Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

ZDRADA W TEATRZE [51-60/123]

51.

Bones bardzo szybko się przebrała, bała się, że znowu w jej garderobie pojawi się Jack i będzie chciał… jej. Na to nie miała najmniejszej ochoty, poza tym w bufecie czekali na nią Booth i Parker. A chłopcu nie pozwoli na siebie czekać. Poza tym… jeśli znowu oddałaby się dyrektorowi, Seeley na pewno by się o tym dowiedział i znowu byłby smutny. Parker domyśliłby się dlaczego i nie uniknęłaby trudnych, otwartych i bezpośrednich pytań. Zebrała swoje rzeczy i szybkim krokiem wymknęła się z garderób. Zbiegła po schodach prosto do bufetu.

-Bones!- krzyknął Parker- Jesteś!- rzucił się jej na szyję i jeszcze raz wyściskał.
-Park, udusisz mnie- powiedziała z uśmiechem podnosząc malca.
-Przepraszam- uśmiechnął się i trochę rozluźnił uścisk. Nadal jednak pozostał na rękach Brennan. Booth patrzyła na nich z uśmiechem. „Do twarzy ci z dzieckiem na rękach Bones” pomyślał, szerzej się uśmiechając- Cieszę się, że cię widzę.
-Widziałeś mnie piętnaście minut temu…
-Piętnaście minut temu widziałem Maszę, a teraz moją kochaną Bones- pocałował ją w policzek.- Jesteś najlepsza! Zupełnie jak profesjonalna aktorka.
-Dziękuję- Bren lekko się zarumieniła. Z Parkerem na rękach ruszyła w kierunku kanapy. Usiadła, a Park wcale nie miał zamiaru od niej odchodzić. Usiadł na jej kolanach i obejmował małymi rączkami jej szyję, przytulając się do ukochanej pani antropolog.
-Wiesz, Bones…- zaczął mini Booth- Historia Maszy jest strasznie smutna… Płakałem, jak odchodził od niej ukochany. Nikt nie powinien tracić swojej miłości. Nawet nie wyobrażam sobie, co to dla niej znaczyło… A ten Wier… W…
-Wierszynin- pomogła mu Bones.
-Właśnie. On zachowywał się dziwnie.. Niby ją kochał, a jakoś wcale nie był smutny, jak wyjeżdżał…
-Może tłumił swoje emocje.
-Może. Ale… ten spektakl był piękny, choć tak strasznie smutny… - Booth siedział i nadal z uśmiechem obserwował i słuchał rozmowy Bones i synka. Nie mógł wyjść z podziwu, Bones tak dobrze rozumiejąca się z jego synkiem, jego uwielbienie i.. niezwykła mądrość jaką przedstawiał Parker zdając relację z obejrzanej sztuki. Po chwili:
-Booth, co się tak cieszysz?- spytała Bren zauważając dziwnie szczęśliwą minę partnera.
-Bo mi wesoło- odpowiedział- Nie spodziewałem się, że Parker tak dobrze zrozumie sztukę- popatrzył na malca.
-Ja jestem bardzo mądry tatusiu- powiedział Parker patrząc z uśmiechem na tatę.
-To wiem, synku.
-Oczywiście nie tak mądry, jak Bones, ale kiedyś może też będę- teraz popatrzył na Bones.
-Na pewno będziesz, Park- uśmiechnęła się Bren.
-Brennan!- krzyknął Roger zbliżając się do ich stolika- Witam, młody człowieku- zwrócił się do Parkera.- Jestem Roger- podał mu rękę na powitanie.
-Parker- przedstawił się.
-Tempe nie wiedziałem, ze masz dziecko- uśmiechnął się do pani antropolog- Czemu to ukrywałaś. Jest niesamowity.
-Parker nie jest moim synem…- powiedziała zmieszana, popatrzyła na chłopca siedzącego na jej kolanach, nie wiedziała, jak zareaguje
-Bones nie jest moją mamusią, to moja… Bones- powiedział Parker wybawiając Bren z opresji- A to jest mój tatuś- pokazał siedzącego naprzeciwko Bootha.
-Bones?- spytał zaskoczony.
-Tak. Moja Bones- uśmiechnął się i po raz kolejny mocniej przytulił się do Tempe.
-Bones?- spytał ponownie.- Czemu Bones?
-To taka ksywka… Booth tak na mnie mówi, bo pracuję z kośćmi.
-Ok, Bones- powiedział Roger z uśmiechem na twarzy.
-Hej, hej!- wtrącił się Booth- Tylko ja i mój syn możemy mówić do Bones, Bones.
-Ok.- podniósł ręce w geście poddania- Ok. Brennan- zwrócił się do koleżanki- Dzisiaj ostatnie nasze spotkanie… Mamy dla ciebie niespodziankę i… organizujemy imprezę pożegnalną. Także nie myśl o wcześniejszym urywaniu się.
-Ale…
-Nie uda ci się to. I żadnego „ale”. Uwaga!- krzyknął zwracając się do innych siedzących w bufecie.- Myślę, że już czas na naszą niespodziankę dla Dr Brennan!- wszyscy zaczęli klaskać. Bren siedziała zdezorientowana.- Sonja możesz wprowadzić niespodziankę!- krzyknął w kierunku drzwi. Chwilę potem do bufetu wjechał wielki tort…
-Tort!- krzyknął Parker- Dla ciebie Bones! WOW!
Zaraz za Sonją i tortem wszedł dyrektor z szerokim uśmiechem na twarzy. Wszedł na małą scenkę, pod którą ustawiono tort i zaczął przemówienie:
-Drodzy przyjaciele. Dzisiejszy dzień jest dla nas wszystkich bardzo ważny, choć nie ukrywam, smutny. Po raz ostatni mamy zaszczyt gościć w naszym teatrze i na naszej scenie biegłą antropolog sądową Dr Temperance Brennan, która przez trzy wspaniałe dni wcielała się w postać Maszy w spektaklu „3 siostry”. Temperance? Mogę cię prosić o dołączenie do mnie?- spojrzał w stronę Bones i wyciągnął do niej rękę. Bren była zdezorientowania całą tą sytuacją i średnio miała ochotę wychodzić na środek.  Booth widział jej wahanie
-Idź Bones. To twoje święto- powiedział z uśmiechem. Bren wstała i weszła na scenkę. Jack długo nie czekał. Od razu objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
-Chciałbym osobiście podziękować Dr Brennan, za udział w naszym spektaklu. Mimo, iż nie jest dyplomowaną aktorką, wniosła do sztuki coś specjalnego. Podarowała jej swoje serce i duszę…
-Wiesz Jack- przerwała mu- Z antropologicznego punktu widzenia, nie mogłam tego zrobić. To jest niemożliwe…
-Tak się mówi, kochanie- odpowiedział z uśmiechem. Booth gotował się w środku. To on zawsze jej to tłumaczy. „Co ten cały dyrektorek sobie wyobraża?! Chce mi odebrać moja Bones! Ale ja ci na to nie pozwolę ty przerośnięty…” myślał wściekły Agent.
-W każdym bądź razie- kontynuował Jack- spektakl dzięki obecności Temperance ożył. Nie chcę umniejszać tutaj niczyjej zasługi. Wszyscy jesteście wspaniali- zwrócił się do aktorów siedzących w bufecie- ale myślę, że dokładnie wiecie o co mi chodzi.
-Jasne, Jack!- krzyknął jeden z nich.
-Ukochana zawsze jest najważniejsza!- krzyknął ktoś inny. Booth czuł, że zaraz eksploduje…
-Tak, ukochana.- tym razem Jack popatrzył na Bones.
-Jack, proszę cię, nie mów tak do mnie- szepnęła mu do ucha. Nie chciała kolejnej afery.
-Tato… Czy Bones i ten pan są razem?- spytał zaskoczony obrotem sytuacji Parker.
-Nie, Park. Kumplują się.- odpowiedział Booth.
-Ale on powiedział o niej, ukochana. Czy to nie znaczy, że… ja kocha?
-Nie…- Booth nie miał pojęcia co powiedzieć- Wiesz, tak jest w teatrach… To bardzo dziwne, specyficzne środowisko- skłamał, bo nie widział innego wyjścia.- Oni tak po prostu mówią, jak kogoś lubią.
-Aha. No… to teraz rozumiem… Czyli… Nie są razem, tak?
-Nie- „mam nadzieję, że nie” dodał w myślach.
-… myślę, że zgodzicie się ze mną, że bardzo będziemy tęsknić za obecnością Temperance i trudno nam znieść myśl, że ona już nigdy nie zagra Maszy… Było nam niezmiernie miło gościć cię w naszym teatrze i dziękujemy za twoje zaangażowanie.- nachylił się, zbliżając swoje usta do Tempe, ale ona odsunęła się. Nie miała ochoty na pocałunki, zwłaszcza z nim i zwłaszcza w obecności Bootha i Parkera. Wiedziała, że go nie kocha, wiec po co pokazywać wszystkim, że istnieje między nimi jakieś głębsze uczucie. Jack był zaskoczony, ale nic nie zrobił. Booth oczywiście wszystko widział i uśmiechnął się do siebie, widząc, że Bren go odpycha „1:0 dla mnie, ciołku” pomyślał.
W czasie jego przemowy inni pracownicy roznieśli wszystkim szampana.
-Teraz chciałbym wznieść toast-  podniósł kieliszek do góry- Za Dr Temperance Brennan i trzy wspaniałe dni!
-Zdrowie!- krzyknęli wszyscy i wypili szampana. Bones czuła się coraz dziwniej stojąc tam na scenie, obok Jacka. To było dziwne, ale jego bliska obecność stawała się dla niej irytująca. Nie miała pojęcia, że to, co teraz nazywała irytacją, przerodzi się w coś więcej… i to za sprawą Jacka, mężczyzny z którym spędziła ostatnio kilka satysfakcjonujących nocy i nie tylko nocy…
Rozpoczął się bankiet pożegnalny dla Tempe…


52.

Jack za wszelką cenę chciał mieć Bones przy sobie, ale ona się na to nie zgodziła. W końcu miała ważnych gości. Siedziała z Boothem i Parkerem. Jako, że byli z dzieckiem, nie pozwolili sobie na picie alkoholu. Pozostali jedynie przy sokach. Skosztowali tortu, Bones jadła sałatki, Booth i Parker oczywiście nie skusili się na zieleninę. Pochłaniali pieczone udka, owoce morza i różnego rodzaju inne specjały. W końcu zrobiło się późno i Parker powoli zaczął zasypiać.
-Oho, Park- odezwała się Bones widząc coraz częstsze ziewanie malca- Chyba czas spać, co?
-Nie, ja nie jestem zmęczony- powiedział ponownie ziewając. Próbował utrzymać otwarte oczy, ale z marnym skutkiem.
-Bones ma racje smyku- odezwał się Booth.
-Booth, możesz go położyć w pokoju gościnnym. Poproszę portiera, by dał nam klucz.
-Dzięki Bones. To dobry pomysł.
Wstali, Booth wziął Parkera na ręce i poszli razem na portiernię.
-Witaj, Sebasthian- przywitała się Bones.
-Cześć, Temperance- odpowiedział miły starszy pan- O, widzę, że synek wam zasypia- dodał zauważając wpółprzytomnego Parkera.
-To syn mojego partnera. Je nie mam dzieci.
-Już myślałem… Nieważne. Co was do mnie sprowadza?
-Chciałam cię prosić o klucz do pokoju numer 9. wiem, ze jest wolny, a Booth musi gdzieś położyć spać Parkera. Chcemy jeszcze chwilę zostać na bankiecie.
-Nie ma sprawy, Tempe- podszedł do szafeczki z kluczami, wyjął jeden z nich- Proszę bardzo- podał jej klucz.
-Dzięki, Sebasthian- powiedziała z uśmiechem.
-Dziś ostatni dzień, co?
-Tak.
-Będzie nam ciebie brakowało.
-Ja też was bardzo polubiłam, ale wiesz… Mam swoje życie w DC, przyjaciół, pracę, którą kocham i szczerze mówiąc trochę za tym tęsknię. To była wspaniała przygoda, ale…
-Ale się skończyła. Łapię. Mam nadzieję, że kiedyś do nas wpadniesz, odwiedzisz.
-Nie wiem. Może kiedyś. Dzięki za klucz- odwrócili się do drzwi.
-Tempe- zatrzymał ja portier- Czekam z niecierpliwością na twoją kolejną książkę. Właśnie skończyłem czytać najnowszą. Świetna.
-Dzięki.
Bones, Booth i Parker poszli do Domu Aktora. Pokój numer 9. weszli do środka. Seeley położył Parkera spać.
-Park, jeśli będziesz czegoś potrzebował, ja i Bones jesteśmy w bufecie. Możesz spać spokojnie. Za jakiś czas przyjdę do ciebie. Może wrócimy dzisiaj do DC.- powiedział całując chłopca w czoło.
-Dobrze, tatusiu- odpowiedział i nakrył się kołdrą.
Bones i Booth po cichu wyszli z pokoju i wrócili do bufetu. Zabawa trwała na całego.
-Zatańczymy, Bones?- spytał po chwili.
-Jasne…
Szybka muzyka. Podali sobie ręce i zaczęli wariować na parkiecie. Jeden taniec, drugi, trzeci… Bawili się znakomicie. W końcu przyszedł czas na wolną piosenkę. Oboje lekko speszeni wykręcili się zmęczeniem i usiedli z powrotem na kanapach. Jack obserwował wszystko z boku, popijając kolejne piwo. Nie podobało mu się, że ta dwójka tak dobrze się rozumie. Nie podobało mu się, że Bones cały wieczór spędza tylko z Boothem, a jego odpycha. „Jeszcze zobaczymy, kogo wybierze…” powiedział znad kufla, wbijając wzroku to w Agenta to w Tempe. W końcu zdecydował się podjąć pewne kroki. Wstał i ruszył w kierunku rozbawionych partnerów.
-Przepraszam, nie przeszkadzam wam?- spytał siląc się na uprzejmy ton.
-Nie, Jack.- odpowiedziała Bones.
-Czy nie miałbyś nic przeciwko, żebym porwał Temperance do tańca? To ostatni dzień, chciałbym zatańczyć z najlepszą aktorką.
-Jeśli Bones nie ma nic przeciwko…- odpowiedział Booth, patrząc na Tempe.
-Jeśli to ma być tylko taniec, to czemu nie.- Jack wyciągnął do niej rękę, Bones wstała- Zaraz do ciebie wracam, Booth- uśmiechnęła się.
-Ok. To ja pójdę do łazienki… Trochę za dużo soków- uśmiechnął się i również wstał Poszedł do toalety, a Bones i Jack na parkiet. Muzyka ani wolna, ani szybka, taka wypośrodkowana.
-Szkoda, ze musisz wyjechać…- zaczął wpatrując się w jej oczy.
-Mówiłam ci. Trzy spektakle i nic więcej. W DC mam swoją pracę, za którą już tęsknię. To moja prawdziwa miłość. I jak przyjemna nie była ta przygoda, to nie chcę tego przeciągać. Tak pozostaną mi miłe wspomnienia. Nie wyobrażam sobie pracować w teatrze całe życie. To nie dla mnie.
-Szkoda, Tempe…
-Tam mam swoje życie, Jack. I nie chcę z niego rezygnować.
-Rozumiem…
Tańczyli dalej. Jack tak kierował Temperance, żeby mógł widzieć drzwi prowadzące na korytarz, gdzie znajdowała się toaleta. W końcu zauważył to, na co tak czekał. Drzwi toalety się otworzyły, a zza nich powoli wyłaniała się postać Agenta. Jack wcielił w życie swój szatański plan. Szybko złapał twarz Bones i przyciągnął do siebie. W ułamku sekundy złączył swoje usta z ustami Bones w pocałunku. Trzymał mocno zdezorientowaną Bones i mimo, ze próbowała się od niego oderwać, nie bardzo miała jak. Poza tym była w szoku. Nie spodziewała się tego. Jack obserwował Bootha. „Odwróć się…” myślał, patrząc na Agenta. Seeley spojrzał na parkiet i… zobaczył… „Dobrze, Agencie… teraz sobie popatrz…” Jack nie odrywał się od Bones, pogłębiając pocałunek. Widział, jak na twarzy Bootha maluje się wściekłość. Tego właśnie chciał. Dolał oliwy do ognia i rękę przesunął po plecach Bones, lekko unosząc jej koszulkę. Tego było za wiele. Wściekły Seeley obrócił się na pięcie, rzucając mordercze spojrzenie Jackowi i wyszedł z bufetu…
„Nic nie zrozumiała. A ja głupi już myślałem… Ona się nie zmieni…”- pomyślał wychodząc.


53.

Bones wreszcie uwolniła się z sideł Jacka.
-Co ty robisz, Jack?!- spytała wściekła.
-ja…
-Prosiłam cię, żebyś więcej tego nie robił! Nie mam na to ochoty! Czy ty tego naprawdę nie rozumiesz?!
-Przepraszam…- udawał skruszonego.- Ja trochę…
-Nie mów mi, ze za dużo wypiłeś, bo ci w to nie wierzę! Daj mi spokój, dobrze!? Powiedziałam ci, że nic między nami nie ma i nie będzie! To było tylko kilka nocy, które nigdy więcej się nie powtórzą, więc odczep się ode mnie!
-Tempe… daj spokój.
-Nie! Zostaw mnie! Rozumiesz!
-Przepraszam…
-Jasne!
Odeszła wściekła. Zauważyła, że Bootha jakoś długo nie ma.
-Gdzie on się podział?- poszła do łazienki, zapukała. Nikt się nie odezwał. Otworzyła drzwi. Pusto.- Co się tu dzieje?- wróciła z powrotem do bufetu- Roger, widziałeś Bootha?
-Nie…- odpowiedział lekko wstawiony.
-Chyba wychodził…- powiedziała Sonja- Wrócił z toalety, popatrzył na parkiet i wściekły wyszedł.
-Kiedy?
-Jakieś pięć minut temu…
Bones wybiegła z teatru i ile sił w nogach pognała do Domu Aktora. Zapukała do drzwi pokoju. Nic. Jeszcze raz. Dalej nic.
-Booth! Otwórz, proszę!- krzyczała.
-Tempe co się dzieje?- z pokoju obok wyszła Agnes.
-Widziałaś Bootha?
-Tego twojego partnera z FBI?
-Tak, jego! Widziałaś go?
-Był tu na chwilkę. Zabrał jakieś rzeczy, syna i wyszedł.
-Kiedy?
-Dosłownie przed chwilą.
Bones spanikowała.  Zbliżyła się do schodów, gotowa zbiec i nagle usłyszała trzask zamykanych drzwi samochodu. Zbiegła na dół ile sił w nogach, przebiegła przez portiernię i znalazła się na zewnątrz.
-Booth!!!- krzyknęła stojąc na środku ulicy. Widziała tylko tył odjeżdżającego SUV’a.- Booth!!!- zaczęła biec ulicą, którą jechał samochód Bootha- Booth, zaczekaj!- w końcu samochód zniknął za zakrętem.- Booth, to nie moja wina… Ja tego nie chciałam…- po jej policzku spłynęła łza…- Nie mogę cię stracić… Nie mogę stracić najlepszego przyjaciela… I co ja mam teraz zrobić? Telefon!- szybko wyjęła komórkę z kieszeni i wybrała numer Bootha.- Proszę cię, odbierz… Proszę…

W samochodzie:
Dzwoni telefon, Booth spogląda na wyświetlacz „Bones”
-I czego ode mnie chcesz, Bones? Przecież wszystko jasne. Widziałem…
Odrzucił połączenie. Parker nieświadomy niczego spał na tylnim siedzeniu Suv’a.

Pod teatrem:
-Booth…- wybrała numer ponownie. Dalej nic. Za każdym razem odrzucał połączenie. Próbowała chyba z dziesięć razy. Nadal nic…- Przepraszam…  Nawet nie chce ze mną rozmawiać…. Widział wszystko, jestem tego pewna… Booth…
Stała jeszcze przez chwilę na środku ulicy, mocno trzymając telefon w dłoni. Była wściekła na Jacka i było jej przykro z powodu Bootha. Nie chciała go stracić… za żadne skarby świata nie chciała go stracić.
W końcu ocknęła się z letargu jaki ją ogarnął.  Weszła na portiernię
-Co się stało?- spytał portier.
-Nieważne. Muszę stąd jak najszybciej wyjechać.
-Ale…
Tampe już nie było. Pobiegła na górę, do mieszkania Jacka. Wpadła wściekła do środka, wyjęła swoją walizkę i zaczęła się pakować. Wrzucała po kolei swoje rzeczy.

Na dole, w bufecie:
-Widział ktoś Temperance?- pytał Jack.
-Nie- odpowiedzieli- Wybiegła za Boothem i już się nie pojawiła.
Jack wybiegł z teatru i poszedł na portiernię.
-gdzie ona jest?- spytał.- Widziałeś Brennan?
-Była tu przed chwilą. Powiedziała, że musi jak najszybciej stąd wyjechać i poszła. Chyba do ciebie…- odpowiedział portier.- co się dzieje Jack?
-Nieważne!- wybiegł z portierni i poleciał do swojego mieszkania. Otworzył drzwi i wpadł do salonu. Zauważył pakującą się Bones.
-Co ty wyprawiasz?- spytał.
-Pakuję się! Nie widać?- odpowiedziała zgryźliwie.
-Dlaczego? Co…?
-Jeszcze się pytasz?! Nie myślałam, że jesteś do tego zdolny!
-Do czego?
-Nie udawaj głupszego niż jesteś! Zrobiłeś to specjalnie! Specjalnie mnie pocałowałeś, bo wiedziałeś, że Booth na nas patrzy! Chciałeś zniszczyć naszą przyjaźń! I co zadowolony teraz? Udało ci się! Booth wyjechał! Przez ciebie mogę stracić najlepszego przyjaciela! Bawi cię to?! Bawi cię niszczenie innych ludzi?- krzyczała, wrzucając kolejne rzeczy do walizki.
-Co ty mówisz?
-Głuchy jesteś?! Mam ci to napisać?! Czy krzyknąć jeszcze głośniej?!- krzyknęła głośniej, nie sądziła, że jest do tego zdolna.
-Tempe… Proszę cię- podszedł do otwartej walizki leżącej na kanapie, zaczął wyjmować z niej rzeczy.
-Zostaw to Jack!- podeszła do niego i wyrwała mu z rąk swoje rzeczy.- Nie zatrzymasz mnie, wiec radzę ci nawet nie próbować!- poszła do łazienki i zgarnęła swoje rzeczy. Wróciła do pokoju i wrzuciła je do walizki. Zamknęła ją i rozejrzała się po pokoju.
-Tempe. Ja cię kocham! Proszę cię, nie odchodź. Nie w ten sposób….
-Sam tego chciałeś! Zresztą mówiłam ci, że ja cię nie kocham! Rozumiesz, nie kocham! To był tylko seks!
-Bren…
-Zostaw mnie w spokoju! Nie chcę mieć z tobą nigdy więcej nic do czynienia! Jeśli przez ciebie stracę Bootha…. Nigdy ci tego nie daruję.
-Jest noc… gdzie chcesz iść?
-Wracam do DC! Do mojego życia!- wzięła walizkę i skierowała swe kroki do drzwi. Jack podbiegł do niej i złapał ją za rękę.
-Zostań…
-Puść mnie Jack- odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy. Jednak tym razem nie odnalazł w nich pożądania, ale ogromną wściekłość.
-Nie mogę cię puścić. Nie mogę pozwolić ci odejść- mocniej zacisnął swoją dłoń na jej przedramieniu i pociągnął do siebie.
-Jack, ostrzegam cię. Puść mnie, bo inaczej będę musiała ci pomóc.
-I co mi zrobisz?- spytał tym razem myśląc, że ma nad nią przewagę. Stwierdził, ze skoro jest kobietą to musi być od niego słabsza. Bardzo się pomylił.
-Nie dajesz mi wyboru- jednym ruchem Bones pociągnęła go za rękę i chwilę potem Jack leżał na podłodze.
-Brennan!- krzyknął łapiąc ją za kostkę, kiedy chciała koło niego przejść.
-Powiedziałam odwal się ode mnie!- nerwy puściły całkowicie. Wystarczył jeden zgrabny ruch i dyrektor leżał z krwawiącym nosem. Tempe przeszła przez drzwi
-Sam się prosiłeś.- powiedziała do leżącego Jacka.
-Rozwaliłaś mi nos…- popatrzył na swoje ręce, całe we krwi.
-Nie trzeba było mnie prowokować. Żegnaj, nie spotkamy się już nigdy więcej! Nienawidzę cię, za to co zrobiłeś!- zatrzasnęła drzwi nogą i wyszła z budynku.

Na portierni:
-Tempernace…- zaczął portier widząc wchodzącą z walizką Bones. Zauważył, że jest wściekła
-Sebasthian… Pożegnaj wszystkich ode mnie. Nie mogę tu dłużej zostać…- powiedziała.
-Co się stało? Jesteś roztrzęsiona…
-Ktoś próbował zniszczyć najcenniejszą rzecz jaką mam. Moją przyjaźń z Boothem. Muszę jechać to naprawić, póki jeszcze nie jest za późno…
-Jack?- spytał z wahaniem w głosie.
-Tak…. Trzymaj się Sebasthian. Miło mi było cię poznać.- przytuliła starszego pana- Żegnaj- wzięła walizkę i zbliżyła się do drzwi wyjściowych.
-Tempe… Mam nadzieję, że uda ci się uratować waszą przyjaźń… Trzymam za was kciuki. Powodzenia.
-Dzięki. Cześć.
Wyszła i udała się na pobliski dworzec PKS…


54.

Bones podeszła do tablicy z rozkładem jazdy.
-Cholera!- zaklęła.- Żadnych połączeń do 4…- spojrzała na zegarek- Mam trzy godziny… I co ja mam zrobić? Do teatru na pewno nie wrócę…
Usiadła zrezygnowana na ławeczce.
-Booth… Mam nadzieję, że mi wybaczysz..- szeptała do siebie. Wyjęła telefon i wpatrywała się w wyświetlacz… Pustka… Nic się nie dzieje…
-Muszę z kimś porozmawiać, bo zwariuję… Ange...- wybrała numer przyjaciółki.
-Angela? Słucham?- usłyszała głos w słuchawce.- Halo?- Bones nie mogła wydobyć z siebie głosu. Artystka usłyszała tylko cichy szloch.- Brennan? To ty? Co się dzieje?- pytała przerażona.
-Ange… - zaczęła Bones- przepraszam, ze dzwonię do ciebie tak późno, ale musze z kimś pogadać… Nie wiem, co mam zrobić…
-Co się dzieje, sweety?
-Chyba znowu zraniłam Bootha…- powiedziała niepewnie.
-Co się stało, Bren mów!
-Był bankiet… pożegnalny bankiet dla mnie… Tańczyłam z Jackiem… Booth nie miał nic przeciwko. To był tylko taniec, ale..
-Ale?
-Ale Jack z zaskoczenia mnie pocałował. Zrobił to specjalnie, tak żeby Booth wszystko widział.
-O Boże..
-Chwilę potem wyjechał… i nie odbiera ode mnie telefonów. To moja wina…
-Bren, nie chciałaś tego pocałunku, prawda?
-Oczywiście, ze nie.
-Więc to nie jest twoja wina. Musisz pogadać z Boothem i mu to powiedzieć.
-Ale on nie chce nawet ze mną rozmawiać. Dzwoniłam tyle razy… odrzuca połączenie…
-Bo nie wie wszystkiego i jest wściekły. Musisz do niego pojechać. Gdzie jesteś?
-Na dworcu… PKS mam za trzy godziny… Ange, nie chcę go stracić…
-Nigdy go nie stracisz, sweety. Nigdy. Za bardzo mu na tobie zależy. Dlatego tak się wściekł. Musisz po prostu do niego pojechać i mu wszystko wyjaśnić.
-Mam taki zamiar… mam nadzieję, że mnie wysłucha… że mi uwierzy.
-Na pewno, kochana. Nie martw się. To jest Booth.
-Dzięki, Ange.
-Nie łam się Bren. Pogadasz z nim i wszystko się ułoży. Jestem pewna.
-Mam nadzieję. Dzięki i przepraszam, ze cię obudziłam.
-Nie żartuj. Wiesz, ze możesz dzwonić o każdej porze. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
-Ang, jesteś kochana.
-Sweety, trzymaj się i nie trać wiary w siebie i Bootha. Wiem, wiem, jaka jest twoja opinia na temat wiary, ale znasz Bootha więc zaufaj mu.
-Racja, Ang. Jeszcze raz dziękuję. Śpij dobrze.
-Nie ma za co, sweety. Zawsze do usług. Powodzenia.
-Dzięki. Pa, Ang.
-Pa, Bren. Daj znać jak coś…. Wiesz..
-Wiem. Dam znać.
Przyjaciółki rozłączyły się. Teraz Tempe pozostało tylko czekać na transport. To były najdłuższe trzy godziny w jej życiu. Ale w końcu przyjechał PKS. Bones szybko weszła do środka i już była w drodze do DC.
Po jakimś czasie dojechała na miejsce. Było po szóstej. Zaczęło nieźle padać. Bren była cała przemoczona, ale nie to teraz się liczyło.
Dotarła do mieszkania partnera.
-Trudno, Booth, muszę cię obudzić- powiedziała do siebie stojąc pod jego drzwiami.- Muszę ci to wyjaśnić. Nie mogę czekać.- odważyła się w końcu zapukać. Nikt nie otwierał. –Booth! Proszę cię otwórz! Wiem, że tam jesteś! To ja! Proszę cię!
-Bones, odejdź! Nie mam ochoty na rozmowę!- usłyszała zza drzwi.
-Nie odejdę dopóki mnie nie wysłuchasz!
-Daj sobie spokój!
-Nie mogę! Otwórz te cholerne drzwi, Booth! Nic nie rozumiesz!
-Wszystko rozumiem!
-Nie, nic! Nic nie rozumiesz, ty samcze- alfa! Daj mi coś powiedzieć! Otwórz te drzwi- Bones zaczęła walić pięściami w zamknięte drzwi mieszkania Bootha. Z mieszkania obok wyszła jakaś starsza pani w szlafroku.
-Co się tu dzieje?- spytała zaspana.
-Przepraszam panią, ale musze pilnie porozmawiać z tym panem, który tu mieszka, a on za żadne skarby nie chce otworzyć drzwi. Przeklęty samiec alfa!- ostatnie zdanie krzyknęła i po raz kolejny uderzyła pięścią w drzwi.
-Musi ci na nim bardzo zależeć, kochana- powiedziała pani z uśmiechem.
-To mój przyjaciel. Wczoraj źle coś zrozumiał… Ktoś próbował nas skłócić i… odjechał bez słowa. Myśli, ze to moja wina, ale to nie… to nie jest moja wina. Dlatego muszę mu to wyjaśnić.
-Inny facet tak?
-Skąd pani wie?
-Mam swoje lata, kochaniutka. Wiele widziałam. Zrobił coś złego, tak?
-Tak. Pocałował mnie wbrew mojej woli… I Booth to widział i… wściekł się na mnie.
-Ale ty tego nie chciałaś…
-Oczywiście, ze nie. Ostatnią rzeczą jaką bym chciała jest krzywdzenie najlepszego przyjaciela.- Starsza pani spojrzała w oczy Tempe. Widziała w nich determinację i dziwny błysk, który mówił jej wszystko.
-Mówisz prawdę, moje dziecko.
-Wiem. Ale on nie chce mnie słuchać…- Bren posmutniała. Sąsiadka podeszła bliżej drzwi i z całej siły, na tyle ile pozwalał jej wiek, uderzyła w drzwi.
-Panie Booth, otwieraj te drzwi!!!- krzyknęła. Bones popatrzyła na nią z wielkim zdziwieniem.
-Odejdźcie ode mnie!
-Samcze-alfa!- sąsiadka podchwyciła słowa Bones, spojrzała na nią i uśmiechnęła się- Otwórz te cholerne drzwi. Ta kobieta ma ci coś ważnego do powiedzenia!
-Dajcie mi spokój!
-Ani mi się śni!- kontynuowała- Znam cię Booth i wiem, że nie jesteś głupi! Jak dotąd nie byłeś! Ale jeśli pozwolisz zniszczyć tą przyjaźń, to uczucie, które macie, to jak Boga kocham przysięgam, ze skopię ci ten twój zgrabny tyłek! Osobiście! I nie myśl, że skoro jestem stara to nie mam na tyle siły! Otwieraj natychmiast!- Bones patrzyła zszokowana na starszą panią- Otwieraj bo wezwę policję!
-Ja jestem policja!
-To otwieraj! Musisz jej wysłuchać!- ponownie zaczęła uderzać pięściami w drzwi.
-Dobra, dobra….- usłyszały głos agenta.
-Chyba się udało- powiedziała sąsiadka z uśmiechem na twarzy.
-Dziękuję- Bones również się uśmiechnęła. Po chwil usłyszały dźwięk przekręcanego klucza, drzwi się otworzyły, a w nich stał Booth z wściekłą miną.
-No, to teraz drogi chłopcze. Daj szansę tej młodej damie.- staruszka zwróciła się do Seeley’ego.- Ona nie kłamie- szepnęła mu do ucha.
-Wejdź Bones…- odsunął się i gestem zaprosił Bren do środka.
-Dzięki- weszła do mieszkania, odwróciła się jeszcze do starszej pani, uśmiechnęła i kiwnęła głową. Na twarzy kobiety zagościł szeroki uśmiech, a z jej oczu można było wyczytać jedno: Teraz wszystko się ułoży.
Sąsiadka poszła do siebie. Booth zamknął drzwi.
-Napijesz się czegoś?- spytał jakby od niechcenia.  
-Może wody…- powiedziała niepewnie.
-Zaraz wracam- poszedł do kuchni. Bren usiadła na kanapie. Po chwili wrócił Booth ze szklanką wody, ręcznikiem, koszulką z logo FBI i dresami.
-Proszę.- podał jej wodę i rzeczy. Ręcznik położył na jej ramionach- Przeziębisz się….
-Dziękuję… Booth… Muszę ci coś powiedzieć…
-Wiem. O Jacku, prawda?- posmutniał.
-Tak…
-Skoro musisz…
-Chcę…
Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Bones upiła łyk wody i wzięła głęboki oddech…


55.

-Booth… Wiem, dlaczego wyjechałeś tak nagle, bez pożegnania…- zaczęła w końcu.- Wiem, że widziałeś mnie i Jacka.
-Widziałem- odpowiedział, nie patrząc na nią.
-Booth, proszę cię spójrz na mnie- ręką delikatnie odwróciła jego twarz. Byli blisko siebie, Booth jednak nadal miał spuszczony wzrok- Zawsze mi mówiłeś, że wiesz kiedy ludzie kłamią. Widzisz to w ich oczach. Mówiłeś też, że dobrze mnie znasz… Więc proszę cię o jedną rzecz. Popatrz w moje oczy. Proszę. Popatrz w moje oczy i powiedz czy kłamię- Booth wolno podniósł wzrok i ich oczy się spotkały- Booth. Nie chciałam tego pocałunku. Jack zrobił to specjalnie widząc, ze jesteś w pobliżu. Zaskoczył mnie, próbowałam się wyrwać, ale nie dał mi szansy. Po prostu wpił się w moje usta, przyciągnął do siebie i… specjalnie podniósł moją bluzkę. Ja tego nie chciałam. To był najgorszy pocałunek jakiego kiedykolwiek w życiu doświadczyłam… Nie chciałam tego, słyszysz? Zrobił to, żeby mnie zatrzymać, a nas skłócić. Wiedział, jak zareagujesz… Booth, przepraszam, że znowu przeze mnie jesteś zły. Przepraszam, jeśli po raz kolejny cię zraniłam… Nie chciałam tego. To ostatnia rzecz jaką bym zrobiła.- spojrzała uważniej w jego piękne, czekoladowe oczy- Wierzysz mi, Booth?- chwila ciszy- Jesteś moim najlepszym przyjacielem, jesteś dla mnie bardzo ważny i nie pozwolę jakiemuś kretynowi tego zniszczyć… Booth, powiedz coś… Wierzysz mi? Ja…
-Bones…- odezwał się w końcu- Tak, wierzę ci.- uśmiechnął się- Przepraszam, że zachowałem się jak smarkacz…
-Nie masz mnie za co przepraszać, Booth…- po policzku Bren spłynęła samotna łza.
-Bones, nie płacz…- otarł palcem łzę z jej policzka- Nie płacz. Nie przeze mnie. Przepraszam. Dopiero teraz widzę, jak bardzo zraniłem twoje uczucia. Powinienem był ci zaufać…
-Nie przepraszaj…
-Bones… Już dobrze.
-Nie gniewasz się na mnie?
-Jak mogę się na ciebie gniewać. Teraz już wiem, że to nie była twoja wina. A ten Jack… Chętnie wróciłbym tam i obił mu tę jego uśmiechniętą buźkę.
-To nie będzie konieczne…
-Nikt nie będzie cię krzywdził, Bones. Zawsze powinienem być przy tobie i cię ochraniać.
-Zawsze jesteś, Booth. Nigdy mnie nie zawiodłeś.
-Więc muszę mu przywalić.
-Booth, on już dostał…- wyrwało się Bren.
-Co?
-No… Jak wychodziłam z mieszkania, chciał mnie zatrzymać, więc… musiałam go powalić na podłogę… a potem… może nie będę wdawać się w szczegóły. Jak wychodziłam leżał przy drzwiach z… rozwalonym nosem…
-Moja Bones!- ucieszył się Booth i z całej siły przytulił partnerkę. Szybko się jednak od niej oderwał- Przepraszam, Bones…
-Booth? Nadal jesteś moim przyjacielem?
-Oczywiście. Zawsze nim będę! Nie wątp w to, nigdy.
-Cieszę się, że nie jesteś na mnie zły- teraz to ona go przytuliła. Trwało chwilę, zanim się rozłączyli. Patrzyli na siebie niepewnym wzrokiem. Dopiero co odzyskali swoją przyjaźń, nie mogą jej stracić przez chwilę słabości…
-Booth… chyba muszę jechać do Instytutu… Zaraz się spóźnię…
-Jesteś cała przemoczona…
-No tak, zapomniałam… Mogę skorzystać z prysznica?
-Jasne. Nawet się nie pytaj. Może pojadę do ciebie, po jakieś rzeczy, co?
-Nie trzeba. Przecież mam walizkę z ciuchami- uśmiechnęła się.
-No tak, racja. To leć pod prysznic, a ja zrobię ci śniadanie i… kawę?
-O tak. Potrzebuję kawy- uśmiechnęła się i poszła do łazienki.
-Jak się cieszę, Bones, że… ty wiesz czemu ja się cieszę.- powiedział do siebie i z szerokim uśmiechem poszedł do kuchni przygotować śniadanie ukochanej „partnerce”.


56.

Po 15 minutach Bones wyszła z łazienki. Przebrała się w suche ciuchy, na ramionach wciąż miała mały ręcznik od Bootha. Na nim spoczywały mokre włosy Tempe. Weszła do kuchni.
-Bones, śniadanko gotowe- postawił talerz z kanapkami na stole, Bones siadła na krześle- A tu, proszę bardzo kawa, dla mojej najlepszej przyjaciółki- postawił również kubek i posłał jej jeden ze swoich zniewalających uśmiechów. Humor widocznie mu się poprawił.
-Dziękuję, Booth- Tempe również się uśmiechnęła i  zabrała za jedzenie śniadania.
-To ja lecę się przebrać- powiedział Seeley znikając w sypialni. „Boże Bones, jaka ty jesteś piękna. Jeszcze z tymi mokrymi włosami… Ach… Uspokój się Seeley…” myślał ubierając się.
Po jakimś czasie:
-Najedzona?- spytał wchodząc do kuchni.
-Tak. Dziękuję.
-To co? Do Jeffersonian?
-Tak. Która godzina?
-Ósma- odpowiedział patrząc na zegarek.
-Co?! Cam mnie zamorduje!- zerwała się z krzesła
-Spokojnie, każdy może się czasem spóźnić. To się zdarza, Bones.
-Ale ja się nie spóźniam.
-Wiem.
-Chodźmy
Szybko wyszli z mieszkania Bootha. Na korytarzy jednak sąsiadka zatrzymała Bones.
-Przepraszam…- powiedziała- Mogę panią prosić na sekundkę?- zwróciła się do Bones.
-Zaczekam w samochodzie, Bones- powiedział Booth schodząc na dół.
-Tak?- spytała Bren podchodząc do starszej pani, stojącej w drzwiach.
-Kochaniutka. Powiem ci jedno. Jesteś bardzo dobrą kobietą. Dobrze ci z oczu patrzy. Tak samo ten młody człowiek. Pilnujcie swojej przyjaźni i nie pozwólcie nikomu jej zniszczyć. Mam przeczucie że to jest nawet coś większego niż zwykła przyjaźń.
-Bardzo ważna i silna przyjaźń, proszę pani.
-To widać.
-Jeszcze raz dziękuję pani za pomoc. Nie wiem, czy bez pani interwencji Booth w ogóle otworzyłby mi drzwi…
-Otworzyłby, ale to dłużej by trwało. Trzymaj się kochanieńka. Powodzenia.
-Dziękuję. Do widzenia- Bones odeszła.
-Jeszcze się odnajdziecie. Macie coś wyjątkowego. Nie zepsujcie tego. Taka przyjaźń nie zdarza się często. Myślę, że już oboje wiecie, że to coś więcej. Tylko jedno z was  panicznie boi się tego w co zmieniła się ta przyjaźń. Nie bójcie się miłości, kochane dzieci. Taka prawdziwa rzadko się zdarza.- powiedziała do siebie, odprowadzając wzrokiem Bones.


57.

Dojechali do Instytutu.
-Dzięki, Booth. Muszę lecieć i tak już jestem spóźniona…- powiedziała Bones wysiadając z samochodu- Do zobaczenia.
-Wpadnę po ciebie po południu. Pójdziemy na lunch, ok.?
-Jasne.
-Pa, Bones
Bren weszła do budynku, a Booth ruszył do siedziby FBI.

-Przepraszam za spóźnienie- powiedziała Tempe spotykając Cam w drodze do swojego gabinetu.
-W porządku Dr Brennan. Angela uprzedziła, że się spóźnisz- odpowiedziała z uśmiechem.
-Angela?
-Tak. Mówiła, ze masz ważną sprawę do załatwienia.
-Tak, racja…
Bones skierowała swoje kroki do gabinetu artystki.
-Hej, Ange
-Hej, sweety! I jak? Rozmawiałaś z Boothem? Wyglądasz na szczęśliwą- Ange oderwała się od pracy i od razu podeszła do przyjaciółki.
-Tak. Rozmawialiśmy. Już jest w porządku. Wytłumaczyłam mu wszystko.
-Miłość przetrwała!- krzyknęła uradowana Angela.
-Przyjaźń, Ange.
-Jasne…- uśmiechnęła się- Mówiłam, że wszystko się miedzy wami ułoży.
-Mówiłaś.
-I jak zawsze miałam rację.
-W tej kwestii, owszem.
-Bones!- do gabinetu wbiegł Seeley.
-Booth, co ty tu robisz? Miałeś jechać do FBI… Przecież jeszcze nie ma południa…- powiedziała zaskoczona Bren.
-Tak było, ale dostałem telefon- zaczął machać swoją motorollą- i wróciłem. Mamy sprawę. Zbieraj się.
-Już idę- wyszła do swojego gabinetu po niezbędne rzeczy. Ange uśmiechała się tajemniczo do Agenta.
-Czemu się tak szczerzysz, Ange?- spytał.
-Już ty dobrze wiesz, Seeley.
-Taaa… Do zobaczenia później. Muszę jechać z Bones na miejsce zbrodni- wyszedł z gabinetu.
-Już ja wiem, co jest miedzy wami. Angeli Montenegro nikt nie oszuka- dodała pod nosem.
Chwilę potem Bones i Booth byli w drodze na miejsce zbrodni.
-Gdzie jedziemy, Booth?
-Jakaś kobieta znalazła rozkładające się ciało w parku, podczas joggingu.
-W parku?
-Tak.

Dotarli na miejsce. Jak zawsze Bones szybko wskoczyła w kombinezon i razem z Boothem ruszyli do znalezionego ciała.
-On czy ona?- spytał Seeley wyciągając notes. Bones klęknęła przy zwłokach i zaczęła oględziny.
-Ona… Wiek między 15 a 20…
-Czas zgonu?
-Wnioskując ze stopnia rozkładu, jakieś dwa dni. Tutaj- wskazała na prawy bark- widać uszkodzenia tkanki, to znaczy, że jakieś zwierzęta zdążyły się do niej dobrać. Może bezpańskie psy albo koty.
-Przyczyna śmierci?
-Widocznie przebarwienia na szyi, co może nam sugerować uduszenie, ale nie jestem tego pewna. Dodatkowo- teraz Bren przyglądała się lewej ręce- złamana kość łokciowa… Widoczne przemieszczenia… Nie wiem czy złamania nastąpiło pośmiertnie. Tego dowiemy się w Instytucie.
-Pakować wszystko do Jeffersonian!- krzyknął jak zawsze Booth.
-Brak części ubrań… Bluzka poszarpana… ślady krwi…
-I co to nam mówi? Morderstwo na tle seksualnym?
-Nie jestem pewna. Może to zwierzęta rozszarpały ubrania. Trzeba przeszukać teren, Booth…
-Robi się Bones. Hej, wy!- krzyknął do jakichś dwóch mężczyzn stojących niedaleko.- Trzeba przeszukać teren! Szukajcie wszystkiego, co może wiązać się w jakiś sposób z ofiarą!
-Robi się!- odkrzyknęli.
-To co, Bones? Do Jeffersonian?
-Tak.- odpowiedziała wstając.

Wrócili do Instytutu. Byli szybciej, więc musieli trochę poczekać na przywiezienie zwłok.
Bren udała się do swojego gabinetu i zaczęła pracować nad nowym rozdziałem książki. Booth pokręcił się po Instytucie. W końcu poszedł do Bren.
-Bones, co robisz?
-Próbuję napisać kolejny rozdział książki…- powiedziała nie odrywając wzroku od monitora.
-Jestem w niej?
-Oczywiście, że nie.
-A ja jestem pewien, że jestem- uśmiechnął się i założył ręce za swój pasek z tak dobrze wszystkim znaną sprzączką „Cocky”, dumnie wypiął pierś i patrzył na Bones.
-Nie, Booth… to są postacie fikcyjne, nie ma cię tu…
-Oj, Bones. I tak wiem swoje.
-Skoro wiesz, to po co się mnie pytasz?
-Czyli jednak jestem. Wiedziałem- powiedział z triumfem w głosie.
-Tego nie powiedziałam, Booth…
-Mogę poczytać?- podszedł do niej i zerknął przez ramię na ekran komputera.
-Nie, nie możesz. Przeczytasz, jak ją wydam.
-O! a nie mówiłem! Jestem! Tylko czemu używasz mojego imienia? Nie spytałaś mnie o zgodę- pokazał na ekran. Rzeczywiście było tam jego imię.
-Co?- spojrzała zszokowana i od razu wcisnęła „del” na klawiaturze. Szybko poprawiła imię.- Rozpraszasz mnie, to dlatego.
-Jasne, Bones.
-Proszę cię, Booth. Gadasz mi nad głową i nie mogę się skupić. Używałam twojego imienia w rozmowie z tobą i przez przypadek wpisałam je tutaj. W sumie dobrze, ze zauważyłeś. Byłoby dziwnie, jakby nagle w książce pojawiło się inne imię.
-Ale ty lubisz się wykręcać.
-Co? Wykręcać? O czym ty mówisz Booth?
-Jak ja kocham tą twoją niewiedzę.
-Niewiedzę? Ja mam bardzo dużą wiedzę, wysokie IQ, jestem bardzo inteligentna, Booth.
-Tak, tak. Nie mówię o twojej naukowej wiedzy, ale o twojej niewiedzy jeśli chodzi o różne powiedzonka.
-Ale komplikujesz…
-Mówiąc wykręcasz, miałem na myśli, że nie chcesz się do czegoś przyznać, Bones.
-Nie mogłeś mi tego powiedzieć od razu?
-Powiedziałem.
-Jakimś sobie znanym, tajnym kodem…- Booth zaczął się śmiać- Powiedziałam coś śmiesznego?
-Jeszcze się pytasz?
-No wiesz, tylko ty się śmiejesz, ja jakoś nie. Więc nie bardzo rozumiem…
-Uwielbiam cię Bones.- powiedział zanim zdążył ugryźć się w język.
-Słucham?- spojrzała na niego zdziwiona.
-No wiesz… uwielbiam te twoje… wiesz… co.
-Nie.
-Po prostu … no wiesz, ta twoja uwaga. „sobie znanym, TAJNYM kodem”.
-I to cię tak bawi?
-Tak. To nie jest tajny kod, tylko powiedzonka, slang. To proste.
-Jak widać dla mnie to jest jak jakiś rodzaj kodu. Często nie rozumiem, co do mnie mówisz. Często nie rozumiem, co ludzie do mnie mówią.
-I właśnie dlatego masz mnie, Bones. Żebym mógł ci wszystko wyjaśnić- uśmiechnął się szeroko- Kiedyś się nauczysz.
-Może.
-Nie ma dla ciebie rzeczy, której nie mogłabyś się nie nauczyć
-Przywieźli ciało- powiedziała Cam pukając do gabinetu Bren. Drzwi były otwarte, więc weszła
-Ok., już idę- Bones wstała, zabrała fartuch z wieszaka i cała trójka poszła na platformę, na której już czekali Hodgins, Angela i Wendell.


58.

Przesunęli karty przez czytnik i weszli na platformę.
-Witam wszystkich- zaczęła Bren- Panie Wendell, wstępne obserwacje?
--Kobieta, wiek między 15 a 20 lat. Ciało w posuniętym rozkładzie, ilość pozostałej tkanki i jej stan wskazuje nam, że zgon nastąpił minimum dwa dni temu. Widoczne złamanie lewej kości łokciowej…
-Złamanie nastąpiło przedśmiertnie- wtrąciła się Cam- widoczne odbarwienie skóry wokół złamania, na pewno wystąpiło krwawienie, kość musiała uszkodzić naczynia…
-Dodatkowy czynnik do rozważenia- teraz mówiła Brennan- to brak kompletu odzieży. Musimy dowiedzieć się, czy jest ono wynikiem morderstwa na tle seksualnym, czy może to robota bezpańskich zwierząt. Musimy się również dowiedzieć, w jaki sposób ofiara złamała rękę, ale na to musimy zaczekać, aż Dr Saroyan przebada tkanki.
-Na szyi ofiary- kontynuowała Camille- widoczne są silne przebarwienia, co może nam sugerować śmierć przez uduszenie. Wygląda jakby ktoś zaciskał coś wokół jej szyi, nasza w tym głowa, żeby ustalić czy morderca udusił ja rękami. Póki tego dokładnie nie zbadamy, nie możemy być pewni czy ofiara nie została uduszona przy pomocy innego narzędzia, sznuru, kabla… Dr Hodgins, możesz pobrać próbki i sprawdzić czy zostały jakieś cząsteczki mogące pomóc nam w identyfikacji narzędzia zbrodni.
-Oczywiście Dr Saroyan- odezwał się Hodgins.
-Angela, jak tylko przebadam wszystkie tkanki, Wendell oczyści kości, będziesz mogła zrekonstruować twarz.- Cam zwróciła się do artystki. Ang kiwnęła głową.
-Dr Saroyan, daj znać, jak będę mogła zająć się kośćmi.- powiedziała Bren ściągając rękawiczki.
-Oczywiście Dr Brennan.
-Przejrzę wszystkie zdjęcia z miejsca znalezienia ciała, może coś nam to pomoże.
-Ok.
-Dr Hodgins, tutaj są wszystkie próbki pobrane z okolicy miejsca zbrodni- Bren wskazała na dużą srebrną walizkę
-Już się biorę do roboty Dr Brennan- Hodgins podszedł do walizki z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Będę u siebie- rzuciła Bones oddalając się do swojego gabinetu. Przyjaciele kiwnęli głowami i zabrali się do pracy.

Bones siedziała przy biurku, przeglądając zdjęcia z miejsca znalezienia ciała dziewczyny. Skupiona nie zauważyła wchodzącej artystki.
-Sweety?- Ang zbliżyła się do pracującej przyjaciółki- Sweety? Hej!
-Ang! Wybacz zamyśliłam się…- po głośnym „hej” artystki oderwała się od pracy.
-Wiem. Znalazłaś coś ciekawego?
-Zobacz na te ślady na szyi- wskazała zdjęcie na ekranie komputera
-Wyglądają jak po uduszeniu…
-Dokładnie, ale to już wiemy. Mam wrażenie, że została uduszona gołymi rękami, zobacz na te ślady tutaj- powiększyła zdjęcie- nie wygląda mi to na żaden sznur, czy kabel…
-Rzeczywiście…  Dodatkowo… na trawie wokół ofiary, zwłaszcza w okolicach jej ud i bioder…- Ange zmieniła zdjęcie- jest mnóstwo krwi.
-Tak. Na miejscu nie było widać dokładnie kształtu tych plam … z tej perspektywy dokładnie można zobaczyć na jakim obszarze się rozciągają…
-To i fakt, że nie miała na sobie części ubrań, może świadczyć o napaści na tle seksualnym.
-Tak, Ange.
-Biedna dziewczyna… Skąd się biorą takie potwory? Napaść młodą kobietę, wykorzystać ją, a potem zabić i porzucić w parku…
-Nie wiem. Od nas teraz zależy, jak szybko go złapiemy. Nie możemy pozwolić zginąć kolejnej kobiecie.
-Tak, sweety…- Ange usiadła na fotelu naprzeciwko biurka Bren- No to powiedz mi teraz kochana, co jest między tobą i Boothem- uśmiechnęła się.
-Co ma być, Ange? Już ci mówiłam, porozmawialiśmy, wszystko sobie wyjaśniliśmy i jest w porządku. Booth już się na mnie nie gniewa. Jest jak dawniej.
-Czyli? Nadal będziecie bronić się przed uczuciem?
-Ange, proszę cię. Między nami coś jest, tak, ale to się nazywa przyjaźń. Piękna, silna przyjaźń.
-A nie uważasz, że Booth tak postąpił, bo jest o ciebie zazdrosny?
-Nie. Czemu miałby być? Każde z nas ma własne życie. Ja nie zabraniam mu się spotykać z innymi kobietami. Domyślam się, że taki facet jak on jest aktywny seksualnie i bez problemu może przebierać w kobietach.
-Taki facet jak on? Czyli uważasz, że Booth jest seksowny?
-Nigdy nie powiedziałam, że nie. Ma bardzo proporcjonalne ciało. Proporcję między barkami i miednicą są doskonale zachowane, dodatkowo ma dobrze rozwinięte mięśnie, to pewnie dzięki ćwiczeniom.
-Nie wpadło ci do głowy, że Booth nie chce umawiać się z innymi kobietami, bo już znalazł tą swoją jedyną?
-Może. Jeśli ją znalazł to bardzo się cieszę z tego powodu.
-Bren jak ty nic nie kumasz.
-Czemu mam kumać, Ange? Czy ja ci wyglądam na płaza?
-No tak… Chodzi mi o to, że nie rozumiesz.
-Co mam rozumieć?
-Mówiąc o tej jedynej, miałam na myśli ciebie. Z tego co wiem, Booth nie spotyka się z nikim, poza tobą.
-Ale my się spotykamy w pracy. Czasem pójdziemy coś razem zjeść, pogadamy…
-Oj, kiedy ty wreszcie przejrzysz na oczy?
-A kiedy ty zrozumiesz, że łączy nas przyjaźń?
-Tego nigdy, bo wiem, co was łączy.
-Tak…


59.

Po kilku godzinach kości były już oczyszczone. Brennan weszła na platformę, by zacząć swoje badania. Założyła ochronne rękawiczki i zbliżyła się do stołu autopsyjnego. Razem z nią przyszła Angela. Nad oczyszczonym szkieletem już pochylał się Wendell.
-Ange, jak tylko zobaczę czaszkę, będziesz mogła zacząć rekonstrukcję- powiedziała Bones do Angeli.
-Ok.
Bren podniosła czaszkę do góry i dokładnie się jej przyglądała.
-Tutaj…- powiedziała po chwili. Położyła czaszkę pod aparatem powiększającym i teraz wszystkie oczy wpatrywały się w monitor- na żuchwie jest widoczne wgłębienie… Co to może oznaczać, panie Wendell?- zwróciła się do stażysty.
-Wgłębienie takie jak to może nam wskazywać na to, że ofiara została mocno czymś uderzona przed śmiercią lub po. Mogło to być jakieś narzędzie, ale równie dobrze mogła zostać uderzona o ścianę lub coś innego. Płaski ślad- mówił- lekko wklęsły. Tylko bardzo silne uderzenie mogło spowodować powstanie śladów na kości.
-Bardzo dobrze. Będziemy musieli dowiedzieć się czym lub o co została uderzona ofiara. Oprócz tego śladu, nie widzę żadnych niepokojących zmian na kości czaszki… Później zbadamy ją dokładniej, jak już Angela ją zidentyfikuje. Zajmijmy się pozostałymi śladami, a Ange w tym czasie- zwróciła się do artystki- może nam zrekonstruować twarz.
-Jasne. Trzeba oddać jej tożsamość. Już biorę się do pracy- założyła rękawiczki, wzięła czaszkę i ruszyła do swojego gabinetu.
-Złamanie kości łokciowej- mówiła dalej Bren oglądając teraz rękę ofiary- jest w nim coś dziwnego. Zgodzi się pan ze mną?
-Jak najbardziej, Dr Brennan- przytaknął Wendell- Nie jest to typowe złamanie w wyniku upadku, ani uderzenia… staw łokciowy jest strzaskany…
-Widziałam to już wcześniej- skupiła się na przypomnieniu sobie, gdzie dokładnie spotkała się z takim złamaniem- Wiem. Mieliśmy kiedyś taką sprawę kiedy dwóch morderców chcąc upozorować samobójstwo znanego koszykarza, wcisnęło ofiarę w kurtkę…. Wygięli jego rękę do tyłu- podeszła do stażysty i zademonstrowała na nim- próbowali wepchnąć jego rękę w rękaw kurtki. Napotykając opór pociągnęli mocniej i… kość pękła. Proszę spojrzeć tutaj- wróciła do stołu, zostawiając zestresowanego Wendella- kość ramienia jest pęknięta, teraz dokładnie to widać.
-Myśli pani, Dr Brennan, że ktoś próbował ją ubrać, zaraz po tym, jak ją zamordował?
-To by wskazywało na zabójstwo na tle seksualnym, ale… Możliwe jest też, że sprawca wykręcił jej rękę do tyłu, by uniemożliwić jej ucieczkę… Proszę spojrzeć tutaj, zmiażdżona kość gnykowa i uszkodzone kręgi szyjne C4 i C5, również zmiażdżone. To potwierdza naszą poprzednia teorię. Ofiara została uduszona- na platformę weszła Cam.- Dr Saroyan? Jak wyniki toksykologiczne?
-Żadnych środków odurzających, brak narkotyków czy innych substancji… Ale znalazłam coś niepokojącego…- podeszła do komputera, wcisnęła parę klawiszy i na ekranie wyświetliło się zdjęcie.
-Czy to jest to o czym myślę, Dr Saroyan?- spytała Bones patrząc na ekran.
-Obawiam się, że tak, Dr Brennan… Ofiara odbyła bardzo nieprzyjemny stosunek przed śmiercią. Patrząc na rozległe uszkodzenia ścianek… to był bardzo brutalny gwałt.
-Znalazłaś może jakieś ślady nasienia na ofierze?
-Niestety nie. Widocznie sprawca się zabezpieczył. Ale może Hodgins znajdzie coś na ubraniach. Właśnie dostarczyłam mu całą odzież należącą do ofiary.
-Dziewczyna została zgwałcona?- na platformie pojawiła się Angela.
-Tak- potwierdziła Bren.
-Mój Boże…- artystka wyglądała na smutną- Mam twarz…- pokazała rysunek- Wrzuciłam do komputera i poszukałam w bazie osób zaginionych- podeszła do komputera, wcisnęła kilka klawiszy i pojawiło się nowe zdjęcie. Twarz młodej dziewczynki o długich brązowych włosach i zielonych oczach- Wydaje mi się, ze mamy zgodność. Amanda Letz, lat 15. zaginęła tydzień temu. Wracała z wieczornych zajęć w szkole baletu. Nigdy nie dotarła do domu.
-Balet?- spytała Cam- Zawsze chciałam tańczyć… Przepraszam. Nieistotna uwaga- dodała widząc minę Brennan.
-To z pewnością nasza ofiara. Na kościach śródstopia, widać, że dużo tańczyła- odezwała się Bren- niektórych śladów nie da się usunąć z ciała…
-Była taką piękną, młodą dziewczynką…
-Ange, wszystko w porządku?
-Nie do końca. Po prostu znajdźmy szybko tego potwora…
-Znajdziemy- powiedziała Cam.
-Ange, masz jeszcze jakieś informację na temat ofiary? Adres, szkołę do której chodziła…- spytała Bren.
-Tak. Tu jest wszystko- podała jej plik kartek.
-Ok. zadzwonię do Bootha. Powiem, że znamy tożsamość ofiary- Bones zdjęła rękawiczki i wyszła.

-Booth?- odezwał się głos w słuchawce.
-Cześć, Booth.- powiedziała Bren.
-Bones! I co, wiecie już coś?
-Znamy tożsamość ofiary. Amanda Letz, 15 lat. Zaginęła tydzień temu. Mieszkała z rodzicami na Awest Street.
-Ok. podjadę po ciebie i razem pojedziemy do jej rodziców, ok.?
-Dobra.
-Do zobaczenia, Bones.
-Pa.
Na chwilę Bones wróciła do swojego gabinetu. Jakiś czas później przyjechał Booth i razem ruszyli na Awest Street.


60.

SUV

-Strasznie nie lubię takich spraw…- po chwili ciszy powiedziała Bren.
-Ja też, Bones.- odpowiedział Booth.
-Jak można tak krzywdzić dziecko? Jak w ogóle można coś takiego zrobić kobiecie? Czy niektórzy naprawdę nie rozumieją słowa „nie”?
-Niestety są na świecie takie potwory, jak ten facet. Do nas należy jak najszybsze złapanie tego skurczybyka. Nie pozwolimy, żeby skrzywdził jeszcze kogoś. Będziemy musieli sprawdzić każde miejsce, w którym przebywała ofiara. Szkołę, miejsca do których chodziła, szkołę baletową, jakieś kluby… wszystko. Musimy też pogadać z jej znajomymi z klasy. Może ktoś coś widział…
-Oby… Ta dziewczyna tyle wycierpiała przed śmiercią…- Tempe wpatrywała się w zmieniający się za szybą krajobraz.
-Wszystko dobrze, Bones?- spytał zatroskany Seeley.
-Nie…  Jak my mamy powiedzieć jej rodzicom, co się stało? Jak najdelikatniej powiedzieć, że ich córka została brutalnie zgwałcona, pobita, a potem uduszona…? Jak tego nie powiesz, nigdy nie będzie delikatnie… Nie chcę nawet myśleć, jak będą się czuli…- Booth spojrzał na partnerkę ze zdziwieniem, ale również z niesamowitym ciepłem w oczach.- Czemu mi się tak przyglądasz? Patrz na drogę Booth.
-Stoimy w korku…- odpowiedział delikatnie.- Bones, nie da się tego powiedzieć delikatnie. To zawsze będzie bolało. Bardzo. Ale… wiesz co? Bardzo się zmieniłaś…
-Ja? Co masz na myśli?
-Kiedy cię poznałem… powiedziałabyś, że najlepiej powiedzieć wszystko wprost. Nigdy aż tak nie przejmowałaś się przekazywaniem informacji. To znaczy, wiesz, nie chodzi mi o to, że cię to nie interesowało, ale… zawsze potrafiłaś wszystko zracjonalizować. A teraz? Bones jesteś inną osobą.
-Chyba masz rację… Bardzo się zmieniłam… Dzięki tobie jestem innym człowiekiem. Ty mnie tego nauczyłeś.- uśmiechnęła się lekko, ale nadal na niego nie patrzyła.
-To chyba masz dobrego nauczyciela, co Bones?- powiedział z uśmiechem. Czuł, że powoli zaczyna do niej docierać. Jest bardziej uczuciowa… Zmienia się… Może któregoś dnia dojrzeje do tego i… będzie mógł wreszcie nauczyć jej najważniejszego: miłości. Pięknej, czystej, najpotężniejszej na świecie.
-Najlepszego, Booth.- również się uśmiechnęła. Rozmowę przerwał im telefon Bones. Podniosła komórkę, na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer, nacisnęła zieloną słuchawkę.
-Brennan.
-Cześć, Temperance. Proszę cię nie rozłączaj się. Chciałem pogadać…- usłyszała.
-Jack?- spytała zdziwiona. Momentalnie przeszedł ją dreszcz wściekłości. Na dźwięk tego imienia Booth od razu poczuł, że włącza mu się agresor.
-Tak to ja. Proszę cię, posłuchaj mnie- mówił błagalnym tonem dyrektor.
-Już ci mówiłam, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Po tym co zrobiłeś, nie mam ochoty nawet cię słuchać.
-Proszę!
-Nie! Próbowałeś zniszczyć najważniejszą rzecz jaką mam w życiu! Nie będę wysłuchiwać twoich tłumaczeń!
-Tempe, ja naprawdę tego nie chciałem, ja byłem..
-Tak pijany, ale to cię nie tłumaczy. Nie mamy o czym ze sobą rozmawiać.- wcisnęła czerwoną słuchawkę i z wściekłością wrzuciła telefon do torebki.- Co za cham! Jak on śmie?
-Dyrektor, prawda?- spytał Booth, już spokojny. Po tym co usłyszał, był pewny, że tej dwójki już nigdy nic nie połączy.
-O mały włos nie zniszczył naszej przyjaźni, a teraz jak gdyby nigdy nic dzwoni i chce porozmawiać! I co będzie się tłumaczył, że był pijany, ze tego nie chciał!? Gdyby nie chciał to by tego nie zrobił! Co za… dupek!- Bones była wściekła.
-O proszę, kolokwializm- Booth uśmiechnął się. Chciał choć trochę uspokoić Bones.
-Tak. Nauczyłam się od ciebie- uśmiechnęła się- przydatny, jak widać. Dupek! Ale mnie rozzłościł…
-Może powtórzysz to kilka razy, co? Czasem to pomaga.- ponownie się uśmiechnął.
-Nie wpuszczasz mnie w jakieś jeżyny?- spytała z podejrzliwą miną.
-W maliny. I nie, nie wpuszczam cię w maliny. Mi zawsze to pomaga choć trochę rozładować gniew. Dupek!
-Dupek! Dupek! Dupek!...- powtórzyła kilka razy, Booth oczywiście włączył się do tego i również powtarzał z Bones. Po chwili, Bones odetchnęła- Miałeś rację.- uśmiechnęła się- Pomogło.
-Mówiłem.
-Mam nadzieję, ze już nie będzie do mnie wydzwaniał…
-A niech spróbuje. To pojadę do niego… I… zapoznam go z moją pięścią.
-Zapoznasz? Po co mu niby znajomość z twoją pięścią? Zresztą to raczej niemożliwe… no wiesz… żeby…- Booth się roześmiał.
-Tak się mówi, Bones. Miałem na myśli, że mu przywalę.
-Przywalisz?
-Tak. Obiję mu tą jego buźkę.
-Sama mam ochotę to zrobić…
-Pojedziemy razem.
-Booth…
-No co? Jako samiec alfa muszę cię bronić. Wiem, wiem. Sama potrafisz o siebie zadbać, dlatego zaproponowałem, ze pojedziemy razem- dodał po chwili.
-Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne. Nie chcę go już więcej widzieć.
-Ja też. O! jesteśmy.  Awest Street…- powiedział zatrzymując się na parkingu obok niewielkiego domku.- To tutaj.
-Ok…

Wysiedli z samochodu i ruszyli w kierunku ganku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz