Ponownie inspiracją do opka był cytat z piosenki Łez [przeglądałam stare płyty i ją usłyszałam] "Opowiem Wam moją historię". Jest też kilka zacytowanych wersów tej piosenki.
Do powstania tego opka przyczyniła się również wypowiedź Emily w jednym z wywiadów.
Rozbite marzenia
„Kiedyś miałam najpiękniejsze marzenia…
Kiedyś potrafiłam marzyć. To było na krótko przed zniknięciem moich rodziców.
Potrafiłam wyobrazić sobie siebie w białej sukni ślubnej, sięgającej do samej ziemi, z długim, przezroczystym welonem, na którym wyhaftowane były kwiatki
Potrafiłam wyobrazić sobie, jak trzymam małego człowieczka na rękach, a obok mnie uśmiechnięty stoi mój mąż.
Czasami udawałam nawet, że pod sercem noszę małe dziecko, udawałam, że jestem w ciąży i cieszyłam się, że kiedyś naprawdę tak będzie. Nie mogłam się doczekać.
Może i miałam tylko 14 lat, ale potrafiłam wyobrazić sobie siebie, za kilka lat- dorosłą.
Potrafiłam i chciałam kiedyś mieć swoją własną rodzinę.
Patrzeć, jak rosną moje dzieci i każdego dnia cieszyć się z tego, że mam rodzinę i być z tego dumną.
Nigdy nie myślałam o tym, że marzenia są głupie.
Nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że może być inaczej niż sobie wyobrażałam.
Czułam się szczęśliwa z mamą, tatą i bratem Russ’em.
Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że w wieku 15 lat stracę wszystko, nie układałabym sobie planu życia, nie marzyłabym, może wtedy to wszystko mniej by bolało.
Nie byłabym rozczarowana rzeczywistością.
Jednak, kiedy jest się dzieckiem, jest się naiwnym, wierzy się w to, że świat i ludzie są dobrzy, że nigdy nikogo nie skrzywdzą.
Dziecko jest ufne. Myśli, że skoro ono jest dobre i jego życie jest dobre, zawsze tak będzie.
Ufa ludziom i wierzy, że z natury są dobrzy.
Kiedy byłam mała też w to wierzyłam. Przecież moi rodzice byli dobrymi ludźmi. Tak zawsze myślałam. Ufałam im i kochałam.
Wszystko to, czym żyłam, miłość, radość, szczęśliwa rodzina, zaufanie okazało się jednym wielkim kłamstwem. Zdałam sobie sprawę, że nikomu nie mogę ufać, bo jeśli to zrobię, znowu mnie ktoś skrzywdzi.
Chciałam wiedzieć, dlaczego rodzice nas opuścili? Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek tak naprawdę nas kochali? Czy to była nasza wina, że zniknęli? A może coś im się stało?
Często z bratem nad tym myśleliśmy.
Jakiś czas później zrozumiałam, że to jednak była moja wina. Moja wina, że rodzice uciekli. To ja byłam tą, której nie da się pokochać. Zrozumiałam to, kiedy odszedł ode mnie Russ. Zostawił mnie. Wiedziałam, że ani rodzice, ani nawet brat, mnie nie kochali. Gdyby było inaczej, czy wszyscy by ode mnie odeszli? Gdyby mnie kochali, gdyby miłość istniała, bylibyśmy normalną rodziną.
W tamtym okresie moje wszystkie marzenia rozbiły się, jak szklana figurka.
Miałam kiedyś taką figurkę. Figurkę z porcelany, przedstawiającą kobietę, która trzyma na rękach malutką dziewczynkę, a obok stał przystojny mężczyzna z uśmiechem na twarzy. Figurka była moją wizją przyszłości. Często wyobrażałam sobie, że to ja jestem tą kobietą.
Ta figurka była moimi marzeniami. Marzeniami małej dziewczynki, która nie może się doczekać aż dorośnie.
Kilka dni przed świętami, kiedy pomagałam mamie sprzątać, moja ukochana figurka spadła z półki. Rozbiła się. Zostały z niej tylko odłamki porcelany, które układały się w dziwny wzór na dywanie. Było mi bardzo przykro, bo to była moja figurka, to była część mojego przyszłego życia. To ja byłam tą kobietą…
Mama zebrała szkło, powiedziała, że tak się zdarza, żebym się nie martwiła, bo kupi mi nową.
Ale ja nie chciałam nowej, tamtą kochałam
Wtedy nie sądziłam, że figurka chciała mi uświadomić, że właśnie znikają moje marzenia, że nie ma sensu w nie wierzyć, bo są nietrwałe, jak porcelana… Zawsze, jak upadną się rozsypią…
Tamtego dnia straciłam wiarę w marzenia. Tamtego dnia rozbiły się one na miliony drobnych kawałeczków i poraniły moje małe, bose stopy.
Od tamtego dnia nie pozwalałam sobie na marzenia, bo wiedziałam, że jak tylko je zbuduję, one spadną i ponownie pokaleczą moje stopy.
Marzenia kojarzą mi się z bólem.
Marzenia sprawiają ból.
Rozbite marzenia zniknęły i już nigdy więcej się nie pojawiły.
Straciłam rodzinę, straciłam wiarę w miłość i w to, że ludzie mogą być dobrzy.
Utwierdzało mnie w tym wszystko, co przytrafiało mi się w życiu.
System!
System to potworna rzecz, która zmienia człowieka w zwykły przedmiot.
Do dzisiaj pamiętam, jak po raz pierwszy przyszła do mnie wysoka, starsza pani w okularach, rzuciła na łóżko worek na śmieci i kazała się spakować. Powiedziała wtedy:
„No dziecko, zaczynasz nowe życie. Znalazł się ktoś, kto cię chce. Pakuj się szybko, bo nie będą na ciebie czekać” i wyszła. Ja stałam obok łóżka, trzymając ten czarny worek w rękach i zastanawiałam się, co właściwie mam ze sobą wziąć. Czy ta pani miała rację? Czy aby na pewno zacznę nowe życie? Kto mi zagwarantuje, że tam będzie lepiej niż tu?
Nowa „rodzina” była dziwna. Nie ufałam im od samego początku. Nauczyłam się, że nie mogę im ufać, bo wtedy mnie skrzywdzą. Ale i bez tego mnie skrzywdzili. Okazało się, że chcieli mnie wziąć tylko po to, by mieć kogoś, kto będzie za nich sprzątać. Na początku myślałam, że muszę zarobić na ich miłość, że miłość kosztuje i muszę pracować, żeby zasłużyć na bycie w ich rodzinie. Potem zrozumiałam wszystko. Byłam wobec nich obojętna i zimna… w końcu mnie oddali.
Potem znowu worek na śmieci, kolejna rodzina, znowu worek, znowu rodzina, znowu ból, łzy, poniżenie, strach, kary… i znowu worek i tak w kółko.
To nie było dzieciństwo!
Cieszyłam się, jak system przestał mnie dotyczyć, wreszcie mogłam zacząć żyć samodzielnie.
Marzenia jednak nie wróciły.
Zamknęłam się w świecie nauki. Chciałam odgadnąć, jak zaginęli moi rodzice. Chciałam wiedzieć, jak można odczytać przeszłość z kości. Chciałam wiedzieć o nich wszystko.
Książki i kości były moim światem. O marzeniach zapomniałam, nigdy więcej nie chciałam słyszeć o nich słowa. Dla mnie umarły tamtego dnia, kiedy spadły z półki i ich kawałki zniknęły pod miotłą. Tamtego dnia widziałam je po raz ostatni.
Marzenia są dla naiwnych dzieci, nie dla mnie. Jestem dorosła i wiem, jak brutalny jest świat. Wiele razy odczułam to na sobie. Ale to nauczyło mnie być twardą. Nauczyłam się zakładać maskę obojętności na miejscach, w których znajdowano zmasakrowane ciała. Dlatego byłam najlepsza. Nie używałam emocji, były dla mnie obce. Nic nie robiło na mnie wrażenia. Dotarłam tam, gdzie chciałam być. To był mój cel i osiągnęłam go.
To nie było marzenie! To był cel! Cel nie może się stłuc, jak te głupie marzenia.
Chcąc uniknąć bólu, nawet mężczyzn zaczęłam traktować, jak kogoś, kto jedynie może pomóc mi zaspokoić potrzeby. Nie byli dla mnie ważni. Jedna noc, czasem kilka, bez emocji, bez angażowania się, bez uczuć, tak było najlepiej. Wtedy nie bolało.
Nie chciałam się z nikim wiązać, potrzebowałam ich tylko czasami, tylko do łóżka.
Miłość dla mnie nie istniała. Jak można kogoś kochać i go krzywdzić? Jak można mówić „kocham cię’ i zadawać ból?
Słowo „kocham” jest przesiąknięte kłamstwem. Zawsze mówią „kocham”, a potem odchodzą.
Rodzice, brat, przyjaciel, mężczyzna… zawsze odchodzą, jak powiedzą „kocham”. Kłamią!
Teraz wiem, że bałam się miłości. Nie ufałam jej. Nie znałam. Nie chciałam. Nie była dla mnie. Wiedziałam, że nie była dla mnie. Nikt mnie nigdy nie kochał. Nikt nie kochał mnie naprawdę. Nikt!
Moje życie zmieniło się, kiedy poznałam Bootha. Wtedy nauczyłam się, jak rozmawiać z ludźmi i przekonałam, że jednak niektórzy są dobrzy.
Wreszcie miałam przyjaciół, prawdziwych przyjaciół, którzy nie kłamią, nie odchodzą, tylko są ze mną. Cały czas. Są ze mną i akceptują mnie.
„Nie zapomnę, jak mówiłaś: kochaj całym sercem wszystkich ludzi,
Bo lepiej mieć w sercu ranę, niż kamień zamiast serca”
Booth sprawił, że moje roztrzaskane marzenia powoli zaczynały się składać.
Booth trzymał w ręce klej i pozostałości po mojej figurce.
Booth z uporem, każdego dnia sklejał drobinki marzeń, by kiedyś móc mi je ofiarować.
Znowu ujrzałam swoją figurkę i odnalazłam marzenia. Posklejane i niepełne… ale były.
Odnalazłam swoje serce i cieszyłam się, że jednak je mam.
Odnalazłam marzenia.
Tylko czy potrafię jeszcze wierzyć w marzenia i ich sens?
Marzenia nigdy się nie spełniały, dlaczego teraz miało być inaczej?
Dlaczego marzenie przybrało formę miłości?
Dlaczego nagle tak bardzo jej zapragnęłam? Dlaczego chciałam w nią uwierzyć?
Dlaczego ją znowu rozbiłam? Dlaczego stłukłam tą figurkę, skoro przez te wszystkie lata tak bardzo mi jej brakowało? Wyrzuciłam swoje marzenia. Straciłam swoje serce.
Zawsze bałam się miłości. Tylko jeden raz miałam szansę ją poznać naprawdę, tylko jeden raz, gdyby tylko zaryzykowała i spróbowała, wszystko wyglądałoby inaczej. Całe moje życie byłoby inne. Byłabym szczęśliwa.
Ale rozbiłam tą figurkę, którą Booth dla mnie posklejał
Rozbiłam ją, a jego uczucia wyrzuciłam wraz z nią do kosza.
Straciłam wszystko, bo się bałam.
Chciałam mieć przyjaciela, a teraz nie mam nikogo.
Nie chciałam miłości, bo się jej bałam.
Chciałam przyjaciela, a nie nieudany związek.
Nie zaryzykowałam. Nigdy.
Kiedyś wiedziałam, co to jest szczęście, wiedziałam, co znaczy być szczęśliwym.
Przez okres sześciu lat byłam naprawdę szczęśliwa, ale potem to wszystko zniknęło.
To była moja wina. Sama wybrałam nieszczęśliwe życie, bez miłości, bez uśmiechu.
Dawał mi szansę, chciał mi to wszystko pokazać, chciał pokazać, co to znaczy kochać, ale ja się od niego odwróciłam. Wolałam mieć przyjaciela. I miałam, przez jakiś czas.
Wtedy myślałam, że nic nie jest w stanie mi go odebrać, że nigdy ode mnie nie odejdzie i na swój sposób zawsze będziemy razem. Nie miałam pojęcia, jak bardzo się wtedy myliłam. Może gdyby wiedziała, że moje odrzucenie spowoduje, że stracę go na zawsze, postąpiłabym inaczej?
Teraz nie mam już nic.
On jest, ale nie jest ze mną. Praktycznie w ogóle się nie widujemy. Już nie ma osoby, która podjęłaby się ponownie posklejać moją figurkę. Nie ma. Była raz, ale ja ją odrzuciłam.
Jest daleko ode mnie, ma żonę, ma drugiego synka i córeczkę, a ja? A ja nie mam nic.
Wyjechali.
Zostałam sama.
Czasem napiszemy do siebie list, czasami porozmawiamy przez telefon, ale czuję, że już nie jesteśmy tak blisko, jak kiedyś. Zawsze myślałam, że on będzie mnie kochał bez względu na wszystko, że pogodzi się z tym, że nie potrafię tak bardzo otworzyć swojego serca, ale się myliłam. Nie dał rady. Kto by dał, przez tyle lat? Sama powiedziałam mu, że jestem szczęśliwa, kiedy mówił mi, że się zaręczył. Sama życzyłam im szczęścia. Dlaczego wtedy nie powiedziałam mu, że go kocham? Nie chciałam niszczyć tego, co zbudował. Nie chciałam niszczyć jego szczęścia. Kocham go i tylko jego dobro się dla mnie liczy. Zostałam sama, ale wiem, że on ma to, czego pragnął- rodzinę- i jest szczęśliwy. Ja też jestem szczęśliwa, wiedząc o tym.
Brakuje mi go…
„Pamiętam, kiedy byłam w twych ramionach
Gdzie jestem? Gdzie jestem? Gdzie jest ona?”
Kiedyś miałam najpiękniejsze marzenia…
Dziś nie mam nic…
Figurki nie da się już poskładać…
Mojego życia nie da się zmienić…
Minęło tyle lat…
Straciłam…
Została mi…
„Tylko pustka”
„Twarz starej kobiety, ten widok gości w moich lustrach
Moje oczy, moje usta
W moim sercu jest kamień”
Kamienia nie da się skruszyć!
Samotność!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz