Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

ZDRADA W TEATRZE [41-50/123]

41.

Sweets wyczuł, ze sprawa jest bardzo poważna i ze lepiej będzie na razie nie przyznawać się, że przypadkiem był świadkiem ich rozmowy… Nie znaczy to, że im odpuści. O nie, gdyby to zrobił nie byłby sobą, ale musi poczekać na odpowiedni moment. Cicho się wycofał i poszedł do bufetu. Zamówił herbatę i rozsiadł się w fotelu.
-„Coś długo nie wychodzą…- myślał.- Może rzeczywiście się pogodzili?”

Dopiero po piętnastu minutach Bones i Booth wyszli z palarni. Pierwsza osoba, którą zobaczyli zaraz po przekroczeniu progu, był… ich ukochany psycholog…
-No tak… Nawet tu go przywiało…- powiedział Booth szeptem i zrobił zniesmaczoną minę.
-Przywiało?- spytała Bones z miną „Nie wiem co to znaczy”
-Przenośnia… Boże,  jakby nie mógł odpuścić sobie tej terapii…
-A co ma do tego Bóg?
-Bones, proszę cię- spojrzał na nią.
-Tak się mówi… Ok. A może nie przyjechał organizować nam kolejnej terapii?- spytała Bones z nadzieją w głosie.
-No tak!- Seeley uderzył się ręką w czoło- Przyjechał zobaczyć ciebie!- uśmiechnął się. Nareszcie się uśmiechnął. Rozmowa chyba dobrze im zrobiła.-Może uda nam się przejść tak, żeby nas nie zauważył… Nie mam ochoty na kolejną paplaninę…- powiedział z chytrym uśmiechem.
-Ja też… Spróbujmy…- Bones również się uśmiechnęła. Ruszyli powoli na palcach, tak żeby ich nie usłyszał. Starali się wyglądać w miarę naturalnie, żeby nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Zbliżali się do siedzącego tyłem Sweetsa… Już prawie doszli do drzwi… Bones zauważyła jak Roger chce krzyknąć coś na powitanie, ale uciszyła go ruchem ręki. Kiwnął głową i zajął się swoją herbatą.
-Już prawie, Bones…- szepnął Booth.
-Tak…
Dotarli do drzwi, Booth nacisnął klamkę i..
-Agent Booth! Dr Brennan!- krzyknął uradowany Sweets.
-No i masz!- powiedział Seeley przez zaciśnięte zęby.
-No i grób..- dodała Tempe, również niezadowolona z obrotu sytuacji.
-Mogiła, Bones…
-Jaka mogiła?
-Mówi się, no i mogiła, a nie grób…- mimowolnie się uśmiechnął.
-Aha, ok. zapamiętam…- Odwrócili się do Sweetsa.
-Sweets!- krzyknął Booth z przesadną radością.- A co ty tu…- Bones dała mu kuksańca- To znaczy, miło cię widzieć…- Booth masował swoje obolałe żebra.
-Jasne. Chciałeś zapytać co ja tu robię, zanim Dr Brennan trąciła cię łokciem w żebra.
-Co ty, Sweets.- zaśmiał się Booth.- Miło cię widzieć, serio.
-Ok. Was też miło widzieć. A co ja tu robię? Agencie Booth, wystarczy trochę pomyśleć
-Mówiłem Bones, kolejna terapia!- powiedział opuszczając ręce w geście rezygnacji. Usiadł na kanapie na przeciwko Lance’a- Ok., to co dziś robimy? Malujemy obrazki, oglądamy kleksy, bawimy się w ganianego, a może chcesz zorganizować kolejną zabawę w skojarzenia, co?
-Och, Agencie Booth. Nie przeczę, ze to mogłoby być bardzo interesujące…
-Tak. To było bardzo zabawne, jak…- nachylił się nad stolikiem, jedną ręką zakrył usta, tak by siedzący niedaleko Roger nic nie słyszał i szepnął- Bones poprosiła o moją spermę. Dawno się tak nie śmiałeś, co?
-Bardziej chodziło mi o… Zostawmy ten temat.- Bones usiadła obok Bootha i patrzyła na psychologa oczekując jakiejś odpowiedzi.- Przyjechałem tutaj zobaczyć jak Dr Brennan radzi sobie na scenie.
-I co przebadasz ją? Będziesz doszukiwał się czegoś w jej sposobie grania?- powiedział agent z ironią w głosie.
-Niekoniecznie… Ale tak naprawdę grając aktor wkłada w postać wiele z siebie…
-Naprawdę nienawidzę psychologii- powiedziała Bones, bardziej do Bootha niż na głos.
-Wiem Dr Brennan- Sweets jednak słyszał.
-Czemu nie było cię wczoraj, co Sweets?- Booth postanowił odejść od tematu psychologii grania.
-Umiejętna zmiana tematu… Wczoraj wieczorem dopiero wróciłem z delegacji. Myślałem, ze zdążę, niestety. No cóż, ale jestem dzisiaj.
-Taaa…
-Słuchajcie…- zaczął Sweets, ale w tym samym momencie do bufetu wpadł Jack. Od razu podszedł do stolika, przy którym siedziała cała trójka.
-Tempe!- krzyknął- Cześć. Przepraszam, mogę porwać moja aktorkę?- uśmiechnął się.
-Jack… co się dzieje?- spytała spoglądając na Bootha. Nie zwracał uwagi na całą tą sytuację.
-Nic wielkiego. Po prostu cię potrzebuję na chwilę.
-Taa, ciekawe do czego?”- pomyślał Booth.
-Chodź.- Jack podniósł Bones za rękę.- Oj przepraszam. Nie zauważyłem pana…- zwrócił się do Sweetsa.- Witam, jestem Jack Maus, dyrektor teatru…- podał mu rękę.
-Dr Lance Sweets, psycholog. Prowadzę terapię z Dr Brennan i Agentem Boothem- odwzajemnił uścisk dłoni.
-Terapię?- spojrzał na Tempe- Nie wiedziałem, ze…
-Daj spokój, Jack. To przymusowa terapia dla partnerów w FBI. Ma sprawdzić czy się dogadujemy i czy możemy razem pracować. Chodźmy już.- Bones złapała go za rękę i odwróciła w kierunku wyjścia.- Booth?
-No?- spytał jakby od niechcenia, ale w środku wszystko w nim wrzało ze wściekłości.
-O której jedziecie? Chciałabym się z wami pożegnać…
-Za jakąś godzinę, może dwie. Zależy od tego, czy Angela zdąży się spakować…
-Zaczekacie na mnie? Tutaj w bufecie?
-Jasne.
-To do zobaczenia. Dzięki. Cześć Sweets- wyszła z Jackiem. Sweets zdążył tylko pomachać ręką, akurat ugryzł kanapkę, wiec wolał nic nie mówić.
-Ładnie… A dopiero co rozmawialiśmy… Bones…- powiedział do siebie Seeley zapominając o obecności Sweetsa.
-O czym rozmawialiście?- spytał ciekawy psycholog.


42.

-Nie twoja sprawa Sweets.- odpowiedział gniewnie i wstał z kanapy.
-Agencie Booth?
-Nie mam ochoty z tobą o tym rozmawiać, dobra? A już na pewno nie tu!
-Coś się dzieje, widzę. Może się przejdziemy?
-Sweets, po prostu daj sobie spokój, ok.?! Ona jest dorosła. Robi co chce! Mi nic do tego. Widocznie nie zależy jej na mnie…
-Wchodzimy w sferę uczuć, radzę się uspokoić i mnie posłuchać. Booth!
-Mi już nic nie pomoże… tylko ona…
-Chodźmy stąd. Widziałem tu po drodze taki mały park. Tam możemy spokojnie pogadać.
-Nie dasz mi spokoju… Dobra.
Wyszli z teatru i poszli do parku. Siedli na murku, z dala od ścieżki, tak by nikt nie mógł podsłuchiwać ich rozmowy.
-Booth…- zaczął Sweets- Jestem psychologiem FBI, ale jestem też twoim przyjacielem. Wiesz, że jeśli chcesz o czymś pogadać, prywatnie… możesz na mnie liczyć. Wiem, ze coś się wydarzyło między tobą i Dr Brennan i wnioskując z twojego zachowania, nie było to nic dobrego. Patrząc na ciebie… kurcze jestem psychologiem, wiem, że coś się dzieje, ze z czymś nie możesz się pogodzić. Ty nie możesz się pogodzić, bo jak widziałem Dr Brennan zachowuje się normalnie. Jestem przekonany, że to ma coś wspólnego z Jackiem, tym dyrektorem, czy..
-Sweets- przerwał mu nagle Agent.- Ty naprawdę dużo gadasz…
-Wybacz… nic nie mówiłeś, więc…
-Masz rację…- Sweets widząc, ze Booth zdecydował się wszystko powiedzieć, po prostu zamilkł i czekał.- Wiesz… ja już naprawdę jej nie rozumiem… Już tak dobrze się rozumieliśmy, żartowaliśmy, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu poza pracą i rozmawialiśmy o wszystkim… nie tylko o sprawach… wydawało mi się, że udało mi się wreszcie otworzyć ją na uczucia, ale… teraz widzę jak bardzo się myliłem. Zanim zaczęła się nasza akcja z przykrywką w teatrze, Bones dziwnie się zachowywała. Miałem wrażenie, ze się czegoś boi. Później jakoś to wszystko minęło. Nawet dobrze zniosła spanie we wspólnym łóżku, próbowanie sceny pocałunku i… czegoś więcej niż pocałunku, wiesz znaleźliśmy się w dosyć dziwnej sytuacji…
-Możesz mi opowiedzieć o tej próbie? O twoich odczuciach, o tym, co myślisz, że czuła Dr Brennan…
-Może to dziwne, ale kiedy graliśmy miałem wrażenie, że żadne z nas nie jest postacią… że to co się tam dzieje na swój sposób jest prawdziwe… Nie widziałem Laury, widziałem moją Bones… Miałem wrażenie, ze to ja uczę ją tańczyć, że jej wyznaję swoje uczucia… że… Wiesz… Ale to zostanie miedzy nami tak?- przerwał spoglądając na Sweets.
-Oczywiście. Obiecałem ci to.
-Dzięki… Kiedy rozpinałem jej bluzkę, kiedy znaleźliśmy się na kanapie… Żałowałem, że to nie dzieje się naprawdę, u niej, czy u mnie… Chciałem, żeby to nie było udawanie… Wydawało mi się, że ona czuje podobnie. Widziałem to w jej oczach, a wiesz, ze znam ją bardzo dobrze… ale potem o tym rozmawialiśmy i wspólnie doszliśmy do wniosku, że przecież to był tylko teatr, nie mamy się czym martwić, przecież się przyjaźnimy, jesteśmy partnerami, nic między nami nie było i być nie może. Tak mi powiedziała, nic się między nami nie wydarzy… to niemożliwe… I… poczułem się z tym strasznie. Jakby odbierała mi nadzieję, na to, że kiedyś ją do siebie przekonam, że będę mógł wreszcie naprawdę powiedzieć, co do niej czuję… Potem zakończyliśmy sprawę i… ona związała się z tym całym Jackiem. Zaproponował jej granie w spektaklu by mieć ją blisko siebie. Nie przeczę, że Bones ma talent, sam miałem wczoraj okazję się o tym przekonać. Jest idealna do tej roli, ale… Ten dyrektorek doprowadza mnie do szału. Myślą, ze nikt nie wie, co oni robią w mieszkaniu.. Tak, Bones zatrzymała się u niego.- dodał widząc zdziwienie na twarzy psychologa- I o tym też mi nie powiedziała. Jak zapytałem w którym pokoju mieszka zaczęła się plątać i wykręcać… Już wiem dlaczego…
-Mieszka u niego?
-Tak. A wczoraj… po premierze…- Booth przerwał. Przywoływanie tego obrazka było bardzo nieprzyjemne.
-Coś się wydarzyło, prawda? Booth?
-Tak… Sposób w jaki razem tańczyli… Jak on ją obejmował… Miałem ochotę podejść i go sprać! A potem… Całowali się… na oczach wszystkich… i to nie tak normalnie, wiesz? Takiego namiętnego pocałunku to ja dawno nie widziałem… Ich języki… Sweets! Czemu ona mi to robi?! A potem? Objęci poszli na górę do jego mieszkania! Wiesz po co? Wiesz! Wszyscy to wiedzieli. Szybki numerek! Tak, Bones znowu spotyka się z facetem ze względu na dobry seks! Ale wiesz co ci powiem? To jest gówniany seks! Seks z kimś kogo nie kochasz nie może być dobry. To tylko gówniany seks! No i po zabawie zeszli z powrotem na dół. Nawet nie poprawili swoich fryzur… Wszyscy wiedzieli, co przed chwilą robili! Czemu ona mi to robi?! Pytam Sweets? Ona naprawdę nie wie, ze ją kocham!?- Sweets otworzył szeroko oczy, takiego wyznania się nie spodziewał- Tak, Sweets kocham ją! I nie mogę patrzeć jak sypia z innymi facetami! Nie mogę patrzeć jak się całują, dotykają, pożerają wzrokiem! Nie mogę!
-Booth… Skąd ona może wiedzieć, że ją kochasz, skoro nigdy jej tego nie powiedziałeś?
-Jak ja mam jej to powiedzieć? Nawet dzisiaj powiedziała mi, że nie wierzy w miłość. Powiem jej, przestraszy się i mnie odepchnie, jak każdego komu na niej zależy. Poza tym nie mam pewności co do jej uczuć do mnie… Wiem o niej wszystko, doskonale ją znam, potrafię wyczuć, czego potrzebuje, jak się czuje, ale tej jednej rzeczy nie potrafię dostrzec…
-Myślę, że doskonale wiesz… Dr Brennan żywi do ciebie głęboko skrywane uczucia. Jak myślisz czemu to ciebie poprosiła o spermę? Czemu bała się waszej pracy pod przykrywką?
-Nie mam pojęcia…
-Bała się, że jeśli będziecie musieli udawać małżeństwo… polubi tą sytuację i będzie jej żal, że to była fikcja. Bała się, że zdradzi się ze swoimi uczuciami, że nie będzie w stanie się ukrywać, a wszystko czego tak broni, co odgrodziła od siebie murem po prostu wyjdzie na jaw. Myślisz, że dlaczego zaraz po zakończonej sprawie tak chętnie wskoczyła w ramiona Jacka? Czemu się z nim związała?
-Nie mam pojęcia…- powtórzył.
-Żeby zapomnieć o tym, co się działo. Żeby zapomnieć, zagłuszyć uczucia, które żywi do ciebie. Jestem przekonany, że cię kocha… ale tak bardzo boi się odrzucenia, że nie chce ryzykować po raz kolejny. Znasz historię jej życia. Za każdym razem, kiedy się przed kimś otwierała, zaufała, przywiązała… ta osoba zawsze odchodziła. Zawsze. Kiedy zaczyna jej na kimś zależeć, po prostu wycofuje się na samym starcie, żeby nie ryzykować kolejnego rozczarowania. Myślę, że ona po prostu nie wierzy, że coś dobrego może ją w życiu spotkać, że może być szczęśliwa.
-I co ja niby mam z tym zrobić? Sam widzisz. Jeśli powiem jej, ze ją kocham, ucieknie…
-Powinieneś dać jej szansę i sobie… Pokazać jej jak bardzo ci na niej zależy, ze zawsze może na ciebie liczyć i choćby nie wiem co, to się nigdy nie zmieni…
-Robię to od pięciu lat…
-I już coś udało ci się dla niej zrobić.
-Co?
-Pokazałeś jej świat,  nauczyłeś ją zawierać nowe znajomości, pokazałeś czym jest przyjaźń…  Otworzyłeś ją, pomogłeś zrozumieć, że ludzie popełniają w życiu błędy i czasem trzeba dać im szansę, żeby to naprawić. Dzięki tobie pogodziła się z ojcem i bratem. Po tylu latach odzyskała utraconą rodzinę. Nauczyłeś ją prawdziwego życia Booth. Teraz musisz pomóc jej z tym uczuciem, które się w niej zrodziło, a z którym sama nie potrafi sobie poradzić, którego nie chce zaakceptować. Musisz nauczyć ja kochać…
-Gdyby tylko tego chciała.
-Ona tego chce. Nie przyzna się do tego, ale oboje wiemy, ze chce.
-Masz rację Sweets.
-Wiem.
-Jak na te twoje dwanaście lat jesteś całkiem inteligentny- Booth wreszcie się uśmiechnął.
-Teraz może już trzynaście, co?  Nie mogę wiecznie mieć dwunastu lat. Już jakiś czas się znamy.
-Jasna sprawa, trzynaście lat. Sweets dorastasz.
-Taaa
-Dziękuję Sweets.
-Nie ma sprawy, Booth. Zawsze możesz na mnie liczyć.
-Naprawdę dziękuję.
-Wracajmy do teatru. Przyjaciele pewnie już czekają w bufecie…
-Jasne.
Wrócili do teatru. Mieli rację, wszyscy zebrali się już w bufecie ze swoimi bagażami. Wszyscy? Brakowało jednej osoby…


43.

-No jesteś, Booth!- krzyknął Hodgins- Zastanawialiśmy się, co się z tobą dzieje. O, Sweets!
-Cześć- przywitał się psycholog.
-Hej- odpowiedzieli wszyscy.
-To już wiemy czemu tak zniknąłeś.
-Gdzie Bones?- spytał Booth rozglądając się po bufecie.
-Myśleliśmy, ze jest z tobą, ale jak widać nie… więc, nie mam pojęcia- odezwała się Ange.
-To ja już wiem gdzie… może raczej z kim.- odpowiedział smutno.
-Ok- Cam postanowiła zmienić temat domniemanego pobytu Dr Brennan- Jedziemy?
-Za chwilę. Prosiła mnie, żebyśmy na nią poczekali- Booth usiadł na jednej z kanap- Chciała się z nami pożegnać.
Po jakichś dziesięciu minutach do bufetu weszła Bones. Ku wielkiej uciesze Bootha, tym razem nie towarzyszył jej Jack.
-Przepraszam za spóźnienie….- powiedziała na wejściu.
-Dobrze, ze jesteś, Bones- Booth uśmiechnął się i wstał.
-Czekaliście na mnie?
-Przecież obiecałem, ze na ciebie zaczekam.
-Racja.
-Ja zawsze dotrzymuję słowa, Bones.
-Wiem, Booth- Brennan uśmiechnęła się do przyjaciela.
-Chodź tu, Bones- podszedł do niej i przytulił do siebie-  Powodzenia dzisiaj.
-Dzięki, Booth- również wtuliła się w niego- Szkoda, że musicie wracać- szepnęła.
-Mam Parkera na weekend… Ale może zechce jutro za mną przyjechać i zobaczyć cię na scenie.- teraz stali już naprzeciwko siebie- Chciałabyś?
-Jasne. Dawno go nie widziałam. Tylko czy nie będzie mu się nudzić?
-Żartujesz? On cię uwielbia. Jestem przekonany, że z chęcią się z tobą spotka. Zapytam go dzisiaj i dam ci znać. Ale myślę, że powinnaś się przygotować na naszą jutrzejszą wizytę- posłał jej jeden ze swoich uśmiechów.
-Ok. Prawdę mówiąc byłoby miło go znowu zobaczyć. Stęskniłam się za nim.
-Przekażę mu.
-I powiedz mi, że ta dwójka się nie kocha- szepnęła Angela do Cam z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Nie powiem- Saroyan również się uśmiechnęła- Kochają się.
-Muszą się tylko odważyć…
-Do zobaczenia w poniedziałek w pracy- Bren podeszła po kolei do swoich przyjaciół. Kiedy żegnała się z Ange, artystka szepnęła jej do ucha: „Zrozum to wreszcie, sweety”
-Z tobą Sweets się nie żegnam bo chyba zostajesz?- powiedziała po chwili i uśmiechnęła się do psychologa.
-Zostaję.
-Trzymaj się Bones!- Booth zabrał torby i wszyscy przyjaciele wyszli przed teatr. Załadowali torby i ruszyli z powrotem do DC.
-Nie wiem, jak ty Sweets, ale ja muszę coś zjeść.- powiedziała wracając do bufetu- Za godzinę muszę iść przygotować się do spektaklu.
-Ja chyba też się skuszę. Nie mogę pozwolić, żeby podczas twojego występu burczało mi w brzuchu- uśmiechnął się psycholog i dołączył do Brennan.
Sweets postanowił na razie nie nawiązywać do tematu Jacka i problemów z emocjami Bones. Przed spektaklem nie może jej tym rozpraszać, ale po, na pewno jej nie odpuści. Nie może spokojnie patrzeć, jak ta dwójka z powodu strachu niszczy najpiękniejszą rzecz jaka ich spotkała i on Lance Sweets na pewno im na to nie pozwoli. Poza tym będzie mógł poobserwować Bones w trakcie grania, a tak dobremu psychologowi jak on, jej sposób grania i zachowanie się powie wiele. Będzie miał jeszcze więcej informacji, a więcej informacji to więcej argumentów, którymi ma nadzieję przekona Brennan. Jedli w ciszy. Bones pogrążona w myślach o zbliżającym się spektaklu. Mimo, iż premiera była niezwykle udana, jak mówił kiedyś Jack, trema nigdy nie znika. Raz jest większa, raz mniejsza, ale zawsze obecna, o czym Bones właśnie się przekonuje.  Czuła jakby po raz pierwszy miała grać, jakby to była kolejna premiera. Sweets za to opracowywał plan rozmowy z Dr Brennan. Starał się skupić, by podczas spektaklu wyłapać wszystkie drobne zachowania, które pomogą mu odczytać wewnętrzne rozterki pani antropolog. A po tylu sesjach już ją dobrze znał i wiedział, że to co ma znaleźć, na pewno znajdzie.
Godzina minęła bardzo szybko.
-Tempe. Idziesz do garderoby?- spytał Roger wstając z kanapy.
-Tak. Już idę- odpowiedziała również wstając. Odstawiła pusty talerz na okienko i zwróciła się do Sweetsa. – Muszę iść. Do zobaczenia, Sweets.
-Będę na ciebie czekał tu w bufecie, ok.?
-Jasne.
-Powodzenia Dr Brennan- uśmiechnął się.
-Dziękuję.
-Mówi się „nie dziękuję”- wtrącił Roger.
-Co?- spytała zdziwiona- czemu mam nie dziękować?
-To taki przesąd. Jak podziękujesz w odpowiedzi na życzenie powodzenia, coś może pójść nie tak, a jeśli powiesz „nie dziękuję”, będzie dobrze- wytłumaczył Roger
-Ale to niezbyt miłe..
-Czemu? Osoba, która życzy ci powodzenia i tak wie, ze dziękujesz za to, mówiąc właśnie „nie dziękuję”
-Skomplikowane. Nic z tego nie rozumiem. Ale… Nie dziękuję Sweets.- powiedziała z dziwną miną.
- To tak samo, jak upada ci scenariusz, zanim go podniesiesz musisz go nadepnąć.
-Czemu?
-Jeśli tego nie zrobisz, tekst ci ucieknie w trakcie grania spektaklu.
-Ucieknie? Ale to niemożliwe. Z antropologicznego punktu widzenia, rzecz taka jak tekst nie może uciekać, to jest niemożliwe, żeby nie nadepnięcie kartki papieru…
-Dr Brennan, to jest taki przesąd- wtrącił się rozbawiony Sweets.
-Bezużyteczne…
-Ona tak zawsze?- spytał z uśmiechem Roger.
-Tak. Myślałem, że się przyzwyczailiście na próbach.- odpowiedział Sweets.
-Nie mówiła nigdy nic takiego… Z antropologicznego punktu widzenia…
-To było zadanie pod przykrywką. Nie mogłam się zdradzić używając antropologicznych terminów. Chociaż czasami trudno było mi się powstrzymać.
-Dr Brennan, jest światowej sławy antropologiem sądowym. Niektóre rzeczy bierze zbyt dosłownie.
-Rozumiem.- uśmiechnął się Roger.- Ok., idziemy?
-Tak. Cześć Sweets- powiedziała i razem z kolegą wyszli z bufetu. Roger szedł pierwszy, dlatego też nie zauważył jak pojawia się Jack. Dyrektor dopadł Bren, złapał ja w pasie, przyciągnął do siebie i schowali się za ścianą.
-Cześć, kochanie- szepnął.- Idziesz do garderoby?
-Jack, to ty…- spojrzała na niego- Co ty tu…?
-Tempe, idziesz?!- usłyszała krzyk Rogera.
-Zaraz. Zapomniałam o czymś… Nie czekaj na mnie!
-Ok.!
-I jak samopoczucie?- spytał Jack zmysłowym głosem zbliżając swe usta do jej szyi.
-W miarę dobrze… Chociaż miałeś rację… trema nigdy nie znika…- odpowiedziała.
-Nie martw się…- odwrócił ja do siebie i złożył na jej ustach pocałunek.- Jesteś wspaniała…- Bones odwzajemniła pocałunek, zarzuciła mu ręce na szyję i powoli przesunęli się pod „skrytkę” pod schodami. Jack oparł Tempe o ścianę i coraz mocniej wpijał się w jej usta, rękę przesuwając wzdłuż jej talii.
-Jack… nie tu.. W każdej chwili może ktoś wejść…- powiedziała na chwilę odrywając swe usta od niego.
-Nie widać nas tutaj… A przecież muszę ci pomóc jakoś się rozluźnić. To mój obowiązek.- odpiął pasek swoich spodni- Zresztą większość…- rozpiął rozporek całując jej szyję- Jest już w garderobach…
-Znasz mnie…- zrzuciła jego spodnie- Potrzebuję takiego rozluźnienia.- zsunęła jego bokserki, Jack podwinął jej spódnicę, zsunął figi i… po chwili słychać było tylko ciche westchnienia…
-Już mi lepiej- powiedziała po chwili, całując Jacka.
-Rozluźniona?- spytał ubierając się.
-O tak- Tempe również zabrała się za poprawianie garderoby- Dzięki- uśmiechnęła się.
-Zawsze do usług, kochanie- ubrali się, jeszcze raz pocałowali- Czas iść- i wyszli ze skrytki pod schodami- Do zobaczenia po spektaklu.
-Tak. Pa, Jack- pocałowała go po raz kolejny i pobiegła do garderoby.


44.

Przez małą przerwę w drodze na górę, Bones zostało tylko 40 minut na przebranie, makijaż, fryzurę, wyciszenie się i wejście w postać.
-Gdzie byłaś?- spytała się stylistka, jak tylko Bones wbiegła do jej pokoju.
-Przepraszam… dyrektor mnie zatrzymał- powiedziała zgodnie z prawdą- Miał jakąś ważną sprawę…
-Rozumiem- popatrzyła na nią podejrzliwie, chyba każdy zauważyłby te rumieńce na jej policzkach- Chyba nawet wiem jaką…
-Już jestem.
-No, widzę. Dobra zabierajmy się do roboty. Twoje włosy wymagają dużo czasu.- Bones siadła na krześle i stylistka od razu zabrała się do pracy- Masz piękne, gęste i zadbane włosy…
-Wiem, dzięki.
-I co?
-Co, co?
-Jak układa ci się z Jackiem?
-Słucham?
-Daj spokój dziecinko, wszyscy wiedzą o twoim związku z dyrektorem.
-Nie jesteśmy w żadnym związku.
-Nie żartuj! A wczoraj po premierze to myślisz, że nikt nie wiedział po co poszliście do niego na górę? I nikt nie słyszał, co robiliście wcześniej w garderobie? W teatrze takiej rzeczy nie ukryjesz. Wszyscy wiedzą, że razem sypiacie! Nie czaruj, kochana… Ale to dobrze! Nie patrz tak na mnie- dodała widząc wzrok Bones- Jack to świetny facet, dobrze zbudowany i jestem pewna, ze bardzo dobry w łóżku!
-Niczego mu nie brakuje.
-Wiedziałam!
-Ale to chyba nie twoja sprawa, co?
-Jasne, jasne. Nie denerwuj się, mała. Już nic nie mówię.
-Nie mów do mnie mała.
-Jasne. Widzę, że coś dzisiaj nie w humorku?
-Mam bardzo dobry humor, ale nie podoba mi się to, że wtykasz nos w moją sypialnię.
-To jest teatr, przywyknij do tego.
-Nie muszę. Nie jestem aktorką, jutro gram po raz ostatni i wracam do DC do mojej pracy.
-Kości, tak?
-Owszem.
-Nie przerażają cię te wszystkie zwłoki? No wiesz, rozkładające się, cuchnące…
-To kiedyś byli ludzie. A ja pomagam im odzyskać ich tożsamość. Razem z przyjaciółmi rozwiązujemy sprawy morderstw i wsadzamy za kratki zabójców. Nigdy nie wymiotowałam nad ludzkimi szczątkami jeśli chcesz wiedzieć i nie obrzydza mnie to.
-Ok. Rozumiem. A nie chciałabyś spróbować w teatrze? Widziałam cię, jesteś naprawdę dobra. Dawno nie widziałam tak utalentowanej aktorki.
-Dzięki, ale nie mam zamiaru rezygnować. Antropologię studiowałam przez wiele lat i nigdy nie zmienię mojej pracy na żadną inną. Potrafię zmusić kości do powiedzenia mi różnych rzeczy. Dobrze się z nimi dogaduję. Czasem lepiej niż z ludźmi.
-Jesteś niesamowita osobą, wiesz? Czytałam twoje książki. Nie dziwię się, ze to bestsellery. Są niesamowite.
-Dzięki.
-Dobra, skończyłam.- powiedziała spryskując jej włosy lakierem- Wyglądasz bosko. Leć się przebrać, zostało 15 minut.
-15?!
-Tak.
-Nie słyszałam dzwonków.
-Bo gadałyśmy. Leć!
-Dzięki- Tempe wstała i pobiegła do swojej garderoby. Szybko wskoczyła w sukienkę i miała jeszcze chwilkę czasu na wyciszenie.
Po jakichś ośmiu minutach, komunikat inspicjenta:
-Aktorzy proszeni na scenę. Za dwie minuty trzeci dzwonek.
Brennan wstała i razem z innymi zeszła na dół. Ustawili się do pierwszej sceny i… trzeci dzwonek. Otworzyły się drzwi i widownia powoli się zapełniła. Ostatni komunikat o telefonach komórkowych, blackout i rosyjska piosenka.
Sweets usiadł w trzecim rzędzie, żeby nie rozpraszać swoją obecnością Tempe. Bacznie przyglądał się jej zachowaniu. Miał świadomość, że Bones gra, ale dostrzegł w tym jej prywatną stronę.
W scenie wyznania uczuć do Wierszynina, Bones „zgubiła” tekst, jednak w ogóle się tym nie przejęła. Jak mówią w teatrze, zaczęła po prostu „szyć”, mówiąc to, co powinna, własnymi słowami. Jack siedział na balkonie z otwartą buzią. To było niesamowite. Czy aż tak bardzo wcieliła się w postać Maszy, że naprawdę nią żyła i słowa same wypływały z jej ust? Czy po prostu dokładnie wiedziała, co mówić, bo czuła, że znajduje się w takiej samej sytuacji, co grana przez nią postać? Sweets był zachwycony tą sceną, płakał jak dziecko. Nie wiedział jednak, że w scenariuszu wszystko wygląda inaczej…
Kilka scen oprócz tej zwróciło jego uwagę. Scena pierwszego pocałunku z Wierszyninem, zdrada męża i ostatnie pożegnanie. Czuł podobnie do innych przyjaciół z Instytutu… miał wrażenie, że Bones wcale nie mówi tego o pułkowniku… tylko… o Boothie. To z nim się żegna, dlatego wpada w taką histerię
-Myślę, że już zrozumiałaś Brennan, jak bardzo go kochasz i ze nie wyobrażasz sobie życia bez niego.- myślał- Nie wierzę, że to mówiła Masza, nie to żebym wątpił w twój aktorski talent… Ale wiem, że mówiłaś o kimś innym niż o Wierszyninie… i wszyscy wiemy, o kim.
Spektakl powoli dobiegał końca, jeszcze tylko ostatnia scena… gasną światła, aktorzy ustawiają się do ukłonów. Widzowie klaszczą i wstają. Kolejna owacja na stojąco. Wyszli cztery razy, oklaski ucichły, widzowie wyszli, aktorzy udali się do garderób. Sweets postanowił zaczekać na Brennan w bufecie.
Bones weszła do garderoby, szybko się przebrała. Wszedł Jack…
-Mówiłem, że widzowie cię pokochają- powiedział.
-Jack?
-Ja, a któżby inny.
-Mam nadzieję, ze nie przyszedłeś do mnie, żeby znowu doświadczyć seksu na stole, co?
-Nie taki był mój zamiar, ale jeśli tego chcesz…- zbliżył się do niej. Pocałowała go, ale kiedy zaczął rozpinać jej guziki, złapała jego rękę i delikatnie odsunęła.
-Nie teraz, Jack. Sweets czeka na mnie w bufecie. Wieczorem, u ciebie, ale nie teraz.- zapięła rozpięte guziki.
-W takim razie nie mogę doczekać się wieczora…
-Oj, Jack- pocałowała go w policzek.
-Ok., wpadłem ci powiedzieć, że bardzo mnie dziś zaskoczyłaś, kochanie.
-Czym?
-Twoje wyznanie uczuć do Wierszynina…
-A tak, przepraszam… zapomniałam tekstu. Nie wiem, co się stało. Po prostu w jednej chwili w mojej głowie pojawiła się pustka i… za nic nie mogłam sobie przypomnieć, co mówię.
-Nie przyszedłem robić ci wyrzutów, za zapomniany tekst. Przyszedłem ci pogratulować.
-Pogratulować?
-Tak. Wyszłaś z tego obronną ręką. Twój monolog był taki, wiesz, prawdziwy… Zapomniany tekst to dowód jak bardzo weszłaś w postać. Ty nią po prostu byłaś, cała. Niewielu zawodowych aktorów potrafi na poczekaniu stworzyć tak niesamowicie wzruszający, przepełniony emocjami monolog. A jeśli chodzi o niezawodowców? Cóż, powiem ci tyle, miałem okazję z nimi pracować nie raz i… każdy z nich by spanikował, reszta musiałaby podrzucać tekst, jakoś to wszystko zawiązać i ratować sytuację. Tak to już jest na scenie. Nie masz czasu na zastanawianie się, po prostu spektakl trwa dalej, nie możesz nagle wypaść z roli i zastanawiać się co powiedzieć. Ty po prostu poleciałaś dalej, jakby się nic nie stało. To było bardzo imponujące.
-Wewnątrz byłam przerażona…
-Nie było tego po tobie widać.
-Cieszę się. Idziesz?
-Jasne.
Wyszli z garderoby i udali się do bufetu.
-Tylko Jack…- zatrzymała się przed drzwiami do foyer- Chciałabym z nim porozmawiać sama, ok.?
-Jasne, jeśli tego sobie życzysz.- odpowiedział odgarniając jej kosmyk włosów za ucho.
-Tak. Sweets… on jest dość… Wiesz, specyficzny…
-W porządku, zaczekam na ciebie. Zobaczymy się później?
-Jasne.
-Pa- pocałował ją na pożegnanie i wrócił do siebie, do mieszkania. Bones weszła do bufetu, gdzie już czekał na nią Sweets.


45.

-Dr Brennan!- zaczął Lance.
-Już jestem Sweets.- odpowiedziała zajmując miejsce naprzeciwko niego.
-Zamówiłem dla ciebie piwo. Pomyślałem, ze po spektaklu będziesz miała ochotę się napić.- przesunął pokal w jej kierunku.
-Dzięki. Masz rację, z chęcią się napiję.
-Muszę powiedzieć, ze jestem pod olbrzymim wrażeniem, Dr Brennan. Byłaś naprawdę niesamowita. Myślę, że ludzie, którzy nie wiedzą kim jesteś na co dzień, biorą cię za profesjonalną aktorkę.
-Przesadzasz.
-Ani trochę. Wiem, co widziałem. I… WOW! Naprawdę… wiesz, płakałem jak dziecko… Ta cała historia Maszy, jest niesamowita… smutna… Ona ma dopiero 25 lat, a już jest tak zmęczona życiem, tak strasznie zgorzkniała, jakby miała co najmniej pięćdziesiątkę… To takie straszne, żyć siedem lat z człowiekiem, którego się nie kocha… a kiedy znajdujesz wreszcie swoją miłość i masz wrażenie, ze wszystko się ułoży, masz szansę na szczęście… po prostu to tracisz…
-Wiele razy w życiu mnie to spotkało…- powiedziała Bones ze smutną miną.
-Wiem, Dr Brennan. Przykro mi… nie chciałem poruszać tego tematu…
-Nic się nie stało.
-Brennan!- krzyknęła Sonja wchodząc do bufetu.
-Coś się stało?- spytała zaskoczona Bones.
-Nic strasznego- odpowiedziała z uśmiechem- Chciałam ci tylko powiedzieć, ze wszyscy jesteśmy w olbrzymim szoku. To, co zrobiłaś było niesamowite. Wielu z nas gdyby zapomniało monologu… zwłaszcza tak ważnego monologu… przyznanie do uczuć, spanikowałaby, oczami wyobraźni widzielibyśmy złowrogie spojrzenie reżysera, a ty? Po prostu na poczekaniu zmyśliłaś całą swoja kwestię i zrobiłaś to tak, że ani scena, ani spektakl nic na tym nie straciły… To było zdumiewające!
-Mówisz o tym momencie, kiedy Masza przyznaje się siostrom co czuje do Wierszynina?- spytał Sweets.
-Tak. Właśnie o tym.
-Wymyśliłaś to?- zwrócił się do Bren.
-Nie miałam wyjścia. Zapomniałam, co mówię… i to tak po prostu… się pojawiło. Nie wiem skąd, nie wiem, jak, ale czułam co mam dokładnie mówić.
-Nie wiem, jak ty to robisz…
-Ja też nie- Bones się uśmiechnęła.
-Szkoda, ze jutro gramy ostatni spektakl. Szkoda, że nie zostaniesz w naszym zespole i nie będziemy mieli już okazji z tobą zagrać…
-Jestem antropologiem sądowym. Gdyby nie przykrywka nigdy bym tu nie trafiła. Ale powiem szczerze, ze bardzo się cieszę, ze miałam okazję z wami zagrać. To było niesamowite doświadczenie.
-Nam tez było niezmiernie miło. Ok., lecę jeszcze zadzwonić do mojego taty… Może pogadamy jeszcze później…
-jasne.
-Super, Bren!- Sonja wygrzebała telefon z torebki i wyszła z bufetu.
-Dr Brennan?- zaczął Sweets.
-Tak?
-Muszę z tobą porozmawiać…
-Przecież rozmawiamy.
-To będzie raczej poważna rozmowa i myślę, że może powinniśmy przejść w inne miejsce…
-Nie rozumiem, Sweets.
-Chcę porozmawiać o tobie i Boothie…
-Sweets, daj sobie spokój. Czemu chcesz ze mną rozmawiać o Boothie. Właśnie skończył się spektakl, Bootha tu nie ma, jest weekend. Czy ty nigdy nie odpuścisz nam tej terapii?
-Słyszałem waszą rozmowę.
-Jaką rozmowę.
-Zanim się spotkaliśmy… dzisiaj po południu, przez przypadek usłyszałem, jak rozmawiacie o twoim związku z Jackiem… Booth był zły.
-Podsłuchiwałeś? Booth o tym wie?
-Nie mówiłem mu o tym. Ale rozmawiałem z nim dzisiaj…
-Wszystko sobie wyjaśniliśmy i jest dobrze.
-Nic nie jest dobrze, Dr Brennan. Chodźmy na bok.
-Jasne..- wstali i odeszli w miejsce, w którym nikt nie będzie przysłuchiwał się ich rozmowie. Usiedli na ławeczkach na dziedzińcu teatru. Nie było nikogo, więc mogli spokojnie zająć się poważną rozmową.


46.

-Dlaczego uważasz, że coś jest nie tak, Sweets?- zapytała Bones jak tylko usiedli.
-Chodzi mi o to, że to co robisz…
-Co ja takiego robię? Umawiam się z Jackiem, mam swoje własne życie. Booth ma swoje. Dlaczego wszyscy uważają, że to co robię jest złe? Przez wiele lat umawiałam się z facetami tylko ze względu na seks. Każdemu z nich to odpowiadało. Mnie również. Nigdy nie szukałam poważnego związku, nic się nie zmieniło i z Jackiem jest tak samo. Łączy nas tylko łóżko. Naprawdę tak trudno wam to zrozumieć?- mówiła lekko podenerwowana.
-Spokojnie, Dr Brennan. W innych okolicznościach jestem przekonany, że nikt by się nie czepiał pani wyborów…
-W jakich innych okolicznościach?
-Gdyby Booth nic do ciebie nie czuł. Gdyby tak bardzo nie bolało go oglądanie twoich romansów. Gdyby nie to, że tym co robisz bardzo go krzywdzisz.
-Więc ty też?
-Co, ja też?
-Uważasz, ze Booth mnie kocha, tak?
-To chyba jest oczywiste.
-Nie dla mnie. Jesteśmy przyjaciółmi Sweets, ile razy mam wam to wszystkim powtarzać? Łączy nas przyjaźń, praca, ale nie ma mowy o żadnych uczuciach. Wyznaczyliśmy kiedyś granicę i nie możemy jej przekroczyć.
-Ta granica już dawno nie istnieje i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
-Granica jest obecna cały czas. Gdyby rzeczywiście tak było, jak mówisz, i Booth naprawdę by mnie kochał… Czemu mi tego nie powiedział?
-Boi się.
-Czego?
-Boi się, że jeśli przyzna się do swoich uczuć wobec ciebie, przestraszysz się i uciekniesz. Zawsze tak robisz.
-Bo zawsze tych których kochałam odchodzili. Ja po prostu jestem osobą, która nie może nie rodziny, nie może być szczęśliwa z mężczyzną.
-Nie możesz tak mówić. Każda ludzka istota ma prawo do szczęścia.
-Ja najwidoczniej nie posiadam tego prawa.
-Mylisz się.
-Nie sądzę.
-Nie znalazłaś jeszcze po prostu osoby, która byłaby ciebie warta. Źle trafiałaś… ale jeśli tylko przestaniesz się bać i pozwolisz szczęściu dotrzeć do ciebie… Na pewno ci się uda.
-Sweets, proszę cię…
-Nie. Wszyscy dookoła wiedzą, jak bardzo Booth cię kocha, wszyscy to widzą. Myślisz, że dlaczego tak się wściekał kiedy dowiedział się o twoim romansie z Jackiem?- popatrzył na Bones, ale nic nie odpowiedziała.- Sama świadomość tego, że układasz sobie na swój sposób życie bez niego, to że sypiasz z innym facetem, że całujesz się z nim publicznie, dotykacie się… nie rozumiesz? To go boli. Zrobiłby dla ciebie wszystko. Jeśli trzeba by było, umarł by dla ciebie. Chce żebyś była najszczęśliwszą kobietą na świecie, bo cię kocha. Kocha cię tak bardzo, że nie widzi poza tobą świata.
-Sweets, ja nie wierzę w miłość, wiesz o tym. Booth też to wie.
-Booth przez te wszystkie lata waszej znajomości stara się pomóc ci otworzyć się na miłość, nauczyć cię, że to nie są tylko reakcje chemiczne w mózgu, że serce nie jest tylko mięśniem, ale że to właśnie tam gromadzą się nasze uczucia.
-To prawda. Zawsze mi tłumaczył, że miłość jest czymś najpiękniejszym na świecie… Ale ja nigdy tego nie doświadczyłam. Chciałabym to kiedyś poczuć, ale nie potrafię.
-Boisz się komuś zaufać, boisz się, że znowu ten kogo pokochasz cię opuści, prawda?
-Tak. Zawsze tak się dzieje. Gdybym nawet zaryzykowała i przyznała się, że Booth nie jest mi obojętny… nie chciałabym żeby o tym wiedział. Nie chciałabym nic zmieniać między nami… Jest moim najlepszym przyjacielem i nie chciałabym nigdy w życiu go stracić. Jest jedyną osobą, może poza Angelą, z którą mogę rozmawiać o wszystkim i wiem, że nie będzie się na mnie złościł, nie będzie się śmiał, krytykował… Wiem to i dlatego nie chcę tego stracić.
-A nie pomyślałaś nigdy, że jeśli byście spróbowali, to nie musi się to skończyć źle? Nie myślałaś o tym, że jeśli zaryzykujesz to możesz wreszcie być szczęśliwa? Że możesz zyskać kogoś więcej niż najlepszego przyjaciela? Kogoś kto będzie cię kochał taką jaka jesteś, że ty będziesz kogoś kochać… nie myślałaś, że to może być szansa mieć wreszcie prawdziwą rodzinę? Wziąć ślub…
-Nie wierzę w instytucję małżeństwa…
-Wiem… Ale jeśli kogoś kochasz, to chcesz zrobić dla tej osoby wszystko, chcesz być najbliżej niej, jak to tylko możliwe. Nie myślałaś nigdy o tym, ze Booth byłby idealnym ojcem dla twojego dziecka? Po całej tej historii z proszeniem o spermę? Booth udowodnił, że możesz na niego liczyć. Nie chciał uciekać od odpowiedzialności, chciał by jego dziecko wychowywało się w normalnej rodzinie, gdzie jest i matka, i ojciec…
-Seeley jest wspaniałym ojcem. Miałam okazję obserwować jego relację z Parkerm i myślę, ze Park nie mógłby wymarzyć sobie lepszego, bardziej kochającego ojca. Ma szczęście.
-No właśnie. O to mi chodzi.
-Nie rozumiem…
-Posłuchaj… Podczas dzisiejszego spektaklu obserwowałem cię bardzo uważnie. Wiem, że zaraz mi powiesz, że to była tylko gra, teatr…
-Bo tak było.
-Właśnie… Ale wiesz, aktorzy grając jakąś postać przefiltrowują ją przez siebie, wiele w wykreowanej postaci jest z samego aktora. To on przemawia ustami bohatera, ale jego emocje biorą w tym udział. To aktor nadaje charakter, aktor tworzy postać.
-To znaczy? Do czego zmierzasz, Sweets?
-Twoja scena przyznania się do uczuć do Wierszynina…
-Mówiłam to o nim, o pułkowniku.
-Tak… Ale sama słyszałaś, co powiedziała Sonja… Wielu aktorów amatorskich czy nawet zawodowych w sytuacji, w której zapomina tekst całego najważniejszego monologu, panikuje. A ty jak gdyby nigdy nic, po prostu mówiłaś dalej. Jakby nic się nie stało…
-Tak jakoś wyszło.
-Nie, Dr Brennan. Jestem skłonny powiedzieć, ze wcale nie mówiłaś tego o Wierszyninie…
-To o kim?
-Wiesz… jesteś w podobnej sytuacji do Maszy
-Już to gdzieś słyszałam…- Bones przewróciła oczami.
-Związałaś się z facetem, bo zaspokaja cię seksualnie, ale go nie kochasz. Kochasz go?
-Nie.
-Właśnie. Nie kochasz… zupełnie jak Masza i Fiodor… Są razem, bo tak już jest. Ale jest moment w życiu Maszy, kiedy dociera do niej, że wcale nie odpowiada jej sytuacja, w której się znajduje. Nie odpowiada jej sposób życia jaki prowadzi. Dlatego tak chętnie wskakuje Wierzyninowi do łóżka. Bo wie, że z Kułyginem nigdy nie była i nie będzie szczęśliwa. Ryzykuje wszystko, by móc choć na chwilę złapać szczęście, by poczuć że żyje naprawdę, że kocha i że jest kochana.
-Tak, ale to wcale nie kończy się dla niej dobrze. Wierszynin w końcu wyjeżdża i zostawia ją samą. Zakochaną i zrozpaczoną… wraca do dawnego nieszczęśliwego życia. Nic się nie zmieniło.
-Coś się jednak zmieniło.
-Co? Wszystko jest po staremu.
-Nie do końca. Przez tą krótką chwilę, kiedy byłą z pułkownikiem, była szczęśliwa. To się dla niej liczyło. Chociaż raz w życiu zaznała miłości. I nie chodzi mi tu tylko o miłość fizyczną, ale duchową. Poczuła, że ma po co żyć. Rozstanie było bolesne, ale pogodzi się z tym. Może dzięki tym chwilom łatwiej będzie jej potem żyć…
-Łatwiej żyć z myślą, że straciła ukochaną osobę? Nie żartuj. Myślisz, że ja jestem szczęśliwa z tego powodu? Że wspomnienie o chwili szczęścia w moim życiu, pozwoli mi zapomnieć o bólu, jaki odczuwałam za każdym razem gdy kogoś traciłam?
-O bólu nie da się zapomnieć..
-Właśnie. To samo było z Sullym. Wiem, ze mnie kochał, wiem, ze powinnam była z nim wtedy popłynąć… Był kimś ważnym w moim życiu… Mozę to był błąd, kto wie, a może dzięki temu nie zaangażowałam się w coś, co mogło mi przysporzyć samych cierpień.
-Nie możesz być pewna tego, że twój związek z Sullivanem skończyłby się źle. Nigdy już się tego nie dowiesz. Ale myślę, że wiem czemu wtedy z nim nie uciekłaś, ty też to wiesz…
-Nie byłam gotowa na takie zmiany w moim życiu. Praca jest dla mnie wszystkim. Była.
-Nie popłynęłaś, bo nie wyobrażałaś sobie tak długiej rozłąki z Boothem.  Bałaś się, ze ta ucieczka mogłaby się nigdy nie skończyć, ze w jakiś sposób Sully by cię przekonał, żeby nie wracać do DC, a to oznaczałoby jedno. Nigdy więcej nie spotkałabyś Bootha.
-To nie był powód.
-Jak uważasz, ale wszyscy to wiedzą. Nie zauważyłaś jak bardzo zmieniłaś się pod wpływem znajomości z Boothem?
-Owszem…
-Otworzyłaś się na świat. Pozwalasz ludziom porozmawiać z tobą, potrafisz zawierać nowe znajomości, zdobywasz przyjaciół. Praca przestała być dla ciebie jedynym sensem życia.
-To prawda… Mam przyjaciół, ludzie nie uciekają przede mną… Ale nadal nie potrafię zaufać mężczyzną na tyle by się przed nimi otworzyć… Nie licząc Bootha, on jest najlepszym przyjacielem… Ale… Mimo, ze praca nie jest dla mnie najważniejsza… to… Jak widać to jednak z kośćmi najlepiej się dogaduję.. Kości cię nie skrzywdzą, nie opuszczą, nie będą się z tobą kłócić. O wiele lepiej dogaduję się z nimi niż z ludźmi Sweets. A już na pewno lepiej niż z mężczyznami. Może Booth miał kiedyś rację mówiąc mi to.
-Booth ci tak powiedział?
-Bardzo dawno temu. Potem dzięki niemu powoli zaczęłam wierzyć, ze jednak potrafię jeszcze rozmawiać z ludźmi, ale… teraz znowu zaczynam w to wątpić… To znaczy, dogaduję się z nimi, ale jak widać nieświadomie próbując być szczęśliwą, usatysfakcjonowaną… ranię innych. Jak mówiłam, szczęście nie jest dla mnie… Może ludzie mają rację twierdząc, że jestem zimna jak ryba… że nie stać mnie na to, by kochać, że jestem pozbawiona uczuć… Niech sobie tak mówią…
-To nieprawda Dr Brennan. Nie jesteś zimna, pozbawiona uczuć, potrafisz kogoś pokochać, tylko boisz się tego. Ludzie, którzy to mówią nie mają racji. Pracuję z tobą już jakiś czas i zdołałem cię poznać. Wiem, że mimo twojej maski, jesteś bardzo delikatną osobą, bardzo uczuciową, pragnącą by ktoś ją pokochał. W środku w tobie jest mała wystraszona dziewczynka, która nie dopuszcza do siebie nikogo, bo boi się odrzucenia, kolejnego rozczarowania i bólu… Ale to, że boisz się miłości, nie oznacza wcale, ze nie potrafisz kochać… Musisz tylko dać sobie szansę. Musisz zaufać swojemu sercu… Pozwól Boothowi nauczyć cię miłości, pozwól mu siebie kochać, jeśli czujesz coś do niego, coś do czego na pewno przed nikim się nie przyznasz, nawet przed sobą… ale jeśli czujesz coś do niego i wiesz, ze możesz być z nim szczęśliwa… zaryzykuj. Jeśli tego nie zrobisz, możesz stracić swoją jedyną szansę na szczęście… Możesz już nigdy nie spotkać kogoś takiego jak Seeley… Do końca życia będziesz uciekać przed miłością, do końca życia będziesz odpychać od siebie wszystkich na których ci zależy…
-Sweets…
-Nic nie mów- powiedział łagodnie. Widział, ze coś się w niej działo. Nie chciał by coś mówiła… Teraz, przy nim będzie tylko zaprzeczać, ale on wie, że to co mówi jest prawdą- Nie zaprzeczaj, nie potwierdzaj… Po prostu przemyśl wszystko spokojnie. Zastanów się nad tym, co ci powiedziałem, zastanów się czy z Boothem łączy cię tylko przyjaźń i czy rzeczywiście ta granica nadal istnieje, czy tylko wy sobie to wmawiacie… Przemyśl to Brennan i… zrób coś zanim będzie za późno…
Ani Bones, ani Sweets nic więcej nie powiedzieli. Po prostu siedzieli. W głowie Bren wirowały wszystkie słowa, wszystkie rady, uwagi, jakie wypowiedział Sweets… Lance widział, że Tempe myśli o tym, o czym rozmawiali… To dobry znak. Może wreszcie coś zrozumie, może zdecyduje się zaryzykować… Musi to przemyśleć… Może wreszcie dotrze do niej, że kocha Bootha…  może pod wpływem tych wszystkich rozmów w końcu zdecyduje się podjąć ryzyko i spróbować szczęścia z Boothem… Teraz jest bardzo zagubiona, ale…


47.

Dopiero po jakiś czasie wrócili do budynku teatru. Sweets musiał się zbierać i wracać do DC. Pożegnał się z Brennan i ruszył w drogę. Temperance poszła na górę, do mieszkania Jacka. Oczywiście pierwsze, co zrobił dyrektor to złapał Bones w pasie i przyciągnął do siebie.
-Tak bardzo się za tobą stęskniłem…- zaczął zmysłowym szeptem.
-Jack…- wyszeptała Bren czując jego pocałunki na swojej szyi.
-Czekałem na ciebie…- przesunął ręce wzdłuż talii Bones i delikatnie podniósł bluzkę do góry.
-Jack… Nie mam ochoty… Przepraszam, ale dziś nie mam ochoty na seks… Jestem zmęczona…
-Czy coś się stało?- mówił nadal całując jej szyję.
-Nie. Miałam… ważną rozmowę ze Sweetsem i… po prostu muszę przemyśleć kilka rzeczy…
-Jaką rozmowę- zaprzestał pocałunków, Bones uwolniła się z jego uścisku.
-To… była rozmowa dotycząca naszej pracy… Wiesz, coś o czym nie mogę ci powiedzieć. Tajemnica.
-Rozumiem… Może jutro…
-Może…- powiedziała pod nosem.  Nie patrzyła mu w oczy. To co powiedział jej Sweets… nie mogła przestać o tym myśleć. „Może rzeczywiście miał rację…”- myślała. Odwróciła się od Jacka i poszła do łazienki. Po chwili słychać było tylko szum płynącej wody. Jack stał jeszcze w miejscu, z którego przed chwilą odeszła Brennan i nie mógł zrozumieć, co się stało.
-Czemu mnie odtrąca?- pytał sam siebie- Czy zrobiłem coś źle…? Przecież jeszcze niedawno chciała się ze mną przespać, a kiedy chcę ją zaspokoić… po prostu odchodzi… mam nadzieję, że jutro wszystko wróci do normy… Brakuje mi jej… Kurcze, ale wpadłem. Tak bardzo ją kocham…
Bones stała pod prysznicem i nadal myślała o tej całej rozmowie ze Sweetsem, wcześniej z Angelą… Kłótnię z Boothem…
-Czy to możliwe, ze złościł się tak na mnie, bo mnie kocha? Ale czy to możliwe? Czy jest na świecie choć jedna osoba, która zdołałaby mnie pokochać? Nie zasługuję na szczęście… Chyba już lepiej było, jak wszyscy uważali mnie za zimną… Kiedy zamykałam się na wszystkie uczucia… Gdybym nadal się tego trzymała, nie cierpiałabym… po raz kolejny… Czy to się kiedyś skończy? Czy Booth naprawdę…? Czemu nie zgodziłam się przespać z Jackiem? Przecież mam ochotę na seks… zwłaszcza po takim dniu… a on znakomicie zaspokaja moje potrzeby. Jest niesamowity… Czemu się temu nie poddałam? Ze względu na Bootha? Czy może boję się tego, że jak ktoś się dowie, znowu będą na mnie źli… Boję się kolejnych wyrzutów Angeli? Sama już nie wiem co mam o tym myśleć. Boję się… Nie potrafię kochać, nie potrafię zaryzykować przyjaźni z Boothem… nie chcę tego… Może samo zerwanie z Jackiem załatwiłoby sprawę. Tylko czy ja chcę z nim zerwać? Czy…- woda opływała jej ciało, a w jej głowie przewijały się tylko różne pytania, na które nie potrafiła znaleźć żadnej odpowiedzi. A może potrafiła, tylko bała się jej. Może już wiedziała?  Po pół godzinie Jack zapukał do drzwi łazienki
-Tempe? Jesteś tam? Wszystko w porządku?- nikt nie odpowiadał- Tempe?!- dalej nic. Odważył się nacisnąć klamkę… nie zamknęła drzwi na klucz. Ostrożnie wszedł do środka. Zauważył Bones opierającą się o ścianę prysznica… woda wciąż leciała… Ona stała z opuszczoną głową… Wyglądała jakby płakała… a może to tylko woda. Zmartwił go ten widok. zbliżył się do kabiny prysznicowej…
-Temperance…?- powiedział cicho.- Co się dzieje?
-Jack? Co ty tu robisz? Kąpię się.- odpowiedziała bez emocji.
-Tempe?- Bones odwróciła głowę w jego kierunku i teraz dostrzegł, że kropelki spływające po jej policzkach… to łzy.- Kochanie, co się stało? Płaczesz?
-Wszystko dobrze, Jack…
-Nie wierzę ci… Coś się stało. Przecież widzę- podszedł do niej i otarł łzy- Nie musisz nic mówić… Jeśli nie chcesz, ja nie będę naciskał…- zakręcił kurek, wziął ręcznik i podał go Bren.- Chodź… Powinnaś się przespać… Potrzebujesz snu… Jutro wszystko wróci do normy.
-Już nigdy nic nie wróci do normy, Jack..
-Nie rozumiem.
-Ja też.
-Chodź, Tempe…- wyciągnął ją z prysznica, Tempe niechętnie ubrała się w piżamę i poszli razem do sypialni. Bones opadła na łóżko, wtuliła głowę w poduszkę i cicho szlochała. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nigdy się tak nie zachowywała „Właściwie, czemu ja płaczę?” pytała siebie w myślach „Przez to co powiedział mi Sweets? Przez to, ze nie potrafię poradzić sobie ze swoim życiem? Przez co płaczesz Temperance?” Jack przykrył ją kołdrą. Widział, ze nadal jest coś nie tak, ale postanowił odpuścić i pozwolić się jej wypłakać. „Może rano dojdzie do siebie…” myślał. Poszedł do łazienki, umył się, wskoczył w piżamę i wrócił do sypialni. Tempe już spała. Już nie płakała, ale na jej twarzy malował się jakiś niepokój, przerażenie, bezsilność… „Co się z nią dzieje?” pomyślał Jack kładąc się obok. Naciągnął na siebie kołdrę, nachylił nad Tempe i pocałował w policzek „Wszystko będzie dobrze, kochanie…” W końcu on też zasnął.
„Wszystko będzie dobrze”… czy aby na pewno? Czy i dla kogo będzie dobrze? Co jeszcze się może wydarzyć… Czy Tempe naprawdę zrozumiała co czuje do Bootha? Czy coś ją przeraziło? Tylko co? Perspektywa bycia szczęśliwą? Miłość? Bycie kochaną?... Na te pytania jeszcze nie zna odpowiedzi. Czy kiedyś je pozna? Czy jeśli je pozna, nie będzie za późno…?


48.

Tempe była tak zmęczona wczorajszym dniem, ze obudziła się dopiero po godzinie 12… Za dwie godziny ma przyjechać Booth z Parkerem.  Wstała i poszła do łazienki… Wyszła i zobaczyła na stole kartkę od Jacka „Nie chcę Cię budzić kochanie. Potrzebujesz odreagować wczorajszy dzień. Sen jest najlepszym lekarstwem. Czekam na ciebie w bufecie, nie chciałem krzątać się po mieszkaniu, by cię nie obudzić. Mam nadzieję, ze dzisiaj odzyskasz swój humor i wczorajszy dzień zostawisz za sobą. Jack”. Ubrała się i zeszła do bufetu na śniadanie. Jack jak pisał czekał tam na nią.
-Temperance.. Jesteś. Wyspałaś się?- spytał jak tylko ujrzał ją w drzwiach.
-Tak.- odpowiedziała.
-Już lepiej?
-Trochę…
-Widzę, ze jednak nie do końca… Co się stało Tempe? Martwię się o ciebie.
-Nic takiego. Po prostu… Sama nie wiem… Zostawmy to.- usiadła naprzeciwko Jacka, nie obok, jak miała w zwyczaju.
-Zrobiłem coś nie tak?
-Nie, czemu?
-Nie usiadłaś koło mnie… Wczoraj… Nie wiem, co się dzieje. Jeśli zrobiłem coś źle, jeśli cię w jakiś sposób uraziłem… przepraszam, kochanie. Jeśli coś zrobiłem, to nieświadomie. Nie chcę żebyś była smutna przeze mnie…
-Nie jestem smutna przez ciebie. Mam… problemy w pracy…- skłamała.
-Coś o czym nie możesz mi powiedzieć, tak?
-Tak.
-Mam tylko nadzieję, że szybko wszystko się wyjaśni i znowu zobaczę uśmiech na twojej twarzy.
-Nie wiem czy się ułoży, Jack… Nie wiem…- bufetowa postawiła przed Bones kawę.
-Dziękuję- powiedziała podnosząc gorący kubek i upijając łyk.
-Proszę bardzo.- odpowiedziała bufetowa.
-Dziś ostatni spektakl…- zaczął Jack.
-Tak. Potem wracam do DC.
-Będzie mi ciebie brakowało. Będę tęsknił… Ale przyjadę do ciebie do DC.
-Nie musisz.
-Ale chcę. Nie wytrzymam bez ciebie. Spotkamy się jeszcze, prawda?- dodał widząc dziwną minę Brennan.
-Nie wiem, Jack…
-Jak to? Przecież jest nam dobrze razem. Chcesz to wszystko przekreślić?
-To tylko przelotny romans, Jack. Mówiłam ci na początku, że nic więcej poza seksem z tego nie będzie.
-Myślałem, że zmienisz zdanie.
-Nie.
-Chcesz mi powiedzieć, że przez te trzy dni… że byłem dla ciebie tylko po to, by zaspokajać twoje potrzeby?
-Jack, tłumaczyłam ci, że nie możesz liczyć na nic więcej.
-Uważasz, ze nic nas nie łączy?
-Seks. Tylko seks.
-Jak możesz tak mówić? Te trzy dni były dla mnie najpiękniejsze w całym moim życiu. Kocham cię, Temperance…
-Ja nie potrafię kochać, Jack. Ja nie jestem osobą, która chce zakładać rodzinę, wiązać się na poważnie z facetem. Zawsze spotykałam się z nimi tylko, by miło spędzić noc. Wszystkim to odpowiadało.
-Mi nie.
-Zgodziłeś się. Na samym początku.
-Tak. Ale nie podejrzewałem, że tak bardzo cię pokocham, Temperance, miałem nadzieję, że coś się w tobie zmieni… że nie będziesz spotykać się ze mną tyko ze względu na seks…
-Przykro mi, Jack. Ja… Ja nie potrafię się angażować. Nie potrafię i nie chce. Zawsze kiedy to robię, później cierpię nie chcę tego. Poza tym miłość to tylko reakcje chemiczne w mózgu. Nic więcej.
-Mylisz się. Miłość jest czymś pięknym. Chemia nie ma z tym nic wspólnego. Kiedy kochasz, nie możesz przestać myśleć o tej osobie, robisz wszystko, by ukochana była szczęśliwa, martwisz się, troszczysz o nią. Jest dla ciebie wszystkim i nie wyobrażasz sobie życia bez niej.
-Więc ja nie mam nikogo takiego… Jack, jesteś wspaniałym facetem. Dobrym, ciepłym, kochasz się jak zwierzę, ale ja… Ja nie wiem co to miłość i uczucia. Nie chcę się angażować. Możemy spotkać się kiedyś na kawie, jeśli będziesz chciał, możemy umówić się na wspólną noc, ale… nic więcej…
Siedzieli jeszcze dłuższą chwilę pijąc kawę, jedząc późne śniadanie i rozmawiając. Dyrektorowi nie udało się jednak przekonać Tempe. Nie namówi jej na związek, na coś większego i bardziej znaczącego niż seks. Dziś Bones zagra ostatni spektakl i wyjedzie. Już tu nie wróci. Kto wie, może spotka się jeszcze z Jackiem, a może nie. Wróci do swojego normalnego życia, wróci do Jeffersonian, do pracy w terenie, rozwiązywania morderstw, przesłuchiwania ludzi, badania szczątek… identyfikowania ofiar… ale już nic nie będzie takie samo. Te trzy dni zmieniły wszystko. Była z Jackiem, była szczęśliwa, a może tak jej się tylko wydawało. Może chciała w to uwierzyć. Ale cała ta sytuacja z Boothem… wszystko się zmieni.


49.

Po godzinie 14-TEJ, jak obiecał, przyjechali Booth z Parkerem. Bones siedziała w foyer przy laptopie, czytając jakieś artykuły o antropologii. Jack gdzieś poszedł, nie chciał jej przeszkadzać. 
-Bones!- krzyknął Parker widząc zamyślona panią antropolog. Podbiegł do niej i rzucił się jej na szyję.
-Parker. Cześć- powiedziała zaskoczona.- Jednak przyjechałeś.
-Jak tylko tata powiedział mi, że grasz w teatrze i że mogę z nim tu przyjechać, nie mogłem się doczekać! Tak bardzo się cieszę, że cię widzę! Stęskniłem się za tobą.
-Ja za tobą też Parker.- odpowiedziała z uśmiechem. Widząc uradowaną twarz chłopca wrócił jej humor. Potrzebowała jego obecności, naprawdę za nim tęskniła. Nawet nie zauważyła kiedy ten smyk stał się ważną częścią jej życia.- A gdzie tata?
-Zaraz przyjdzie. Musiał zaparkować samochód. Nie mógł znaleźć miejsca. Ja powiedziałem, ze pójdę cię poszukać i przybiegłem. Tatuś zaraz będzie. Co robisz Bones?- spytał po chwili zerkając na ekran laptopa.
-Czytam stare artykuły na temat antropologii.
-Ahaaa. Ciekawe?
-Bardzo ciekawe.
-Bones, mogę cię o coś zapytać?
-Jasne, Park.
-Lubisz mojego tatę?
-Oczywiście. Jest moim przyjacielem.
-I rozmawiacie o wszystkim?
-Tak.
-I wiesz kiedy jest smutny?
-Wiem.- Bones zaczęła się zastanawiać do czego prowadzą te pytania.
-I wiesz dlaczego?
-Często. Czasami nie chce mi powiedzieć.
-A… wiesz, czemu wczoraj był smutny? Udawał, ze wszystko jest w porządku, uśmiechał się, ale ja wiem, że był smutny i… czymś się martwi…
-Nie wiem, Park… Nie rozmawialiśmy o tym… To znaczy… Jak wyjeżdżał, to chyba był trochę zły na mnie, ale porozmawialiśmy i potem już wszystko było ok. nie wiem, dlaczego był smutny…
-Gniewał się? Na ciebie?
-Chyba tak…
­-Jak można się na ciebie gniewać? Jesteś kochana.
-Dziękuję… Czasem widać można…
-Ty też jesteś jakaś smutna… Gniewasz się na tatusia?
-Nie. Nie gniewam się na niego.
-Coś się stało?
-Można tak powiedzieć, Park, ale… to minie. Nie martw się.
-Ja nigdy nie będę się na ciebie gniewał.- przytulił mocno Bones i pocałował w policzek- Nie chcę, żebyś była smutna… Jesteś najlepszą Bones na świecie!- mocniej się do niej przytulił. Bren poczuła jak w jej oczach zbierają się łzy. Tak bardzo pokochała tego chłopca… a jego słowa były dla niej bardzo ważne.
-Parker, chcesz udusić moją partnerkę?- powiedział Booth wchodząc do foyer. To co zobaczył było przepiękne. Dwie najważniejsze osoby w jego życiu…
-Tatuś! Nie, nie chcę! Bones była smutna… i ja jej powiedziałem, ze nigdy nie będę się na nią gniewał, żeby więcej nie była smutna- powiedział malec uwalniając Bones od swojego uścisku. Siedział na jej kolanach i patrzył na tatę.
-Cześć Booth- powiedziała Bones.
-Hej, Bones. Czym się tak martwisz, że mój syn musi cię pocieszać?- spytał uśmiechając się.
-Już niczym- również się uśmiechnęła. Jak tylko pojawił się Booth od razu wszystkie problemy zniknęły. Czuła się bezpiecznie.
-To dobrze. Widać Parker ma na ciebie dobry wpływ.
-O, tak…- Bones spojrzała na chłopca.
-No, to dziś ostatni spektakl, co Bones? Jutro wracamy do DC.
-Tak.
--Będziesz tęsknić?
-Nie. Cieszę się, ze wracam do swojej pracy.
-Ja też się cieszę.
-Co powiesz Parker na małe zwiedzanie teatru?- spytała po chwili Bones zwracając się do malca.
-Super!- krzyknął podekscytowany- Pójdziemy za kulisy?
-Oczywiście.
-Bones teraz tu gra, więc może wejść wszędzie- powiedział dumnie Booth.
-Tak?- spytał chłopiec.
-Tak. Mogę pokazać ci cały teatr, jeśli tylko tego chcesz.
-Bardzo! Jeszcze nigdy nie byłem za kulisami!- zeskoczył z kolan Bones- Idziemy?
-Oczywiście, tylko zostawię laptopa w biurze, ok.?- wyłączyła sprzęt, zamknęła pokrywę i zaniosła do Biura Współpracy z Publicznością.- To możemy ruszać. Gdzie najpierw? Kulisy, magazyn kostiumów, scena, rekwizytornia?
-Kulisy i scena!- krzyknął łapiąc Bones za rękę
-Ok. to chodźmy. Idziesz z nami Booth?- odwróciła się do partnera.
-Żartujesz Bones? Jasne, że idę!- odpowiedział z wielkim uśmiechem na twarzy. Wyglądał jak dziecko, tak się cieszył, jakby pierwszy raz zwiedzał teatr. Zachowywał się zupełnie jak Parker. No cóż, w końcu pierwszy raz ma okazję zrobić to z Bones i ze swoim synkiem.
„Może wreszcie coś zrozumiała”- myślał Booth podążając za swoją Bones „Może
… Sweets też z nią rozmawiał i wreszcie przemówił jej do rozumu… Kocham cię Bones”


50.

Jak zaplanowali zwiedzili cały teatr.
Kulisy- Parker był przeszczęśliwy, ze mógł tam wejść i zobaczyć jak wszystko wygląda z tej drugiej strony. Potem przeszli na dużą scenę. Park stanął na środku, otworzył buzię i nie mógł wyjść z podziwu… Wszystko było takie ogromne… W końcu zaczął śpiewać. Bones i Booth usiedli na widowni i oglądali występ malca. Kiedy skończył, partnerzy bili brawo.
-Brawo Parker!- krzyknęła Bones- Pięknie śpiewasz.- Parker ukłonił się i pomachał do nich.
-Wspaniałe uczucie Bones- uśmiechnął się.
 Jednak najwięcej zabawy mieli w magazynie kostiumów. Parker biegał między zawieszonymi wysoko starymi i nowymi kostiumami, przymierzał, przeglądał się w lustrze. Zarzucił nawet jakąś perukę swojemu tacie na głowę. Bones nie mogła powstrzymać śmiechu
-Do twarzy ci w długich, blond włosach, Booth- ledwo wykrztusiła z siebie.
-Bardzo śmieszne Bones- Booth udawał oburzenie. Śmiejąca się Bones nie zauważyła jak Parker zakrada się do niej od tyłu i… narzuca jej jedną z jakichś dziwnych różowych peruk. Teraz to Booth leżał na podłodze, zanosząc się od śmiechu.
-Co ja mam na głowie?- spytała leżącego partnera i spojrzała w lustro. Chwilę potem sama się z siebie śmiała. W tym magazynie spędzili najwięcej czasu. Po dwóch godzinach skończyli zwiedzanie i wrócili do bufetu. Dopiero teraz wszyscy poczuli, jak bardzo są głodni. Usiedli na kanapach, zamówili jedzenie i zajęli się pochłanianiem go. Rozmawiali, śmiali się i widać było, ze bardzo dobrze czują się w swoim towarzystwie. To wszystko zauważył Jack…  stał w drzwiach palarni…
„A mówiła, że nic ją z nim nie łączy…” szepnął sam do siebie. „Nie pozwolę ci jej odebrać, agencie Booth. Nigdy na to nie pozwolę”. Odszedł.
Powoli zbliżała się godzina 17 i Bones musiała udać się do garderoby. Zabrała laptopa z biura, zaniosła do mieszkania i poszła przygotować się do ostatniego spektaklu.  Booth został z Parkerem w foyer.
Po takim popołudniu Bones była w bardzo dobrym humorze, co nie umknęło oczywiście nikomu. Nie wdała się jednak w żadną dyskusję ze stylistką na temat jej rzekomego związku z Jackiem. Co prawda kobieta chciała za wszelką cenę coś z niej wyciągnąć, ale Bren skutecznie ucięła rozmowę.
Wreszcie zbliża się godzina 18, dziś niedziela, wiec spektakl grany jest godzinę wcześniej, jak zawsze. Aktorzy ustawili się na scenie i rozległ się trzeci dzwonek, po raz ostatni dla Tempe. Dziś skończy się jej przygoda z teatrem. Widownia weszła z Parkerem i Boothem na czele. Znowu mieli najlepsze miejsca w pierwszym rzędzie. Po raz ostatni rozległ się dźwięk rosyjskiej piosenki i zaczął się spektakl…
-Tatusiu…- szepnął Parker do Bootha- Bones jest taka piękna…
-To prawda, synku. To prawda.- odszepnął i uśmiechnął się pod nosem. Cieszył się, że znowu tu jest i ma okazję drugi raz obserwować swoją „partnerkę”.  W końcu nie często, właściwie nigdy, ma okazję oglądać ją taką. W pięknej czarnej sukni z odkrytymi plecami, grającą w TAKICH scenach i… wbiegającą na scenę w samym staniku i krótkiej spódnicy. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Jej ciało sprawiało, że przestawał myśleć racjonalnie. Nikt poza nią na scenie się nie liczył. Była tylko jego ukochana Bones, która, jak myślał, powoli zaczęła rozumieć, co dzieje się miedzy nimi. „Sweets to mądry facet” myślał. „jak na te swoje dwanaście… ok., trzynaście lat”
Parker przez cały czas trwania spektaklu siedział jak zahipnotyzowany. Nic nie było w stanie oderwać go od patrzenia w stronę sceny. Śmiał się i płakał, kiedy Masza żegnała się z Wierszyninem…
-To takie smutne, tatusiu…- mówił cicho, wciąż patrząc na płaczącą Bones. W jego oczach i w oczach Bootha też pojawiły się łzy.- Czemu on od niej odchodzi? Przecież oni się tak bardzo kochają…
-Czasem tak jest w życiu, Park… niestety..
-Ale ona nie powinna tak cierpieć… Biedna Masza…- Parker rozpłakał się na dobre. Mimo swojego młodego wieku, bardzo zaangażował się w całą historię. Zdawał sobie sprawę, że to jest Bones i cała ta historia to tylko teatr, ale… nie widział Bren, widział cierpiącą Maszę, załamaną wieścią o odejściu swojej jedynej miłości. Doskonale zrozumiał przesłanie sztuki i jej sens, co wcale nie było takie proste. Dramat Czechowa nie należy do najłatwiejszych, zwłaszcza jeśli styka się z nim tak młody człowiek, jak Parker. Ale mini Booth to bardzo inteligentne dziecko. Wyłapał wszystko.
W końcu zbliżał się koniec, światła przygasały, muzyka robiła się głośniejsza… Parker jedną ręką ścisnął bukiet kwiatów, który trzymał na kolanach. Drugą rączką otarł spływające po policzkach łzy. Spektakl się skończył. Weszły światła robocze, aktorzy wyszli do ukłonów.
-Teraz Park- szepnął Booth, dając synkowi znak, że może pójść do Bren. Parker wstał i pobiegł na scenę. Stanął naprzeciwko Tempe i podarował jej bukiet kwiatów.
-Bones, jesteś najlepsza na świecie- Bren ze łzami w oczach przyjęła kwiaty od małego Bootha.
-Dziękuję ci Parker- powiedziała z uśmiechem.
-Masza nie powinna go stracić…- szepnął przez łzy i przytulił mocno Bones, odwzajemniła uścisk. Brawa przybrały na sile.
-Spokojnie, Park- powiedziała do jego ucha.
-Kocham cię Bones i ja nigdy nie pozwolę ci być tak smutną, jak Masza… Nigdy.
-Też cię kocham smyku- powiedziała nie zastanawiając się dwa razy, co dokładnie mówi. Ale przecież taka była prawda. Kocha to dziecko i czemu miałaby się do tego nie przyznać?- Dziękuję.- Parker oderwał się od Bones, pocałował w policzek i zbiegł ze sceny, wracając do Bootha. Na twarzy Seeley’ego oglądającego całą tą scenę malowało się olbrzymie szczęście, a z oczu wciąż jeszcze spływały samotne łzy, które były wywołane zakończeniem spektaklu. Mały dołączył do taty i zaczął głośno bić brawo. Nie usiadł. Klaskał na stojąco. Booth również wstał. Po chwili reszta widzów dołączyła do niego i po raz kolejny aktorzy dostali owacje na stojąco. Wychodzili chyba z pięć razy, zanim brawa ucichły i otworzyły się drzwi. Publiczność opuściła widownię.
-Chodź Parker- Booth zwrócił się do synka, łapiąc go za rękę- Zaczekamy na Bones w foyer.
-Dobrze, tatusiu.- powiedział i razem wyszli. Zajęli miejsca na kanapach w bufecie i czekali na ich najukochańszą Bones.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz