Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

ZDRADA W TEATRZE [111-123/123] [Z]

111.

No właśnie kto to był?
-Kim pan jest?- spytał zaskoczony Seeley.
-Przepraszam ja…- mężczyzna wstał. Dopiero teraz do Bones dotarło kim jest ów człowiek.
-To… to pan…- powiedziała i wolnym krokiem z uśmiechem na twarzy podeszła do niego. Seeley stał i nic nie rozumiał z tego, co się teraz działo- Znalazł mnie pan, tak jak obiecywał. Dziękuję panu jeszcze raz z całego serca- podała mu rękę.
-Musiałem panią znaleźć- podał jej rękę i się uśmiechnął- Popytałem w szpitalu. Oczywiście nie chcieli mi na początku nic powiedzieć, ale jakoś udało mi się ich przekonać. Cieszę się, ze lepiej się pani czuje, bo jest lepiej prawda?
-Zdecydowanie lepiej. Gdyby nie pan… Nie wiem jak by się to skończyło.
-Przepraszam, ale ja chyba czegoś tutaj nie rozumiem- wtrącił się Booth. Stał z bardzo dziwną miną- Kim pan właściwie jest? I… i Bones skąd się znacie? Nie rozumiem…
-Oj przepraszam kochanie- Bones odwróciła się do agenta- Nie mówiłam ci o tym, ale… ten pan pomógł mi dotrzeć do ciebie… Pamiętasz, wtedy, kiedy pojechałam do ciebie pod hotel, żeby ci wszystko wyjaśnić.
-Albo jestem głupi, albo… Bones ja nadal nic nie rozumiem…
-Dzięki temu panu udało mi się ciebie zatrzymać przed wyjazdem.
-Ja nic takiego nie zrobiłem, pomogłem tylko tej pani wsiąść do taksówki- powiedział lekko zakłopotany.
-Tylko? Dał mi swój płaszcz, żebym nie zamarzła… Na rękach zaniósł mnie do taksówki, pokłócił się nawet z kierowcą… wszystko pamiętam jak przez mgłę, ale wiem, ze coś mu tłumaczył i… dzięki temu ten kierowca mnie zawiózł pod hotel, dzięki niemu udało mi się ciebie zatrzymać i powiedzieć ci jak bardzo cię kocham, rozumiesz Booth?
-Powoli zaczynam rozumieć…- Seeley myślał bardzo intensywnie, próbując ogarnąć wszystkie słowa, które przed chwilą z taką szybkością wypowiedziała Bones.
-Tak bardzo mi pan pomógł, a ja nawet nie wiem, jak ma pan na imię…
-Przepraszam, powinienem od razu się przedstawić. Mark Faith…
-Bardzo nam miło. Mnie już pan zna, a to mój partner, przyjaciel i… ukochany Seeley Booth- agent podszedł do Marka i podali sobie ręce.
-Miło mi pana poznać.- powiedział Seeley- Wygląda na to, że muszę panu podziękować. Gdyby nie pana pomoc, Bones nigdy by do mnie nie dotarła i… i nasze życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. Oczywiście nie powinna była w takim stanie wychodzić, ale… dziękuję.
-Nie ma za co, panie Booth. Miłości trzeba pomagać, jeśli ma się taką okazję, a w oczach tej kobiety widziałem determinację i wiedziałem, że nic i nikt nie powstrzyma jej od pojechania tamtego dnia do pana. Ja tylko dałem jej szansę…
-I jesteśmy panu za to wdzięczni- powiedziała Brennan- Muszę jeszcze coś panu oddać…- podeszła do szafki, w której pielęgniarki schowały wyprany płaszcz, wyjęła go i podeszła do mężczyzny- Proszę i jeszcze raz dziękuję za wszystko, co pan zrobił…
-Dziękuję- Mark wziął płaszcz.
-A i jeszcze jedno… powinnam panu oddać za taksówkę…
-Absolutnie nie. Nie ma mowy, nawet niech pani nie próbuję. Jak już mówiłem miłości trzeba pomagać.
-Ale…
-Nie. Proszę to dla mnie zrobić. Naprawdę nie trzeba.
-Dobrze, ale… jak my się panu odwdzięczymy?
-Tylko tym, że będziecie teraz szczęśliwi razem, będziecie się kochać i nie pozwolicie, żeby cokolwiek was rozdzieliło. Tylko tyle mi trzeba. Wiedzieć, że dwie zagubione osoby się odnalazły i będą szczęśliwe, ale tylko razem.
-To możemy panu obiecać- powiedział Booth podchodząc do Bones i przytulając ją do siebie.
-Macie coś najcenniejszego na świecie i pilnujcie tego, tylko o to was proszę.
-Obiecujemy- odpowiedzieli razem z uśmiechami na twarzach.
-No i może jeszcze jedno… aż głupio mi o to poprosić…
-Niech pan prosi o co chce- powiedział Booth.
-Jesteście najlepsi w tym co robicie, wszyscy dookoła o was wiedzą,  Ja… mam córkę, piętnastoletnią i ona.. ona was uwielbia, chce w przyszłości zostać antropologiem sądowym tak jak pani, czytała wszystkie pani książki i… dała mi jedną i powiedziała, że jak kiedyś jeszcze was spotkam to… żebym poprosił was o autografy…
-Z przyjemnością podpiszemy dla niej książkę- powiedziała Bren, zrobiła krok i zachwiała się na nogach. Booth od razu ja złapał
-Trochę za dużo wysiłku kochanie jak na jeden dzień, musisz się położyć- powiedział czule.
-Tak… czuję się trochę słabo…- usiadła na łóżku
-W porządku Dr Brennan?- spytał Mark.
-Tak, trochę przeholowałam dzisiaj z chodzeniem…  Booth masz jakiś długopis?
-Tak…-sięgnął do kieszeni- Proszę.
-Dziękuję… Jak ma na imię pana córka?
-Sarah…
-Ok…- Bren napisała kilka zdań, podpisała się, podała Boothowi książkę i długopis. Booth zrobił to samo i oddał książkę Markowi.
-Dziękuję…- spojrzał na treść
„Z dedykacją dla Sarhy,
Kochana jeśli czegoś pragniesz, zawsze podążaj za marzeniami, bo one często się spełniają, jeśli tylko tego mocno pragniemy. Życzę Ci powodzenia w drodze do zostania antropologiem sądowym, jestem pewna, że Ci się uda i życzę Ci tego.
Dr Temperance Brennan.

Droga Sarho moja Kochana Bones ma rację. Marzenia się spełniają. Idź po nie i nie poddawaj się, a na pewno osiągniesz wszystko.
Agent Specjalny Seeley Booth”
-Bardzo wam dziękuję. To jest piękne…
-To prawda. Jesteśmy tego przykładem- powiedział Seeley.
-Jak najbardziej. Nie będę już przeszkadzał. Dr Brennan musi odpoczywać. Cieszę się, ze wraca pani do zdrowia i odnalazła pani to czego szukała. Życzę wam szczęścia- skierował się do drzwi.
-My też jeszcze raz dziękujemy.- powiedzieli razem. Bones położyła się na łóżku, pojawiły się lekkie zawroty głowy i wolała nie ryzykować.
-Do widzenia
-Do widzenia- pożegnali się, Mark wyszedł, a Booth usiadł obok Tempe.
-Ma rację, miłości trzeba czasem pomóc- powiedział.
-Tak..- szepnęła.
-Prześpij się kochanie, jesteś wykończona. Ja będę przy tobie- pogładził ją po głowie.
-Też powinieneś się przespać, Booth…
-Nie chcę cię opuszczać nawet na chwilę…
-To połóż się ze mną…- powiedziała przesuwając się na bok i odchylając kołdrę.
-Zabiją nas za to…
-Nie pozwolimy na to- oboje się zaśmiali. Booth położył się obok ukochanej, przytulił mocno do siebie, pocałował i po chwili oboje smacznie spali.


112.

Minęło kilka kolejnych dni podczas których stan Brennan znacznie się poprawił. Mogła już normalnie wstawać, chodzić na dłuższe spacery, nie miała już często zawrotów głowy, nie słabła, goiła się w zadowalającym tempie.
Kolejny piękny poranek. Brennan i Booth siedzieli na ławce w parku przy szpitalu.
-Tutaj jest pięknie, Booth, ale…- zaczęła po jakimś czasie milczenia.
-Ale?
-Chciałabym już wrócić do domu… Dobrze się już czuję, nic mi nie jest… Po co mnie tu jeszcze trzymają?
-Widocznie potrzebujesz tego. Muszę cię jeszcze trochę poobserwować.
-Ale ja już dłużej tu nie wytrzymam. Chcę wrócić do DC, do domu… z tobą… do..
-Pracy?
-Też. Nie lubię takiej długiej bezczynności, poza tym… W DC moglibyśmy być tak naprawdę sami, wreszcie… Nikt by nam nie zaglądał przez szybę… Moglibyśmy zacząć żyć jak… rodzina.
-Obiecuję ci kochanie, że nie zostaniesz tu ani jednego dnia dłużej niż to będzie konieczne. Jak tylko poczujesz się na tyle dobrze, że lekarz zdecyduje się ciebie wypuścić, od razu wracamy do domu.
-Booth? Zamieszkasz u mnie? Moje mieszkanie jest większe, a ja nie chcę się z tobą rozstawać…- spytała spoglądając mu głęboko w oczy, w których zobaczyła nagły przypływ radości.
-Kochanie o niczym innym nie marzę…- pocałował ją, by wyrazić jak bardzo cieszy się z jej propozycji.
-Na razie moje mieszkanie nam wystarczy…
-Na pewno kochanie, na razie nam wystarczy…
-Kiedyś będziemy musieli chyba pomyśleć o większym, jak zdecydujemy się na przykład na… dziecko…- Booth spojrzał w błękitne oczy Tempe, żeby poszukać w nich potwierdzenia tego, co przed chwilą powiedziała.
-Ch… chciałabyś mieć dziecko?- spytał w końcu, kiedy odzyskał głos.
-Tak. Chciałabym mieć dziecko… z tobą… Takiego kochanego maluszka… Nie wiem czy nadaję się na matkę, ale przecież ty zawsze będziesz obok mnie, prawda?
-Będę i…
-Nauczyłam się kochać ciebie, nauczyłam się miłości, to… nauczę się też być dobrą matką…
-Będziesz wspaniałą matką, Bones. Będziesz najcudowniejszą matką pod słońcem… Tak, tak to była przenośnia- powiedział szybko, bo widział dziwny grymas pojawiający się na jej twarzy, wiedział, że chciała już powiedzieć „Nie wiem co to znaczy” dobrze ją znał. Bren uśmiechnęła się tylko i wtuliła mocno w jego ramiona.
-Jak wrócimy do DC… Booth… Chciałabym, żebyś nauczył mnie kochać się… Chcę żebyś pokazał mi ten cud, o którym mi kiedyś opowiadałeś, chcę żebyśmy poczuli się jednym…
-Obiecuję ci, że jak tylko wrócimy do domu, jak tylko będziesz już w pełni sił, zdrowa, pokaże ci ten cud. Razem go doświadczymy i poszybujemy do gwiazd…
-Do gwiazd… Kocham cię.
-Kocham cię…- ponownie połączył ich pocałunek, pełen pożądania i miłości.
Po jakimś czasie wrócili do szpitala. Brennan postanowiła od razu pójść do lekarza. Chciałaby się dowiedzieć, jak długo jeszcze musi tam zostać. Weszła do gabinetu, lekarz gestem ręki pokazał żeby usiadła. Booth oczywiście był przy niej.
-Doktorze, chciałabym się dowiedzieć, jak długo jeszcze macie zamiar mnie tu trzymać? Czuję się już bardzo dobrze, jakby nic się nigdy nie stało. Nie mam zawrotów głowy, moje wyniki są w normie, czuję się świetnie i…
-Dr Brennan, spokojnie- przerwał jej lekarz- Pani wyniki są w normie, czuje się pani dobrze to prawda i…
-To dlaczego nie puścicie mnie do domu? Ja chcę już wyjść, wrócić do normalnego życia, nie mogę tak siedzieć i siedzieć, właściwie to leżeć…
-…i Dr Brennan- kontynuował- właśnie chciałem pani powiedzieć, że z racji tego, że według nas nic już pani nie grozi, możemy wypisać panią do domu.
-Kiedy?
-Choćby jutro rano.
-A czemu nie dzisiaj?
-Widzę, ze śpieszno pani do domu.
-Tak. Nie lubię szpitali, poza tym w DC są nasi przyjaciele, praca…
-O! praca będzie musiała jeszcze co najmniej tydzień poczekać Dr Brennan. Dopiero dochodzi pani do siebie, nie może pani od razu rzucić się w wir pracy, a z tego co wiem, potrafi pani siedzieć długo w Instytucie i nie dbać o swoje zdrowie, a na to nie możemy pani pozwolić.
-Ale…
-Nie, Dr Brennan. Teraz pani zdrowie jest najważniejsze. Praca może jeszcze tydzień poczekać. Pani w tym czasie odzyska wszystkie siły, pani organizm przyzwyczai się do przebywania poza szpitalem i wtedy może pani wracać. Jeśli nie będę miał pewności, ze nie będzie pani pracować od razu po wypisaniu ze szpitala, będę musiał tu jeszcze panią przetrzymać.
-Ale…
-Niech się pan nie martwi, doktorze- odezwał się Booth- Już ja zadbam o to, żeby Tempe nie pracowała i odpoczywała w domu. Przypilnuję jej.
-Będzie pan musiał się nią opiekować dzień i noc. Co prawda jest dobrze, ale zawsze lepiej uważać.
-Zaopiekuję się nią, 24 godziny na dobę oczywiście i nie pozwolę jej się przemęczać- uśmiechnął się do Bren, odwzajemniła uśmiech. Doskonale wiedziała co miał na myśli, mówiąc „nie pozwolę jej się przemęczać”- A jak odzyska siły, wtedy pozwolę jej wrócić do pracy.
-Mając takiego opiekuna, Dr Brennan, myślę, że jutro rano możecie wracać do domu- powiedział lekarz z uśmiechem- Przygotujemy wszystkie potrzebne dokumenty i będzie pani mogła wyjść ze szpitala.
-Naprawdę?- spytała dalej nie wierząc.
-Tak, Dr Brennan, jutro rano będzie pani w drodze do domu.
-Dziękuję, doktorze- powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy. Wyszli szczęśliwi z gabinetu. Jutro o tej porze będą już w mieszkaniu Brennan, razem i będą mogli zająć się sobą. Będą mieli na to cały tydzień. Zero pracy, zero porannych pobudek, tylko oni dwoje i ich miłość.
Wrócili do sali.
Wieczorem lekarz przyniósł wypis Brennan, całą dokumentację jej choroby, pożegnał się, bo wiedział, ze rano już mogą się nie spotkać. Znając tą dwójkę znikną jak tylko wstanie słońce. Booth oczywiście wszystko już zapakował do SUV’a, rzeczy z hotelu przewiózł już jakiś czas temu, więc zostało im tylko to, co było w sali Tempe.
Jutro będą w domu.


113.

Lekarz miał rację… jak tylko pojawiły się pierwsze promienie słońca, wpadające przez okno sali i oświetliły twarze śpiących ukochanych, oboje otworzyli oczy, prawie w jednym momencie. Ich wzrok się spotkał
-Dzień dobry, kochanie- szepnęła Bren i na powitanie pocałowała Bootha.
-Dzień dobry, kochanie- powiedział kiedy skończyli pocałunek- Wracamy do domu?
-Wracamy do domu- powtórzyła z uśmiechem i oboje wstali. Najpierw mała poranna toaleta, potem się przebrali, spakowali resztę rzeczy i byli gotowi do wyjścia. Była godzina między szóstą a siódmą… Cicho wyszli z Sali, w której spędzili ostatnio tak wiele ciężkich, ale i pięknych dni. trzymając się za ręce, szczęśliwi, z uśmiechami na twarzy kierowali się do wyjścia ze szpitala. Podeszli do samochodu agenta, Booth zapakował torbę do bagażnika, sięgnął do kieszeni…
-No tak… zapomniałem telefonu, wiedziałem, że czegoś mi brakuje…- powiedział- Zostawiłem go w twojej szafce… Zaraz do ciebie wrócę kochanie, poczekaj na mnie- pocałował ją w czoło i pobiegł z powrotem do szpitala. Bren oparła się o maskę samochodu, spojrzała w niebo, wciągnęła głęboko powietrze i czuła, jak przepełnia ją radość. Słońce oświecało jej piękną, trochę zmęczoną chorobą twarz, czuła jego ciepło. Nagle jednak coś rzuciło na nią cień… poczuła jak ktoś łapie ją za rękę… Szybko otworzyła oczy i spojrzała na mężczyznę stojącego tuż przed nią
-Jack?!- krzyknęła zaskoczona- Czego chcesz?
-Tylko ciebie i naszego dziecka…- odpowiedział spokojnie.
-Nie ma naszego dziecka, Jack. Nie jestem w ciąży.
-Kłamiesz. Sam słyszałem, jak rozmawiałaś z tą… Angelą, sama mi mówiłaś, nie okłamiesz mnie teraz. Myślisz, ze ci uwierzę i zostawię to dziecko- dotknął ręką jej brzucha. Tempe odsunęła się na bok
-Nie dotykaj mnie! To była pomyłka, anemia, zmiany hormonalne! Słyszysz nie jestem w ciąży! Nie będziemy mieli dziecka! Nie mamy ze sobą już nic wspólnego i już nigdy nie będziemy mieli!- Jack mocniej zacisnął rękę na jej nadgarstku- Zostaw mnie! To boli!- krzyknęła próbując wyrwać się z jego uścisku.
-Nie mogę pozwolić ci odejść. Kocham cię!
-Ale ja ciebie nie! Kocham Bootha! I radzę ci zostaw mnie! Wiesz, że możesz zaraz wylądować na ziemi z rozbitym nosem?
-Nie tym razem! Jesteś za słaba! A ja nie pozwolę ci odejść, nigdy!- przyciągnął ją do siebie- Daj mi jeszcze raz skosztować twoich słodkich ust- zbliżył swoją twarz do jej. Bren zebrała siły, jakie miała i kopnęła go między nogi. Jack zwinął się z bólu, ona skorzystała z okazji i odskoczyła na bok, lekko się zachwiała na nogach i poczuła jak kręci jej się w głowie, ale nie dała się.
-Powiedziałam ci, zostaw nas w spokoju!
Booth z uśmiechem na twarzy wychodzi ze szpitala, patrzy w stronę samochodu i widzi, jak Tempe szarpie się z jakimś mężczyzną…
-To Jack!- krzyknął i szybko pobiegł w jej kierunku. Kiedy był blisko widział jak dyrektor osuwa się na ziemię, a Tempe odskakuje na bok.
-Bones! Bones! Nic ci nie jest?- szybko podbiegł do ukochanej.
-Nie, wszystko w porządku…- odpowiedziała ciężej oddychając.
-Spokojnie, oddychaj kochanie, oddychaj…- pomógł jej usiąść na masce samochodu, nie było czasu na otwieranie SUV’a, musiał zająć się intruzem- Ty!- wrzasnął i wściekły podszedł do Jacka- Nie zbliżaj się więcej do niej, rozumiesz mnie? Niech no tylko zobaczę gdzieś w pobliżu twoją buźkę, to obiecuję ci, że stracisz parę zębów.
-Agencik się wkurzył, co?- spytał z szyderczym uśmiechem- Myślisz, ze się ciebie przestraszę, tak? Ona należy do mnie!
-Nie, koleś, ona jest moja! Kocha mnie a ja kocham ją! Niech to wreszcie do ciebie dotrze! Nie masz już czego szukać w naszym życiu!
-Poczekaj tylko…- podniósł się i chciał ruszyć w kierunku Tempe, ale pięść Bootha mu na to nie pozwoliła. Trafił go z całej siły w nos.
-Ty sukinsynu- powiedział łapiąc się za bolące miejsce, poczuł krew- Ty cholerny…- zamachnął się, ale i tym razem nic mu to nie dało, bo Seeley ponownie wykonał ruch i kolejny cios wylądował na jego twarzy.
-Złamałeś mi nos!- wrzasnął wściekły Jack.
-Tak się dobrze składa, ze jesteśmy na parkingu szpitalnym, masz gdzie pójść- powiedział z uśmiechem Booth- A teraz mnie posłuchaj- podszedł do niego i podniósł go do góry za kołnierz bluzy- Nie zbliżaj się więcej do Tempe, bo nie ręczę za siebie. Nie jest w ciąży z tobą, nie nosi waszego dziecka, nie kocha cię i nie chce mieć z tobą nic wspólnego, uszanuj to! A jeśli się zbliżysz to pamiętaj…- pokazał mu odznakę- Jestem Agentem FBI i niewiele potrzebuję, żeby cię zamknąć. Pilnuj się i więcej się do nas nie zbliżaj! Zrozumiałeś?
-Nie możesz mnie zamknąć za nic!
-Za napaść na Agenta federalnego na przykład mógłbym cię zamknąć już w tej chwili, ale dam ci szanse koleś. Robisz krok w tył, odwracasz się i znikasz z naszego życia raz na zawsze.- Jack dostrzegł groźbę w jego oczach i chyba czuł, ze tym razem Booth nie żartuję. Tak wściekłego spojrzenia nie widział jeszcze nigdy. Seeley wypuścił go, Jack zachwiał się na nogach- A teraz idź do szpitala, wyglądasz kiepsko- dodał. Jack skrzywił się, odwrócił i wolnym krokiem ruszył w kierunku głównego wejścia szpitala. Spojrzał jeszcze raz na Bren i Bootha.
-Pamiętaj! Nie zbliżaj się, bo może się tak stać, że będziesz wąchał kwiatki od spodu!- Jack zgarbił się i po chwili zniknął za drzwiami szpitala. Seeley szybko podszedł do Tempe
-Kochanie w porządku?- spytał przestraszony.
-Tak, już mi lepiej- odpowiedziała z uśmiechem- Byłeś wspaniały, naprawdę go wystraszyłeś.
-Należało się draniowi. Teraz się do ciebie już więcej nie zbliży.
-Kocham cię mój samcze-alfa- oplotła jego szyję i zbliżyła swoją twarz do jego ucha- Tylko powiedz mi jedno, kochanie…- szeptała- Dlaczego miałby wąchać kwiatki od spodu? To pewnie kolejne powiedzonko, ale ja nic z tego nie rozumiem…- Booth się zaśmiał.
-Nawet nie wiesz, jak ja to w tobie kocham- wziął jej twarz w swoje ręce i złożył na jej ustach pocałunek- Cudownie… A teraz, chyba powinniśmy już wracać do domu, co ty na to?
-Jestem jak najbardziej za…- wziął ją na ręce i zaniósł na przednie siedzenie SUV’a. nie protestowała, uwielbiała jak nosił ją na rękach. Siedzieli zapięci pasami
-Wygodnie ci?- spytał Seeley.
-Tak- uśmiechnęła się.
-To wracamy do domu.
-Do domu…
W końcu ruszyli do DC, zostawiając całe niemiłe zdarzenie za sobą, całą złą przeszłość, która ma już nigdy do nich nie wrócić.


114.

Kilka godzin później byli już w DC. Było południe. Po drodze zrobili małe zakupy. Po takiej długiej nieobecności lodówka Tempe na pewno nie miała nic poza światłem i może kilkoma rzeczami, które teraz już na pewno nie nadawały się do jedzenia. Dojechali wreszcie szczęśliwi do domu Brennan.
-To teraz zrobimy tak- zaczął Booth kiedy już weszli i odstawili torby- Moja kochana Bones- pomógł zdjąć jej płaszcz- pójdzie się położyć i odpocznie, a ja zajmę się obiadem- uśmiechnął się do niej.
-Booth… ja już się wyleżałam w szpitalu. Chcę coś zrobić- zaprotestowała. Seeley wziął ją w swoje ramiona.
-Kochanie, kochanie, pamiętasz pod jakim warunkiem lekarz wypuścił cię ze szpitala? Pod warunkiem, że będziesz odpoczywać i ja zamierzam tego dopilnować. Nie patrz tak na mnie, bo nie pozwolę ci się przemęczać- Bren nic nie powiedziała, tylko pocałowała go lekko w usta.
-Mój samiec alfa…- szepnęła.
-Twój- powiedział z uśmiechem, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni- Może przebierzesz się w jakiś dres? W tych ciuszkach może być ci niewygodnie…
-Chyba tak…
-Mogę ci pomóc…
-Możesz…- Booth delikatnie postawił Bones na ziemi i zaczął powoli rozpinać jej koszulkę. Poczuła przypływ pożądania. Każdy dotyk jego ręki na jej nagim ciele przyprawiał ją o dreszcze. Seeley delikatnie zsunął jej spodnie, nie mieszkając przy tym dotykania jej cudownie gładkiej skóry. Dłonie przesuwał powoli po jej długich nogach, a Bren czuła, że jeszcze chwila i zwariuje…
-Booth… Jeśli będziesz tak robił, to nie ręczę za siebie…- szepnęła.
-Tak?- wstał i przesunął ręce na jej plecy.
-Dobrze wiesz, jak na mnie działasz… Jeśli zaraz nie przestaniesz, to…
-Bardzo bym chciał teraz pozbawić cię wszystkich ciuszków, chciałbym, żebyś ty też zdjęła moje, ale… Wiesz, że musisz najpierw odzyskać siły…
-Dlatego musisz przestać dopóki jeszcze nie jest za późno…- oboje się uśmiechnęli- Tak bardzo cię pragnę…
-Ja ciebie też kochanie, ale… musimy jeszcze trochę poczekać. To musi być coś wspaniałego, niezwykłego.
-Tak… Ale jak tylko odzyskam wszystkie siły, to… pokażesz mi ten cud i… i zajmiemy się pracą nad małym człowieczkiem…
-Obiecuję ci to- pocałował ją w usta. Później wyjął dres z szafy i pomógł jej się ubrać. Na wszystko jest czas. Jeszcze nie raz będą mogli zatracić się w sobie bez opamiętania, ale na razie Bones musi całkiem wyzdrowieć. Nie ma siły na długie spacery, a co dopiero na taki taniec, a wiedziała, oboje wiedzieli, że ten taniec będzie najbardziej szalony… Dlatego nie mogą narażać teraz zdrowia Brennan- Dobrze, kochanie, teraz ty się kładziesz, ja zrobię ci herbatki, przyniosę, a potem zabieram się za robienie jakiegoś obiadu, dla mojej księżniczki. Musisz szybko odzyskać siły, a do tego potrzebne jest dobre odżywianie.
-Wiesz co?- spojrzała na niego wrogim wzrokiem.
-Bones, daj spokój…- zaczął lekko przestraszony jej miną.
-Uwielbiam jak tak do mnie mówisz- uśmiechnęła się.
-Bones, nie strasz mnie tak- odetchnął z ulgą.
-Uwielbiam się z tobą droczyć, ale i tak wiesz, ze cię kocham.
-Wiem. Ja ciebie też- oparł się o łóżko, jeszcze raz ją pocałował, poprawił koc i wyszedł do kuchni. Po jakiejś chwili przyniósł jej gorącą herbatkę malinową i poszedł zająć się przygotowywaniem porządnego obiadu dla ukochanej. Bren na chwilę zasnęła, jednak jeszcze potrzebowała dużo snu, choroba i wszystkie wydarzenia z przeszłości pozostawiły jeszcze mały ślad, szczególnie na jej zdrowiu, ale to tylko kwestia czasu. Minęła prawie godzina kiedy do sypialni zaczął wkradać się jakiś przyjemny, nieznany zapach. To ją obudziło. Zaciekawiona pięknym zapachem ostrożnie wstała z łóżka i poszła w kierunku kuchni. Stanęła w drzwiach i ujrzała swojego ukochanego Agenta Specjalnego, w fartuszku. Z radia leciała cicho muzyka, a on… tańczył… w jednej ręce trzymał drewnianą łyżkę, w drugiej patelnię, po chwili zaczął mieszać coś na patelni w rytm muzyki. Tańczył i nucił. Nie mogła się napatrzeć. Uśmiechała się pod nosem, tego jeszcze nie widziała. Booth zrobił obrót na jednej nodze i kiedy odwrócił się twarzą do drzwi, zauważył stojącą w nich Bren z uśmiechem na twarzy.
-Bones! Nie wiedziałem, ze wstałaś…- powiedział lekko zawstydzony- Ekhm… chyba trochę mnie poniosło, ale… uwielbiam tą piosenkę i… nie śmiej się ze mnie.
-Ja się nie śmieję z ciebie Booth…- podeszła do niego- Ja się uśmiecham…- złapała go za fartuch na wysokości jego bioder i delikatnie przyciągnęła do siebie- Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś tak bardzo angażował się w gotowanie obiadu…
-Wiesz, ja…
-Cudownie się ruszasz, wiesz o tym? Ale… musisz przyznać, ze śmiesznie wygląda jak tańczysz z drewnianą łyżką i patelnią- zachichotała.
-Nie wiem, nie widziałem tego z boku- powiedział udając lekkie naburmuszenie.
-Nie gniewaj się na mnie, kochanie. Bardzo przyjemnie mi się na ciebie patrzyło.. Ale może jak już będę miała na tyle siły… zatańczysz ze mną, a nie z łyżką?
-Z tobą zawsze zatańczę z olbrzymią przyjemnością- uśmiechnął się, a w jego oku pojawił się TEN błysk. Powoli zaczął przybliżać swoje usta do Bren
-Booth… przypali ci się coś…- powiedziała zanim zdążył ją pocałować.
-Kurde!- szybko się odwrócił, podniósł patelnię i zaczął mieszać. Odstawił ją i zmniejszył gaz- Uf, mało brakowało, a nasz obiad wylądowałby w koszu na śmieci… Rozpraszasz moją uwagę, kochanie.
-Wiem…
-I robisz to z premedytacją, niech no ja cię tylko dostanę w swoje ręce- szybko złapał ją w pasie i ponownie przyciągnął do siebie- I co teraz?
-Nie wiem.
-Na czym skończyliśmy?
-Hmmm… chyba na tym…- tym razem to Bren zbliżyła się do Seeley’a i pocałowała go.
-Ach, dla takich chwil warto żyć- powiedział szczęśliwy.
-I dla siebie nawzajem… Dla ciebie…- szepnęła.
-Dla ciebie- długo patrzyli sobie w oczy- Dobrze, a tak w ogóle to dlaczego moja ukochana kobieta wstała?
-Twoja ukochana kobieta wstała, bo poczuła jakiś niezidentyfikowany, cudowny zapach i musiała sprawdzić co to takiego- odpowiedziała z uśmiechem- Poza tym, chyba zrobiła się głodna.
-Głodna? To ja już podaję obiad, mojej ukochanej Bones. Pani pozwoli?- podszedł do stołu i dosunął krzesło, Bren usiadła- Witam szanowaną panią w kuchni najlepszego kucharza Seeley’ego Bootha.
-Samiec alfa…- szepnęła z uśmiechem.
-Pani coś raczyła mówić?- spytał z uśmiechem
-Nie, nie- odpowiedziała potrząsając głową.
-Bardzo dobrze. Szanowna pani, dziś specjalność szefa kuchni, specjalnie dla wyjątkowej kobiety, najpiękniejszej i najcudowniejszej kobiety pod słońcem. Jest pani gotowa?
-Tak.
-Proszę o chwilkę cierpliwości- Booth podszedł do szafki, wyjął talerze, nałożył potrawy, ładnie je przyozdobił i podszedł do Tempe- Bardzo proszę, kochana pani- postawił dania na stole- Szef kuchni Seeley Booth życzy smacznego- oboje zaczęli się śmiać. Booth usiadł naprzeciwko Bren.
-To było świetne, Booth- Bren nie mogła przestać się śmiać.
-I znowu ukochana kobieta się ze mnie śmieje- przewrócił teatralnie oczami- Ach, na co ja jestem skazany… Najlepszy szef kuchni, został wyśmiany…
-Booth, wiem, ze teraz sobie ze mnie żartujesz- powiedziała z uśmiechem- nie nabierzesz mnie.
-A już myślałem.
-Za dobrze cię znam
-To prawda- oboje zaczęli się śmiać. Kiedy wreszcie się uspokoili mogli zająć się jedzeniem.
-Booth to jest przepyszne.- powiedziała próbując potrawy- Co to takiego?
-Musisz wszystko wiedzieć?
-Tak.
-Tym razem nie zdradzę ci, co to takiego. Rodzinna tajemnica, nauczył mnie tego Paps.
-A czy my teraz nie jesteśmy rodziną?
-Jesteśmy Bones, ale bez zgody Papsa, przykro mi, ale nie mogę ci powiedzieć, co to takiego.
-I tak mi powiesz.
-Wiem. Ale teraz zajmijmy się jedzeniem, bo jeszcze trochę i będzie zimne.
-Racja.


115.

Kolejnych kilka następnych dni wyglądało podobnie. Booth przez cały czas pilnował, żeby Tempe się nie przemęczała, dbał o nią, gotował, opiekował się. Wszystko to pomagało jej w bardzo szybkim tempie wracać do zdrowia. Po pięciu dniach Bren czuła się jak nowo narodzona, a to wszystko dzięki Boothowi. Oczywiście nie obyło się bez odwiedzin przyjaciół, którzy bardzo stęsknili się za Bones i Boothem. Cieszyli się, że mieszkają wreszcie razem i nie chcą dłużej ukrywać swoich uczuć. Nawet w obecności innych nie stronili od pocałunków, czułych spojrzeń, objęć… Wszyscy byli bardzo szczęśliwi, że ta dwójka wreszcie się odnalazła. Co prawda potrzebowali na to trochę czasu, wiele musieli przejść, wycierpieć, wiele łez musiało zostać przelanych, ale teraz to wszystko już nie miało znaczenia, teraz byli razem i cieszyli się każdym kolejnym dniem spędzonym razem. Brennan oczywiście nie uniknęła ciekawskich pytań Angeli i Cam, ale po raz pierwszy cieszyła się, ze o to pytają. Od kiedy są z Boothem razem, sprawia jej ogromną przyjemność opowiadanie o ich związku. Dziękowała oczywiście za wszystkie słowa, wskazówki i przestrogi, jakie dawały jej wcześniej przyjaciółki. Wiedziała, że powinna ich posłuchać, wtedy nie byłoby całej tej historii z przedłużonym pobytem w szpitalu, nie musiałaby z niego uciekać, by ratować miłość swojego życia. Z drugiej strony, może gdyby to się nie wydarzyło, nadal by się bała przyznać. Najważniejsze, ze przez to przeszli i zostawili to za sobą.

 Zostały im już tylko dwa dni wolnego, potem trzeba będzie wrócić do pracy. Z jednej strony nie mieli ochoty na powrót do normalności, ten tydzień razem był dla nich najpiękniejszym okresem w życiu, ale z drugiej strony oboje tęsknili za pracą i przyjaciółmi, a przecież i tak teraz już zawsze będą razem. Nic się nie zmieni.
Nadchodzący dzień miał być dniem, na który oboje od dawna czekali. Jeszcze tego nie wiedzieli, ale nie muszą wiedzieć wszystkiego od razu.
Kolejny piękny poranek obudził ich wpadającymi do sypialni promieniami słońca. Jak co dzień, przywitał ich uśmiech kochanej osoby, czułe słowa i gorące pocałunki. Każdego dnia budzili się z tą samą myślą, że teraz doskonale wiedzą gdzie jest ich miejsce na ziemi. Jako że Bones już dobrze się czuła tym razem śniadanie zrobili wspólnie, a to sprawiło im olbrzymią frajdę. Bawili się przy tym jak małe dzieci.
Po skończonym śniadaniu przyszedł czas na mały prysznic. ubrali się i gotowi do wyjścia przeszli do przedpokoju. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Trochę ich to zdziwiło, bo nie spodziewali się żadnych gości. Booth podszedł do nich i otworzył. Za nimi stała Rebecca z Parkerem.
-Cześć, Seeley- powiedziała z uśmiechem- Mam nadzieję, że wam nie przeszkadzam…
-Cześć tato!- krzyknął mały i już był na jego rękach.
-Cześć smyku- odpowiedział z uśmiechem Seeley. Podeszła do nich Bren.
-Cześć Parker, cześć Rebecca- powiedziała.
-Bones! Cześć!- mały zeskoczył z rąk ojca i szybko przeniósł się na ręce Bren.
-Smyku, nie skacz tak na Bones, ona jeszcze nie ma tyle siły, żeby cię dźwigać- powiedział Booth do malca.
-Nie przesadzaj Booth, już dobrze się czuję- odpowiedziała spoglądając na ukochanego.
-Bones! Tak się o ciebie martwiłem!- mały mocniej przytulił się do Tempe- Cieszę się, że już jesteś zdrowa.
-Ja też, Park.
-Już wszystko dobrze?- spytała Rebecca.
-Tak. Czuję się znakomicie. Odzyskałam siły, wyzdrowiałam i mogę normalnie żyć.
-Cieszę się. Booth?- zwróciła się do swojego ex- Przepraszam, ze przychodzę tak bez uprzedzenia, ale… to wyskoczyło tak nagle.
-O co chodzi Rebecca?- spytał Seeley.
-Czy Parker mógłby dzisiaj zostać z wami? Muszę być dzisiaj w pracy… Miałam mieć wolne, ale zadzwonili i kazali mi przyjechać. Przepraszam, ze…
-Daj spokój, Rebecca. Oczywiście, że Parker może z nami zostać. Dawno się nie widzieliśmy, musimy nadrobić stracony czas.
-Serio?
-Jasne.
-Dziękuję. Park tylko bądź grzeczny dobrze?- zwróciła się do synka.
-Jak zawsze mamusiu- odpowiedział z uśmiechem na twarzy, tym samym uśmiechem, który ma jego ojciec.
-Już ja znam to twoje zawsze- Rebecca również się uśmiechnęła- Wpadnę po niego wieczorkiem, ok.?
-Jasne, nie musisz się spieszyć. Damy sobie radę, prawda mały?
-Prawda tato!- krzyknął zadowolony.
-Świetnie. To ja się z wami pożegnam i zobaczymy się wieczorem. Dziękuję. To do zobaczenia, pa synku
-Pa mamusiu- Park podszedł do Rebecci, dał jej buziaka na pożegnanie. Rebecca posłała całej trójce serdeczny uśmiech i poszła.
-To co robimy?- spytał mały z wielkim uśmiechem na buzi.
-Właśnie wybieraliśmy się z Bones na spacer. Co ty na to, że zahaczymy o plac zabaw?- spytał Booth.
-Super! To idziemy?
-Idziemy- powiedziała Bones. Wyszli z domu i udali się do parku, w którym był plac zabaw.
-Tatusiu…- zaczął mały kiedy szli alejką
-Tak?
-Dlaczego mieszkasz u Bones?
-Bones była chora i potrzebowała mojej opieki, musiałem być przy niej cały czas- z uśmiechem spojrzał na swoją Tempe.
-Achaaa. To znaczy, ze teraz wrócisz do siebie? Bo wiesz, ja tak sobie myślę, ze wy powinniście mieszkać razem.
-Czemu tak myślisz, Park?- spytała Bren.
-Bo wy się kochacie i powinniście być razem- odpowiedział całkiem szczerze.
-Jesteś bardzo mądry, Pakrer.
-Wiem.
-I skromny- zaśmiał się Booth.
-Jest taki jak ty- szepnęła mu do ucha- mały samiec alfa.
-Masz rację, w końcu to mój syn, nie?- odszepnął.
-Dlaczego się tak uśmiechacie?- spytał spoglądając na szepczących dorosłych.
-Bo masz dużo racji, smyku- powiedział Booth
-Z czym?- spytał lekko zdezorientowany.
-Z tym, ze się kochamy i chcemy mieszkać razem- powiedziała Bren.
-To że się kochacie to ja zawsze wiedziałem- powiedział to tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, co wywołało uśmiech na twarzach dorosłych- Ale to znaczy, ze teraz tato już zawsze będziesz mieszkał u Bones?
-Tak dokładnie to znaczy, Park- powiedziała za Bootha, Bones- Właściwie to już mieszkamy razem
-A… czy ja będę miał też swój pokój u ciebie Bones?
-Park!- skarcił go Seeley.
-No co? Przecież jeśli to jest teraz wasz dom, a ja będę was odwiedzał to…
-Jasne Park, ze będziesz miał swój pokój. Mieszkanie jest duże- odpowiedziała Bren.
-No i super!- podskoczył z radości. Doszli do placu zabaw, Parker od razu pobiegł na ślizgawkę, a Bren i Booth usiedli na ławce.
-Parker to wspaniałe dziecko- powiedziała Tempe.
-No pewnie. W końcu to mały Booth, a my wszyscy jesteśmy wspaniali- odpowiedział wypinając pierś do przodu.
-Ego- dała mu kuksańca i zaczęła się śmiać- Ale to też kocham. Myślisz, ze Park mnie zaakceptuje, jako ważną kobietę w twoim życiu?
-Jasne. On już cię zaakceptował, nie słyszałaś, jak powiedział: „To że się kochacie to ja wiedziałem już dawno’?
-Ale myślisz, że zaakceptuje mnie jako swoją macochę?
-Raczej jako drugą mamę. Macocha nie brzmi fajnie i tak, jestem tego pewien.
-Jeśli ty jesteś tego pewien to ja ci ufam.
-I tak ma być.
-Nie mogę uwierzyć, ze kiedyś nie chciałam mieć dzieci, one są takie kochane.
-Mówiłem, ze zmienisz zdanie.
-Ty zawsze wszystko wiesz, co?
-Tak. Jeśli chodzi o ciebie to tak. Zawsze wiedziałem, ze zmienisz zdanie, to była tylko kwestia czasu.
-I jak zawsze miałeś rację- wtulili się w siebie, Bones położyła głowę na klatce piersiowej Bootha- Nie mogę się doczekać…
-Czego kochanie?
-Naszego dziecka… zrodzonego z naszej miłości, cząstki nas obojga…
-Obiecuję, że najszybciej jak się da popracujemy nad tym- szepnął jej do ucha- Może nawet dziś wieczorem, jak będziemy sami?
-I pokażesz mi cud?- również szeptała.
-Tak kochanie, pokaże ci najwspanialszy cud…
-Kocham cię- gładziła ręką jego tors.
-Ja ciebie też kocham Bones…- Booth głaskał ją po głowie.
Parker tak zajął się zabawą, ze nie chciał wracać, jednak musieli pójść chociaż coś zjeść na obiad. Dzień był piękny, więc nie opłacało się wracać do domu. Poszli do Royal Dinner, zjedli i wrócili do parku.
Cały dzień minął im na zabawie, spacerach, śmiechu, żartach i wygłupach. Brennan czuła, ze ma prawdziwą rodzinę, ukochanego mężczyznę, jego synka, a już niedługo być może będzie miała jeszcze małe dziecko… Jak tylko się postarają z Boothem może niedługo okazać się, że będą oczekiwać czyichś narodzin… A znając ich… postarają się.
Wczesnym wieczorem byli już w domu, zjedli kolację, Rebecca przyjechała po Pakera. Pożegnali się z małym i zostali już tylko oni… Zamknęli drzwi i wrócili do salonu. Bren przyniosła herbatę z kuchni, usiadała obok Seeley’a, odstawiła kubki na stolik, przytuliła się mocno do niego i szepnęła:
-Kochanie… Pamiętasz, co mi dzisiaj obiecałeś?- nic nie odpowiedział, tylko od razu zaatakował jej usta…


116. [M]

-Dokładnie pamiętam…- mówił między jednym pocałunkiem a drugim, przesuwając rękę po jej udzie i unosząc delikatnie sukienkę, którą dzisiaj miała na sobie. Nie chciał od razu zrzucać z niej wszystkich ciuchów, miał jej pokazać różnicę między zwykłym seksem, a kochaniem się i chociaż miał wielką ochotę od razu zabrać się do roboty, odłożył swoje pragnienia na bok, za bardzo ją kochał. Tempe od razu podjęła rozpoczętą przez niego grę, skierowała swoje dłonie na jego plecy i delikatnie je masowała nie odrywając przy tym swoich ust od jego. Pocałunek z namiętnego powoli przeradzał się w coraz bardziej zachłanny i oboje czuli, że jest w nim coraz więcej pożądania, które lada moment eksploduje. Czuli jak przez ich ciała przechodzą jeden za drugim przyjemne dreszcze, jak ciała rozpalają się do czerwoności i wiedzieli, że czas na kolejny krok. Booth podniósł Bren do góry, a ona szybko oplotła nogami jego biodra i tak złączeni po chwili znaleźli się w sypialni. Seeley ostrożnie postawił Bren na łóżku i zajął się zdejmowaniem jej pięknej sukienki, powoli rozpinał zamek, całując każdy nowo odkryty kawałek ciała pani antropolog. Wolnym ruchem przeniósł swoje ręce na jej ramiona i równie wolno zsunął sukienkę. Ukazało mu się piękne, zgrabne ciało Tempe, delikatna, jedwabista skóra, którą od razu zaatakował swoimi ustami. Zaczął od szyi i krok po kroku zniżał się coraz bardziej, dekolt, potem piersi, brzuch. Tempe wzdychała głośno, bo każdy jeden dotyk jego ust sprawiał, ze drżała z rozkoszy i podniecenia. Kiedy wstał by ponownie złączyć ich usta sięgnęła do jego koszulki, wyjęła ją ze spodni, jednym szybkim ruchem zdjęła ją i rzuciła w kąt sypialni, teraz ona mogła zająć się obsypywaniem pocałunkami jego nagą klatkę piersiową i znakomicie umięśniony brzuch. Kucnęła na łóżku i całując jego brzuch, rękami powoli rozpinała najpierw pasek jego spodni, potem guzik i rozporek. Kiedy już uporała się z rozpinaniem zsunęła spodnie, Booth szybko się z nich wydostał i ponownie zaatakował jej usta. Odwrócił ją plecami do siebie i jego ręce teraz powędrowały do zapięcia jej stanika, ustami pieścił jej szyję. Tempe odchyliła głowę, by dać mu lepszy dostęp, jednym ruchem rozpiął przeszkadzający teraz stanik i po chwili, i on leżał na podłodze obok innych ciuchów. Teraz kiedy już nic nie stało mu na przeszkodzie mógł przesunąć ręce na jej nagie, pełne piersi i delikatnie je pieścić, co wywołało kolejne westchnienia u Tempe. Odwróciła się do niego, zeszła na podłogę, przesuwając ręce wzdłuż jego pleców, dotarła do bioder, które wciąż więziły jego, teraz już twardą męskość, przesunęła ręce niżej, „zabierając” przy okazji zbędne odzienie, które i tak wydawało się w tej chwili już zbyt ciasne. Booth długo nie czekał i też szybko pozbawił ją ostatniej części garderoby. Teraz byli już całkiem nadzy, gotowi na kolejny ważny krok. Booth całując Bren delikatnie położył ją na łóżko, nie przestawał pieścić jej ciała. Bones wyginała się w łuk, bo każdy kolejny dotyk sprawiał, że jej ciało płonęło coraz bardziej, domagało się połączenia… Booth drażnił się z partnerką, pieszcząc palcami jednej ręki jej pulsującą z pożądania kobiecość, drugą opiekując się jej piersiami, wiedział, że jest gotowa
-Booth.. Kochaj mnie…- szepnęła- Kochaj mnie tu i teraz…- tego nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jeden perfekcyjny ruch i poczuła go w sobie. Nie spodziewała się, że może jej przynieść to aż taką rozkosz. Powoli oboje zaczęli poruszać biodrami, wciąż nie zapominając o gorących pocałunkach. Delikatne acz stanowcze pchnięcia Seeley’a wywoływały kolejne westchnienia u obojga… Znajdował się z każdym jednym ruchem coraz głębiej… Dotarł do miejsca, w którym jeszcze nikt nigdy nie był. Wszystko nabierało coraz to szybszego tempa, oboje czuli, ze są już bardzo blisko, bardzo blisko gwiazd, nieba, innego świata, szybowali razem w przestworzach i czuli, ze ich ciała zaraz spłoną.
-Kocham cię…- z trudem szepnęli. Wreszcie przyszedł czas na ostatnie, to najważniejsze pchnięcie, oboje zalała fala niewyobrażalnej rozkoszy, z ich ust wydobył się jęk i czuli, że teraz znajdują się w zupełnie innym miejscu, gdzieś wysoko ponad światem, tam gdzie nikt jeszcze nie był, tam gdzie zdarzają się cuda… Ruchy bioder już się uspokoiły, a oni nie przerywając pocałunków, nadal byli złączeni. Dokładnie w tym momencie czuli, że są jednym ciałem, że prawa fizyki właśnie brutalnie zostały złamane i stało się to, na co oboje tak długo czekali. Byli bliżej siebie niż kiedykolwiek, najbliżej jak tylko się da, byli jednością.
Ich oddechy nadal były bardzo szybkie, wciąż jeszcze czuli tą falę, która przeszła przez ich ciała, pocałunki się nie kończyły, a ich spocone ciała wcale nie miały zamiaru się rozdzielać.
-Kocham cię Booth…- wydyszała składając kolejny pocałunek na jego słodkich ustach.
-Kocham cię Bones…- powiedział nadal ciężko oddychając- Tak bardzo cię kocham…- Dopiero po dłuższej chwili opadli wyczerpani na łóżko, Bren od razu wtuliła się w tors partnera, na którym ułożyła swoją głowę. Booth wplótł rękę w jej spocone od harców włosy i gładził. Ona malowała palcem jakieś bliżej nieokreślone kształty na jego torsie.
-To… to był cud…- mówiła, a jej głos wciąż jeszcze drżał- Nigdy czegoś podobnego nie doświadczyłam… To było jak… latanie wśród gwiazd… brak grawitacji… łamanie praw fizyki.
-Obiecałem pokazać ci cud, kochanie- powiedział z czułością w głosie- Obiecałem też, że postaramy się o nowego człowieczka- uśmiechnął się, a Bren spojrzała w jego czekoladowe radosne oczy.
-I myślisz, że już się nam udało?- spytała z nadzieją w głosie.
-Mam taką nadzieję- położył rękę na jej brzuchu- ale dla pewności…- przesunął ją do góry przez brzuch, aż do twarzy Tempe, przybliżając ją do swojej- powinniśmy się jeszcze trochę postarać…
-Jestem za… Musimy mieć pewność…- kolejny namiętny pocałunek- Poza tym robienie dzieci z tobą to czysta przyjemność… Mogłabym nie wychodzić już z sypialni…
-I przez najbliższy dzień wcale nie musimy tego robić… Możemy tu zostać…- tym razem Tempe przejęła inicjatywę, położyła się na ukochanym i po chwili dążyli do spełnienia kolejnego cudu. Ale na dwóch cudach tej nocy się nie skończyło. Jutro mieli wolne, więc dlaczego nie mieliby wykorzystać tej nocy, skoro była ona nocą cudów?


117. [M]

Wtuleni w siebie zasnęli dopiero nad ranem. Nocne igraszki chwilowo odebrały im siły, ale od czego jest sen. Wyśpią się i mogą ponownie rozpocząć pracę nad małym człowieczkiem. Oddychali równo, spokojnie w jednym rytmie, byli jednością, tą jednością o której wcześniej Booth tylko opowiadał. Teraz oboje tego doświadczyli i wiedzieli, że nic nie może ich już rozdzielić. Nigdy.
Kilka godzin spokojnego snu minęło, równocześnie otworzyli oczy i na ich twarzach pojawił się promienny uśmiech. Wciąż jeszcze czuli ten przyjemny dreszcz, który nie opuszczał ich przez całą noc. Wolny dzień, który spędzą dzisiaj w sypialni… Ale żeby mieć siłę na kolejne łamania praw fizyki, muszą zjeść porządne śniadanie. Wstali narzucając na siebie tylko duże koszule i objęci poszli do kuchni. Nawet na chwile nie chcieli od siebie odchodzić. Zjedli przepyszne śniadanie i siły na nowo wróciły.
-Mam ochotę na prysznic…- powiedziała odkładając talerze do zlewu- Z tobą…
-Ja też… to chyba nie ma na co czekać, co? – podszedł do Bren, objął ją w pasie i mocno się do niej przytulił- Idziemy?- szepnął zmysłowym głosem.
-Tak, kochanie…- pociągnęła go za koszulkę i razem udali się do łazienki. Odkręcili kurki, poczekali aż woda będzie miała odpowiednia temperaturę, zrzucili z siebie koszule i razem weszli do kabiny. Ich usta od razu się złączyły, ręce wędrowały po ciele partnera i powracał tak dobrze im znany płomień, który powoli zaczynał rozgrzewać ich ciała. Woda opływała ich nagie, gorące ciała i czuli, że są gotowi do spełnienia kolejnego cudu…
Kiedy razem, w jednym czasie doszli do spełnienia i próbowali uspokoić swoje oddechy, Booth zdjął z półeczki czerwoną gąbkę, nalał odrobinę grejpfrutowego żelu do ciała i delikatnie zaczął masować ciało Tempe, cały czas pieszcząc jej szyję. Doskonale wiedział, że to wrażliwe miejsce Bren, dlatego tak ochoczo za każdym razem je „atakował”. Chwilę później Bones wzięła od niego gąbkę, ponownie nalała na nią żelu i teraz to ona „opiekowała” się doskonałym ciałem partnera. Seeley obejmując ukochaną sięgnął po szampon stojący na półce i teraz zajął się delikatnym, zmysłowym masowaniem głowy Tempe. Niby to tylko kąpiel, ale obojgu sprawiała ona dużo przyjemności. Bren zebrała szampon z rąk Seeley’a i sama zajęła się jego włosami. Delikatne, okrężne ruchy przepełnione olbrzymim uczuciem sprawiały mu wielką radość. Później oboje skierowali swoje ręce na inne części swoich ciał i błądzili po nich, szukając jeszcze nie odkrytych zakamarków.
Po długim, przyjemnym prysznicu owinęli się ręcznikami i udali z powrotem do sypialni. W końcu Booth obiecał wczorajszej nocy, że dziś nie będą z niej wychodzić. Dlaczego miałby nie dotrzymać tej obietnicy? Oboje zresztą nie mieli najmniejszej ochoty na wychodzenie gdziekolwiek. To ich ostatni dzień wolnego, muszą się nim nacieszyć. Wreszcie są blisko siebie, tak blisko, jak tylko mogli być. Poza tym cały czas, dopóki się to nie spełni, czeka ich praca nad małym człowiekiem, którego oboje tak pragną.
Wrócili wiec do sypialni, z której do końca dnia nie wychodzili, jeśli nie liczyć tylko krótkiego wyjścia, żeby „naładować akumulatory” i zjeść obiad. Booth nie zapominał, że musi dbać o swoją Bones. Co prawda czuje się już dobrze, ale to nie znaczy, że ma sobie teraz odpuścić. A co jeśli ich praca nad dzieckiem się powiodła i Bren nie jest już sama? Musiał brać pod uwagę ewentualność, że pod sercem jego kochanej może rozwijać się nowe życie, którym również musi się zaopiekować.
Kochali się wiele razy, do utraty tchu. Musieli nadrobić wszystkie zaległości, cały ten stracony przez różne dziwne wydarzenia, czas. Jutro wrócą do pracy i już nie będą widywać się 24 godziny na dobę.
W nocy jednak musieli pozwolić sobie na sen, skoro jutro rano oboje muszą wstać. Niechętnie zasnęli… Woleliby powtórkę z wczoraj, ale tym razem musieli przestać. Jeśli zaczęliby jeszcze raz, rano żadne z nich by nie wstało. Także grzecznie, wtuleni w siebie poszli spać.

Nastał ranek i tym razem obudził ich dźwięk budzika. Wracają do normalnego życia.
-Chyba czas wstawać…- szepnęła Bones podnosząc głowę z torsu Bootha
-Jeszcze chwilkę…- burknął zaspany.
-Booth, nie możemy się spóźnić. To nasz pierwszy dzień, po długiej nieobecności.
-Jeszcze momencik… Bones…
-Śpiochu! Wstawaj!- Bones zsunęła z niego kołdrę i szybko wstała, żeby nie mógł jej złapać. Podziałało, Seeley otworzył oczy.
-Bones, chodź do mnie…- wyciągnął rękę i uśmiechnął się szeroko.
-Nie, Booth. Jak do ciebie przyjdę to nie wstaniemy i nigdy nie wyjdziemy z domu. No już! Raz dwa, kochanie. Wstajemy!- mówiła z uśmiechem- Wstawię wodę na kawę i pójdę wziąć prysznic. Jak wyjdę masz być już ubrany- Booth głupio się uśmiechnął- Nie żartuję, Seeley.
-Uwielbiam jak starasz się wyglądać groźnie. Jesteś taka piękna- powiedział.
-Dziś mnie na to nie złapiesz. Musimy się zbierać. Zalej kawę, jak zagotuje się woda- narzuciła na siebie szlafrok i wyszła. Seeley odwrócił się na drugi bok, ale po chwili zwlekł się z łóżka i poszedł do kuchni. Na stole stały dwa kubki z nasypaną kawą. Woda prawie się zagotowała, a z łazienki słyszał dźwięk płynącej wody, co wywołało u niego miłe wspomnienia wczorajszego dnia. Uśmiechnął się do siebie, zalał kawę i przygotował śniadanie. Bones wyszła z łazienki już przebrana. Mokre włosy opadały na ręcznik, który miała na ramionach. Weszła do kuchni.
-Ach, co za zapach…- powiedziała wciągając głęboko powietrze.
-Śniadanko gotowe kochanie- podszedł do niej, ucałował ją w usta- A teraz ja wskoczę pod szybki prysznic.. Kawa jest… Zjedz kochanie i zaraz ruszamy, tak?
-Ale aż tyle kanapek?- Bren spojrzała na talerz stojący na stole.
-Wiesz…- przesunął rękę na jej brzuch- Kto wie.. może nie jesteś już sama…
-Ach, Booth, tak bym chciała…
-Już niedługo się dowiemy..- jeszcze raz ją pocałował- To ja idę się wykąpać, bo nigdy się stąd nie ruszymy…- poszedł do łazienki, a Bren zajęła się przygotowanym śniadaniem.
-Ma rację… Jak zawsze- powiedziała biorąc kolejną kanapkę i uśmiechając się do siebie- Kto wie… może nasze wczorajsze starania przyniosą jakiś skutek… i…- dotknęła ręką brzucha- i tutaj już rozwija się nasze szczęście. A jeśli tak, to muszę o nie dbać…
Skończyła jeść śniadanie i w tym samym czasie z łazienki wyszedł Booth.
-Ok, to możemy się zbierać- powiedział z uśmiechem- O, pięknie. Widzę, że śniadanko zjedzone- uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.
-Było pyszne, kochanie- spojrzała mu w oczy- Muszę tylko wysuszyć włosy i możemy jechać.
-Ok., zaczekam…- kolejny krótki pocałunek.
Po pięciu minutach Bren wyszła z łazienki. Włosy lekko podkręciła na końcach i pozwoliła im swobodnie opaść na ramiona. Zebrali się szybko i ruszyli, najpierw do Jeffersonian.


118.

Wystarczyło, ze przekroczyli tylko próg Jeffersonian i od razu przywitał ich głośny pisk artystki
-Sweety! Booth!- podbiegła do nich i od razu mocno przytuliła Brennan- Jak ja się cieszę, że nareszcie wróciliście. Tak za wami tęskniliśmy! Jak się czujesz?
-Znakomicie Ang, cześć- odpowiedziała z uśmiechem Tempe, próbując nieco oswobodzić się z objęć artystki.
-Cześć Booth- powiedziała odrywając się od Bones.
-Hej, Ange- odpowiedział z uśmiechem. Po chwili, przywołani piskiem Angeli, pojawili się inni: Cam, Hodgins i Wendell, na wszystkich twarzach pojawił się szeroki uśmiech. Wszyscy wyściskali się na powitanie, każdy był bardzo szczęśliwy, że nareszcie są w komplecie. Brakowało im tego. Dopiero po jakimś czasie Booth’owi udało się wyślizgnąć z Instytutu, w końcu on też musi wrócić do siebie, pokazać się Cullenowi, dać znać, że już jest gotowy do pracy. Na pożegnanie oczywiście nie mogło zabraknąć długiego, namiętnego pocałunku. jak to kiedyś wspomniała Angela „Ona zawsze wie, kiedy wejść” i tym razem nie było inaczej. Bez uprzedzenia wbiegła do gabinetu Bren, kiedy ona i Booth byli pogrążeni w pocałunku. nic nie powiedziała. Stała z boku i przyglądała się z uśmiechem całej romantycznej, gorącej scenie. Kiedy zakończyli pożegnanie, szepnęli „kocham cię”, Seeley odwrócił się i zobaczył Ang w drzwiach.
-Hej Ang, do zobaczenia później- powiedział i wyszedł. Artystka stała chwilę, jeszcze przed oczami miała tą przepiękną scenę. Z rozmarzenia wyrwał ją głos Brennan
-Ang! w porządku?
-Tak, tak, sweety- powiedziała potrząsając głową i zbliżając się do Tempe- Chodź no tu- pociągnęła ją za rękę i siadły na kanapie- Teraz opowiadaj mi wszystko ze szczegółami.
-Wiedziałam, że nie odpuścisz- mruknęła.
-Nie odpuszczę, masz rację. Ok…- ułożyła się wygodnie na kanapie i wlepiła wzrok w Bren- teraz powiedz co się między wami wydarzyło i nie mów że nic bo dokładnie widzę, że coś jeszcze się między wami zmieniło. Zrobiliście kolejny krok?
-Tak- odpowiedziała bez zbędnego kręcenia i tak wiedziała, raz, że Ange nie odpuści, a dwa i tak już wszystkiego się domyśliła. W jej oczach pojawiły się iskierki radości, a na twarzy szeroki uśmiech.
-Poważnie?!- pisnęła artystka- Spaliście ze sobą? Nareszcie! I jak było? To znaczy wiesz nie chcę… Chcę wiedzieć.
-Ange to co ja i Seeley robimy w sypialni to chyba jest nasza intymna sprawa…- powiedziała łagodnie.
-Sweety! Nie bądź taka! Tyle lat czekamy na te wieści, a ty teraz nie chcesz mi zdradzić jakiegoś choćby maleńkiego szczegółu? Jestem twoją przyjaciółką.
-Mogę ci powiedzieć, że wydarzył się między nami cud, nie jeden raz… nawet nie wiem ile razy, to były dwa dni pełne cudów i… wreszcie rozumiem tą różnicę miedzy gównianym seksem, a kochaniem się. Najchętniej w ogóle bym się z nim nie rozstawała… Wczoraj nie wychodziliśmy z sypialni i to był najpiękniejszy dzień w moim życiu.
-Wow! No proszę! Dzień cudów! No sweety, to teraz może się okazać, że niedługo będziesz musiała odwiedzać ginekologa coraz częściej- uśmiechnęła się łobuzersko.
-Niekoniecznie.
-Wiesz o co mi chodzi… O dziecko. Tyle starań to kto wie, może już jesteś w ciąży?
-Ange proszę cię. Na to jest jeszcze trochę za wcześnie- Bren nie chciała na razie mówić o tym, że starają się o dziecko. Ufała Angeli, ale bała się że może się przez przypadek wygadać i niedługo cały Instytut będzie o tym mówił- Może kiedyś.
-To przyjdzie wcześniej niż się spodziewasz, złociutka.
-Mam nadzieję- pomyślała Bones.
-Mogę na chwilę przeszkodzić?- spytała Dr Saroyan wchodząc do gabinetu Brennan.
-Jasne, Cam. Coś się stało?- odezwała się Tempe.
-Tak i nie.
-O co chodzi Cam?- spytała artystka.
-Kiedy ty i Booth byliście na urlopie, FBI i Instytut pracowali nad znalezieniem osoby odpowiedzialnej za zlecenie morderstwa Brennan…
-Prawie o tym zapomniałam….- szepnęła Tempe- myślałam, ze to był ten człowiek, który później popełnił samobójstwo…
-Właśnie okazało się, ze to nie on. To było zlecenie…
-Wiecie już kto kazał mnie zabić?
-Tak i siedzi już w więzieniu. Wczoraj go zgarnęli.
-Kto to?- spytała Ange.
-Szef mafii… Hugo Seras… Jakiś czas temu aresztowaliście jego ludzi za morderstwa. Kiedy dowiedział się, że to głównie dzięki tobie Bren, sprawy zostały rozwiązane, poprzysiągł sobie, że cię usunie. Usłyszał o spektaklu i wysłał tam jednego ze swoich. Kazał mu popełnić samobójstwo, żeby nie mogli trafić do niego, ale na szczęście nie udało się zatrzeć wszystkich śladów i dopadliśmy go. FBI zatrzymało całą jego grupę, także już nic ci nie grozi.
-Dzięki Cam…- powiedziała Bren- Booth już wie?
-Jeszcze nie, ale w FBI na pewno mu o tym powiedzą.
-Tego się obawiam. Przecież on dostanie szału, jak się dowie o tym wszystkim.
-Kocha cię- powiedziały obie.
-Tak- uśmiechnę się Tempe- Ja go też kocham…

Brennan miała rację. Jak tylko Booth dowiedział się, kto strzelał do jego ukochanej wpadł w szał, chciał się spotkać z tym całym Hugo Sears’em. Na szczęście nie pozwolili mu na to, doskonale wiedzieli, że takie spotkanie może się źle skończyć. Wiedzieli, ze jeśli chodzi o Bones to Seeley jest nieobliczalny i pod wpływem emocji mógłby zrobić coś bardzo głupiego.
Uspokojenie się zajęło mu trochę czasu.
Wszyscy w FBI bardzo się cieszyli z jego powrotu, najbardziej chyba sam Cullen. Pytał jak czuje się Dr Brennan i był bardzo zadowolony dowiadując się, ze jest już całkiem zdrowa i że… oficjalnie są już razem. Jego stanowisko w tym przypadku się nie zmieniło. Pogratulował Boothowi i zagonił go do pracy.

Bren siedziała w swoim gabinecie, kiedy zadzwonił jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz… Akurat jego się nie spodziewała…
-Brennan… Cześć Sweets.- powiedziała odbierając.
-Witam, Dr Brennan- odezwał się głos psychologa
-Coś się stało? Czemu dzwonisz?
-Dopiero wróciłem ze szkolenia… Słyszałem co się stało, jak się czujesz?
-Już wszystko w porządku.
-Cieszę się. Przepraszam, ze mnie tam nie było, ale nie pozwolili mi wyjechać…
-Nie szkodzi, Sweets. Już wszystko minęło. Bez sensu by było, żebyś przyjeżdżał i tak nikogo oprócz Bootha do mnie nie wpuszczali.
-Bootha?- w jego głosie słychać było, ze się uśmiechał.
-Tak. Był ze mną cały czas. To najlepszy przyjaciel jakiego miałam.
-Przyjaciel…
-Sweets, proszę cię. Dzwonisz jeszcze z jakiegoś powodu, czy tylko zapytać jak się czuję?
-Dzwonię, bo skoro już wróciłem, możemy z powrotem wrócić do naszych sesji i chciałbym się dziś wieczorem z wami spotkać. Zaraz zadzwonię do Agenta Bootha. Chciałem zapytać czy masz dzisiaj czas o godzinie 18?
-Ja mam. Nie wiem, jak Booth. Czy to konieczne, Sweets?
-Jak najbardziej. Wróciłem, więc nasze sesje też wracają. Ok., zadzwonię do Bootha i dowiem się, czy jemu też ta godzina odpowiada. Znając życie będzie próbował mnie spławić, ale nie poddam się tak łatwo.
-Domyślam się.
-Ok, to ja kończę. Cieszę się, że z tobą już wszystko w porządku. Mam nadzieję, ze zobaczymy się wieczorem.
-Tak…
-Do usłyszenia Dr Brennan.
-Pa, Sweets- rozłączyła się. Tym razem wiadomość o powrocie doktorka jakoś jej nie zmartwiła. Już nie będą musieli niczego udawać. Napisała krótkiego sms’a do Seeley’s „Zaraz zadzwoni do Ciebie Sweets. Zgódź się na spotkanie. Kocham cię, Bones”

Odebrał sms’a i chwilę potem zadzwoniła jego komórka- Sweets.
„Szybki jest” pomyślał.
-Booth, cześć Sweets- powiedział.
-Witam, Booth. Chciałem…
-Ok, zgadzam się.
-Na co?
-Na naszą sesję dzisiaj. O której?- Sweets’a zatkało- Jesteś tam jeszcze?
-Tak, tak jestem. Zaskoczyłeś mnie. Skąd…
-Bones napisała mi sms’a, ze zadzwonisz.
-I tak po prostu się zgadzasz?
-Tak. O której?
-O 18.
-Ok., będziemy.
-Świetnie. Do zobaczenia wieczorem.
-Narka, Sweets- rozłączyli się.

Koło godziny 17, Booth przyjechał po Tempe do Instytutu. Wsiedli razem do czarnego SUV’a Agenta i pomknęli na spotkanie ze Sweetsem.
-Powiemy mu?- spytała Tempe.
-Nie od razu- odpowiedział z uśmiechem- Potrzymajmy go jeszcze trochę w tej niewiedzy.
-Chcesz się z nim podroczyć.
-Tak, kochanie. Nie musi od razu wiedzieć, ze zawsze miał rację.
-Jak wszyscy.
-Jak wszyscy.

Dojechali, zapukali do gabinetu doktorka
-Proszę…- powiedział Sweets. Weszli do środka- Usiądźcie. Miło mi was znowu widzieć- uśmiechnął się. Bren i Booth usiedli na kanapie naprzeciwko, tej samej, na której spędzili tak wiele godzin, na tej na której tyle razy zaprzeczali o swoich uczuciach. Poczuli się trochę dziwnie- Chyba możemy zacząć, prawda?- „partnerzy” spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami.


119.

-Sweets, naprawdę nie wiem po co te dalsze sesje.- powiedział Booth.
-Dobrze wiesz po co nadal się spotykamy- powiedział psycholog z uśmiechem- Może dzięki tym sesjom dotrze wreszcie coś do was. Chociaż już tyle godzin razem przesiedzieliśmy, a wy nadal nic, ja was naprawdę nie rozumiem.
-Wiesz, dwunastolatkowie, oj przepraszam trzynastolatkowie- poprawił się Seeley- mają problemy ze zrozumieniem wielu rzeczy, a widocznie to jest jedna z tych, których w tak młodym wieku nie jesteś w stanie pojąć.
-Bardzo zabawne Booth, bardzo- powiedział siląc się na uśmiech- Dobrze, ze chociaż zapamiętałeś, ze mam już trzynaście lat, nie dwanaście.
-Ostatnio to ustaliliśmy.
-Tak… prawda. Dobrze, kontynuujmy. Dawno się nie widzieliśmy… Całe pół roku… Domyślam się, ze coś się między wami zmieniło- powiedział z uśmiechem.
-Co miałoby się zmienić Sweets?- spytał Booth.
-Wasze relacje na przykład.
-Nasze relacje są niezmienne od pięciu lat. Jesteśmy przyjaciółmi- oboje powstrzymywali się od śmiechu.
-Nie chcecie mi chyba powiedzieć, ze dalej nic do was nie dotarło?
-Ech, Sweets, Sweets… Ty zawsze swoje. Nigdy nam nie odpuścisz, co?
-Nie, dopóki nie zrozumiecie co was łączy.
-Czyli jesteśmy skazani na siebie do końca życia, wiedziałem, ech- opadł na kanapę z rezygnacją.
-Ok. skoro nadal nie chcecie się przyznać, to może powtórzymy naszą grę w skojarzenia, co? Zobaczymy co zmieniło się w was…
-Sweets, to się skończy tym, ze Bones będzie chciała mieć dziecko- powiedział powstrzymując się od śmiechu. Doktorek nawet nie zdawał sobie sprawy ile tym razem byłoby w tym prawdy, jeśli tak zakończyłaby się ich zabawa. Tym razem Brennan rzeczywiście chce mieć dziecko z Boothem, ale nie ma zamiaru prosić o spermę jak o jakiś towar. Sami się już tym zajęli, a maluszek ma zostać poczęty w zupełnie naturalny sposób.
-Nalegam, żebyśmy jednak powtórzyli tą zabawę. Będę mógł wtedy wyczytać z waszych słów co się zmieniło, jak teraz układają się wasze relacje i na jakim obecnie znajdują się poziomie.
-To dziecinne Sweets- wtrąciła się Brennan- Już ci to mówiłam poprzednim razem.
-Proszę was o spróbowanie- Lance był nieugięty. Oj biedny nie wiedział czym może się to skończyć.
-Ok., Bones, chyba jednak tym razem nie uda nam się od tego wymigać…- powiedział puszczając jej oczko, tak żeby doktorek nie zauważył, uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
-Chyba nam się nie uda…- powiedziała. Oboje w duchu nie mogli przestać się śmiać.
-To co zaczynamy?- spytał Sweets zupełnie nieświadomy co się teraz dzieje, co się dopiero będzie działo.
-Ok., ech… gotowa?- Bren kiwnęła głową- Przyjaźń.
Bones: Zaufanie
Booth: Szczęście
Bones: jedność
Booth: Cud
Bones: łamanie praw fizyki
Booth: gwiazdy
Bones: seks
Booth: O!- udał zdziwienie.
Bones: To nie jest słowo, Booth- powiedziała powstrzymując uśmiech. Sweets przyglądał się im z ciekawością.
Booth: łóżko
Bones: przyjemność
Booth: Pożądanie
Bones: kochanie- Sweets zrobił wielkie oczy
Booth: No proszę, Bones… hmmm… radość
Bones: Dziecko!
Booth- mówiłem Sweets, ze to się tak skończy, mówiłem, a nie chciałeś mnie słuchać- zwrócił się do psychologa.
-Proszę nie przerywajcie teraz, robi się bardzo interesująco- powiedział wpatrując się w nich.
Booth: Wiedziałem, że to zrobisz Bones.
Bones: Wymyśl co teraz powiedzieć, Booth- powiedziała z łobuzerskim uśmiechem.
Booth: Miłość.
Bones: Booth.
Booth: Bones…- Sweets wytrzeszczył oczy, szczęka mu opadła i zamarł nie wiedząc co powiedzieć. „Partnerzy” nie mieli nic więcej do dodania, patrzyli się na siebie, kiwnęli głowami i wspólnie uznali, ze to dobry moment by powiedzieć wszystko. Oczywiście jeśli doktorek ich zapyta. Milczeli przez jakiś czas.
-Sweets co się z tobą dzieje?- spytał Seeley.
-Ja was nie rozumiem naprawdę…- powiedział biorąc głęboki oddech- Jak ja mam wreszcie uświadomić, że to co między wami jest już dawno przekroczyło granice przyjaźni? Wszystko co mówicie łączy się z uczuciami… Booth przecież sam mi kiedyś mówiłeś, że… kochasz Brennan… A teraz, co się zmieniło?
-Sweets, prosiłem cię kiedyś o coś.- powiedział udając oburzenie.
-Ale… Kiedy wy to wreszcie zrozumiecie? Ja już nie mam do was siły!- rzucił zeszyt na stolik. Chyba cała ta sytuacja powoli zaczynała go denerwować.
-Już dawno to zrozumieliśmy- powiedziała Brennan.
-Ciągle powtarzacie, ze to tylko przyjaźń, a ja mówię wam…
-Że to jest coś więcej- dokończyła za niego.
-Właśnie i… Czemu macie takie miny?
-Powiemy mu?- spytał Booth.
-Chyba tak.
-Co? Co?
-Kochamy się-powiedziała Bren łącząc swoją rękę z ręką Bootha- I oboje chcemy mieć dziecko, nawet już zaczęliśmy się o nie starać. Mam nadzieję… Kto wie, może ja już jestem w ciąży.
-To… Co? Naprawdę?- nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo zsunął się z fotela i najnormalniej w świecie zemdlał.
-Chyba go trochę zaskoczyliśmy- powiedział Booth, nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Bren też już nie dłużej nie mogła się powstrzymać i zaczęła się śmiać.
-Chyba powinniśmy go ocucić…- ledwo powiedziała.
-Chyba masz rację- Booth wstał, podniósł szklankę z wodą, która stała na stole, lekki zamach i cała jej zawartość wylądowała na twarzy doktorka.
-Co się dzieje?!- wrzasnął i poderwał się do góry, jak oparzony.
-Zemdlałeś- powiedzieli ponownie wybuchając śmiechem.
-Czekajcie, czekajcie… Mi się to śniło, czy… Przed chwilą powiedzieliście, że się kochacie i… chcecie mieć razem dziecko?- pytał wciąż nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje.
-Dokładnie to przed chwilą powiedzieliśmy- odpowiedziała Bones.
-Ale… Kurcze? To się dzieje naprawdę! Jak mogliście mnie tak oszukiwać? Kiedy to się stało? Jak? Czemu ja nic o tym nie wiedziałem?
-Nie było cię w DC- powiedział poważnie Seeley.
-Trzeba było do mnie zadzwonić albo… nie wiem, cokolwiek zrobić, powiedzieć.
-Żartujesz? Mieliśmy zadzwonić do ciebie i co? Hej Sweets, tu Booth wiesz ja i Bones jesteśmy razem, kochamy się i właśnie staramy się o dziecko, wiec nie mogę długo rozmawiać, bo jesteśmy w sypialni.
-Właśnie!
-Żartujesz.
-Jak ja się cieszę!- podbiegł do nich i wyściskał ich po kolei
-Sweets spokojnie, udusisz nas- powiedziała Brennan oswobadzając się z jego uścisku.
-Nie macie pojęcia jak ja się cieszę, ze wreszcie to do was dotarło! Tyle pracy, tyle spotkań, a wy nic! I proszę! Tak!- zaczął tańczyć po całym gabinecie. Bren i Booth przyglądali się temu z bardzo głupimi minami
-Chyba jednak nie powinniśmy mu mówić…- szepnęła Bones.
-Chyba nie… Zwariował…- odszepnął Seeley patrząc na dziwny taniec Sweetsa- Ekhm, Sweets? Dobrze się czujesz? Może zadzwonię po jakiegoś lekarza co?
-Ups, sorry… ale po prostu nie mogę w to uwierzyć- usiadł na fotelu lekko się czerwieniąc- Rozmawialiście z Cullenem? Będzie chciał was rozdzielić, wiecie o tym?
-Nie. Cullen nie ma nic przeciwko. Też się cieszył, że zdecydowaliśmy się być razem- powiedział Booth- Już jakiś czas temu, jak Bones była w szpitalu, powiedział, że nie mamy się czym martwić. Dał mi nawet wolne na czas nieokreślony, żeby mógł być z Bones w szpitalu i później żeby móc się nią opiekować.
-A…
-Cam też wie, wszyscy już wiedzą- uprzedziła go Bren.
-Tylko ja dowiaduję się ostatni- założył ręce na piersiach i udawał obrażonego, ale nikt nie dał się na to nabrać. Doskonale wiedzieli, że w duszy wciąż „tańczy” z radości.
-Byłeś na wyjeździe Sweets. Ominęło cię wszystko- powiedział Seeley siadając bliżej Bren i przytulając ją do siebie.
-Że też akurat w takim momencie musiał mi się trafić ten cholerny wyjazd…
-Życie.

Siedzieli jeszcze jakiś czas i rozmawiali. Sweets wciąż nie mógł uwierzyć, że nie będzie musiał już dłużej próbować uświadomić im, co ich łączy. Wiadomość o tym, ze są razem była olbrzymim szokiem, ale jeszcze większym szokiem było to, że starają się o dziecko, razem, bez proszenia o spermę, bez jakichś głupich podchodów. Chcą tego razem. Wreszcie Bones uwierzyła w miłość i pozwoliła Boothowi się zbliżyć.
Po „sesji” oboje wrócili do domu, gdzie zmęczeni całym dniem, szybko wzięli razem prysznic, położyli się i jak każdej nocy zasnęli wtuleni mocno w siebie.

Sesje już nie będą musiały odbywać się tak często. Ich głównym celem było uświadomienie im, że łączy ich bardzo silne uczucie i zmuszenie by wreszcie się do tego przyznali, a skoro teraz już to wiedzą… To nie znaczy, ze nie będą się spotykać. Przez ten długi okres współpracy zdołali się zaprzyjaźnić z dwunasto… przepraszam, trzynastoletnim doktorem psychologii. Booth mógł udawać, że nie lubi rozmawiać ze Sweetsem, ale teraz już nie musi. Skoro i tak wszystko wie. Przyjaciółmi na pewno zostaną na zawsze.


120.

Ze snu tym razem wcześniej obudził ich telefon Bootha. Niechętne sięgnął po motorolę, odebrał i zaspanym głosem rzucił do słuchawki
-Booth?- ziewnął i wolno wstał, tak by nie obudzić Brennan, wyszedł z sypialni, Bones otworzyła oczy, widziała jak znika za drzwiami. Uśmiechnęła się i odwróciła na drugi bok.
Po chwili wrócił Seeley.
-Bones, kochanie…- podszedł, położył rękę na jej ramieniu i lekko potrząsnął tak żeby ja obudzić.
-Nie śpię, Seeley…- powiedziała otwierając oczy.
-Musimy się zbierać. Mamy nową sprawę…
-Co?
-Znaleźli jakieś ciało w lesie. Musimy tam jechać.
-Już wstaję.
Szybko się wyszykowali, wsiedli do SUV’a, po drodze kupili kawę, śniadanie i pojechali na miejsce znalezienia ciała. W samochodzie szybko zjedli kupione kanapki i wypili kawę.
Bones przebrała się jak zawsze w kombinezon, podeszli do zwłok i zaczęła swoje badania. Po chwili
-Mężczyzna, chrząstkozrost klinowo-potyliczny zrośnięty, czyli był w wieku ok. 20-22 lat... zaczęła
-Przyczyna śmierci?- spytał Booth.
-Widzę otwór na czaszce w punkcie glabella…
- To znaczy? Bones przecież wiesz, że ja nic z tego nie rozumiem.
-Wiem…- uśmiechnęli się do siebie- to punkt leżący w miejscu najbardziej wysuniętym ku przodowi kości czołowej. Tutaj- pokazała miejsce na czaszce- między łukami brwiowymi nad nasadą nosa w linii środkowej. Wygląda na ślad po kuli.
-Egzekucja?
-Bardzo możliwe. Musimy zabrać wszystko do Jeffersonian.
-Pakować ciało i do Instytutu!- krzyknął Seeley- Wracamy do normalnego życia
-Na to wygląda- oboje się uśmiechnęli, wrócili do SUV’a i ruszyli do Instytutu.
Kiedy dojechali ciała jeszcze nie było, więc mieli trochę czasu dla siebie. Poszli do gabinetu Brennan, zamknęli drzwi, siedli na kanapie i pewni, że nikt im teraz nie przeszkodzi pogrążyli się w pocałunku.
-Już mi brakuje tych naszych nieprzespanych nocy…- szepnęła kładąc głowę na jego ramieniu.
-Mi też kochanie…- pocałował ją w czoło i przytulił mocniej do siebie.
Po jakimś czasie ciało dowieziono do Instytutu i wszyscy zajęli się swoją pracą. Szczątki były w dobrym stanie, wiec nie trudno było zidentyfikować ofiarę. Szybko też dopasowali narzędzie zbrodni, znaleźli jego rodzinę, teraz tylko zostało im znalezienie mordercy.
To też okazało się dosyć proste. Minęły dwa dni i dopadli człowieka, który dokonał egzekucji. Był to jakiś młody członek nowo powstałego gangu. Do szefa nie trafili, bo młody nie chciał sypać, ale to kwestia czasu. Na pewno go znajdą.

Kolejne dni mijały spokojnie. Nie pojawiła się żadna nowa sprawa. Bren mogła nadrobić zaległości w identyfikowaniu szczątek z Limbo, Seeley nadrobił wreszcie całą zaległą papierkową robotę. Między nimi było z każdym dniem coraz lepiej, ich miłość kwitła i do szczęścia brakowało im już tylko dziecka. Na razie ich starania nie przyniosły żadnych skutków, ale oni nie mieli zamiaru się poddawać. Przecież praca nad małym człowiekiem była bardzo przyjemna. Weekendowe noce należały do tych nieprzespanych. Nadrabiali zaległości z całego tygodnia i nie wiedzieli, że to „nadrabianie” już niedługo miało zrobić im małą niespodziankę…
Dwa tygodnie minęły szybko. Któregoś pięknego dnia Bones obudziła potrzeba pilnego odwiedzenia toalety. Z początku myślała, że to jakaś niestrawność, ale kiedy sytuacja kilka razy się powtórzyła, zwłaszcza jak coś zjadła, postanowiła coś sprawdzić. Tym razem, w podczas krótkiej przerwy w pracy, z uśmiechem na twarzy pojechała do najbliższej apteki i kupiła test ciążowy. Nie mogła wytrzymać, nie chciała czekać aż wróci do domu. Jak tylko przekroczyła próg Jeffersonian, od razu pobiegła do toalety. Tym razem się nie bała. Bardzo chciała, żeby pojawiły się dwie kreski. Siedziała czekając na wynik z mocno bijącym sercem. Potrzebny czas minął, spojrzała na test i… wiedziała, ze szybko musi coś zrobić. Pobiegła do Cam, poprosiła ją o wolne popołudnie i najszybciej jak się dało znalazła się u prywatnego ginekologa. Musiała mieć pewność, że tym razem test nie kłamał. Lekarz tylko potwierdził to, czego dowiedziała się jakiś czas temu w Instytucie.
Wyszła i od razu chciała zadzwonić do Bootha, ale powstrzymała się. Postanowiła zrobić mu małą niespodziankę. W drodze do domu zrobiła tylko małe zakupy i czekała na ukochanego. Wiedziała, ze w tym momencie jej życie zmienia się całkowicie, ale ona od tak dawna pragnęła tej zmiany…
Późnym popołudniem do domu wrócił Booth.
-Cześć kochanie- powiedział zamykając drzwi- Co za dzień… Jak ja nienawidzę tej papierkowej roboty- wszedł do salonu, gdzie na kanapie siedziała jego Tempe- A tobie kochanie jak minął dzień?- podszedł bliżej i złożył jej na ustach słodkiego całusa.
-W porządku. Nawet nie miałam tak dużo pracy- odpowiedziała uśmiechając się.
-Bones… Znam tą minę- powiedział- Co cię tak cieszy?
-Mam coś dla ciebie.
-Tak? A co?- spytał siadając obok
-Niespodziankę, chodź…- pocisnęła go za rękę i razem poszli do kuchni. Tam na stole stał pięknie przyrządzony obiad. To co Booth kocha najbardziej:
-Obiad… Makaron z serem. Tak dawno go nie robiłaś- przytulił ją mocno do siebie. Bones spojrzała w jego piękne, ciepłe oczy
-Postanowiłam to zmienić… przez ten cały szpital i resztę nie mogłam zrobić ci ukochanego dania, więc… dziś stwierdziłam, że to nadrobię i jest- powiedziała z uśmiechem przybliżając się do niego.
-Jak ja cię kocham- powiedział od razu atakując jej słodkie usta.
-Kocham cię, Booth- powiedziała po chwili- Siądźmy bo wszystko ostygnie…
-O nie, nie pozwolimy, żeby takie danie się marnowało- usiedli do stołu i zajęli się jedzeniem. Kiedy już skończyli Bren zaczęła:
-Poczekaj chwileczkę… Mam coś jeszcze…
-Jeszcze jakaś niespodzianka?
-Tak, ta właściwa niespodzianka, o której mówiłam wcześniej…
-To nie była ta niespodzianka?
-Nie, mam inną. O wiele lepszą. Poczekaj na mnie chwilkę w salonie, zaraz do ciebie przyjdę.
-Dobrze- Bren poszła do innego pokoju, a Seeley usiadł na kanapie oczekując na niespodziankę. Minęła może minuta i Tempe wróciła do niego, usiadła na jego kolanach i wręczyła mu mały pakunek
-Proszę… to moja niespodzianka…
-Co to jest, kochanie?
-Otwórz i sam zobacz…- Seeley powoli odpakował papier i jego oczom ukazały się małe, śliczne, niebieskie buciki- To są…
-Tak.
-Czy… Bren naprawdę?- jego oczy zaszkliły się.
-Tak, kochanie. Udało nam się. Jestem w ciąży, drugi tydzień. Robiłam test, ale dla pewności poszłam też do ginekologa.
-Czyli to pewne?
-Tak. Będziemy mieli dziecko, nareszcie się udało.
-Bones! To najwspanialsza niespodzianka pod słońcem- wstał razem z nią w ramionach i zaczął tańczyć w kółko- Jak ja cię kocham!!!- krzyczał ze szczęścia- Moja najukochańsza Bones jest w ciąży! Tak!!!
-Booth…- Seeley postawił ją na podłodze i nie pozwolił nic więcej powiedzieć, tylko od razu złączył ich usta razem. To był dopiero pocałunek. Chyba jeszcze nigdy nie byli tak szczęśliwi jak w tym momencie, a to odzwierciedliło się w ich pocałunku. Booth położył rękę na brzuchu Tempe
-Nasze maleństwo…- oboje płakali ze szczęścia
-Nasze kochanie… Nasze dziecko…- szepnęła ponownie wpijając się w jego usta i powoli zsuwając z niego koszulę. Wiedział do czego zmierza, dlatego od razu zajął się jej bluzką- Tak się cieszę, że… że… się nam udało…- mówiła miedzy kolejnymi pocałunkami- Musimy to… uczcić kochanie…
-Zdecydowanie…- nic więcej nie powiedzieli tylko skierowali się do sypialni. Tym razem Booth był jeszcze bardziej delikatny niż zwykle i większość pieszczot kierował na brzuszek Bones, gdzie rosło ich dziecko. Jeśli za każdym razem doświadczali cudu, wędrowali do gwiazd i wyżej, to nie wiadomo, jak określić miejsce, w którym znaleźli się tym razem. Połączenie miłości, uczucia, pasji, pożądania i tak olbrzymiego szczęścia… To było coś więcej niż cud, więcej niż podróż do gwiazd. Najpiękniejszy wieczór jaki spędzili na tym łóżku. Ich marzenia się spełniły po raz kolejny.


121.

-Kocham cię…- szeptali wciąż wtuleni w siebie.
-Booth?
-Tak kochanie?
-Będziemy musieli wszystkim powiedzieć… Już niedługo będzie widać, że jestem w ciąży. Zresztą przed Angelą i tak nic nie ukryję, od razu się zorientuje, ze coś się stało.
-Masz rację. Będziemy musieli im powiedzieć. To nasi przyjaciele.
-Tak. Pogadam jutro z Cam, a ty chyba musisz powiedzieć o wszystkim Cullenowi.
-Racja, Cullen.
-Myślisz, że zmieni się jego stosunek do naszej współpracy, jak dowie się, że czekamy na dziecko?
-Nie. Powiedział mi ostatnio, ze cieszy się, że wreszcie jesteśmy razem i… kibicuje nam. Myślę, że wiadomość, że jesteś w ciąży też go ucieszy. On jest dobrym człowiekiem.
-Wiem, ale zawsze myślałam, ze mnie nie lubi.
-Może kiedyś tak było, ale… zmieniła się kochanie. Już nie jesteś tą chłodną racjonalną panią antropolog, która co pięć minut przypomina, ze ma doktorat.
-Bo ja mam doktorat.
-No i zaczyna się- przewrócił oczami.
-Żartuje Booth. To znaczy mam doktorat, to nie jest żart, ale żartem było to, ze powiedziałam, ze mam doktorat, to znaczy…
-Ale się zaplątałaś- uśmiechnął się- Doskonale wiem o co ci chodzi, kochanie.
-To dobrze, bo nie chce mi się wymyślać, jak to wytłumaczyć- oboje się zaśmiali.
-Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? To znaczy drugie, jak okazało się, ze mamy ze sobą współpracować?
-Żartujesz? Pewnie, że pamiętam. Byłam wściekła, że muszę pracować z kimś z FBI, takim jak ty.
-Hehe, ja też. Uważałem, że zezulce nic nie pomogą, a będą tylko się wtrącać, a teraz proszę… Moi najlepsi przyjaciele, na których zawsze mogę liczyć, którzy są dla mnie jak rodzina to zezulce i… moja najukochańsza kobieta…
-też jest zezulcem- powiedziała z uśmiechem.
-Moim najukochańszym zezulcem- pocałował ją po raz kolejny tego dnia- A teraz jeszcze…- położył rękę na jej nagim brzuchu, Bren zrobiła to samo- jest matką mojego dziecka… Nigdy bym nie przypuszczał, że tak potoczą się nasze losy.
-Ja też. Nie wierzyłam w miłość… a teraz sama kocham i… bałam się mieć dzieci, a teraz jestem w ciąży. Tak bardzo się cieszę. Już nie mogę doczekać się naszego maleństwa…
-Ja też, ale to jeszcze ponad osiem miesięcy.
-Jak ja wytrzymam tak długo?
-Ono już jest z nami. Za jakiś czas da o sobie znać…
-Już je kocham. Czy to będzie dziewczynka, czy chłopiec… ważne żeby było zdrowe.
-Ja też cię kocham maluszku- Booth nachylił się nad brzuchem Bones i pocałował- Jestem twoim tatą- zaczął obsypywać pocałunkami cały brzuch Bren.
-Booth, łaskoczesz- zaśmiała się.
-Kocham twój śmiech- zbliżył się do jej ust- kocham twoje oczy, twoje ręce, twoje włosy, ciało, brzuch, kocham cię całą…
-Kocham cię najbardziej na świecie….
Nadszedł czas na kolejny cud i odwiedziny gwiazd. Ostatnio bardzo się z nimi zaprzyjaźnili, a skoro teraz mają okazję to muszą je odwiedzać…
Do wieczora nie ruszyli się z sypialni. Dopiero jak zrobiło się ciemno zjedli kolację, wzięli wspólny prysznic i poszli spać.

Rano po porządnym śniadaniu dla trzech osób, Booth odwiózł Bones do Instytutu, a sam wrócił do FBI. Muszą podzielić się wspaniałą nowiną. Na razie porozmawiają z szefami, a po południu Booth przyjedzie do Jeffersonian i powiedzą wszystkim oficjalnie o swoim szczęściu.
Tak… mieli powiedzieć tylko Cullenowi i Cam, ale mając za przyjaciółkę Angelę Montenegro nie można przeprowadzić swoich planów zgodnie z wcześniejszymi założeniami. Wystarczyło, ze z szerokim uśmiechem weszła do swojego gabinetu, a tuż za jej plecami już stała artystka
-Cześć sweety- powiedziała z założonymi na piersiach rękami i tupiąc nogą.
-Cześć, Ang- odpowiedziała Bren z promiennym uśmiechem.
-Jak mi zaraz wszystkiego nie powiesz, to przysięgam, ze cię ukatrupię.
-Nie wiem o czym mówisz.
-Już dobrze wiesz. Dawno nie widziałam taaaakiego uśmiechu na twojej twarzy- mówiła pokazując rękami- To co się stało jest jeszcze większe, niż to co działo się wcześniej i ty zaraz mi to powiesz, bo cię uduszę gołymi rękami- mówiła zniecierpliwiona.
-Chcesz siedzieć za podwójne morderstwo? Booth się dowie, kto zabił jego ukochaną, a wiesz, ja nie chcę żeby moja przyjaciółka poszła do więzienia przeze mnie, także…
-Czekaj, czekaj, zwolnij sweety- przerwała jej Angela- Czy mój mózg szwankuje, albo coś jest nie tak z moimi uszami, czy ty właśnie powiedziałaś „podwójne morderstwo”?
-Tak powiedziałam Ang- Bren uśmiechnęła się do przyjaciółki.
-Ale ja powiedziałam, ze uduszę ciebie, a nie…- Bren uśmiechnęła się szerzej i kiwnęła głową- Żartujesz?
-Z czego?
-Poczekaj muszę pomyśleć… Skup się Montenegro- zaczęła pukać się palcem w głowę- Podwójne morderstwo…- wyliczała na palcach- Nikogo oprócz nas tutaj nie ma… Ten uśmiech i błysk w oczach… Ta radość… Ja chyba śnię…- Angela zareagowała podobnie jak jakiś czas temu Sweets kiedy usłyszał, ze są razem, w jednej sekundzie znalazła się nieprzytomna na ziemi.
-Ang, wszystko w porządku?- Bren podeszła do przyjaciółki i kucnęła obok- Dlaczego wszyscy mdleją, jak chcemy powiedzieć im coś wesołego i ważnego dla nas?- spytała sama siebie próbując ocucić przyjaciółkę- Ang, daj spokój…- brak reakcji- Zmuszasz mnie do tego. Jeśli zaraz się nie obudzisz- podeszła do biurka i wzięła butelkę wody mineralnej- będę zmuszona wylać zawartość tej małej buteleczki na twoją twarz i nie wiem, co wtedy stanie się z twoim makijażem…
-O nie! Nie zrobisz tego!- artystka od razu poderwała się do góry. Usiadła i wzięła głęboki oddech- Sweety, teraz ty mi to powiedz… Jesteś w ciąży?
-Tak.
-Z Boothem?
-Tak.
-Będziecie mieli dziecko?
-Tak, wiesz Ang, zazwyczaj jak kobieta jest w ciąży to znaczy, ze oczekuje dziecka…
-Przecież to wiem, kochana. Wiem nawet jak dzieci powstają.
-Ja też- uśmiechnęła się- I to jest bardzo przyjemne- rozmarzyła się. Wspomnieniami wróciła do ich ostatniej cudownej nocy.
-Sweety, jesteś w ciąży!- krzyknęła.
-Już to wiem, Ang. byłam u lekarza. Jestem w ciąży i jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, razem z Boothem oczywiście.
-Jak ja się cieszę!- tym razem ze łzami radości przytuliła mocno do siebie Tempe- Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę! Wreszcie się wam udało.
-Ang, tylko nic nikomu nie mów na razie.
-Ale Bren…
-Dzisiaj powiemy wszystkim po południu, razem. Booth przyjedzie i wszyscy się dowiedzą. Wytrzymaj do południa, proszę.
-Ok., do południa może dam radę… Żeby wasza tajemnica była bezpieczna do południa, musze się chyba zamknąć w swoim gabinecie…- wstała- Zobaczymy się po południu, sweety- jeszcze raz przytuliła Bren-Musze się czymś zająć bo nie wytrzymam, muszę zamknąć drzwi i nie pozwolę nikomu do mnie wejść, to jest najlepsze wyjście- mówiła zbliżając się do drzwi. Brennan śmiała się pod nosem. W drzwiach wpadła na Hodginsa, od razu zakryła ręką usta i mówiła:
-Ja nic nie słyszałam, ja nic nie wiem, niech nikt się mnie o nic nie pyta- szybko pobiegła w kierunku swojego gabinetu. Hodgins stał z bardzo dziwną miną i patrzył na biegnącą artystkę, a potem zwrócił się do Bren
-Czy Angela dobrze się czuje? Co jej się stało?
-Nie wiem, Jack- powiedziała uśmiechając się- Masz jakąś sprawę?
-Właściwie to chciałem się tylko przywitać… Pójdę do niej.
-Nie wiem czy to dobry pomysł.
-Coś wiesz?
-Nie nic.
-Już ja się dowiem, co się z nią dzieje. Do zobaczenia Brennan- powiedział i podążył w ślady artystki.\


122.

Udało mu się ją złapać tuż przed jej gabinetem.
-Ange, co się z tobą dzieje?- spytał.
-Ja nic nie wiem. Nie mogę ci powiedzieć- mówiła powstrzymując się od wykrzyczenia radosnej nowiny.
-Ale o co chodzi? Czemu zakrywasz usta? Coś się stało?
-Jak ci powiem, Bren mnie zabije. Ja nie mogę jej zabić za to, ze mi zakazała, bo… ups!- zakryła usta drugą ręką- Nie pytaj mnie o nic, proszę cię Jack. Jeszcze chwila i wszystko wypaplam. Nie mogę. Do zobaczenia po południu, wtedy się wszyscy dowiedzą. Pa- wbiegła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi. Hodgins stał ponownie z bardzo głupią miną, podrapał się po głowie
-Chyba świat wariuje…- z taką miną poszedł do siebie. Niektórzy spoglądali na niego, ale on teraz nie zwracał na nich uwagi, rozmyślał o tym, co się takiego stało, ze Ang nie może powiedzieć.

Ang zatrzasnęła drzwi, przekręciła klucz i oparła się o nie
-O mały włos… Lepiej naprawdę tu zostanę do przyjazdu Bootha… Na zewnątrz jest teraz zbyt niebezpiecznie dla takiej tajemnicy. Muszę się czymś zająć… Wiem! Namaluję im obraz!- szybko znalazła się przy biurku szykując potrzebne przybory i miejsce.

SIEDZIBA FBI
Seeley właśnie wszedł do budynku, swoje kroki od razu skierował do gabinetu szefa.
-Proszę- usłyszał, jak tylko zapukał do drzwi. Otworzył je- Witam Agencie Booth. Co cię do mnie sprowadza?
-Muszę powiedzieć szefowi coś bardzo ważnego- zaczął.
-Siadaj Booth, nie będziesz przecież tak stał. Ja nie gryzę. Domyślam się, ze to ma jakiś związek z Dr Brennan- uśmiechnął się.
-Skąd szef wie?
-Znam cię kilka lat Booth, wiem po twoim zachowaniu, kiedy chcesz ze mną poważnie porozmawiać o Dr Brennan. Domyślam się też, że to jakaś wesoła wiadomość. Jesteś podenerwowany, ale oczy aż ci się świecą ze szczęścia.
-Wow… Pan naprawdę dobrze mnie zna- dobrze? Kurcze, zupełnie jakbym rozmawiał ze Sweetsem, pomyślał.
-Tak, więc co takiego chciałeś mi powiedzieć? Wyrzuć to z siebie, przecież wiesz jaki jest mój stosunek do waszego związku. To się nie zmieniło. Cieszę się, ze jesteście razem. Macie zamiar się pobrać?
-Na razie jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, ale…- wziął głęboki oddech- Chciałem panu powiedzieć, ze niedługo po raz drugi zostanę ojcem. Bones jest w ciąży.
-Poważnie? Nie wpuszczasz mnie w jakieś maliny?
-Nie. Bones jest w ciąży. Wczoraj mi powiedziała, nosi w sobie nasze dziecko i…
-I to jest najwspanialsza wiadomość jaką mogłem usłyszeć! Gratulacje Booth- wstał, od razu chwycił rękę Seeley’a i zaczął nią energicznie potrząsać- Jak się czuje przyszła mama? Pewnie jest trochę przestraszona…
-Wręcz przeciwnie. Jest szczęśliwa. To była nasza wspólna decyzja, to nie jest żadna wpadka, staraliśmy się o to dziecko. A mama czuje się znakomicie, jeszcze nie widziałem jej takiej szczęśliwej.
-Musieliście się nieźle starać, skoro się udało- szef puścił oczko do agenta
-Tak- odpowiedział z uśmiechem.
-Booth nie martw się niczym. Jak już nie raz mówiłem, kibicuję wam i bardzo się cieszę. Jak dziecko pojawi się na świecie będziesz mógł brać urlop, będziesz mógł się nimi zająć. Tylko- podniósł wskazujący palce- dbaj o nich, Agencie Booth, bo jak się dowiem, ze coś sknociłeś, to będziesz miał ze mną do czynienia.
-Obiecuję szefie, ze będę się opiekował mamusią i maleństwem.
-To kiedy ten szczęściarz ma się pojawić na świecie?
-Za jakieś osiem miesięcy.
-Nigdy bym nie przypuszczał, ze ona się tak przy tobie zmieni. To zupełnie inna kobieta.
-To prawda, najukochańsza na świecie.
-Nie lubiłem jej kiedyś, ale teraz uważam, ze to najcieplejsza, najwspanialsza kobieta jaką kiedykolwiek widziałem, no oczywiście oprócz mojej żony- oboje się zaśmiali- Wielu ludzi błędnie ją oceniało po pierwszym spotkaniu, udawała zimną i pozbawioną uczuć, ale ona jest zupełnie inna. Cieszę się, ze wasza współpraca się ułożyła i ma tak piękny koniec. Jaki koniec? Co ja gadam! To dopiero początek, początek waszego wspólnego życia. Cieszę się, ze się spotkaliście.
-ja też, dyrektorze. Ja też. Każdego dnia dziękuję Bogu, ze postawił ją na mojej drodze i pozwolił nam się w sobie zakochać.
-To dobra kobieta, Booth, opiekuj się nią i nie pozwól się przemęczać. I uważaj.
-Na co?
-Kobiety w ciąży miewają różne humorki
-To prawda.

JEFFERSONIAN
Bren wreszcie zebrała się i poszła do Cam.
-Cam… Będę musiała cię prosić znowu o wolne za parę miesięcy, trochę dłuższe wolne- powiedziała.
-Wyjeżdżasz gdzieś?
-Nie… Po prostu będę potrzebowała trochę wolnego, jak dziecko już pojawi się na świecie- uśmiecha się.
-Dziecko? Ja dobrze słyszę?
-Tak, Cam. Jestem w ciąży. I tak, Booth jest ojcem.
-Tak się cieszę! Gratuluję, kochana! No proszę! Dostaniesz tyle wolnego ile będziesz tylko potrzebowała, nie martw się o to.
-Dziękuję, Cam.
-Mogę?- wskazała na brzuch Bren.
-Tak…- Cam położyła rękę na brzuchu Bones.
-Powinnaś tego spróbować- powiedziała Bones z uśmiechem- to naprawdę wspaniałe uczucie. Ciąża to najlepsza rzecz, jaka może przytrafić się kobiecie.
-Dr Brennan?
-Tak?
-To ty?
-Ja, co cię tak dziwi? Przecież mnie widzisz. Aaa to coś w tym stylu, ze co się stało z Dr Brennan, tak?
-Nie wiem co to znaczy, ale tak.
-Dawna Brennan już chyba dawno nie istnieje, Cam. Tamta zimna, zamknięta na uczucia Brennan odeszła i bardzo się z tego cieszę.

Po południu Angela wreszcie mogła wyjść ze swojego gabinetu. Przyjechał Seeley i zwołali małe zebranie w gabinecie Tempe. Dwie panie już wiedziały czego ono dotyczy, ale reszta nie miała zielonego pojęcia.
-Jesteśmy wszyscy- zaczął Booth- Chcieliśmy czymś ważnym się z wami podzielić. 
-Jestem w ciąży, niedługo na świecie pojawi się nasze dziecko- powiedziała prosto z mostu Tempe. Męska część przyjaciół najpierw zamarła, wytrzeszczyła oczy, dopiero kiedy do nich dotarło co powiedzieli, zaczęli im gratulować i się cieszyć. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi, że tej dwójce wreszcie wszystko zaczyna się układać. Należy im się po tym wszystkim co przeszli.
Angela podarowała im obraz, który namalowała unikając okazji do wygadania tajemnicy. Przedstawiał on Bren i Bootha trzymających się za ręce. Oboje bardzo się wzruszyli i wyściskali artystkę.
Po pracy udali się do Wong Foo- świętować.


123.

Kilka miesięcy później…
Po Bones już było widać, ze jest w ciąży. Brzuch ładnie się zaokrąglił i powoli brakowało jej ciuchów, w nic się nie mieściła. Nadal normalnie pracowała w Jeffersonian, co prawda już krócej, bo Booth nie pozwalał jej siedzieć po nocach. Sama też nie chciała narażać zdrowia dziecka.

Pewnego ciepłego wieczoru w domu pani antropolog…
Booth i Bones siedzą razem na kanapie i słuchają muzyki.
Ciszę przerywa Tempe
-Booth, jestem teraz taka szczęśliwa…
-Ja też.
-I…tak bardzo bym chciała, żebyśmy byli wreszcie normalną, prawdziwą rodziną…
-Jesteśmy rodziną, Bones.
-Tak, ale… Wiem, że zawsze powtarzałam, ze małżeństwo to fikcja, że w nie, nie wierzę, ale…
-Czeka, czekaj… chciałabyś wziąć ze mną ślub?
-Jeśli ty tego chcesz… to ja też.
-Boże, ja chyba śnię! Poczekaj tutaj…- wybiegł z salonu.
-Booth, powiedziałam coś nie tak?- krzyknęła za nim- Co się stało, przecież…- wrócił Booth, od razu klęknął przed nią, wyciągnął małe granatowe pudełeczko, otworzył je, a tam znajdował się najpiękniejszy pierścionek zaręczynowy, jaki kiedykolwiek widziała- Temperance Brennan, czy zgodzisz się zostać moją żoną?- spytał ze łzami w oczach.
-Znasz moją odpowiedź Booth… Oczywiście, ze tak!- krzyknęła i rzuciła mu się na szyję całując po kolei każdy kawałek jego twarzy. Seeley nie pozostawał dłużny, zajął się całowaniem. Kiedy na chwilę przestali, wyjął pierścionek i założył go na palec swojej przyszłej żony, ucałował jej dłoń
-Jestem taki szczęśliwy… Dziecko, małżeństwo… Jak ja cię kocham- podniósł ją do góry i okręcił kilka razy w powietrzu.
-Jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi, choć wiem, ze z antropologicznego punktu widzenia to niemożliwe, ale w tym wypadku  antropologia nie przeszkodzi mi się tak czuć… Kocham cię, mój agencie specjalny, samcze alfa, mój kochany…
-Kocham cię Bones!

Bardzo szybko ustalili datę ślubu. Ma się odbyć za miesiąc. Angela oczywiście zajęła się „artystyczną” częścią uroczystości. Każdy z przyjaciół miał swój wkład w przygotowania.
Ang i Cam pomogły Bren wybrać piękną suknię ślubną, bo tak Tempe zgodziła się na ślub kościelny, co tym razem nie zaskoczyło już nikogo.

Miesiąc później zakochani stanęli na ślubnym kobiercu. Byli wszyscy przyjaciele z Jeffersonian: Angela, Cam, Hodgins, Wendell, przyjechał nawet Zack, Nigel Murray, Fisher, Clark, Arastoo, Daisy ze Sweetsem, koledzy z FBI: Sully, Cullen z żoną, nawet Julian, rodzina Bones: Max, Russ, Amy, dziewczynki, rodzina Bootha: ojciec, matka i Jared. Oczywiście nie mogło zabraknąć synka Bootha, teraz już też synka Bones,  Parker był bardzo szczęśliwy, ze jego tata wreszcie bierze ślub z Bones, bardzo ją kochał, ale jeszcze bardziej się cieszył, ze będzie miał wreszcie rodzeństwo, którym będzie mógł się opiekować. Ślub miał być skromny i w miarę kameralny, ale z tak wielką grupą przyjaciół kameralność nie wchodziła w grę.
Uroczystość była przepiękna. Ange, Cam, Amy i Daisy płakały kiedy padały słowa:
„…I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci…”
„Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela…”
„Ogłaszam was mężem i żoną…”
A widząc pocałunek wszystkie westchnęły i odpłynęły myślami gdzieś daleko.
Bones też płakała, ze szczęścia. Nigdy nie spodziewała się, że tak może potoczyć się jej życie. Nigdy nie przypuszczała, że będzie miała męża, a teraz? Wszystko jest tak jak być powinno.
Gratulacjom oczywiście nie było końca. Każdy chciał wyściskać parę młodą i powiedzieć kilka słów na nową drogę ich życia.
Wesele, które odbyło się później wszyscy zapamiętają na długo. Nie tylko dlatego, ze zabawa była niesamowita, że mogli patrzeć na miłość Bren i Bootha, ale też dlatego, że wydarzyło się coś, czego nikt z obecnych na sali się nie spodziewał. Nasz trzynastoletni doktorek oświadczył się Daisy, która słysząc jego pytanie wydała z siebie bardzo wysoki dźwięk i od razu rzuciła mu się na szyję. Zgodziła się oczywiście.
Na ten sam krok zdecydował się też Hodgins… i tym razem nie został odrzucony.
Jedna para złączyła się węzłem małżeńskim, a dwie kolejne podjęły decyzję o spędzeniu reszty swojego  życia razem.
Dlatego tak długo zapamiętają to wesele.

Kilka tygodni po weselu, kiedy już Bren i Booth wrócili z podróży poślubnej nadszedł czas na kolejne ważne wydarzenie… Wystarczyło jedno zdanie żeby Booth stracił głowę, szalał ze szczęścia i przerażenia
-Booth, ja rodzę…
Szybko zawiózł ją do szpitala i razem z Bren znalazł się na porodówce. Wcześniej zdążył wysłać kilka sms’ów do przyjaciół „Bones rodzi!”. Każdy kto dostał sms’a od razu się poderwał i ruszył do szpitala.
Minęło kilka ciężkich godzin i wreszcie usłyszeli płacz dziecka. Usłyszeli ten piękny dźwięk, na który tak długo czekali. Teraz nie liczyło się zmęczenie i stres, liczyła się ta malutka istotka, która głośnym krzykiem dała znać, ze pojawiła się na świecie. Po policzkach Bones spłynęły łzy szczęścia. Była wyczerpana, ale bardzo szczęśliwa.
-Gratuluję państwu- powiedział lekarz- Macie synka.
-Synka…- szepnęła Bren- Słyszałeś? Mamy synka…
-Tak słyszałem kochanie. Mamy wspaniałego synka- ucałował żonę.
-Zbadamy go i zaraz do państwa przyniesiemy. Panią przewieziemy na normalną salę. Musi pani trochę odpocząć.
-Mogę go chociaż chwilkę potrzymać?- spytała patrząc na płaczącego chłopca.
-Oczywiście- pielęgniarka podała Bren maluszka. Gdy tylko znalazł się w jej ramionach od razu przestał płakać i z zaciekawieniem spojrzał w uśmiechniętą twarz mamy.
-Cześć, słoneczko- powiedziała Bren, mały się uśmiechnął- Patrz… uśmiecha się do nas, chyba wie kim jesteśmy…
-Oczywiście, ze wie. To mały Booth, nasz synek- powiedział dumnie tatuś.

Bren przewieźli na normalną salę. Po zbadaniu chłopca od razu go do nich przynieśli. Booth oczywiście nie odstępował żony na krok. Zjawili się tez Ang, Cam, Hodgins i Wendell.
Bones leżała trzymając chłopca w ramionach, Booth siedział obok i tulił delikatnie ukochaną. Oboje byli wpatrzeni w owoc swojej miłości.
-Jest przepiękny- powiedziała Angela, kiedy wszyscy weszli do sali Tempe. Lekarze nie mieli nic do gadania, cała czwórka nie miała zamiaru odpuścić i po krótkiej wymianie zdań pozwolili im wejść pod warunkiem, ze na krótko, nie będą hałasować i męczyć mamy i maleństwa.
-Jak dacie mu na imię?- spytała Cam.
-Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy…- powiedziała Bren.
-Ja już myślałem…- szepnął Booth.
-Tak? Jak chciałbyś żeby nazywał się twój syn?
-Kyle…
-To tak jak…
-Jak kiedyś twój brat, tak. Wiem, ze zawsze był dla ciebie najbliższą rodziną, kiedyś jak byliście dziećmi i… tak sobie pomyślałem, ze twój brat to dobry człowiek i…
-To świetny pomysł, Booth- powiedziała z uśmiechem- Kyle… Russ się ucieszy.
-Witamy małego Kyle’a na świecie- powiedział z uśmiechem Hodgins.
-Ty się przygotuj, kochany bo niedługo też będziesz witał swojego maluszka na świecie- powiedziała Angela widząc wzrok Jacka.
-Co?- spytał zaskoczony.
-Jestem w ciąży, połowa drugiego miesiąca- Hodgins nic nie mówił tylko pocałował ukochaną. Wszyscy bili im brawo, oprócz Bren, która trzymała synka na rękach.
-Gratuluję kochani- powiedziała.
Po tej krótkiej wizycie wszyscy, oczywiście oprócz Bootha musieli wyjść. Wycałowali rodziców i wrócili do domów. Mały Booth pojawił się na świecie to teraz będzie czas na małego Hodginsa, a to już niedługo.
Następnego dnia Bren z małym zostali wypisani do domu. Booth wcześniej przygotował pokoik na przyjęcie syna. Angela pomagała mu go urządzić jakiś czas temu, ale sam dokończył dekorowanie. Czuli, że to będzie chłopiec i nie pomylili się.
Szczęśliwi rodzice położyli synka w łóżeczku, akurat spał więc cichutko wymknęli się z pokoju i akurat ktoś zadzwonił do drzwi. W odwiedziny wpadli Max , Russ, Amy z dziećmi i… Rebecca z Parkerem. Wszyscy siedli w salonie, a Bren zabrała malca do brata. Parker z dużym uśmiechem na twarzy zaglądał do łóżeczka.
-Mój braciszek…- szepnął. Wiedział, ze śpi, nie chciał go budzić.
-Tak, kochanie…- Bren też szeptała.
-Będę się nim opiekował i wam pomagał, Bones. Nauczę go grać w piłkę jak już urośnie… będę najlepszym starszym bratem.
-Na pewno, Park- mały przytulił się mocno do Bren i… usłyszeli płacz.
-Obudził się- powiedział chłopiec.
-Tak.. Pewnie jest głodny. Powiedz reszcie, ze zaraz przyjdę, nakarmię tylko Kyle’a i wracam do was.
-Dobrze- ucałował Bren w policzek i pobiegł do pokoju. Tempe nakarmiła synka, wzięła go na ręce, już był najedzony i spokojny i poszła do salonu, gdzie czekała na nią rodzina.
-Kochani poznajcie naszego synka… Kyle’a- powiedziała uśmiechając się do wszystkich. Kyle jakby czuł kim są wszyscy w pokoju i też się uśmiechnął. Russ i Max byli bardzo wzruszeni, ze nazwali synka Kyle.
Wieczorem wszyscy zebrali się do domu, a szczęśliwi rodzice zostali sami ze swoim synkiem.
Noc oczywiście nie należała do przespanych, mały na każdym kroku dawał im znać, ze jest i kilka razy brutalnie budził swoich rodziców.
Ale to nie pierwsza i nie ostatnia taka noc… Nie przeszkadzało im to. Kochali swoje dziecko i z przyjemnością do niego wstawali.

Miesiąc później odbyły się śluby Angeli i Hodginsa oraz Daisy i Sweetsa.
Po kilku następnych miesiącach na świecie pojawiła się Temperance Hodgins. Oboje zdecydowali, ze chcą żeby ich córeczka miała imię po najlepszej przyjaciółce, żeby była kiedyś taka jak Bones.
A za kilka następnych miesięcy pojawi się mały Sweets, Daisy też była w ciąży. Booth miał tylko nadzieję, ze mały lub mała nie pójdzie w ślady ojca i nie zostanie psychologiem, jak tata.

Życie toczyło się dalej, wrócili do pracy, ale teraz już nic nie będzie w stanie zniszczyć ich szczęścia, które tak długo budowali i którego tak długo szukali. Kyle rósł jak na drożdżach, Parker oczywiście był wzorowym starszym bratem, opiekował się nim jak umiał najlepiej.

W kolejne święta Bożego Narodzenia, które wszyscy spędzili razem w gronie rodziny i przyjaciół, Bren oznajmiła wszystkim, ze znowu jest w ciąży. To był najpiękniejszy prezent gwiazdkowy jaki los mógł im podarować. Kochali się, mieli rodzinę, wspaniałych synów i… jeszcze jedno dziecko w drodze. Czy ich historia mogłaby mieć piękniejszy koniec? Właściwie początek, bo całe życie jest jeszcze przed nimi. Teraz czekają na córeczkę… Już wiedzą jak dadzą jej na imię…
To były najpiękniejsze święta w ich życiu…
A Jack Maus? Cóż, wszyscy o nim zapomnieli, a on przestraszony groźbą Bootha nawet nie próbował się do nich zbliżać. Ten rozdział był już dawno zamknięty i wsadzony między nie lubiane bajki.

THE END
 
 
 
 
 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz