Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

wtorek, 10 sierpnia 2010

DŁUGA DROGA DO SZCZĘŚCIA [31-50/94]

31.

-Co?!
-Ten kierowca… to był zamach. On nie wjechał w nich przypadkiem. Chcieli ich zabić…- ostatnie słowa Cam mówiła już przez łzy, ściszonym głosem.
-Jak to?!

-Hodgins znalazł urządzenie sterujące. Samochód kierowany był przez kogoś innego. Ten człowiek, kierowca, był członkiem gangu… gangu, który przyjechał do nas z Egiptu…
-Z Egiptu? Myślisz że może to mieć coś wspólnego z tymi morderstwami, nad którymi teraz pracujemy?
-Obawiam się, że tak. Usłyszeli, ze Bren i Booth są najlepsi i nie zostawiają za sobą nierozwiązanych spraw. Wiedzieli, ze w końcu trafią na ich trop i nie mogli do tego dopuścić. Dlatego nasłali tego człowieka… żeby spowodował wypadek, żeby nie wyglądało to na próbę morderstwa…
-O Boże!!! To znaczy że oboje nadal nie są bezpieczni?
-Tak. W wiadomościach mówili co prawda o zgonie, ale nie jestem pewna czy oni w to uwierzyli.
-Musimy być przy nich przez cały czas.
-Tak. Właśnie dzwoniłam do FBI i poprosiłam o dodatkową ochronę dla nich. Mają tu być jutro z samego rana.
-Dobrze. O Boże!
-Co jest, Ange?
-Bren! Ona została teraz sama! Jeśli gang już wie, że oni przeżyli nie przepuszczą okazji dostania się do nich. Muszę do niej wracać! – krzyknęła spanikowana Angela i biegiem udała się do Temperance.  Dotarła do drzwi i zobaczyła…


32.

Uff. Bren leżała spokojnie nadal pogrążona we śnie. Nic się nie stało. Od teraz przez cały czas ktoś musi jej pilnować. Niewiadomo do czego zdolni są ci ludzie.
Ange usiadła na krześle obok łóżka Bren. Patrzyła chwilę na twarz przyjaciółki, na którym widziała smutek i napięcie… po chwili zasnęła ze zmęczenia na fotelu, wciąż trzymając rękę Tempe. Jej sen nie był twardy, słyszała wszystko co dzieje się dookoła. Nie mogła sobie teraz pozwolić na normalny sen.

Sen Brennan

Bren spała spokojnie. Śnił jej się Booth. Jednak w tym śnie było coś dziwnego. Nie była sobą. Wszystko co obserwowała widziała, jakby stała obok. Widzi siebie i partnera idących z Parkerem po parku. Ona i Seeley trzymają się za ręce, a mały biega przed nimi. Wszyscy są szczęśliwi. Booth przytula do siebie Bones i kładzie rękę na jej brzuchu. Dopiero teraz Bren widzi wypukłość pod swoją sukienką.  „Jestem w ciąży?” myśli, obserwując siebie w objęciach Bootha. „Booth jest ojcem mojego dziecka”. Zauważa też obrączki na rękach obojga. „Jesteśmy małżeństwem? To musi mi się śnić. Zawsze marzyłam, żeby stworzyć z Boothem prawdziwą rodzinę, mieć dom. Czyżby to się spełniło? Tylko dlaczego nie jestem na miejscy tamtej Temperance? Dlaczego obserwuję to z boku? Kim jestem?”
Bren z uwagą przyglądała się temu obrazkowi. Booth właśnie przyciągnął ja do siebie i złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Przez chwilę miała wrażenie, że też to czuje. Czuje słodkie usta swojego partnera. W jednej chwili wszystko się zmieniło. Nie czuła nic. Ten piękny obraz, który jeszcze przed momentem obserwowała z zapartym tchem, po prostu się rozpłynął… Ciemność…
Po jakimś czasie zobaczyła przed sobą te piękne, brązowe oczy, które zawsze sprawiały, że jej ciało dziwnie się zachowywało. Zbliżał się do niej bardzo powoli, objął ją swoim ramieniem i mocno przyciągnął do siebie. Jego wargi zdążyły zaledwie lekko musnąć usta Bren, bo gdy tylko się do niej bardziej zbliżył, ktoś zaczął go od niej odciągać. Widziała tylko czarną postać bez twarzy, która zabiera w otchłań jej partnera… jej Seeley’ego… znowu została sama pośród ciemności. Czuła ogromną pustkę, jakby właśnie coś straciła… ktoś odebrał jej najważniejszą osobę w jej życiu… ktoś wyrwał jej kawałek serca. Upadła na kolana i schowała twarz w dłoniach. Czuła jak potoki jej słonych łez przedzierają się przez jej palce… Coś straciła…


33.

-Nie! Nie! Nie opuszczaj mnie! Nie zostawiaj mnie tu! Nie! Kocham cię! Tak bardzo się boję! Tu jest tak ciemno! Gdzie jesteś?!- krzyki Brennan obudziły śpiącą na krześle Angelę.
-Tempe! Tempe! Co się dzieje?- podbiegła do niej i próbowała ją obudzić.- Tempe! Obudź się! To tylko koszmar. Obudź się.
Ale Brennan się nie budziła. Rzucała się na łóżku i wciąż krzyczała. Do sali wszedł Zack.
-Zack, leć po lekarza!- krzyknęła do niego Angela. – coś się dzieje. Ma koszmar i nie może się z niego wybudzić! Nie mogę jej uspokoić!- Zack pobiegł po lekarza. Minęło kilka minut i lekarz zjawił się w pokoju Tempe.
-Nie rób mi tego! Proszę- Bren nadal  się rzucała, a z jej oczu spływały łzy. Wpadła w histerię. Sen wydawał jej się tak prawdziwy, tak realny, że uwierzyła w niego, dlatego nie mogła się z niego obudzić. Lekarz podbiegł do niej i wstrzyknął do kroplówki środek uspokajający. Po chwili Bren leżała spokojnie. Tylko z oczu wciąż leciały jej łzy.
-Teraz powinna spać spokojnie przynajmniej do jutra- powiedział lekarz.
-Doktorze, chyba śniło jej się coś związanego z Boothem. Ona ciągle się obwinia- powiedziała Angela wciąż jeszcze mając przerażenie w oczach. Jeszcze nigdy nie widziała swojej przyjaciółki w takim stanie.
-Jeśli to się nie zmieni, będziemy potrzebować pomocy psychologa.- zaczął lekarz.- Jej psychika jest w gorszym stanie niż myślałem…
-Doktorze, spróbuję z nią porozmawiać…- powiedziała Angela.- Jestem jej najlepszą przyjaciółką, może mnie posłucha. Jeśli to nie poskutkuje, sprowadzimy naszego znajomego psychologa współpracującego z FBI. Dr Lance’a Sweetsa. Pracował już z Dr Brennan i Agentem Boothem.
-Dobrze. Dam pani szansę. Może rzeczywiście słowa przyjaciółki do niej przemówią. Jeśli nie, będę prosił o skontaktowanie się z Dr Sweetsem w trybie natychmiastowym.
-Dobrze. Rozumiem. spróbuję.
Lekarz upewnił się że Brennan śpi spokojnie i opuścił pokój.
-Angela- zaczął Zack- Jedź do domu, zostanę z Dr Brennan. Musisz odpocząć.
-Nie, Zack, zostanę przy niej. Muszę.
-Jesteś pewna? Musisz odpocząć.
-Nie mogę.
-Ale Dr Brennan obudzi się jutro, tak powiedział ten lekarz. Jedź do domu, odpocznij, zjedz coś, prześpij się i wrócisz do niej jutro rano.
-Masz rację, Zack. Zmienię cię jutro rano. Ale gdyby coś się działo…
-Zadzwonię.
-Dziękuję.
-Jedź do domu. Zaopiekuję się nią.
-Ok.- Ange skierowała swe kroki do drzwi, zawróciła jednak i podeszła do śpiącej przyjaciółki. Ucałowała ją w policzek i szepnęła- Kochana, jestem z tobą cały czas. Nie musisz się bać. Teraz Zack zostanie z tobą, będzie cię pilnował. Zaopiekujemy się tobą- wyszła z pokoju i pojechała do domu.


34.

Rano

-Obudziłaś się, sweety.- powiedziała Angela widząc, ze Brennan otwiera oczy.
-Ange… śniło mi się… że ktoś mi go zabiera…- powiedziała półprzytomna- Ktoś chce mi go odebrać…
-Nikt ci go nie zabierze. To był tylko zły sen- Ange głaskała Bren po głowie- nie myśl o tym.  Proszę. Nikt nigdy ci go nie odbierze. Obiecuję.
-Ange…
-Wiem, ze nie mogę tego wiedzieć, ale.. wiem. Zaufaj mi.

Minęło kilka dni. Brennan powoli odzyskiwała siły. Booth wciąż leżał nieprzytomny. Tempe była już na tyle silna, by móc wstać. Pierwsze co zrobiła, to pognała do sali Bootha. Musiała wciąż zostać pod obserwacją, bo lekarze wciąż obawiali się o jej stan zdrowia. Widząc, ze nie utrzymają jej w łóżku, w swojej sali, przenieśli ją do sali  Bootha. Teraz mogła być z nim cały czas. Opuszczała go tylko wtedy, kiedy musiała wyjść do toalety.
Choć fizycznie jej stan wyraźnie się poprawiał, psychicznie wolniej dochodziła do siebie. Na szczęście przestała obwiniać się o stan partnera. Pierwszy krok ku jej wyzdrowieniu został zrobiony, teraz może jej pomóc tylko wybudzenie się Bootha ze śpiączki.
-Booth…- mówiła, trzymając go za rękę- czemu zawsze mnie ratujesz? Czemu robisz to kosztem własnego życia?
-Bo cię kocha, Bren- powiedziała Angela, która już od dłuższego czasu przyglądała się przyjaciółce.
-Ange…
-Kocha cię- weszła do pomieszczenia- jak nikogo innego na świecie. Dlatego wciąż to robi. Dlatego naraża swoje życie. By ratować i chronić ciebie.
-Tuż przed wypadkiem… rozmawialiśmy o Kyle’u. dlaczego Booth miałby mnie kochać? Po tym wszystkim co mu zrobiłam?
-On cię kocha mimo wszystko. Wie, że się boisz i dlatego ci wybaczył… nie potrafi się na ciebie gniewać. Kocha cię i nic innego się nie liczy.
-To dlaczego mi tego nie powiedział?
-Bał się. Chciał, ale bał się, że jeśli ci to wyzna, przestraszysz się i go odepchniesz. Bał się, że cię straci.
-Bał się?
-Tak.
-Ale… dlaczego mnie tak kocha? Nie jestem wyjątkowa, a on jest wyjątkowym samcem-alfa…
-Jesteś, sweety. Jesteś wyjątkowa. Dla niego jesteś wszystkim. Kocha cię za wszystko. Nawet… za twoje wady- Ange uśmiechnęła się.
-Nie rozumiem miłości.
-Miłości nie da się zrozumieć. Nikt jej nie rozumie. Nie uda ci się znaleźć naukowego wytłumaczenia.
-Ange- Bren nagle strasznie zbladła. Jej twarz przypominała teraz białą ścianę jej pokoju.
-Co się dzieje Bren?- Angela wystraszyła się widząc, nagłą zmianę w wyglądzie i zachowaniu Brennan.
-To… to Booth chciał mi powiedzieć. Tuż przed wypadkiem…
-Co?
-Powiedział, ze musi mi wyznać coś ważnego, coś, co zawsze chciał mi powiedzieć, ale się bał… tuż przed uderzeniem wydaje mi się, że powiedział… Ko… ale nie zdążył dokończyć, bo uderzył w nas ten samochód… A może mi się to śniło… Niewiele pamiętam…
-Myślę, że to ci się nie przyśniło.
Bren zalała się łzami.
-Chciał mi powiedzieć, że… że… mnie…
-Kocha.- dokończyła Ange z uśmiechem.- Widzisz, sweety. Kocha cię i wróci do ciebie. Ty też go kochasz.
-Nie wiem… Nie wiem co czuję… Nie wiem jak to jest kochać…
-Wiesz. Już wiesz, ze go kochasz, teraz on nauczy cię żyć razem, kochać się.
-Ange… chyba masz rację. Kocham go…- pierwszy raz powiedziała to na głos, zupełnie świadomie. – powiedziałam to Ange- na jej twarz wstąpił uśmiech- Powiedziałam. Tak. Kocham go. Kocham go jak nikogo innego na świecie!- spojrzała na Bootha- Seeley Booth… Kocham cię- ucałowała go w usta- Teraz już sam widzisz, ze musisz wrócić. Do mnie. kocham cię i oddaję ci swoje serce. Tylko tobie. Naucz mnie żyć razem, naucz mnie kochać.
-Booth, słyszysz to?- powiedziała Angela z szerokim uśmiechem na twarzy. Dawno się tak nie uśmiechała- Mówiłam ci. Teraz nie masz wyjścia, musisz się obudzić.
-Kocham cię Seeley- szepnęła Tempe po raz kolejny, tym razem do ucha partnera. Była już gotowa mówić na głos te dwa magiczne słowa: „Kocham cię”. Oczywiście bała się nadal, ale wiedziała, że przy Boothie będzie bezpieczna. Była gotowa zaryzykować.
Pogładziła rękę partnera i nagle zauważyła, że Booth…


35.

… uśmiecha się. Poczuła też, jak Booth zaciska swoją rękę na jej ręce.- Ange!- krzyknęła tak głośno, że artystka aż podskoczyła- On…- Bren podniosła lekko swoją rękę, na której teraz zaciskała się ręka Agenta.- On nas słyszy, zobacz- na twarzy Bones w jednej chwili pojawił się szeroki uśmiech i łzy szczęścia.
-Wraca do nas, Bren… Wraca.
-Booth, kochanie… jestem tu. Chodź do mnie. jestem tu i czekam na ciebie. Wróć do mnie- ale Booth już nie reagował. Znowu leżał spokojnie.- Nic… Może mi się przywidziało?
-Nie, Bren. Też to widziałam. Uśmiechnął się, złapał twoją rękę. To znak, sweety, dla ciebie. Wraca. Musisz mu pomóc. Musisz wskazać mu drogę powrotną.
-nie wiem, jak…?
-Sweety, wiesz. To wszystko jest tu- położyła rękę Brennan na jej sercu.
-Ale…
-Zaufaj mi. Tu znajdziesz wszystkie odpowiedzi.
-Tak. Wiem, jak mam to zrobić. Booth do mnie wróci. Teraz to wiem i naprawdę w to wierzę.- podniosła dłoń Seeley’ego do ust i ucałowała.
-Zostawię cię z Boothem, kochana.- Ange wyszła po cichu. Nie chciała przeszkadzać zakochanym.

Przez 2 kolejne dni Bren siedziała przy Boothie bez przerwy. Dzień i noc. Starała się nie zasypiać, nie wychodziła… czuwała przy nim cały czas. Opowiadała mu, co dzieje się w Instytucie. Sama jeszcze nie wróciła do pracy. Była jeszcze słaba, a poza tym nie mogła teraz opuścić ukochanego. Cam oczywiście zrozumiała to i dała Bren wolne. Jednakże codziennie ktoś odwiedzał „parterów” w szpitalu i zdawał Tempe szczegółowe relacje z prowadzonych spraw.
W sprawie Susan Ivey i Elizabeth Laventzy niewiele się ruszyło. Okazało się, że jednak mieli do czynienia z seryjnym mordercą. Na szczęście jak do tej pory nie pojawiły się nowe ofiary. Może morderca upatrywał sobie kolejny cel. Teoretycznie zabił jak do tej pory 4 osoby. 2 kobiety i jak podano w wiadomościach Bootha i Brennan. Nie sprostowali tej informacji na życzenie FBI. Kiedy w Instytucie dowiedziano się, ze morderca obu kobiet ma coś wspólnego z próbą zabicia partnerów, uznano, że dla ich bezpieczeństwa lepiej będzie, żeby informacja o ich przeżyciu pozostała znana tylko ich przyjaciołom.
O miejscu zbrodni nie dowiedzieli się zbyt dużo. Jedyne dowody jakie mieli to to, że obie kobiety zostały zabite w pomieszczeniu z betonową podłogą, a takich w DC było mnóstwo. Utknęli w martwym punkcie. Narzędzie zbrodni też nie zostało odnalezione. Wiedzieli tyko, że był to zwyczajny nóż, takich w DC też jest dużo. Brakowało im umysłu Bren i przenikliwości Bootha. Wszyscy bardzo za nimi tęsknili.
Dziwnych w tej sprawie jest kilka faktów. Obie ofiary studiowały antropologię, obie były w Egipcie i straciły rodzinę w dzieciństwie. Za dużo zbiegów okoliczności. To rzeczy łączyły się ze sobą, co dodatkowo było niepokojące… Przecież Dr Brennan też ma z nimi wiele wspólnego… Na szczęście morderca na razie myśli, ze ona i Booth zginęli w zaaranżowanym wypadku.
Sprawa jest dziwna, a wygląda na to, ze skomplikuje się jeszcze bardziej.
Tymczasem u Bootha…


36.

Do Bootha i siedzącej przy nim Bren przyszli Angela i Hodgins.
-Hej, sweety.
-Hej- powiedział Hodgins.
-Hej- odpowiedziała Bren.
-Jakieś zmiany?- spytał Jack.
-Na razie niestety nie. Jego stan jest stabilny… ale wiecie, czuję, ze do nas wraca, ze jest coraz bliżej. Kochani…- dopiero teraz Bren odwróciła się do przyjaciół. Mogli zobaczyć jej podkrążone ze zmęczenia oczy… Bren przez to, ze nie jadła dopóki jej ktoś nie zmusił, bardzo schudła.-muszę wam powiedzieć coś ważnego. Wiem, ze może nienajlepiej rozumiem ludzi i jestem ostatnią osobą, która zna się na uczuciach, emocjach czy miłości, ale… znam was. Widzę co się dzieje i muszę to powiedzieć. Wiecie, życie jest kruche, nigdy nie wiadomo, co się nam przydarzy. Nie ma czasu na chowanie się po kątach. Widzę, jak patrzycie na siebie, widzę jak zachowujecie się w swojej obecności i może nie ja powinnam wam to powiedzieć, ale uważam, że nadal się kochacie. To co was łączyło było piękne, jest piękne. Nie zmarnujcie tego. Nie pozwólcie by strach pozbawił was szczęścia. Jeśli nie spróbujecie, będziecie żałować tego do końca życia. Będziecie żałować, ze nie daliście sobie drugiej szansy. Spójrzcie na mnie i Bootha… późno zrozumieliśmy, że to co nas łączy dawno nie jest tylko przyjaźnią czy partnerstwem… że to miłość. Irracjonalna dla mnie kiedyś, ale teraz jak najbardziej prawdziwa. Booth wcześniej zorientował się, że tej granicy już nie ma. Bał się powiedzieć mi o swoich uczuciach…. Ja nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że może nas łączyć coś więcej. Za bardzo bałam się odrzucenia. Przez całe życie bałam się angażować, wyrzuciłam wszystkie emocje, bo bałam się, ze jeśli się przed kimś otworzę i pozwolę mu się do siebie zbliżyć, znowu mnie opuści. Ale przecież wiedziałam, że Booth nigdy tego nie zrobi… miałam okazję przekonać się o tym przez te wszystkie lata. Sam zawsze powtarzał mi, że nigdy mnie nie opuści, nie zdradzi, że zawsze będzie przy mnie. dotrzymał obietnicy poświęcając swoje życie dla mnie, a ja mimo tego bałam się tego uczucia. Dopiero teraz, kiedy mogłam go stracić, dotarło do mnie, że naprawdę go kocham, że już nie potrafię bez niego żyć. Stał się częścią mnie, choć wiem że z antropologicznego punktu widzenia, nie jest to możliwe. Wiele razy starałam się wytłumaczyć to Boothowi i często się o to kłóciliśmy, ale teraz wiem, mimo, że nie do końca to rozumiem, że miał rację. Kiedy dowiedziałam się o jego stanie, czułam, ze ktoś zabiera mi część mnie, że moje serce pęka… Teraz wiem, ze go kocham i nie boję się mu tego powiedzieć. Tylko teraz on nie może mnie usłyszeć… za późno… wiem, ze się obudzi, czuję to, ale nie zdążyłam mu powiedzieć, że go kocham. Może to ułatwiłoby mu powrót… gdyby wiedział…
Dlatego kochani, proszę was, nie bójcie się. Nie chowajcie głowy w piasek. W życiu trzeba zaryzykować, to ty Ange mnie tego nauczyłaś. Nie wierzyłam ci, ale teraz wiem, ze zawsze miałaś rację. Jeśli nadal czujecie coś do siebie i wiecie, że moglibyście być znowu razem. Zróbcie to. Dajcie sobie szansę i spróbujcie. Nie odrzucajcie tej miłości.- zapanowała cisza.
Tempe powiedziała wreszcie to co leżało jej na sercu, przyznała się do swoich słabości.-
Nie wiedziałam, że wyjdzie mi z tego takie przemówienie…

Angela i Hodgins stali jak wryci z otwartymi buziami.  Byli w szoku, że ich przyjaciółka, ta słynna pani antropolog, którą tak wiele osób uważa za zimną i zamkniętą na uczucia, właśnie zrobiła im wykład na temat miłości. Nawet nie zauważyli, kiedy złapali się za ręce. Stali tak osłupiali i patrzyli na Bren. Nie było sensu rozdzielać swoich rąk, po tym co powiedziała Tempe…
-Powiedzcie coś. Wiem, że ja nie powinnam mówić o uczuciach, nie znam się na tym, ale… coś zrozumiałam.- ciszę przerwała Bren, ale Ange i Jack wciąż stali zamurowani i patrzyli na nią- Dziwnie się czuję, jak się tak na mnie patrzycie. Zabrano wam języki?
-Zabrakło, Bren- Ange uśmiechnęła się przez łzy.
-Co zabrakło?- spytała zdezorientowana Bren.
-Mówi się „zabrakło wam języka”- powiedział Jack z uśmiechem.
-Po prostu nie wiemy, co powiedzieć, sweety. To co powiedziałaś… to było takie piękne…- Ange podeszła do przyjaciółki i przytuliła ją mocno.- Dziękuję kochana.
-Ange… zaryzykujcie- szepnęła Bren do ucha artystki i spojrzała na uśmiechniętego Jacka.


37.

Zostali jeszcze chwilę z Bren i Boothem. Potem wyszli.
Jack odwiózł Ange do domu. Przez całą drogę się nie odzywali. Oboje zastanawiali się nad słowami Brennan. Miała rację. Oboje wiedzieli, że miała rację. Wymieniali między sobą tylko ukradkowe spojrzenia.
W końcu dotarli pod dom Angeli.
-Dziękuję- powiedziała Ange i pocałowała Jacka w policzek.
-Ange. Chyba powinniśmy porozmawiać.
-Masz rację. Wejdziesz?
-Jasne.
Weszli do mieszkania Angeli.
-Ange, myślę, że Bren ma rację. Nie możemy się bać. Nie możemy tłumić naszych emocji.
-Jack… masz rację, Bren… ona rzeczywiście nas zna, co?
-Oj tak…
-Kocham cię- powiedzieli równocześnie i uśmiechnęli się.
-Tak naprawdę nigdy nie przestałam cie kochać.
-Ani ja ciebie. Zawsze cię kochałem, kocham i będę kochać. Myślisz, ze…-  Angela nie dała mu dokończyć. Przylgnęła do niego i zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem. Oboje długo na to czekali. Całe ich pragnienie bycia razem przeniosło się teraz na ich pocałunki. Pełne pasji, namiętności, tęsknoty i oczywiście miłości.
Od razu zabrali się za pozbawianie się swoich ubrań. Jack szybko zrzucił sukienkę Angeli i bieliznę, w tym samym czasie Ange pozbawiła go koszuli, spodni i bokserek. Teraz cieszyli się swoją bliskością. Poruszali się w jednym wspólnym rytmie.
Pocałunkom nie było końca.
Hodgins uniósł ukochaną, która teraz oplotła go nogami. Przenieśli się najpierw na stojący obok stół, potem na szafkę zrzucając z niej stojące książki, potem kanapa…
Cały pokój był ich, wszystkie meble i krzesła.
Ani na chwilę się nie rozłączyli. Byli jednością. Kochali się długo i z pasją. Brakowało im siebie i musieli to teraz nadrobić.
-Ah, brakowało mi tego.- powiedziała po chwili Ange. Leżeli teraz zmęczeni nadal mocno w siebie wtuleni.
-Mi też, kochanie. Tęskniłem za tobą, za twoim ciałem, zapachem, za tobą- odpowiedział Jack składając jej znów serię pocałunków.
-Kto by pomyślał, że to wszystko dzięki Bren.- Ange uśmiechnęła się.
-Ona jest chodzącą niespodzianką. Jak tylko komuś zaufa i otworzy się przed nim… Okazuje się, ze niewiele osób zna ją tak naprawdę- powiedział Jack.
-Tak. Mówiłam ci, że wewnątrz ma w sobie wiele ciepła i miłości. Po prostu zamknęła się w sobie i oddzieliła od świata potężnym murem. Tak by nikt nie miał do niej dostępu i nie mógł jej skrzywdzić.
-Tak. Ale dzięki niej coś zrozumieliśmy. Kocham cie, Ange.
-Kocham cie, Jack.
Ta noc nie należała do przespanych. Pocałunki sypały się cały czas, kochali się przez calutką noc. Zmęczenie nie dawało o sobie znać. Nadrabiali zaległości. Teraz znów zaczną żyć razem.

Rano w szpitalu.
-Kocham cię- szepnął cichym, słabym głosem.


38.

Brennan otworzyła oczy. „no tak, oczywiście mi się śniło” pomyślała. Popatrzyła na Bootha, ciągle spał…
-Booth… nawet nie wiesz, jak za Toba tęsknię. Tak bardzo cie kocham. Już się nie boję…
-Tem…Temper-ran-ce…- Booth z trudnością wypowiedział jej imię. Bren przyglądała mu się z uwagą. Ciągle miał zamknięte oczy. „Znowu mi się wydawało… zaczynam wariować…”
-Temperance…- usłyszała ponownie- Kocham cię…-  była pewna, że Booth porusza ustami- Kocham cię. Pomóż mi wrócić. Nie wiem, gdzie mam iść. Chcę być z tobą. Kocham cię…- mówił Booth, nadal śpiąc.
-Booth…- samotna łza spłynęła po policzku Tempe- Booth, jestem tu, słyszysz? Wróć do mnie. wiesz, gdzie masz iść. Wiesz. Kocham cię. Kocham… kocham…- powtarzała jak w transie. Jednak Booth już nie odpowiedział przez tą krótką chwilę czuła, że jest obok, że już jest blisko. Wiedziała, ze teraz na pewno do niej wróci. Powiedział, ze ją kocha. Teraz była pewna. Przemówił do niej, to znaczy, że walczy. Ciągle walczy. Tylko dlaczego tak długo nie może znaleźć drogi powrotnej? Co go tam trzyma? Dlaczego nie może się obudzić?


39.

Kolejny dzień w szpitalu. Wyglądało na to, ze nic się nie zmienia. Jednak…
Brennan spała na krześle, opierając głowę o lóżko Seeley’a i trzymając go za rękę. Była już późna noc i w końcu wyczerpana usnęła. Promienie księżyca wpadały przez szpitalne okno. Na zewnątrz kręciła się jakaś pielęgniarka. Było bardzo cicho. Nagle Booth się poruszył. Bren nadal smacznie spała. Powolne ruchy i dźwięki zaczęły się powtarzać.
„Muszę być już naprawdę blisko. Czuje jej obecność. Wiem, ze gdzieś tu musi być wyjście z tej pułapki. Muszę ją znaleźć.” Booth znajdował się w ciemnej przestrzeni. Gdzieś w oddali widział malutkie, białe światło. „Kochanie, idę do ciebie. Nie zostawię cię, pamiętasz?”. Błądził po omacku szukając jakiegoś wyjścia, jakiejś luki, czegokolwiek, przez co można było się przecisnąć do realnego świata. Wiedział, że tam czeka na niego ktoś ważny i nie może się teraz poddać. Był już wyczerpany tym ciągłym szukaniem, ale wiedział, że ból i zmęczenie nie są teraz ważne. Liczy się tylko ona. Kręcił się wkoło, gdy nagle w oddali coś błysnęło. „Może to jest wyjście” pobiegł w tym kierunku… Jednakże to co tam zobaczył było przerażające. Sparaliżowało go ze strachu…
„Seeley Booth… już czas na ciebie”- powiedział głos spod czarnego kaptura. Była to wysoka czarna postać, ukryta pod długim powiewającym płaszczem z olbrzymim kapturem, który całkowicie zasłaniał twarz. W ręku trzymał nóż… nie, to nie był nóż. Kiedy postać zbliżyła się, Booth dostrzegł kosę… to była śmierć. Przyszła się o niego upomnieć…
-Nie, to nie mój czas. Tam ktoś na mnie czeka. Ja muszę wrócić. Obiecałem.
-Nie możesz do niej wrócić. Nie takie jest twoje przeznaczenie. Przyszedłem po ciebie. Musisz iść ze mną.
-Nie! Nie! Nigdy z tobą nie pójdę. Nie mogę złamać danego słowa. Nie mogę jej zranić. Jeśli do niej nie wrócę, jeśli teraz mnie zabierzesz, ona już nigdy nikomu nie zaufa. Zamknie się w sobie i już nikt jej nie pomoże. Nie mogę uczynić jej nieszczęśliwą, nie po tym co jej wyznałem, co ona wyznała mi… zrozum, to nie mój czas…
-Wiesz, że ja nie mam uczuć. Ja mam wykonać tylko swoje zadanie. Nie pójdziesz po dobroci, będę zmuszony użyć przemocy. Tak czy tak  pójdziesz ze mną.
-Nigdy z tobą nigdzie nie pójdę! Nie rozumiesz, ze ona mnie potrzebuje. Ona i mój syn!!! Nie mogę zawieść mojej rodziny! Gdybym był sam, nie obchodziłoby mnie to, ale nie jestem sam. Czekają na mnie!!! nie pozwolę ci się zabrać!!! Będę walczył!
-Rób co chcesz. idziesz ze mną. Przygotuj się. Śmierć Seeley Booth, przyszła po ciebie i nic nie możesz z tym zrobić. Nic…
            Czarna postać zaczęła zbliżać się do Bootha. Czyżby rzeczywiście nie było już ratunku? Czy to oznaczało, ze nie dotrzymał słowa danego Tempe? Że ją zawiódł? Nigdy więcej już jej nie zobaczy, nie usłyszy jej głosu, nie spojrzy w jej piękne błękitne oczy, nie poczuje smaku jej ust, nie będzie mógł nauczyć ją kochać, pokazać cudu, o którym tak dużo jej opowiadał… nie stworzy z nią rodziny? Czy to wszystko, te wszystkie jego marzenia miały właśnie stracić sens? Nie mógł na to pozwolić!
Śmierć zbliżała się coraz szybciej. Booth przygotowany był na walkę. Tylko jak walczy się ze śmiercią?
Kiedy była już kilka centymetrów od niego, poczuł silny uścisk na swojej ręce…


40

Wokół niej było dziwnie jasno. Nie widziała nic oprócz dziwnego czarnego punktu tuż przed sobą. Nie wiedziała gdzie jest. Postanowiła pójść w kierunku tej dziwnej ciemności. Nie szła długo, czarna przestrzeń szybko pojawiła się tuż przed nią. Usłyszała jakieś głosy, zatrzymała się. Wsłuchiwała się i nie mogła zrozumieć co one mówią. Podeszła bliżej. Znała ten głos. Dobrze go znała. Tylko skąd? Był tak dziwnie znajomy… zaraz… czyżby to… Booth? To znaczy, ze to tylko sen, dziwny sen. Przecież on nadal jest w śpiączce. Coś jednak podpowiedziało jej, żeby poszła sprawdzić. Nie mogła się powstrzymać od zobaczenia swojego partnera, nawet jeśli to tylko sen. Im dalej wchodziła w ciemność, tym głosy stawały się wyraźniejsze. Po chwili jej oczom ukazał się widok mrożący krew w żyłach. Naprzeciwko Boohta stała… śmierć. Śmierć z kosą, taka jaką wyobraża sobie ludzkość. Nie wiedziała co się dzieje, ale czuła, ze nie może stać bezczynnie. Podeszła do partnera od tyłu i złapała go za rękę.
-Chodź ze mną- szepnęła mu do ucha.
-Kim jesteś?- zapytał, nie widział dokładnie jej twarzy.
-Zaufaj mi.
-Czekaj, znam twój głos…- śmierć była coraz bliżej.
-Chodź ze mną, szybko, nie mamy czasu!- krzyknęła i z całej siły pociągnęła Bootha za sobą.
-Temperance?- szepnął Booth biegnąc za nią.
-Tak. To ja. Pośpiesz się, musimy dobiec do światła.
-Podążamy w kierunku światła? To nie brzmi dobrze.
-Po prostu mi zaufaj, proszę.
-Ufam ci.
            Biegli bardzo szybko przed siebie. Gdy tylko znaleźli się w jasnym miejscu, ciemność za nimi rozpłynęła się, a wraz z nią zniknęła śmierć. Słychać było tylko cichy szept „Udało ci się Seeley Booth. Tak, tylko ona mogła wyrwać cie z moich ramion… Masz szczęście, że ją spotkałeś. Dbaj o nią. Kochaj ją. Uratowała cię przede mną. Uratowała cię przed śmiercią. Teraz wiesz, co masz robić.” Głos cichł… Ani Seeley ani Tempe nie słyszeli nic z tego co powiedział. Ale śmierć miała rację. Gdyby nie pojawienie się Temperance, Booth już byłby w drodze na tamten świat i nic nie mogłoby mu już pomóc. Tempe uratowała mu życie. Musi mu teraz tylko pomóc wrócić.
Stali już bezpieczni, otoczeni bielą.
-Temperance, to naprawdę ty!- Booth złapał twarz Tempe w ręce i przyglądał się jej, jakby nie wierzył, że ją widzi.
-Tak to ja.- odpowiedziała.
-Tempe… Moja kochana Tempe- Booth przybliżył swoje usta do jej i widząc, ze się nie opiera pocałował ją. Bren oczywiście oddała pocałunek. Po chwili jednak oderwała się od niego.
-Booth! Musisz wrócić do życia! To jest tylko sen. Musisz do mnie wrócić naprawdę!
-Tylko sen? A co jeśli jak się obudzę, ciebie nie będzie przy mnie? Co jeśli te wszystkie słowa, które słyszałem tylko mi się śniły?
-Booth, kocham cię.
-Ale to sen. Nie wiem, czy… W normalnym życiu nigdy byś mi tego nie powiedziała.
-Seeley. Zaufaj mi. Kocham cię naprawdę. Tam w świecie żywych. Kocham cie wszędzie i zawsze będę kochała.
-Ale…
-Coś ci pokaże…
Brennan chwyciła rękę Bootha i znowu pociągnęła go za sobą.
-Dokąd idziemy?
-Pokaże ci coś. Może uwierzysz, ze ktoś na ciebie tam czeka.
Szli przez chwilkę.
-To tutaj. Popatrz.- przed nimi pojawił się rozmazany obraz, który z czasem stawał się coraz bardziej wyraźny. Seeley zobaczył siebie pogrążonego w śpiączce, a obok niego śpiącą Tempe trzymającą go za rękę.
-To my…
-Tak. Seeley. Widzisz, czekam tam na ciebie. Nie możesz mnie teraz opuścić. Tak strasznie za tobą tęsknię. Tam. Potrzebuję cię tam. Potrzebuję cię w swoim życiu, bez ciebie nie potrafię już dłużej… musisz tam wrócić, słyszysz? Musisz się w końcu obudzić. To co się dzieje tutaj to tylko sen, ale tam to wszystko stanie się prawdą. Nasza miłość stanie się prawdą.
-Miłość? Tempe…
-Tak miłość. Już się jej nie boję. Chcę być z tobą do końca świata i jeszcze dłużej. Otworzyłam się na miłość, a teraz ty musisz mi pomóc nauczyć się kochać i żyć razem. Jeśli chcesz.
-Tempe, chcę! O niczym innym nie marzę odkąd się spotkaliśmy. Chcę cię nauczyć kochać, chcę cię kochać, chcę byś była ze mną…
-Więc musisz do mnie wrócić. Wrócić naprawdę. Nie we śnie.
-To znaczy, ze teraz śnimy ten sam sen?
-Tak. Jestem tu, żeby pokazać ci drogę do domu. Musisz tylko chcieć wrócić.
-Chcę! Bardzo chcę!
-Wiesz, co masz robić, ukochany.
-Już wiem.
Bren zbliżyła się do niego. Przytuliła go i tym razem to ona złożyła mu pocałunek.
-Idź, Seeley… Idź… Wracaj do domu… Wróć do mnie… Kochaj mnie… Naucz mnie wszystkiego… Kocham cię- głos Tempe słabł. Dalej stali złączeni ze sobą w uścisku… Obraz powoli się rozmywał… Już nie widział nic… znowu ciemno… nagle jednak usłyszał.
-Jak tylko będziesz gotowy, po prostu otwórz oczy… a znajdziesz drogę…
„Tylko otworzyć oczy? Tempe wracam do ciebie.”


41.

Powiedział Booth w myślach i zdecydował się otworzyć oczy. Przez chwilę nic nie widział, ale gdy jego oczy przyzwyczaiły się, ujrzał białe ściany jakiegoś pokoju. Poruszył się i poczuł, ze ktoś trzyma go za rękę. Spojrzał na ciało kobiety śpiącej obok niego na krześle. Zamrugał kilka razy. Znał tą sylwetkę, znał te włosy… „Wróciłem?” spytał sam siebie. Dotknął włosów Temperance. „Istniejesz. Nie śni mi się to. Wszędzie poznam te jedwabiście miękkie włosy… Temperance?” przeczesywał teraz palcami jej włosy, delikatnie, chcąc upewnić się, że na pewno już nie śpi. Ciepło, które biło od niej utwierdziło go, że ona naprawdę jest przy nim. Czuje bicie jej serca, czuje jej zapach, ciepło jej ciała…
-Temperance…- powiedział już na głos.- Tempe…- pogłaskał ją po twarzy.
-Booth… Znowu mi się śni, ze z tobą rozmawiam. Znowu wydaje mi się, ze cię słyszę- powiedziała Bren, jakby przez sen.
-jestem tu, kochana. Jestem. Wróciłem do ciebie.
Bren powoli otworzyła oczy i uniosła głowę… Jej oczom ukazał się ten uśmiech, pod wpływem którego zawsze miękły jej kolana, ujrzała te piękne, pełne ciepła brązowe oczy, które tak bardzo kochała.
-Booth?- spytała niepewnie. Nadal wydawało jej się, ze śni.- Booth? To.. to naprawdę ty? Rozmawiasz ze mną? Nie śni mi się to? Powiedz mi, że to nie jest kolejny sen. Nie zniosę tego dłużej…
-To nie jest sen, Bones. Wróciłem.
-Wróciłeś!!!- Bren rzuciła mu się na szyję. Po chwili oderwała się od niego, ujęła jego twarz w ręce i przyglądała się z zaciekawieniem- naprawdę wróciłeś.- płakała ze szczęścia.- To naprawdę ty.
-Tak, Bones, to ja. Uwierzyłaś- uśmiechnął się ponownie.
-Tylko ty mówisz na mnie Bones.. tylko prawdziwy ty! – Bones nie mogła powstrzymać łez.
-Kocham cię, Bones- powiedział w końcu. Teraz powiedział to już prawdziwy Booth.
-Ja też cie kocham, Seeley! Tak za Toba tęskniłam- nic już więcej nie powiedzieli, bo Bren przywarła swoimi ustami do jego. Pocałunek pełen tęsknoty, szczęścia, miłości, namiętności, bardzo zachłanny. To był dowód, ze naprawdę jest przy niej. To, ze czuła smak jego ust, czuła jego zapach, bicie jego serca zaraz przy swoim.
-Tak… bardzo… cię…. Kocham…- mówiła Bren w przerwach miedzy kolejnymi pocałunkami.
-Moja… ukochana… Temperance… moja… i… tylko… moja… Bones…
Czas wokół się zatrzymał. Niewiadomo jak długo trwali w pocałunku. Ich usta pragnęły nawzajem swojego dotyku, ich ciała też. Niewiadomo też, jak długo jeszcze byliby złączeni pocałunkiem gdyby nie krzyki i brawa, które doszły zza drzwi.


42.

Tempe i Booth rozłączyli się na chwilę. Nie zmienili swojej pozycji, nie odskoczyli od siebie. Tempe siedziała koło Bootha, już na łóżku, Booth lekko podniesiony na poduszkach obejmował partnerkę w pasie i trzymał mocno, blisko siebie. Tempe wciąż trzymała twarz Seeley’ego w dłoniach. Oboje powoli spojrzeli w kierunku drzwi, w których ujrzeli Angelę, Hodginsa, Zacka, Cam, lekarzy i pielęgniarki.
-Nareszcie!- Angela piszczała z radości- Booth nareszcie się obudziłeś! Nareszcie! I… To takie gorące! Kochani!
-Nareszcie zrozumieliście! Brawo kochani! Długo kazaliście nam czekać- Cam, Zack, Jack i Ange przekrzykiwali się nawzajem. Lekarze i pielęgniarki stali z tyłu uśmiechając się szeroko i klaszcząc.
-Przepraszam, muszę zbadać pacjenta.- po dłuższej chwili odezwał się lekarz.
-Ale, chwilę… skąd wy się tu wzięliście?- zapytała nagle Bren.
-Doktor Luc zadzwonił do mnie- zaczęła Ange- prosiłam go wcześniej, ze gdyby działo się cokolwiek, by mnie informował. Więc zadzwonił i powiedział, ze Booth się obudził i że…- uśmiechnęła się.
-Ale jak udało wam się tu przyjechać tak szybko? I skąd wy wiecie?- spojrzała na przyjaciół.
-Poczta pantoflowa Dr Brennan, poczta pantoflowa.- powiedziała Cam uśmiechając się serdecznie i spoglądając na Ange.
-Pantoflowa? Nie wiem co to znaczy.
-To znaczy, ze zadzwoniłam do Cam- mówiła Ange- ona do Zacka, a Jack… hmm nie musiałam do niego dzwonić. Byliśmy razem.
-Ale, przecież Booth obudził się dosłownie przed chwilą jak…?
-Bren, kochanie. To było pół godziny temu.
-Ale…- zaczęła Bren.
-Nie całowaliście się tak krótko, jakby się wam wydawało- powiedziała Angela z uśmiechem na twarzy, puszczając oczko do Agenta.
-Pół godziny?- Bren i Booth popatrzyli na siebie z uśmiechem.
-Tak! Rekord!- krzyknął Jack.- w końcu długo na to czekaliście, my też.
-Dobra, dobra. Skoro już wszystko wiecie, to może dacie nam chwilę spokoju co?- spytał Booth z udawanym gniewem.
-Przypominam, ze to jest szpital, Agencie Booth. Tutaj nie…- zaczął lekarz.
-Myśli pan, że wyganiam was, bo chcę rzucić się na Bren i co z nią robić?- powiedział Booth- Chociaż nie ukrywam, ze mam ochotę pozbawić cię ciuszków- szepnął Bren na ucho. Na twarzy Tempe pojawił się rumieniec.
-Dobrze, dobrze, ja tylko… nieważne. Muszę teraz pana zbadać. Sprawdzić…
-Doktorze, proszę. Jest noc, nie może pan zrobić tych badań rano? Potrzebuję trochę przestrzeni… Nie będziemy robić nic nieprzyzwoitego, obiecuję- dodał widząc minę lekarza.
-Mamy zasady…
-Doktorze, proszę. Czuję się świetnie, nic mi nie jest. A jak tylko coś by było nie tak, jestem pewien że Tempe nie pozwoli  mi tego ukryć- puścił oko do Bren.- jestem w dobrych rękach.
-Dobrze. Ale poranne badania pana nie ominą.- powiedział lekarz.- dobrze, proszę państwa, proszę o wyjście, jest późno, inni pacjenci już śpią, nie możemy im przeszkadzać. I tak zachowywaliście się zbyt głośno. Gdybym wiedział… Ech. Nieważne. Proszę przyjść jutro.- powiedział do zgromadzonych- pozwólmy pobyć im samym- dodał ciszej będąc bliżej przyjaciół partnerów.
-Tak, doktorze. Potrzebują tego- szepnęła Ange z chytrym uśmieszkiem.
-Do zobaczenia jutro, kochani- powiedzieli wszyscy- Możecie się nas rano spodziewać.- pożegnali się. Przed wyjściem jeszcze Ange odwróciła się do przyjaciół i gestem pokazała, że to co widziała było cudowne. Wszyscy się rozeszli, Bren i Booth zostali sami…


43.

-Nareszcie sami- powiedział Booth, jak tylko wszystkie głosy na korytarzu ucichły i był pewien, ze nikt zaraz nie wróci, albo że nie wpadnie tu Ange pod jakimś głupim pretekstem i nie będzie chciała sprawdzić co też oni teraz robią.
-Ange, nie da mi spokoju jutro-  Bren wpatrywała się w oczy Bootha- Co oni myślą, ze my będziemy tu robić?
-Nie wiem, Bones. Może myślą, że… no wiesz…
-Że będziemy uprawiać seks?- spytała wprost.
-Tak chyba myślą…
- Ale to jest szpital, ty jesteś jeszcze słaby. i…
-Zaraz, zaraz czy to znaczy, że chciałabyś?
-Tak, Booth. Ale nie tu, nie teraz. Chcę, żeby to było przez nas przemyślane. To nie może stać się tak nagle, tylko dlatego, ze teraz oboje czujemy pożądanie. Chcę poznać ten cud, o którym tyle mi opowiadałeś.
-Tak, Bones, wszystko w swoim czasie. Ale… pocałować cię mogę?
-Hmmm…
-Co znaczy to „hmmm”?
-Zastanawiam się…
-Co?
-Muszę, rozważyć wszystkie za i…- nie dokończyła, bo Booth przyciągnął ją do siebie i pocałował.
-Dziękuję Tempe.
-Za co?
-Uratowałaś mi życie. Gdyby nie ty… widzisz śniło mi się, że stoję twarzą w twarz ze śmiercią, że…
-Co?
-Tak, śniło mi się, że zabierasz mnie z objęć śmierci. Pomogłaś mi uciec. Potem pokazałaś mi obraz… ja w śpiączce, a ty śpiąca obok mnie… powiedziałaś, ze muszę do ciebie wrócić tak naprawdę, nie we śnie…
-Pamiętam to….
-Jak możesz to pamiętać, to przecież mój sen…
-Też mi się to śniło…
-Nie?
-Tak, dokładnie tak jak mówisz.
-Śniliśmy ten sam sen, to znaczy, że to byłaś naprawdę ty, ze to dzięki tobie tu jestem. Pokazałaś mi drogę do domu. Tempe, uratowałaś mi życie. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo cię kocham
-Wyobrażam sobie, tak samo ja kocham ciebie.
Ich usta po raz kolejny tej nocy połączyły się. Bren ułożyła się na łóżku obok Bootha i zasnęli razem wtuleni w siebie. Na reszcie byli razem. Ich marzenia się spełniły.


44.

Oczywiście następnego dnia wpadli wszyscy przyjaciele z Instytutu. Rozmowy trwały godzinami. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Oczywiście Ange i Hodgins oznajmili, ze znów są razem, za co do końca życia będą wdzięczni Bren.
Minęły dwa tygodnie i Booth został wreszcie wypisany ze szpitala. Bren już wcześniej wróciła do Instytutu, ale odwiedzała Bootha codziennie. Oczywiście przyjechała po niego w dniu jego wyjścia ze szpitala.

-Booth, gotowy?- spytała wchodząc do jego pokoju po raz ostatni.
-Tak.
-To jedziemy.
Kilka minut później byli już w drodze.
-Bones,  gdzie jedziemy? Czemu nie skręciłaś w tą ulicę? Nie pamiętasz gdzie mieszkam?- zażartował Booth.
-Doskonale pamiętam. Pomyślałam sobie, że może chciałbyś… zamieszkać u mnie?
-U ciebie?- spytał zaskoczony.
-Jeśli nie chcesz, mogę zawrócić i odwieźć cie do twojego domu.
-Bones, oczywiście, ze chcę. Po prostu mnie zaskoczyłaś.

Po jakimś czasie dotarli do domu Bren.
-Pomogę ci z torbami, Booth- powiedziała Tempe i już chciała wziąć jedna z toreb, gdy Booth jej przeszkodził.
-O nie, nie, nie, na pewno nie pozwolę ci nosić moich toreb, Bones.
-Booth, nie kłóć się ze mną. Dopiero wyszedłeś ze szpitala, musisz jeszcze oszczędzać siły.
-Te torby są ciężkie.
-No widzisz. Nie możesz ich dźwigać.
-Ale, Bones, ty też nie.
-To, co? Będziemy tak stać i czekać aż ktoś nam pomoże?- Bren oparła jedną rękę na biodrze i czekała na odpowiedź. Booth tylko się uśmiechnął.- Dawaj…- zbliżyła się do torby, ale Booth znowu jej przeszkodził.
-Nie.
-Booth.
-Bones.
-Booth…
-Bones…
-Teraz będziemy na zmianę wymawiać swoje imiona?- Bren zaczęła się śmiać- w takim tempie to do jutra nie wejdziemy do domu. Dobra, weźmy je razem.
Jak powiedziała, tak zrobili. Po chwili byli już na górze.
-Bones, a co z innymi moimi rzeczami?
-Już je przewiozłam…
-Skąd wiedziałaś, ze się zgodzę?
-Nie mogłeś się nie zgodzić, kochany- Bren chytrze się uśmiechnęła.
-Tak myślisz?
-Wiem to.
-To chyba muszę ci podziękować…
-Za co?
-No wiesz…- nic więcej nie powiedział, tylko złapał Bones w pasie , przyciągnął do siebie i pocałował. Potem podniósł ją i zaniósł do pokoju.
-Booth… nie możesz… mnie dźwigać… jesteś jeszcze… słaby… nie..- mówiła starając się na chwilę od niego oderwać.
-Nie martw się o mnie. Nic mi nie będzie.
-Booth…- nie miała szans na powiedzenie czegokolwiek. Razem usiedli na kanapie i kontynuowali pocałunki.
-Kocham cię, Bones…
-Booth… wiem… ja też bardzo cię kocham.
Po dłuższej chwili…
-Bones? Głodna?
-I to jeszcze jak. Tajskie?
-A nie, tym razem to ja coś zrobię. Ale chyba najpierw musimy udać się do sklepu, bo znając ciebie, twoja lodówka świeci pustkami.
-Lodówka nie może świecić pustkami.- Booth spojrzał na nią z uśmiechem i miną „Oj, Bones…”- ale.. to była przenośnia, tak?
-Tak.
-Muszę zapamiętać.
-To co, na zakupy?
-Nie.
-Nie?
-Zaskoczę cię Booth, chodź…- wzięła go za rękę i zaprowadziła do kuchni. Otworzyła lodówkę…
-Jeez, Bones! Niemożliwe! W twojej lodówce jest coś więcej oprócz światła- zaśmiał się.- Nie poznaję cię.
-Wiedziałam, że będę miała gościa… więc zrobiłam zakupy. Nawet coś niezdrowego dla ciebie się znajdzie.
-Ha! Nie umrę z głodu! Bóg istnieje- cieszył się jak dziecko.
-Nie Bóg, to ja… tak, tak pamiętam, ze to taka przenośnia, ale nie mogłam się powstrzymać.- Bren uśmiechnęła się do ukochanego.
-Bones! To zabieramy się do roboty! Na co masz ochotę?
-Na naleśniki?
-To ja się pytam.
-naleśniki.
-Dobra. Pomożesz mi?
-Nie umiem robić naleśników…
-O to się nie martw, masz najlepszego nauczyciela- Booth z dumą wypiął pierś.
-Ego samca-alfa.
-Tak. Jestem najlepszym samcem-alfa. Twoim najlepszym samcem-alfa.
-To prawda.


45.

-No to już, do roboty, do roboty.
Potrzebujemy mąkę, wodę, jogurt, trochę soli i… a tego ci nie powiem, to sekret. Ale zobaczysz, ze takich naleśników jeszcze nie jadłaś.
-Co jeszcze?- zapytała zaciekawiona.
-O nie ma mowy Bones, nie powiem ci. To jest sekret, pamiętasz. Sekret. Nie mogę ci powiedzieć.
-A jeśli..- podeszła do niego, złapała go za kołnierzyk koszuli i  pocałowała.- To jak powiesz mi teraz?
-No nie wiem, musisz się bardziej postarać, to naprawdę wielki sekret i wiesz…- nie zdążył powiedzieć, bo Bones znowu go pocałowała.
-A teraz?- spytała z miną niewiniątka.
-Hmmm… Nie. Nie powiem ci.  Niestety nic ci nie pomoże w wydobyciu ze mnie tej informacji.
-To czemu nie powiedziałeś, ze i tak nie zamierzasz mi nic zdradzić?
-Bo twoje próby szantażu są takie miłe… mogłem nic nie mówić…
-To nie fair.
-Musiałem ci to powiedzieć, bo inaczej umarlibyśmy z głodu. Chodź już. Dowiesz się później.
-Obiecujesz?
-Może.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
-Dobra. To co robimy?
Booth zaczął tłumaczyć Bren sposób robienia naleśników. Ukradkiem, kiedy nie patrzyła wrzucił tajemny składnik.
-Booth, miałeś mi powiedzieć, co to za sekretny składnik- Bren zauważyła, że Booth dodaje coś do ciasta.
-Nie teraz… Powiem ci później. Powąchaj… jak ciasto pięknie pachnie.
Booth nachylili się nad miską, a Bren obok, nad stołem, na który spadło trochę mąki i dmuchnęła, tak, że cała mąka wylądowała na Boothie. Zaczęła się śmiać.
-Ładnie ci w białym.
-Bones… Przegięłaś.- zaczął ją gonić po kuchni.- niech cię tylko złapię.- wziął trochę mąki w garść i biegał za Bren. W końcu był na tyle blisko, ze udało mu się dorzucić do niej. Teraz Bren też cała była w mące.
-Booth!- udawała oburzenie.
-Tobie też do twarzy w białym, kochanie. Chodź tu!- Wreszcie udało mu się ją złapać. Trzymał ją teraz w ramionach, Bren próbowała się wyszarpać, ale nic z tego. Booth trzymał ją mocno przy sobie.
-I co teraz?- spytał z tym swoim uśmiechem.
-Co teraz?- również się uśmiechnęła.- Co teraz zrobimy?
-Teraz…- ręką delikatnie starł  mąkę z twarzy Bones.- Wszędzie masz mąkę…
-Dzięki tobie….- Bren również otarła mąkę z twarzy Bootha. Wpatrywał się w nią tymi swoimi brązowymi oczami, Bren czuła jak miękną jej kolana, dobrze, że ją trzyma.
-Myślę, ze… możemy zacząć smażyć naleśniki… Jesteśmy kwita.- powiedziała.
-O, widzę, że się uczysz.- Booth chciał skraść jej kolejnego całusa, ale Bren wyślizgnęła się z jego ramion i podeszła do kuchenki.
Zaczęli smażyć naleśniki. Zadzwonił telefon.
-O to mój. Zaraz wracam- powiedział Booth i wyszedł z kuchni.
Kiedy skończył rozmawiać po cichutku wszedł do kuchni. Bren nadal smażyła naleśniki. Na palcach podszedł do niej, złapał ją w pasie i wtulił się w jej włosy.
-Booth, przeszkadzasz mi… ja tu smażę naleśniki…- powiedziała. Tak naprawdę wcale jej to nie przeszkadzało. – Puść mnie- powiedziała łagodnie.
-Nie mogę. Coś mnie ciągnie do ciebie i nie pozwala puścić.
-Booth…
-Nic na to nie poradzę.
-Kto dzwonił?- zmieniła temat. Wiedziała, ze nie ma szans na przekonanie Bootha.
-Rebecca. Spytała czy mogę zaopiekować się dzisiaj Parkerem. Dzisiaj, jutro i pojutrze. Wyjeżdża na jakieś szkolenie. Będzie tu za godzinę. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?
-Oczywiście, ze nie Booth. Parker jest cudownym dzieckiem, a ty przecież też tu mieszkasz. To też twój dom.
Booth nie mógł się powstrzymać, odwrócił Bren do siebie i złożył jej namiętnego całusa.
-Czy mówiłem ci, jak cię kocham?
-Dzisiaj? Tak, wiele razy. Ale możesz to powtarzać w nieskończoność.
-Kocham cię, kocham cię, kocham cię, kocham cię…- mówił i obsypywał jej szyję i dekolt pocałunkami. Bren cicho wzdychała. Nagle poczuli dziwny zapach…
-Booth, coś… coś się przypala… chyba…
-Naleśniki!- krzyknął i złapał za patelnię. Szybko pozbył się przypalającego się naleśnika.
-Widzisz, rozproszyłeś mnie i się spalił.
-Tylko jeden naleśnik. Nic się nie stało. To na czym skończyliśmy?- Booth podszedł do Bones.
-Na smażeniu naleśników.
-Nie, Bones, mówię o tym, co było później.
-Booth, musimy skończyć smażenie… Jestem głodna, a poza tym Parker niedługo tu będzie, może też będzie miał ochotę.
-Dobra. Tylko nie myśl, że ci odpuszczę.
-Wiem, że tego nie zrobisz.
-To dobrze.
-A co z Parkerem?- spytała po chwili.
-Jak co?
-Powiemy mu o nas? Chyba powinien wiedzieć.
-Powinien. Jak przyjdzie to mu powiemy o wszystkim. I tak pewnie zapyta czemu nie jestem u siebie.
-Na pewno, to bardzo mądry chłopiec.

Skończyli smażyć naleśniki, usiedli do jedzenia. Akurat kiedy skończyli ktoś zadzwonił do drzwi. To Rebecca i Parker.


46.

-Tatusiu!!!- Parker rzucił się na szyję taty, jak tylko Bones otworzyła drzwi.- Nareszcie jesteś zdrowy! Nie mogłem przyjechać do ciebie, bo byłem na wycieczce daleko, chciałem wrócić, ale nie miałem jak… Tatusiu nic ci już nie jest?
-Spokojnie, smyku. Już jestem zdrowy. Wiem, że byłeś na wycieczce, ale wiedziałem, ze jesteś przy mnie. Kocham cię, synku.
-Kocham cię tato!- wtulił się mocno w ojca.
-Seeley, dziękuję, że się nim zajmiesz- powiedziała Rebecca.
-Nie ma sprawy, przecież wiesz.
-Jak się czujesz?
-Ciocia Bones!!! – teraz mały rzucił się na szyję Bren.
-Cześć Parker.
-Już dobrze. Wracam do zdrowia. Wszystko w porządku.
-Przepraszam, ze nie..
-Nic się nie stało. Wiem, że miałaś wyjazd. Nie przejmuj się tym.
-Dziękuję, Seeley.
-Parker, masz ochotę na naleśniki? Właśnie je zrobiliśmy z tatą- szepnęła Bones do malca.
-Jasne! Naleśniki super!
-To chodź, pozwólmy rodzicom porozmawiać.
-Tak. Chodźmy ciociu Bones.
I razem poszli do kuchni.
-Booth, przepraszam, ze pytam, ale trochę mnie zaskoczyło, że tu jesteś, czy ty…?- zaczęła Rebecca.
-Tak, mieszkam z Bones i jesteśmy razem- Booth wyprzedził jej następne pytanie.
-Nareszcie- ucieszyła się.
-Ty też?
-Wszyscy od dawna wiedzieli, ze będziecie razem. Bardzo się cieszę, Seeley. Naprawdę.
Gratuluję wam z całego serca.
-Dzięki Beca.
-Ok., ja muszę lecieć. Bawcie się dobrze i pogratuluj ode mnie Temperance. Trzymałam za was kciuki.
-Przekażę. Dzięki.
-Do zobaczenia.
-Cześć.
Rebecca wyszła, Booth zamknął drzwi i poszedł do swoich dwóch ukochanych osób.
Bren i Park siedzieli przy stole, śmiejąc się i jedząc naleśniki.
-Co wam tak wesoło?- spytał agent stojąc w drzwiach kuchni.
-Ciocia Bones opowiedziała mi kawał.
-Bones? Niemożliwe. Bones ty znasz kawały?
-Potrafię być naprawdę bardzo zabawna wiesz?
-Wiem, przekonałem się dzisiaj.
-Tatusiu, a czemu masz na sobie mąkę?
-Właśnie o tym mówię, Park. Ciocia Bones obsypała mnie mąką.
-Ty mnie też.
-Ale ty zaczęłaś.
-Nieważne, ale..
Parker zaczął się śmiać.
-Jak wy się fajnie kłócicie. Jak dzieci.
-Park- powiedział Booth z udawanym gniewem.
-Tatuś jest zły, ciociu Bones, musimy uciekać.- śmiał się jeszcze bardziej.
-Jak cie złapię, Park to..
-To co tatusiu?- Park już zeskoczył z krzesła.
-Park!- Booth zaczął go gonić.
-Ciociu Bones, ratuj! Tatuś mnie goni.
-Uciekaj Parker! Ja zajmę się tatą!- krzyknęła rozbawiona Bones widząc dwóch Boothów biegających po jej mieszkaniu. Pobiegła za nimi.
-Parker, chowaj się, ja zatrzymam twojego tatę. Szybko.
-Zabawa w chowanego! Tak!- krzyknął jeszcze bardziej uradowany malec.- Nie daj się ciociu Bones!
Parker uciekł, a Bones dopadła Bootha. Złapała go w pasie i próbowała zatrzymać. Booth trochę się opierał, ale tylko trochę. Chciał dać jej szansę. W końcu oboje wylądowali na podłodze. Bren wylądowała na Boothie. Leżeli i wpatrywali się sobie w oczy.
-Rebecca kazała przekazać ci gratulacje.
-Dziękuję.
Po chwili…
-Myślisz, ze udało mu się schować?- spytała Bren.
-Dajmy mu jeszcze chwilkę.- poprawił Bren włosy, założył je za ucho.- Jesteś taka piękna Temperance.
-Wiem- uśmiechnęła się.
-Ooo i czyje ego się teraz odzywa?- zażartował.
-To nie ego, to fakt.
-Moja piękna i mądra Bones.- powiedział i złożył jej pocałunek, kolejny tego dnia. Nie mogli się sobą nacieszyć. W końcu tak długo czekali na to, żeby być razem. Wykorzystywali każdą nadarzającą się okazję.
-Chodźmy go poszukać, Seeley…
-Chodźmy… chociaż powiem szczerze, ze tak mi tu z tobą wygodnie, ze najchętniej zostałbym tu na zawsze.
-Ja też, ale Parker czeka. Nie możemy tu tak leżeć…
Oboje z niechęcią wstali i poszli na poszukiwania małego Bootha.
-Parker, gdzie jesteś?- mówili idąc, trzymając się za ręce i śmiejąc.
-Znajdziemy cię, smyku…
Parker siedział cicho i chociaż nie mógł wytrzymać ze śmiechu nie dał się zdemaskować.
Bren i Booth weszli do sypialni.
-Spójrz Bones- szepnął jej na ucho.- Tam chyba ktoś jest- wskazał na łóżko. Pościel, którą przykrył się Parker cała trzęsła się od jego śmiechu.
-nie, Booth, chyba go tu nie ma. Musimy szukać dalej- szepnęła Bones. Oboje nie mogli powstrzymać chichotu.
-Chodź, poszukamy go gdzie indziej.- powiedział Booth. Gdy tylko się odwrócili usłyszeli głośny śmiech Parkera.
-Jestem tutaj!- krzyknął i wyskoczył spod pościeli.- Udało mi się! Taaak!!!- wyskoczył z łóżka i rzucił się na szyję Bren i Bootha.
-Park, udusisz nas- szepnął Booth.
Parker puścił „partnerów”.
-Dobrze się schowałeś, ciężko było cię znaleźć- powiedziała Bren.
-Jestem najlepszy w chowanego!- krzyknął dumny.
-On jest taki podobny do ciebie. Taki sam samiec-alfa…
-Po kimś to ma.


47.

Wszyscy troje zeszli na dół.
-Tato, już chyba późno. Kiedy jedziemy do domu?- spytał malec siedząc na kanapie.
-Właśnie, Park, musimy ci coś powiedzieć- zaczął Booth.
-Booth mieszka teraz u mnie.- dokończyła Bren.
-Tak? Mieszkasz u ciociu Bones, tato?
-Tak, Park. Teraz tu jest mój dom.
-A tamtego domu już nie lubisz?
-Lubię, ale widzisz… no, to jest kolejna rzecz, o której musimy ci powiedzieć.
-Widzisz, ja i twój tata… mieszkamy razem, bo..- Bren złapała Bootha za rękę- się bardzo kochamy.
-Tak?! Tato kochasz Bones?!- mały podskoczył z radości.
-Tak, bardzo ja kocham.
-A ty ciociu Bones, też kochasz mojego tatę?
-Bardzo, Park.
-A mnie?
-Ciebie Park, też bardzo kocham…- powiedziała Bones dosiadając się do Parkera na kanapę.
-Ja ciebie też! Jesteś najlepszą Bones na świecie!- Parker przytulił ja.- to teraz jesteś moją drugą mamą tak?
Bren nie wiedziała, co powiedzieć:
-Na razie Park jeszcze nie wzięliśmy ślubu…
„Na razie? To może kiedyś uda mi się ją przekonać?” pomyślał Booth.
-Ale dla mnie możesz być mamą już teraz prawda?- spytał Parker.
-Jeśli ty tego chcesz…- powiedziała ze łzą w oku…
-Chcę! Tato! Mam drugą mamę! Dobrze, ze wybrałeś Bones, ona jest najlepsza!
-Wiem, Park.
Jakiś czas potem Parker zasnął.
-Booth, nie sądziłam, ze tak dobrze to przyjmie. To znaczy czułam, ze mnie lubi, ale że… że aż tak. Chyba jeszcze żadne dziecko mnie tak nie lubiło.- powiedziała Bones, kiedy siedzieli z Boothem w salonie na kanapie, mocno w siebie wtuleni.
-To jest Booth, Bones. Każdy Booth cię kocha.
-Co dodałeś do tych naleśników? Może to twój tajemny składnik tak nam namieszał w głowach?
-To możliwe…- na twarzy Bootha pojawił się chytry uśmiech.
-Czekaj, znam ten uśmiech. Coś kombinujesz. Mów mi zaraz, co tam dodałeś. Co to za sekretny składnik? Obiecałeś, że powiesz, pamiętasz?
-obiecałem i powiem. Nie jest to nic, co znajduje się w kuchni…
-Booth… chcesz się ze mną droczyć? Obiecałeś!- Bren uśmiechnęła się, wzięła poduszkę i uderzyła nią Bootha.- A masz!
-Bones, przestań!- Booth zaczął się śmiać. Próbował się uchronić przed uderzeniami, ale nie udało mu się. Bren bawiła się w najlepsze. Zsunęli się z kanapy na podłogę.
-Powiedz mi to przestanę.
-Nie była to żadna przyprawa, ani żaden sok, ani…- znowu dostał poduszką. Zabawa trwała w najlepsze.
-Booth!
-Już ja ci powiem, kochanie co tam dałem- Booth zrobił unik, Bren uderzyła w podłogę obok. Agent wykorzystał sytuację złapał Bones i tym razem to on wylądował na niej. Przytrzymał jej obie ręce obok, tak by nie mogła nimi poruszyć i dorwać kolejnej poduszki.
-Powiem ci…- ich twarze były po raz kolejny tego dnia bardzo blisko.
-Powiedz…- szepnęła.
-Nic tam nie dodałem…
-Booth, widziałam
-Dodałem tam trochę miłości…
-Nie możesz dodać miłości do naleśników, Booth, to niemożliwe. Miłość…- pocałował ją.
-Nie dosłownie, kochanie. Jeśli robisz coś z miłością i myślą o ukochanej osobie, zawsze to coś będzie wyjątkowe. Zawsze.
Leżeli i chwilę wpatrywali się sobie w oczy. Nadal nie mogli uwierzyć, że są wreszcie razem. Tak jakby to był niekończący się sen.
-Kochasz mnie?- spytała po chwili.
-Jak wariat!- zaczął obsypywać ją pocałunkami. Między nimi mówił- Jak nikt na świecie… Jak nikogo… Najbardziej… na zawsze… wszędzie… nigdy nie przestanę cię kochać.
-Ja też cię kocham, jak nikogo na świecie. Cieszę się, że wreszcie jesteśmy razem, ze nie muszę się już bać, że jesteś przy mnie i że zawsze przy mnie będziesz…
Leżeli jeszcze przez chwilę… w końcu Booth wziął jedną z poduszek..
-No i co teraz powiesz, Bones? Rewanż?- zaśmiał się.
-Nie!- krzyknęła ze śmiechem.- Booth, nie! Proszę cię.
-Nie? Dobra- zaczął ją łaskotać. Brennan śmiała się w głos. Widać, ze ta dwójka dobrze się ze sobą bawi.  Kiedy skończył łaskotki zaczęli wojnę na poduszki
-Wojna na poduszki!- krzyknął Parker wbiegając do salonu i dołączając do dorosłych. Teraz cała trójka walczyła na poduszki. Śmiechom nie było końca. Bren poczuła się jakby Booth i Parker od zawsze byli jej rodziną. Czuła się naprawdę szczęśliwa i miała nadzieje, że nigdy się to nie skończy.
Dopiero po pół godzinie wszyscy wyczerpani zabawą poszli spać. Parker w „swoim” pokoju, a Bren i Booth razem w sypialni.


48.

Rano

Tempe i Booth jedli śniadanie, Parker jeszcze spał, wiec Bones uznała, ze to doskonały czas na przeprowadzenie jednej rozmowy…
-Booth, muszę dziś na chwilę wyjść. –zaczęła Bren.- Powinnam zakończyć sprawę z Kyle’m. Myślę, że zasługuje na to, by go poinformować, że już więcej się nie spotkamy.
-Masz rację, kochanie- odparł Booth.- Chcesz, żebym poszedł z tobą?
-Nie, Booth, to nie będzie konieczne. Muszę sama to załatwić.
-Ale… mówiłem ci kiedyś, ze ten Kyle mi się nie podoba. Nie muszę z wami siedzieć, tylko będę w pobliżu.
-Nie trzeba, Booth. Nie boję się go, przecież go znam. Poza tym byłam w Ruandzie, Iraku, znam sztuki walki, więc nie musisz się martwić, poradzę sobie, chociaż wątpię, żeby te umiejętności miałyby mi się przydać przy tym spotkaniu. Kyle to normalny facet.
-Jak chcesz Bones.
-Poradzę sobie..- podniosła się z krzesła i „przez stół” pocałowała Bootha- Cieszę się, że się o mnie martwisz. To znaczy, że ci na mnie zależy.
-Bardzo, kochanie.- znowu się pocałowali. Wtedy wszedł Parker, widząc całujących się dorosłych zaczął klaskać.
-Parker? Już wstałeś?- powiedział zaskoczony Booth.
-Tak. Jak wy ładnie ze sobą wyglądacie. Chociaż uważam, że to co robicie jest obrzydliwe, ale…
-Kiedyś zrozumiesz magię pocałunku, Park- powiedziała z uśmiechem Bones.
-Nie wydaje mi się.- uśmiechnął się.- Tak się cieszę, że jesteście razem. Kocham was!- krzyknął i podbiegł do nich.
-My też cię kochamy, Park- powiedzieli razem.
-Co na śniadanie?- mały zmienił temat- umieram z głodu. Słyszysz mamo jak mi w brzuszku gra?
-Gra? To niemożliwe, nie może ci nic grać…-zaczęła Bones.
-Tak się mówi mamo, gdy ktoś jest głodny.- wytłumaczył jej mini Booth.
-Aha. Musze zapamiętać- uśmiechnęła się.
-To co na śniadanie?
-A na co masz ochotę?
-Hmmm… na płatki z mlekiem.
-Ok., już się robi. Booth wstawisz mleko?- zwróciła się do Seeley’ego.
-Jasne, już wstawiam- odpowiedział.
-Wiesz, mamo naprawdę się cieszę, ze jesteście razem
-Ja też bardzo się cieszę Park.
-A czy… wiesz, skoro mój tata tu mieszka, to jest teraz jego dom? Czy… to też jest mój dom? Bo kiedyś kiedy tatuś mieszkał sam to tam był mój drugi dom, a teraz mam tylko jeden… a fajnie byłoby mieć znowu dwa domy…- powiedział niepewnie Parker.
-Oczywiście smyku, że to też jest twój dom. Możesz tu przychodzić kiedy tylko zechcesz…- powiedziała wzruszona Tempe.
-Naprawdę? To super! Znowu mam dwa domy! Tato słyszałeś, to też jest teraz mój drugi dom!- krzyczał uradowany malec.
-Słyszę, Park, słyszę. Mówiłem ci, ze Tempe się zgodzi!- krzyknął.
-Bo Bones jest najlepsza!
Po chwili Park spytał:
-Mamo… a mogę się jeszcze o coś zapytać?
-Jasne, Park.
-Czy… skoro ja mówię na ciebie mamo i jesteś moją drugą mamą… to czy… ja mogę być twoim synem?- znowu niepewnie spojrzał na Tempe.
-Park..- z oczu Bren spłynęły łzy.
-Mamo, czemu płaczesz? Ja nie chciałem…Nie chciałem zrobić ci przykrości.  Przepraszam…- powiedział wystraszony.
-Nie, Park, nie płaczę bo zrobiłeś mi przykrość… Płaczę ze szczęścia. Oczywiście, kochany, ze możesz  być moim synkiem.- powiedziała przez łzy.
-Naprawdę?- spytał jeszcze nie do końca wiedząc czy to tak naprawdę i czy już może się cieszyć.
-Naprawdę… synku…- powiedziała Bones i ucałowała go w czoło.
-Kocham cię, mamo!- krzyknął uradowany.
-Ja ciebie też, Parker. Bardzo.
Booth przysłuchiwał się ich rozmowie bardzo uważnie i lekko się uśmiechał pod nosem. „Moja rodzina…” myślał. Po chwili krzyknął:
-Ok., Park. Mleko gotowe!
-Tak! Śniadanie!- zeskoczył z kolan Tempe, ucałował ją w policzek i pobiegł do stołu, gdzie już czekały na niego płatki z mlekiem. Kiedy mini Booth pochłaniał śniadanie, Booth podszedł do Tempe.
-Kochanie…
-Słyszałeś wszystko, prawda?
-Tak. Cieszę się, że się zgodziłaś.
-Ja też…- pocałowała Bootha.- Wygląda na to, ze teraz mam synka…- uśmiechnęła się.
-Tak, Bones. To twoja nowa rodzina.
-Rodzina… Nie mogę w to uwierzyć… Mam rodzinę… Mam tatę, brata, Amy, dziewczynki… Mam ukochanego mężczyznę i…. syna… Rodzina. Moja rodzina- mówiła, a jej oczy lekko się zaszkliły.
-Tak. Bones, Twoja rodzina.
-Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie.
-Ja też, kochanie. Ja też.


49.

Po jakimś czasie Parker skończył jeść i razem z Boothem postanowili pozmywać po śniadaniu.
Kiedy Booth z Parkerem zajęli się myciem naczyń, Bren postanowiła zadzwonić do Kyle’a.
-Cześć Kyle. Tu Brennan.
- Bren?- odpowiedział jej zdziwiony głos w słuchawce.- Ty…? Przecież w wiadomościach mówili, ze miałaś wypadek, ze nie… nie żyjesz…
-Żyję. Podali niesprawdzone informacje…
-Jak się czujesz, kochanie?
-Już dobrze. Kyle, możemy się dzisiaj spotkać?
-Oczywiście, z tobą zawsze. U ciebie?
-Nie, nie tym razem. Co powiesz na bar Crew?
-Brzmi nieźle. O której wpaść po ciebie?
-To nie będzie konieczne. Spotkamy się na miejscu. Ale dziękuję.
-Jak sobie życzysz.
-To co? O 16?
-Pasuje. To do zobaczenia.
-Cześć.

Dzień minął im bardzo miło na zabawach z Parkerem. W końcu nadeszła pora na spotkanie z Kylem.  Booth został z synem w domu.

Bar.
Tempe przyjechała trochę wcześniej, Kyle jeszcze nie dotarł. Usiadła więc przy stoliku, zamówiła kawę i cierpliwie czekała.
Po jakichś 5 minutach zjawił się Kyle.
-Cześć- powiedziała.
-Cześć, kochanie- chciał ją pocałować, ale Tempe się odsunęła.- Co się dzieje?
-Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Może usiądziemy?
-Jasne.- usiedli przy stoliku- Zjesz coś?
-Nie, nie jestem głodna, ale jak masz ochotę to możesz jeść.
-Jeśli nie będzie ci to przeszkadzać? Umieram z głodu.
-Nie, jasne.
Kyle zamówił sobie zupę pieczarkową i drugie danie składające się z kotleta, ziemniaków i surówki do tego kawa.
-To o czym chciałaś ze mną porozmawiać? Coś jest nie tak, czuję to.- zaczął.
-Więc… Myślę, że powinnam ci o tym powiedzieć, mimo tego, że nie byliśmy w związku… że nasze relację były oparte tylko na seksie…
-O Boże, jesteś w ciąży? Nie zabezpieczyliśmy się?
-Co? Nie… nie to nie to. Nie jestem w ciąży… Skąd ci to przyszło do głowy?
-No nie wiem, raz się nie zabezpieczyliśmy, pomyślałem…
-Nie, to nie o to chodzi, zdecydowanie nie.
-Więc o co? Bo teraz to już nic nie rozumiem.
-Chodzi o to, ze nie możemy się już więcej spotykać.
-Co?- widać było, ze ta wiadomość go zaskoczyła.- Ale przecież było nam ze sobą dobrze. Mówiłem ci, że nie musimy się wiązać, ze możemy tylko się spotykać, nic zobowiązującego, nie naciskam..
-Wiem, ale…
-Ale?
-Ale ja spotykam się z kimś innym.
-Co?! Kolejny gościu tylko do łóżka co? Już się mną znudziłaś to znalazłaś sobie innego faceta?!- oburzył się.
-Uspokój się. Nie to nie jest kolejny facet, z którym spotykam się tylko na seks. Właściwie to my nie.. nieważne. To coś poważnego. Mieszkamy razem, jesteśmy razem i będziemy, zawsze. Kocham go i to z nim chcę spędzić resztę mojego życia. Przykro mi, Kyle, ale uprzedzałam cię, że nic nas nie łączy.
-Nic poza seksem?
-Właśnie.
-Nie wierzę! Myślałem, że może jednak zmienisz zdanie. Kiedy to się zaczęło?
-Z 5 lat temu, jak  tylko się poznaliśmy, ale dopiero teraz to do mnie dotarło. Zrozumiała, że go kocham i teraz inne tak zwane luźne związki nie wchodzą w rachubę.
-5 lat temu? A mimo to spotykałaś się ze mną? Tak się nie robi!
-Mówiłam, że dopiero teraz zrozumiałam co czuję. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Czemu tak cie to denerwuje?
-Bo cię kocham, Tempe. Mówiłem ci to.
-Tak… ale ja mówiłam, że nie możesz liczyć na nic więcej z mojej strony… Przepraszam jeśli cię uraziłam… Ale dałam ci jasno do zrozumienia jaki typ relacji nas łączy. Nigdy nie dawałam ci nadziei na cos więcej, zawsze mówiłam…
-Tak, mówiłaś. Przepraszam, że się uniosłem. Po prostu nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Wciąż miałem nadzieję… No cóż. Pozostaje mi tylko życzyć wam szczęścia.
-Dziękuję, ze to rozumiesz. Nie masz do mnie żalu?
-Jak mogę mieć do ciebie żal, kocham cię, nadal i jak kiedyś obiecałem usunę się w cień, jeśli będziesz tego chciała, a widzę, że to jest to czego pragniesz… ja chcę żebyś była szczęśliwa.
A zdradzisz mi kim jest ten szczęściarz?
-Booth. Mój partner. Teraz już były partner.
-Najszczęśliwszy gość na świecie. No cóż, pokonał mnie. muszę to przeżyć. Dziękuję, że mi to powiedziałaś. Możemy zostać po prostu dobrymi kolegami?
-Myślę, że tak. Nie widzę przeszkód. To jak? Koledzy?- wyciągnęła do niego rękę.
-Tak, koledzy.
-Wiesz, Kyle… muszę już iść. Zrobiło się późno. Booth na mnie czeka.- powiedziała po chwili.
-Jasne, rozumiem.
-Jeszcze raz dzięki.
-Nie ma za co, Tempe.
-Cześć.- podała mu rękę na pożegnanie.
-Cześć.
Wyszła z baru nie oglądając się za siebie. Kyle obserwował jak odchodzi, miał nadzieję, ze jednak się odwróci i chociaż spojrzy na niego. Nie doczekał się. Bren odjechała swoim samochodem.
„Ten Booth to cholerny szczęściarz. Nie lubię takich ludzi. Tak to już koniec” powiedział do siebie.


50.

-I jak spotkanie, Bones?- spytał Booth jak tylko Tempe weszła do domu.
-W porządku.- odpowiedziała. – Gdzie Parker?
-W łazience. Chyba spodobał mu się twój żel pod prysznic i koniecznie chciał go wypróbować. Mam nadzieję, ze nie masz nic przeciwko?
-Oczywiście, ze nie. To też wasz dom, możecie korzystać ze wszystkiego.
-Będzie tylko trzeba przewieźć mój telewizor- Booth uśmiechnął się do Bren tym swoim uśmiechem.- Na razie laptop musi wystarczyć.
-Tak, będzie trzeba powoli zacząć zwozić resztę twoich rzeczy.
-Chodź tu do mnie kochanie- Booth przyciągnął Bones do siebie- Stęskniłem się za tobą.
-Booth, nie było mnie tylko dwie godziny.
-Aż, kochanie, aż dwie godziny. Wystarczająco dużo czasu, żeby się stęsknić.- złożył jej na ustach namiętny pocałunek.- Opowiesz mi o spotkaniu?
-Jasne.
-Jak to przyjął? Ange mówiła, że był w tobie zakochany.
-I chyba nadal jest, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Na początku trochę się zdenerwował, ale później zrozumiał. Życzył nam szczęścia. Teraz jesteśmy tylko kolegami.
-Cieszę się, że nie będzie go już w naszym życiu.
-Nigdy w nim nie był.
-Był, jak się pojawił. Ale już go nie ma. Zapomnijmy o nim i cieszmy się sobą.
-Tak. To już przeszłość.
-Właśnie.

Reszta dnia i następny upłynęły im pod znakiem zabaw, spacerów i wspólnie spędzanych chwil. Parker był najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Cała trójka czuła, że z każdym dniem stają się sobie bliżsi. Bren bardzo dobrze sprawdzała się w roli rodzica. Kochała Parkera jakby był jej własnym synem. Booth przyglądał się ich relacjom z wielką ciekawością. Cieszył się, ze dwie najważniejsze osoby w jego życiu tak dobrze się rozumieją. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie ich szczęścia. Byli razem, szczęśliwi, byli blisko siebie. Jeszcze nie tak blisko jak oboje by tego chcieli, ale wszystko w swoim czasie. Muszą być na to gotowi i nie chcą niczego przyspieszać. W końcu minął czas pobytu Parkera z ojcem i Bones. Rebecca odebrała go od Seeley’ego i teraz Bren i Booth znowu zostali sami.
-Będę za nim tęsknić.-  powiedziała Bren.- Przyzwyczaiłam się już do jego obecności w naszym codziennym życiu.
-Ja też, Bren. Szkoda, ze tak rzadko możemy go mieć na tak długo…- odpowiedział.
-Naprawdę pokochałam go jak własnego syna. Jest cudowny. Nie sądziłam, że dogadam się z dzieckiem. Nigdy wcześnie tego nie robiłam.
-Ja od razu wiedziałem, że znajdziecie wspólny język. W końcu to Booth, a jak już ci kiedyś mówiłem, każdy Booth cię kocha.
-Tak.- uśmiechnęła się i pocałowała Seeley’ego. Usiedli razem na kanapie i nie przerywali pocałunków. W końcu zrobiło się późno i położyli się spać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz