Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

wtorek, 10 sierpnia 2010

DŁUGA DROGA DO SZCZĘŚCIA [71-94/94] [Z]

71

-Booth?- rzucił do słuchawki z nadzieją, że usłyszy jakieś wskazówki na temat miejsca pobytu syna.- Tak… Zaraz będziemy.
-Co się stało?- spytała Bren z przerażeniem.
-Znaleźli kolejne ciało… Jedziemy.
10 minut i byli w drodze. Po pół godzinie znaleźli się na miejscu zbrodni.

-Kobieta…- zaczęła Bren- 18-22 lata… ślady na kręgu C-2 wskazują poderżnięte gardło… te same obrażenia… Booth… obawiam się, ze nasz seryjny morderca wrócił do gry… Wszystko wskazuje na to, ze dopadł kolejną kobietę…
-Kolejną? Też w ciąży?- spytał Booth z przerażeniem w głosie.
-Nie widzę żadnych zmian… Jest tutaj dużo tkanki to robota dla Cam…
-Czas zgonu?
-Jakieś 2-3 dni… musimy zabrać ciało do Laboratorium.

Nie wyglądało to dobrze. Kolejna ofiara… czwarta ofiara tego samego mordercy…
Godzinę później już byli w Jeffersonian i zaczęli swoje badania.
-Hodgins, pobierz próbki z pozostałości ubrania ofiary… Cam daj mi znać, kiedy będę mogła oczyścić kości i je zbadać.- mówiła Bones.
-Dobrze Dr Brennan. Dam znać.- odpowiedziała patolog.
-Oby to nie było…- nie dokończyła bo zadzwoniła jej komórka.- przepraszam- wyjęła ją z kieszeni i oddaliła się w kierunku swojego gabinetu.
-Brennan.
-Witam Dr Brennan- słyszy w słuchawce.
-Kim jesteś?- spytała.
-To nieważne. Ważne jest to chcę ci zaoferować.
-Nie rozumiem.
-Mamy syna twojego ukochanego agenta.
-Gdzie jest Parker?!- krzyknęła do słuchawki.
-Właśnie w tej sprawie dzwonię. Możesz mu pomóc. Możemy go oddać… ale…
-Ale?
-Ale musimy dokonać wymiany.
-Jakiej wymiany? co mogę zrobić?
-Ty za chłopca. Musisz przyjechać na podane miejsce. Sama. Jeśli zobaczę jakichś agentów, kogokolwiek, chłopiec zginie. Będę śledzić twój każdy krok, więc nie próbuj żadnych sztuczek.
-Ja? Dlaczego?
-Nie zadawaj pytań. Zgadzasz się na taką wymianę?- Brennan przez chwilę milczała. Przez jej głowę przebiegało teraz mnóstwo różnych myśli…- Dr Brennan kończy się pani czas. Chłopcu też. Jak pani chce. Ale to przez panią to dziecko zginie.
-Dobrze. Dobrze. Zgadzam się!- krzyknęła do słuchawki.
-Tak lepiej pani doktor. Przyjedź na Owl Street, jest tam mały placyk. Tam się spotkamy. Jutro godzina 22:00. nie spóźnij się. I masz być sama, jak mówiłem. Teraz od ciebie zależy życie tego chłopca.
-Będę tam. Nie róbcie mu krzywdy!
-Będziesz, przeżyje. Spóźnisz się chociaż o minutę, pół minuty, kilka sekund, a już nikt nigdy więcej go nie zobaczy.
-Będę…- mężczyzna rozłączył się. Bren stała sparaliżowana ze strachu. Nie bała się o siebie. Bardziej martwiła się o Parkera i o to, ze teraz wszystko zależy od niej. Musiała uratować swojego i Bootha syna… Nie miała innego wyjścia. Nic nikomu nie powiedziała. Wiedziała, że jeśli ktoś się o tym dowie, nic już nie uratuje Parkera. Z nerwów znowu zrobiło jej się słabo. Usiadła, zamknęła oczy i czekała aż jej przejdzie…
Z powodu złego samopoczucia zwolniła się wcześniej z pracy. Cam i tak nie skończyła jeszcze analizy tkanek, więc nie było większego problemu. Pojechała prosto do domu. Rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. Po chwili zasnęła. Parę godzin później wrócił Booth. Zauważył swoją partnerkę leżącą w ubraniu na łóżku. Obserwował jej twarz i widział, ze coś jest nie tak. Wiedział, ze płakała. Na jej twarzy malowało się napięcie… Nie chciał jej budzić, wiedział, ze potrzebuje snu. Jak tylko się obudzi, porozmawia z nią. Bren jednak przespała całe popołudnie i noc. Była wyczerpana. Wstała dopiero następnego dnia rano.
-Kochanie? Jak się czujesz?- spytał Booth, podając jej herbatę.
-Dobrze- skłamała.
-Co się stało wczoraj? Płakałaś.
-Nic się nie stało, Booth. Byłam zmęczona i po prostu zasnęłam.
-Bren… Znam cię, bardzo dobrze. Wiem, ze płakałaś. Powiedz mi, co się stało?
-Widocznie nic ważnego, bo nawet tego nie pamiętam… może to przez ciążę?- zmusiła się do uśmiechu.
-No tak, kobiety w ciąży miewają humorki- odwzajemnił uśmiech i pocałował ją w czoło.- Jeśli coś będzie się działo, obiecaj, ze mi powiesz… Wiesz, ze zawsze jestem przy tobie.
-Tak, kochanie. Wiem.

Później Bren pojechała do Instytutu, a Booth do siedziby FBI. Nie mogła się skupić na pracy, wiedząc, co czeka ją wieczorem… 
Okazało się, ze kolejną ofiarą jest Kathy Mes, 19 lat. Zginęła w ten sam sposób, co 3 poprzednie ofiary seryjnego zabójcy. Zdawało się, że może jednak w tym przypadku wreszcie się coś pojawi. Hodgins znalazł jakieś niezidentyfikowane cząsteczki na pozostałości ubrań ofiary. Cam czekała na resztę wyników toksykologicznych, Angela szukała informacji na temat życia Kathy. Znowu pojawiła się antropologia sądowa i Egipt. Ciągle takie same powiązania z innymi ofiarami…
Dopiero wieczorem Bren i Booth byli w domu. Zbliżała się godzina 21.
Bones musiała wymyślić jakiś powód dla którego ma wyjść z domu.
-Booth- zaczęła- muszę na chwilę wyjść.
-A gdzie to się wybierasz?- spytał.
-Muszę coś załatwić… zaraz wracam- Booth czuł, ze coś jest nie tak.
-Tempe, o co chodzi?
-Znajoma poprosiła mnie, żebym… nie mogę nic powiedzieć, bo poprosiła mnie o dyskrecję. Proszę, nie ciągnij mnie za język. Niedługo będę- zmusiła się do szczerego uśmiechu. Nie lubiła go okłamywać, ale wiedziała, ze to jedyne wyjście, tylko tak może pomóc Parkerowi.
-Dobrze… Tylko wracaj szybko, bo już zaczynam tęsknić- Booth w końcu ustąpił.
-Niedługo wrócę, kochany- złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Bała się, ze może to być ich ostatni pocałunek… ale teraz musiała uratować synka. Z trudem powstrzymała łzy. Booth czuł, ze ten pocałunek jest inny, dziwny… tak jakby się z nim żegnała… przeczucie go nie myliło…


72.

Bren wsiadła do swojego samochodu, z bijącym mocno sercem, zatrzasnęła za sobą drzwi i nie wytrzymała, rozpłakała się… dopiero po chwili  ruszyła na umówione spotkanie. Nie wiedziała kim są ci ludzie, ale wiedziała, że nie żartowali. Musiała to zrobić. „Przepraszam Booth, że cię okłamałam. Musiałam.”- powiedziała do siebie i łza spłynęła po jej policzku.
Chwilę później dojechała na Owl Street. Wysiadła na placu… Była wcześniej, więcej jeszcze nikogo nie było.  Dopiero po chwili ujrzała zamaskowanego mężczyznę, trzymającego Parkera.
-Parker!- krzyknęła. Mężczyzna podszedł bliżej i pozwolił podejść Parkerowi do Bones. Pokazał wcześniej broń, którą trzymał w ręce. Dał znać, ze jest gotów strzelić w każdej chwili, jeśli tylko spróbują jakichś sztuczek.
-Bones!- krzyczy zapłakany malec. Podbiega do Bren i rzuca się jej na szyję
-Nie martw się kochany…
-Ale Bones, jedź ze mną. On jest zły. On chce zrobić ci krzywdę. Może zrobić krzywdę maleństwu… Proszę mamo.
-Nic mi nie będzie Park, obiecuję. Jedź do FBI.  Powiedz im gdzie jestem…
-ale ja nie chce żebyś tu została sama, może ci pomogę…- zobaczył minę Bones i dodał. Uważaj na siebie Bones… - Bren wsadziła go do czekającej taksówki.
-Może pan jechać- powiedziała do kierowcy i podała adres siedziby FBI. Wiedziała, że jak Parker tam powie co się stało, jest szansa, ze zdążą tu przyjechać.
Taksówka odjechała.  Jak tylko zniknęła za zakrętem, Bren nawet nie zdążyła się odwrócić. Mężczyzna złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie.
-Nawet nie próbuj krzyczeć i wyrywać się. Obiecuję, że jak wezmę to co chcę, puszczę cię wolno.
-Czemu chcesz puścić mnie wolno?
-Nie wiesz kim jestem. Póki tak jest, nie muszę się obawiać, że mnie znajdziesz. Lepiej żebyś nie próbowała zerwać mi maski, albo zdemaskować, bo wtedy będę musiał cię zabić.- całował ja po szyi, odwrócił do siebie. – to zaczynamy, kochana. Należysz do mnie.
-Nie. Należę do Bootha.
-Nic nie mów!- wrzasnął na nią i zaciągnął w zaułek. Przyparł ją do ściany, podciągnął jej tunikę do góry, rękę przesuwał po jej udzie, ustami błądził po dekolcie i w tym momencie… upadł przed Bren jak kłoda.
-Booth..- krzyknęła Bones i rzuciła się na szyję ukochanego, który ukazał się w ciemności z dużą deską, którą właśnie uderzył w głowę mężczyznę.
-Bones, kochanie, nic ci nie jest?! Jak mogłaś postąpić tak niemądrze?! Przecież on mógł cię skrzywdzić!
-Booth, musiałam… dla ciebie, dla Parkera… myślałam, ze dam radę, ale był dużo silniejszy ode mnie i.. i…- rozpłakała się.
-Już dobrze, kochanie. Jestem przy tobie. Jestem. Nie płacz.
-Ale skąd… przecież Park nie zdążyłby dojechać do FBI…
-Śledziłem cię Bones…
-Śledziłeś?
-Tak. Czułem, ze coś się dzieje. Musiałam być pewien, ze nic ci nie grozi. Dojechałem zaledwie przed chwilą. Masz nadajnik w samochodzie…
-Normalnie leżałbyś teraz na ziemi z wybitymi zębami, ale w tej sytuacji…- nic więcej nie powiedziała tylko pocałowała go.- Ale co z Parkerem?- zapytała przerywając pocałunek.
-Jest w FBI. Dzwonili, ze przyjechał taksówką… jest bezpieczny. Uratowałaś mojego syna…
-A ty uratowałeś mnie. Co z nim?
-Za chwilę będzie tu wsparcie. Zajmą się nim. Jak tylko przyjadą wracamy do domu, kochanie.
-Tak.
-Nie możesz teraz narażać się na takie stresujące sytuacje. Pamiętaj, ze nosisz w sobie nasze dziecko.
-Wiem, Booth… ale nie mogłam postąpić inaczej. Dzwonił do mnie i powiedział, ze zabije Parkera, jeśli nie przyjadę…- łza spłynęła po jej policzku.
-Już dobrze, kochanie. Już dobrze- Booth otarł łzę i przytulił Bones do siebie.
-Może zabierzemy Parkera dziś do nas na noc… musi być nieźle wystraszony…- zaproponowała Bren.
-Masz rację… muszę teraz być przy nim.
-Tak. Jedźmy.

Przyjechało wsparcie, zabrali mężczyznę i odjechali. Bren i Booth wsiedli do samochodu. Po drodze do domu zabrali Parkera z FBI. Rzeczywiście był wystraszony, ale Booth wytłumaczył mu, ze już nigdy nic podobnego się nie stanie. Trochę go tym uspokoił. Mały Booth nie mógł przestać wychwalać Bones.
-Była taka odważna tato! Uratowała mnie! powiedziała, że da sobie radę, że mam powiedzieć w FBI, gdzie jest. Ja nie chciałem jechać, ale Bones mi kazała. Chciałem jej pomóc, ale jestem za mały… Ale na szczęście ty tato byłeś i pomogłeś mamusi, żeby nie stała jej się krzywda. Wiedziałem, ze nie pozwolisz skrzywdzić Bones i dzidziusia!. Kocham was!- mały szybko i głośno zdawał relację. Jak skończył mówić, rzucił się obojgu na szyję i złożył im buziaki na policzkach.
-Też cię kochamy, Park- powiedzieli razem.
Tej nocy zasnęli razem w jednym łóżku. Parker po środku, a z obu stron Bren i Booth. Wszyscy wtuleni w siebie.


73.

Nikt w Instytucie nie dowiedział się o porwaniu Parkera. Ani Bones ani Booth nie chcieli już tego wspominać. Parker doszedł do siebie i już się nie bał. Bones obiecała, ze już nigdy nie zrobi nic za plecami Bootha. Chciała mu powiedzieć o telefonach i listach, ale nie zdążyła…
Booth czekał na Tempe w jej gabinecie, ona teraz oglądała szczątki Justine Moret. Z nudów wziął jakąś książkę leżącą na jej biurku i przez przypadek wypadł z niej list, który jakiś czas temu dostała Bones. Przeczytał i…to co było tam napisane przeraziło go. Chciał wstać i pójść do Bren, ale ona właśnie pojawiła się w drzwiach.
-Booth, co ty tu…- nie dokończyła, bo Booth jej przerwał.
-Bones, co to jest?- pokazał jej list, który znalazł.
-To… to jest…
-Czemu mi tego nie pokazałaś?
-Nie chciałam cię martwić… Myślałam, ze to jakiś kawał, włożyłam to do książki i zapomniałam o tym…
-Bones, obiecałaś, ze nie będziesz ukrywać przede mną takich rzeczy…
-Miałam ci dzisiaj o tym powiedzieć, ale nie zdążyłam, bo… już to znalazłeś…
-Bones, od kiedy dostajesz takie listy?- Booth był wściekły, ale nie na Bones. Bał się, że znowu może jej coś grozić.
-Od… Booth proszę tylko nie gniewaj się na mnie.
-Nie gniewam się na ciebie. No może trochę. Jak możesz być tak nieostrożna?! Od kiedy? Powiedz mi.
-Od… Od naszego powrotu z urlopu…
-Bones to było dawno temu! Dostawałaś jeszcze jakieś listy tego typu?- Bones spuściła wzrok.- Bones, proszę cię!
-Tak…- szepnęła.
-Myślałem, ze mi ufasz! Jak mogłaś, Bones?!
-Booth, przepraszam cię… Ja…
-Po raz kolejny wydawało ci się, że nic ci nie grozi, tak?! Bones do cholery! To nie są żarty! To nie jest jakiś przypadkowy zabójca! Badamy sprawę seryjnego mordercy! On się nie patyczkuje…- Bren już chciała powiedzieć, ze nie wie co to znaczy, ale powstrzymała się- Przecież mógł zrobić ci krzywdę!
-Booth…
-Nie ufasz mi Bones! A ja już myślałem, ze wiesz, ze możesz zawsze na mnie liczyć!
-Ufam ci, Booth. Ufam!
-Nie, kochanie. Gdybyś mi ufała, powiedziałabyś mi o tym. Cholera! Przecież mamy wziąć ślub…
-Booth, nie mów tak, proszę… Nie chciałam cię denerwować… Ja… wiem, że to było niemądre, wiem… ale…
-Nic nie mów, Bones. Muszę to przemyśleć. Zobaczymy się później- wstał, ucałował ją w czoło i wyszedł z gabinetu.
-Booth…- Bren została sama. Opadła na fotel i rozpłakała się. Czuła jak robi jej się słabo.
Do gabinetu wbiegła Angela.
-Co się dzieje? Słyszałam krzyki.- powiedziała.- Sweety…- podeszła do Bren- Źle się czujesz?
-Ange, dlaczego ja zawsze krzywdzę wszystkich, na których mi zależy? Dlaczego krzywdzę Bootha, skoro tak bardzo go kocham…?- mówiła przez łzy.
-Co się stało? Pokłóciliście się?
-Tak… właściwie to nawet nie wiem co się stało… Ja…
-Opowiedz wszystko po kolei.- Bren powiedziała jej o listach, sms-ach i telefonach, o tym, ze nic nie powiedziała Boothowi.
-I kiedy chciałam mu wreszcie o tym powiedzieć, znalazł ten list i wściekł się… Powiedział, ze nie mam do niego zaufania… Ale ja mu ufam Ange. Ufam mu! Nie chciałam go denerwować… Ja… boje się, ze zepsułam to co było między nami…. Czy uda nam się to naprawić?
-Sweety… Źle zrobiłaś, nie powiem.  Powinnaś była mu o tym powiedzieć. Wiesz, że dla niego twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze, że kiedy widzi, że coś może ci grozić wpada w szał. Wkurza się, ze mu nie powiedziałaś, bo nie wiedząc o tym, nie może cię chronić.
-Wszystko zepsułam, Ange- Bren nadal płakała.
-Nie, sweety. Booth denerwuje się na siebie, ze nie widział, ze coś jest nie tak. To nic miedzy wami nie zepsuje. Za bardzo się kochacie. Może jest teraz wściekły. Nakrzyczał na ciebie w złości. Zobaczysz, że jak tylko porozmawiacie i wyjaśnicie sobie wszystko, pogodzicie się.
-Nie wiem, Ange… Booth był naprawdę wściekły…
-Kocha cię i to się liczy.
Przerwał im telefon Bren
-Brennan- otarła ręką łzy i odebrała. Nikt się nie odezwał.- Halo?
-Już czas…- powiedział głos w telefonie i rozłączył się. Brennan zbladła. Wystraszyła się.
-Co się dzieje, sweety?- spytała Ange.
-Nie wiem… to znowu… Ange… Ała!- Bren krzyknęła i złapała się za brzuch.
-Co się dzieje?!- Angela była przerażona.
-Dzwoń po pogotowie, szybko… coś jest nie tak…- ledwo mówiła i wciąż trzymała się za brzuch. Angela wzięła komórkę Bren, która upadła na podłogę i szybko zadzwoniła po karetkę. Po kilku minutach przyjechali i zabrali Bones do szpitala.
-Booth?- odezwał się głos w słuchawce.
-Booth. Bren jest w szpitalu! Jedź do niej szybko! Dostała kolejny telefon, zdenerwowała się i… coś jest nie tak… Jedź do niej!- powiedziała Angela, która od razu po zabraniu Bones, zadzwoniła do Bootha.
-Co?! Coś z dzieckiem?!
-Nie wiem… Krzyknęła z bólu i złapała się za brzuch… przyjechało pogotowie i zabrało ją. Jedź do niej. Jest w szpitalu na Sune Street.
-Dzięki Ange! Już do niej jadę!- zakończył połączenie i w kilka sekund później był już w drodze do szpitala.
-To moja wina- myślał.


74.

-Kochanie…- wbiegł do sali, w której leżała Tempe.- Przepraszam.
-Za co Booth? To ja cię przepraszam…- odpowiedziała słabym głosem.
-Nie powinienem był tak cię denerwować, wiedząc, ze masz unikać stresu…
-Booth… Powinnam ci powiedzieć wcześniej o tych listach i telefonach… Przepraszam…
-Nie myśl teraz o tym, kochanie. Musisz odpoczywać.
-Booth, wybaczysz mi?- łza spłynęła po jej policzku.
-Kochanie- otarł jej łzę- Wiesz, ze wybaczę ci wszystko.
-Nie gniewasz się na mnie?
-Nie. Kocham cię
-Kocham cię Booth… czym sobie zasłużyłam na taką miłość…? Zawsze ranię tych, których kocham…
-Nie ranisz, kochanie.
-Ale ciebie też krzywdzę, cały czas.
-Nawet tak nie mów. Kocham cię za to jaka jesteś, już ci to mówiłem. Po prostu mi ufaj.
-Ufam ci Booth.
-Wierzę.
-Tak?
-Tak.
-Booth… to ten telefon mnie tak zdenerwował…
-Nie myśl teraz o tym.
-Ale muszę ci powiedzieć. To ważne. Tym razem coś powiedział… ten ktoś…
-Co?
-Powiedział „Już czas” nie wiem co to znaczy, ale się przestraszyłam…- w tej chwili wszedł lekarz.
-Dzień dobry.- powiedział.- Dr Brennan już mamy pani wyniki.
-I co z dzieckiem?- spytał Booth wstając.
-Wszystko dobrze. Nic się nie dzieje. Musi pani unikać stresu. Nie może się pani tak denerwować, to źle wpływa na dziecko. Kiedy pani się denerwuje dziecko czuje to samo. Nie może pani go na to narażać.
-Obiecuję, ze już do tego nie dopuszczę- powiedziała Bones.
-A ja tego dopilnuję- powiedział Booth  i uśmiechnął się do ukochanej.
-Kiedy będę mogła wyjść do domu?
-Nawet teraz. Nic się nie dzieję, wiec nie widzę powodu, żeby panią tu zatrzymywać. Proszę dbać o siebie.
-Będę.

Lekarz wyszedł. Chwilę potem Bones i Booth również opuścili szpital. Nie wrócili już dziś do pracy. Bren musiała odpocząć i chociaż nalegała, by wrócić do pracy, Booth stanowczo jej tego zabronił. Opiekował się nią w domu.
Ange w Instytucie wymyśliła jakąś historyjkę, ze Bren zasłabła, bo nic nie zjadła tego dnia. Uwierzyli jej. W końcu obiecała przyjaciółce, ze nie zdradzi nikomu ich sekretu.

Wieczorem Booth przyrządził Bones gorącą kąpiel z olejkami. Przygotował kolację. Później spokojnie zasnęli wtuleni w siebie. Już wszystko było dobrze. Wyjaśnili sobie to całe nieporozumienie i Booth już nie był zły na Bones. Wiedział też, że musi teraz na nią uważać… Ten ostatni telefon był niepokojący. Nie mógł pozwolić, żeby cokolwiek przytrafiło się jego ukochanej Bones.


75.

Kolejne dni mijały spokojnie. Zero telefonów, zero listów czy sms-ów. Czujność Bootha jednak nie została uśpiona. Wiedział, ze dopóki nie rozwiążą sprawy seryjnego zabójcy, musi uważać na Bones. Kolejne sprawy zostały rozwiązane. Niestety pojawiła się kolejna ofiara egipskiego gangu… już szósta… Kolejna kobieta w ciąży, zamordowana przez poderżnięcie gardła… więziona… znowu antropologia, znowu Egipt, znów brak rodziny… Wszyscy pracowali teraz nad nowo znalezionym ciałem. Bren musiała poczekać, aż kości będą czyste. Cam skończyła już swoje badania, teraz Zack zabierał się za oczyszczanie.
-Król Laboratorium!- wrzasnął Hodgins wbiegając na platformę
-Masz coś nowego Hodgins?- spytała Bren.
-Tak. Na ubraniu naszej nowej ofiary był ślad buta. Ktoś popełnił błąd, a może przez przypadek nadepnął na jej bluzkę. A my dzięki temu możemy dowiedzieć się więcej. Ślad jest częściowy, ale już przekazałem zdjęcia Angeli. Postara się coś z tego wyciągnąć. Poza tym. -podszedł do monitora, kliknął parę razy i wyświetliły się obrazy jakichś powiększonych cząsteczek.
-To jest…?- spytała Cam. Teraz wszyscy zebrali się przy monitorze.
-To są cząsteczki błota.
-I dlaczego ma nam to w czymś pomóc?- spytała Cam.- Błota jest pełno…
-Tak, ale to błoto zostało przeniesione z buta mordercy. Na ubraniu ofiary w żadnym innym miejscu nie ma błota, tylko w tym jednym… to znaczy, że może to nam powiedzieć co nieco o miejscu, w którym przebywał sprawca.
-Ale to wciąż zwykłe błoto…- mówiła Cam.
-Tak, ale znalazłem w nim jeszcze jakieś cząsteczki, nad którymi obecnie pracuję.
-I dlatego wbiegłeś tu krzycząc Król Laboratorium?- spytała Cam z lekkim uśmiechem.
-No tak… nikt we mnie nie wierzy… Idę zbadać te cząsteczki…- powiedział, wstał i udał się do swojego gabinetu.
-Może Angeli uda się zrekonstruować ten ślad… Jeśli mielibyśmy chociaż rodzaj buta, rozmiar, cokolwiek…- mówiła Bren.- Może wreszcie trafiliśmy na jakiś trop.

Angela próbowała wyciągnąć coś ze zdjęć danych jej przez Hodginsa, ale jak na razie niczego nie udało się ustalić.
Bren czekała u siebie w gabinecie, kiedy wpadł do niej Booth.
-Cześć, kochanie
-Cześć. Booth, a co ty tu robisz?
-Mam trochę wolnego czasu, wiec pomyślałem, ze cię odwiedzę.
-To miłe.
-Pomyślałem też, ze moglibyśmy zaprosić dziś wszystkich na jakąś kolację do baru i powiedzieć im o naszych planach.
-Bardzo dobry pomysł. Ale nie mówmy na razie nic o dziecku. Nie chcę zapeszyć.
-Jak sobie życzysz, kochanie. To co? Dziś wieczorem? W Royal Dinner?
-Tak.
Przerwał im telefon Bootha.
-Booth? Zaraz będę, szefie.- powiedział.- Musze lecieć Bones, Cullen ma do mnie jakąś sprawę. Pewnie chodzi o te zaległe dokumenty… widzimy się wieczorem? Powiesz wszystkim?
-Oczywiście. Do wieczora, kochanie- pocałowali się na pożegnanie i chwilę potem Booth wyszedł. Bren poszła na platformę.
-Mam ważną wiadomość dla wszystkich- zaczęła.- Razem z Boothem chcielibyśmy zaprosić was wszystkich na kolację. Dziś wieczorem w Royal Dinner. Obecność obowiązkowa- uśmiechnęła się do wszystkich.- Mamy dla was pewne wiadomości.
-Oczywiście będziemy Dr Brennan- powiedzieli chórem.
-Świetnie. W takim razie widzimy się wieczorem. A skoro chwilowo nie mam tu nic do roboty, pozwolicie, że się zwolnię? Cam?
-Oczywiście Dr Brennan. Nie ma sprawy.
-Dziękuję. Do zobaczenia.- powiedziała i wyszła z Laboratorium.


76.

Royal Dinner. Booth i Bones czekali na przyjaciół. Tym razem wybrali inny stolik, w końcu dziś ma być trochę więcej osób. Powoli wszyscy zaczęli się schodzić.
Kiedy byli już wszyscy Booth wstał.
-Teraz moi drodzy, proszę o chwilę uwagi- zastukał w kieliszek.- Razem z Tempe mamy wam coś bardzo ważnego do powiedzenia. Kochanie?- podał jej rękę. Bren wstała i przytuliła się do Bootha.- Jak już wiecie, jesteśmy razem. Postanowiliśmy coś z tym zrobić i…
-I…?- przyjaciele powiedzieli chórem z lekkimi uśmiechami na twarzy.
-I za miesiąc bierzemy ślub.- dokończył Booth.
-Czy ja dobrze słyszałam?- spytała zaskoczona Cam.
-Tak.- odpowiedziała Bren z uśmiechem- Zamierzamy się pobrać. Za miesiąc.
-To.. wspaniałe nowiny!!!- krzyknęła uradowana Cam
-Gratulacje!!!- krzyczeli wszyscy.
- Zdrowie przyszłych małżonków!- krzyknęła Angela- Ludzie!- wstała zza stolika i zwróciła się do innych gości w Royal Dinner.- Ta oto dwójka, za miesiąc stanie na ślubnym kobiercu! Wypijmy wszyscy ich zdrowie!- wszyscy zgromadzeni w Royal Dinner podnieśli swoje szklanki, kieliszki, kubki, filiżanki, co kto miał i zgodnie krzyknęli:
-Zdrowie przyszłych małżonków!!!- i wypili to co mieli. Rozległy się oklaski i okrzyki, gratulacji, kolejne toasty, aż któryś z gości krzyknął:
-Gorzko, gorzko…- i po chwili wszyscy się do tego dołączyli. Bren i Booth nie mieli wyjścia… Pocałowali się… To był naprawdę długi pocałunek, a jemu towarzyszyły gwizdy zachwytu, oklaski i życzenia.
Zrobiło się zamieszanie w całym Royal Dinner, a to wszystko za sprawką dwójki zakochanych i Angeli, która musiała podzielić się szczęściem z całym światem.
Po chwili Hodgins wstał zza stołu, podszedł do Angeli, klęknął, wyciągnął małe pudełeczko i…
-Ange, kochanie, czy zostaniesz moją żoną?- Ange zabrakło słów… Takiego obrotu spraw się nie spodziewała.- Długo o tym myślałem…
-TAK!- wykrzyknęła w końcu, rzuciła się na szyję Jacka i złożyła mu namiętny pocałunek.
-Tego bym się nie spodziewał- szepnął Booth do Bones.
-A ja tak…- uśmiechnęła się.- Zdrowie kolejnej przyszłej młodej pary- krzyknęła i uniosła swoją szklankę z sokiem. Oczywiście wszyscy się przyłączyli.
-No pięknie, więc szykują nam się dwa wesela w Instytucie- powiedziała szczęśliwa Cam.- czy ktoś jeszcze chce nam coś powiedzieć?- popatrzyła na przyjaciół.
-Chyba dwie informacje o zaręczynach nam dzisiaj wystarczą- powiedział z uśmiechem Zack.
Długo jeszcze siedzieli w Royal Dinner. Śmiali się, rozmawiali, dwie zakochane pary nie odchodziły od siebie na krok. Cały wieczór byli wtuleni w siebie.
Narobili niezłego namieszania, ale nikt nie miał im tego za złe. Wszyscy cieszyli się ich szczęściem. Dopiero późną nocą wszyscy rozjechali się do domów. Szczęśliwi.


77.

Sprawa egipskiego gangu przybierała coraz bardziej niepokojącą formę. Rano rozdzwonił się telefon Bootha z informacją o znalezieniu kolejnych zwłok. Booth i Bones pojechali na miejsce. Booth nie chciał, żeby Bren jechała, ze względu na jej stan, ale nie udało mu się jej przekonać…

-Kobieta… wiek 17-26… takie same obrażenia jak u poprzednich ofiar…- zaczęła Bren.
-Znowu ten sukinsyn!- Booth był wyraźnie rozdrażniony.- Wymyka nam się to spod kontroli… Kilka dni temu zabił kobietę, dziś kolejna ofiara… Staje się coraz bardziej niebezpieczny…
-Zgadzam się, Booth. Jeśli szybko czegoś nie zrobimy… Dopadnie kolejną kobietę…
-Bones, co to jest?- wskazał długopisem, który trzymał w ręce, na małą karteczkę wystającą z kieszeni ofiary. Bren wyciągnęła ją i otworzyła…
-O nie…- powiedziała przerażona.
-Co?- Booth szybko założył rękawiczki i wziął kartkę od Bones.
-„Mam cię! Będzie więcej ofiar. Dr Temperance Brennan to będzie twoja wina. Uważaj na nią,  Seeley Booth. No Bones no bones…” 
-Booth, on wie… Oni wiedzą… Obserwują nas?
-Bones myślę, ze powinnaś odsunąć się od tej sprawy.
-Co? Nie, Booth! Nie pozwolę się zastraszyć!
-Bones, to nie są żarty! Boję się o ciebie. Oni mogą zrobić ci krzywdę.
-Booth, już nie raz mi grożono! Nie mogę przestać szukać. Wiesz, że, jeśli nie będziemy pracować wszyscy razem, możemy nigdy nie dowiedzieć się kto zabija te dziewczyny! Poza tym spójrz tutaj!- wskazała na klatkę piersiową ofiary.- Tu jest rana postrzałowa. Popełnili kolejny błąd! Zbliżamy się do rozwiązania. Nie mogę się teraz poddać.
-Bones…
-Nie, Booth. Nie pozwolę im na to! Wiedzą, ze ich znajdziemy, dlatego chcą mnie wystraszyć. Ale zanim pojawi się kolejna ofiara, dopadniemy ich! Są nowe ślady. Trzeba wszystko jak najszybciej przetransportować do Jeffersonian.
-Dobrze, Bones, ale nie spuszczę cię z oka.- powiedział, a po chwili krzyknął- Pakować wszystko i do Jeffersonian!

Godzinę później już byli w Laboratorium.
-Dobrze zachowane tkanki- zaczęła Cam- to znaczy, ze ofiara nie żyje od jakichś dwóch dni, może od wczoraj.  Nie ma rany wylotowej… to znaczy, ze pocisk został w ciele ofiary. Będziemy mogli zidentyfikować broń.
-Popełnili błąd- mówiła Brennan- Ta kobieta nie została zamordowana jak poprzednie. Możliwe, ze zrobiła coś, co im się nie spodobało.
-Może próbowała uciec?- zasugerowała Cam.
-To by tłumaczyło dlaczego została postrzelona, a nie podcięto jej gardła.- Bren kontynuowała.- Musimy wydostać kulę… sprawdzić dokładnie jaki to kaliber i przekazać te informację Boothowi. Będzie mógł znaleźć właściciela broni
Cam wyciągnęła ostrożnie kulę. Wszedł Hodgins.
-Dr Hodgins, dobrze że jesteś. Mamy tutaj kulę, którą natychmiast trzeba przebadać. Sprawdź czy są jakieś cząsteczki, które mogą nam pomóc.- powiedziała Cam, podając mu dowód.
-Już się robi, Dr Saroyan.- powiedział Jack, wziął kulę i wrócił do swojego gabinetu.
-Jak tylko przebadam tkanki, dam znać Dr Brennan.- Cam zwróciła się do Bones.
-Dobrze, Cam. Będę u siebie.- powiedziała i skierowała się do swojego gabinetu. Po drodze jednak wpadła na chwilę do Angeli.
-Hej, Ange
-Hej, sweety- odpowiedziała artystka.
-Coś nowego z tym śladem buta?
-Cały czas nad tym pracuję. To naprawdę mały ślad… ciężko jest cokolwiek dopasować. Właśnie przepuszczam zdjęcia przez program porównujący, ale trochę to potrwa.
-Mam nadzieję, że coś nam się rozjaśni w tej sprawie.
-Ja też, sweety.
-Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. To znaczy, wiesz, nie zdarzyło nam się jeszcze tak długo pracować nad jakąś sprawą i nie mieć żadnych nowych śladów. To frustrujące.
-Wiem. Ale w końcu coś mamy. Ślad tego buta, teraz pocisk. Nasz seryjny zabójca popełnia coraz więcej błędów. Źle dla niego, bo jego błędy pomogą nam w dotarciu do rozwiązania.
-Racja. Mam nadzieję, ze uda nam się w końcu ich dopaść.
-Słuchaj, sweety. Tak zmieniając temat.
-Tak?
-Nie miałabyś ochoty jutro na małe zakupy? Wiesz, sobota? Mogłybyśmy rozejrzeć się za jakimiś sukniami. W końcu niedługo nasze śluby.
-No tak… widzisz przez całą tą sprawę zapomniałam, ze nie mam jeszcze sukienki… Booth mówił, że znalazł już garnitur…
-Widzisz. To jak? Jutro o 10 pod centrum handlowym?
-Tak. Cieszę się, że ty i Hodgins też zdecydowaliście się na ślub.
-Ja też. A to dzięki tobie.
-Oj, Ange. Prędzej czy później sami byście do tego doszli.
-Może tak, może nie… Ale gdyby nie ty, nadal bawilibyśmy się w kotka i myszkę.
-Nie wiem co to znaczy- na twarzy Angeli zagościł uśmiech.
-To znaczy, ze ganialibyśmy za sobą i nie moglibyśmy się spotkać.
-Rozumiem. Muszę trochę jeszcze popracować nad swoim słownikiem- Bren uśmiechnęła się do przyjaciółki.
-A jak się czuje przyszła mama?- spytała po chwili Ange.
-Bardzo dobrze. Mdłości minęły, na szczęście. Ostatnio byłam u lekarza, dziecko rozwija się prawidłowo i… już nie mogę się doczekać, aż w końcu się urodzi. Nie wiem czy sobie poradzę, ale przecież mam Bootha przy sobie. On mnie wszystkiego nauczy.
-Bren, kochanie. Poradzisz sobie. Jestem tego pewna. A tak, jak coś zawsze masz Bootha.
-Ange, a kiedy ty i Jack zdecydujecie się na dziecko?- Bren zapytała bez ogródek.
-Na razie rozmawiamy o tym. Ale myślę, że jesteśmy gotowi. Właściwie… to już się staramy… odstawiłam tabletki antykoncepcyjne i zajmujemy się pracą nad małym człowieczkiem.
-Cudownie.
-Dr Brennan- Zack wpadł do gabinetu artystki
-Co się dzieje, Zack?- spytała Bren.
-Hodgins dopasował kulę.
-Już idę.- Bren wstała i poszli we trójkę do Jacka.
-To kaliber 38.- zaczął Hodgins- z cząsteczek, które znalazłem na pocisku wnioskuję, ze jest to nowa broń, widocznie niedawno zakupiona. Tutaj wydrukowałem wszystkie informacje- podał Bren kartkę.
-Dzięki, Jack. Powiadomię Bootha.- powiedziała Bones i wyszła.
-Booth?- powiedziała do słuchawki.
-Bones- odpowiedział- Coś nowego?
-Tak, mam dla ciebie informację dotyczące znalezionego pocisku, zaraz wyślę ci je mejlem.
- Dziękuję kochanie.- rozłączyli się.

Zbliżał się koniec dnia. Wreszcie udało im się coś ustalić. Mają kulę, po której może uda im się trafić do właściciela, wiedzą, ze morderca popełnił błąd. Kości jutro miały być oczyszczone. Co prawda jutro sobota, ale znając Bren, pojawi się po południu w Instytucie, żeby choć zerknąć na kości. Właściwie to każde z nich doszło do wniosku, ze skoro sprawa zaczyna robić się jaśniejsza,  nie powinni przerywać poszukiwań. Aby mieć choć trochę wolnego weekendu, umówili się na popołudnie. Może kolejny dzień przyniesie jakieś zmiany?
Przyniesie i to bardzo duże zmiany… tylko czy dobre? Jutro mieli się o tym przekonać.

Tym razem Booth został chwilę dłużej w FBI i nie mógł przyjechać po Bren. Zadzwonił jednak do Angeli i poprosił ją by ona i Hodgins odwieźli Bones do domu.
-Sweety zbieraj się!- krzyknęła wchodząc do gabinetu Bones.
-Co?- spytała zaskoczona.
-Jedziesz ze mną i Jackiem. Booth dzwonił i prosił żebyśmy odwieźli cię do domu. Bezpiecznie.
-Nie trzeba, Ange.
-Bren, obiecałam to Boothowi. Nie spieraj się ze mną, bo nic ci to nie da. Jack czeka w samochodzie.
-Ale..
-Nie marudź, tylko chodź ze mną- zdjęła Bren fartuch, podała torbę i siłą wyprowadziła z Instytutu. Wyszły przed budynek wciąż rozmawiając o swoim szczęściu.
-Naprawdę sweety, uważam, że ciąża jest super. Wtedy naprawdę czujesz, że jesteś kobietą.
-Tak, Ange to prawda.
-Nosisz pod sercem małego człowieka i czujesz, ze jest twoje, to takie piękne…- nie przerywały rozmowy i podążały w kierunku samochodu Hodginsa. Nawet nie zauważyły, że niedaleko w cieniu stoi Kyle… Pochłonięte rozmową o ciąży wsiadły do samochodu i chwilę potem ruszyli…
-Ciąża?- spytał sam siebie Kyle.- To chyba już nie mam o czym z tobą rozmawiać Tempe… Myślałem, ze… - spuścił głowę i odszedł. Nie było mu dane porozmawiać z Brennan. Zastanawiało go tylko, o czyjej ciąży rozmawiały przyjaciółki…


78.

Nadszedł dzień wielkich zmian…
Wszystko zaczęło się od porannych zakupów.
Booth odwiózł Bones pod Centrum Handlowe.
-Uważaj na siebie, kochanie.- powiedział.
-Będę z Angelą, Booth. Nic mi nie będzie.- odpowiedziała spokojnym głosem.
-Może jednak pójdę z wami?
-Booth, mamy znaleźć suknię ślubną. Ange mówiła, że pan młody nie może widzieć swojej przyszłej żony w sukni, bo to przynosi pecha. Nie do końca rozumiem sens tego, ale Ange na pewno nie pozwoli ci na chodzenie za nami.
-Dobrze, słonko. Tylko zadzwoń, jak będziecie wracać. Przyjadę po was.
-Obiecuję, ze zadzwonię.
-Sweety- Bren odwróciła się i zobaczyła idącą w ich kierunku przyjaciółkę.
-Pa, kochanie- szepnęła do Bootha i pocałowała go na pożegnanie.
-Pa. Bądź ostrożna.
-Będę. Obiecuję- dodała widząc minę Bootha.
-Dobrze. Widzimy się później.
-Tak.- Bren pomachała jeszcze Boothowi, kiedy odjeżdżał.
-I jak, sweety? Gotowa na podbój? Sklepów oczywiście- uśmiechnęła się łobuzersko do Bones.
-Gotowa- odpowiedziała tym samym. I obie panie ruszyły na poszukiwana sukni. Po jakichś dwóch godzinach
-To jest to, sweety!- krzyknęła uradowana artystka widząc Bren, która właśnie wyszła z przymierzalni.
-No nie wiem, Ange… nie jest zbyt… no wiesz… dziwna?- spytała Bones z wątpliwością w głosie.
-A widziałaś się w lustrze?
-Tak.
-Chyba nie. Spójrz jeszcze raz- zaprowadziła przyjaciółkę przed duże lustro.- teraz popatrz jeszcze raz. Jak Booth zobaczy cię w czymś takim… będzie mu potrzebna reanimacja.
-Myślisz?- Bren uśmiechnęła się i odwróciła tyłem, by zobaczyć jak układa się sukienka.
-Zdecydowanie. Ten jasny błękit doskonale podkreśla kolor twoich oczu, nie jest zbyt wulgarna, nie jest zbyt skromna, po prostu cudo. A poza tym idealnie podkreśla twoją talię i lekko zaokrąglony brzuszek. Eksponuje twoje ramiona… Nie ma co! To z pewnością jest idealna sukienka dla ciebie.
-Wygląda pani czarująco- powiedziała sprzedawczyni.- Idealna sukienka.
-Tak pani myśli?- spytała Bren.
-Z całą pewnością. Przyszły pan młody padnie, jak panią zobaczy.- dodała.
-To samo powiedziała Ange.
-Widzisz, skoro dwie kobiety mówią ci to samo, to znaczy, ze mają rację. Bierzemy tą sukienkę!- krzyknęła zadowolona artystka.
-A ty Ange? Znalazłaś coś?- spytała po chwili Bones.
-Upatrzyłam sobie jedną… Zaraz ją przymierzę. Ty ściągaj tą sukienkę i bierz ją, a ja w tym czasie przymierzę moją.- powiedziała i wskoczyła do przymierzalni. Bren zrobiła to samo. Po chwili wyszła z sukienką w ręce i podała ją sprzedawczyni.
-Już pakuję. Bardzo dobry wybór.- powiedziała kobieta i zabrała się za pakowanie sukni.
-Zaraz podejdę, sprawdzę czy przyjaciółka już przymierzyła swoją- powiedziała Bones i skierowała się do przymierzalni, w której była Angela.
-I jak, Ange? Już?
-Już prawie- odpowiedziała artystka. Po chwili wyszła…
-Ange… to jest… niesamowite…- powiedziała zachwycona Bren, gdy ujrzała Angelę.
-Prawda?
-Jack też będzie potrzebował reanimacji- uśmiechnęła się do artystki.
-O to mi właśnie chodziło.- suknia Ange miała tradycyjny biały kolor. Również podkreślała talię. Ramiona nie były zakryte. Przód sukni i tył łączyła wstążka, przechodząca na ukos, zakończona dużą kokardą. Suknia również była nie zbyt skromna, ale też nie wyzywająca, w końcu to ślub.
-Biorę ją!- krzyknęła uradowana Angela.
-Również bardzo dobry wybór- wtrąciła się sprzedawczyni.- Ci mężczyźni mają wielkie szczęście mając takie kobiety, jak panie- uśmiechnęła się serdecznie- Czuję, ze obaj będą potrzebować reanimacji… Padną jak kłody, jak tylko na panie spojrzą.
-O to chodzi- powiedziały zgodnie przyjaciółki.
Ange wróciła do przymierzalni, po chwili obie panie wyszły ze sklepu z najlepszym zakupem. Bardzo udany wypad. Obie znalazły odpowiednie suknie. Brakowało jeszcze tylko kilku dodatków. Ale to później. Teraz powinny pojechać do Jeffersonian. Bren zadzwoniła po Bootha i razem z Ange wyszły przed Dom Handlowy. Niedaleko był parking. Tam umówiły się z Boothem. Pod centrum nie było już miejsca na parkowanie.
Na parkingu o dziwo było dosyć pusto. Trochę dalej, zaparkował jeden pan, ale szybko zniknął w drzwiach prowadzących do centrum
-Ach, to się nazywają udane zakupy, sweety- Angela była widocznie rozpromieniona.
-Oj, tak Ange. Cieszę się, że poszłyśmy razem. Ślub za tydzień, nie mogę się doczekać miny B…- nie dokończyła. Poczuła silne uderzenie z tyłu głowy i przed jej oczami pojawiła się ciemność.


79.

Booth przyjechał na umówione spotkanie. Ale to co zobaczył przyprawiło go o gęsią skórkę. Nie wiadomo dlaczego pojawiło się pogotowie, dookoła było mnóstwo gapiów. Booth szybko wybiegł z samochodu i już był w miejscu zamieszania.
-FBI!- krzyczał i wymachiwał swoją odznaką- proszę zrobić przejście- przedarł się wreszcie przez zgromadzonych ludzi. To co zobaczył sprawiło, że serce mu zamarło. Angela leżała na ziemi, z jej głowy sączyła się krew. Jakiś sanitariusz właśnie ją opatrywał. Była nieprzytomna. Jedno się nie zgadzało…
-Gdzie Bones?- krzyknął do sanitariuszy.
-Bones?- odpowiedział któryś.
-Dr Temperance Brennan!
-Nie wiem.
-Były razem na zakupach… to jest…- spojrzał na torebkę leżącą niedaleko Angeli- to jest jej torebka!
-Zna pan tą kobietę?
-Tak. To Angela Montenegro. Z nią była moja narzeczona Temperance Brennan!
-Kiedy tutaj przyjechaliśmy nie było nikogo innego.
-Przepraszam… proszę pana- z tłumu wyszła jakaś kobieta.- Wydaje mi się, ze coś widziałam.
-Tak?- Booth podszedł do niej.
-To ja zadzwoniłam po pogotowie. Wydaje mi się, ze widziałam jakichś zamaskowanych mężczyzn, którzy ciągną jakąś nieprzytomną kobietę do samochodu…
-Jak wyglądała ta kobieta?
-Długie włosy… bardzo szczupła… wydaje mi się, ze miała na sobie bordową sukienkę… i szary płaszcz…
-Bones! Nie!- Booth czuł jak coś w nim pęka.- Bardzo panią proszę… Niech pojedzie pani do siedziby FBI i złoży zeznania, dobrze? Każda informacja może być przydatna.
-Dobrze. Zrobię to. Znał pan ją?
-To moja narzeczona- Booth czuł, ze nie potrafi już powstrzymać łez.
-O Boże… tak mi przykro.- powiedziała kobieta.
-Proszę, niech pani pojedzie i złoży zeznania. Może widziała pani coś, co pomoże nam w śledztwie.
-Już jadę…- kobieta odwróciła się, wsiadła w samochód i ruszyła do siedziby FBI.
-Co z nią?- spytał załamany Booth, kiedy podszedł do sanitariuszy.
-Uraz głowy, ale nie poważny. Wyjdzie z tego, ale musimy zabrać ją do szpitala.- odpowiedział mężczyzna. To było kilka minut, pogotowie zabrało nieprzytomną Angelę i jechali na sygnale do szpitala.
Booth zadzwonił po wsparcie. Jak najszybciej trzeba było zabezpieczyć miejsce zbrodni. Zadzwonił do Jacka i powiedział mu co się stało. Hodgins oczywiście rzucił wszystko i poleciał do szpitala, zaopiekować się narzeczoną. Seeley zadzwonił po Cam i Zacka. Oboje szybko dołączyli do niego i od razu zaczęli szukać jakichkolwiek śladów. Coś co pomoże im trafić na ślad porywaczy.
-Booth… znajdziemy ją- powiedziała Cam zbliżając się do przyjaciela.
-Jak mogłem zostawić ją samą?! Przecież wiedziałem, ze coś…- nie był w stanie dokończyć.
-Seeley. To nie jest twoja wina, słyszysz?
-A czyja?! Znowu ją zawiodłem!
-Nie zawiodłeś. Była z Angelą. Kto by pomyślał, że porywacze zaatakują Brennan?
-Ja powinienem to przewidzieć! Powinienem być przy niej.
-Booth…
-Po prostu… róbmy co do nas należy. Musimy ją jak najszybciej znaleźć.
-Oczywiście.
Pobrali próbki, zrobili zdjęcia, przesłuchali ludzi. Większość nic nie widziała, nic nie słyszała. Zbiegli się dopiero w momencie, kiedy usłyszeli sygnał karetki.
Po dokładnym przebadaniu miejsca, udali się do Jeffersonian.
Booth poszedł do gabinetu Tempe. Gdy tylko wszedł jego uwagę przyciągnął list leżący na jej biurku. Wyciągnął z szuflady Bones rękawiczki, założył i otworzył list.
Tym razem treść kierowana była do niego.
„Seeley Booth ostrzegaliśmy! Nie powinna mieszać się w nasze sprawy. Źle, że zbliżyła się do rozwiązania tej zagadki. Już nigdy jej nie zobaczysz. Możesz być pewien. Nie dostaniesz jej! Teraz twoja ukochana pani antropolog dołączy do pozostałych kobiet! Nie próbuj jej szukać! Możesz powiedzieć żegnaj Temperance Brennan”.
Booth opadł na krzesło.
-Mają ją… Boże… Temperance… muszę cię znaleźć zanim…- szybko zebrał siły i pobiegł do pracujących przyjaciół
-Mają ją! Ten gang! To wszystko jest powiązane z tą cholerną sprawą!- krzyczał.- To leżało na jej biurku!- pokazał wszystkim list. Zamarli.
-Musimy jak najszybciej dowiedzieć się kim są! Muszę ich uratować- mówił Booth coraz bardziej zestresowany.
-Ich?- spytała Cam, Zack i Hodgins.
-Tak- wiedział, że już tego nie ukryje. Najprościej jest to po prostu powiedzieć- tak, ich. Bones jest w ciąży- wszyscy wpatrywali się w niego ze zdziwionymi i przerażonymi minami.- tak, jest w ciąży. Nosi w sobie nasze dziecko. Jestem ojcem i muszę ich uratować. Jeśli to ten sam człowiek… musimy się pospieszyć. Nie pozwolę im na odebranie mi dwóch najważniejszych osób w moim życiu.
-Boże… - powiedziała nagle Cam.
-Co?!
-To wszystko się ze sobą łączy…
-Co się łączy Camille?!
-Antropologia sądowa, Egipt… ciąże… Wszystkie ofiary mają coś wspólnego z antropologią, albo ją studiowały, albo pracowały, albo ją porzuciły… Każda z nich była w Egipcie, na szkoleniu, na praktykach, w pracy… każda kobieta była w ciąży… każda… każda straciła rodzinę w młodości…
-Musimy wiedzieć więcej!
Wszyscy zabrali się do pracy. Nikt nie spocznie dopóki nie dowiedzą się co stało się z Brennan. Dopóki nie znajdą jakichś śladów, czegokolwiek…


80.

Brennan obudziła się. Dookoła było cicho, ciemno i wilgotno.. Leżała związana pod ścianą.
Nie mogła zlokalizować gdzie jest, ani przypomnieć sobie coś się stało.
Po chwili do pomieszczenia wpadł promień światła, usłyszała jak otwierają się drzwi… potem jakieś głosy.
-Tak jak prosiłeś szefie, jest cała.- powiedział męski głos.
-Dobra robota- odpowiedział drugi.
-Kiedy ją zabijemy?
-Jeszcze nie teraz. Mam coś do zrobienia. Jeszcze mi się przyda…
Po chwili głosy ucichły, zamknęły się drzwi i Bren znów została sama.
„Gdzie ja jestem?” myślała… „Co się stało… nic nie pamiętam… dlaczego boli mnie głowa…”

Tym czasem w Instytucie.
-Przyda się wam moja pomoc- powiedziała Angela wchodząc na platformę.
-Ange, co ty tu robisz?!- krzyknął Hodgins- Miałaś leżeć w szpitalu! Tak szybko cię wypuścili? Przecież powiedzieli, ze…
-Uciekłam.- przyznała się.
-Ange!
-Jack! Moja najlepsza przyjaciółka została porwana! Nie mogę leżeć spokojnie w szpitalu, wiedząc, że gdzieś tam Brennan może walczyć o życie! Nikt mi tego nie zabroni! Nie wrócę tam dopóki nie rozwiążemy tej cholernej sprawy!
-Dobrze… Więc bierzmy się do pracy.
-Dobrze, burza mózgów. Niech każdy zabierze się do przebadania wszystkiego jeszcze raz.- zaczęła Cam.- Musimy działać szybko. Za godzinę spotykamy się wszyscy w gabinecie Angeli i interpretujemy wszystko razem. Każdy najdrobniejszy szczegół jest ważny. Więc skupcie się wszyscy i do roboty. Tutaj chodzi o życie naszej przyjaciółki!- nikomu nie trzeba było powtarzać dwa razy. Od razu pobiegli do swoich stanowisk i zaczęli badania.
Po godzinie spotkali się w gabinecie Angeli.

-Ok. Zaczynamy. Po kolei przedstawiamy wszystkie informacje jakie mamy, może uda nam się coś z tego wyciągnąć. Może ja zacznę- mówiła Cam.- Pierwsze pięć ofiar Susan Ivey, Elizabeth Laventza, Justine Moret, Kathy Mes oraz  Maggie Keths zostały zabite przez poderżniecie gardła. Wiemy na pewno, że to było przyczyną śmierci, a nie uderzenie głową o betonową podłogę. Wokół ran widać było ślady obfitego krwawienia, co znaczy, że ofiary żyły. Z ran ciętych zadany po śmierci wypływa niewiele krwi. Wiemy też, ze rany cięte pochodzą od narzędzi ostrych, i ostrokrawędzistych, co zauważył Zack.  Na podstawie śladów pozostałych na tkankach nie możemy określić narzędzia zbrodni, ale Zack znalazł ślady na kręgarz szyjnych. To znaczy, ze ostrze musiało głęboko wejść w szyję. To może nam sugerować, że ostrze musiało być dłuższe niż przeciętny nóż kieszonkowy. Odrzucamy go zatem jako narzędzie zbrodni.  Rany były płatowe, różna wielkość płata, obecne otarcie naskórka na brzegu stabilnym, co oznaczało, ze nastąpiła przy stycznym działaniu narzędzia. Napastnik stał z tyłu ofiary, złapał ją z całej siły w okolicach ramion, na co wskazują uszkodzenia obojczyka. Prawą ręką o tak…- pokazuje na Zacku- przeciągnął ostrzem po gardle ofiary. Linia cięcia i zagłębienia ostrza wskazują nam prawą rękę- dodała widząc minę Bootha. – Szósta ofiara , którą Angela zidentyfikowała jako Marthę Suls, nie została zamordowana przez podcięcie gardła. Znaleźliśmy ranę postrzałową. Jest rana wlotowa, kanał postrzałowy i brak rany wylotowej, znaleźliśmy pocisk w ciele ofiary. Hodgins zbadał pocisk…
-Tak. FBI, wciąż szuka właściciela.- dodał Booth.
-Tak. Strzał został oddany z odległości- kontynuowała Cam- Widoczny rąbek otarcia naskórka, rąbek zabrudzenia i rozrzut prochu. Otwór wylotowy odpowiadał wielkością kalibrowi pocisku. Stąd wnioskujemy, że ofiara próbowała uciekać. Morderca wystraszył się i ją postrzelił. To był błąd. Nie miał w planie jej zabijać… tutaj…- wskazała na zdjęcia rentgenowskie klaki piersiowej- widać, że kula przeszła przez chrząstkę czwartego żebra pod kątem, dotarła aż do trzonu mostka… to wystarczyło, żeby ofiara się wykrwawiła na śmierć.
Wyniki toksykologiczne u każdej z ofiar wykazały zawartość tych samych narkotyków- kokaina i heroina w tych samych stężeniach. W żadnym wypadku dawka nie była śmiertelna.
-Tak. Jeśli chodzi o betonową podłogę. Przebadałem dokładnie- wtrącił się Hodgins- próbki z każdej z ofiar i mogę potwierdzić, ze są dokładnie takie same, co znaczy, ze mamy jedno miejsce zbrodni…
-Którego nie możemy znaleźć- dodał cicho Booth.
-Taka sama ilość cementu, żwiru, piasku, wody… ale właśnie zidentyfikowałem jedną cząsteczkę, która była inna niż w tradycyjnych betonach. Polimery. Beton polimerowy zamiast cementu zawiera polimery, stosuje się go w sytuacjach, gdy konieczne jest uzyskanie w krótkim czasie betonu o wysokiej wytrzymałości i niskiej kurczliwości podczas wiązania. To może nam trochę zawęzić pole poszukiwań.
-Dobra robota Hodgins- powiedziała Cam.
-Wrzuciłem właśnie informacje w program szukający… trwa przeszukiwanie wszelkich budynków w DC, które posiadają podłogi zrobione z betonu polimerowego. Jednak jak wychodziłem… już pojawiło się ok. 80 pozycji. To wciąż za dużo… a szukanie jeszcze się nie zakończyło.. nie wiem czy to nam w czymś pomoże… niestety…
-Zack?- powiedziała Cam.
-Jak już powiedziała Dr Saroyan na kręgach szyjnych są wyraźne ślady jakiegoś ostrza. Zrobiłem odlew i mam wzór… narzędzia zbrodni. Niestety po sprawdzeniu wszelkich możliwych ostrzy czy noży.. nie udało mi się nic dopasować. Ślady są dość nieregularne. To musiał być jakiś przetworzony nóż, zmieniony… Ktoś zadbał o to, żeby nie móc dopasować żadnego ze znanych noży.
-Więc to możliwe, ze to jest jakiś normalny, popularny, zwykły nóż, tyko jakoś przetworzony?- spytał Booth.
-Dokładnie tak. Jeśli nie znajdziemy tego właściwego… nic nam to nie da. Nie trafimy do właściciela.
-Czyli jesteśmy w dupie- skwitował Booth.
-Booth… Wszyscy staramy się jak możemy… Nam też zależy na uratowaniu Dr Brennan- powiedziała Cam.
-Wiem. Przepraszam. Mówcie dalej.
-Więc…- zaczęła panna Montenegro- zaczęłam pracę nad śladem tego buta i…- wcisnęła kilka guzików na komputerze i wyświetlił im się obraz- Na razie udało się zrobić tyle. Mamy kawałek śladu podeszwy. Przepuściłam to przez program porównujący i znalazłam kilka możliwości. Mógł to być… albo but wojskowy, albo coś w rodzaju traperów, glanów lub butów górskich… - przerwał im telefon Bootha.
-Booth?- rzucił do słuchawki.- Już jadę.
-Co się dzieje?- spytała Angela widząc przerażenie na twarzy Agenta.
-Znaleźli kolejne ciało… Cam?
-Oczywiście.- dopowiedziała patolog i zabrała swoje rzeczy.- Pracujcie dalej. Na razie mimo tylu informacji nie zbliżyliśmy się do rozwiązania…
Cam i Booth pojechali na miejsce, gdzie znaleziono kolejne zwłoki.
-Żeby to nie była…- Ange nie dokończyła. Wszyscy byli przerażeni. Dobrze wiedzieli, ze teraz Bren jest w rękach porywaczy.


81.

Na miejscu.
-Nie… nie mogę- powiedział Booth wysiadając z samochodu.
-Booth, co się dzieje?- spytała Cam.
-Nie mogę tam podejść…
-Dobrze.
Cam ruszyła w kierunku ciała. Obejrzała dokładnie szczątki i wróciła do Bootha.
-Kobieta w ciąży zaawansowanej. Wiek pomiędzy 17- 22. Kolejna ofiara naszego mordercy. Ale to nie jest…
-Dobrze. Dziękuję Cam. I przepraszam…- powiedział Booth- To znaczy, że żyje…. Zabieramy ciało do Jeffersonian!- krzyknął.
-Znajdziemy ją, Booth- dodała Cam wsiadając do SUV’a.
-Wiem, Cam. Wiem.
Wrócili do Laboratorium.

Zbliżała się noc, ale nikt nie przerwał badań. 


82.

W tym czasie gdzieś indziej…

Do pomieszczenia, w którym leżała związana Brennan wszedł mężczyzna
-Witam, kochanie- powiedział. Bren miała wrażenie, ze dobrze zna ten głos.
-Gdzie ja jestem?- cicho spytała.
-Teraz? W piwnicy. Ale nie martw się, nie zawsze tu będziesz. Mam pewne plany, co do ciebie- podszedł bliżej.
-Znam twój głos…- powiedziała i w tej chwili ukazała jej się dobrze znana twarz.- Kyle?
-Tak, to ja.
-Kyle… Dlaczego?
-Należę do gangu. Byłaś naszym celem.
-To znaczy, że…
-To znaczy, że spotykałem się z tobą, żeby się do ciebie zbliżyć, poznać… Chociaż nie przewidywałem, ze mogę do ciebie coś poczuć. Gdyby nie to już dawno dołączyłabyś do innych ofiar.
-Nie rozumiem…
-To znaczy, ze gdybym się w tobie nie zakochał już dawno byłabyś martwa. To cię nie ominie, ale trochę to opóźnimy. Może gdybyś nie odeszła do tego agencika, bylibyśmy razem. Nie planowałbym morderstwa ukochanej. Ale teraz wszystko się zmieniło.
-Więc dlaczego mnie nie zabiłeś?
-Mówiłem ci, jeszcze cię potrzebuję. Ale kiedy nie będziesz mi potrzebna, zabiję cię.
-Booth nigdy ci na to nie pozwoli.
-Nie byliście w stanie rozwiązać poprzednich morderstw. Tych też nie rozwiążecie. O tobie też nikt się nie dowie, kochanie…
-Nie mów tak do mnie… Tylko Booth może tak do mnie mówić…
-Nie prosiłem cię o odpowiedź. Siedź cicho, bo się zdenerwuję! A to nie będzie oznaczało dla ciebie nic dobrego!- wrzasnął i po chwili wyszedł z piwnicy.


83.

Przez całą noc  nikt nie opuścił Jeffersonian. Zaopatrzyli się w dużą ilość kawy i pracowali.
Booth przysnął na chwilę na krześle czekając na jakąś informację. Obudził go telefon.
-Booth?
-Dzień dobry. Dzwonię z hospicjum na Rose Red… Mam coś dla pana. Coś ważnego.- odezwał się głos w słuchawce.- Informacje od Petera Moreta.
-Już jadę.- rozłączył się, poszedł poinformować przyjaciół, że musi odebrać jakieś informacje od brata jednej z ofiar. Podobno to ważne. Pół godziny później już był na Rose Red.
-Dzień dobry, Agencie Booth- zaczęła sekretarka- to ja dzwoniłam do pana.
-Dzień dobry. Co to za informacje?- spytał Booth.
-Peter Moret zmarł wczoraj wieczorem…
-Bardzo mi przykro…
-…proszę za mną. Zostawił coś dla pana.- poszli do pokoju, w którym jeszcze niedawno leżał Peter.
-Proszę.- podała mu kopertę.
-Dziękuję- na kopercie było jego imię i nazwisko. Otworzył kopertę i… wyjął obraz, który się w niej znajdował.
-Boże…- Booth był przerażony. Na obrazie namalowana była kobieta… to z pewnością była Brennan… Dokładnie taki sam obraz, jak pokazał im poprzednim razem. Rana na szyi i nóż we krwi… dookoła jakieś dziwne znaki, których Booth nie był w stanie rozszyfrować.- Temperance…
-Czy to nie jest ta kobieta, która ostatnio była tutaj z panem?- sekretarka widocznie się wystraszyła.
-Tak… Temperance Brennan…
-Ten obraz jest przerażający… Jakby… Czy coś się stało?- spytała widząc, jak Booth się trzęsie z nerwów.
-Peter… przeczuwał to… tak jak było to z jego siostrą… Wiedział, że Bones grozi niebezpieczeństwo…
-Niebezpieczeństwo?
-Tak… Dr Brennan została porwana… Peter to wiedział… mówił ostatnio, ze zdarza mu się podczas rysowania wpaść w trans i widzieć przyszłość…
-Boże!- kobieta przestraszyła się nie na żarty.
-Dziękuję pani bardzo za przekazanie…- podniósł obraz do góry.- Muszę wracać. Muszę znaleźć tych sukinsynów.
-Agencie Booth? Wierzę, że ją znajdziecie. Całą.- powiedziała na pożegnanie.
-Dziękuję pani bardzo. Do widzenia.- pożegnał się i wyszedł.

JEFFERSONIAN

-Potrzebuję, żeby ktoś szybko się tym zajął!- krzyknął na samym wejściu Booth.
-Co to takiego?- spytała Cam.
-Obraz, namalowany przez brata Justine Moret- opowiedział im pokrótce całą historię Petera.- Takie znaki nie pojawiły się na wcześniejszym obrazie chłopaka- wskazał na dziwne symbole dookoła Bren.- One muszą coś znaczyć. Może to nas naprowadzi na jakiś ślad.
-Zajmę się tym- powiedziała Angela, wzięła obraz od Bootha i pognała do swojego gabinetu. Znowu rozdzwonił się telefon Bootha.
-Booth?
-Agencie Booth. Mówi Cullen- odezwał się głos z drugiej strony.
-Tak szefie?
-Musi pan jak najszybciej przyjechać do FBI. Ktoś tu na pana czeka. Mówi, ze widział coś w dniu porwania Dr Brennan. Mamy też wyniki badań pocisku.
-Zaraz będę.- szybko się rozłączył- muszę lecieć do FBI, mają jakiegoś świadka. Niedługo wracam- rzucił do zgromadzonych i wybiegł z Jeffersonian.


84.

-Jesteśmy tacy sami, kochanie.- zaczął Kyle wchodząc do piwnicy- To samo przeżyliśmy. Nasi rodzice nas zostawili. Każda osoba, którą kochaliśmy, która, jak nam się wydawało nas kochała, odeszła, opuściła nas.- mówił Kyle.
-Nie jesteśmy tacy sami! Ja nie morduję ludzi! Nie morduję matek i ich dzieci! I mam osoby które mnie kochają!- krzyczała zdenerwowana Bren. Jak on w ogóle mógł ich porównywać do siebie.
-Tak ci się wydaje. To zemsta. Nie mów, że nigdy o tym nie myślałaś?
-Brzydzę się tobą! Wywołujesz u mnie mdłości!
-Nigdy więcej tak do mnie nie mów, suko!- krzyknął i uderzył ją w twarz- Zresztą kiedy się kochaliśmy mówiłaś coś innego. Byłaś zachwycona. Uprawialiśmy seks każdego dnia, właściwie nie wychodziliśmy z sypialni.
-Gdybym wiedziała… nigdy bym się z tobą nie przespała! Jesteś odrażający!
-A poza tym ty też zabiłaś człowieka- nie zwrócił uwagi na jej poprzednie słowa.
-W obronie własnej!
-Zabiłaś! To się liczy! Mamy ze sobą wiele wspólnego.
-Nic! Nie mamy ze sobą nic wspólnego!- znów krzyknęła.
-Mamy! A ty będziesz ze mną, czy tego chcesz, czy nie!- podniósł ją z ziemi i przyciągnął do siebie.- Chodź ze mną. Chcę cię znowu poczuć.
-Nigdy!- próbowała się wyszarpać, ale była zbyt słaba, a więzy na nadgarstkach i stopach wcale jej tego nie ułatwiały.
-Jesteś moja!
-Nie! Jestem Bootha! Tylko jego! Nigdy z tobą nie będę! Nigdy!
-Zobaczymy… kochanie- próbował ją pocałować, Bren jednak odwróciła głowę. Kyle jedną ręką złapał ją za szyję, a drugą wciąż trzymał, by mi się nie wyrwała i pocałował ją, wbrew jej woli. Bren nadal próbowała się wyszarpać, ale on był zbyt silny. Rozpłakała się, nie mogła złapać tchu.- Tak lepiej, złotko. A teraz…- przesunął rękę na jej dekolt.
-Nie..- Bren nadal płakała.
-Nie chciałaś być ze mną po dobroci, to teraz sam wezmę to co mi się należy.- Podniósł ją i poszedł na górę do ładnie urządzonego pokoju. Na środku stało duże łóżko, zupełnie takie samo, jak to, na którym po raz pierwszy była z Boothem… Taka sama pościel… czyżby już wcześniej ja obserwował? Jak długo to trwało? Czemu chciał ją skrzywdzić? Czemu chciał zbezcześcić wspomnienia jej pierwszej nocy z Boothem, która była początkiem ich największego szczęścia… początkiem nowego życia, które rozwijało się teraz pod jej sercem?
Położył ją na łóżku i usiadł na niej. Powoli zaczął błądzić rękoma po jej ciele. Teraz dotykał jej brzucha, Bren przeszła fala strachu… Żaby się nie zorientował, że jest ciąży… nie wiadomo co może im zrobić… Kyle pieścił jej brzuch, jeżeli tak można nazwać czynność, która nie sprawia przyjemności, a w tym momencie tylko napawa strachem i obrzydzeniem…
Po chwili wyczuwa drobną wypukłość…
-No proszę. To te twoje nocne kolacyjki z Agentem Boothem…- zauważył dziwną minę Bones. Chciała ukryć prawdę, o której on już słyszał, ale musiał się przekonać. Teraz nie dał się zmylić- Chyba że…- złapał ją za włosy i uniósł jej głowę do góry- naprawdę jesteś w ciąży! Czyje to dziecko?! – krzyczał i zaciskał mocniej pięść, Bren milczała- Pytam się czyje to dziecko?!- Bren nadal nie odpowiadała- Nic nie mówisz?!- uderzył ją z całej siły w twarz. Z jej skroni spłynęła krew.- czy to moje dziecko?! To możliwe, byliśmy razem, jakiś czas temu! Pytam, czy to moje dziecko?!-  Brennan milczała, zaciskając zęby. Z jej oka spłynęła łza. - To dziecko tego agenta, tak?! Odpowiadaj suko, jak cię pytam!- znowu uderzył ja w twarz. Bren czuła jak puchnie jej policzek. Kolejna łza spłynęła z oka.- Ty wredna, suko! Umawiałaś się ze mną! A teraz nosisz dziecko tego sukinsyna!- wpadł w szał.
-Nie nazywaj go tak!- powiedziała Bren i otrzymała kolejny cios…
-Nie mów mi co mam robić!- krzyczał- Możesz być pewna, ze nigdy nie urodzisz tego dziecka! Ja ci to obiecuję, a ja dotrzymuję słowa! Ten twój Booth nigdy nie dowie się co się stało tobie i twojemu dziecku!- podniósł ją za ramiona do góry i krzyczał jej w twarz-  Nikt nigdy się nie dowie gdzie i jak zginęłaś, już ja się o to postaram! Nikt już nigdy cię nie zobaczy!- wpadł w jeszcze większą furię. Szarpnął ją, wziął na ręce, z powrotem zaniósł do piwnicy i rzucił na podłogę-  Jeszcze z tobą nie skończyłem! Teraz nie mogę na ciebie patrzeć, ale wrócę po ciebie! A jak już z tobą skończę i nie będziesz mi potrzebna, zabiję cię! Zabiję was!- z całej siły kopnął ją w brzuch, gdzie rozwijało się nowe życie. Brennan skuliła się z bólu, a z jej oczu pociekły łzy. Dlaczego los tak ją karze? Czemu w momencie, w którym zrozumiała czym jest miłość, otworzyła swe serce przed Boothem, zaufała… zaszła w ciążę z ukochanym mężczyzną… czemu teraz ma to wszystko stracić? „Boga jednak nie ma, Booth” pomyślała „Nie zabierałby nam szczęścia, gdyby istniał” czuła jak jej głowa robi się coraz cięższa. Upadając uderzyła nią o betonową podłogę. Trzymała ręce na brzuchu
„Przepraszam kochanie, ze nie jestem w stanie sprowadzić cię na świat… przepraszam, ze nie zobaczysz swojego taty…” po tych słowach straciła przytomność. Nie do końca tak myślała. W głębi duszy i serca wierzyła, ze Booth ją uratuje, czuła że jej szuka… tylko czy zdąży?


85.

SIEDZIBA FBI

-U pana w biurze- powiedział Cullen, jak tylko Booth wbiegł do budynku.
-Dziękuję- odpowiedział i szybko udał się do swojego biura. Tam zauważył chłopca. Mały blondynek, ubrany w zwykłą granatową bluzę, trochę za duże spodnie i adidasy. Na jego twarzy malowało się przerażenie.
-Cześć- Booth zaczął przyjaźnie widząc, ze mały i tak się boi.
-Dzień dobry- odpowiedział.
-Jestem Agent Specjalny Seeley Booth. A ty jak się nazywasz?- uklęknął koło chłopca.
-Michael. Michael Cun.
-Michael. Posłuchaj, powiedziano mi, ze widziałeś coś ostatni na parkingu przy centrum handlowym. Opowiesz mi o tym?
-Tak, proszę pana. Uciekłem mamie i chciałem dla zabawy schować się za samochodem. Siedziałem tam i śmiałem się, że mama nie może mnie znaleźć… to było złe… ale…
-Ale?
-Wtedy zauważyłem te dwie ładne panie, które wyglądały na bardzo szczęśliwe. Chyba cieszyły się ze swoich zakupów… I…- chłopiec rozpłakał się.
-Spokojnie, Michael. Powiedz co się stało później?
--Ja… Widziałem jak… jak dwóch mężczyzn w maskach… podbiega do nich i uderza… je w głowy… one upadły… już nie były szczęśliwe… i wtedy tą jedną ładną panią… zabrali do samochodu i uciekli…
-Pamiętasz może jak wyglądał ten samochód?
-To była… bordowa furgonetka… z żółtym znaczkiem na… z tyłu samochodu…
-Widziałeś ten znaczek? Potrafisz go opisać?
-To wyglądało jak oko… tak mi się skojarzyło z… okiem Horusa… ostatni w szkole rozmawialiśmy o znakach… takich egipskich i zapamiętałem to… bo bardzo mi się spodobała ta lekcja… i… ja tak strasznie się bałem…
-Spokojnie, Michael… spokojnie. Nie musisz się bać. Nic ci nie grozi.
-Samochód nie miał tablicy rejestracyjnej. Chciałem zapamiętać… ale jej nie było… i wydaje mi się, że jeden z nich coś powiedział do drugiego… coś… w stylu… „szef będzie z nas dumny”, „zabieramy ją do piwnicy śmierci”. Nie chcę żeby zrobili tej pani krzywdę. Ona była taka ładna i… taka szczęśliwa… potem pojawiła się karetka i… uciekłem do mamy.
-Michael, nawet nie wiesz, jak bardzo nam pomagasz.
-Ale ta pani…
-Znajdziemy Bones, nie martw się.
-Bones? Zna ja pan?
-Tak… to moja narzeczona…
-Ojej…- chłopiec rozpłakał się jeszcze bardziej.- przepraszam, ze nic nie zrobiłem, ze ja…
-Michael. Nic nie mogłeś zrobić. Nic więcej. Najważniejsze, ze zapamiętałeś to co zobaczyłeś i przyszedłeś mi to powiedzieć. Dziękuję. Spokojnie. Już dobrze- po chwili chłopiec się uspokoił.- poproszę kogoś z FBI żeby odwiózł cię do domu, dobrze?
-Dobrze- mały otarł łzy.
-Ja muszę poszukać ładnej pani.
-Znajdzie ją pan. Ja w to wierzę. i… powie jej pan coś ode mnie?
-tak.
-Proszę jej powiedzieć, ze jest najładniejszą panią, jaką kiedykolwiek widziałem.
-Powiem jej to, smyku. Jak tylko ją znajdę.
-Dziękuję.
-Ok., to zbieramy się do domu, co? Mama pewnie się martwi.- Booth wstał i podał rękę chłopcu.
-Tak.
Wyszli razem. Booth wsadził go do samochodu kolegi, a kiedy odjechał, poszedł do Cullena po wyniki badanego pocisku.
-Szefie? Można?- spytał pukając do drzwi.
-Proszę, Agencie Booth. – odpowiedział szef.
-Mówił pan, że ma pan dla mnie wyniki…
-Tak. Proszę bardzo- podał mu kopertę.- nasi eksperci znaleźli źródło pochodzenia broni. Nie wiem czy to się na coś przyda. Została zakupiona na czarnym rynku. Dotarliśmy do człowieka, który ją sprzedał. Mamy dokładne zdjęcie broni.
-Dziękuję, szefie. To się może przydać. Jadę do tego gościa- powiedział Booth.
-Agencie Booth?- dodał Cullen, kiedy Booth już wychodził.
-Tak, szefie?- odwrócił się do niego.
-Naprawdę mi przykro z powodu Dr Brennan… Wiem, ze wiele dla pana znaczy… I mam nadzieję, ze ją pan znajdzie całą i zdrową.
-Tak, szefie wiele dla mnie znaczy… Ma zostać moją żoną… Nosi w sobie moje dziecko…  Mieliśmy to panu powiedzieć…
-O mój Boże…- Cullen się przeraził.- Booth zrobimy wszystko, żeby pomóc ci w znalezieniu przyszłej żony i matki. Możesz na nas liczyć. Naprawdę bardzo mi przykro…
-Dziękuję, szefie.
-Znajdziemy ją.
-Wiem…
Cullen wstał i podał Boothowi rękę w geście pojednania i zrozumienia.
-Wiesz, że kiedyś za nią nie przepadałem, ale… uważam, ze to najlepsza antropolog z jaka kiedykolwiek miałem do czynienia. I dzięki tobie zmieniła się… Znajdziesz ją. Wiem to. Taka miłość nie może zostać zniszczona przez nikogo.
-Dziękuję, naprawdę.
Booth podał rękę Cullenowi i chwilę potem był w drodze na „czarny rynek”


86.

Na miejscu. Booth podszedł do silnie wyglądającego mężczyzny.
-Pan Tom Fargot?- spytał.
-Tak to ja.- odparł mężczyzna.
-FBI Agent Specjalny Seeley Booth- zaczął, ale Tom na dźwięk słowa FBI odwrócił się i rzucił do ucieczki.
-Stój!- krzyknął Booth i pognał za uciekinierem. Po chwili go dopadł.- Naprawdę chciałem zacząć miło! Czemu uciekasz?!
-Jesteś z FBI! A jak widzisz jesteśmy na czarnym rynku. Sprzedaję nielegalną broń. Więc, sam rozumiesz.
-Nie chodzi mi o twoją działalność. ‘
-To czego ode mnie chcesz?!
-Grzeczniej- zacisnął kajdanki na jego rękach.- Muszę zadać ci kilka pytań. Ale skoro już raz uciekłeś, to muszę zabrać cię do FBI. Nie będę ryzykować. Jedziemy.
Zaciągnął go do samochodu i po jakimś czasie byli w siedzibie FBI w pokoju przesłuchań.
-Dobra, Tom!- zaczął Booth- naprawdę nie interesuje mnie, co sprzedajesz! Chcę się tylko dowiedzieć, komu sprzedałeś to!- rzucił na stół zdjęcia broni.
-Nie pamiętam- odpowiedział i odłożył zdjęcia.
-Przypatrz się, dobrze ci radzę! To nie jest zwykła broń. Jestem pewien ze nie sprzedajesz jej tak dużo.
-Nie…
-Więc rusz swoją zakichaną mózgownicą i powiedz mi KOMU TO SPRZEDAŁEŚ!!!- Booth był coraz bardziej zdenerwowany.
-Nie pamiętam…
-Przypomnij sobie!!!
-Czy to sposób na zastraszenie? To że się pan tak na mnie wydziera?
-Tak!
-Nie działa na mnie.
-Słuchaj koleś! Nikogo oprócz nas tu nie ma! Moją narzeczoną prawdopodobnie porwał człowiek, który kupił od ciebie tą cholerną broń, więc wyobraź sobie, ze nie interesuje mnie twoja amnezja! I radzę ci po dobroci, przypomnij sobie komu do cholery sprzedałeś tą broń!
-Co?
-Z tej broni została zabita również kobieta w ciąży, więc jeśli nie chcesz być oskarżony o morderstwo, co mogę ci zapewnić, lepiej powiedz mi kto kupił tą broń!!!
-Zaraz, zaraz morderstwo…
-Tak morderstwo!!! Więc? Pamiętasz człowieka który dostał tą broń?!
-Nie mam pojęcia jak się nazywał, pamiętam tylko jak wyglądał… Przyrzekam, ze nie wiem jak się nazywa!!!
-Teraz mnie posłuchaj uważnie. Przyjedzie tutaj kobieta, której dokładnie opiszesz tego faceta. Ona go narysuje, a wtedy pomyślimy czy twoje informacje okażą się przydatne.
-Ok., ok. zrobię wszystko.
-Tak lepiej.
Booth wstał i wyszedł z sali przesłuchań.
-Angela?- spytał Booth dzwoniąc do artystki.
-To ja Booth, co się dzieje?- odpowiedziała Montenegro.
-Potrzebuję, żebyś pilnie przyjechała do siedziby FBI. Mam człowieka, który sprzedał broń naszemu podejrzanemu. Pamięta jak wyglądał. Potrzebuje, żebyś go narysowała. Opisze ci go.
-Zaraz będę Booth.

Dwie godziny później portret był gotowy, a Angela i Booth dojechali do Jeffersonian. Tomem Fargotem zajmie się FBI. Mężczyzna, który kupił broń należał do egipskiego gangu. Został bardzo szybko namierzony. Aresztowaniem i resztą zajmie się FBI.

Ange udała się do swojego gabinetu.
-Mam!!!- krzyknęła i wszyscy od razu do niej pobiegli.- Rozszyfrowałam te znaki. Program właśnie skończył wyszukiwanie… To wiele wyjaśnia!


87.

Tymczasem…

-Idziesz ze mną!- wrzasną Kyle.
-Nie chcę…- Bren próbowała się przeciwstawić.
-Nie pytam się czy chcesz! Ja mam ochotę na ciebie i nie obchodzi mnie czy ty chcesz, czy nie! Zawsze dostaję wszystko! Ciebie też dostanę! Chcę jeszcze raz poczuć cię blisko. Tak jak podczas naszych wspólnych nocy!
-Nie, proszę…
-Wstawaj- pociągnął ją za rękę i uniósł do góry.- Nie martw się. To się już niedługo skończy. Tylko jeszcze coś mi dasz.- pocałował ją i zaniósł z powrotem na górę do sypialni. Położył na łóżku i zerwał z niej ubranie.
-Zapamiętaj to, kochanie. To twoja ostatnia noc- przywarł do niej całym ciałem… i wziął to czego pragnął. Bren płakała…
-O to mi chodziło- powiedział.
Jak skończył zaniósł ją z powrotem do piwnicy.
-Teraz już tylko czekasz na śmierć. Dołączysz do innych kobiet.
-Dlaczego to robisz?
-To już nie powinno cię interesować.- odwrócił się i skierował kroki do wyjścia.- A mam coś jeszcze dla ciebie- podszedł do niej i po raz kolejny z całej siły kopnął ją w brzuch… Bones czuła jak ból rozrywa ją od środka… „To już koniec”- pomyślała… „Booth zawsze będę cię kochać… nie zapominaj o nas… proszę” Ból był nie do zniesienia. Znowu leżała skulona i trzymała się za brzuch „Przepraszam kochanie…” zemdlała…


88.

-Spójrzcie na to…- pokazała jeden z symboli na obrazie- Ten krzyż z kokardką zwany jest ANKH. Znak ankh wywodzi się ze starożytnej kultury egipskiej, gdzie jako hieroglif oznaczał życie, płodność i reinkarnacje. Symbolizuje on egipskiego boga Ra, który to bóg wymagał adoracji w postaci orgii seksualnych.  Dzisiaj także tłumaczy się ten symbol regeneracją życia poprzez narodziny i reinkarnację. Funkcjonuje jako symbol rozwiązłości seksualnej i pogardy dziewictwem.- zaczęła Ange.
-Ludzie z gangu dostosowali ten znak do swoich potrzeb.- mówiła Cam.
-Tak, na to wygląda, ten tutaj- wskazała kolejny- Khepri, inaczej skarabeusz, święty żuk czy gnojnik. W okultyzmie jest to symbol Belzebuba- szatana- władcy much. Noszony jako ozdoba wskazuje na to, że jego właściciel ma moc. Sam żuk ma mieć także, siłę ochronną przed innymi złymi mocami.- Następny- na ekranie pojawił się kolejny symbol-  Oko Horusa Współcześnie odnosi się ten symbol do Lucyfera - króla piekła. Samo oko jest na pół zamknięte, co wskazuje na to, że choć czasami wydaje się, iż szatan nie obserwuje, to w rzeczywistości jest inaczej. Poniżej oka zauważymy łzę, ponieważ szatan płacze nad tymi, którzy są poza jego wpływem.
-Zaraz, zaraz. O takim samym znaku mówił mi ten chłopiec… Widział go na furgonetce, którą porwali Bones.- powiedział nagle Booth- FBI wciąż próbuje namierzyć ten samochód.
-Wszystko łączy się z Egiptem…- powiedział Zack w zamyśleniu.
-Dalej- kontynuowała Angela- Ten znak tutaj- wskazała na symbol przedstawiający prostokąt, z którego zwisało coś w rodzaju liny z zakończeniem wyglądający jak podkowa- to znaczy noc, ciemność. Ten- kolejny symbol oka- oko, widzieć. Ten- Ange zmieniała symbole na ekranie komputera- drewno, drzewo. Ten- kamień piasek. Te trzy kropki to minerały. Ten dziwny prostokąt z trzema kwadratami w różnych miejscach- droga, podróżować, pozycja. Ta wygięta laska to cudzoziemiec, obcy kraj, to co wygląda jak przerwany prostokąt… dom, budowla. Koło z przewróconym na bok krzyżem: miasto, wioska, Egipt… tu jest drzewo, tu ptak i owad, a tu sznur i związane z nim czynności. A to… nóż!
-Ange to jest genialne, ale… nic z tego nie rozumiem…- powiedział Booth.
-Wszystko wiąże się z Egiptem, wszystkie symbole, znaki, wskazówki, nawet ofiary…- zaczęła Cam, ale Booth jej przerwał.
-Wiem, kto to zrobił…Wiem, kto porwał Bren i kto zabijał, albo zlecał zabójstwa…
-Kto?- spytała Ange.
-Kyle…
-Czekaj, ten Kyle? Ten facet, z którym była Bren…
-Tak. Poznała go w Egipcie. Te znaki… to wszystko do siebie pasuje, Ange!
-Słuchajcie!- krzyknął Hodgins, który dopiero teraz dołączył do pozostałych.- Pracowałem cały czas nad tymi nowymi cząsteczkami znalezionymi na naszej ostatniej ofierze. Jest coś więcej oprócz betonu polimerowego. To mieszanka pierwiastków: węgiel, siarka, złoto, ołów i lit…
-Zaraz…- wtrąciła Angela- te znaki tutaj…- wskazała na kilka znaków w kształcie kół.
-To są graficzne symbole pierwiastków, o których mówił Hodgins- dokończył Zack.
-Zaczyna nam się coś układać.- powiedziała Cam.
-Tak, zawęziłem poszukiwania wpisując nowe zmienne i pojawiły się nam 33 potencjalne miejsca przetrzymywania ofiar.- kliknął coś na komputerze Angeli i pojawiła się mapa części DC, z zaznaczonymi na czerwono miejscami.
-Wiem!- Zack wrzasnął tak głośno, ze wszyscy podskoczyli. Od razu podbiegł do komputera i zaczął coś wstukiwać.
-Zack, co robisz?- spytał Booth.
-Mapa, którą pokazał nam Hodgins, plus wszystkie znaki które rozszyfrowała Angela… Jeśli dopasujemy te wszystkie symbole… tak… Każdy pasuje do danego miejsca. Jeśli wpiszemy słowa kluczowe i dodamy do tego potencjalne znaczenie symboli… komputer dopasuje wszystko, widzicie. Układa się nam obraz.
-Dodatkowo te samotne drzwi, pod którymi namalowany jest prostokąt…- zaczęła Angela- To piwnica!!! Przetrzymuje ją w piwnicy!
-Tak. Wprowadzam teraz dane, które podał Hodgins, pierwiastki, beton polimerowy… teraz symbole… i…- na mapie zniknęły prawie wszystkie czerwone znaki.- Zostało nam 10 miejsc, w których może być przetrzymywana Dr Brennan.
-Musimy doprowadzić do jednego miejsca- powiedział Booth.
-Zack…- Cam widocznie wpadła na jakiś pomysł- zaznacz na mapie wszystkie miejsca, w których znaleziono ciała.
-I miejsce, w którym została porwana Bren- dodała Ange.
-Robi się- Zack szybko wstukał do komputera informacje.
-To jest to!- krzyknęła Angela.- spójrzcie na to!!!- pokazała na ekran komputera.
-Nic tu nie widzę Ange.- powiedział Booth.
-Zack połącz wszystkie punkty oznaczające znalezione ciała i te symbole, które wiążą się bezpośrednio z Egiptem. Widzicie!- na ekranie pojawił się kolejny symbol
-Oko Horusa- cicho powiedział Booth patrząc na ekran.
-Tak! Widzicie! Centrum oka. Tu znaleziono pierwsze ciało. Na linii łzy… znajdowane były kolejne ciała. Tutaj porwali Bren… tutaj gdzie znajduje się kącik oka. A tutaj…- przejechała palcem po linii łzy Horusa- Tutaj jest Brennan! To miejsce gdzie kończy się łza Horusa. To musi być tu!
-Skąd ta pewność?- spytała Cam.
-Oko Horusa to jest ich najważniejszy znak. Skoro łzy oznaczają, płacz szatana, za tym, ze nie kontroluje wszystkich, to koniec łzy musi oznaczać miejsce, w którym jego słudzy starają się… głupio to zabrzmi, pocieszyć go, wskazując miejsce, w którym wykonują jego zadania.   to tak jakby ocierali łzy z jego oka, starając się dać mu do zrozumienia, ze są gotowi na wszystko. Gotowi do zabijania ludzi!
-Ange! To jest genialne- krzyknął Booth.
-Tam jest Brennan. Ange ma rację. To musi być to miejsce- mówiła Cam- Wszystko się układa!
-A co jest tutaj?- spytał Jack wskazując na małe znaczki na dole obrazka, zamazane.
-To jest…- zaczęła Ange. Powiększyła skan.- Chwilkę… jest zbyt zamazane… momencik- obraz się wyostrzył- hieroglify…
-Co one znaczą?- spytał Zack,
-Przepuszczam je przez program rozkodowujący. Kilka sekund i…- po chwili pokazało im się zdanie
-„Idźcie za swoim sercem… ufajcie swojej wiedzy… to jest to miejsce… symbole… mapa… znaki. Wszystko się rozjaśni, jeśli to połączycie”- przeczytała powoli Cam.
-Kolejna wskazówka zostawiona przez Petera.- powiedział Zack.
-To znaczy, że mamy rację. Booth, to jest miejsce, w którym na pewno jest Brennan. Musimy tam jechać!- krzyknęła Angela.
-Wy zostajecie, ja jadę.- powiedział i odwrócił się żeby wyjść.
-Nie, Booth! Jedziemy tam wszyscy!- krzyknęła Ange.
-Ange…
-Nie Booth! Nie przekonasz nas. Jedziemy z tobą!- nie dała mu dokończyć- To nasza przyjaciółka!
-Ok.
Booth nie miał nic do gadania. Wszyscy Booth, Angela, Cam, Zack i Hodgins szybko wybiegli z Jeffersonian i ruszyli dwoma samochodami. Seeley, Cam i Zack SUVem Agenta, a Angela i Hodgins samochodem Jacka.
Booth powiadomił wszystkie jednostki, podał miejsce przetrzymywania Brennan „Jedziemy tam. Pośpieszcie się. On może ją zabić w każdej chwili. Jesteśmy pewni, ze to jest to miejsce!- krzyczał do słuchawki.
-Już wysyłamy wszystkie jednostki. Bez odbioru.
-Obyśmy tylko zdążyli- mówił Booth.
-Zdążymy!- odpowiedzieli Cam i Zack.
Oba samochody i kilkanaście jednostek specjalnych pędziło teraz ulicami DC na ratunek Dr Brennna.
-Bones, kochanie wytrzymaj. Jadę po ciebie- powiedział Booth do siebie


89.

Szybko pokonali drogę i dotarli na miejsce. Wyskoczyli z samochodów i podbiegli do budynku. FBI, jednostki specjalne i oczywiście Booth.
-Wchodzę pierwszy i kieruję się do piwnicy, osłaniacie mnie. Uważajcie, jeśli będzie przy niej może spanikować i ja zabić. Może być więcej ludzi w tym budynku. To siedziba gangu. Reszta rozdziela się i przeszukuje całość. Musimy się pospieszyć.- mówił Booth.
-Tak jest Agencie Booth.- odpowiedzieli cicho inni.
Przyjaciele z Jeffersonian stali przy samochodach. Od razu wezwano karetkę, która już czekała niedaleko budynku. Nadszedł czas. Teraz liczyły się ułamki sekund. Jednym ruchem Seeley otworzył drzwi i ile sił w nogach pobiegł do piwnicy… Zobaczył…


90.

Kilka minut wcześniej do Brennan po raz ostatni zszedł Kyle.
-Już czas, złotko- zaczął- Wiesz, szkoda mi ciebie… byłaś naprawdę niezła. Gdyby nie twój błąd ze związaniem się z tym agentem, byłabyś teraz wolna i szczęśliwa u mojego boku…
-Nigdy nie byłabym szczęśliwa z tobą- odpowiedziała bardzo słabym głosem. Czuła jak siły ją opuszczają. Z każdą minutą jest coraz gorzej. A dodatkowe kopnięcia Kyle’a w brzuch, potęgowały tylko ból. Powoli czuła jak obraz jej się rozmywa, jak właściwie przestaje już czuć cokolwiek. Nawet przestała reagować na kolejne ciosy. „Booth… umieram… przepraszam… umieramy…” ostatnia myśl przeszła jej przez głowę, zamknęła oczy  i straciła przytomność.
Poczuła się dziwnie… tak jakby wciąż leżała na zimnej, betonowej podłodze, ale nic nie czuła… Ani ciepła, ani zimna, ani bólu… otworzyła oczy… wciąż leżała na ziemi. Powoli wstała. Rozejrzała się dookoła i ujrzała Bootha jak wbiega do piwnicy.
-Bones!- krzyknął.
-Jestem tutaj!- krzyczała, ale jej nie słyszał.
-Odsuń się od niej!
-Mowy nie ma! Już czas- podniósł nóż i szybko skierował go w kierunku gardła Tempe. Nie zdążył. Padł strzał i Kyle upadł. Booth podbiegł w kierunku Bren.
-Kochanie!
-Booth, tutaj jestem! Nie widzisz mnie?- mówiła.
Booth już był przy nieprzytomnej Brennan. Podniósł jej głowę go góry…
-Kochanie, jestem już! Jestem!- krzyczał ze łzami w oczach. Teraz dopiero Tempe zauważyła coś dziwnego.
-To ja?- spytała siebie zdziwiona.- Ale przecież ja jestem tutaj… Nie rozumiem…
Oglądała scenę, która rozgrywała się przed nią. Leżała w kałuży krwi…. krew nie pochodziła z żadnej rany na głowie… była świeża…
-Kochanie! Proszę cię! Już jestem! Kochanie, nie odchodź, nie teraz! Już jesteś bezpieczna! Już nic ci nie grozi. Jestem przy tobie. Bones! Błagam cię nie rób mi tego!- płakał… Podniósł bezwładne ciało ukochanej i wybiegł z budynku, prosto do czekającej karetki.  Bones pobiegła za nim. Na zewnątrz zobaczyła stojących przyjaciół.
-Są wszyscy…- mówiła do siebie- Angela, Cam, Zack, Jack… Nie rozumiem…
Booth dobiegł do karetki, zaraz za nim podążyli przyjaciele.
-Doktorze, błagam… uratujcie ją…- mówił przez łzy.
-Zrobimy wszystko, agencie Booth. Wszystko- położyli ją na przenośnym łóżku i zaczęli pierwsze badania. Szybko podłączyli ją do monitora…
-Nie ma akcji serca…- powiedział jeden z lekarzy.
-Zróbcie coś, błagam was!!!- krzyczał Booth.
-Defibrylator, szybko!- krzyknął jeden z sanitariuszy.
-Co się tu dzieje? Booth przecież jestem tutaj!- Bren ciągle obserwowała tą dziwną scenę- Może to kolejny sen. Muszę się obudzić. Szybko- uszczypnęła się parę razy, ale to nic nie dało.- nic nie czuję. Dlaczego?! O co tu chodzi?!
-Nic!- krzyczał lekarz.
-Zwiększyć…!!!!- krzyczał inny.
-Bones spojrzała na siebie leżącą na łóżku- Umieram…?- spojrzała teraz na siebie… -O Boże… krew- dotknęła swojego brzucha…-  Moja ręka…- ręka Tempe zaczęła się robić przeźroczysta.- Co się tu do cholery dzieje?...
-Bones!!! Jeśli mnie słyszysz! Błagam cię- krzyczał Booth do nieprzytomnej Bren- Bones proszę cię, wróć do mnie! Słyszysz?!- popatrzył w niebo- Nie rób mi tego! Nie zabieraj mi jej! Ja ją kocham! Nie zabieraj mi jej, Boże! Bones! Wracaj do mnie! Proszę cię! Jeśli tylko słyszysz, jeśli tu gdzieś jesteś… WRACAJ!!! NIE MOGĘ CIĘ STRACIĆ!!!
-Nadal nic!- krzyczał lekarz.
-Szybko! Tracimy ją!- krzyczał inny.
-Booth, ale ja chcę wrócić!- krzyczała Bones.- JA CHCĘ WRÓCIĆ!!!- zamknęła oczy i powtarzała- Boże jeśli naprawdę istniejesz, błagam cię, nie pozwól mi odejść. Ja go kocham. Nie chcę odchodzić. Ja naprawdę chcę wrócić!!! Booth w ciebie wierzy, nie pozwól mu stracić tej wiary!- Nic się nie działo. Bren całą siłą jaką miała skupiła się na chęci powrotu…- Chcę wrócić… chcę wrócić… chcę wrócić….- powtarzała bez przerwy. Zacisnęła mocniej powieki… nagle poczuła jak jej ciało się rozpływa… CHCĘ WRÓCIĆ!!!- krzyknęła najgłośniej jak tylko mogła i chwilę potem poczuła… ogromny ból…


91.

-Mamy ją!- krzyknął lekarz.- Mamy ją!!!
-Tak,!!! Tak, Bones! Wróciłaś. Wytrzymaj jeszcze chwilę. Wytrzymaj… jestem przy tobie.
Angela stała z boku wtulona w Hodginsa. Oboje płakali. Zack i Cam również. Ale najgorsze minęło. Wróciła. To było najważniejsze. Teraz jak najszybciej musieli pojechać do szpitala. Szybko zabrali Bren do ambulansu i ruszyli w drogę. Za nimi Booth, Cam, Angela, Zack i Hodgins. FBI aresztowało wszystkich znalezionych w budynku. Już się nie wywiną. Z nowymi dowodami znalezionymi na ostatniej ofierze, nikt nie miał wątpliwości, kto za tym wszystkim stoi. Dostaną dożywocie, a jak dobrze pójdzie karę śmierci. Za zabicie siedmiu kobiet i siedmiorga dzieci. Kyle już został ukarany. Zastrzelony przez Bootha. Koszmar miał się skończyć… Ale teraz na wszystkich czekała kolejna zła wiadomość…
Cała piątka przyjaciół jechała w ciszy, wszyscy wciąż płakali…
Ale Bones już była bezpieczna. To się dla nich liczyło.

W szpitalu.

Bones od razu trafiła na blok operacyjny. Musieli ją opatrzyć, pozszywać, a później przeprowadzić wszystkie potrzebne badania. Po trzech godzinach otworzyły się drzwi sali operacyjnej. Booth zerwał się jako pierwszy i podbiegł do łóżka, na którym leżała Bren.
-Doktorze, co z nią?- pytał wpatrując się w poobijaną twarz ukochanej.
-Za chwilę, Agencie Booth.- odpowiedział lekarz.- Zawieziemy ją na OIOM i będę mógł udzielić panu informacji.
Booth i reszta poszli za lekarzami.
-Proszę tu chwilę zaczekać- lekarz zatrzymał Bootha przed wejściem na salę.- zaraz do pana przyjdę.
Booth tylko kiwnął głową i załamany stanął przy oknie, wciąż nie spuszczając Bones z oczu.
-Booth…- szepnęła Angela- Żyje… nic jej nie będzie… Żyje.
-Wiem, Ange… Wiem- kolejna tego dnia łza spłynęła z jego oka. Artystka przytuliła załamanego przyjaciela.
-Już koniec, Booth. Koniec…- mówiła cicho i również płakała.
Po chwili wyszedł lekarz.
-Doktorze, co z nią?- pytał zdenerwowany Booth.
-Jej stan jest stabilny. Straciła bardzo dużo krwi. Ma uraz głowy, ale na szczęście wróciła do nas. Nie zapeszając, wróciła do nas na dobre. Musi trzymać ją tutaj coś ważnego, skoro jej się udało. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Powoli odzyskuje przytomność. Wyjdzie z tego.- odpowiedział lekarz.
-A co z… co z dzieckiem? Brennan jest w ciąży
-Bardzo mi przykro, agencie Booth… nie mogliśmy nic zrobić. Liczne uszkodzenia… Krwiaki… Musiała być bita i torturowana… to wszystko i wewnętrzne obrażenia doprowadziły do poronienia
-Jak.. Jak to? Moje dziecko nie żyje?- Booth rozpłakał się.
-Bardzo mi przykro. Nie było żadnych szans na uratowanie dziecka…
-Moje dziecko… Moja Bones… Jak ja jej to powiem?...
-Naprawdę, bardzo mi przykro agencie Booth… Nie można było nic zrobić…
Angela, Cam, Zack i Hodgins słysząc tą wiadomość rozpłakali się. To było jak cios nożem w sam środek serca.
-Czy… ja… mogę do niej wejść?- spytał przez łzy Booth.
-Oczywiście.
Booth wszedł do pokoju i usiadł przy Tempe.
-Dlaczego oni muszą tak cierpieć?- spytała Ange- Dlaczego? Co oni takiego zrobili, że los ich tak każe?
-Nie wiem, Ange… Nie wiem… - mówiła Cam- dlaczego po prostu nie zostawią ich w spokoju… teraz kiedy odkryli czym jest miłość… kiedy…- nie była w stanie nic więcej powiedzieć.
-Strata nienarodzonego dziecka…- Hodgins również nie mógł przestać płakać- Nie potrafię sobie wyobrazić, jakie to straszne…
-Jak…- zaczął Zack- Jak oni przez to przejdą…? Nie potrafię sobie wyobrazić tego bólu, który teraz muszą odczuwać…
Czwórka przyjaciół stała za oknem i płacząc zadawali sobie pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi. Nikt!


92.

W sali…

-Booth, kochanie, przepraszam… Straciłam nasze dziecko… ono nie żyje…- płakała.- nasze maleństwo… nie żyje… on je zabił…- nie mogła mówić, bo płacz jej na to nie pozwalał.
-Bren, kochanie… wiem…nie myśl teraz o tym.- Booth też płakał. Przytulił Tempe do siebie. Jej głowa spoczywała teraz na jego ramieniu, a on siedział na łóżku, blisko ukochanej.
-Dlaczego nam to zrobił? Dlaczego zabił nasze dziecko?- mówiła przez łzy.
-Nie wiem, kochanie… nie wiem…- Siedzieli wtuleni w siebie i płakali.
-Nawet nic nie mogłam zrobić… Nic… On… po prostu odebrał nam nasze dziecko… zabrał je! Nie ma go! Booth! Kochanie! Ja nie mogę… nie mogę tego znieść… tej myśli, że już go nie ma… po prostu nie ma…
-Kochanie… nie myśl o tym teraz… proszę cię…
-Nie potrafię…
-Jestem przy tobie… jakoś przez to przebrniemy- mówił, ale w głębi duszy sam zastanawiał się jak? Jak będą mogli z tym żyć?
-Booth… uratowałeś mnie… zawsze wiedziałam, że zdążysz…
-Nie mogłem pozwolić ci umrzeć… ale nie zdążyłem uratować naszego dziecka…
-To nie jest twoja wina… to nie jest niczyja wina… nie nasza… to… to Kyle…
-Nie nasza…
Po jakiejś chwili dodał
-Ono zawsze z nami będzie, Bren… Zawsze… Jestem pewien, że patrzy na nas…
-Booth..
-Po prostu uwierz…
-Wierzę w to… naprawdę w to wierzę… chcę w to wierzyć…
Z trudem zasnęli wtuleni w siebie. Z ich oczu wciąż spływały łzy.


93.

Po dwóch tygodniach Brennan została wypisana ze szpitala. Rany fizyczne goiły się w zadowalającym tempie, więc lekarze nie widzieli przeciwwskazań. Gorzej było z jej psychiką. Strata dziecka, które niedługo miało się pojawić na świecie, dziecka powstałego z ogromnej miłości, dziecka, które miało być dopełnieniem ich szczęścia… była bardzo bolesna. Taka rano szybko się nie zagoi. Oboje czuli się, jakby ktoś odebrał im sens życia. Całe szczęście, ze mieli siebie nawzajem. Nikt nie chciał myśleć, co by się z nimi stało, gdyby musieli radzić sobie z tym oddzielnie. Psychicznie Booth też nie był w najlepszej kondycji, ale wiedział, że musi być silny. Dla Tempe. Dla swojej Bones. Próbował jej wytłumaczyć, że ich dziecko na zawsze z nimi będzie, że jeśli tylko o nim nie zapomną to będzie w ich sercach. Bones próbowała w to uwierzyć, bardzo chciała w to uwierzyć. Ale łatwo nie było i nie będzie. Myśli i wspomnienia o tym były obecna, oboje zastanawiali się czy będą gotowi na kolejne ryzyko. Czy będą w stanie pomyśleć o innym dziecku, nie rozpamiętując i nie rozdrapując tej wciąż krwawiącej rany…
Jak się okazało Angela i Hodgins postarali się o małego człowieczka… Ange dowiedziała się, ze jest w ciąży kilka dni po uwolnieniu Brennan. Nie mogła jej teraz tego powiedzieć. Nie mogła podzielić się swoim szczęściem z najlepszą przyjaciółką, bo wiedziała, że to byłoby dla niej zbyt bolesne.
-Hodgins- mówiła- To jest takie smutne… Widzisz… Bren dowiedziała się o stracie swojego dziecka, a ja dowiedziałam się kilka dni po tym, że noszę w sobie nasze dziecko.
Jestem taka szczęśliwa z tobą i jednocześnie tak bardzo boli mnie smutek i strata przyjaciół… Chciałabym się podzielić tą nowiną z całym światem. Chciałabym, żeby Bren też mogła się z tego cieszyć, ale w takiej sytuacji to jest niemożliwe. To takie niesprawiedliwe Jack… nawet nie mogę jej tego powiedzieć… Jak oni się po tym pozbierają…?- mówiła artystka wtulona w ukochanego Jacka.
-Nie wiem Ange, nie wiem. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić ja to jest stracić dziecko… nie potrafię nawet o tym myśleć… Los jest dla nich zbyt okrutny. Nie zasłużyli sobie na to…

Wszyscy w Jeffersonian doszli do wniosku, ze najlepiej będzie teraz wysłać przyjaciół na co najmniej półroczny urlop, żeby mogli odpocząć od tych wszystkich okropnych wydarzeń, żeby choć spróbowali zapomnieć… Może to pomoże im wrócić do życia. Może wreszcie uda im się odzyskać swoje szczęście…
Bones i Booth uznali to za dobry pomysł, i tak żadne z nich nie byłoby w stanie wrócić do pracy… zbyt wiele skojarzeń… Najgorsze było też to, że musieli wyjaśnić Parkerowi dlaczego jednak na razie nie będzie miał rodzeństwa… Chłopiec płakał. Przytulał Bones i mówił „Nigdy cię nie opuszczę mamusiu… Nigdy… Ten człowiek był zły… Zabrał dziecko… Ale ja zawsze będę przy tobie…” Wszyscy płakali. Wyjaśnili małemu, że na jakiś czas muszę wyjechać by się po tym wszystkim pozbierać… „Tak. Musicie jechać. Chcę, żebyście znowu byli szczęśliwi. Ja będę na was czekał. Kocham was- mówił Parker.” „Kochamy cię Park. Jesteś dla nas najważniejszy.- mówili Bren i Booth.”

Wyjechali na Hawaje. Wynajęli mały domek, z daleka od ludzi. Potrzebowali spokoju.
Słońce, ciepło, woda, plaże… i fakt że byli razem pomogło im na powolne godzenie się z przeszłością. Zaczęło się od drobnych rzeczy takich jak niewielki uśmiech na ich twarzach. Powoli uśmiech zaczął być ich częstym gościem, zaczęli normalnie rozmawiać, mniej płakali. Po jakimś czasie nawet powrócili do swoich potyczek słownych.

Jedna noc na urlopie stała się magiczna. To był punkt przełomowy. W końcu oboje zdecydowali się na krok, o którym już dawno myśleli. Nie było łatwo, ale muszą zacząć żyć od nowa.
Noc cudów. Byli tylko oni i ich prywatna plaża. To właśnie na niej zdecydowali się „popracować” nad małym człowieczkiem. Już nie bali się tak bardzo…
Siła ich miłości mogłaby obdarzyć szczęściem całą kulę ziemską.
Cud, jedność, uczucie, pocałunki, miłość, tęsknota…
Noc była piękna, gwieździsta, kiedy tak leżeli zupełnie nadzy na piasku, wpatrując się w niebo… dostrzeli cos niesamowitego. Deszcz spadających gwiazd… to było jak znak…
-To znak, kochanie- szepnął Booth do ukochanej.
-To znak, że wszystko się uda. Tym razem nic nam nie przeszkodzi- również szepnęła.- Tak bardzo cię kocham, Booth.
-Tak jak ja ciebie. Najbardziej na całym świecie. Najbardziej w całym wszechświecie…- po raz kolejny złączyli usta w namiętnym pocałunku. Po raz kolejny stali się jednością, którą niedawno ktoś tak brutalnie chciał rozdzielić. Ale oni wiedzieli, że tego uczucia nie uda się zniszczyć nikomu. Nigdy!
Ta noc przyniosła im jeszcze jedne mały cud… Cud, który rozwijał się teraz pod sercem Bones…


Po sześciu miesiącach urlopu wracali do DC. Wracali z kimś jeszcze. Bones po raz drugi zaszła w ciążę. Zdecydowali się. Już byli gotowi na dziecko. 
Teraz pozostało im czekać na pojawianie się ich maleństwa na świecie. Tym razem pełni nadziei i wiary, że już nic nie stanie na drodze do ich szczęścia.
Kiedy wrócili zaskoczył ich też widok Angeli z dużym już brzuchem.
-Ange…- zaczęła Bren.
-Sweety!- krzyknęła artystka, jak tylko zobaczyła przyjaciółkę wychodzącą na lotnisko.
-Ange!- obie rzuciły się sobie w ramiona.- Ange... ty też?- złapała przyjaciółkę w pasie i spojrzała na jej brzuch.
-Tak.
-Kiedy? Jak? Nic nie mówiłaś…
-To siódmy miesiąc… nie mogłam ci powiedzieć wcześniej… Ale czekaj, co znaczy ty też? Bren…
-Tak! Też jestem w ciąży! Drugi miesiąc. Zdecydowaliśmy się z Boothem…- spojrzała na ukochanego.
-Booth!- krzyknęła Ange.
-Hej, Ange- podszedł i ucałował przyjaciółkę w policzek.
-Stęskniliśmy się za wami. Jak urlop?- pytała.
-W porządku. Odpoczęliśmy, myślę, ze powoli wszystko wraca do normy. Nigdy nie zapomnimy tych wydarzeń, naszego maleństwa- w oku Bren zakręciła się łza- ale musimy nauczyć się z tym żyć. Booth mówi, ze ono zawsze będzie z nami.
-Ma rację, sweety! Chodź do mnie! Tak się za tobą stęskniłam!- po raz kolejny przytuliła Bones.
-Ange udusisz mnie- powiedziała z uśmiechem.
-Nie martw się o to.- również się uśmiechnęła. Po chwili dodała- Chodźcie ze mną. W Instytucie wszyscy na was czekają.
Ruszyli do Jeffersonian. Tam czekali na nich przyjaciel Była Cam, Zack, Jack, wszyscy ogromnie szczęśliwi, że nareszcie wrócili, ze są cali, zdrowi i wypoczęci. A informacja o kolejnej ciąży Bones tylko dopełniła ich szczęścia.
Nie zostali długo w Instytucie. Nie było nowej sprawy, więc ze spokojem mogli udać się do Wong Foo. Tam rozmawiali, śmiali się i omawiali… szczegóły ślubów… Jack i Ange chcieli zaczekać na powrót Bones i Bootha. Nie wyobrażali sobie swojego wesela bez udziału dwójki najlepszych przyjaciół.
Dopiero późnym wieczorem rozjechali się do domów.

Bren i Booth zdecydowali, ze Bones będzie pracować tylko do piątego miesiąca ciąży. Na następne miesiące miała zapewniony urlop. Wszyscy bardzo cieszyli się, że dwójka ich najlepszych przyjaciół zaczyna powoli żyć normalnie. Strata poprzedniego dziecka na zawsze pozostanie w sercach wszystkich. Zawsze wspomnienie o tym będzie bolesne, ale uczą się z tym żyć.

Nadszedł dzień ślubów. Czwórka zakochanych zdecydowała się połączyć obie uroczystości. To miał być najważniejszy dzień w ich życiu.
Ange i Bren szykowały się w domu Bones, a Booth i Hodgins u Jacka.
Kiedy byli gotowi udali się do kościoła.
Było mnóstwo przyjaciół, znajomych z Instytutu i oczywiście rodziny Bones, Bootha, Angeli i Hodginsa. Booth pogodził się ze swoimi rodzicami, wiedząc, ze życie jest zbyt krótkie na kłótnie. Wyciągnął do nich rękę i oni odpowiedzieli tym samym. Ojciec Bootha już nie pił. Zrozumiał swoje błędy i teraz próbował je naprawić. Booth to rozumiał. Wybaczył. Widział, że ojciec naprawdę chce naprawić swoje błędy z przeszłości.
Ślub. Panowie Młodzi stali przed ołtarzem. Po chwili przy dźwiękach muzyki w drzwiach pojawiły się Panny Młode. Bones prowadzona przez Max’a, Ange przez swojego ojca. Russ z Amy i dziewczynkami siedzieli w pierwszym rzędzie. Zaraz obok Cam i Zacka. Byli nawet Caroline i Cullen.
-Czy ty Seeley Booth/ Temperance Brennan/ Angela Montenegro/ Jack Hodgins bierzesz sobie Temperance Brennan/ Seeley’ego Bootha/ Jacka Hodgins/ Angelę Montenegro za żonę/męża?
-Tak.
Wymienili się obrączkami.
-…Bóg stworzył ich mężczyzną i kobietą: Z tego powodu mężczyzna opuści ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną. I staną się dwoje jednym ciałem. I tak już nie są dwoje, ale jedno ciało. Tak więc, co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Możecie się pocałować.
Obie zakochane pary złożyły na swoich ustach namiętne pocałunki.

Później nadszedł czas na wesela. Bawili się całą noc. Gratulacjom i pocałunkom nie było końca.  Welony złapały Cam i… Amy.
-Szykują się dwa kolejne wesela- uśmiechnął się Booth patrząc na panie.  Amy spojrzała z uśmiechem na Russ’a i pocałowała go.
Szczęsliwa noc.


94.

Dwa tygodnie później na świat przyszła mała dziewczynka. Temperance Montenegro- Hodgins.  Piękna, mała kruszynka- córeczka Angeli i Jacka. Wszyscy cieszyli się ich szczęściem, a Bren nie mogła doczekać się kiedy ich  maluszek pojawi się na świecie.

Bren i Booth odwiedzili lekarza, by upewnić się, ze dziecko prawidłowo się rozwija.
Bones położyła się na łóżku, lekarz posmarował urządzenie do badania USG żelem i powoli przyłożył do już dużych rozmiarów brzucha Bren.
-Wszystko jest w porządku. Przeglądałem tez panie ostatnie badanie, wygląda że dzieci rozwijają się prawidłowo- mówił lekarz.
-Dzieci?- spytał Booth.
-Tak. Bliźniaki- odpowiedział lekarz.
-Bliźniaki?- spytała Bren.- Booth, słyszałeś, bliźniaki.
-Tak, kochanie. To wspaniała wiadomość.
-Chcę państwo poznać płeć dzieci?
-Nie. Chcemy, żeby to była niespodzianka.
-Oho… A czy…
-Nie, doktorze. Chcemy żeby reszta pozostała tajemnicą. Dowiemy się za dwa miesiące. Jeśli są zdrowe to tylko się dla nas liczy.
-Jak państwo sobie życzą.
Booth złożył na ustach Bones pocałunek. Po badaniu wyszli z gabinetu i pojechali do domu.
Usiedli na kanapie. Booth gładził ręką brzuch Bones
-Kochanie, tak się cieszę.- mówił.- Dwójka- uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Dwójka.- również się uśmiechnęła.- Kocham cię Seeley.- pocałowała go.
-Kocham cię Temperance.
Siedzieli jeszcze chwilę złączeni w pocałunku. po raz kolejny zapragnęli połączenia. Udali się do sypialni. Booth delikatnie zdjął z ukochanej ubrania i pieścił jej brzuszek, gdzie rosły dwie małe istotki. Ich istotki. Ich szczęścia, ich część, ich nowe życie.
I po raz kolejny wydarzył się cud. Po raz kolejny byli jednym ciałem…

Dwa miesiące później…

-Booth…- Bren weszła do pokoju ciężko oddychając i trzymając się za brzuch.
-Co się dzieje, kochanie?- spytał przerażony.
-Ja… rodzę. To już.
-O boże!- krzyknął.
Szybko pojechali do szpitala.
-Szybko- krzyknął do jakiejś pielęgniarki, jak tylko weszli do szpitala- Moja żona rodzi!!!
Podbiegła pielęgniarka z wózkiem, posadzili na nim Tempe i zabrali na porodówkę. Booth cały czas stał pod drzwiami. Chodził od ściany do ściany, zdenerwowany.
Po osiemnastu meczących godzinach było po wszystkim. Przewieźli Bones na normalną salę.
Do Bootha podszedł lekarz.
-Może być pan dumny- powiedział- Czwórka zdrowych dzieci.
-Cz… Czwórka???
-Tak. Dwa na dwa. Dwie piękne dziewczynki i dwóch pięknych chłopców.
-Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!- krzyknął uradowany- Dziękuję, doktorze!- wyściskał lekarza.- Mogę do niej wejść?
-Oczywiście, pani Booth czuje się dobrze. Jest zmęczona, ale wszystko poszło dobrze.
-A kiedy będziemy mogli zobaczyć nasze maleństwa?
-Jak tylko je przebadamy, wydamy ocenę, natychmiast je do państwa przywieziemy.
-Dziękuję.
Booth wszedł do sali Bren.
-Jak się czujesz, kochanie?- spytał siadając obok.
-Zmęczona…- odpowiedziała- Ale szczęśliwa, jak nigdy… Czwórka co?
-Tak, nieźle się spisałaś.
-Z twoją pomocą, oczywiście.
-Oczywiście.
-Jestem taka szczęśliwa Booth. Kocham cię, nawet nie wiesz, jak bardzo.
-Kocham cię Temperance Brennan Booth- uśmiechnął się i złożył jej pocałunek.
-Wiesz kochanie… Już wiem, jak powinniśmy nazwać nasze maleństwa.
-Ja też…- uśmiechnął się.
Po chwili drzwi sali otworzyły się.
-Państwo Booth- weszły cztery pielęgniarki, każda z nich wiozła jednego maluszka.- Wasze maleństwa… Chyba są głodne.
-Booth… Nasze dzieci…
-Tak. Bones. Nasze dzieci- spojrzeli na czwórkę, teraz smacznie śpiących dzieci w łóżeczkach.
-Każde ma 10 punktów na 10. zdrowe i piękne.- powiedziała jedna z pielęgniarek.
-Booth… One są śliczne…
-Podobne do ciebie…
-I do ciebie…- oboje się uśmiechnęli i pocałowali. Później zwrócili swój wzrok w kierunku dzieci. Pielęgniarki opuściły salę i teraz państwo Booth zostali sami z czwórką dzieci.
-Popatrz… Jak się uśmiecha- Bren wskazała na malutką dziewczynkę, która właśnie się obudziła. Reszta jeszcze smacznie spała.- Jest taka słodka. Chyba jest szczęśliwa, co?
-Na pewno, Bones. Na pewno.
-O… chyba zaraz zacznie…- malutka zaczęła płakać- płakać…- dokończyła Bren.
-Chyba jest głodna. Czas na pierwsze karmienie. Zanim… pozostała trójka się obudzi… Teraz będziemy mieć wesoło.- powiedział Booth. Podszedł do łóżeczka dziewczynki, ostrożnie ją wyciągnął i podał Bones. Nakarmiła dziewczynkę, potem pozostałą trójkę, która w różnych odstępach czasu się budziła.
Oczywiście nie zabrakło wizyt przyjaciół, każdy chciał zobaczyć ich małe pociechy.
Bren po trzech dniach wyszła ze szpitala. Booth zawiózł ją do domu. Dzieci też. Musiał kupić większy samochód. W SUVie nie było miejsca na sześć osób, w tym na 4 foteliki…
Musieli też pomyśleć nad zamianą mieszkania. Mieszkanie Bones było teraz zdecydowanie za małe. Dosyć szybko udało im się to załatwić. Nawet niedaleko poprzedniego domu.
Teraz mieszkali już w dużym domku jednorodzinnym z ogródkiem.
Po kilku tygodniach zdecydowali się odwiedzić wraz z maluszkami Jeffersonian.
Weszli i od razu przywitali ich przyjaciele. Udali się do gabinetu Angeli.
-Chcielibyśmy wam przedstawić- zwrócili się do przyjaciół.
- Angela Booth, Camille Booth- zaczął Seeley.
-Jack Booth i Zack Booth- dokończyła Brennan.
-Daliście im imiona po nas?- spytała Angela ze łzami wzruszenia w oczach.
-Tak- odparła z uśmiechem Bren.- Gdyby nie wy…- przerwała.- Jesteście naszymi przyjaciółmi, naszą rodziną. Chcielibyśmy też prosić was o bycie chrzestnymi. Zgodzicie się?
-Oczywiście- odparli wszyscy chórem.
Rozmawiali długo. Wszyscy byli szczęśliwi.

Kilka dni później odbył się chrzest. Rodzice chrzestni małej Angeli- Ange i Jack. Rodzice Cam- Camille Saroyan i jej nowy chłopak. Zack’a- oczywiście Zack i jego dziewczyna. Jacka- Russ i Amy.
Szczęście teraz nawet na chwilę ich nie opuszczało.

Pewnego chłodnego dnia…

-Booth…- zaczęła- Dzisiaj jest pierwsza rocznica śmierci naszego pierwszego dziecka…
-Wiem, kochanie- odpowiedział.
-Coś ci powiem… Naprawdę czuję jego obecność, wiesz? Wiem, ze jest przy nas i zawsze będzie.
-Też to czuję… Jest z nami.
-I nie chce, żebyśmy byli nieszczęśliwi z jego powodu… Śniło mi się ostatnio… Tylko się nie śmiej…
-Nie będę.
-Śniło mi się, ze do mnie przychodzi… i… powiedziało mi, że nie możemy się cały czas smucić z jego powodu, ze tam gdzie jest teraz jest szczęśliwe i chce, żebyśmy żyli normalnie. Poprosiło tylko o jedną rzecz…
-Tak?
-Żebyśmy go nigdy nie zapomnieli i… ze nas kocha…
-Nigdy o nim nie zapomnimy.
-Nigdy. I zawsze będziemy je kochać.
-Zawsze, Bren. Do końca świata…
-I jeden dzień dłużej…

 Lata mijały spokojnie. Oboje wrócili do pracy. Musieli zatrudnić opiekunki. Na szczęście dobrze im się trafiło. Kobiety były niesamowite i od pierwszego spotkania zakochały się w dzieciach państwa Booth. Kto by się nie zakochał?

Kilka dni przed Wigilią…

-Booth…- zaczęła Brennan- Chyba muszę powiedzieć ci coś ważnego…
-Tak?
-Wygląda na to, ze… nasza rodzina jeszcze się powiększy…
-Nie?- spytał z uśmiechem na twarzy.
-Tak.- również się uśmiechnęła.- Jestem w ciąży… Kolejny cud.
-Kolejny cud, Bones.

Dziewięć miesięcy później urodziła się dziewczynka- Joy. Zdrowa i piękna. Oczy i rysy twarzy miała po Bones, kolor włosów i nosek po Boothie. Nie mogli marzyć o niczym więcej. Mieli już wszystko. Siebie, teraz piątkę zdrowych, pięknych dzieci i niesamowitych przyjaciół. Mieli RODZINĘ, o której zawsze tak marzyli.

Ich droga do szczęścia była bardzo długa. Ale kolejne lata od czasu wszystkich wypadków przyniosły im tylko radość, szczęście, kolejne cuda i piątkę zdrowo rozwijających się, pięknych i szczęśliwych dzieci. Teraz już nic nie stanie im na drodze. Odnaleźli spokój i miłość. Tak wielką, że niektórzy nawet nie podejrzewaliby, że taka istnieje, że można się kochać tak bardzo jak ta dwójka.





6 komentarzy:

  1. woow, to im się poszczęściło :) genialne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. szczęśliwa siódemka... ;D
    nieźle:P

    aliis

    OdpowiedzUsuń
  3. raczej szczęśliwa ósemka bo jest jeszcze Parker ;D ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem naprawdę zakochana w tym opowiadaniu <3
    Od dawna szukałam czegoś o Bones, a na Twoim blogu czuję się jak w niebie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne opowiadanie :D szkoda, że stracili 1 dziecko...no ale takie jest życie ;) jesteś GENIALNA ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeej, nie sądziłam, że jeszcze ktoś kiedyś trafi na mojego bloga i komuś się spodoba moje opowiadanie O_o
    Dziękuję ślicznie :* I cieszę się, że się podoba :)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń