Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

ZDRADA W TEATRZE [1-10/123]

W tym opowiadaniu umieściłam Brennan i Bootha w świecie, który dobrze znam. Kryminalna zagadka połączona ze światem teatru. Praca pod przykrywką  Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu:)
W opowiadaniu zacytowałam fragmenty "3 sióstr" Antoniego Czechowa oraz "Szklanej menażerii" Tennessee Williams'a. Fragmenty te są wzięte w cudzysłów.

1.

-Agencie Booth, czy coś jest nie tak?- spytał Sweets. Bones i Booth siedzieli teraz w jego gabinecie na kolejnej terapii. Booth widocznie był zniecierpliwiony. Cały czas stukał palcami o brzeg kanapy.
-Nic. A co ma być Sweets?- powiedział poirytowany.
-Od początku naszego spotkania nie odezwał się pan ani słowem…
-Jemu chodzi o to, że ciągle pukasz tymi swoimi palcami o kanapę. To jest naprawdę irytujące.- wtrąciła się Bren.

- To też chciałem powiedzieć. Dziękuję Dr Brennan.- powiedział psycholog.- Więc Agencie Booth…?
-Co?- spytał Seeley.
-Co pana tak denerwuje?
-Na pewno chcesz wiedzieć chłopcze?
-Mówiłem, że mam 22 lata. Nie jestem dzieckiem, mam doktorat…
-Wiem, mówiłeś to już chyba setki razy. Co nie zmienia faktu, że i tak ci nie wierzę.
-Ok. pozostawmy ten temat. Co pana gryzie?
-Ale przecież nic nie może go gryźć, Sweets- wtrąciła się Bren.
-To przenośnia Dr Brennan.
-Aha. No tak…
-Wkurza mnie to, ze znowu musimy tu siedzieć. Już myślałem, że dasz nam wreszcie spokój.
-Nie mogę przerwać terapii w momencie, kiedy widzę, że między wami są jakieś skrywane emocje i widoczne dla każdego gołym okiem niesamowite napięcie seksualne.
-Jesteśmy tylko partnerami. Ile razy mamy ci to powtarzać Sweets- powiedział ty razem podenerwowany Booth.
-Tak, powtarzacie to cały czas, tylko, ze ja niestety wam nie wierzę. Jestem psychologiem i widzę, jak na siebie patrzycie, jak…
-Nienawidzę psychologii- powiedziała Bren.- I nie wierzę, że należy ona do nauk takich jak np. antropologia. Jest zupełnie bezużyteczna.
-Znam pani opinię Dr Brennan na temat psychologii, ale to nie zmusi mnie do przerwania terapii- odparł łagodnie Lance.- Dobrze. Pamiętacie jedno z naszych spotkań, kiedy graliśmy w skojarzenia?- nie odpowiedzieli- Chciałbym je powtórzyć.
-O na pewno nie Sweets!- powiedział gniewnie Booth- Nie pamiętasz jak to się skończyło? Proszeniem o moją spermę. Wymyśl coś innego.
-Doskonale pamiętam co się wtedy wydarzyło. To było kolejnym sygnałem dla mnie o czym oboje myślicie i że, nie wiem czy nieświadomie… ale próbujecie stworzyć razem rodzinę.
-To jakiś żart- powiedziała Bren.- Jak mówił Booth jesteśmy tylko partnerami. Każdy z nas ma własne życie.
-Właśnie.- przytaknął Booth.
-Tak, tak, jasne. A ja jestem królową Anglii.- zaśmiał się pod nosem Sweets.
-Wasza wysokość- Booth wstał i ukłonił się.
-Booth, ale on nie jest przecież królową Anglii…- powiedziała zdezorientowana Bones- czemu mu się kłaniasz?
-Oj, Bones…- Booth opadł zrezygnowany na kanapę.- Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
-Uczę się. Mam najlepszego nauczyciela- uśmiechnęła się do Bootha. Ich wzrok się spotkał- Ale nadal nie rozumiem…- Seeley położył palec na jej ustach. Sweets obserwował wszystko z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Bones, wytłumaczę ci to później. To taki żart.- mówił i wpatrywał się w jej piękne niebieskie oczy. Trwali w takiej pozycji przez dłuższą chwilę.
-O tym właśnie mówię- powiedział do siebie Sweets. Nie powiedział tego tak cicho jakby mu się wydawało. Na dźwięk jego głosu, partnerzy oderwali się od siebie, jak oparzeni.
-I z czego się tak cieszysz Sweets?- spytał Booth.
-Z niczego, Agencie Booth. Ja…- przerwał im telefon Bootha.- Wolałbym, żeby pan…
-Booth?- rzucił do słuchawki.
-… nie odbierał telefonu…- dokończył Lance.
-Tak? Oczywiście. Już jedziemy. Mamy sprawę- zwrócił się do Bones.
-Ok.- oboje wstali z kanapy.
-Nasz czas jeszcze się nie skończył…- Sweets chciał ich zatrzymać, ale oni już byli przy drzwiach.
-Sorry, Sweets. Nowa sprawa. Pogadamy innym razem- rzucił Agent.
-Kolejne spotkanie w środę o 18. nie zapomnijcie…
-Jasne.- odpowiedzieli i już byli za drzwiami.
-Jak ja mam im uświadomić co do siebie czują? Przecież to widać na kilometr, że tą dwójkę łączy miłość. Czemu się tak opierają?- pytał sam siebie.


2.

Szybko dojechali na podane miejsce. Tym razem zwłoki znaleziono w polach. Był to płytki grób. Jakiś rolnik chciał skopać ziemię i przez przypadek odkrył ciało.
Bren i Booth wysiedli z SUV’a Agenta i już zmierzali  w kierunku znalezionych szczątek.
-Napięcie seksualne, co?- mówił Booth.
-Tak. W bajce chyba.- odpowiedziała Bren.
-Ja nie wiem z jakich książek on się uczył psychologii. Może pomyliły mu się z powieściami fantasy.
-Możliwe.
-Jakie masz plany na weekend, Bones?
-Pewnie popracuję nad szczątkami z wojny secesyjnej. Powinnam w końcu się za nie zabrać…
-Znowu praca? Bones czy ty nie wiesz do czego służy weekend?
-Wiem.
-Raczej wątpię. Powinnaś wybrać się do jakiegoś klubu, baru albo na jakąś dyskotekę.
-Nie chodzę na dyskoteki.
-Wiem. A może powinnaś to zmienić?- uśmiechnął się szeroko.
-Na razie nie planuję tego.
Po chwili.
-Gdzie są szczątki?- spytała Bren, kiedy doszli do miejsca, w którym już była cała ekipa.
-Tutaj Dr Brennan- mężczyzna wskazał płytki grób. Bones od razu kucnęła przy ciele i zaczęła swoje badania.
-Mężczyzna. Wiek około 50- 68 lat…
-Czas zgonu?
-Nie mogę tutaj dokładnie określić. Zbyt dużo tkanek.
-Przyczyna?
-Nie ma żadnych widocznych urazów. Musimy zabrać go do Laboratorium.
-Do Jeffersonian- krzyknął do ludzi.


Godzinę później byli już w Instytucie i zaczęli dokładniejsze badania.
-Zachowało się bardzo dużo tkanek- zaczęła Cam pochylając się nad ciałem.- Zrobię toksykologię. Nie widzę tu żadnych obrażeń… Może na kościach się coś znajdzie…
-Cam….- powiedziała nagle Bones zauważając pewną nieprawidłowość.- Spójrz tutaj.- pokazała miejsce gdzie zaczynała się pacha- Tutaj jest… Właściwie nie wiem co dokładnie. Nie widziałam nic takiego wcześniej.
-Rzeczywiście dziwne…- teraz Cam przyglądała się tajemniczej ranie.- Wygląda, że ofiara została czymś dźgnięta, tylko nie pasuje mi to do żadnego narzędzia zbrodni jakie widziałam. Ma dość nieregularne kształty… Może ślad na kości nam coś podpowie.
-Ofiara nie żyje od 30 godzin- Hodgins wszedł na platformę. Za nim wbiegła Angela.
-Znam tożsamość ofiary. Joseph Hunt.- wcisnęła kilka klawiszy i na ekranie ukazał im się starszy pan.
-Aktor?- spytała Jack.
-Tak. Pracował w teatrze na prowincji, niedaleko DC. Dosyć znany teatr- wcisnęła kilka kolejnych klawiszy i pojawiła się strona teatru.- Ostatnio grał w „Operze za trzy grosze”, wcześniej w „Hamlecie” i „Opętanych”… Dosyć znany w tamtych rejonach. Jeden z najlepszych.
-Kto mógłby chcieć zabić aktora?- spytał Hodgins
-Tego musimy się dowiedzieć Dr Hodgins- powiedziała Bren- Cam daj mi znać, jak będę mogła oczyścić kości.
-Oczywiście Dr Brennan.
-Coś wiadomo?- spytał Booth, który właśnie pojawił się na platformie.
-Niewiele, ale coś tak- powiedziała Cam.
-Na razie znamy tożsamość ofiary. Joseph Hunt. Aktor prowincjonalnego teatru, niedaleko DC.  65 lat. Na razie nie znamy dokładne przyczyny zgonu- referowała Bren.-  Znaleźliśmy dziwną ranę z boku, ale na razie nie potrafimy jej zidentyfikować.
Ponownie rozdzwonił się telefon Bootha.
-Booth? Oczywiście. Jedziemy. Kolejne zwłoki…
-Kolejne?- zdziwiła się Cam.
-Gdzie?- spytała Bren.
-Niedaleko tych pól na których znaleźli tego aktora… Zbieraj się Bones. Jedziemy.

Ruszyli na kolejne miejsce zbrodni.


3.

Tym razem ciało znaleziono w lesie przez przypadkowych turystów.
-Kobieta.- zaczęła Bones klękając przy zwłokach.- 25- 30 lat. Wygląda na to, że została czymś dźgnięta. Więcej nie mogę powiedzieć. Znowu tkanki. Robota dla Cam.
-Ok. Pakować i wszystko do Jeffersonian- ponownie tego dnia krzyknął Seeley do mężczyzn badających teren.
-Proszę jeszcze obfotografować miejsce znalezienia zwłok i okolice.- powiedziała Bones zdejmując rękawiczki.
-Oczywiście Dr Brennan.- odpowiedział jakiś mężczyzna z aparatem w ręce.
-Dwa ciała w ciągu jednego dnia… Nie tak wyobrażałem sobie dzisiejsze popołudnie.- powiedział Booth z zdegustowaną miną.
-Ja też..

Kilka godzin później Jeffersonian.

-Sue Mayers- zaczęła Angela pokazując na ekranie komputera zdjęcie kobiety- 25 lat. Również aktorka tego samego teatru.
-Wyniki toksykologiczne wykazały w obu wypadkach obecność arszeniku.- zaczęła Cam.
-Zostali otruci?- spytała Bones.
-Tak. W żołądkach znalazłam także liście herbaty, owocowa u kobiety, melisa u mężczyzny. Były też śladowe ilości kawy.
-Ktoś otruł ich herbatą?
-Na to wygląda.
-W takim razie to musiał być ktoś z tamtego teatru. 
-Mamy też podobny ślad na ciele kobiety. Ten sam dziwny kształt Angela spróbuj to rozpracować. Może uda ci się coś z tego wydobyć. Zaraz prześlę ci zdjęcia na twój komputer.
-Ok. już się zabieram do roboty.- odpowiedziała artystka i poszła do siebie.
-Ok. Ja też będę u siebie – mówiła Bren ściągając rękawiczki.- jeszcze raz przyjrzę się  wszystkim zdjęciom z miejsc znalezienia ciał. Może one nam coś pokażą. Jeśli będziesz coś potrzebowała Cam…
-Dam znać.
-Dzięki.- powiedziała i udała się do swojego gabinetu. Jak już wspominała, zabrała się za przeglądanie zdjęć.
-Bones!- krzyknął Booth wbiegając do gabinetu partnerki.
-Booth!- podskoczyła na krześle- chcesz, żebym zeszła na zawał. Nie potrafisz pukać?
-O widzę, że zaczynasz używać kolokwialnych wyrażeń. Brawo Bones!- posłał jej jeden ze swoich czarujących uśmiechów.
-Nie zmieniaj tematu, Booth. Czemu tak do mnie wparowałeś?
-O kolejny…
-Booth!
-Ok. widzę, że pani dziś nie w humorze. Przepraszam.
-Co jest takiego ważnego, że wbiegłeś tu krzycząc?
-Mamy sprawę. Misję właściwie.
-Kolejne ciało?
-Co? Nie, nie.
-Więc, co?
-Musimy pojechać do tego teatru…
-Przesłuchać ich wszystkich, tak? Znaleźliśmy w ich organizmach arszenik to musi być ktoś z tamtego teatru. Dodatkowo były też jakieś resztki herbaty i kawy. Doszliśmy do wniosku, ze musieli zostać otruci szklanką herbaty. Kobieta piła owocową, jeśli to ma jakiś związek, a mężczyzna melisę. Trzeba będzie…
-Bones, Bones, Bones… Ale ty dużo mówisz.
-Myślałam, ze to cię interesuje. W końcu chodzi o rozwiązanie sprawy podwójnego morderstwa.
-Oczywiście, ze mnie to interesuje.
-Więc nie rozumiem twojego wzburzenia.
-Nie jestem wzburzony.
-Jesteś.
-Nie jestem.. Nieważne Bones. Chciałem tylko dokończyć. Mamy misję pod przykrywką.
-To znaczy?
-Dasz mi w końcu dokończyć?
-Jasne. Przepraszam.
-Mamy pojechać do tego teatru pod przykrywką. Tutaj- podał jej dwie teczki z jakimiś dokumentami- tu są nasze nowe życiorysy i nowa tożsamość.
Bren otworzyła jedną z teczek i zaczęła czytać.
-Martha May? Kto to?
-Ty.
-Przecież jestem Temperance…
-Bones. Czy ty w ogóle mnie dzisiaj słuchasz?- przerwał jej.
-Oczywiście…
-Jakoś nie widzę. Dobra nieważne- dodał widząc złowrogie spojrzenie partnerki- Jedziemy tam pod przebraniem tak?- kiwnęła głową- Więc to jest teraz twoja nowa osobowość. Od teraz będziesz Marthą May. Aktorką.
-Czy to znaczy, że…
-Że od teraz jesteśmy aktorami i naszym zadaniem jest zdobyć etat w tym teatrze, po to żeby wejść w ich świat, zdobyć informację na temat tych dwóch ofiar i móc rozwiązać zagadkę morderstwa.
-Ale tutaj jest napisane… Darius May… To znaczy, ze jesteśmy małżeństwem?
-Tak. Bones. Jesteśmy małżeństwem. Inaczej moglibyśmy wzbudzić podejrzenia lub nieufność, no wiesz, gdybyśmy w tym samym czasie, razem starali się o etat.
-No to pięknie…
-No to, żonko…
-Nie mów tak do mnie.
-Teraz będziesz musiała się do tego przyzwyczaić, bo przez najbliższy czas będziesz musiała grać moją żonę. Mamy udawać szczęśliwą parę.
„Szkoda, ze tylko udawać”- przeszło Bren przez myśl. „Ech, daj sobie spokój z nim. Nigdy nie będzie cię chciał naprawdę. Nie można żyć złudzeniami. Muszę znaleźć sobie jakiegoś potencjonalnego partnera, z którym mogłabym się czasem spotkać…”
-Bones, jesteś tam?!- z zamyślenia wyrwał ją krzyk Bootha. Machał jej ręką przed oczami.
-Jestem. Zamyśliłam się. Co mówiłeś?- powiedziała rozkojarzona.
-Że przyjadę po ciebie za dwie godziny. Muszę odebrać resztę naszych dokumentów tożsamości, nowe ubrania i jakieś tam inne rzeczy. Wszystko jest w FBI. Pojadę się jeszcze spakować do siebie i wrócę.
-Ok.
-Bądź gotowa. Zawiozę cię do domu, spakujesz się i z samego rana ruszamy.
-Ok.
Booth wyszedł z gabinetu Tempe, a ona została sama ze swoimi myślami.


4.

-Sweety!- powiedziała Angela wchodząc do gabinetu Brennan.- Sweety!
-Ange. Czemu tak krzyczysz- głos przyjaciółki wyrwał ją z zamyślenia. Już drugi raz tego dnia zdarzyło jej się pogrążyć całkowicie w swoich myślach i nie kontaktować z realnym światem.
-Co się dzieje?- spytała siadając na krześle naprzeciwko.
-Nic.- Bren zaczęła nerwowo poprawiać jakieś papiery na swoim biurku.
-Mnie nie oszukasz, sweety. Co się dzieje?
-Właściwie to sama nie wiem co się dzisiaj ze mną dzieje…  
-Widziałam Bootha, jak wychodził. Pokłóciliście się?
-Nie. Czemu mielibyśmy się kłócić.
-Bo dziwnie się zachowujesz.
-To nie ma nic wspólnego z Boothem.
-Jasne. A ja jestem Davidem Bowie.
-Nie wiem kto to jest.
-Nieważne. O co chodzi? Po co przyszedł Booth? Stęsknił się za tobą?- spytała z lekkim uśmieszkiem.
-Ange. Proszę cię. Booth przyszedł powiadomić mnie, ze mamy kolejne zadanie pod przykrywką…
-O! I teraz mi dopiero mówisz? Kim macie być tym razem? Parą gorących kochanków?
-Nie, Ange.
-Więc?
-Mamy udawać aktorów i zatrudnić się w tym teatrze, w którym pracowały ofiary…
-Cudownie. Zawsze marzyłam żeby spróbować swoich sil na scenie. To byłoby cudowne…
-Tak…
-Nie cieszysz się?
-Z jednej strony tak, z drugiej… mamy udawać małżeństwo Ange…
-Żartujesz?!- oczy Angeli zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.- Małżeństwo?! No to nieźle!
-Tak…- odpowiedziała smutno.
-Ale nie rozumiem co w tym wszystkim cię tak smuci?
-Wiesz jaki mam stosunek do małżeństwa…
-Ale to nie będzie naprawdę. To tylko taka gra.
-Wiem. Ale… Jakoś nie wyobrażam sobie grać żony Bootha. Jemu oczywiście sprawia to frajdę. A ja czuję się z tym dziwnie.
-Dlatego, ze chciałabyś, żeby to stało się kiedyś prawdą? Żeby to nie była tylko gra… Boisz się, ze poczujesz do niego coś więcej?
-Nie, Ange. Nie. Skąd ci to przyszło do głowy? Jesteśmy partnerami. Przyjaciółmi. Nic więcej.
-Ty już coś do niego czujesz, sweety.
-Nie…
-Bren, wszyscy to widzą, tylko wy dwoje nie. Kiedy to wreszcie do was dotrze?
-Jesteśmy przyjaciółmi, Ange. Tylko. Nic oprócz tego nas nie łączy i nie będzie. Jest linia, której nie wolno nam przekraczać.
-Daj spokój z tą głupią linią. Czy przez to masz zrezygnować ze szczęścia i miłości. Bren zwariowałaś?
-Oj Ange…
-Mów co chcesz, ja wiem swoje. Musisz wreszcie coś z tym zrobić.
-Tak. Muszę poszukać sobie jakiegoś faceta.
-Już go masz.
-Booth to mój przyjaciel, a ja myślę raczej o kimś, z kim miałabym szansę na seks. Już tak dawno z nikim się nie spotykałam.
-Brennan! Czy ty słuchasz co do ciebie mówię?!
-Tak.
-Nie możesz szukać faceta do łóżka skoro masz Bootha.
-Ale z Boothem nie pójdę do łóżka.
-Czemu nie?
-Bo jest moim przyjacielem, a takie postępowanie mogłoby zniszczyć to co jest miedzy nami. Jesteśmy partnerami na dobre i na złe, a seks mógłby na zawsze zmienić nasze relacje.
-Na lepsze.
-Nie, Ange. Na gorsze. Booth nie jest facetem na jedną czy kilka nocy. Nie mogłabym mu tego zrobić. Nie mogę go wykorzystywać do zaspokajania swoich potrzeb. Nie zasługuje na to. Skrzywdziłabym go tym.
-Skrzywdzisz go jak zaczniesz sypiać z kimś innym.
-Nie rozumiem.
-Czy ty naprawdę tego nie widzisz?
-Czego?
-Że Booth cię kocha?
-Nie. On mnie nie kocha. Wiem to. To jest tylko przyjaźń.
-A nie chciałabyś żeby to było coś więcej niż tylko przyjaźń?
-Nie.
-Nie rozumiem cię, sweety. Naprawdę nie rozumiem. Masz faceta marzeń, najlepszego przyjaciela. Wiesz, że możesz mu ufać, ze nigdy cię nie opuści, a ty nadal się boisz.
-Niczego się nie boję.
-Boisz się.
-Czego niby mam się bać?
-Miłości, Brennan. Miłości.
-Nie wierzę w miłość.
-Pewnego dnia uwierzysz. Oby nie za późno…
-Co masz na myśli?
-Że któregoś dnia możesz go stracić… Może odejść do innej kobiety, zmęczony czekaniem na ciebie.
-Ale ja nie kocham Bootha… nie tak.
-Oby nie za późno sweety- powiedziała artystka wstając i kierując się do drzwi.- Oby nie za późno…



5.

Dwie godziny później.

Brennan siedziała przy laptopie pisząc kolejny rozdział książki, kiedy wpadł do niej Booth.
-No, żonko! Zbieraj się. Jutro ruszamy podbijać sceny teatru.
-Nie mów do mnie żonko. Dziwnie się z tym czuję.
-Oj Bones, daj spokój. Żartuję sobie. Chodź.- podszedł do niej.- Cullen wysłał do nich nasze CV i jutro rano mamy stawić się na rozmowę kwalifikacyjną. Jedziemy o piątej, więc musisz się wyspać.
-Dam sobie radę.
-Nie wątpię. Chodź. Bez marudzenia- dodał widząc, że Bones ma zamiar mu się sprzeciwiać.
-Ale ja mam szczątki do zbadania… zdążę się spakować.
-Wendell jest zdolny, poradzi sobie. Chodź.- podniósł ją z krzesła, założył płaszcz i wyszli z Instytutu.
Jak obiecał zawiózł ją do domu.
-Jutro punkt piąta jestem pod twoim domem. Nie zaśpij.- powiedział, gdy dotarli na miejsce.
-Nie zaśpię.
-Świetnie. To do jutra.
-Do jutra, Booth.
-Dobrej nocy.
-Dobrej nocy.

Rozeszli się. Booth pojechał do siebie. Bones szybko się spakowała i siadła do laptopa. Miała kolejny pomysł na rozdział książki

Około 5 rano. SUV Agenta.

-Niewyspana?- spytał Booth z uśmiecham widząc ziewającą Bones.
-Trochę.
-Co robiłaś przez całą noc?
-Nie twoja sprawa, Booth…- uśmiechnęła się pod nosem.
-Znam tą minę… no tak! Pracowałaś tak?
-Trochę. Pisałam nowy rozdział książki. Miałam natchnienie i jak spojrzałam na zegarek, było po drugiej…
-Wszystko jasne.
-Chyba musimy ustalić jakieś szczegóły- zmieniła temat- Jak długo jesteśmy małżeństwem?
-Siedem lat. Poznaliśmy się na pierwszym roku w szkole teatralnej i zaraz po dyplomie się pobraliśmy. Od sześciu lat pracujemy w teatrach objazdowych. Reszta szczegółów jest w papierach.
-Widzę, ze wszystko już sobie obmyśliłeś.- uśmiechnęła się.
-Tak. Nic nie może nas zaskoczyć.
-Racja.
Chwila ciszy, Bones zamyślona oglądała migający za oknem obraz. Po jakimś czasie spytała:
-Ale chyba nie każą nam grać w spektaklu?
-Bones, to jest teatr. Jeśli dostaniemy etat, dostaniemy rolę… to nie będziemy mieli wyjścia.
-Świetnie. Co prawda, kiedyś lubiłam odgrywać przed rodzicami jakieś scenki i bawić się w teatr, ale nigdy tego nie próbowałam. Jak nie dam rady?
-Bones. Ty nie dasz rady? Oczywiście, ze sobie poradzisz. Zawsze ci się wszystko udaje.
-A co ty jesteś taki pewny siebie? Też nigdy nie grałeś w spektaklach i nie masz pojęcia o teatrze.
-Ja Bones mam wrodzony talent.- Bren wybuchła śmiechem- I co cię niby tak śmieszy, co?
-Wrodzony talent.
-Bardzo śmieszne, tak…
-Typowy samiec alfa…
-Nie zaczynaj znowu z wywodem na temat alfa samczych typów zachowań.
-Nie mam takiego zamiaru.
-Chciałaś to powiedzieć, przyznaj się, ze chciałaś- uśmiechnął i szturchnął ją łokciem.
-Nie, nie chciałam.
-Znam cię.
-Nie do końca.
-I tak wiem, ze chciałaś.
-Ty tak myślisz.
-Bones co się z tobą dzieje? Cały czas się odgryzasz, nie bawią cię żarty… Wczoraj też byłaś jakaś dziwna…
-Nic, Booth. Wydaje ci się.
-Za dobrze cię znam. Wiem kiedy jest coś nie tak.
-Wszystko jest w porządku. Jeszcze się nie obudziłam do końca.
-Ok., jeśli nie chcesz o tym gadać, nie będę naciskał. Ale jak zmienisz zdanie to daj znać. A teraz…- sięgnął ręką do radia- posłuchamy sobie muzyki.
Włączył radio. Jechali nic nie mówiąc, ale Booth ciągle ją obserwował. Widział, ze coś jest nie tak. Znał ja lepiej niż ona sama. Nie potrafił tylko zlokalizować źródła jej dziwnego zachowania. Po chwili jego partnerka pogrążyła się we śnie.


Po dwóch godzinach byli w mieście.
-Bones- powiedział cicho Booth.- Bones, obudź się. Jesteśmy już w miasteczku.
Bones ziewnęła i na wpół śpiąc powiedziała.
-Już? Ach…- przeciągnęła się- tego mi było trzeba.
-Już lepiej?
-Zdecydowanie.
-To dobrze.
-Przepraszam Booth.
-Za co?
-Że byłam taka niemiła. Chyba rzeczywiście byłam niewyspana. Przepraszam…
-Nic się nie stało, Bones. Każdy ma czasem gorsze chwile.
-Mówisz?
-Jasne.
-Nie gniewasz się na mnie?
-Jak mógłbym się na ciebie gniewać?
-Cieszę się. Dzięki, Booth.
-Nie ma za co.
-Ok. to, gdzie jest ten teatr?
-Dokładnie to nie wiem, ale zaraz go znajdziemy.
Kolejne pół godziny zajęło im szukanie budynku teatru. Był w nietypowym, jak na taką placówkę, miejscu. gdzieś na uboczu. Szara, smutna okolica.
-Ale tu ponuro- powiedziała Bones wysiadając z samochodu.
-No. Miasto widmo. Nie dziwię się, ze to jedyne miejsce, do którego przychodzą ludzie. Przecież tu nie ma innych miejsc, w których można byłoby coś ze sobą zrobić.
-Dziwne, ze w ogóle tu przychodzą. Taka okolica… Na ulicach żywego ducha… co z tym miastem?
-Nie wiem. Może jest za wcześnie. Dopiero przed ósmą.
-Ale tu ludzie chyba też pracują, co?
-Muszą.
Stali przed niewielkim budynkiem teatru. Mimo, ze okolica była szara i ponura, ten budynek należał do wyróżniających się z tłumu. Bardzo dobrze utrzymany, lekko oświetlony, dookoła plakaty aktualnych spektakli i bieżący repertuar.
-Popatrz…- Bones wskazała na repertuar- „Tramwaj zwany pożądaniem” lubię ten tekst.
-Może będziemy mieli okazję się wybrać- powiedział.- Chodź, zaraz mamy spotkanie z dyrektorem.
Weszli do teatru. Jego wnętrze też było ciekawie urządzone. Oczywiście nie brakowało repertuarów małych i dużych, plakatów, zdjęć archiwalnych spektakli…
Obok wejścia była kasa, a zaraz za nią Biuro Współpracy z Publicznością, w którym siedziała młoda kobieta o długich blond włosach. Bardzo szczupła i ładna, ubrana w czerwoną sukienkę i czarny żakiet. Wpatrywała się w ekran monitora i wstukiwała coś na klawiaturze. Bones i Booth podeszli do szklanych drzwi i weszli do środka.
-Dzień dobry- zaczął Seeley.- Nasze nazwisko May…
-Dzień dobry- odpowiedziała z uśmiechem kobieta- Oj, przepraszam…- akurat zadzwonił telefon i musiała odebrać- Teatr dramatyczny, słucham?... tak… oczywiście, są jeszcze bilety… Oczywiście już rezerwuję. Piątek godzina 20… bilet dla pary. Już…. Tak?... Właśnie mają zacząć się próby do „Szklanej menażerii” Williamsa, jeszcze nie znamy obsady. W przyszły weekend?... Jest spektakl na podstawie teksu Erica Emmanuella Schmidta „Oskar i pani Róża”. To jest opowieść o umierającym w hospicjum chłopcu. Pani Róża poprzez nakłanianie chłopca do pisania listów do pana Boga pomaga mu w pogodzeniu się z chorobą i śmiercią. Pomaga mu dorosnąć, zakochać się, ożenić, poprzez zabawę… tak to jest smutny spektakl, ale  bardzo dobrze zrobiony. Ludzie są zachwyceni. Niektórzy przychodzą po kilka razy… Dobrze… Oczywiście, tak są jeszcze miejsca… dobrze, będę czekać na telefon… dziękuję pani bardzo. Życzę miłego dnia. Do widzenia. Przepraszam. Musiałam odebrać.
-Nie szkodzi.- powiedział Booth z uśmiechem.- Nasze nazwisko May. Na godzinę 8:30 mamy umówione spotkanie z dyrektorem. Czy mogłaby nam pani powiedzieć gdzie znajdziemy sekretariat?
-Oczywiście- wstała.- Proszę za mną- minęła Bootha uśmiechając się do niego zalotnie i wyszli z biura. Booth cały czas śledził ją wzrokiem.
-Booth- szepnęła Bones i dała mu kuksańca w bok.- Pamiętaj, że jesteśmy małżeństwem.
-O co chodzi Bones?- również szeptał- Nie wiem o czy mówisz?
-O tym, ze się w nią wgapiasz. Rozbierasz ją wzrokiem. Pociąga cię seksualnie, ok., ale teraz jesteś moim mężem. Nie możesz flirtować z każdą napotkaną kobietą. To będzie podejrzane.
-Nie pociąga mnie, Bones. Po prostu chcę być miły.
-Samiec alfa zawsze…- zaczęła, ale Booth jej przerwał.
-Bones, nie teraz. To nie jest najlepszy moment…
-Tutaj- doszli do drzwi. Za nimi były schody- na drugim piętrze, w prawo i drzwi naprzeciwko.- powiedziała kobieta wskazując im drogę.
-Dziękujemy pani bardzo- powiedziała Bones i pociągnęła Bootha za rękę- Chodź, kochanie. Nie chcemy się spóźnić.
-Dziękujemy- powiedział Seeley odwracając głowę do kobiety i śląc jej czarujący uśmiech. Kobieta odpowiedziała tym samym.
-Jaki gorący facet.- szepnęła do siebie, gdy partnerzy odeszli na bezpieczną odległość- To pewnie to małżeństwo, o którym mówili inni. Ta dziewczyna ma szczęście… Ale jak mówią… żona nie ściana, da się przesunąć…- uśmiechnęła się chytro i wróciła do biura, gdzie już dzwonił następny telefon.


6.

Tymczasem Bones i Booth znaleźli się już w sekretariacie.
-Dzień dobry- zaczął Seeley.
-Dzień dobry, słucham?- odparła starsza pani siedząca za biurkiem.
-Nasze nazwisko May. Mamy umówione spotkanie z dyrektorem.
-Ah tak…- spojrzała w grafik- Jest. Bardzo proszę. Dyrektor już na państwa czeka- wstała i zapukała do gabinetu.
-Proszę- dobiegł miły głos zza drzwi. Kobieta otworzyła je.
-Dyrektorze, przyszli państwo May.
-Niech wejdą.- wstał, a w tym czasie państwo May pojawili się w drzwiach- Zapraszam. Dzień dobry.
-Dzień dobry- odpowiedzieli i weszli do środka. Sekretarka wyszła i zamknęła gabinet.
-Witam- na powitanie pocałował Bren w rękę- Dyrektor Jack Mans.- podał rękę Boothowi- Bardzo proszę- wskazał im na krzesła naprzeciwko biurka. Dyrektor należał do młodych, przystojnych i czarujących mężczyzn. Od razu zwrócił uwagę na Bones i uśmiechał się do niej od momentu, gdy tylko ją zobaczył. Ona oczywiście odwzajemniała uśmiechy.
-Jest pani wspaniałą, piękną kobietą.- od razu zaczął prawić jej komplementy- zdjęcia nie oddają w pełni pani urody- Booth tylko zaciskał pięści.
-Dziękuję- odpowiedziała lekko zakłopotana. Wpatrywał się przez chwilę w jej oczy i szukał w nich jakiegoś znaku, ze on też zrobił na niej wrażenie. Bones też nie odrywała od niego wzroku. Znalazła w nim „potencjonalnego” partnera, na kilka nocy… Zdecydowanie poczuła do niego pociąg fizyczny. Tą chwilę przerwało im głośne chrząknięcie Bootha.
-Tak. Oczywiście- wziął do ręki teczki z CV, które wczoraj rano dostał od FBI. (Oczywiście nie miał pojęcia, że stoi za tym FBI) Z uwagą przyglądał się ich życiorysom. Z jego wyrazu twarzy nie można było nic wyczytać. Oboje siedzieli cicho, czekając aż on coś powie, próbując rozgryźć jego myśli.
-Muszę przyznać- zaczął po dłuższej chwili- że państwa CV są bardzo intrygujące. Współpraca z teatrami objazdowymi, udział w ponad 30 spektaklach. Imponujące…- znowu się zamyślił. Po jakimś czasie spytał- Dlaczego chcieliby państwo u nas pracować?
-Każdy aktor- zaczęła Bones- pragnie w swoim życiu doświadczyć wszystkiego. Przez sześć lat byliśmy związani z teatrami objazdowymi i chcielibyśmy spróbować swoich sił w teatrze repertuarowym. To daje możliwość doskonalenia się i poznawania pracy aktora z zupełnie innej strony.
-Czemu zdecydowaliście się na prowincjonalny teatr?- zwrócił się bardziej do Bren niż do obojga. Widocznie był oczarowany jej słowami.
-Wychodzimy z założenia, że takie teatry mogą być w rzeczywistości o wiele bardziej wartościowe niż te w dużych miastach, gdzie wszystko jest komercyjne. W takich miasteczkach, jak to, teatry nie są kierowane przez wyższe władze, które narzucają repertuar, a grający w nich aktorzy to twarze seriali i reklam. Tutaj liczy się człowiek- aktor i jego umiejętności, a nie to czy jest sławny, gra w serialach i przez to tylko przyciąga więcej widzów. To jest dar wszystkich małych teatrów. Niezależność i rodzinna atmosfera.
-Podoba mi się to, co pani mówi- odpowiedział z uśmiechem- Jesteście państwo małżeństwem, tak?
-Tak- tym razem do rozmowy włączył się Seeley.
-To wam nie przeszkadza?
-Zdecydowanie nie.- kontynuował- Potrafimy oddzielić nasze życie prywatne od zawodowego. Pracujemy tak już sześć lat.
-A dzieci?
-Co dzieci?- spytała zaskoczona Bones.
-Co, jak zdecydujecie się na dzieci?
-Nie mamy w planach dzieci- odpowiedziała szybko i spojrzała na Bootha.
-Dobrze…- dyrektor zamyślił się po raz kolejny i jeszcze raz spojrzał na ich papiery- Myślę, ze mogę państwa u nas zatrudnić. Akurat odeszła dwójka aktorów, więc mamy wolne etaty.
-Cudownie- odpowiedzieli partnerzy.
-Jutro o 10 rano w Sali 3a jest spotkanie z reżyserem. Ma dobrać obsadę do nowego spektaklu i zacząć próby za dwa tygodnie. Bardzo proszę przyjść. Zapoznam państwa z zespołem aktorskim i kto wie… może nowy reżyser zechce obsadzić was w swoim spektaklu. Przekazałem mu wczoraj wasze CV.
-Oczywiście, będziemy. Dziękujemy.- odpowiedzieli.
-Muszę jeszcze coś dodać, pani Martho.
-Słucham?
-Ma pani naprawdę niesamowicie piękny głos…
-Dziękuję…- odpowiedziała i czuła, ze się rumieni.
-Myślę, że reżyserzy będą chcieli to wykorzystać. To jest pani duży atut, oczywiście zaraz obok urody.- po chwili dodał- Jeszcze jedno pytanie.
-Tak?- spytał Booth. Ciężko było mu pohamować emocje. Nie mógł patrzyć, jak dyrektor na jego oczach podrywa Bren. Nie mógł też nic zrobić, bo to groziłoby im zwolnieniem, a do tego nie mogą teraz dopuścić. Pozostało mu tylko zaciskać zęby i pięści.
-Jak daleko państwo mieszkają?
-Właśnie rozglądamy się za jakimś lokum
-Jeżeli niczego państwo nie znajdą, mamy wolny 2-osobowy pokój w Domu Aktora.
-Byłoby wspaniale.
-Zaraz tam państwa zaprowadzę.- wstał zza biurka.- Proszę za mną.- wyszli z gabinetu, potem z teatru. Przeszli dziedzińcem do stojącego obok budynku. Widać było, że należy do teatru. W takich samych barwach: pomarańczowy, szary, czarny i biały. Doskonale utrzymany.
Weszli na drugie piętro i zatrzymali się przy pokoju nr 9. Dyrektor wyjął klucz i otworzył drzwi.
-Proszę- gestem wskazał, żeby weszli. Oczywiście dyrektor nie omieszkała spojrzeć na Bones z zalotnym uśmiechem. Widziała to i bardzo jej się to spodobało. Odwzajemniła uśmiech- Mam cię- szepnął z uśmiechem pod nosem, tak by partnerzy nic nie usłyszeli.
- I jak? Odpowiadają państwu takie warunki?- spytał po chwili.
-Tak- odpowiedziała Bones- bardzo przytulnie.
-Jedno łóżko…- zaczął Booth.
-To pokój dla małżeństwa. Kiedyś grała u nas jedna para. Już tu nie pracują, odeszli do komercyjnego teatru, a pokój został. A skoro państwo jesteście małżeństwem, pomyślałem, że będzie idealny- odpowiedział Jack.
-Jest idealny- powiedziała Bren- prawda kochanie?- podeszła do Bootha i objęła go w pasie.
-Tak- przez ciało agenta przeszedł dreszcz.
-Czyli rozumiem, ze chcą państwo wynająć ten pokój?
-Tak- potwierdzili.
-Dobrze, jak się państwo rozpakują to proszę wpaść do pani Anne do sekretariatu. Tam uzgodnicie wszystkie szczegóły płatności.
-Oczywiście- tym razem odpowiedział Booth- Dziękujemy.
-Nie ma sprawy. Tutaj są klucze- podał im je- To widzimy się jutro o 10 w Sali 3a. miłego dnia- odwrócił się w kierunku drzwi i wyszedł.
Chwilę później zabrali rzeczy z samochodu i zanieśli do pokoju, zaczęli rozpakowywanie.
-Leci na ciebie- powiedział nagle Booth.
-Kto?- spytała zaskoczona.
-Dyrektor. Widziałem jak na ciebie patrzy, jak się ślini…
-Cóż, wielu mężczyzn mi się przygląda i wielu się podobam.
-Ale on chciałby się z tobą umówić i zaciągnąć cię do łóżka.
-A skąd niby możesz to wiedzieć?
-Widzę, Bones. Znam się na tym.
-Tak?
-Tak. Zobaczysz, że przy najbliższej okazji będzie się do ciebie dostawiać.
-Możliwe.
-Pamiętaj, że teraz jesteśmy małżeństwem. Nie możesz z nim flirtować, a już tym bardziej umawiać się z nim.
-Booth, przecież wiem, że teraz mamy zadanie do wykonania…
-Poza tym on teraz jest na liście podejrzanych. Wszyscy tutaj są.
-Wiem, Booth. Potrafię pohamować swoje pragnienia.
-W to nie wątpię.
-Co to niby ma znaczyć? Pamiętaj, ze ta pani z Biura też jest na liście podejrzanych
-Chodzi o to…- kłótnię przerwał im telefon Bootha- Booth?
-Witam Agencie Booth- odezwał się głos w słuchawce.
-Sweets?! A po kiego diabła do mnie dzwonisz?
-Nie pojawiliście się u mnie na spotkaniu…
-Bo jesteśmy na misji.
-My?
-Tak. Ja i Bones.
-Na jakiej znowu misji? Czemu ja nic nie wiem?
-Bo masz 12 lat?
-Agencie Booth…
-Wiem, wiem. Masz doktorat..
-Co to za misja?
-Jesteśmy w teatrze. Właśnie dostaliśmy etat jako aktorzy i jutro mamy spotkanie z reżyserem. Musimy dowiedzieć się czegoś o tych dwóch morderstwach. Ofiary to aktorzy z tego teatru.
-I jesteś z Dr Brennan?
-Tak. I przez najbliższy czas nie pojawimy się u ciebie. Przykro mi- powiedział z ironią w głosie.
-Ironia?
-Nie, nie, skądże.
-Dobrze. Jeszcze zadzwonię.
-Nie wątpię. Cześć Sweets.- Booth zakończył połączenie.
-Sweets?- spytała Bones.
-Tak. Dzieciak oczywiście musi wszystko wiedzieć.
-Jak zwykle. Dobrze, ze nie wie o naszej przykrywce- Booth spojrzał na nią z zaskoczeniem- No, że nie wie, ze udajemy małżeństwo. Nie dałby nam spokoju.
-O tak! Miałby używanie!
Po chwili
-Ok., Bones… Martha- poprawił się- idziemy zwiedzić trochę teatr?  Mamy cały dzień. Może uda nam się zdobyć jakieś informacje.
-Tak, Dariusz- uśmiechnęła się.- Idziemy.
Wyszli z pokoju. Schodząc…
-Cześć!- krzyknął ktoś do nich.


7.

Odwrócili się i zobaczyli młodego chłopaka siedzącego na oknie z papierosem.
-Cześć- odpowiedzieli.
-Jestem Roger Ron- wyciągnął do nich rękę- A wy pewnie jesteście tymi nowymi, tak?
-Na to wygląda- powiedział Booth- Dariusz, a to moja żona Martha.
-Miło mi.
-Plotki szybko się tu rozchodzą
-To mały teatr. Dyrektor mówił o was wczoraj. Domyśliłem się.
-Nieźle.
-Widzieliście już teatr?
-Właśnie idziemy pozwiedzać- powiedziała Bren.
-Mogę was oprowadzić- zgasił papierosa i zeskoczył z parapetu.
-Dzięki- powiedział Booth i poszli do głównego budynku teatru.
-Tutaj jest nasz bufet- zaczął Roger- w normalne dni jest otwarty od 13, można tu zjeść obiad domowej roboty. Wszyscy tu jemy. Tutaj Biuro Współpracy z Publicznością i pani Sara.
-Już się poznaliśmy- uśmiechnął się Booth i od razu dostał kuksańca od Bones.
-Chodźmy dalej… Tutaj oczywiście jest foyer, dalej szatnia, a tutaj wejście na dużą scenę, dla widowni. Teraz niewiele widać, bo nie ma świateł, ale to jeszcze przed wami…
Zwiedzili cały teatr. Robert pokazał im wszystkie przejścia, dużą scenę, kameralną, budkę akustyków i oświetleniowców i garderoby. Po godzinie zeszli na dół do bufetu.
-O! Dwunasta- powiedział Roger spoglądając na zegarek- Zaraz przyjdzie pani Sue, nasza bufetowa, z obiadami. Może usiądziemy?
-Jasne- odparli i siedli na czerwonych kanapach w bufecie. Po chwili pojawiła się młoda kobieta.
-Hej, Roger- powiedziała wchodząc.
-Hej Eve- odpowiedział Roger- Poznaj. To są Martha i Dariusz May. Nowi aktorzy.
-Cześć, miło mi. Eve Zack- podali sobie ręce na powitanie. Eve dosiadła się do stolika-  Więc to was zatrudnił dyrektor? Gdzie pracowaliście wcześniej?
-Głównie teatry objazdowe- odpowiedział Booth.
-Jesteście małżeństwem, prawda?
-Tak, skąd….
-Rozmawialiśmy wczoraj z Jackiem. Wszyscy. Powiedział, ze ma zamiar zatrudnić małżeństwo aktorów.
-No tak.
-I jak wam się u nas podoba? Oglądaliście już teatr?
-Tak, Roger nas oprowadził- powiedziała Bones.
-Słuchajcie- zaczął Booth. Postanowił wykorzystać okazję i zdobyć jakieś informacje- pracował tu u was kiedyś Joseph Hunt? To mój stary znajomy.. nadal tu pracuje?
-Nie- powiedział Roger wyciągając papierosa.
-Co się stało?
-Dyrektor powiedział, ze już u nas nie pracuje.
-Dlaczego?
-Dwa tygodnie temu mieliśmy grać spektakl. Był ważny, bo wśród widzów mieli być krytycy, a Joseph po prostu się nie pojawił. Dyrektor był wściekły i powiedział, ze jeśli nie przyjdzie i się nie wytłumaczy, to go zwolni. Nie przyszedł więc… już tu nie pracuje. Dlatego mógł was przyjąć na etat.
-Dyrektor mówił coś o dwóch zwolnionych etatach?- do rozmowy włączyła się Bones.
-Tak. Nasza koleżanka Sue Mayers też ostatnio przestała przychodzić na próby. Wcześniej mówiła coś o rezygnacji z tej pracy, ale nikt nie traktował tego poważnie, bo zawsze się z tego śmiała. Ale jak widać to nie był żart. Szkoda tylko, ze się nie pożegnała…
-Lubiliście ją?
-Jasne. Była dla nas jak przyjaciółka, była częścią rodziny- powiedziała Eve- Tak myśleliśmy. Ale nawet mi nic nie powiedziała, a wydawało mi się, ze jesteśmy sobie bliskie. Chyba jednak tego tak nie traktowała, skoro nawet się nie pożegnała… Szkoda….
-I nikt nic o niej nie słyszał? Nie powiedziała nikomu? Nie kontaktowała się z wami?
-Nie. Zero informacji.
-Dziwne.
-Dziwne…
Rozmawiali jeszcze chwilę. W końcu wybiła godzina pierwsza i otworzono bufet.
Zamówili obiad. W tym czasie zebrali się też inni aktorzy i pracownicy.
Poznali większość zespołu. Po jakimś czasie dołączył też do nich dyrektor Jack. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, żartowali, widać było, ze tworzą pewnego rodzaju rodzinę. Bones i Booth siedzieli z Rogerem, Eve i… dyrektorem, który oczywiście dosiadł się do nich, ze względu na oczarowanie Bones. Boothowi wcale się to nie podobało, ale cóż mógł zrobić?
Po godzinie większa część ludzi rozeszła się. Jack postanowił wykorzystać moment „ciszy”… Booth akurat udał się do toalety, a reszta aktorów siedziała dalej pogrążona w rozmowie.
Bones została sama przy stoliku. Siedziała i popijała zamówioną kawę.
-Pani Martho- zaczął.
-Tak?
-Chciałbym, żeby wpadła dzisiaj pani do mnie wieczorem.
-W jakim celu?
-Mam dla pani pewną propozycję.
-Czemu nie powie pan teraz, dyrektorze?- pytała łagodnie.
-Bo teraz muszę wyjść na spotkanie z reżyserem, a to jest dłuższa rozmowa. Wrócę dopiero o szóstej. Mogłaby pani przyjść do mnie, powiedzmy o 18:30? Mój pokój jest na czwartym piętrze w głównym budynku. Zaraz naprzeciwko schodów. Bardzo mi na tym zależy.
-Dobrze. Przyjdę.
-Świetnie. No, to teraz ja lecę- wstał- i widzimy się wieczorem. Do zobaczenia- uśmiechnął się.
-Do zobaczenia- również się uśmiechnęła.
Jack wyszedł i w tym momencie wrócił Booth. Po chwili w bufecie zostali już tylko we dwoje.
-Booth- szepnęła Bones.
-Darius.- poprawił ją- Musisz mówić do mnie Darius.
-Jasne, zapomniałam. Dariusz…. Jack zaprosił mnie dzisiaj do siebie na 18:30.
-Do gabinetu?
-Nie. Do mieszkania.
-Zgodziłaś się?
-Tak.
-Martha!
-Co miałam zrobić?
-Odmówić?
-Powiedział, ze ma dla mnie jakąś propozycję.
-Tak? Ciekawe jaką?
-Tego nie wiem. Nie powiedział mi.
-Ja wiem. Przespania się. Martha przecież jest jasne jak słońce, że chce cię zaciągnąć do łóżka.
-Możliwe…
-Nie jesteśmy tu na wakacjach, pamiętasz? Mamy sprawę do rozwiązania. Morderstwo? Pamiętasz? Nie możesz spać z jednym z podejrzanych.
-Kto powiedział, ze mam taki zamiar? Oczywiście nie ukrywam, ze interesuje mnie seks z nim, ale wiem po co tu jesteśmy. Nie narażę naszej sprawy. Nie martw się.
-Bones- szepnął.
-Nie bój się. Obiecuję, ze nie pójdę z nim do łóżka dopóki prowadzimy śledztwo. Zaufaj mi.- Booth spojrzał w jej oczy.
-ok.
-Może uda mi się wyciągnąć z niego jakieś informację o naszych ofiarach?- uśmiechnęła się i upiła łyk kawy.
-Ok. tylko… bądź ostrożna.
-Umiem radzić sobie z mężczyznami, Booth- tym razem ona szepnęła.
-Jasne.

 
8.

Po południu jak na złość nie było w teatrze nikogo z kim mogliby porozmawiać. Aktorzy wyszli w miasto, część siedziała na jakiejś próbie, pracownicy punkt czwarta wyszli. Nie pozostało im nic innego, jak przejść się po mieście w poszukiwaniu jakiegoś sklepu. Trzeba było kupić coś na kolację i śniadanie. Koło 17. byli z powrotem w pokoju w Domu Aktora.
Zadzwonił telefon Bones
-Brennan
-Dr Brennan tu Camille, możesz się z nami połączyć. Zack znalazł ślady na kościach. Pomyśleliśmy, że zechciałabyś rzucić na to okiem.
-Jasne już się łączę z satelitą. Chwilkę- włączyła telefon na głośnomówiący, otworzyła torbę, wyjęła laptopa i postawiła go na ławie. Po chwili na ekranie pojawiła się Cam i Zack.
-Co znaleźliście?- spytała Bren.
-Oczyściłem kości Dr Brennan- zaczął Zack- i znalazłem zarówno na kościach mężczyzny, jak i kobiety ten sam ślad. Przesyłam zdjęcia.- po chwili na ekranie pojawiły się zdjęcia kości ramienia i obojczyka obu ofiar.
-Tutaj- Bren wskazała na monitor. Booth stał za nią.- Okrągły ślad na kości ramiennej i… ten sam kształt na obojczyku. Wygląda na to, że to co zrobiło ten ślad musiało przebić się przez kość ramienną i dojść- przejechała palcem po monitorze- aż tutaj. Do samego obojczyka.
-Tak, ale to nie była przyczyna śmierci.- powiedział Zack.- Taka rana mogłaby być spokojnie wyleczona.
-Znalazłeś jakieś inne ślady na kościach, Zack?
-Tak. Proszę spojrzeć na 25 zdjęcie.- Bones zmieniła zdjęcie.
-Wyraźny ślad… na protuberantia occipitalis externa inion…
-A tak po ludzko proszę- wtrącił Booth.
-Guzowatość potyliczna zewnętrzna.
-A co to?
-To dolna tylna część czaszki o tutaj- Bones położyła rękę z tyłu głowy Bootha i pokazała mu dokładne miejsce.- To mogło być przyczyną śmierci. Widzę, ze narzędzie zbrodni przebiło czaszkę…
-Tak Dr Brennan.
-Czy są jakieś nieregularności na powierzchni czaszki?
-Tak. Wewnętrzne. To znaczy, ze ofiara została dźgnięta jakimś przedmiotem, być może tym samym co w kość ramienną. Mają podobny kształt.
-Coś mi tu nie pasuje. Te uderzenia wyglądają na przypadkowe… tak jakby ktoś nie wiedział dokładnie co robi…
-O tym samym pomyślałem Dr Brennan. Angela ma sprawdzić parę scenariuszy na Angelatorze. Może to nam w czymś pomoże.- mówił Zack.
-A co z naszą pierwszą ofiarą? Ma takie same obrażenia?
-Tak. Tylko w zupełnie innych miejscach.- kontynuował.- proszę spojrzeć- Zack wysłał kilka zdjęć, które teraz wyświetliły się na monitorze laptopa.
-Uraz korpus sterni i… costae verte, pięte…
-Ludzie! Nic z tego nie rozumiem- wtrącił po raz kolejny Booth.
-Trzon mostka i żebro właściwe, piąte- wytłumaczyła mu Bones.- Wygląda na taki sam kształt.
-Dokładnie taki sam.- powiedział Zack- Tylko, że rany są głębsze. Tak jakby sprawca był silniejszy i mocniej dźgnął ofiarę.
-Tak to wygląda.. czyli potencjalnie możemy mieć do czynienia z dwoma mordercami…- mówiła Bones.- Te obrażenia też wyglądają na przypadkowe, różne kąty… dwa różne miejsca…
-To się nazywa morderstwo w afekcie.- powiedział Booth.
-Tak. Ale nie zapominajmy, że ofiary zostały również wcześniej otrute…- wtrąciła Cam.
-To wygląda tak, jakby mordercy chcieli upewnić się, że te dwie osoby zginą…- mówił Booth w zamyśleniu- Komuś bardzo zależało na ich śmierci.
-Dokładnie.- potwierdziła Cam.
-Dr Brennan właśnie zabieram się za szukanie narzędzia zbrodni. Zrobię odlewy i wyśle pani informację, jak tylko się czegoś dowiem.- powiedział Zack.
-Dobrze. Czekam na jakieś wiadomości- odpowiedziała Bones.- Jak tylko coś znajdziecie dajcie znać.
-Jasne- powiedziała Cam.
-Brennan- powiedziała Angela, która właśnie się pojawiła.
-Hej, Ange.
-I jak macie jakieś informacje? Jak tam jest? Będziecie gdzieś grali?
-Na razie nie wiemy nic. Nikt w teatrze nie wie, co się stało z ofiarami. Nie wiedzą albo nie chcą powiedzieć.- odpowiedział Booth- Raczej to drugie. Na razie rozmawialiśmy tylko z dwójką, ale jutro będziemy mieli okazję na rozmowę z innymi.
-A co z jakąś rolą?- dopytywała artystka.
-Na razie nic nie wiemy- powiedziała Bren- Jutro ma być spotkanie z jakimś reżyserem, który ma zbierać obsadę do swojego nowego spektaklu.
-Tak. Do tego jest coś jeszcze- powiedział Booth- Coś do czego Bones się nie chce przyznać
-Co takiego?- spytali przyjaciele.
-Dyrektor na nią leci.
-No sweety!- powiedziała Ange z uśmieszkiem.- Przystojny?
-Tak, ale to nie ma nic do rzeczy- powiedziała Bren chcąc skończyć tą rozmowę- Booth nie potrzebnie o tym mówi- spojrzała na Agenta.
-Tak, niepotrzebnie… A to, że chce się z tobą przespać?
-Co?!- Ange krzyknęła.
-Booth twierdzi, że dyrektor zaprosił mnie dziś do siebie, żeby zaciągnąć mnie do łóżka.
-Sweety!
-Ange, daj spokój. Powiedział, ze ma dla mnie jakąś propozycję. Zaraz do niego idę.
-Pamiętaj, że  teraz jesteście małżeństwem, słodziutka
-Ange, wiem. Pamiętam. Czy naprawę musicie mi to powtarzać? Potrafię oddzielić pracę od swoich biologicznych i fizycznych potrzeb- Booth udał się do kuchni. Chyba nie miał ochoty tego słuchać.
-To znaczy, ze chciałabyś się z nim przespać?- pytała zaskoczona Ange.
-Nie ukrywam tego… Ale on też należy teraz do naszych podejrzanych, wiec na pewno tego nie zrobię. Nie teraz.
-Oj, sweety, jak możesz w ogóle o tym myśleć?
-Normalnie. Mam swoje potrzeby i zaspokajam je. To znaczy nie obecnie, bo teraz nie mogę, ale to jest naturalne…
-I ty mówisz to tak spokojnie? Przy Boothie?
-Wyszedł do kuchni.
-Ciekawe dlaczego?
-Pewnie po coś do picia.
-Sweety, nie bądź ślepa. Ranisz go.
-Czym? Jesteśmy przyjaciółmi. Każde z nas ma swoje życie.
-Tak z jednym ale…
-Nie rozumiem.
-Kocha cię. I to jak mówisz, że masz zamiar uprawiać seks z dyrektorem sprawia mu przykrość.
-Ange, mówiłam ci już, że mnie i Bootha nie łączy nic poza pracą i przyjaźnią- przyjaciółki rozmawiały teraz ciszej. Cam i Zack odeszli na bok, ale podsłuchiwali.
-Stracisz swoja szansę na szczęście, kochana.
-Ange. Daj spokój. Musze już kończyć. Zaraz mam spotkanie z dyrektorem.
-Nie zrób nic głupiego.
-Nie zrobię. Mamy sprawę do rozwiązania.
-Pamiętaj o Boothie.
-Cześć Ange- Bren zamknęła laptopa. Nie miała ochoty już rozmawiać o swoich rzekomych uczuciach do Agenta.
Booth usiadł na kanapie ze szklanka soku. Wziął do ręki jakąś gazetę i udawał, że nie przejął się rozmową przyjaciółek.
-Booth zbliża się 18:30, muszę iść.
-Jasne.
-Nie martw się. Nie zrobię nic głupiego.
-Ufam ci, Bones.
-Dzięki. Zaraz wracam. Spróbuję coś od niego wyciągnąć.
-Ok.
Bones wyszła z pokoju i udała się do drugiego budynku na spotkanie z Jackiem.



9.

Bones stanęła przed drzwiami do jego pokoju i dopiero po chwili zdecydowała się zapukać.
-Proszę- usłyszała. Niepewnie nacisnęła klamkę i weszła do środka.
-Dzień dobry, dyrektorze- powiedziała.
-Witam, pani Martho- podszedł do niej z uśmiechem na twarzy.- Bardzo proszę- gestem wskazał jej kanapę- proszę siadać. Czego się pani napije?
-Może herbaty- odpowiedziała i siadła na wskazanym miejscu. Jack poszedł do kuchni i po chwili wyjrzał zza ściany trzymając dwie herbaty.
-Owocowa czy zielona?- spytał.
-Zieloną, poproszę.
-Już się robi.
Po jakichś pięciu minutach wrócił z dwoma kubkami, które postawił na niskim stoliku, zaraz przy kanapie.
-Proszę bardzo- usiadł obok Bren.
-Dziękuję. Więc… Jaką ma pan do mnie sprawę?- spytała.
-To za chwilę…- ciągle na nią patrzył i Bren zauważyła coś dziwnego w jego oczach… tak to było pożądanie. Wielu mężczyzn już tak na nią patrzyło, zazwyczaj prowadziło to do zbliżenia i wylądowania w łóżku. Ale nie tym razem.
-Może najpierw zaproponuję pani przejście na „ty”- znowu się uśmiechnął i ani na chwilę nie odrywał od niej wzroku- Mamy tu taki zwyczaj. Wszyscy mówią do siebie po imieniu.
-Oczywiście- Jack wstał, podszedł do kredensu, wyjął z niego czerwone wino i nalał do kieliszków.
-Bruderszaft?- spytał
-Jasne.
-Jack- podniósł kieliszek.
-Martha- zrobiła to samo, spletli swoje ręce i wypili wino.
-Więc Martho… opowiedz mi trochę o sobie. Jak poznaliście się z mężem?- zaczął dolewając im wina.
-W szkole teatralnej na pierwszym roku, przy okazji prób do spektaklu „Sen nocy letniej”. Graliśmy razem i poczuliśmy, ze łączy nas coś więcej. Później- upiła łyk wina- byliśmy razem przez całe studia i po dyplomie zdecydowaliśmy się na ślub- Robert znów dolał sobie wina. Chyba potrzebował dodać sobie odwagi.
-Fascynujące.
-Normalne.
-I jesteś szczęśliwa?
-Bardzo.
-To świetnie.
-Jack… powiedz mi. Co się stało z Josephem Huntem i Sue Mayers?
-Znasz ich?
-To moi dawni znajomi. Spotkaliśmy się kilka razy. Myślałam, ze się tu zobaczymy.
-Nie pracują tutaj już.
-Dlaczego?
-Musiałem ich zwolnić. Joseph był najlepszy, ale któregoś dnia po prostu nie przyszedł na spektakl. Ważny spektakl. Wiesz, krytycy… i nie miałem wyjścia. Musiałem go zwolnić. Dałem mu 3 dni na przyjście i wyjaśnienie tej sytuacji, ale niestety…
-A co z Sue?
-Po prostu przestała przychodzić.
-Mieli ostatnio jakieś ważne role?
-Tak. Joseph miał grać główną rolę w „Czasie kochania”, a Sue… Sue miała grać w moim nowym spektaklu…
-Ktoś był zazdrosny o ich role?
-Każdy starszy aktor, jeśli chodzi o Josepha. To była rola marzeń. A o Sue… Myślę, że też młode aktorki. To jest rola, o której marzy każda kobieta od początków szkół teatralnych.
-A komuś szczególnie nie podobał się twój wybór Sue?
-Sonja Sans… Monica Belt… i Agnes PortNajbardziej chyba Sonja… Mimo, że dostała rolę w moim spektaklu. Też główną, ale to rola Sue była najważniejsza.
-Rozumiem…
-Ale nie rozmawiajmy o nich. Jak już mówiłem Martho- zbliżył się do Bones wciąż nie tracąc kontaktu wzrokowego- masz nieziemski głos… i rzadko spotykaną urodę.
-Dziękuję. Wiem.
-Idealna do roli Maszy w „3 siostrach”. Właśnie ma nastąpić zmiana obsady, aktorka, która miała ją grać Sue, właśnie, odeszła od nas i bardzo bym chciał żebyś to ty zrobiła zastępstwo i zagrała.
-Ja…
-Tak. Wydajesz się stworzona do tej roli.
-Z przyjemnością. Dziękuję.
-Jutro o 12 mamy próbę. Ja reżyseruję ten spektakl. mogłabyś wpaść, pokazałbym ci jak na razie to wygląda. Poobserwowałabyś…- wstał i przyniósł scenariusz- Tutaj jest scenariusz już po poprawkach. Chciałbym, żebyś jak najszybciej nauczyła się tekstu- podał jej plik kartek i usiadł obok.- Najlepiej by było gdybyś już na wieczorną próbę orientowała się co i jak i z tekstem spróbowała wejść w sceny. Premiera będzie za niecałe dwa tygodnie, wiec musimy się sprężać.
-Zrobię wszystko co w mojej mocy.
-Cudownie- przybliżył niebezpiecznie swoją twarz do niej…- Jesteś taka piękna…- Chciał ją pocałować.
-Nie, Jack, proszę cię, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Jesteś naprawdę niesamowicie przystojnym mężczyzną, ale ja mam męża.
-Przepraszam cię za to… Trochę za dużo wina…
-Proszę, nie rób tego więcej.- powiedziała łagodnie.
-Przepraszam, naprawdę nie chciałem cię urazić.
-W porządku. Jesteś przystojnym, wartościowym mężczyzną, ale.. ja już mam męża, Jack. Nie szukam okazji do zdrady. Jesteśmy aktywni seksualnie i nie szukam innych luźnych związków, czy przygody na jedną noc. Mój mąż znakomicie zaspokaja moje potrzeby. Proszę, zrozum to.
-Rozumiem. Serio i… jeszcze raz przepraszam. Nie zrozum tego źle, ale… nie jesteś kobietą, którą można mieć na jedną noc. Twój maż ma szczęście. Przepraszam Marhta…
-Ok.- wstała- Chyba lepiej już pójdę. Darius pewnie na mnie czeka.
-Jasne, ale… zagrasz, prawda?
-Pewnie. Już to ustaliliśmy.
-Świetnie.
-Dobranoc- powiedziała otwierając drzwi.
-Dobranoc, Martho- odpowiedział. Bones wyszła.
-Zdecydowanie nie jesteś kobietą na jedną noc… czemu masz męża? Ach… taka kobieta… no cóż- mówił sam do siebie.


10.

Bones wróciła do pokoju.
-I…?- spytał Booth jak tylko weszła.
-Co?
-Jak spotkanie?
-Miałeś rację. Jack…
-Próbował się z tobą przespać. Wiedziałem!
-Nie do końca…
-To znaczy?
-Zaproponował mi rolę w spektaklu- podniosła scenariusz do góry- Główna rola…
-Kto jest reżyserem?
-Jack
-No właśnie!
-Daj spokój. Przeszliśmy tylko na „ty” do niczego nie doszło.
-No proszę… zaczyna się.
-To taki zwyczaj u nich. Każdy mówi sobie po imieniu. Jestem pewna, ze tobie też to zaproponuje.
-Tak- Booth przewrócił oczami.
-Booth… Ale z jednym miałeś rację…
-Z czym?
-No… że będzie próbował się do mnie dostawiać
-I ty mówisz, ze do niczego nie doszło?
-Bo nie doszło. Chciał mnie pocałować, ale wytłumaczyłam mu, ze mam męża, to znaczy jako Martha… Martha ma… nie ja…
-Łapię tę część Bones.
-No tak… i poprosiłam go, żeby więcej tego nie robił.
-I… Co powiedział?
-Przeprosił.
-Aha…
-i obiecał, ze to się więcej nie powtórzy.
-Tak i oczywiście mu uwierzyłaś, prawda?
-Czemu miałby kłamać?
-Bo wpadłaś mu w oko.
-On mi też…
-Bones!
-Wiem. Mamy do rozwiązania sprawę. Gdybym o tym nie pamiętała to teraz właśnie uprawialibyśmy seks.
-Whoa!
-No co? Mówiłam ci, że czuję do niego silny pociąg fizyczny. Gdyby nie nasza sprawa i to, że udajemy małżeństwo, przespałabym się z nim.
-Wiesz co, Bones… nie chcę znać szczegółów. Po co mi o tym mówisz?
-Jesteśmy partnerami. Mówimy sobie o wszystkim.
-Jasne.
-A nie jest tak?
-Jak widać na załączonym obrazku, jest.
-Na jakim obrazku?
-Przenośnia Bones, okay?
-Aha. Muszę się jeszcze podszkolić.
-Pomogę ci w tym. Nie martw się.
-Wiem.
-Ok. to co? Kolacja?- zmienił temat. Nie chciała dłużej drążyć tematu życia seksualnego pani antropolog.. mogłoby to się źle skończyć.- Czekałem na ciebie.
-Pewnie. Umieram z głodu.
Zasiedli do kolacji.
-Ale czegoś się dowiedziałam, wiesz?
-Czego?
-Że trzy kobiety były bardzo zazdrosne o główną rolę, tą którą miała grać Sue, a którą teraz dostałam ja.
-Kto?
-Sonja Sans, Monica Belt i Agnes Port. Sonja najbardziej, dwie pozostałe jakoś się z tym pogodziły.
-Czekaj, czekaj… to mógłby być motyw.
-Co? Zazdrość o główną rolę?
-Tak.
-Taka błahostka?
-Widziałem już morderstwa z powodu większych głupstw. Ale moment… Dostałaś główną rolę? Tą za którą prawdopodobnie została zamordowana Sue?
-Tak. Ale nie wiemy czy dlatego ją zamordowano.
-Powiedziałem prawdopodobnie.
-Dam sobie radę, Booth. Nie wiemy czemu zamordowano Sue. Może był jakiś inny powód.
-Będę musiał cię pilnować.
-Booth.
-Nie kłóć się ze mną. Wiesz, że wyczuwam takie sprawy. Będziemy musieli pogadać jutro z tymi dziewczynami.
-Tak. Może czegoś się dowiemy.
-Właśnie.

Po kolacji.
-To teraz pozostaje nam kwestia spania…- zaczął Booth spoglądając na łóżko.
-Nie rozumiem.
-No, tak jakby tutaj jest jedno łóżko i…
-I w czym ma nam to przeszkodzić?
-No, wiesz.
-Przecież już spaliśmy ze sobą- na twarzy Bootha pojawił się dziwny uśmieszek- To znaczy… nie w takim sensie… miałam na myśli, ze… spaliśmy w jednym łóżku, razem…- Booth wyszczerzył się jeszcze bardziej- Oj, chodzi mi o to, że jak pracowaliśmy pod przykrywką w cyrku to w przyczepie też było tylko jedno łóżko i jakoś sobie poradziliśmy. Jesteśmy dorośli. Jesteśmy przyjaciółmi. Do niczego przecież między nami nie doszło i nie dojdzie. Oboje to wiemy. To tylko spanie na jednym łóżku… obok siebie… nie razem… obok… to wszystko źle brzmi…- Bren plątała się coraz bardziej próbując wyjaśnić Boothowi całą sytuację.
-Wiem o co chodzi, Bones- wybawił ją z tej plątaniny słów.- Wiem.
-To czemu nie powiedziałeś tego od razu? Tylko słuchałeś jak się plączę próbując to wyjaśnić.
-Bo to było słodkie.- odparł z uśmiechem.
-Słodkie?- spytała zaskoczona- Co w tym słodkiego?
-Nieważne, Bones. Zapomnij. Kto pierwszy idzie się kąpać?
-Ja.
-Bardzo proszę. Panie mają pierwszeństwo.
-Booth, przecież wiesz, ze jestem za równouprawnieniem.
-Wiem. Ale to ty powiedziałaś, ze kąpiesz się pierwsza.
-Tak, ale nie chodziło mi o to. Jak chcesz możesz iść pierwszy. Poczekam- usiadła na kanapie.
-Daj spokój, Bones. Żartuję sobie- podszedł do Bren i wyciągnął do niej rękę- No już. Daj spokój.- spojrzała na niego i po chwili podała mu swoją rękę. Jednym ruchem podniósł ją z kanapy i popchał w kierunku drzwi łazienki.
Minutę później słyszał szum prysznica.
-Bones, Bones, Bones… gdybyś tylko wiedziała…- zamyślił się.
Po dłuższej chwili Bren wyszła z łazienki owinięta tylko czerwonym ręcznikiem.
-Możesz iść- powiedziała, a Booth czuł jak robi mu się gorąco i powoli miękną mu kolana.
„Boże… jaka ona jest piękna…” myślał. Wyglądała cudownie… przyda mu się zimny prysznic. Zdecydowanie.


2 komentarze:

  1. :D:D:D:D moja droga k. powiem ci , ze wciąga ;) :D :D :D pozdrosy i buziakosy karambolskie :D bede czytac :D fajne! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Na str. 9 napisałaś "Robert" zamiast "Jack"

    Ogólnie bardzo, b..., b... Fajne

    OdpowiedzUsuń