrz, jakbyś czegoś potrzebował, to daj mi znać… Reszta posnęła na krzesłach, ale myślę, ze nie ma sensu ich teraz budzić.
-Niech śpią. Oni też muszą odpocząć. Trochę za dużo wrażeń jak na jeden krótki dzień.
-Zdecydowanie za dużo. Ty też powinieneś się przespać, ale wiem, ze tego nie zrobisz, dopóki ona się nie obudzi, dlatego przyniosłam ci mocną kawę- uśmiechnęła się.
-Jeszcze raz ci dziękuję, Ang. masz rację… Nie zasnę. Nie mogę przegapić jej wybudzenia…
-Będę na zewnątrz…
-Dobrze…

Ranek
Na stoliku stały trzy kubki po kawie, które przyniosła Angela. Dbając o Seeley’a sama w końcu zasnęła na krześle. Booth nie zmrużył oka dzięki porządnej dawce kofeiny. W szpitalu zbliżał się obchód, młody lekarz cicho wszedł do sali Brennan.
-Dzień dobry…- szepnął do agenta.
-Dzień dobry- odpowiedział.
-Śpi?- Booth kiwnął głową- To dobrze- podszedł do monitora, sprawdził czy wszystko w porządku, zmienił kroplówkę- Wszystko jest dobrze. Jej organizm prawidłowo reaguje na leki, myślę, że nawet możemy zdjąć już tą folię i zostawić ją tylko pod ciepłą kołdrą…- zsunął delikatnie, po cichu, folię, tak żeby jej nie obudzić. Złożył i schował do szafki- Niedługo powinna się obudzić.
-Dziękuję doktorze- odpowiedział Seeley z uśmiechem i położył swoją rękę na już teraz ciepłej ręce Tempe. wraca do zdrowia.
-Jest bardzo silna. Ma do kogo wracać…- powiedział jeszcze lekarz i wyszedł.

Do południa nic się nie zmieniło. Booth siedział przy śpiącej Tempe, przyjaciele spali na krzesłach na zewnątrz. Jednak po południu… Seeley poczuł jak Bren lekko porusza ręką
-Budzi się…- szepnął- Kochanie…
-Booth?- powiedziała jeszcze z zamkniętymi oczami- Nie śniło mi się to?
-Nie. Wszystko wydarzyło się naprawdę.
-Kocham cię…- powoli otworzyła oczy- Już się nie boję- piękny błękitny wzrok Tempe zwrócił się teraz w kierunku siedzącego agenta i spotkał się z jego czekoladowymi przepełnionymi miłością oczami.
-Też cię kocham, Bones…
-Uwielbiam jak tak do mnie mówisz- uśmiechnęła się.
-I tylko ja mogę tak do ciebie mówić- Seeley również się uśmiechnął.
-Tylko ty, kochanie. Nie rozumiem jak mogłam się bać. Jesteś dla mnie wszystkim, zawsze to wiedziałam… Zawsze wiedziałam, ze cię kocham.
-Ja też to wiedziałem, dlatego obiecałem, ze na ciebie zaczekam. Wiedziałem, że muszę pomóc ci przestać się bać, nauczyć kochać i pokazać miłość piękną i wielką.
-I zrobiłeś to. Jak zawsze dotrzymałeś obietnicy… Będę to teraz powtarzać tak często jak się da. Kocham cię Seeley. Zbyt długo się bałam, zbyt długo zwlekałam z powiedzeniem ci tego. Kocham cię.
-Kocham cię- wstał i nachylił się nad nią, tak że ich twarze były bardzo blisko siebie. Zaczął delikatne pocałunki, którymi obsypywał całą jej twarz, między każdym kolejnym szeptał- Kocham… kocham… kocham…- w końcu złączyli usta. Z oczu obojga popłynęły łzy szczęścia, burza minęła, na niebie pojawiło się słońce, którego promienie teraz oświetlały twarze zakochanych pogrążonych w najpiękniejszym pocałunku, jaki widział świat.
Byli tak zajęci sobą, że nawet nie zauważyli, jak czwórka przyjaciół przygląda im się z zewnątrz. Stali przy szybie z ogromnymi uśmiechami na buziach.
-To jest widok na który czekałam- powiedziała rozmarzona Cam.
-Ja już to kilka razy widziałam- powiedziała dumnie Angela.
-Jak to?- spytała patolog.
-No, raz ich przyłapałam w gabinecie Tempe, to było hot, a potem tu w szpitalu, jak Bren pierwszy raz się obudziła. Chciałam wyjść, jak powiedziała do Bootha „pocałuj mnie”, ale powiedziała, ze nie muszę, to co? Zostałam oczywiście.
-Dlaczego ja nigdy tego nie widziałam?
-Bo ja wiem, kiedy wejść…
-Tu trzeba przyznać ci rację- wtrącił się Hodgins.
-Myślicie, że powinniśmy im przerwać?- spytała Cam.
-Nie- odpowiedzieli wszyscy po chwili namysłu.
-Niech się sobą w końcu nacieszą- powiedziała Angela- A my chodźmy coś zjeść do bufetu…
-Racja, Ang, racja. I tak teraz żadna siła ich od siebie nie oderwie- Cam uśmiechnęła się
-I tak wszystko od nich wyciągnę… później- powiedziała pod nosem artystka.
-W to nie wątpimy, Ange…- również szepnął Wendell. Wszyscy się uśmiechnęli i poszli do bufetu. Bren i Booth zostali sami nieświadomi niczego, połączeni nadal namiętnym pocałunkiem. Wszystko się układa, teraz już nic złego nie może się stać, chyba…
 

110.

Jakiś czas później, lekarz niestety musiał przerwać im pocałunek i sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Diagnoza była zadowalająca: Tempe czuje się już na tyle dobrze, że można ją przenieść na normalną salę. Co prawda nadal nie może wstawać i urządzać sobie długich spacerów, nadal jest słaba, ale wszystko idzie już teraz w dobrym kierunku. Odzyskuje utracone siły, rana powoli zaczyna się goić, a co najważniejsze na jej twarzy przez cały czas gości piękny, promienny uśmiech. Tak wyglądać może jedynie osoba zakochana, która doskonale wie i czuje, że sama też jest kochana. Przestała się bać miłości i teraz z każdym dniem pragnie jej coraz więcej, coraz bardziej. Seeley bardzo chętnie spełnia jej pragnienia. Z każdym dniem oboje czują, ze łączy ich coś pięknego, coś co z każdym dniem staje się silniejsze, potężniejsze. Mogłoby się to wydawać niemożliwe, żeby kochać się jeszcze bardziej, ale jednak cuda się zdarzają, taka miłość się zdarza, rzadko, ale właśnie dlatego jest taka niesamowita. Nie każdy może jej zaznać, poczuć, dlatego jest tak niezwykła, tak potężna i piękna.

Następnego dnia rano przyjaciele niestety musieli wrócić do DC, Instytut nie może być zamknięty przez tak długi czas. Booth zadzwonił do Cullena, opowiedział co się stało i poprosił o wolne. Jako że dyrektor kibicował tej dwójce nie mógł się nie zgodzić. Powiedział agentowi, że może brać urlop tak długo, jak będzie tego potrzebował. Musiał dbać o najlepszego agenta i antropolog. Zaskoczył nawet pytaniami o stan zdrowia Dr Brennan, naprawdę się przejmował.

Tempe z każdym dniem czuła się coraz lepiej. Lekarze nawet pozwolili na próbę jej wstać i przejść się trochę, na razie tylko po korytarzu szpitala i oczywiście w towarzystwie Bootha, ale na ten ostatni warunek nie narzekała. Jak mogłaby narzekać, że wręcz karzą jej przebywać z ukochanym Boothem? Była szczęśliwa, po raz pierwszy tak naprawdę szczęśliwa.
-Ostrożnie kochanie…- powiedział Booth, trzymając Bren za rękę, kiedy chodzili po szpitalnym korytarzu.
-Spokojnie, Booth, dam sobie radę- odpowiedziała z uśmiechem
-Wiem, wiem, nie jesteś małym dzieckiem, ale nie zapominaj, ze jeszcze nie jesteś do końca zdrowa, nie masz jeszcze siły.
-Nie to chciałam powiedzieć- spojrzała na niego.
-Nie?- zdziwił się.
-Nie. Chciałam powiedzieć, że dam sobie radę, a jeśli coś by się działo, to ty zawsze przecież jesteś przy mnie i nie pozwolisz mi upaść, więc nie mam się czym martwić, prawda?- uśmiechnęła się szerzej.
-Masz rację. Już kiedyś ci mówiłem, ze nigdy nie pozwolę ci upaść i tak będzie.
-Wiem. Ufam ci.
-Jak ja cię kocham, Bones, nawet sobie nie wyobrażasz…
-Już potrafię. Ja też cię kocham, tak, że nigdy bym nie podejrzewała, ze tak mocno można kogoś kochać- delikatnie się pocałowali i ruszyli dalej. Po jakimś czasie…
-Booth…
-Tak?
-Moglibyśmy wyjść na chwilę na zewnątrz? Jest taka piękna pogoda, świeci słońce… a już dłużej nie wytrzymam w tych murach.
-Bones, lekarz pozwolił ci wstać, a ty już chcesz wszystko robić po swojemu? Nie ma mowy, jesteś za słaba na takie długie spacery.- powiedział delikatnie ale stanowczo.
-Seeley, ale przecież ty jesteś ze mną. Co złego może mi się stać? Przecież chodzę. Co za różnica czy tutaj w środku, czy na zewnątrz?
-Lekarz zabronił…
-Od kiedy słuchasz się lekarzy, co?- spytała podnosząc jedną brew i uśmiechając się chytro.
-Od kiedy to co mówią dotyczy twojego bezpieczeństwa.
-Booth proszę cię…
-Nie namówisz mnie do tego.
-To zapytajmy lekarza, czy mogę wyjść. Naprawdę lepiej się czuję.
-Dobrze, zapytam go…
-To chodźmy.
-O nie, nie. Ty usiądziesz sobie tutaj- złapał ją za ramiona i delikatnie naprowadził na krzesło stojące pod ścianą- Ja pójdę zapytać lekarza, a ty kochanie nie ruszysz się stąd nawet na krok- podniósł wskazujący palec do góry w geście ostrzeżenia. Bren zaczęła się śmiać- Co cię tak śmieszy?- spytał lekko zdezorientowany nadal trzymając palec w górze.
-Ty, Booth- złapała jego rękę i przyciągnęła go bliżej siebie- Tak bardzo się o mnie troszczysz… ale, haha, tak śmiesznie wyglądasz jak starasz się być poważny i stanowczo mi czegoś zabraniać- ich twarze po raz kolejny były bardzo blisko siebie- To też w tobie kocham, wiesz?- zniżyła głos i przeszła do szeptu.
-Tak?- Booth podjął jej grę. Doskonale wiedział do czego to prowadzi.
-Tak…- powoli zbliżyła swoje usta do jego i delikatnie je musnęła, Seeley wplótł rękę w jej włosy i po chwili ponownie byli zajęci tylko sobą.
-Zrobiłaś to specjalnie, prawda? Wiedziałaś, ze nie będę mógł się oprzeć?- spytał kiedy już zakończyli pocałunek.
-Trochę tak…
-Po to żebym przekonał tego lekarza…
-Po to też, ale też dlatego, że uwielbiam twoje usta… ich smak i ciebie blisko…
-Ja też, kochanie.- chwilę jeszcze patrzyli sobie w oczy- Dobrze, to ja pójdę do tego lekarza, bo jeśli znowu zaczniemy to nie wyjdziemy stąd do jutra… Zaraz do ciebie wracam- wstał i zwrócił się do pielęgniarki, która przyglądała się im z zaciekawieniem- Bardzo proszę pilnować tej pani- uśmiechnął się- Ona nie może usiedzieć w miejscu, a ma tu na mnie zaczekać.
-Oczywiście- odpowiedziała kobieta z uśmiechem i siadła koło Bones.
-Nie musiałeś Booth. Nigdzie się stąd nie ruszę…- spojrzała na ukochanego.
-Za dobrze cię znam, kochanie. Wystarczy odrobina wolności, a ty już wyfruwasz z gniazda…
-Z jakiego gniazda? Nie rozumiem co to znaczy…
-To też kocham- posłał jej swój uroczy uśmiech.
-Powiedzenie…- szepnęła
-Zaraz wracam- poszedł do gabinetu lekarza.
-Ma pani szczęście- powiedziała kobieta.
-Wiem. Teraz już to wiem. Wiem, że go kocham najbardziej na świecie- odpowiedziała rozmarzonym wzrokiem patrząc w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Booth.

Gabinet lekarza
-Doktorze, mogę?- spytał Seeley wchodząc przez otwarte drzwi.
-Proszę- odpowiedział.
-Mam pytanie… Bones, to znaczy Dr Brennan chciałaby bardzo wyjść dzisiaj na dwór, czy to jest możliwe w jej stanie? Nie mogę jej utrzymać wewnątrz budynku. Teraz pilnuje jej pielęgniarka, żeby przypadkiem nie zachciało jej się samej uciekać
-Nie wiem… Co prawda jej stan jest bardzo dobry, ale nie wiem, czy powinna się tak forsować…
-Ona i tak będzie chodzić, dopóki nie poczuje, ze musi się położyć. Będę cały czas przy niej i obiecuję, że jeśli tylko zauważę lub poczuję, że Bren słabiej się czuje, od razu zabieram ją z powrotem do Sali. Jeśli będzie to konieczne to nawet wezmę ją na ręce i zaniosę siłą.
-Z taką obstawą to myślę, ze mogę jej pozwolić na powiedzmy dziesięciominutowy spacer na dworze. Ale proszę jej pilnować i nie pozwalać się przemęczać.
-Obiecuję. Dziękuję doktorze- Booth wstał, uścisnęli sobie ręce i szybko wyszedł.
-Zakochani…- powiedział z uśmiechem lekarz i wrócił do swojej pracy.

-Już jestem- powiedział Booth ze smutną miną, kiedy doszedł do Bren.
-I co? Czemu masz taką minę?- spytała lekko przestraszona- Nie zgodził się? Chyba żartujesz?
-Lekarz powiedział, że twój stan jest dobry, ale nie może ci pozwolić na…
-Nic mi nie jest, czy on tego nie może zrozumieć?
-… dłuższy niż dziesięciominutowy spacer na dworze.- dokończył i na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Co?- spytała zaskoczona.
-To znaczy, ze się zgodził.- teraz na twarzy Brennan pojawił się uśmiech- Idziemy?
-Jasne!- podskoczyła z radości i od razu znalazła się w jego ramionach.
-Ostrożnie kochanie. Pamiętaj, że jeszcze nie masz tyle siły. Nie możesz tak skakać.
-Zapomniałam… Ale jak obiecałeś.. nie pozwoliłeś mi upaść.
-Dziękuję pani- powiedział do pielęgniarki, która z uśmiechem obserwowała tą scenę. Ukochani wyszli na zewnątrz. Pogoda była piękna. Słońce świeciło, dookoła było zielono, śpiewały ptaki. Idealna pogoda na spacer z ukochaną osobą przy boku. Booth obejmował ramieniem Tempe i w milczeniu chodzili razem po parku przy szpitalu. Na chwilę usiedli na ławce, wtuleni w siebie obserwowali przyrodę.
-Tego było mi trzeba…- powiedziała trzymając głowę na jego ramieniu- Świeże powietrze i ukochana osoba obok…- wciągnęła głęboko powietrze.
-Lepiej się czujesz?
-O wiele lepiej. Dziękuję…
-Musisz podziękować lekarzowi- oboje się uśmiechnęli.
-Wolę dziękować tobie- kolejny pocałunek, długi i pełen uczucia. Nie interesowało ich, ze przechodzący obok ludzie patrzą na nich z uśmiechami na twarzy. Niech patrzą, niech wiedzą, że są szczęśliwi.
Po piętnastu minutach trzeba było jednak wrócić do szpitala i tak przekroczyli wyznaczony czas. Następnym razem pozwolą sobie na dłuższy spacer, ale teraz Bones musi oszczędzać siły. Wizyta na świeżym powietrzu i tak dużo jej dała. Czuła, że żyje, wreszcie mogła spojrzeć na słońce nie przez okno w Sali, mogła poczuć ciepły wiatr we włosach.
Ponownie objęci wolnym krokiem wrócili do środka. Z uśmiechami na twarzy doszli do sali Tempe, tam z twarzy Bootha zniknął uśmiech. W środku na krześle siedział jakiś mężczyzna… nie widzieli jego twarzy.
-Booth…- powiedziała Bones próbując zatrzymać partnera, na którego twarzy teraz malowała się złość.
-Co pan tu robi?- spytał otwierając drzwi. Mężczyzna powoli odwrócił głowę w ich kierunku… To był…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz