Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

wtorek, 10 sierpnia 2010

DŁUGA DROGA DO SZCZĘŚCIA [51-70/94]

51.

Brennan i Booth byli bardzo szczęśliwi razem. Mieszkało im się cudownie. Booth odzyskał już siły i był całkowicie zdrowy. Zostały im jeszcze tylko cztery dni urlopu, postanowili dobrze je wykorzystać. Wciąż pozostawali przy pocałunkach, ale oboje czuli, że są gotowi na kolejny krok. Dojrzewała w nich myśl o połączeniu się w jedno, tak już naprawdę. Oboje chcieli by było to coś wyjątkowego. Musieli się do tego dobrze przygotować.

-Bones, tak sobie pomyślałem… kończy nam się urlop, może byśmy gdzieś wyjechali?
-Myślałam o tym samym…
-Dokąd chciałabyś się wybrać?
-Nie wiem. Chciałabym, żeby to było jakieś spokojne miejsce, gdzie bylibyśmy tylko we dwoje.
-Bezludna wyspa!
-Booth.- oboje się roześmiali.
-Tak mi się skojarzyło- rzekł Booth z uśmiechem.- Ale..
-Ale?
-Chyba znam bardzo fajne miejsce…
-Tak? Gdzie?
-Chyba nie mogę ci powiedzieć.
-Dlaczego?
-Bo chciałbym, żeby to była niespodzianka.
-Niespodzianka?
-Tak, Bones. Wyjątkowa niespodzianka.
-Coś takiego jak z tymi naleśnikami? Że jeśli zrobiona z miłością to zawsze jest wyjątkowa?
-Zapamiętałaś, co mówiłem?
-Oczywiście.
-Nie rozumiałam na początku, ale myślałam o tym i już rozumiem. Cieszę się, że już nie boję się miłości.
-Ja też. Kochanie, pójdę tylko coś załatwić, a ty możesz zacząć się pakować.
-Niespodzianka?
-Niespodzianka. Spakuj się, jutro rano jedziemy.
-Tak szybko?
-Jak najszybciej, Bones, jak najszybciej.

Booth wybiegł z domu, a Bones zajęła się pakowaniem. Spakowała i siebie i Bootha.
Po godzinie wszystko było gotowe. W czasie pakowania, Booth zdążył załatwić im wyjazd i zrobić zakupy.
„To dopiero będzie niespodzianka Bones.” Pomyślał.
Wieczorem oboje byli gotowi do podróży. Żadne z nich nie wiedziało, ze to będzie wycieczka ich życia. Kiedy Bren była w łazience, Booth potajemnie schował coś jeszcze do torby…

Wcześnie rano ruszyli po przygodę życia. Czas mijał im na śpiewaniu piosenek, rozmowach i śmiechu.
Po dwóch godzinach byli na miejscu.


52.

Ich oczom ukazał się mały domek z wielkim tarasem. Dookoła był las. Dom od jeziora, teraz spokojnego i gładkiego jak lustro, dzieliło zaledwie parę kroków. Wokół nich nie było widać żadnej żywej duszy. Byli z dala od cywilizacji. Tak jak oboje pragnęli.
-Booth… tu jest pięknie… Jak we śnie.- Booth tylko się uśmiechnął.- Miałeś rację, to wyjątkowa niespodzianka.- pocałowała go w podziękowaniu.
-To co? Rozpakujemy się i ruszamy po przygodę?- powiedział po chwili.
-Tak.
Weszli do domku. Bren rozejrzała się podeszła do zdobionych drzwi. Próbowała je otworzyć.
-Booth, co tam jest? Drzwi nie chcą się otworzyć.
-To też niespodzianka, ale na później. nie wszystko na raz- w jego uśmiechu krył się jakiś podstęp.
-Booth… coś knujesz…
-Tak. Ale teraz się nie dowiesz, więc nie próbuj mnie przekonywać, wypytywać ani szantażować… chociaż szantażować możesz…
-Nie. Jeśli to nic nie da, nie będę próbować- uśmiechnęła się i ruszyła dalej.
Salon był pięknie urządzony w starym stylu. Oczywiście nie mogło zabraknąć kominka i  dwóch dużych foteli. Może salon nie był duży, ale był bardzo przytulny. Niedaleko znajdowała się mała, przytulna sypialnia. Były oczywiście dwie łazienki z dużą wanną i prysznicem i.. tajemniczy pokój, o którym Booth nie chciał nic powiedzieć. „Co tam może być?” zastanawiała się Tempe.
Rozpakowali się i przebrali. Tempe w letnią niebieską sukienkę, która delikatnie podkreślała rysy jej smukłej sylwetki, do tego klapki. Booth założył krótkie spodenki, no cóż w końcu był na urlopie, białą koszulkę, również podkreślającą jego wysportowane ciało i klapki.
-Gotowa?- spytał po chwili.
-Tak.
-Bren… wyglądasz… olśniewająco w tej sukience.
-Ty też dobrze wyglądasz Booth- podeszła do niego i dłonią błądziła po jego klatce.- Masz niesamowite mięśnie… Jesteś naprawdę dobrze zbudowany.
-Bones…- nie wiedział co powiedzieć- lepiej chodźmy już. Czeka nas dziś wiele atrakcji. Szkoda czasu- „Jak zaraz nie wyjdziemy to będę musiał pozbawić cię tej sukieneczki… Twoje ciało doprowadza mnie do szaleństwa” dodał w myślach.
-Racja, chodźmy. Ahoj przygodo!- krzyknęła i wybiegła na taras. Booth wyszedł za nią. Zabrał ze sobą kosz z jedzeniem. Bones stanęła przy barierce, uniosła głowę do góry i głęboko wciągnęła powietrze.
-Ach, cudownie! To co robimy najpierw?- spytała.
-Chodź ze mną- wziął ją za rękę i razem poszli w kierunku stojącej na „plaży” małej niebieskiej łódki.
-Pierwszy przystanek dzisiejszego dnia. Rejs po jeziorze.- powiedział Booth wkładając kosz z jedzeniem  na pokład. Zepchnął łódkę na wodę. Bren w tym czasie zdjęła klapki i zostawiła na brzegu.
-Pani pozwoli- Seeley wyciągnął rękę do Tempe.
-Z przyjemnością- podała mu rękę i Booth pomógł jej wejść do łódki. Po chwili już płynęli w nieznane.
Nic nie mówili, cieszyli się swoją obecnością. Obserwowali przyrodę, niebo…. Booth oczywiście wiosłował . nie mógł skupić się na przyrodzie. Jego myśli i wzrok krążyły tylko wokół Bones. Siedziała przed nim w tej swojej cieniutkiej, przylegającej sukience z dużym dekoltem i nie mógł na nią nie patrzeć.
-Booth. Booth.- powiedziała po jakimś czasie.
-Tak?- wyrwał się z zamyślenia.
-Czemu mi się tak przyglądasz?
-Bo jesteś piękna i nie mogę się na ciebie napatrzeć.
-Tak… zgłodniałam. Może coś zjemy? Co dobrego zapakowałeś?
-Zaraz…- Booth odłożył wiosła i sięgnął po koszyk.- hm, mam sałatkę specjalnie dla ciebie, grecka.
-Cudownie.
-A dla mnie… no cóż… jak zwykle… Kanapki z szynką.
-No tak, jak zwykle.
-Ale.- powiedział, wypiął pierś i dodał- dodałem sałaty, trochę cebulki i rzodkiewkę.
-No, no, Booth jestem pod wrażeniem- powiedziała i zabrała się za jedzenie sałatki przygotowanej przez Seeley’ego.
-Skoro zdecydowałeś się dodać trochę zdrowia do swoich kanapek, może skusisz się na odrobinę sałatki?- powiedziała z zalotnym uśmiechem i wyciągnęła w jego kierunku rękę z widelcem, na którym znajdowało się odrobinę sałatki.
-O, nie do tego mnie nie zmusisz.- Booth się skrzywił i jak małe dziecko odwrócił głowę w bok i skrzyżował  ręce na piersiach.
-No, proszę cię Boothie, odrobinkę…
-nie, Bones nie zrobię tego. Nie.
-Proszę, dla mnie.
-Dla ciebie? Hmm a jak mnie przekonasz?
-Zobaczysz, jak spróbujesz.
-Czy ja wiem? Może jednak zaryzykuję…
-No to proszę… Spróbuj, nie zachorujesz, to jest naprawdę dobre.
-Nie mogę zachorować, bo ja to robiłem
-no widzisz, nic nie tracisz, a możesz coś zyskać- powiedziała z podstępnym uśmiechem.
-Kuszące, nie powiem…
-Noooo…- zbliżała widelec do jego ust.
-Ok. dla ciebie.- powiedział, powoli odwrócił się z powrotem w stronę Tempe, zamknął oczy i otworzył buzię. Bren skorzystała z okazji i nakarmiła Bootha odrobiną sałatki. Seeley zamknął buzię i powoli przeżuwał sałatkę robiąc przy tym dziwne miny.
-I jak?- spytała po chwili.
-No… hmmm nie wiem…
-Jak to nie wiesz?
-Muszę spróbować jeszcze trochę, nic nie poczułem. Za mało mi dałaś.
-Po prostu przyznaj się, ze ci smakuje i masz ochotę na jeszcze.
-Nie. Nie poczułem smaku. Dałaś mi tylko kawałek sera. Jeszcze raz, Bren.- zamknął oczy.
-Booth. Smakuje ci. Podzielę się z tobą nie musisz udawać.
-Nie udaję, Bones.- powiedział z otwartą buzią.
-Ok., jak sobie życzysz.- nabrała większą ilość sałatki na widelec i ponownie powoli zbliżyła rękę do ust Bootha. Booth podglądał. Kiedy ręka Tempe była blisko złapał ją i przyciągnął do siebie. Bren nawet nie zdążyła się zorientować co się dzieje i już leżała na Boothie. Ich usta ponownie znalazły się bardzo blisko siebie. Oni zresztą też. Łódka była mała.
-Tak lepiej- powiedział z uśmiechem.
-Booth, co ty wyprawiasz? Moja sałatka…
-Nie przejmuj się sałatką, mam drugą.
-Przygotowany, co?
-Jak zawsze kochanie.- kolejny czarujący uśmiech- Mówiłaś coś wcześniej o szantażu… Ja spróbowałem, teraz twoja kolej. Nagroda za spróbowanie sałatki- szeptał.
-Tak, ale…
-Wiem, o czym mówiłaś. Dlatego się zgodziłem. Możesz to teraz zrobić.
-Skąd wiesz o czym myślałam?
-Bo znam cię, kochanie.
-Masz rację… Moja nagroda…- zbliżyła swoje usta do ust Bootha i pocałowała go. Ręce wplotła w jego włosy. Booth trzymał rękę na szyi Bones, drugą odgarniał jej włosy.
-Uwielbiam jak to robisz- powiedział w końcu.
-Ja też- ponownie wpiła się w jego usta. Pocałunek jak zawsze ostatnio był długi i namiętny.
Po jakimś czasie. Bren usiadła z powrotem na swoim miejscu.
-No, to teraz poproszę o moją sałatkę. Ta już nie nada się do zjedzenia przez ciebie.
-Bardzo proszę- wyciągnął drugą sałatkę z koszyka i podał ją Tempe. Oczywiście podał jej ja tak, żeby ich ręce się spotkały. Oboje przeszedł dreszcz. Po jakimś czasie Bren zjadła sałatkę
-pyszna.- powiedziała odkładając puste pudełko.
-Dziękuję.
-Twoja kuchnia jest naprawdę wspaniała.
-Wiem.
-Ego?
-Nie, tylko fakt.
-Ja tak zawsze mówię.
-Też się czegoś od ciebie nauczyłem.- uśmiechnął się. Przez chwilę siedzieli i wpatrywali się w niebo.
Nagle Booth wytrzeszczył oczy i spojrzał w kierunku lasu.
-Co tam jest?- spytał.


53.

Booth wstał, łódka niebezpiecznie się zakołysała.
-Booth usiądź proszę. Przewrócisz nas.- powiedziała Bren.
-Spokojnie  ta łódka nie jest wywrotna. Nic się nie stanie. O! zobacz tam! Coś tam jest!- krzyknął podekscytowany. Wychylił się i… długo nie trzeba było czekać, łódka wywróciła się i oboje wylądowali w wodzie.
-Nie wywrotna, tak? Nie się nie stanie- Bren udawała oburzenie, ale w środku nie mogła przestać się śmiać.
-Nie wiem co się stało… ja…
-Niepotrzebnie się wychylałeś, co zobaczyłeś?
-Nic.
-Nie? Coś musiałeś widzieć, byłeś taki podekscytowany.
-Nie widziałem nic, ja…- wybuchnął śmiechem.
-Ach tak… Zrobiłeś to specjalnie. Booth!
-Bones, daj spokój to jest zabawne- Booth nadal nie przestawał się śmiać.
-Zabawne, tak?- Bren podpłynęła bliżej niego i zaczęła chlapać wodą dobrze się przy tym bawiąc.
-Bones- Booth starał się coś powiedzieć, ale nadlatujące fale wody skutecznie mu to uniemożliwiały. Bren śmiała się w najlepsze. W końcu Booth zniknął pod wodą.
-Booth, gdzie jesteś? Przestań się chować. Bądź prawdziwym samcem-alfa!- po chwili poczuła, jak Booth łapie ją w pasie i przyciąga do siebie.
-No, tak lepiej- powiedział wynurzając się z wody.- I co? Teraz jestem prawdziwym samcem-alfa?
-Nie do końca…
-Nie do końca? To zaraz ci pokaże prawdziwego samca-alfę.- przyciągnął jej twarz do swojej i pocałował. – A teraz?
-Już prawie…- Booth znowu ją pocałował.
-I jak?
-Prawie, prawie… musisz się bardziej postarać.
Sytuacja kilka razy się powtórzyła. Bren umiejętnie manipulowała Boothem, by ten nie zaprzestał swoich pocałunków. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, przepełnione coraz większą pasją. Nadal byli w wodzie. Nie było tak głęboko, dotykali palcami dna. Booth całował Tempe. W usta, szyję, dekolt... zanurzył się pod wodę i obsypał pocałunkami jej brzuch, sukienka unosiła się na wodzie. Kiedy się wynurzył kontynuował pocałunki, jego dłonie błądziły po jej ciele. Tempe też nie pozostawał dłużna. Również obsypywała pocałunkami całe ciało agenta. Razem poznawali swoje ciała za pomocą dotyku rąk i pocałunków. Nie całe ciała, na razie tylko część. Na resztę przyjdzie czas, mają go dużo przed sobą. Jak długo byli w wodzie? Niewiadomo. Po „wodnej przygodzie” wdrapali się na łódkę i popłynęli w kierunku brzegu. Godzina jeszcze młoda, ale oni mają jeszcze sporo do zrobienia.


54

Wyszli na brzeg.
-Przez ciebie jestem cała mokra, Booth.
-Jest ciepło, nic ci nie będzie- posłał jej jeden ze swoich zniewalających uśmiechów.
-To co robimy teraz?
-Skoro jesteśmy na plaży, to może trochę się poopalamy?
-Dobry pomysł, tak dawno tego nie robiłam. Właściwie to nie pamiętam kiedy w ogóle się opalałam, chyba jak byłam mała…- Bren bardzo spodobał się ten pomysł. Było naprawdę bardzo ciepło, słońce grzało nie potrzebowali nawet się przebierać. Bren jednym zwinnym ruchem zdjęła z siebie sukienkę. Boothowi ukazała się teraz znakomita sylwetka Bones. Stała w samej bieliźnie. Z trudem się pohamował, żeby do niej nie podejść.
-To ja pójdę po koc.- powiedział i ruszył w kierunku domu. Bren w tym czasie wpatrywała się w gładką taflę jeziora.
„Booth nawet nie wiesz jak się cieszę, że jestem tu razem z tobą, tu jest naprawdę tak pięknie. Dawno się tak nie czułam. To pierwszy raz, kiedy naprawdę mam wolne, kiedy czuję, że odpoczywam.” Mówiła do siebie.
W tym czasie Booth przyszedł z kocem. Rozłożył go i zbliżył się do ukochanej.
-Kochanie, wróciłem- szepnął jej do ucha.- Możemy zaczynać. Wiesz, bardzo ładnie ci bez tej sukienki…
-Nie wzięłam ze sobą stroju kąpielowego, więc nie mam wyjścia…
-Ale ja wziąłem. Jest w samochodzie.
-I dopiero teraz mi to mówisz? Muszę się przebrać.
-Kochanie, nie musisz. Nikogo oprócz nas tu nie ma, a mi bardzo się podobasz.
-Tak?- zapytała zalotnie.
-Oczywiście. Jesteś piękna. A mi nie przeszkadza, że masz na sobie tylko bieliznę. Jeśli czujesz się niekomfortowo dotrzymam ci towarzystwa- mówiąc to zdjął z siebie mokrą koszulę,  spodnie i został w samych bokserkach.- Teraz jest już nas dwoje.
-No, teraz czuję się lepiej- uśmiechnęła się.
-Ok., Bones, kładź się.
-Co?
-Połóż się na kocu.
-Co chcesz zrobić?
-Nic złego. Ufasz mi?
-Ufam.- Bren położyła się na kocu. Booth usiadł koło niej, wziął krem do opalania i zaczął smarować nim Bones.
-Potrafię to zrobić sama wiesz?- powiedziała nagle.
-Wiem, ale czy tak nie jest przyjemniej?
-O wiele.
-Więc nic nie mów i pozwól mi się sobą zająć.
Bren nic już nie mówiła. Booth wmasował krem w jej ręce, potem nogi, no końcu zajął się dekoltem i brzuchem. Bones czuła ciepło bijące od jego ciała, czuła jak cała płonie i nie było to spowodowane upałem. Za każdym razem gdy Booth jej dotykał przechodził ją dreszcz. Wiedziała, że już długo nie będzie w stanie się bronić przed nim. Czuła, że pragnie czegoś więcej, pragnie go jeszcze bliżej, bliżej niż była z kimkolwiek.
-Dobrze, Bones, teraz plecy.
Bren odwróciła się i ułożyła na brzuchu. Booth przerzucił jedną nogę przez leżącą Tempe i teraz siedział u jej nóg gotowy do wmasowania kolejnej porcji kremu. Dołączył do tego masaż.
-Booth… nie wiedziałam, ze to potrafisz.
-Jest jeszcze kilka rzeczy, których o mnie nie wiesz, kochanie. Przyjemnie?
-Bardzo… bardzo przyjemnie… nie przerywaj… jest mi tak dobrze- Bren rozpłynęła się, silne ręce Bootha delikatnie wykonywały masaż. Co chwilę przechodziły ją dreszcze… Czuła, że jest już tak blisko niego, ale jeszcze nie tak jak chciała. Ukryła twarz w swoich ramionach, żeby Booth nie słyszał westchnień, które od czasu do czasu wydobywały się z jej ust. Nie mogła pohamować swojego ciała. Booth czuł się podobnie dotykając jedwabiście gładkiej skóry Bones. Czuł, ze są blisko. Po dłuższej chwili sytuacja się odwróciła. Teraz Bren siedziała na Boothie i smarowała jego ciało w połączeniu z masażem  Teraz Booth znalazł się w takiej samej sytuacji jak przed chwilą Bren. Czuł, ze już niedługo będzie w stanie powstrzymywać swoje ciało. Na szczęście Bones skończyła zanim zupełnie zwariował z pożądania.
Po skończonym masażu ułożyli się obok siebie i zaczęli opalanie. Po godzinie zdecydowali, ze trzeba coś zmienić. Nie mogli tak długo leżeć koło siebie i nic z tym nie zrobić. Mimo nagromadzonego pożądania spowodowanego tą bliskością żadne z nich nie odważyło się zrobić pierwszego kroku. Wspólnie zdecydowali się na spacer po lesie.
Po dwóch godzinach błąkania się…


55.

-A mówiłeś, że wiesz dokąd idziemy.
-Bo wiem, Bones.
-A wiesz gdzie jesteśmy?
-Tak- Bren spojrzała na niego z miną „mnie nie oszukasz”- Nie do końca…
-No właśnie. Twoja alfa samcza orientacja w terenie- zachichotała.
-alfa samcza orientacja w terenie?- Booth otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.- To w ogóle jest coś takiego?
-Teraz jest.
-Bones…
-Nie zmieniaj tematu, tylko wydostań nas stąd.
-Hmmm…
-Ha! Mówiłam, nie masz pojęcia gdzie jesteśmy, gdzie powinniśmy iść i w ogóle.
-Bones, daj mi się skupić dobrze? Nie mogę myśleć jak tak cały czas nawijasz.
-Nic nie nawijam Booth.
-Przenośnia, Bones. Przenośnia. Ok. daj mi pomyśleć.
-Samiec alfa zgubił się w lesie i musi pomyśleć
-Już, już dość z tym samcem alfa.  Zaraz coś wymyślę.
-Możemy być pewni że nie czeka nas noc w lesie.
-Sarkazm Bones?
-Nie- uśmiechnęła się pod nosem. Uwielbiała się z nim droczyć.- To jak już wiesz gdzie mamy iść.
-Jak na razie nie dałaś mi pomyśleć w spokoju nawet przez minutę, wiec nie. Nie mam pojęcia.
-Już nic nie mówię.
-Jasne- powiedział pod nosem.
-Co mówiłeś?
-Nic, kochanie. Ciii. Zaraz coś wymyślę.- po chwili- Ha! I już wiem.
-Jesteś pewien?
-Tak. Tędy. Pamiętam to drzewo, na pewno tędy szliśmy.
-Dobra. To chodźmy. Zobaczymy gdzie nas zaprowadzisz.
-Do wyjścia z lasu.
-Ok.
I ruszyli przed siebie. Szli chwilę, gdy nagle Bren poślizgnęła się i upadła prosto w kałużę błota. W lesie było wilgotno, kilka dni temu padało  i błoto było w wielu miejscach, Booth zaczął się śmiać
-Może zamiast się ze mnie nabijać, mógłbyś mi łaskawie pomóc?- powiedziała oburzona.
-Bones, ja się z ciebie nie nabijam…- parsknął śmiechem.
-Niech no tylko stąd wyjdę, to mnie popamiętasz
-Już się boję.
-Bój się. Znam sztuki walki, pamiętasz.
-Chyba nie użyjesz ich na mnie?
-Jak mi nie pomożesz to…
-Ok., ok. już do ciebie idę. Nie chcę wylądować w szpitalu.
-I słusznie.
Booth podszedł do Bren, podał jej rękę i wyciągnął z błota.
-Naprawdę byś użyła swoich zdolności na mnie?- zapytał Booth, a Bren spojrzała na niego z uśmiechem i dodała po chwili:
-Nie. Raczej nie. 
-Wiedziałem.
-Ale mogę zrobić to- podeszła do niego, zbliżyła swoje usta, ale… nie pocałunek był jej zamiarem. Booth w jednej chwili znalazł się w błocie, dokładnie tam, gdzie jeszcze przed chwilą leżała Bren. Teraz to ona się z niego śmiała.
-Bones! Rozumiem, już jesteśmy kwita. Hahaha śmieszne, śmieszne. Pęknę ze śmiechu zaraz.
-Nie można pęknąć ze śmiechu, Booth.- powiedziała wciąż się śmiejąc.
-Można i ty zaraz pękniesz- Booth też zaczął się śmiać- Ja też. teraz ty mi pomóż.
-nie mam tyle siły.
-chociaż udawaj, ze mi pomagasz.
-To mogę zrobić- jeden ruch ręki Bootha i Bren z powrotem leżała w błocie, razem z Boothem. Bawili się i śmiali jak małe dzieci. Ganiali się na czworakach, smarowali i rzucali błotem.
Po skończonej zabawie ruszyli dalej w poszukiwaniu drogi powrotnej. 

Po 3 godzinach wreszcie udało im się wyjść z lasu. Oboje byli bardzo zmęczeni i zdecydowanie potrzebowali prysznica.
-Ja pierwsza- Bren wbiegła do domku i od razu udała się do łazienki. Booth w tym czasie przygotował na zewnątrz małe ognisko i kolację. Dla Bren sałatkę, a on upiecze sobie kiełbaskę nad ogniskiem. Po 20 minutach Bren wyszła z łazienki.
-Wolna- powiedziała- łazienka oczywiście.
-Kochanie, zaraz do ciebie dołączę, rozpaliłem ognisko, żeby było przyjemnie. Czeka też na ciebie sałatka, ale mam nadzieję, ze zaczekasz na mnie.- powiedział Booth.
-Oczywiście. Tylko nie za długo, Booth. Nie chcę umrzeć z głodu.
-Nie pozwolę ci na to.

Bones poszła na plaże przed domek, gdzie paliło się ognisko. Usiadła na przygotowanym przez Bootha kocyku i wpatrywała się w płomienie.
„Cudownie.” Myślała. Zajrzała do koszyka, który przygotował Booth.
-No tak, kiełbasa. Cały Booth.- uśmiechnęła się.
Nabiła kiełbasę na kij leżący niedaleko, też przygotowany przez Bootha. Postanowiła pomóc mu w jej upieczeniu.
Po chwili dołączył do niej Booth, usiadł obok i podał jej sałatkę
-O widzę Bones, ze zajęłaś się moją kiełbasą. Dziękuję.
-Tak. Dziękuję za sałatkę.
Zabrali się do jedzenia. Kąpiel Bootha trwała na tyle długo, ze jego kolacja też zdążyła się zrobić. Bardzo szybko pochłonęli to, co przygotował Seeley. Po takim wypadzie do lasu i dniu pełnym wrażeń byli naprawdę bardzo głodni.
Kiedy już zjedli Booth usiadł bliżej Bones i przytulił ją.
-Zrobiło się zimno- powiedziała po jakiejś chwili. Booth nie zwlekając wziął drugi kocyk, który leżał obok niego i okrył Bones i siebie. Siedzieli tak wtuleni w siebie i wpatrywali się w skaczące płomienie ogniska.
-Dziękuję za wszystko, to był naprawdę wspaniały dzień- szepnęła Bren- Kocham cię.
-Też cię kocham, słonko.- pocałował ją. Bren położyła głowę na jego ramieniu i po chwili zasnęła.
-Bones, śpisz?- spytał cicho Booth. Nie usłyszał odpowiedzi.- Śpi. Śpij słodko kochanie. Mam dla ciebie niespodziankę. Jutro. – pocałował ją w czoło. Wziął na ręce i zaniósł do sypialni. „Dziś śpimy w dresie, co?” pomyślał Seeley przykrywając Bren kołdrą.
-Śpij kochanie. Ja w tym czasie przygotuję jutrzejszą niespodziankę.
Wyszedł z sypialni, poszedł do samochodu po potrzebne rzeczy i udał się do „tajemniczego pokoju”.  Zamknął za sobą drzwi i zaczął przygotowania.
Po 2 godzinach było gotowe, ale musiał zrobić coś jeszcze…
Po skończonej pracy, dołączył do ukochanej w krainie snów.


56.

Booth o dziwo wstał jako pierwszy. Bren smacznie spała, w końcu wczorajszy dzień był pełen wrażeń. Seeley po cichu wyślizgnął się z łóżka, poszedł sprawdzić czy jego niespodzianka jest gotowa, przygotowywał wszystko w nocy, było ciemno i nie widział dokładnie efektu swojej pracy. Wszystko musiało być doskonałe i było; idealnie dopracowane. Po upewnieniu się czy jest jak należy, po cichu udał się do kuchni, by przygotować ukochanej śniadanie. Tym razem miały to być kanapki, ale nie takie zwykłe… a do tego sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy.
Bardzo się namęczył i nagimnastykował tworząc kanapki dla Bones. Zaparzył sobie kawę i usiadł przy stole w kuchni nasłuchując czy Tempe przypadkiem się nie obudziła. Spała jak zabita i nie zanosiło się, by w ogóle miała wstawać. Wreszcie wybiła godzina 12 i Booth postanowił jednak przerwać sen Tempe. Wziął tacę z przygotowanym przez siebie śniadaniem, dołączył jeszcze małego żonkila i udał się do pokoju.
Cicho zbliżył się do łóżka, postawił tacę na nocnym stoliku, nachylił się nad Tempe i pocałował.
-Pobudka, kochanie- szepnął wciąż nad nią nachylony.
-Jeszcze chwilę Booth, jeszcze minutkę.- odpowiedziała zaspana.
-Już dochodzi południe. Wstawaj śpiochu.
-Która godzina?
-Już po 12. nie budziłbym cię, ale to nasze ostatnie dni urlopu, nie chcę byśmy je przespali. Poza tym mamy dziś dużo do zrobienia.- uśmiechnął się.
-Po 12?- spytała zaskoczona- Naprawdę tak długo spałam? Czemu mnie wcześniej nie obudziłeś?
-Tak smacznie spałaś, ze nie miałem sumienia. Proszę- podał jej tacę ze śniadaniem- Dla mojej ukochanej, śniadanko do łóżka.
-Dziękuję, Booth… to jest piękne, to…- na talerzu zobaczyła kanapki z dżemem truskawkowym w kształcie serca. Obok leżał jej ukochany kwiat. Tempe nie wiedziała co powiedzieć. To była bardzo miła, poranna niespodzianka. Stwierdziła, ze najlepszym dowodem na to co czuje i jaka jest szczęśliwa będzie długi, namiętny pocałunek. On mówił wszystko.
-Jej. Gdybym wiedział, że dostanę takiego całusa w podziękowaniu, już dawno przynosiłbym ci śniadanie do łóżka- uśmiechnął się do nim swoim uśmiechem, do którego Tempe miała słabość.
-Widzisz. Potrafię być wdzięczna- uśmiechnęła się zalotnie.
-Muszę o tym pamiętać. Smacznego, kochanie.
-Dziękuję… kochanie.
Tempe zjadła śniadanie, wzięła prysznic i ubrała się.
-No to ruszamy w drogę- powiedział Booth, kiedy oboje byli gotowi.
-Tak jest.- powiedziała z uśmiechem i skierowała swe kroki do drzwi.
-O nie, kochanie, nie tędy!- krzyknął i złapał Bones za rękę nie pozwalając jej zbliżyć się do drzwi.
-Dlaczego?
-Dzisiaj wyjdziemy tylnim wyjściem.
-Dlaczego? Nie możemy wyjść normalnie?
-Zaufaj mi. Poza tym chcę ci dzisiaj pokazać inną część lasu. Wiesz, inna część lasu, inny dzień, inne wyjście.
-Do lasu? I znowu zabłądzimy, jak wczoraj?
-Dzisiaj obiecuję, ze się nie zgubimy. Dobrze się przygotowałem- wyjął kompas z kieszeni i uśmiechnął się, jakby go reklamował.
-Jasne, to samo mówiłeś wczoraj. Alfa- samcza orientacja w przestrzeni- Bren zachichotała.
-Ha ha ha. Widzę, ze spodobał ci się ten zwrot, ale dziś wszystko pójdzie zgodnie z planem.  Bez gubienia się, bez szukania i żadnego błota.
-Bez błota? To po co tam idziemy?- Bren udawała zasmuconą.
-A co, chcesz powtórzyć wczorajszą błotną kąpiel?- Booth wyszczerzył się na samo wspomnienie.
-Wiesz, błoto bardzo dobrze robi na cerę. Zdrowo jest czasem wziąć błotną kąpiel.
-O, proszę naukowe podejście. Wczoraj nie byłaś taka zadowolona, kiedy do niego wpadłaś.
-Bo się ze mnie śmiałeś i nie chciałeś mi pomóc.
- Ty też się ze mnie śmiałaś. Przypominam ci, ze to przez ciebie też wylądowałem w błocie.
-Słusznie, należało ci się.
-I też się ze mnie śmiałaś.
-Zemsta.
-Zemsta, mówisz? To pilnuj się dzisiaj, bo może jednak nie ominie cię kąpiel… błotna- Booth wyszczerzył się w łobuzerskim uśmiechu.
-Co, wepchniesz mnie w błoto?
-Skoro tak ci się podobało, hmmm, czemu nie?
-Booth lepiej ty się pilnuj. Nie dam się podejść.
-Zobaczymy, kochanie.
-Nie licz na to, ze sama będę się taplać w błocie. Jak w nim wyląduje, możesz być pewien, ze będziesz tam ze mną.
-Już się nie mogę doczekać- Booth podszedł bliżej do Tempe wciąż się uśmiechając.- Wczoraj, było bardzo przyjemnie. - Poprawił jej włosy i założył za ucho.
-To prawda. Przyjemnie i bardzo zabawnie.- Bren zniżyła głos. Ich twarz znów się do siebie zbliżały.
-To co idziemy?- spytał cicho Booth kierując swe usta w stronę Tempe.
-Tak… nie ma na co czekać.- ich usta spotkały się po raz kolejny. Jednak ten pocałunek był zupełnie inny od reszty. Był dziwny. Oboje czuli w nim niesamowite pożądanie, które lada chwila eksploduje. Przez ich myśl przebiegł pomysł, że trzeba w końcu coś z tym zrobić. To pożądanie stawało się coraz bardziej męczące. Coraz bardziej paliło ich wewnętrznie, potrzeba bliskości była jeszcze większa niż dotychczas. Chyba nadszedł punkt krytyczny ich pożądania. Jeśli czegoś z tym nie zrobią… eksplodują…


57.

Trwali w pocałunku jeszcze dłuższą chwilę. Booth obsypywał pocałunkami szyję Tempe, Bren całowała również Bootha po szyi. Ich usta co chwilę się spotykały… w końcu zdecydowali, ze czas ruszać w drogę.
 Wyszli wtuleni w siebie przez tylnie drzwi. Oboje z małymi plecakami.
Po pół godzinie byli w środku lasu.
-Booth, tu jest jeszcze piękniej, niż tam gdzie byliśmy wczoraj.
-Poczekaj aż zobaczysz, co się kryje dalej.
-Dalej?
-Tak. Zaprowadzę cię w magiczne miejsce, Bren.
-Jesteś pewien, ze znasz drogę i nie zgubimy się gdzieś?
-Bones, proszę cię, nie zaczynaj. Doskonale wiem, gdzie idziemy. Po prostu mi zaufaj.
-Wiesz, ze ci ufam, tylko po wczorajszym…- Booth spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.- Dobrze, już nic nie mówię.
-Tak dobrze.- uśmiechnął się i ruszyli dalej.
Po jakimś czasie dotarli na miejsce. Piękna polana pośrodku lasu z małym zielonym drzewkiem w samym jej centrum. Obok płynął samotny strumyczek, dookoła śpiewały ptaki, było cicho… słychać było tylko przyrodę i bicie ich serc.
-Booth… to jak.. magia …
-Bones, a mówiłaś, ze nie wierzysz w magię.
-Teraz myślę, ze może jednak istnieje. Kiedyś nie wierzyłam w miłość, a teraz wierzę i cieszę się, ze jej doświadczam każdego dnia. Po czymś takim- rozejrzała się po polanie- chyba też zacznę wierzyć, ze są na świecie magiczne miejsca.  Antropologicznie nie da się tego wytłumaczyć, ale przecież miłość też nie ma naukowej definicji… tej prawdziwej… bo po prostu… ona nie istnieje. Definicja oczywiście. Tak samo jak nie ma definicji dla życia.
-Z każdym dniem zadziwiasz mnie coraz bardziej. I coraz bardziej cię kocham, za to, ze jesteś, za to jaka jesteś.
-Ty też Booth, jesteś pełen niespodzianek. I za to też cię kocham. Boże jak tu pięknie- westchnęła.
-No, może zaczniesz też wierzyć w Boga, skoro…
-Nie, tak mi się po prostu powiedziało. Nie łap mnie za język.
-Mówi się nie łap mnie za słówka, Bones.
-Ach, racja.
-Za to też cię kocham.- na twarzy Bren zagościł jeszcze większy uśmiech.- Chodź kochanie- powiedział, wziął Tempe za rękę i poszli na środek polany. Usiedli pod drzewem na kocu, który zabrał ze sobą Booth. Nic nie mówili.  Booth obejmował ramieniem Tempe. Siedzieli w ciszy wsłuchując się w odgłosy natury, śpiew ptaków, szum strumyka, cichy szelest liści tańczących na wietrze, w bicie swoich serc, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. Oboje to czuli. Czuli, że są naprawdę blisko siebie, ze dla każdego z nich dotyk partnera był czymś niesamowitym. Od razu napływała fala gorąca i rosnące pożądanie.
Po dłuższym czasie siedzenia w milczeniu, Booth usłyszał burczenie w brzuchu Bones.
-Oho, chyba czas coś zjeść.  Kiszki ci marsza grają.
-Grają i to chyba całą orkiestrą.
-To jemy- powiedział uradowany i wyjął z plecaka kanapki w kształcie serca, sok, tym razem grejpfrutowy i szarlotkę. Nie był to typowy obiad, ale w końcu na urlopie można pozwolić sobie na nieco swobody.
-Kochanie, otwórz buzię- powiedział.
-Booth potrafię jeść sama.
-Ale tak jest przyjemniej. Nie daj się prosić.
-Dobrze, ale… ty też otwórz buzię- karmili się nawzajem. Booth miał racje. Z rąk ukochanego nawet zwykłe kanapki smakują wyśmienicie. Nie, zaraz, nie zwykłe kanapki. Zrobione z miłością i podane z miłością. Jako że wzajemnie się karmili, dłużej zeszło im zjedzenie „obiadu” ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało.
Po kilku godzinach.
-Chyba czas wracać, co Bones?
-Chyba tak. Szkoda. Z takiego miejsca mogłabym nigdy nie wychodzić…
-Ja też. Zwłaszcza jeśli ma się tak wspaniałe towarzystwo.
-Tak.
-Zanim stąd wyjdziemy zrobi się ciemno.
-Zanim? To znaczy, ze znowu nie wiesz jak wrócić?
-Doskonale wiem, kochana.
-Ok. to… ruszajmy. Komu w drogę temu coś tam.
-Temu czas- oboje się uśmiechnęli.
-Temu czas- powtórzyła- Zapamiętam.
Ruszyli z powrotem w kierunku domku. Trochę im to zajęło, ale nie dlatego, ze Booth się zgubił polana była dalej niż im się wydawało. Kiedy dotarli na miejsce, zrobiło się ciemno.
-To, co Bones? Powtórka? Kolacja przy ognisku?- spytał Booth, jak tylko doszli do domku.
-Jasne. Wieczór ciepły, więc nie ma co siedzieć w domu.- odpowiedziała.
-Ok., to ja rozpalam ognisko, ty możesz wziąć kąpiel. Wziąłem ze sobą twoje olejki zapachowe i relaksujące. Są u mnie w bocznej kieszeni torby.
-Booth, pomyślałeś o wszystkim- pocałowała go w policzek.
-Tak jest. Ok. ale dziś ognisko też z drugiej strony domku. Jak wszystko ma być inaczej, ognisko też.- uśmiechnął się.
-w porządku. Zdaję się na ciebie.
-Weź długa relaksującą kąpiel, odpocznij sobie, ja wezmę szybki prysznic w drugiej łazience i zabieram się za rozpalanie ogniska.
-Jak sobie życzysz, kochany. Nie będę się z tobą sprzeczać.- powiedziała. Obojgu przyda się zimny prysznic czy odprężająca kąpiel. Zbyt wiele się dzisiaj w nich nagromadziło. Musieli chociaż trochę uspokoić swoje ciała.
Bren poszła do łazienki na górę, tam była duża wanna, a Booth wziął szybki prysznic na dole. Musiał być bardzo szybki, skoro miał jeszcze zdążyć przygotować kolację, „ognisko” i niespodziankę, którą obiecał sobie zrobić Tempe.
Dzisiejszy dzień był bardzo dziwny. Czuli, że coś się może wydarzyć. Żadne z nich jednak nie miało pojęcia, co…


58.

Brennan wciąż siedziała w łazience, a Booth zajął się kolacją. Miał ponad pół godziny i jeśli chciał ze wszystkim zdążyć musiał się sprężać.  Kiedy wszystko, co sobie zaplanował było gotowe, wyjął coś specjalnego ze swojej torby, poszedł na górę i zapukał do drzwi Tempe.
-Tempe, kochanie. Mam prośbę do ciebie.
-Tak?
-kolacja, którą dzisiaj przygotowałem jest wyjątkowa i chciałbym, żebyś ubrała coś co zabrałem dla ciebie z DC. Mogłabyś zrobić to dla mnie?
-Oczywiście, Booth. Dla ciebie zrobię wszystko.
-Wszystko? A przebrałabyś się za smerfa?- zachichotał.
-Nie przesadzaj, Booth.- zaśmiała się pod nosem, wyobrażając sobie siebie w tym stroju.- Smerf?
-No taki mały niebieski, w białych spodenkach ze śmiesznym ogonkiem i białą czapeczką…
-Wiem, jak wygląda Smerf, Booth. Pozwól, że nie odpowiem.
-Ok. Kładę ci ubrania na krześle, koło drzwi łazienki. Jak będziesz gotowa zejdź do mnie na dół. Czekam w salonie.
-Nie ma sprawy, kochanie. Zaraz wychodzę.
-Nie musisz się spieszyć, zaczekam. To do zobaczenia na dole.
-Ok.
Booth zszedł na dół z wielkim uśmiechem na buzi.
„Musi się udać. Jestem pewien, ze Tempe padnie, jak zobaczy, co dla niej wymyśliłem.” Mówił do siebie, wyraźnie bardzo z czegoś zadowolony. Usiadł na kanapie w salonie i z niecierpliwością czekał na ukochaną.

Tymczasem na górze.
Tempe właśnie skończyła kąpiel. Narzuciła na siebie szlafrok i wyszła po rzeczy, które zostawił jej Booth. Wróciła z powrotem do łazienki i rozpakowała…  W pudełku znajdowała się elegancka, ale skromna czarna sukienka na cienkich ramiączkach, zapinana z boku. Nie jakaś balowa czy wyzywająca, ale idealna na kolację z ukochanym. Do tego czarne baletki z małą kokardką.
-Booth, ty zawsze jesteś przygotowany- mówiła do siebie.- Idealna sukienka na dzisiejszy wieczór.  Może nasz najważniejszy wieczór? Skoro strój tak wygląda, muszę coś ze sobą zrobić. Jakiś delikatny, kuszący makijaż.
Zabrała się za szykowanie.
Ubrała sukienkę od Bootha, w której nawiasem mówiąc wyglądała olśniewająco. Całe szczęście, że miała ze sobą kosmetyki. Zrobiła sobie delikatny makijaż, podkreśliła oczy czarną kreską, nałożyła maskarę i jasno-czerowny cień do powiek, do tego odrobina różu na policzki, muśnięcie czerwoną szminką i gotowe.
„Booth padnie” pomyślała.
Założyła jeden z ulubionych naszyjników, mały z zawieszką w kształcie delfina.
Jeszcze tylko baletki, trochę ukochanych perfum (nie tylko jej ulubionych) i była gotowa do zejścia na kolację.
Booth siedział w swojej białej koszuli z kołnierzykiem, eleganckich, czarnych dżinsach i czekał. Oczywiście użył wody kolońskiej, tej, którą tak lubiła Bones. W końcu usłyszał kroki na schodach, wstał i podszedł do nich. Jego oczom ukazała się Bren…
-Kochanie wyglądasz… nieziemsko- zatkało go.
-Booth, ty też wyglądasz cudownie- odparła z uśmiechem- to co? Ognisko gotowe?
-można tak powiedzieć.
-Nie rozumiem.
-Zaraz wszystko zrozumiesz. Chodź ze mną, skarbie- wyciągnął do niej rękę i ruszyli razem do tylniego wyjścia.
Na zewnątrz.
-Booth, gdzie jest to ognisko?- spytała zdezorientowana.
-To właśnie będzie moja niespodzianka. Nie ma ogniska.
-Jak to? Brak ogniska jest niespodzianką?
-Tak, ale nie do końca. Moja niespodzianka dla ciebie, jest gdzie indziej.
-Booth, co ty knujesz?
-Nic złego. Zaraz cię tam zaprowadzę tylko najpierw…- wyjął czerwoną chustkę z kieszeni- muszę zawiązać ci oczy, żebyś nie podglądała, bo zepsujesz sobie cały efekt.
-Zawiązać oczy? Ale jak to?
-nie martw się, poprowadzę cię- podszedł do Tempe od tyłu i zawiązał jej chustkę na oczach.- nic nie widzisz?
- Nic a nic.
-Na pewno?
-Tak.
- To daj mi rękę i chodź ze mną- złapali się za ręce, Booth dodatkowo objął Bren w pasie, by móc nią pokierować i powoli ruszyli.
-Dziwnie się czuję, Booth…
-­To niedaleko. Z drugiej strony domu. Jeszcze kilka kroków. Już prawie jesteśmy.
-To dlatego nie chciałeś dziś wychodzić głównymi drzwiami?
-Dokładnie dlatego.
Doszli do tarasu z przodu domku.
-Uwaga, Bones, stopnie. Raz, dwa, trzy…. Tak, jesteśmy. Teraz mogę już zdjąć opaskę. Jesteś gotowa?
-Tak, jestem, chyba.
Booth delikatnie odwiązał chustkę, ale Bren nadal miała zamknięte oczy.
-Kochanie, możesz już otworzyć oczy.
-Nie wiem czy jestem jednak gotowa. Boję się otworzyć oczy…
-Nie bój się. Powoli… tak… powoli otwórz oczy…- szeptał. Bren posłuchała partnera i otworzyła oczy. To co zobaczyła nią wstrząsnęło, a z jej oczu spłynęły łzy…


59.

-Booth…- nic więcej nie zdołała powiedzieć. Cały taras usypany był płatkami jej ukochanych kwiatów: żonkili, stokrotek i czerwonych róż. Ale to jeszcze było nic. Wszędzie stały czerwone świecie, na każdej wycięte było jej imię. Lecz to, co najbardziej wzruszyło Tempe, to olbrzymie serce ustawione ze świec, a w środku niego te trzy magiczne słowa „KOCHAM CIĘ TEMPERANCE”, ułożone z płatków żonkili. Droga do domku usłana była płatkami stokrotek tworzących teraz biały dywan, a wszędzie dookoła rozsypane były płatki róż.
- Podoba ci się?- spytał.
- Booth to jest… to jest…- nie była w stanie wykrztusić żadnego sensownego zdania, żadnego słowa.
-Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo cię kocham i że jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko.
-Booth, ja naprawdę nie wiem co powiedzieć… ja… wiesz, nawet mogłabym się przebrać za tego smerfa, jeśli byś chciał- Booth spojrzał na nią z dziwną miną w stylu „O jakim smerfie ty mówisz?” i uśmiechnął się- ja… Tak bardzo cię kocham!- rzuciła mu się na szyję i złożyła na jego ustach najbardziej namiętny pocałunek, na jaki było ją stać.
-Kocham cię, Temperance i to się nigdy nie zmieni. Zawsze będę cię kochał. Zawsze. A z tym Smerfem, to był taki żart. Nie chcę żebyś się za niego przebierała- uśmiechnął się serdecznie. Bren odwzajemniła uśmiech. – Jesteś dla mnie wszystkim, całym moim życiem, moim sercem, światem, wszystkim..
-Ty dla mnie też, Seeley, ty dla mnie też.- szepnęła przez łzy.
-Gotowa na dalszą część?
-To jest coś jeszcze? Cóż wspanialszego od tego mógłbyś mi jeszcze podarować?
-Kolację. Gotowa, by coś zjeść?
-Nie wiem, czy po tym wszystkim, jestem gotowa na cokolwiek…
-Chodź ze mną…- wziął ją pod rękę i poprowadził po stokrotkowym dywanie do drzwi, a stamtąd prosto do pokoju, który od ich przyjazdu był stale zamknięty.
-Za tymi drzwiami jest kolejna niespodzianka.
-To dlatego ich nie otwierałeś? Już wcześniej to planowałeś?
-Tak. Musiałem wszystko przygotować.
Otworzył drzwi i oczom Tempe ukazał się widok jeszcze wspanialszy niż przed chwilą. Jeśli to możliwe.
Pokój był wielkości salonu. Na środku stał szklany stolik, na nim pysznie wyglądająca kolacja, butelka czerwonego wina i dwa ręcznie zrobione kieliszki. Była też ogromna szafa w starym stylu i olbrzymie łóżko z baldachimem pod ścianą, przykryte czerwoną satynową pościelą. Ale nie meble były teraz ważne.
Oczywiście pokój również wypełniały płatki żonkili, stokrotek i róż. Dookoła poustawiane były świeczki… a z głośników leciała spokojna muzyka idealnie wpasowująca się w klimat pokoju…
Obraz wyjęty z bajki… zaczarowany…
-Booth- szepnęła- to najwspanialsza niespodzianka, najcudowniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Czuję się jak w Krainie Czarów… to jak sen, z którego nie chcę się obudzić.
-To nie sen. To się dzieje naprawdę.
Stali przez chwilę w milczeniu. Bren nadal nie mogła uwierzyć w to co widzi.  Miała rację ta noc jest wyjątkowa. Jest wyjątkowa teraz, a jeszcze się nie skończyła
Co jeszcze może się wydarzyć?


60. [M]

Przy stole nie było krzeseł tylko niewielka kanapa. Usiedli obok siebie i zaczęli kolację. Rozmawiali, śmiali się, wspominali wspólnie spędzone dni. Było im naprawdę dobrze.
-Booth, ta niespodzianka jest wspaniała. Ten dzień, wieczór, w ogóle cała ta noc jest magiczna. Dawno nie czułam się taka szczęśliwa… nigdy nie czułam się tak kochana. Dziękuję- pocałowała go w geście wdzięczności.- Kolacja była cudowna kochanie.
-Cieszę się, ze ci smakowała. Bardzo się starałem.- oddał pocałunek.- To co robimy teraz, kochanie?
-Może… zatańczymy?- zaproponowała.
-Oczywiście. Mogę prosić?- wstał i wyciągnął do niej rękę. Bones podała mu swoją, wstała i złączyli się we wspólnym tańcu. Akurat trafiła się wolna piosenka. Ich ciała przylegały do siebie i zgodnie podążały za sobą.
Oboje byli przeszczęśliwi. Czuli obecność drugiej ukochanej osoby. Wiedzieli, ze są dla siebie wszystkim, że są sobie bliżsi niż ktokolwiek na świecie. Magia trwała, a noc jeszcze się nie skończyła.
Bones w końcu zdecydowała się na krok, o którym rozmyślała od pierwszego dnia pobytu w tym zaczarowanym miejscu. Czekała tylko na odpowiednia chwilę. To była właśnie ona.
-Booth- szepnęła zmysłowo.
-Tak?
-Ja też mam dla ciebie niespodziankę.
-Dla mnie? Niespodziankę?
-Tak. Już dawno chciałam ci ją dać, ale czekałam…- nic więcej nie powiedziała tylko wpiła się w jego usta. Ręce wolno przesuwała po jego ciele i zmierzała do jego kołnierzyka. Powoli zaczęła rozpinać jego koszulę.
-Bones, na pewno?
-Tak, jestem już tego pewna. Chcę żebyśmy byli ze sobą jeszcze bliżej. Najbliżej, jak to tylko możliwe. Jestem gotowa. Chcę, żebyś nauczył mnie kochać się, tak naprawdę. Pragnę tego cudu, o którym zawsze mi opowiadałeś, chcę byśmy stali się jednością. A poza tym…- spojrzała w  kierunku olbrzymiego łóżka- mamy idealne warunki- znowu go pocałowała-  a w takich okolicznościach nie możemy pozwolić na to, by takie łoże stało puste… co o tym myślisz?
-Jeśli ty tego chcesz… Ja też. Od dawna na to czekałem…
-Ja też… od zawsze…
Bren kontynuowała rozpinanie koszuli Bootha, powoli kierując się ku paskowi przy jego spodniach, w tym czasie on rozpiął jej sukienkę. Bren zdjęła koszulę Seeley’ego i rozpięła spodnie, które teraz bezwładnie opadły na podłogę, szybko się z nich wydostał i zdjął sukienkę z Bones. Oczywiście cały czas obsypywali się pocałunkami. Teraz oboje stali już w samej bieliźnie. Booth całował jej szyję i powoli zniżał się coraz bardziej, dekolt, piersi, potem brzuch… kiedy znalazł się na kolanach delikatnie i powoli zdjął jej figi  i kontynuował pocałunki. Bren drżała z podniecenia i cicho wzdychała, a jej ręce błądziły teraz w jego włosach. W końcu Seeley wstał i ponownie złączyli swoje usta. Bren delikatnie zsunęła z niego bokserki… teraz ukazał jej się w całej swej okazałości, powoli, błądząc po jej ciele doszedł do zapięcia jej stanika i rozpiął je. Zsunął biustonosz z ramion Tempe  i rzucił na podłogę. Oboje stali zupełnie nadzy. Czuli bijące od siebie ciepło. Z każdym dotykiem podniecenie wzrastało i robiło im się coraz bardziej gorąco. Nadal złączeni w pocałunku skierowali swe kroki na łóżko. Booth delikatnie położył Tempe nie przestając jej całować i pieścić. Nadal poznawali swoje ciała, każdy kawałeczek. Czuli, ze są coraz bliżej spełnienia, ale na to trzeba jeszcze chwilę zaczekać, skoro miał to być cud… Booth skierował swoją rękę w kierunku rozpalonej do granic możliwości i pulsującej kobiecości Bren. Przeszedł ją dreszcz jeszcze potężniejszy od pozostałych. Delikatnie się z nią drażnił i wsłuchiwał w jej westchnienia. Pocałunki i dotyk doprowadziły ja do pierwszego orgazmu zwieńczonego cichym jęknięciem. Booth wiedział, ze udaje mu się pokazać tą różnicę, o której tyle jej opowiadał.  Teraz Bren zrobiła to samo, jej ręce błądziły po jego napiętej męskości, doprowadzając go do szaleństwa.
Oboje kontynuowali pocałunki i pieszczoty.  W końcu
-Booth… jestem gotowa… chcę cię poczuć w sobie..
-Już niedługo kochanie…
-Już nie wytrzymam, zaraz zwariuję..
-Cierpliwości… Na cud trzeba jeszcze chwilę poczekać, wtedy będzie prawdziwy…
-Nie mogę już… zlituj się- przeszedł ją kolejny dreszcz i czuła, ze już naprawdę są blisko. Booth czuł to samo. Wygięła się w łuk, by dać mu do siebie lepszy dostęp . Jeszcze kilka pocałunków, pieszczot i wiedział, ze to właściwa chwila.
Powoli wszedł w nią i zaczął delikatnymi pchnięciami, które przeradzały się stopniowo w coraz mocniejsze i pełne pasji. Ich ciała tworzyły jedno zgodnie się poruszające… Ten sam rytm, ta sama pasja, coraz większe pożądanie i coraz bliżej spełnienia… Było słychać jęki Bones i westchnienia Bootha, byli naprawdę blisko. Bren chwyciła się poręczy łóżka czując, ze zbliża się do całkowitego spełnienia. Jeszcze nikt nigdy nie dotarł w miejsce, w którym teraz był Booth, nikt nie dawał jej takiej przyjemności, nie był tak blisko… nikt…
-Booth, kocham cię…
-Kocham cię Tempe… Kocham
Teraz Bren objęła go swoimi rękami, by mieć go bliżej siebie. Jeszcze kilka pchnięć, pocałunków i wreszcie to ostatnie, które spowodowało falę rozkoszy u obojga, w jednym czasie dotarli na szczyt… wydarzył się cud. Oboje głośno jęknęli i wiedzieli, ze dotarli tam gdzie od zawsze chcieli się znaleźć. Leżeli wciąż ze sobą złączeni, nie chcieli rozdzielać tego jednego ciała, którym się stali. Pocałunki nie ustawały… Nadal były pełen pasji…
W końcu zmęczeni łamaniem praw fizyki położyli się obok siebie, nadal wtuleni, nie byli połączeni ciałami, ale nadal byli jednością. To się już nigdy nie zmieni.
-Booth, to było niesamowite, byłeś cudowny… to był cud- powiedziała po dłuższej chwili.
-Też byłaś wspaniała… Mówiłem ci, ze jest różnica między gównianym seksem, a tym prawdziwym. Do tego potrzebna jest miłość.
-Teraz to wiem. Pokazałeś mi cud, pokazałeś mi różnicę… cieszę się, ze wreszcie to zrobiliśmy. Już nigdy więcej gównianego seksu.
-Nigdy więcej, Bones. Ze mną zapomnisz o gównianym seksie. Dla ciebie, wszystko co najlepsze, ukochana.
-Teraz wiem, ze ten seks, którego doświadczałam nie był prawdziwy… To co mi pokazałeś… Na reszcie jesteśmy jednym już tak naprawdę… Zawsze chciałam być z tobą tak blisko. Ta noc jest magiczna…
-Magiczna. I chyba nie pozwolimy jej się szybko zakończyć…
-Nigdy…- pocałowała go i oboje czuli, że są gotowi na kolejny cud, potem kolejny i kolejny. Cała noc była przepełniona cudami. Nie mogli się sobą nacieszyć. Ich ciała ciągle pragnęły bliskości, pragnęły zatopić się w sobie i poruszać się w jednym rytmie. Ich usta wciąż pragnęły swojego dotyku, dłonie pragnęły nadal poznawać swoje ciała… Mieli na to całą noc. Dopiero nad ranem usnęli, szczęśliwi, mocno w siebie wtuleni.
To zdecydowanie była noc cudów.


61.

Zmęczeni wczorajszymi nocnymi wyczynami, obudzili się dopiero w południe.
-Witaj, kochanie- powiedziała Bones, jak tylko otworzyli oczy. I na dzień dobry podarowała mu pocałunek.
-Hmmm, jaki miły poranek…
-Południe, Booth… Południe…
-Jakie miłe południe. Chciałbym, żeby częściej takie było.
-Teraz już będzie. Zawsze.- znowu zatracili się w pocałunku. Dopiero po pół godzinie zwlekli się z łóżka i poszli zjeść późne śniadanie. Teraz wszystko było inaczej. Coś zmieniło się między nimi. Na lepsze.
Potem postanowili, ze najlepszym rozwiązaniem będzie wybrać się na kolejny rejs po jeziorze. Ubrali się i ruszyli w drogę.
Czas mijał na śmiechu, żartach i wspomnieniach poprzedniej nocy.
-Booth… ta noc była cudowna… już tęsknię za twoim ciałem…
-Ja też…
-To może… nie dajmy naszym ciałom czekać…- wstała i zbliżyła się do Bootha. Powoli zdjęli swoje ubrania i znów stali się jednością. Na łódce, na środku jeziora po raz kolejny doświadczyli cudu. Kochali się długo i z wielką namiętnością.
Wieczorem spakowali się i ruszyli z powrotem do DC. Urlop się kończył i czas wracać do pracy. Już jutro wrócą do swoich zajęć. Ale nic już nie będzie takie jak dawniej. Wszystko się zmieniło.
Dotarli w nocy i od razu położyli się spać. Dziś na dobranoc tylko pocałunki, bo wiedzieli, ze jeśli się w sobie zatracą, nie wstaną do pracy, a na to nie mogli sobie pozwolić. Jeszcze wiele dni i nieprzespanych nocy przed nimi.

Rano po wypiciu szybkiej kawy, pojechali razem do Jeffersonian.
Gdy tylko weszli do budynku przywitały ich głośne okrzyki i oklaski. Angela oczywiście zadbała o przyjęcie powitalne na cześć Bren i Bootha. Byli wszyscy ich przyjaciele. Wyściskali partnerów na powitanie, ciesząc się z ich powrotu.
-Nareszcie kochani- krzyczała Ange.- Cali i zdrowi! Tak strasznie się za wami stęskniliśmy!
-My za wami też- powiedziała szczęśliwa Bones.
-Witamy z powrotem!- krzyczeli wszyscy.
-Dziękujemy…- odpowiedzieli razem.
Powitanie chwile trwało, wypili odrobinę soku, jako że byli w pracy nie mogli sobie pozwolić na alkohol, ale nie to było teraz ważne. Najważniejsze, ze cała drużyna wreszcie była w komplecie.
Potem wszyscy rozeszli się i zajęli swoją pracą. Bren i Booth poszli do gabinetu Tempe.
-No, to jesteśmy z powrotem. Cieszę się, że wróciliśmy- powiedziała Tempe.- Co nie oznacza, że na urlopie nie było przyjemnie- uśmiechnęła się.- musimy to powtórzyć.
-Koniecznie. Kochanie.- odpowiedział- Ale wiesz co… też się cieszę, ze wróciliśmy. I na szczęście nie musimy się już ukrywać. Wszyscy i tak wiedzą, ze jesteśmy razem.
-Tak, to duży plus.- podeszła do Bootha, złapała go za kołnierzyk i pocałowała. W tym czasie weszła Angela.
-To lubię!- pisnęła- Widzę, że nic się nie zmieniło odkąd widzieliśmy was razem w szpitalu. Cudownie!
-Nie Ange, nie zmieniło się- powiedział Booth.- Teraz pozwól, ze skończę to co zacząłem, bo zaraz muszę zmykać do FBI…- i nie patrząc na to czy Ange dalej stoi, przyciągnął Tempe do siebie i pocałował ją. Po chwili
-Tak. Teraz mogę spokojnie udać się do FBI. Widzimy się na lunchu?
-Tak, kochanie- odpowiedziała Bren z uśmiechem.
-Do zobaczenia później- powiedział i wyszedł.- Cześć Ange- powiedział do osłupiałej artystki. Dopiero po chwili się ocknęła
-Sweety, teraz musisz mi wszystko opowiedzieć!- krzyczała podniecona- Z najmniejszymi szczegółami.- wzięła Bren za rękę, pociągnęła w stronę kanapy i razem usiadły.
-Ale o czym mam ci opowiedzieć Ange?- Bren udawała, ze nie ma pojęcia o co chodzi przyjaciółce.
-Oj, już ty dobrze wiesz! Jestem pewna, ze coś się wydarzyło, kiedy byliście na urlopie.
-Nic się nie wydarzyło.- skłamała.
-Nie, no nie powiesz mi, ze teraz kiedy jesteście razem nie skorzystaliście z okazji i się nie przespaliście.
-Nie… nie powiem. Ale nie przespaliśmy się ze sobą…
-Sweety, jak mogłaś, co was powstrzymuje, ja nie rozumiem…
-Nie przespaliśmy się- przerwała jej- tylko razem doświadczyliśmy cudu. Staliśmy się jednością i to nie jeden raz…
-Co?- Ange zatkało, takiego obrotu sprawy się niespodziewana.
-Tak, ten wyjazd był pełen cudów… Pięknych... niesamowitych…
-I czemu ty mi nic nie mówisz?
-Właśnie ci powiedziałam, Ange.
-No tak, ale… WOW!!! I jak było?
-Cudownie, Ange, a jak mogło być? Booth jest naprawdę niesamowity. Jego ciało… ach takie silne, umięśnione… nigdy w życiu nie doświadczyłam czegoś takiego, takiej rozkoszy… nie sądziłam, ze to możliwe… Byliśmy tak blisko… Kiedy się zdecydowaliśmy… nie mogliśmy przestać- szczęka Ange opadała coraz niżej. Takie wyznanie było dla niej szokiem.- A zaczęło się zupełnie niewinnie…- opowiedziała jej o niespodziance, którą przygotował jej Booth, potem o kolacji, tańcu, a w końcu o wspólnej nocy, o seksie na łódce, na środku jeziora… o wszystkim.
-I naprawdę kochaliście się na środku jeziora? To takie gorące! Tak się cieszę, ze wreszcie jesteście razem.- powiedziała.
-Ja też, Ange. Nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa.- powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Widzę to, sweety. Szczęście bije od ciebie na kilometr. A nie mówiłam, że w końcu znajdziesz swoje przeznaczenie?
-Mówiłaś, Ange. Mówiłaś. Nie wierzyłam, ale teraz wiem, ze zawsze miałaś rację.
-Tak.
-A jak układają się twoje sprawy z Jackiem?
-Bardzo dobrze. Będziemy ci wdzięczni do końca życia, kochana. Zrozumieliśmy, że się kochamy. I chociaż nasz związek nie opiera się na samym seksie, którego jest naprawdę dużo tak przy okazji, to wiemy że łączy nas uczucie. Zrozumieliśmy to przez naszą rozłąkę i dzięki twoim słowom. Ale wiesz za nami też wiele nieprzespanych nocy.
-Cieszę się, kochana.
Nagle zadzwonił telefon Bren.
-Brennan.
Nikt się nie odezwał. Słyszała tylko czyjś oddech w słuchawce.
-Halo?- nikt nie odpowiedział… numer był zastrzeżony, więc nie miała pojęcia kto dzwoni.
-Co się dzieje, Bren?- spytała artystka.
-Nie wiem. Nikt się nie odezwał.  Może jakaś pomyłka. Nieważne.
-Możliwe.
Po chwili znowu zadzwonił, tym razem jej telefon w gabinecie.
-Brennan
-Hej, skarbie, zbieraj się mamy sprawę, będę za 15 minut pod Instytutem.- tym razem usłyszała głos Bootha.
-Ok.- powiedziała i rozłączyli się.- To Booth, mamy sprawę.
-Może to on dzwonił przed chwilą?- powiedziała Ange.
-Nie wiem, może. Chyba jest coś nie tak z moją komórką. Muszę lecieć, mamy sprawę.
-Ok., sweety. Ja też wracam do pracy, bo Cam mnie zabije, jak mnie znowu zobaczy na plotkach i wtedy będziecie mieć kolejną sprawę- zażartowała.
-To lepiej idź, nie chcę takiej sprawy- Bren się uśmiechnęła.
-Do zobaczenia.
-Pa.
15 minut później Bones już była w samochodzie Bootha i jechali obejrzeć nowe ciało…


62.

Na miejscu.
- Ładnie, wracamy do pracy pełną parą. Pierwszy dzień i już mamy sprawę.- powiedział Booth wysiadając z samochodu.
-Tak. Pełną parą.- odpowiedziała zapinając kombinezon. Zbliżyli się do ciała leżącego u podnóży lasu.
-Kobieta, wiek 25-35 lat…-zaczęła klękając przy szczątkach.- była w ciąży… tutaj są kości embrionalne…
-W ciąży?- spytał Booth z wyraźnym niepokojem.
-Tak. W zaawansowanej…
-Przyczyna śmierci?
-Ślady na szyi wskazuję… podcięcie…
-Chwile, poderżnięto jej gardło? Tak jak tym poprzednim kobietom?
-Tak, dokładnie tak samo… dodatkowo te same ślady na nadgarstkach i stopach… Wydaje mi się, ze to może być ten sam człowiek, który zabił Susan Ivey i Elizabeth Laventzę…
-Seryjny morderca wznowił swoje działania?
-Na to wygląda, ale będę pewna, jak zbadamy kości dokładniej w Laboratorium.
-Pakować wszystko i do Jeffersonian!- krzyknął Booth.- zapowiada się, kolejna trudna sprawa do rozwiązania. Tamte dwie sprawy wciąż są w toku, a tu mamy dodatkową ofiarę. Niedobrze. Musimy jak najszybciej złapać tego drania.
-Musimy, Booth. Nie możemy pozwolić, żeby pojawiła się kolejna ofiara…
Ruszyli do Laboratorium. Ciało już na nich czekało. Zaczęli badania. Po jakimś czasie.
-Ślady na kręgu C2 dokładnie pasują do śladów na Susan i Elizabeth. Są identyczne.- zaczęła Brennan.
-Ślady na nadgarstkach również- dodał Zack.
-Wyniki toksykologiczne wykazały obecność tych samych narkotyków. Kokaina i heroina, ta sama dawka.- powiedziała Cam wchodząc na platformę.
-To samo z cząsteczkami znalezionymi w jej czaszce… Betonowa podłoga…- teraz Hodgins wkroczył na platformę.
-Robi się coraz mniej ciekawie. Nie wiemy prawie nic o tamtych morderstwach, a tutaj pojawia się kolejne…- powiedziała Cam.
-Ten sam sprawca… Za dużo tutaj wspólnych cech… czy wiemy coś więcej o Elizabeth?- spytała Bren.
-Oprócz tego, że miała dokładnie takie same obrażenia i była w ciąży…- zaczęła Cam.
-Chwila, Elizabeth była w ciąży?- przerwała jej Bones.
-Tak. Zmiany na kościach miednicy wskazują na początkowy okres ciąży- powiedział Zack.
-Ta kobieta też była w ciąży, znalazłam kości embrionalne… Czemu zabija kobiety w ciąży?- Bren wyglądała na poruszoną tym odkryciem. W tej chwili dołączyła do nich Angela.
-Mam zgodność z kartami dentystycznymi.- powiedziała.- Justine Moret. 32 lata, antropolog sądowy, niedawno wróciła z Egiptu…
-Znowu antropologia i Egipt- wtrącił Hodgins.- Ta sprawa robi się coraz bardziej dziwna.
-Musimy rozwiązać ją jak najszybciej. Nie Możemy dopuścić do kolejnych ofiar…- tym razem odezwał się Booth, który do tej pory z niepokojem wsłuchiwał się w to, o czym mówili. – Jakaś rodzina?
-Znalazłam tylko informację o jej bracie… Peter Moret…- Ange znalazła kartkę, na której miała wydrukowane informację.- 18 lat. Jest w hospicjum od… kilku lat. Śmiertelnie chory…
-Hospicjum? Masz adres, Angela?- spytał Booth.
-Tak. Rose Red Street.- odpowiedziała.
-Bones musimy tam pojechać. Może dowiemy się czegoś od jej brata.- Booth złapał Bones za rękę i ruszyli w kierunku wyjścia.
Po 15 minutach byli na miejscu.
Hospicjum… przygnębiające miejsce. Ludzie czekający na śmierć… a oni musieli zaraz tam wejść, znaleźć brata ofiary i poinformować umierającego chłopaka o morderstwie jego siostry. Czy mogło być gorzej?


63.

Droga upłynęła im w milczeniu. Oboje zastanawiali się, jak mają powiedzieć umierającemu chłopakowi o śmierci siostry, ostatniej osoby z rodziny jaką miał.
Dojechali do Rose Red Street. Wysiedli z SUV-a  i skierowali swe kroki ku dużym drzwiom wejściowym.
-Booth, nie mam pojęcia jak mamy mu to powiedzieć… to była jego jedyna rodzina- zaczęła Bren zatrzymując się przed budynkiem.- Jeszcze nigdy nie byłam w takiej sytuacji. To straszne…
-Nie mamy wyjścia, Bones- odpowiedział Agent- Musimy z nim porozmawiać, co nie zmienia faktu, że też nie wiem jak to zrobić. – Oboje stali jeszcze przez chwilę przed hospicjum zbierając w sobie siły do tej trudnej rozmowy. Złapali się za ręce i razem przeszli przez drzwi budynku. Kroki swe skierowali do sekretariatu.
-Dzień dobry, FBI Agent Specjalny Seeley Booth i Dr. Temperance Brennan z Instytutu Jeffersonian- pokazał swoja odznakę- Szukamy pacjenta Petera Moret’a.
-FBI? W jakiej sprawie?- spytała miła pani z sekretariatu.
-Musimy koniecznie z nim porozmawiać.
-W jakim on jest stanie?- spytała Bren.
-Dzisiaj czuje się dobrze, jest wesoły i nawet się uśmiecha.- odpowiedziała.
-Mamy dla niego bardzo złą wiadomość…- powiedziała Tempe.
-Prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa jego siostry Justine Moret.- dokończył Booth.
-Justine nie żyje? Biedny chłopak…- w oczach pani sekretarki pojawiły się łzy.- to była jego jedyna rodzina. Justine przychodziła do niego prawie codziennie… no może w ostatnich tygodniach rzadziej, a w poprzednim to już wcale… ale oni się bardzo kochali. Mieli tylko siebie… Biedny Peter.
-Musimy z nim porozmawiać- powiedziała Bren- Wiem, że ta rozmowa będzie trudna, a wiadomość jaką mamy mu przekazać bolesna, ale nie mamy innego wyjścia. Musimy dopaść tego, kto im to zrobił- wtrąciła Bones.
-Niech państwo zrozumieją… Ten chłopak umiera… Zostało mu już naprawdę niewiele życia… Czy jesteście pewni, ze chcecie mu to powiedzieć? On i tak już bardzo cierpi…- powiedziała kobieta.
-Proszę mi uwierzyć, że on wolałby znać prawdę, niż nigdy nie dowiedzieć się, co stało się z jego ukochaną siostrą. Lepiej żeby wiedział niż myślał, ze go opuściła.- powiedziała Brennan. Ona jak nikt inny o tym wiedziała. – Moi rodzice porzucili mnie i mojego brata jak miałam 15 lat, mój brat też później mnie zostawił  i przez cale życie szukałam odpowiedzi. Chciałam wiedzieć co się z nimi stało, dlaczego to zrobili. I bardzo mnie ucieszyła wiadomość, że ojciec i brat żyją. Nie ważne kim się stali, najważniejsze było, że poznałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Moja matka została zamordowana i to było bolesne, ale przynajmniej wiem co się wydarzyło. To najważniejsze.- to wspomnienie nadal było dla Tempe bolesne, Booth czuł to, złapał ją za rękę, żeby wiedziała, że jest przy niej.
-Dobrze… zaprowadzę państwa…- wstała zza biurka- Proszę za mną- i ruszyła w kierunku sali Petera. Bones i Booth podążyli za nią.


64.

Peter siedział przy biurku i malował jakiś obraz. Był to dosyć wysoki chłopiec, bardzo chudy i widać było, że wyniszczony przez trapiącą go chorobę. Z głośników cicho leciała spokojna muzyka.
-Peter?- powiedziała kobieta- Masz gości. To Agent Specjalny Seeley Booth, a to Dr Temperance Brennan, są z FBI.
-Dzień dobry.- odpowiedział. Oderwał się od malowania, odwrócił w ich stronę i uśmiechnął- FBI? Czy coś się stało?
-To ja państwa zostawiam- rzekła sekretarka i opuściła pokój.
-Dziękujemy-powiedzieli Booth i Bones i podeszli bliżej chłopca.
-Może państwo usiądą?- spytał Peter wskazując łóżko. Oboje usiedli.- Coś się stało, prawda? Coś z moją siostrą?
-Niestety tak…- zaczęła Bren- bardzo nam przykro Peter, ale musimy ci to powiedzieć… Twoja siostra została zamordowana.
-Nie! Wiedziałem, ze coś się musiało wydarzyć! Nigdy by mnie nie zostawiła! Zamordowana?- z jego oczu spłynęły łzy.- Przeczuwałem to…
-Jak to?- spytał Booth. Peter wyjął z szuflady swój obraz i pokazał partnerom.- Narysowałem to dwa tygodnie temu. Ostrzegałem Justine, żeby uważała na siebie. Czułem, ze ktoś chce zrobić jej krzywdę…- na obrazie była młoda kobieta, na szyi której namalowana była czerwona rana. Obok znajdowała się ręka z nożem ociekającym krwią, przystawionym do jej gardła.
-Nie rozumiem. Jak?- spytała zdezorientowana Bones.
-Czasem, jak rysuję wpadam w pewnego rodzaju trans… zdarza mi się zobaczyć przyszłość. Nie dzieje się to często, tylko wtedy, kiedy ma się wydarzyć coś poważnego. Dwa tygodnie temu to czułem. Ostrzegałem ją. Tak bardzo się o nią bałem, ale ona… nie chciała mnie słuchać. Była zakochana…
-W kim?- tym razem spytał Booth.
-Nie powiedziała mi. Obiecała, ze mnie z nim pozna… mieli wziąć ślub. Justine była w ciąży. Była taka szczęśliwa.
Brennan nagle poczuła, jak robi jej się niedobrze i słabo… nie mogła o tym myśleć..
-Co się dzieje, pani doktor?- spytał zaniepokojony Peter.
-Nic… Zrobiło mi się słabo… Muszę was na chwilę przeprosić. Pójdę do łazienki…- odpowiedziała.
-Bones, wszystko w porządku? Jesteś blada- Booth był wyraźnie zaniepokojony.
-Nic mi nie będzie, zaraz wracam- wstała i wyszła. Jak tylko zamknęła za sobą drzwi, pobiegła do toalety.

W pokoju Petera
-Peter, czy twoja siostra mówiła ci cokolwiek o mężczyźnie, z którym się spotykała?- Booth wrócił do pytań.
-Niewiele…- odpowiedział- Mówiła tylko, ze jest bardzo przystojny, że bardzo go kocha, cieszy się, że będą mieć dziecko. Mówiła, ze ten człowiek miał niejasną przeszłość, ale już się zmienił, stał się innym człowiekiem. Zmądrzał, nauczył się żyć normalnie. Tłumaczył Justine, że to jej miłość pomaga mu zapomnieć przeszłość…. Nigdy jednak nie opowiadał jej o swoim życiu…
-Nie wiesz, gdzie mogła go poznać?
-Z tego co mówiła, to wjechał samochodem w jej samochód… wymienili się numerami telefonu i potem zaczęli się spotykać.
-Pamiętasz może w jaki to było dzień?
-Niestety nie… to było jakieś dwa miesiące temu, może dłużej…
-Mógłbyś mi podać markę samochodu jakim jeździła twoja siostra? Może znasz numer rejestracyjny?
-Oczywiście. Znam, to był kiedyś mój samochód- zapisał na kartce informację, o które poprosił Booth i podał ją agentowi.
-Dziękuję.

W łazience.
Bren wyszła z toalety i stanęła przed lustrem.
-Nie mogę tak reagować. Tylko, co ja poradzę na to, ze przyprawia mnie o mdłości to, co ten facet robi kobietom i ich dzieciom…- mówiła do swojego odbicia. Przemyła twarz zimną wodą.-  nie mogę tego tak traktować, muszę nabrać dystansu…- w tej chwili zadzwoniła jej komórka. Szybko wytarła ręce papierowym ręczniczkiem i wyjęła telefon z kieszeni.
-Brennan- nikt nie odpowiedział.- Słucham?- cisza-  Radzę zaprzestać tych kawałów. Nie są śmieszne- rzuciła do słuchawki i się rozłączyła. – Znowu ktoś robi sobie żarty…- mruknęła pod nosem i wróciła do pokoju Petera.
-Już jestem. Przepraszam- powiedziała.
-Kochanie wszystko w porządku?- spytał Booth z troską w głosie.
-Tak. Już tak.- skłamała. Nadal czuła się słaba, ale nie chciała go martwić.
-Może czymś się pani zatruła.- powiedział Peter.
-Nie… to ta cała historia… Już jest dobrze- uśmiechnęła się.
-Dziękujemy ci Peter, jak byś sobie coś przypomniał to zadzwoń do nas, proszę. Zostawię ci wizytówkę.- wręczył mu małą karteczkę z nazwiskiem i numerem telefonu.
-Dobrze.- odpowiedział chłopak.
-Dziękujemy ci.- powiedział agent i razem z Bren udali się do wyjścia
- Do widzenia.- powiedzieli partnerzy.
-Do widzenia- odpowiedział- Niech pani dba o siebie Dr Brennan- uśmiechnął się do pani antropolog.
-Będę- odwzajemniła uśmiech i opuścili salę.

Booth odwiózł Bren do Instytutu, a sam udał się do siedziby FBI, by poszukać informacji o stłuczce z udziałem Justine Moret.

Bones udała się do swojego gabinetu. Na jej biurku leżała mała koperta zaadresowana na jej nazwisko. Rzuciła torbę na kanapę, usiadła w fotelu i otworzyła list. Wyjęła z niej małą kartkę, na której była informacja…
„PILNUJ SIĘ! WIEM NAD CZYM PRACUJESZ.”
Nic więcej nie było napisane. Litery były powycinane z gazet.
-kolejny głupi żart- powiedziała do siebie, schowała list i kartkę do jakiejś książki leżącej na biurku i udała się na platformę.
-Dzień dobry- powiedziała, przesuwając swoją kartę przez czytnik.
-Dzień dobry, Dr Brennan- odpowiedzieli Zack i Cam.
-Pojawiły się jakieś nowe ślady?- spytała.
-Na tkankach, które pozostały, znalazłam ślady aktywności seksualnej. Wymuszonej
-Boże… nie dość, ze zabija kobiety w ciąży, to jeszcze je wykorzystuje. Co to za potwór?- powiedziała Bren.- Musimy dokładnie przebadać jeszcze raz cały szkielet, może znajdziemy coś co przeoczyliśmy. Może będzie tu jakiś ślad, który może nas naprowadzić na sprawcę… Musi tu się kryć jakaś odpowiedź. Nie ma zbrodni doskonałej. Musiał popełnić jakiś błąd. Może znajdą się jakieś ślady nasienia…
-Właśnie nad tym pracuję- powiedziała Cam.
-Musimy coś znaleźć. Dr Hodgins- powiedziała Bren do siedzącego niedaleko Jacka.- Może znajdziesz, jakieś cząsteczki do przebadania.
-Właśnie się za to zabieram Dr Brennan. Przebadam chrząszcze, zobaczymy może one odkryją nam jakąś tajemnicę.- odpowiedział.
-Dobrze- w tym momencie zadzwonił telefon Bones. Zdjęła rękawiczki i odebrała.
-Brennan.- znowu cisza. Od razu się rozłączyła. Powoli stawało się to irytujące.- Hm, pomyłka- skłamała widząc wzrok swoich przyjaciół.
-Bones!- krzyknął Booth, który właśnie zmierzał w ich kierunku.
-Booth? Co tutaj robisz?- spytała.
-Cześć wszystkim.
-Cześć, Booth- odpowiedzieli.
-Mamy informacje na temat faceta, z którym spotykała się ostatnio Justine. Zdobyłem jego adres. Jedziemy tam. Zbieraj się.
-Już. Pójdę tylko po torbę- powiedziała i pobiegła do swojego gabinetu. Po chwili była z powrotem.
-Zack przyjrzyj się jeszcze raz dokładnie kościom. Może coś znajdziesz- powiedziała Bren wychodząc z Boothem.
-Dobrze, Dr Brennan- odpowiedział Zack.


65.

Pół godziny później byli na miejscu.
Wyszli z samochodu i podeszli do drzwi.
-Bren, bądź ostrożna. Możliwe, że on jest zamieszany w zabójstwo Justine.- powiedział cicho Booth, unosząc pistolet.
-Booth, powinnam mieć broń- również szepnęła.
-Bones, nie zaczynaj znowu. Nie możesz mieć broni- odpowiedział.- Ja ją mam i to wystarczy.
-Booth…- zaczęła, ale jej przerwał.
-Nie teraz, kochanie- zapukał do drzwi z przygotowanym pistoletem. Chwilę później w drzwiach ukazała się starsza pani.
-Dzień dobry. Słucham?- powiedziała starsza kobieta w okularach.
-Czy w tym domu mieszka Tom Hug?- spytał Booth.
-Głośniej, kochaneczku, nic nie słyszę, jak tak burczysz pod nosem- prawie krzyknęła.
-Czy mieszka tutaj Tom Hug?!- krzyknął Booth.
-Nie, nie. Mieszkam tu sama z moimi kotkami. Ale proszę na herbatkę- powiedziała z uśmiechem i gestem zaprosiła ich do mieszkania.
-Czy zna pani Toma Hug’a?!- tym razem Bren krzyknęła.
-Tak, ale złotko nie musisz tak krzyczeć nie jestem głucha- odpowiedziała.
-Gdzie on jest?!- kontynuowała Bren, trochę ściszając głos, ale nadal krzycząc.
-Nie ma go, złociutka.
-Możemy wejść na chwilę?!- Booth schował broń.
-Zapraszam na herbatkę, kochaneczki.- i zaprosiła ich do środka. Wnętrze domu urządzone na typowy dawny styl. Wszędzie wałęsały się koty, w różnych kolorach. Małe i duże. Mimo tak dużej ilości zwierząt dom był utrzymany w niezwykłej czystości. Starsza pani zaprosiła ich do salonu i przyniosła herbatę. Postawiła filiżanki na stole i usiadła naprzeciwko Bren i Bootha, którzy pozwolili sobie zająć miejsca na dwóch innych krzesłach znajdujących się przy stole.
-Proszę bardzo, moi drodzy. Częstujcie się. Dzisiaj upiekłam- podała im po kawałku sernika.
-Dziękujemy- odpowiedzieli.
-Skąd pani zna Toma Hug’a?- spytał Booth normalnym głosem zapominając, ze starsza pani ma nienajlepszy słuch.
-Co?! Możesz głośniej kochaneczku?!- krzyknęła.
-Skąd pani zna Toma Hug’a?- powtórzył pytanie tym razem głośniej.
-To mój syn.
-A gdzie on teraz jest?- tym razem Bren włączyła się do rozmowy.
-Nie żyje! Od paru ładnych lat.
-Nie żyje?- spytała zdziwiona Bones.
-Tak. Wypadek w górach. Zawsze kochał się wspinać, ale któregoś dnia coś poszło nie tak…- na twarzy starszej pani pojawił się smutek.
-Booth to chyba nie jest człowiek, którego szukamy…- szepnęła Bones.
-Albo to jest człowiek, którego szukamy, tylko że ukradł tożsamość Tomowi Hug’owi.
-Dlaczego pytacie o mojego syna?!- wtrąciła kobieta.
-Proszę pani, jak długo mieszka pani sama?!- spytał Agent.
-Od śmierci mojego syna. Kiedyś to on mi pomagał, a teraz zostałam sama. Nikt mnie nie odwiedza, poza sąsiadami.
-Rozumiem. Dziękujemy pani za herbatę i ciasto. Naprawdę pyszny sernik- Booth podziękował i wstał. Bones zrobiła to samo.
-Już idziecie? Myślałam, ze porozmawiamy jeszcze trochę.
-Niestety, musimy już iść. Musimy wracać do pracy- powiedział grzecznie Booth i wyszli.
-Praca…- powiedziała do siebie kobieta.

SUV
-No i znowu jesteśmy w punkcie wyjścia- zaczął Booth.- Nic nam to nie dało.
-Musimy dowiedzieć się, kto ukrywa się pod nazwiskiem Hug.- mówiła Bren wyciągając telefon. Akurat dostała sms-a.- Możliwe, że to jego szukamy. Miał jakiś powód żeby ukraść tożsamość.- spojrzała na ekran telefonu- „Widzę, co robisz! Zostaw tą sprawę! Widzę cię!”
-Jakieś informacje?- spytał Booth.
-Nie, to reklama- skłamała. Jednak tym razem sms ją trochę zdenerwował. Co znaczy „widzę cię”?
Resztę drogi przejechali w milczeniu.
Wpadli na chwilę do Instytutu, ale dzisiejszy dzień nie przyniósł żadnych nowych informacji. Nie udało się też znaleźć żadnych nowych śladów  o osobie podszywającej się pod Toma Hug’ena.
Jutro czeka ich ciężki dzień. Wszystkich dręczyła ta sprawa… Jeszcze nie byli w takiej sytuacji. Nie wiedzieli prawie nic i nic nie mogli znaleźć. To było frustrujące. Oczywiście w międzyczasie rozwiązywali też inne sprawy. Te dość szybko udawało im się zakończyć. Tylko ta jedna cholerna sprawa nie dawała im spokoju. Co będzie jak pojawi się kolejne ciało? Potrzebują odpowiedzi. Czegokolwiek, na czym mogli by się oprzeć. Na razie dryfują w przestrzeni…
W końcu wszyscy rozjechali się do domów.
Bren i Booth nie mieli ochoty na rozmowy o sprawie. Była wystarczająco przygnębiająca i bez tego. Na szczęście przynajmniej Bones nie dostała tego dnia już więcej niepokojących telefonów, sms-ów czy listów. Może rzeczywiście ktoś stroił sobie żarty, by wystraszyć słynną panią antropolog.
Zakochani zjedli kolację i udali się do sypialni. Leżeli, ale żadne z nich nie mogło zasnąć. Bren odwróciła się do Bootha i wtuliła w niego.
-Śpisz?- spytała.
-Nie. Nie mogę spać. Myślę o tobie- odpowiedział, a jego dłoń wędrowała po jej plecach.
-Ja też.- lekko go pocałowała. Oboje wiedzieli co to oznaczało. Po tak ciężkim dniu potrzebowali swojej bliskości. Szybko pozbyli się swoich ubrań i złączyli w jedno ciało.
Po kolejnym cudzie zasnęli wtuleni w siebie.


66.

Przez kilka kolejnych dni Bren dostawała kolejne głuche telefony, zdarzało się, ze 3-4 razy dziennie. Coraz bardziej ją to denerwowało, ale nic nie powiedziała Boothowi, żeby go nie martwić. Jak zwykle była przekonana, że nic jej nie grozi. Jednego dnia znalazła kolejny list adresowany do niej. W środku była informacja: „Przestań szukać. Dobrze ci radzę. Jeśli pojawi się kolejna ofiara, będzie to twoja wina. WYCOFAJ SIĘ!” ten list ją wystraszył. To zaczynało się robić coraz dziwniejsze. Bren nie mogła przestać o tym myśleć. Jej nie wystraszą żadne groźby, ale jeśli chodzi o życie innej kobiety… sprawa robiła się poważna. Postanowiła wziąć się od razu do pracy. Musi znaleźć rozwiązanie, zanim morderca dorwie kolejną kobietę. Pracowała całymi dniami. Tylko Booth’owi udawało się wyciągnąć na lunch, rano dbał by zjadła śniadanie i nie pozwalał zostawać jej po nocach w pracy. Ale każdą inną chwilę wykorzystywała na badania. Taki styl życia zaczął odbijać się na jej zdrowiu. Booth miał sporo pracy w FBI i nie mógł pilnować jej przez całą dobę, nad czym bardzo ubolewał. Próbował znaleźć jakiekolwiek informacje o człowieku podszywającym się pod Toma Hugena, ale ten jakby zapadł się pod ziemię.
Bones coraz częściej robiło się słabo, zbierało jej się na wymioty, bolała ją głowa. Oczywiście udawała przed wszystkimi, że jest w porządku. Ale dwie osoby nie dały się zmylić. Booth i Angela.
Brennan oglądając nowo przywiezione szczątki zachwiała się na nogach. Zrobiło jej się ciemno przed oczami… nikt oprócz Angeli, obserwującej przyjaciółkę, tego nie zauważył. Bones pod byle jakim pretekstem udała się do swojego gabinetu. Łyknęła wody i opadła na fotel.
-Co się ze mną dzieje?- pomyślała.- To pewnie ten stres… te listy i telefony. Nie mogę się tym tak przejmować”
Jej rozmyślania przerwało pojawienie się Angeli.
-Sweety, co się dzieje? Dziwnie się zachowujesz… Jesteś blada…
-Nic, Ange, źle się czuję, po prostu.
-Powinnaś wziąć wolne i odpocząć.
-Ange, nie mogę teraz wziąć wolnego. Musimy złapać tego człowieka, który zabija te kobiety z ich nienarodzonymi dziećmi. To jest nasz priorytet. Nie spocznę dopóki go nie złapiemy.
-Wszyscy chcemy rozwiązać tą sprawę, ale za dużo na siebie bierzesz. Sprawa seryjnego zabójcy,  morderstwo tej nastolatki, o którym dowiedzieliśmy się wczoraj i jeszcze katalogowanie kości z czasów II wojny. Też potrzebujesz trochę wolnego czasu.
-Zawsze tak pracowałam i nic mi nie było. Musiałam się czymś zatruć. Dlatego tak źle się czuję. Nerwy, stres i złe odżywianie. To musi być to.
 -Czekaj, już wiem. Jesteś w ciąży.- krzyknęła uradowana artystka.
-Co? Nie, to niemożliwe.
-Spałaś z Boothem, prawda?
-Tak, mówiłam ci przecież o tym. Jesteśmy aktywni seksualnie. Bardzo aktywni- uśmiechnęła się.
-Właśnie. Radzę ci zrobić test, sweety. Mówię ci, że jesteś w ciąży.
-Ale przecież się zabezpieczałam…
-Bren…
-No może ostatnio zapomniałam o tabletkach… nie. Ostatnio w ogóle ich nie brałam…
-Mówię ci, sweety, zrób test.
-Ale…
-Słuchaj. Jesteś blada, kawa i myśl o jedzeniu wywołuje u ciebie mdłości, masz zachcianki na dziwne jedzenie?
-Ostatnio miałam ochotę na ciasto… a potem na ogórki…
-To wszystko jasne! Tak! Zrób test, a dla pewności przejdź się do ginekologa.
-Ange…
-Zaufaj mi. Takie rzeczy się wie.- uśmiechnęła się i puściła oczko do Bren. Uściskała ją i wróciła do siebie. Bren została sama i nie wiedziała co ma o tym myśleć. Czy to możliwe, ze jest w ciąży? Po raz pierwszy się przestraszyła. „Co jeśli jestem w ciąży? Nie potrafię być matką… co prawda jestem drugą mamą Parkera, ale… czy będę potrafiła zająć się małym dzieckiem?”- zadawała sobie pytania w myślach.
Postanowiła jednak posłuchać przyjaciółki i w wolnej chwili poszła do apteki po test. Booth nie mógł wyrwać się dzisiaj na lunch, bo został zawalony papierkową robotą. 
Wróciła do laboratorium, do swojego gabinetu. Usiadła przy swoim biurku i trzymając torbę na kolanach wyjęła z niej test i zaczęła czytać. Nagle do gabinetu wbiegła Cam
-Dr Brennan! Musisz szybko coś zobaczyć!- krzyknęła. Bren podskoczyła na krześle i szybko wrzuciła test do torebki.
-Cam- powiedziała.
-Przepraszam, nie powinnam tak wbiegać, ale… pojawiły się nowe ślady w sprawie tej zamordowanej nastolatki. Coś się stało?- spytała widząc minę Bren.
-Nie. Chodźmy.- powiedziała, zapięła torebkę, wrzuciła na siebie swój fartuch i ruszyła za Cam w stronę platformy.
-Tutaj, na czaszce- zaczął Zack, znalazłem niewielki otwór… Zrobiłem odlewy i chyba mamy narzędzie zbrodni. Wygląda na to, ze została dźgnięta śrubokrętem, dokładnie takim jak ten- pokazał niewielki śrubokręt.
-Czy takich śrubokrętów nie używa się w pracowniach stolarskich?- spytała Bren.
-Tak. Dokładnie takich samych używają w szkole, do której chodziła ofiara.- odpowiedział Zack.
-Na ubraniach ofiary były resztki drewna, dokładnie takie jak powstają podczas piłowania.- wtrącił Hodgins.
-To znaczy, ze mamy narzędzie i miejsce zbrodni. Zadzwonię do Bootha.- powiedziała Tempe i wyciągnęła telefon.
Chwilę później byli już w szkole z nakazem przeszukania pracowni stolarskich. Znaleźli narzędzie zbrodni. Zawieźli je do Jeffersonian. Teraz Jack zajął się badaniem cząsteczek pozostawionych na śrubokręcie. Bones miała wolne.
Późnym popołudniem Brennan zrobiła test ciążowy, a później by wiedzieć wszystko na pewno, poszła do ginekologa.
-Pani Temperance Brennan- powiedział lekarz wychodząc z gabinetu.
-To ja- wstała i poszła za lekarzem. Dr Stear zbadał ją, zrobił USG i po kilku minutach wszystko było jasne.


67

Po kolejnym ciężkim dniu Booth i Bones wreszcie mogli chwilę odpocząć w domowym zaciszu. Odpocząć? Brennan siedziała przy stole, zasypana papierami. Booth nie mógł na to dłużej patrzeć.
-O nie, kochanie. Nie ma mowy- powiedział, podszedł do Bren, zabrał jej długopis i kartki.
-Booth- próbowała zaprotestować.
-Nie pozwolę ci na to. Nie będziesz siedzieć pół nocy. Myślisz, że nie widzę, co się z tobą dzieje? Jesteś słaba, przemęczona, źle się czujesz.
-Nic mi nie jest.
-Bones, nie kłóć się ze mną. Idę do kuchni, a jak wrócę tych papierów ma tu nie być- uśmiechnął się i wyszedł. Bren posłusznie złożyła papiery i odłożyła pracę. „Ma trochę racji” pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Po chwili wrócił Booth.
-Tak lepiej, kochanie. A teraz…- wziął ją za rękę- Pójdziesz wziąć długą relaksującą kąpiel. Musisz trochę odpocząć. Nie możesz się tak przepracowywać.
-Masz rację, Booth.- udała się do łazienki, a Booth w tym czasie zajął się przygotowaniem romantycznej kolacji. Miał kolejną niespodziankę dla Tempe. Już dawno chciał to zrobić, ale czekał na odpowiedni moment. Teraz kiedy był już pewny, postanowił wprowadzić w życie pewien plan. Po godzinie Bren weszła do salonu… Zobaczyła pięknie zastawiony stół, świece…
-Jak romantycznie Booth…- szepnęła.
-Mam dla ciebie niespodziankę- powiedział z uśmiechem.
-Ja też.- również odpowiedziała uśmiechem. Usiedli przy zastawionym stole. Po chwili Booth wstał, podszedł do Tempe, klęknął…
-Kochanie…- czuł jak serce i żołądek podchodziły mu do gardła. Znał stosunek Bren do tych spraw, ale zaryzykował- Czy zechciałabyś zostać moją żoną?- spytał i otworzył małe czerwone pudełeczko, w którym znajdował się piękny pierścionek zaręczynowy z małym diamentem. Bren nie wiedziała co odpowiedzieć.
-Booth…- szepnęła… czuła, że napływają jej łzy do oczu.
-Doskonale znam twoje zdanie na temat małżeństwa, ale pomyślałem sobie, ze może jednak zmieniłaś zdanie… i wyjdziesz za mnie…
-Booth, ja…
-do niczego nie będę cię zmuszał. Jeśli nie jesteś gotowa, po prostu mi powiedz, ja zaczekam, wiesz…
-Booth, przestań tyle mówić- powiedziała łagodnie. Booth zamilkł.- Ja… Ja… Tak… zgadzam się- wydusiła to wreszcie z siebie.
-Naprawdę?- Booth był w szoku.
-Tak!
-Wyjdziesz za mnie?- Booth nie wierzył w to co usłyszał.
-Tak, tak, tak, tak… Wyjdę za ciebie! Kocham cię Seeley!
-Tempe… tak cię kocham…- wyciągnął pierścionek, złożył na palec i pocałował w rękę. Chwilę potem podniósł się i złożył na jej ustach pocałunek. Po jakimś czasie dokończyli kolację. Booth pozmywał naczynia. Bren siedziała teraz na kanapie, trzymając się za brzuch.
Po jakimś czasie wrócił do niej Seeley.
-Proszę bardzo- postawił przed nią kubek gorącej czekolady i usiadł obok.- gorąca czekolada.
Bren od razu zrobiło się niedobrze. Szybko pobiegła do łazienki. Wróciła po chwili,
-Kochanie, co się dzieje?
-nic. Chyba się czymś zatrułam.
-Może powinnaś przejść się do lekarza?
-To nie będzie konieczne- uśmiechnęła się i usiadła na kolanach Bootha.- Chyba już czas, żeby ci coś powiedzieć. To moja niespodzianka…
-Słucham, kochanie.
-Widzisz… nie wiem, jak…
-Wprost. Tak będzie najlepiej.
-Dobrze, więc…- wzięła rękę Bootha i położyła na swoim brzuchu.- Widzisz, kochanie… dokładnie tutaj, rozwija się nowe życie…
-Nowe życie?
-Tak.
-Czy to znaczy, ze…? Bren…
-Tak. Jestem w ciąży Seeley. Pierwszy miesiąc. Robiłam test. Byłam u lekarza i wiem, na 100% że tutaj rozwija się nasze małe szczęście.
-Nie wiem co powiedzieć… Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak teraz. Kocham cię- pocałował Bren z jeszcze większą namiętnością niż zwykle.- Jestem najszczęśliwszym facetem na całym świecie. Nasze dziecko…
-Tak. Nasze dziecko.- Booth ucałował brzuszek Brennan.
Siedzieli wtuleni w siebie. Ta noc należała do jednej z najszczęśliwszych. Zgoda na małżeństwo i dziecko. Te wiadomości miała być dopełnieniem ich szczęścia. Miała być… czasem droga do szczęścia okazuje się być bardzo długa…


68.

Kolejny dzień w Instytucie, tym razem zaliczał się do udanych. Udało im się w końcu zamknąć sprawę zamordowanej nastolatki, którą prowadzili od trzech dni. Okazało się, ze została zamordowana przez swoich rówieśników, tylko dlatego, ze nosiła droższe ubrania, miała lepszą komórkę, a jej rodzice byli bardzo zamożni. Sprawa wstrząsnęła wszystkimi. Najważniejsze jednak było to, że w końcu złapali sprawców.
Bren siedziała w swoim gabinecie i próbowała skończyć papierkową robotę.
-Hej, sweety i jak?- spytała Angela wchodząc do gabinetu Bones i zamykając za sobą drzwi.
-Co, jak?- spytała Bren nie odrywając się od pracy.
-No wiesz… zrobiłaś ten test, jak ci mówiłam?
-Tak. Nawet poszłam do ginekologa.
-I…? nie trzymaj mnie w niepewności
-I już wiem wszystko- powiedziała ze stoickim spokojem, ale jej serce się radowało.
-Bren!- Ange była coraz bardziej niecierpliwa.
-I wygląda na to, ze…- zawiesiła głos.
-Sweety!
-Będziesz ciocią- powiedziała wreszcie.
-Co?
-Jestem w ciąży.
-Wiedziałam! Tak!- Angela była przeszczęśliwa- A nie mówiłam! Bren, kochanie, nawet nie wiesz, jak się cieszę!- piszczała i skakała z radości.
-Ange, spokojnie… zaraz cały Instytut się tu zleci.
-Ale jestem taka szczęśliwa- troszeczkę się uspokoiła.
-Mam do ciebie prośbę, Ange.
-Proś o co tylko chcesz.
-Nie mów na razie nikomu. Chcemy zrobić to sami, jak już będziemy gotowi.
-Nikomu nie powiem. Przysięgam. Będę milczeć jak grób. Booth już wie?
-Tak, powiedziałam mu wczoraj. Jest przeszczęśliwy. Ja też.
-Który to miesiąc, sweety?
-Pierwszy, właściwie to już początek drugiego.
-Mogę?- Ange spytała i wskazała na brzuch Bren, już lekko zaokrąglony.
-Jasne- Ange dotknęła brzucha Bones i łza szczęścia spłynęła jej po policzku.
-Będę twoją ciocią, maluszku, wiesz?- szepnęła.
-Ale to nie wszystko…
-Nie wszystko? Co jeszcze mogło się zdarzyć?
-Widzisz, wczoraj Booth poprosił mnie…
-Bren, znowu zaczynasz?
-Żebym została jego żoną, a ja… zgodziłam się.
-Żartujesz?!
-Nie, dlaczego miałabym żartować?
-Sweety! To najwspanialsze wiadomości! Dziecko i ślub! Tak!
-Tylko o tym też nie mów nikomu, dobrze? Sami to zrobimy.
-Nie powiem! Bren, jestem taka szczęśliwa!
-Ja też, Ange.
Przyjaciółki rozmawiały jeszcze chwilę, ale w końcu musiały wrócić do pracy. Sprawa seryjnego zabójcy nadal była w toku…


69. [M]

Nareszcie weekend. Można chociaż chwilę odpocząć od pracy. Odpocząć fizycznie, bo psychicznie niestety… każdy wciąż myślał o tych biednych kobietach i ich dzieciach… Byli na siebie źli, ze nie potrafią złapać mordercy. Przecież sprawa toczy się już kilka miesięcy… i nic nie wskazywało, ze ma się coś rozjaśnić… Bones przeżywała to najbardziej, bo to do niej pisane były listy z pogróżkami i zapowiedziami kolejnych ofiar. Nikomu nic nie powiedziała… Nadal wszystko ukrywała. Nawet Booth i Angela nie byli w stanie wyciągnąć z niej żadnej informacji.
Sobota i niedziela minęły im bardzo przyjemnie. Przez cały czas byli z Parkerem. Odwiedzili zoo, wesołe miasteczko, muzeum historii, a na koniec niedzielnego dnia, wybrali spacer i zabawy w parku. Oczywiście powiedzieli synkowi, ze będzie miał rodzeństwo.
-Naprawdę?!- krzyknął Park.
-Tak. Mamusia nosi w sobie dzidziusia- powiedział Booth.
-Dzidziusia? Będę miał rodzeństwo?- Parker był przeszczęśliwy- To tutaj mamo masz mojego braciszka, albo siostrzyczkę?- wskazał na brzuch Bones.
-Tak, synku. Tutaj. Daj rączkę- powiedziała i wyciągnęła swoją rękę w kierunku Parkera. Malec podał jej swoją rękę i Bren przyłożyła ją do swojego brzucha.- Dokładnie tutaj.
-Jakie to fajne!- krzyknął.- Cześć maluszku- szepnął zbliżając się do brzucha Bones- jestem twoim bratem wiesz? Kocham cię i będę twoim najlepszym bratem. Nie mogę się doczekać aż się pojawisz na świecie. Będę się tobą opiekował- Booth i Bones nie mogli powstrzymać łez szczęścia i uśmiechu widząc jak mały rozmawia ze swoim nienarodzonym jeszcze rodzeństwem.- A kiedy dzidzia się pojawi?
-Za jakieś 7 miesięcy, synku- powiedziała Bones.
-Tak długo? Nie może wcześniej?
-Nie da się tego przyspieszyć Park.
-Szkoda. Ale już kocham moje rodzeństwo i nie mogę się doczekać aż będę mógł się z nim pobawić i się nim opiekować. Będę ci pomagał mamusiu.
-Dziękuję, kochanie.
-Jest jeszcze jedna sprawa, o której chcemy ci powiedzieć- zaczął Booth.
-Jeszcze jedna niespodzianka?
-Tak. Otóż… Ja i Bones… Zdecydowaliśmy się wziąć ślub…
-Poważnie?!
-Tak. Teraz będziemy prawdziwą rodziną.
-Jestem taki szczęśliwy!
Wiadomość o rodzeństwie i ślubie była dla Parkera jak najlepszy prezent. Zawsze o tym marzył i teraz niecierpliwie czekał na pojawienie się maluszka na świecie. Booth i Bones też byli zadowoleni, że Parker z takim entuzjazmem przyjął wiadomość o ciąży i małżeństwie.
Byli szczęśliwi. Dzięki Parkerowi nawet Bones na chwilę zapomniała o pracy. Wieczorem odwieźli Parkera do Rebeccki i wrócili do domu, gdzie Booth przyrządził znakomitą kolację dla swojej ukochanej. Musiał dbać o przyszłą mamę. Po jedzeniu po raz kolejny zapragnęli połączenia. To miało być miłe zakończenie dnia i weekendu…
Zaczęło się od pocałunków, ale… przerwał im telefon Bootha…
-O nie, nie odbiorę teraz, mowy nie ma- powiedział Booth nie przerywając pocałunku i pozbawiania Bren ubrań.
-Booth… odbierz… może… to… coś… ważnego…- mówiła między pocałunkami.
-Nie… kochana… nie zrobię tego… nie teraz… jest weekend… mamy wolne….- ręką sięgną po telefon i rzucił go na drugi koniec pokoju, nadal nie przerywając pieszczot.
-Booth…- chciała coś powiedzieć, ale Booth zamknął jej usta kolejnym pocałunkiem, długim i bardzo, bardzo namiętnym, z trudem łapała powietrze.
-Widzisz przestał dzwonić- mówiąc to delikatnie ściągnął bluzkę Bones.
-Booth, co się tak guzdrzesz?- powiedziała z zalotnym uśmiechem- Ile mam na ciebie czekać?- złapała koszulę Agenta, nawet nie rozpinała guzików, jednym pociągnięciem po prostu ją z niego zerwała. Nie przerywali połączenia swoich ust. Spodni i paska też szybko go pozbawiła. Booth też nie próżnował, widząc niesamowite pożądanie Bren, szybko zerwał z niej spodnie i bieliznę. To samo pożądanie też jemu nie dawało spokoju. Przywarli do siebie z całej siły, w obawie, że któreś ucieknie. Pocałunki sypały się jak płatki śniegu podczas zamieci śnieżnej. Przenieśli się na kanapę.
Booth delikatnie błądził ręką po ciele Bones. Zmierzając od szyi w dół. W końcu dotarł do jej pulsującej kobiecości. Lekko jej dotknął, doprowadzając Tempe do szaleństwa. Zszedł niżej i zaczął całować i pieścić jej zaokrąglony brzuszek. Bones cicho pojękiwała, za każdym razem gdy dotykał ustami jej ciała. A kiedy przez „przypadek” zdarzyło mu się musnąć ręką, bądź ustami jej kobiecość, nie wytrzymała. Przyszła pierwsza fala orgazmu. Jęknęła i wygięła się w łuk.
-Booth…
-Wiem, kochanie. Wiem.
-Potrzebuję cię. Nie wytrzymam dłużej. Proszę cię.- ledwo mówiła. Czuła jak płonie z pożądania. Już była gotowa na kolejną falę rozkoszy.
-Jeszcze… kochanie, cierpliwości.- zajął się kontynuowaniem pieszczot i rozpalaniem jeszcze większego ognia pożądania. Widział jak jego ukochana wije się i słyszał jej pojękiwania.
-Booth, jestem gotowa… Proszę… chcę cię poczuć… dłużej nie dam rady.
-Ciiii…
Booth powoli ułożył się na niej i dał jej to czego chciała. Złączyli się po raz kolejny, po raz kolejny byli jednym ciałem, zgodnie się poruszającym. Gwałtowne  i delikatne pchnięcia obojgu sprawiały olbrzymią przyjemność. W końcu byli gotowi. Ostatnie wspólne ruchy tak skoordynowane, tak delikatne a jednocześnie pełne siły- miłości. Udało się. Wspólnie osiągnęli szczyt. Zwieńczył je wspólny głośny jęk rozkoszy.
Leżeli dalej złączeni i wtuleni w siebie. Nie mieli zamiaru szybko się rozdzielać.
-Booth, po raz kolejny… pokazałeś mi cud.- szepnęła Bones jeszcze czująca rozkosz, jaką przed chwilą dał jej partner.
-Po raz kolejny staliśmy się jednym ciałem, Bones. Kocham cię. Byłaś cudowna.
-Kocham cię, Seeley. Ty jak zawsze byłeś nieziemski. Mogłabym kochać się z tobą znowu całą noc… Ale jutro wracamy do pracy… weekend był zdecydowanie za krótki…
- Niestety… też najchętniej uczyniłbym tą noc, kolejną nieprzespaną… ale sprawa czeka…
-Tak…
Booth wziął Bones na ręce. Nadal byli jednym ciałem i zaniósł ją do sypialni. Ułożył delikatnie na łóżku i położył się obok.
-Słodkich snów, kochanie- szepnął.
-Pocałuj mnie jeszcze raz- powiedziała. Seeley bardzo chętnie spełnił jej prośbę. Długi pocałunek na dobranoc. W końcu Bren zasnęła. Booth wpatrywał się w śpiącą partnerkę, w jej nagie, piękne ciało, unoszące się przy każdym oddechu, na pięknie zaokrąglony brzuszek, w którym rosło ich dziecko. Niechętnie naciągnął na nią i siebie kołdrę i również udał się w krainę snów, obejmując partnerkę w pasie. Pilnował mamy i maleństwa.


70.

Rano obudził go telefon. Nie chciał by dzwonek obudził śpiącą Tempe więc szybko wybiegł z sypialni. Nie zauważył, ze Bren już nie śpi. Szybko pobiegł po leżącą w kącie w salonie Motorollę
-Booth.
-Widzę, że noc bardzo udana.- powiedział nieznajomy głos w głośniku.
-Kto mówi?
-Nieważne. Ona musi być dla ciebie naprawdę bardzo ważna, albo naprawdę dobra w łóżku. Następnym razem radzę zasłonić żaluzję.
-Czego chcesz?
-Dzwoniłem do ciebie wczoraj wieczorem, ale byłeś zbyt zajęty. Powiedz, ona naprawdę jest taka dobra?
-Koleś, odwal się od niej! Czego chcesz? kim jesteś?
-Nieważne kim jestem. Bardzo nie spodobało mi się, ze nie odebrałeś ode mnie wczoraj telefonu. Może gdybyś to zrobił twój syn byłby teraz w domu.
-Parker?!
-Tak Parker. Mamy go. Chciałem cię wczoraj ostrzec, ale byłeś zbyt zajęty obracaniem pani antropolog. Skoro jest dla ciebie ważniejsza, uznałem, że nie będziesz miał nic przeciwko, jak się nim zaopiekujemy.
-Co mu zrobiłeś sukinsynu!
-Może grzeczniej, jeśli chcesz jeszcze go zobaczyć.
-Oddaj mi syna!
-Jeszcze nie. Zadzwonię do ciebie później.
-Powiedz mi, gdzie on jest!- Booth krzyczał i w tym momencie do pokoju weszła Bren.
-Co się dzieje, kochanie?
-Czyżbym słyszał głos Dr Brennan? Obudziła się. O to na pewno zadzwonię później. Nie będę przeszkadzał. Możesz ją jeszcze trochę poobracać. Swoja drogą chętnie sam bym sprawdził co w niej jest takiego, ze nie odebrałeś wczoraj mojego telefonu. Może niedługo się przekonam.
-Nie mów tak o niej i nie próbuj się do niej zbliżać. Jeśli coś jej zrobisz, jej albo mojemu synowi, zabiję cię!
-Grzeczniej Agencie Booth. Twój syn czeka na twój ratunek, a pani doktor czeka na mnie. Daj mi ją za niego.
-Nigdy! Oddaj mi syna, proszę…
-Nie teraz, powiedziałem. Dogadamy się. Zadzwonię później. A tak w ogóle to ona jest naprawdę piękna.
-Czekaj! Czekaj!!!- ale już nikt nie odpowiedział. Booth opadł na krzesło, schował twarz w dłoniach i zaczął płakać.
-Kochanie, co się stało?- Bren podeszła do niego.
-Mają go…
-Kto? Kogo?
-Mają Parkera… to on wczoraj dzwonił… gdybym odebrał nic by się nie stało mojemu synkowi.
-Nie…- w oczach Bren pojawiły się łzy.
-Nawet nie powiedział mi gdzie on jest, nie powiedział mi nic. Mówił tylko… Bones, on nas obserwuje…
-Jak to? Skąd wiesz?
-Powiedział, żebyśmy następnym razem zasłonili żaluzję… że wie, że byliśmy razem tej nocy… widział nas…
-Boże…
-Bones, musisz na siebie uważać, muszę cię pilnować dzień i noc… Oni chcą zrobić ci krzywdę…
-Mi? Jak to? Skąd wiesz, że…
-Powiedział mi… Powiedział, że…- nie chciało mu to przejść przez gardło- że musisz być naprawdę dobra, skoro to było ważniejsze od Parkera… że sam się o tym przekona… że mam im oddać ciebie w zamian za syna… powiedział, że sam sprawdzi, jak dobra jesteś… Bren boję się o ciebie. Nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził!
-Booth, ale co z Parkerem? Może powinieneś…
-Co?! Co powinienem? Wymienić cię za syna?! Chyba żartujesz!!! Nie mogę stracić żadnego z was. Oboje jesteście dla mnie najważniejsi. Znajdę sposób na uratowanie go.
-Ale Booth ja jestem dorosła, znam sztuki walki, może udałoby mi się… wiesz Park jest tylko dzieckiem, pewnie jest śmiertelnie przerażony… może ja mogłabym… wiesz.
-Nie Bones! Nawet tak nie mów. Poza tym nie zapominaj, ze jesteś w ciąży, nosisz w sobie nasze dziecko, a ja nigdy nie pozwolę, żeby ktoś cię wykorzystywał! Nie pozwolę, żeby cię skrzywdził, ani ciebie, ani Parkera, ani naszego maleństwa. Obiecałem, ze będę cię chronić i dotrzymam obietnicy. Musimy znaleźć sposób na uratowanie Parkera!
Ten sukinsyn… powiedział, ze zadzwoni do mnie jak zastanowi się, co mam mu dać w zamian za syna…
-Booth… tak mi przykro… to znowu moja wina, gdyby nie to, ze jesteśmy razem…
-Bones, proszę cię! To ty mówiłaś żebym odebrał, ja nie chciałem! Nie jest to twoja wina, ani tego, że jesteśmy razem! Ten głos wydawał mi się znajomy…
-Znajomy?
-Tak. Ale nie wiem skąd go znam… nie podoba mi się to…
Telefon zadzwonił ponownie…

3 komentarze:

  1. moim zdaniem AŻ za bardzo zmieniłaś bones. bez jej odzywek itp. jest nudno

    OdpowiedzUsuń
  2. To było moje pierwsze opowiadanie na podstawie jakiegokolwiek serialu. Wtedy nie przywiązywałam wagi do utrzymania stylu Bones, to był początek. Wiem, że nie jest typowo Bonesowy, niestety. Sama nie przepadam za tym opowiadaniem, ale to było takie pierwsze podejście. Cieszę się, że wyrażasz szczerą opinię:) Dzięki Ci za to.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. A według mnie jak na pierwsze opowiadanie to jest GENIALNE! <3 :D

    OdpowiedzUsuń