31.
-Co jest możliwe?
-To… To, że to tylko zwykły zbieg okoliczności.
-O czym ty mówisz, Bones?
-Wiele scen, które przed chwilą miały miejsce, zgadzały się całkowicie z moim snem. Dom, ta sama kobieta, mężczyzna, słowa, które wypowiadali, to, co przed chwilą powiedziałeś, że nic nie wiemy… tak samo mi się śniło, fakt, ale jest kilka rzeczy, które jednak się różnią. Kanapa… siedzieliśmy na krzesłach w moim śnie, kolor bluzki matki Kathy był inny…
a co najważniejsze, we śnie rodzice nawet nie wspominali o jakiejkolwiek przyjaciółce. To jest ta duża różnica, która pozwala mi myśleć, że to tylko zbieg okoliczności. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale… Tak samo jeśli chodzi o drugą ofiarę. We śnie jej nie zidentyfikowaliśmy, nie jechaliśmy do jej rodziny. Booth, to znaczy, że mój sen wcale nie musi się spełnić. Nie wszystko dzieje się tak, jak w nim. Rozumiesz, co to oznacza?-Że już nie musisz się martwić i bać spełnienia snu?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
-To też, ale to znaczy, ze nic ci nie grozi. Nic nie może ci się stać- powiedziała szczęśliwa- Czuję, jakby ogromny ciężar spadł mi z serca. Nie wiem, jak to możliwe, ale ty też zawsze tak mówisz, jak się uspokoisz.
-Bo tak jest. Czujesz ulgę.
-Ogromną ulgę, Seeley, ogromną. To znaczy, że cię nie stracę…
-Nigdy mnie nie stracisz, przecież ci to obiecałem, prawda?
-Chyba powinnam od razu wierzyć w twoje zapewnienia.
-To da się jeszcze naprawić.
-Tak myślisz?
-Ja to wiem, Bones. Wszystko da się zmienić i naprawić.
-No tak, zapomniałam, ze rozmawiam z Boothem, który zawsze wszystko musi naprawić- uśmiechnęła się.
-A to źle? Myślisz, ze nie powinienem naprawiać różnych rzeczy? Jesteśmy na miejscu- powiedział parkując czarnego SUV’a.
-Ja nic takiego nie powiedziałam- mówiła odpinając pasy i otwierając drzwi.
-Wiesz, zabrzmiało to trochę dwuznacznie- również otwiera drzwi.
-Znowu zaczynasz swoją dyskusję.
-Ja? Przecież to ty zaczęłaś.
-Jak zawsze chcesz zrzucić wszystko na mnie, tak? Nie dam się tak łatwo, znasz mnie, jeszcze niedawno mi o tym mówiłeś- oboje wysiadają z samochodu.
-Bo cię znam, to prawda.
-Także wiesz, że nie dam zrzucić na siebie winy.
-Doskonale o tym wiem.
-To dlaczego próbujesz?- zatrzaskują drzwi, rozmawiają po dwóch stronach samochodu.
-Bo uwielbiam słuchać twoich wywodów.
-Jakich wywodów. Jeszcze nic takiego nie zaczęłam mówić.
-Ale dużo ci nie brakuje.
-Przesadzasz.
-Co przesadzam, Bones? Nie jesteśmy ogródku.
-Ha! Widzę, że naśmiewasz się z mojej nieznajomości powiedzonek. Dobra, zapamiętam to sobie.
-Chciałem ci pokazać, jakie to jest zabawne.
-Dla mnie nie jest, wiesz.
-Oj, kochanie i tak wiem, że uwielbiasz, jak cię poprawiam.
-Kto ci to powiedział?
-Znam cię. Nikt nie musi mi o takich rzeczach mówić.
-Tak?
-Tak, poza tym, ja kocham tą twoją niewiedzę i wręcz uwielbiam ci wszystko tłumaczyć.- mówił podchodząc do partnerki.
-Naprawdę?
-Tak.
-To może nie powinnam się uczyć tych wszystkich powiedzonek. Może powinnam nadal pozostawić tą dziedzinę mojego życia w niewiedzy. Wiesz, że szybko się uczę. Jak już będę wszystko wiedziała, nie będziesz miał kogo poprawiać. Przestaniesz kochać moją niewiedzę i co wtedy? Nie będziesz już chciał być z wszechwiedzącą Dr Temperance Brennan.
-No może zostaw sobie kilka rzeczy, których nie rozumiesz. Zostawi mi jedną dziedzinę, w której jestem lepszy od ciebie.
-Booth!- stali na tyle blisko, że Bones była w stanie dać mu kuksańca.
-Żartuję. Kocham cię taką jaka jesteś, ale jak będziesz wiedziała nic się nie zmieni oprócz tego, że będę kochał cię jeszcze mocniej. Z każdym dniem kocham cię bardziej, a poza tym… i tak jesteś wszechwiedząca.
-Prawie wszechwiedząca.
-Wiesz, że nie ma czegoś takiego, jak prawie wszechwiedząca, albo jesteś…
-Wiem, Seeley. Mam wysokie IQ.
-No tak to wracamy do rozbudowanego ego pani antropolog, a już myślałem, ze ci to przeszło.
-Ja też cię kocham Booth- na dźwięk tych słów na twarzy agenta pojawił się bardzo szeroki uśmiech.
-I co ja mam z tobą zrobić, co?- spojrzał jej w oczy.
-No nie wiem, agencie specjalny…
-Wiesz na co mam teraz ochotę?
-Chyba się domyślam…
-Chciałbym porwać cię w ramiona i pocałować.
-Tak myślałam.
-I co mnie przed tym teraz powstrzymuje?- atmosfera między Brenn i Boothem zdawała się dziwnie zagęszczać.
-Myślę, że fakt, iż jesteśmy w pracy i powinniśmy oddzielić życie zawodowe od prywatnego, a nasze zachcianki odłożyć na potem…
-Tak, właśnie to mnie teraz powstrzymuje.
-Widzisz, ja też cię znam.
-Nie widzę…- powiedział, ale widząc minę Brenn szybko dodał- Wiem to.
-Tak sobie myślę…- mówiła cicho.
-Tak?- Seeley podjął jej grę.
-Że… chyba powinniśmy…- zbliżyła się nieco do niego. Seeley czuł, jak jego oddech powoli przyspiesza. Była za blisko. Nie powinni flirtować podczas pracy, wiedział o tym, ale nie mógł nic poradzić na to, że Tempe tak na niego działała. Wiedział, że i tak się powstrzyma, ale chciał chwilę pograć w tą grę.
-Co powinniśmy?- spytał cicho.
-Wrócić do pracy- dodała normalnie z uśmiechem na twarzy.
-I tyle z romantyczności z moją Bones.- powiedział przewracając oczami.
-Jesteśmy w pracy, Seeley.
-Wiem. Masz rację. Wracajmy do tego, co powinniśmy teraz robić.
-Chodźmy- powiedziała i oboje odwrócili się w kierunku domu rodziców drugiej ofiary. Pojechali najpierw tam, bo mieszkała blisko Kathy. Eve mieszkała w sąsiedniej dzielnicy, tam pojadą, jak porozmawiają z rodzicami Alice.
Na solidnie wyglądających, brązowych drzwiach lśniła w słońcu tabliczka z numerem 26, Par Street. Podeszli do nich i zapukali. Tym razem oboje już spokojni- tego we śnie już nie było, nie ma ryzyka, że coś może się spełnić. Chyba, nie ma.
Otworzył im dosyć wysoki, szczupły chłopak w okularach i ciemnych kręconych włosach, za ucho. Wyglądał dość młodo.
-Słucham?- spytał.
-Dzień dobry, FBI agent specjalny Seeley Booth, to moja partnerka Dr Temperach Brennan- mówił pokazując odznakę- Pan Wonder?
-FBI? To pewnie chodzi państwu o mojego ojca, Marka Wonder.
-Tak. Jest w domu?
-Tato!- krzyknął młody, uchylając szerzej drzwi- FBI do ciebie!
-Kto?- usłyszeli męski głos.
-FBI!!! Niech państwo wejdą, proszę- zaprosił ich do środka- Zapraszam do salonu, tata zaraz zejdzie, chyba się kąpał.
-Dziękujemy- odpowiedzieli wchodząc.
-Napiją się państwo czegoś?
-Nie, dziękujemy. Mógłbyś usiąść z nami? Mamy wam coś ważnego do powiedzenia i chcielibyśmy zadać kilka pytań.
-Ok.- chłopak usiadł na jednym z foteli- Czy to dotyczy mojej siostry?- spytał po chwili, kiedy skojarzył wszystkie fakty- Co się stało, prawda? Coś złego?
-Tak- odpowiedział Seeley. W tym czasie dołączył do nich pan Wonder.
-Witam, Mark Wonder- przedstawił się mężczyzna- przepraszam, byłem w łazience. Co się dzieje?
-Panie Wonder, niech pan usiądzie- powiedział Booth. mężczyzna spojrzał na syna. Widząc jego minę, od razu usiadł i z przestrachem w oczach patrzył to na agenta, to na antropolog.
Chodzi o… o moją córkę?
-Tak- tym razem mówiła Brennan- Muszę powiedzieć, że znaleźliśmy ciało pańskiej córki. Została zamordowana… Przykro mi.
-Proszę? Co? Zamordowana?!
-Co?!- powiedział też syn.
-Ale jak to? To nie może być prawda. Musicie państwo się mylić- mówił zszokowany.
-Przykro mi. Sama potwierdziłam identyfikację, jesteśmy pewni, że to Alice Wonder.
-Moja siostra…- mówił przez łzy chłopak- Moja… Nie wierzę… Tato- popatrzył na mężczyznę.
-Do końca, do samego końca miałem nadzieję, że tylko uciekła z domu, że wróci… Ale… Jak to się stało?
-Wciąż prowadzimy śledztwo- powiedział Booth.
-Dlaczego pańska córka miałaby uciekać z domu?- spytała Brennan- W raporcie policyjnym podał pan, że miała być u koleżanki, ale że tam nie dotarła i nie wróciła też do domu.
-Tak… tak powiedziałem.
-Było inaczej?
-Pokłóciliśmy się przed jej zniknięciem. Nie chciałem puścić jej na wycieczkę z jakimiś kumplami. Wiem, że ma 22 lata, ale… Martwiłem się o nią, nie znam tych ludzi. Trochę się poprztykaliśmy, ale to nie była jakaś poważna kłótnia. Pogodzilibyśmy się. Zawsze w końcu dochodziliśmy do porozumienia. Następnego dnia, po prostu zniknęła i nie wróciła do domu. Myślałem, że uciekła, bo chciała mi zrobić na złość. Myślałem, że może nawet pojechała na tą wycieczkę, mimo mojego sprzeciwu. Wolałbym nawet, żeby tak się stało. Zgłosiłem zaginięcie, bo miałem nadzieję, że się znajdzie. Nie wspominałem o kłótni i wycieczce, miałem złe przeczucia, a wiedziałem, że jak to powiem, nie będą jej szukać, bo jest dorosła… Miałem nadzieję, że znajdzie się nad jakimś jeziorem, że ja się martwię, a ona dobrze się bawi…. Czułem, że coś jest nie tak. Nigdy się tak nie zachowywała. Nigdy- mówił.
-A matka?- spytał Booth.
-Nasza mama nie żyje od 13 lat- odezwał się chłopak- Zginęła w wypadku samochodowym…
-Przykro mi.
-Panie Wonder- mówiła Bones- Czy podejrzewa pan, kto mógłby chcieć skrzywdzić pana córkę?
-Nie… Nie mam pojęcia. Alice była dobrą dziewczynką. Nie miała żadnych problemów, wszystko dobrze się układało. Z nami i rodziną też miała dobry kontakt. Wszyscy ją lubili, była miła, pomagała, gdy ktoś potrzebował…
-Moja siostra miała wielkie serce, też nie znam nikogo, kto chciałby ją skrzywdzić- syn mówił cicho.
-I nie działo się nic niepokojącego tuż przed jej zaginięciem?- pytał Seeley.
-Nie. Oprócz naszej kłótni, nic się nie działo. Nic o czym ja nie wiem.
-Dziękujemy państwu za poświęcenie nam czasu i naprawdę nam przykro z powodu państwa straty.- powiedział Seeley, wstając. Brenn dołączyła do niego.
-Jak uda się państwu dowiedzieć kto…- zaczął Mark.
-Damy znać, na pewno- dokończył za niego Booth.
-Dziękujemy…- szepnął.
-Do widzenia- pożegnali się i wyszli.
Na zewnątrz.
-Niewiele informacji udaje nam się dzisiaj zdobyć- powiedział Seeley, otwierając drzwi samochodu.
-Fakt… Niestety nic, co mogłoby nam pomóc w dotarciu do mordercy- powiedziała Bones.
-Teraz jeszcze zostało nam porozmawiać z przyjaciółką Kathy, jeśli w ogóle jest i nie wyjechała do Europy- Booth otworzył drzwi. Brennan zatrzymała się na chwilę- Co się dzieje, Bones? Znowu coś ze snu?
-Nie, nie. Booth, mogę cię na chwilę przeprosić, musze gdzieś pilnie zadzwonić- mówiła wyciągając telefon.
-Nie możesz zrobić tego w samochodzie?
-Przepraszam, ale to…- uśmiechnęła się- tajemnica. Nie mogę ci powiedzieć.
-Co ty kombinujesz?
-Nie mogę powiedzieć. Tajemnica. Nie martw się to nic złego.
-No nie wiem. Nie mamy przed sobą tajemnic.
-Oj, Seeley, nie martw się o nas. To takie moje… kobiece sprawy.
-Kobiece sprawy mówisz? Dobra, to ja czekam na ciebie w samochodzie. Mam nadzieję tylko, że nic złego się nie dzieje?
-Nic.
-Powiedziałabyś mi, gdyby coś się działo?
-Oczywiście. Uwierz mi, jeśli mi ufasz, Booth.
-Wiesz, że ci ufam.
-To musisz wiedzieć, że to nic strasznego i nie musisz się martwić. Szybko zadzwonię, wraca do ciebie i będziemy mogli jechać do przyjaciółki pierwszej ofiary.
-Dobra, to ja czekam.
-Dzięki- uśmiechnęli się. Seeley wsiadł do SUV’a, a Bones odeszła na bok. Odwróciła się, żeby nie widział jej miny, nie chciała go niczym martwić. Nie mogła powiedzieć, czego ma dotyczyć ta rozmowa. Bała się i dlatego musiała to zrobić. To dla niej bardzo ważne.
Wybrała numer…
32.
Booth obserwował z samochodu zdenerwowanie na twarzy ukochane. Martwił się o nią. Dlaczego nie chce mu nic powiedzieć? Czemu to taka tajemnica? Co takiego się z nią dzieje, że nie chce z nim o tym rozmawiać? Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedział, jak jej pomóc. Co może zrobić, by zdenerwowanie zniknęło z jej pięknej twarzy?
Rozmowa nie należała do specjalnie długich. Tempe skinęła głową, jakby komuś dziękowała i zakończyła połączenie. Po chwili, już z lekkim uśmiechem na ustach, wróciła do samochodu.
-Już- powiedziała wsiadając- Dziękuję.
-Za co mi dziękujesz?
-Że o nic nie pytasz, że mi ufasz- odpowiedziała całkiem poważnie. Seeley nie wiedział czemu, ale to, jak to powiedziała sprawiło, że poczuł się dziwnie. Niepokój ogarnął i jego. „O co może chodzić?” myślał.
-Kochane- powiedział na głos- Zawsze ci ufam i chce żebyś o tym pamiętała.
-Dziękuję.
-Bones, jeśli chcesz o tym porozmawiać, cokolwiek to jest… wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda?
-Wiem, ale nie chcę o tym rozmawiać.
-Rozumiem. Jak byś chciała, to wiesz, że możesz, a skoro nie chcesz, to ja to uszanuję.
-Dzięki, że nie dopytujesz się o wszystko- położyła swoją dłoń na jego ręce- To dla mnie ważne. Dzięki temu czuję, że mnie kochasz.
-Oczywiście, że cię kocham, nawet nie myśli inaczej. Nigdy. Zawsze cię kochałem, kocham i zawsze będę, do końca życia- czuł, że musi ją o tym zapewnić. Nie wiedział dlaczego teraz mu to mówi. Czyby miała jakieś wątpliwości? Nie czuje się pewnie w związku z nim? A może wydarzyło się coś złego i potrzebuje to od niego usłyszeć. „Tylko, co to do cholery może być?” dopytywał się w myślach.
-Ja też cię kocham, Booth. bardzo i chcę, żebyś o tym zawsze pamiętał.
-Bones, bo teraz to naprawdę zaczynam się martwić- powiedział, przyglądając jej się uważnie.
-Nie ma czym. Już po wszystkim- powiedziała z wymuszonym uśmiechem.
-Bones, proszę cię, spójrz na mnie- Brenn odwróciła głowę w jego stronę. Wolno podniosła powieki, aż w końcu ich wzrok się spotkał. Nie znała się na tym za bardzo, ale widziała w oczach Seeley’a zaufanie, miłość mieszające się z przerażeniem i chęcią zadania tego pytania, na które ona po prostu nie chciała teraz odpowiadać. Wiedziała, że on widzi dokładnie to samo w jej spojrzeniu: miłość, zaufanie i strach, ogromny strach. Nie potrafiła tego ukryć, zdawała sobie z tego sprawę. Strach? Miał swoje podstawy.
-Bones, proszę cię tylko o jedno. Nie będę pytał, nie będę próbował z ciebie niczego wyciągać. Jeśli nie chcesz mówić, gdzie dzwoniłaś i czemu byłaś zdenerwowana, ok. ale odpowiedz mi na jedno pytanie…
-Booth…
-Czy stało się coś złego?- zapytał w końcu. Brennan zawahała się z odpowiedzią. Po chwili:
-Jeszcze nie.
-Jeszcze?
-I mam nadzieję, ze się nie stanie- powiedziała ciszej, spuszczając głowę.
-Bones…- Seeley delikatnie uniósł jej podbródek- Nic złego się nie stanie. Nie wiem, o co chodzi, ale… Jeśli to ma związek…
-Seeley, proszę cię. Nie drąż tego tematu- przerwała mu.
-Martwię się o ciebie.
-Wiem, ale naprawdę nie musisz- Booth chwilę jeszcze na nią patrzył.
-Ok.- powiedział po chwili- Dobra. To… co? Jedziemy do przyjaciółki Kathy?
-Tak- skinęła głową. Agent zapalił silnik i po chwili ruszyli na Suve Street. Tempe odwróciła głowę i patrzyła na krajobraz za szybą
-Nie musisz się martwić…- szepnęła tak cicho, by Booth nie słyszał. I tak, by nie usłyszał, bo właśnie w tym momencie włączył radio. Ciepłe promienie słońca tańczyły po jej zmartwionej i przestraszonej twarzy. Wyraźnie coś ją dręczyło i Seeley o tym wiedział. Coś musiało się stać, a to z pewnością miało związek z tym telefonem, który wykonała. Coś sprawiło, że zaczęła się inaczej zachowywać i chciała mieć pewność ich uczuć do siebie.
Tym razem jechali w ciszy. Grało tylko radio, w którym akurat jakiś męski głos podawał najświeższe wiadomości o wypadku, o jakiejś aferę, coś o pogodzie, o sporcie… Żadne z nich tak naprawdę nie słuchało, co mówią. Bardziej byli skupieni na pogrążeniu się w swoich myślach. Oboje mieli sporo do myślenia, z tym, że Brennan wiedziała, co zaprząta głowę Bootha, a on nie miał pojęcia, co trapi Bones i co się z nią dzieje…
Jeszcze jedna wzmianka o hodowli jakichś kwiatów i samochód Seeley’a po raz kolejny tego dnia, zaparkował pod domem osoby, mającej związek z ofiarą. Wyłączył silnik i oboje wysiedli.
Suve Street nr 15- mały domek w jasnoniebieskim kolorze, z dużymi oknami, pięknymi zdobionymi drzwiami i zadbanym ogródkiem.
-Ładne miejsce- odezwała się Brennan, przerywając tym samym ciszę, jaka panowała miedzy nimi przez ostatnie kilka minut.
-To prawda- powiedział Seeley- Bardzo przyjemnie. Ciekawe tylko, czy państwo Luck są w domu, czy rzeczywiście wyjechali do Europy.
-Musimy to sprawdzić. Idziemy?
-Jasne. Może ona będzie coś wiedziała- podeszli do drzwi i zapukali. Cisza.
-Spróbujmy jeszcze raz- powiedziała Bones. Booth zapukał ponownie. Niestety dalej nikt nie otwierał.
-Dzień dobry, FBI, proszę otworzyć! Chcemy zadać tylko kilka pytań!- krzyczał Booth po kolejnej próbie. Nic.
-Chyba jednak ich nie ma- powiedziała Bones- Może rzeczywiście są w Europie.
-Może. Ale mamy dziś szczęście, co? Nic tu po nas.
-Nic na to nie poradzimy- Booth zapukał po raz ostatni.
-Przepraszam?- usłyszeli głos za sobą. Oboje się odwrócili- Państwo do rodziny Luck?- spytał jakiś mężczyzna, idący z kotem na smyczy.
-Tak. Wie pan, gdzie oni są?- pytał Booth.
-Wyjechali do Europy na jakiś czas.
-A pan to…
-Jestem przyjacielem. Mieszkam tam- wskazał dom obok- Zajmuję się domem podczas ich nieobecności. Czy coś się stało?
-Tak. Zamordowani Kathy Bergman…
-Przyjaciółkę Eve? Dobry Boże- powiedział zszokowany.
-Znał ją pan?- spytała Brenn.
-Średnio. Najlepsza przyjaciółka Eve. Co się stało?
-Prowadzimy śledztwo. Wie pan coś o niej?
-Niewiele. Po prostu miła dziewczyna, bardzo bliska Eve. Nie znałem jej tak dobrze, dziewczyny zawsze gdzieś chodziły razem, albo zamykały się w pokoju, jak byłem z wizytą. Po prostu parę razy się spotkaliśmy, zamieniliśmy kilka zdań i tyle. Niestety nic więcej nie wiem.
-Gdyby coś się panu przypomniało, proszę dać nam znać- Booth podał mu wizytówkę.
-Oczywiście.
-Do widzenia- pożegnali się i wrócili do SUV’a.
-Tak czułem, że ich nie będzie- powiedział Seeley, ruszając.
-Ja też.
-To co? Wracamy teraz do Instytutu? Może tam uda się wam coś więcej znaleźć.
-Tak- Bones lekko drgnęła.
-Spokojnie. Pamiętaj, że wydarzyło się mnóstwo innych rzeczy, których w twoim śnie nie było. Nie spełni się. A już na pewno nikt ci mnie nie odbierze. Obiecałem.
-Tak… Masz rację- powiedziała, ale w jej głosie słychać było niepewność.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też, kocham Seeley.
-Więc mi zaufaj- Brenn nic nie odpowiedziała, kiwnęła tylko głową- Masz jakiś plan na wieczór?- postanowił zmienić temat.
-Dlaczego?
-Masz?
-Przecież mieszkamy razem. Nie masz żadnych planów na wieczór, więc ja też nie mam. A co?
-Co ty na to, żebyśmy zrobili sobie dzisiaj małą, uroczą kolację przy świecach?
-A ty gotujesz?
-Raczej myślałem, że ty mogłabyś zrobić swój makaron z serem, na przykład- wyszczerzył się. To była dobra taktyka, bo Brenn przestała myśleć o strachu i wciągnęła się w rozmowę.
-Ach tak, to dlatego zaproponowałeś kolację, bo miałeś nadzieję, że zrobię makaron.
-Nie, coś ty, ja…
-Mogłeś po prostu powiedzieć, że masz ochotę na makaron, a nie próbować mnie podejść.
-Bones, to wcale nie są żadne podchody, ja…
-Dobrze, przyznaj się, że nie chodziło ci o miłą kolację ze mną, tylko o makaron z serem- powiedziała żartobliwie.
-To nie tak.
-Przecież wiem, że uwielbiasz ten makaron bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Masz zamiar zaprzeczyć?
-Nie. To prawda, uwielbiam twój makaron.
-No właśnie o tym mówię.
-Ale…
-Sam się przyznałeś.
-Nie zaprzeczyłem, bo to byłoby kłamstwo. Kocham twój makaron z serem, wiesz o tym.
-Wiedziałam.
-Ale najbardziej kocham ciebie.
-Nie makaron?- spytała podejrzliwie.
-Żartujesz? Ty jesteś dla mnie całym światem. Makaron to tylko dodatek, jedna z wielu zalet, jakie masz.
-Wiesz, że nie mogę być dla ciebie całym światem. Taka duża nie jestem, poza tym…
-Doskonale wiesz, że to taka przenośnia.
-Prawda. Wiem. Ty też jesteś całym moim światem.
-Wiem.
-I czyje ego się teraz odzywa, co?
-Moje.
-Dobrze, że chociaż potrafisz się do tego przyznać.
-Hej, ono też czasami musi być pobudzone.
-Ale bez przesady.
-W tym, że się kochamy nie ma ani odrobiny przesady.
-Tu musze się z tobą zgodzić.
-A widzisz.
-Co widzę? Dobra, wiem. Żartowałam.- od razu dodała. Oboje zaczęli się śmiać.
-Jak ja kocham z tobą rozmawiać.
-Tak? A co jeszcze kochasz?
-W tobie?
-No we mnie.
-Wszystko.
-To nie jest zbyt precyzyjna odpowiedź.
-Mam ci zacząć wyliczać?
-A potrafisz?
-Jestem agentem specjalnym.
-A co to ma do tego?
-Bardzo wiele. Jestem zakochanym agentem specjalnym, który nie widzi świata poza swoją ukochaną.
-To znaczy, że jestem gruba, tak? No wiesz co. Mógłbyś się lepiej postarać w mówieniu, co we mnie kochasz, a nie zarzucać mi, że za dużo ważę.
-I to też w tobie kocham.
-Co? To że jestem gruba?
-Nie, nie to. Twoją dosłowność i powiem ci szczerze, wcale nie jesteś gruba. Jesteś piękna.
-Teraz będziesz próbował to wszystko jakoś zakamuflować.
-Nieprawda. Jesteś piękna, masz idealną figurę. Nie jesteś ani trochę gruba.
-Jestem za chuda?
-Bones!
-No co?- zaśmiała się.
-Po prostu przyjmij komplement, że jesteś piękna, a nie doszukuj się innych znaczeń tam, gdzie ich nie ma.
-Ok.
-Ok.?
-Tak. Ale musisz mi jeszcze odpowiedzieć na pytanie, które zadałam.
-Które?
-A było ich aż tak dużo?
-No wiesz…
-Booth- dała mu lekkiego kuksańca.
-Hej, kobieto, nie widzisz, że prowadzę? Chcesz nas pozabijać?
-Odpowiedz na pytanie, co jeszcze we mnie kochasz.
-Wszystko.
-Miało być bardziej precyzyjnie.
-Domagamy się komplementów i dowartościowania, co? Nie sądziłem, że też tego potrzebujesz.
-Przestań sobie ze mnie żartować i odpowiedz.
-Dobra, bo nie dasz mi spokoju.
-Co to niby miało znaczyć?
-Nic, nic. Kocham twoje piękne, błękitne, jak ocean oczy, w których, jak na nie patrzę, chciałbym się utopić. Często zresztą brakuje mi powietrza, jak na ciebie patrzę.
-Co chcesz…
-Nie przerywaj mi, kochanie. Sama chciałaś. Kocham twoje przecudowne włosy, ich zapach, twoje ręce, palce, twoją gładką, jak jedwab skórę…- Seeley nagle zamilkł. Nawet nie zauważyli, że już dojechali do Instytutu, tak byli pochłonięci rozmową.
-Coś jeszcze?- spytała, patrząc cały czas na niego- Booth, co się stało?
-Właściwie to nie wiem…- zaparkował samochód niedaleko Jeffersonian.
-Nie rozumiem… Już jesteśmy?- spojrzała przez przednią szybę- Co tu się stało?
Obraz, który zobaczyli ich zszokował. Dookoła stało kilka radiowozów, karetka… wszędzie migały niebieskie i czerwone światła. Przed budynkiem stało mnóstwo ludzi. Było niemałe zamieszanie, dużo funkcjonariuszy, kilku gapiów…
Brennan i Booth wysiedli z samochodu i ruszyli w kierunku zebranych…
33
Oboje ze zdziwionymi minami zbliżali się do miejsca zbiegowiska. Tam była już Dr Saroyan, Angela, Dr Hodgins, Daisy, ochrona Instytutu, kilku pracowników, ratownicy, agenci FBI i kilku gapiów. Angela jako pierwsza zauważyła nadchodzącą parę
-Brennan, Booth!- krzyknęła i podbiegła do nich.
-Co tu się dzieje, Ang?- spytał Booth. Brenn nic nie mówiła. Stała z wystraszoną miną i obserwowała ruch dookoła.
-Też próbujemy się tego dowiedzieć- mówiła artystka- Jedyne, co wiemy na pewno, to, to, że kogoś zatrzymano. Usłyszeliśmy zamieszanie, syreny i wybiegliśmy przed Instytut. Tam już była ochrona. Po chwili zjechało FBI. Nie wiem, może wam uda się czegoś dowiedzieć. Jest takie zamieszanie.
-Zaraz się wszystkiego dowiemy. Chodź Bones- powiedział Seeley.
-Chwilę- Ange ich zatrzymała- Co się dzieje Brennan?- spojrzała na przyjaciółkę, ale ta nie zareagowała- Brennan!- krzyknęła.
-Co?- spytała Bones wyrywając się z zamyślenia.
-Co się dzieje?
-No właśnie nie wiemy. Musimy się dowiedzieć.
-Co się z tobą dzieje?
-Ze mną? Nic.
-Jasne, a ja jestem nowym żukiem w kolekcji Hodginsa- partnerzy spojrzeli na nią z bardzo dziwnymi minami. Brenn, jak zawsze z miną w stylu „nie wiem co to znaczy”, Booth natomiast z miną „skąd akurat to ci przyszło do głowy?”- Dobra, już nie patrzcie tak na mnie. Do twojej wiadomości Brennan to takie powiedzenie moje, a dla twojej agencie specjalny, nie wiem, skąd akurat to mi się wzięło- powiedziała.
-Skąd wiesz, o czym myślałem?- spytał zaskoczony Seeley.
-Po pierwsze moje nazwisko to Montenegro, a po drugie, każdy wiedziałaby co chodzi ci po głowie, jak robisz taką minę.
-Czy przypadkiem nie powinniśmy się dowiedzieć, co tu się dzieje?- Brenn umiejętnie zmieniła temat. chciała uniknąć kolejnych prób drążenia tematu o tym, co dzieje się z nią.
-Jasne, racja Bones, racja. Chodźmy- powiedział agent.
-I tak mi nie uciekniecie- powiedziała Ange, grożąc im palcem.
-Wiemy to, Ange- Seeley się uśmiechnął i razem z Brennan ruszyli w kierunku jednego z wozów FBI. Zanim jednak tam dotarli, podbiegł do nich ochroniarz Instytutu.
-Dr Brennan!- krzyknął. Tempe odwróciła się do niego.
-Tak?
-Nie mam pojęcia skąd pani to wiedziała, ale miała pani rację- powiedział mężczyzna.
-Z czym miałaś racę?- spytał zdezorientowany Booth. Bones patrzyła na niego z przerażeniem w oczach- Bones, co się dzieje?
-Dr Brennan wszystko w porządku?- spytał ochroniarz.
-Dziękuję panu bardzo, poradzimy sobie- powiedział uprzejmie Booth- Wszystko jest dobrze, jest lekko zszokowana, miała dzisiaj ciężki dzień.
-Dobra… to ja już sobie pójdę…- ochroniarz oddalił się od pary. Seeley odwrócił się z powrotem do ukochanej.
-Bones?- ponownie się odezwał, ale Brenn nadal nie reagowała. Wziął ją za rękę i odeszli na bok, szła jakby nie wiedziała, co się dzieje. Seeley po prostu ją kierował, ciało miała lekko bezwładne, tylko tyle, ze trzymała się na nogach.- Co się dzieje, kochanie?- spytał ciszej, nadal nic- Bones!- krzyknął w końcu, ale ona wyglądała jakby jej tam nie było. Jej myśli powędrowały gdzieś bardzo daleko. Galopowały prosto przed siebie tak szybko, że nie można już było ich powstrzymać. Miała nieobecny wzrok. Pojawiła się w nim jakaś pustka, a to przeraziło Bootha. Pierwszy raz ją taką widział. W ogóle nie kontaktowała, nie reagowała na kolejne głośne „Bones!” powtarzane z uporem przez agenta. Próbował nią potrząsnąć, ale i to nic nie dawało.
-Bones, proszę cię…
Gdzieś daleko, gdzie dotarły myśli Dr Temperance Brennan…
Czyste niebieskie niebo z białymi chmurkami zmienia się w ciemne, pochmurne
Rozpętuje się burza
Błyskawice
Grzmoty
Zaczyna padać deszcz
Drobna postać kobiety stoi na środku dziwnego pustego pola
Dookoła tylko pustka
Nic się nie dzieje
Pada tylko deszcz
Przez chmury próbuje przedrzeć się słońce
Niewiele to daje i tak jest ciemno
Rozgląda się dookoła, jednak nic poza szerokim horyzontem z każdej strony nie widzi
Nie ma nikogo
Jest sama
Czuje dziwną pustkę w sercu i nie wie, co się dzieje
Co się wydarzyło
Dlaczego tutaj jest?
Co stało się, że tu zawędrowała
Dlaczego ma wrażenie, że skądś zna to miejsce?
Nie zna odpowiedzi na te pytania
Robi jej się zimno
Przez szum wiatru słyszy jakiś głos
Nie wie jednak, z której strony dobiega
Nie wie kto ją woła
Kim ja jestem? Pyta siebie.
Co ja tu robię?
Czemu mam wrażenie, że nie powinno mnie tu być?
Myśli
Temperance Brennan- słyszy kolejne szepty
Kim jest Temperance Brennan?
Jesteś Dr Temperance Brennan,kiedyś Joy Keenan… Teraz Brennan
Jesteś antropologiem sądowym, nie powinno cie tutaj być
Wracaj tam gdzie cię potrzebują
Kto mnie potrzebuje?
Wracaj do niego. On cię potrzebuje
On cię kocha
Jaki on? Przecież jego nie ma
Kim jest on?
Znasz jego imię
Twoje serce je zna
Ja nie mam serca
Masz serce. Kochasz go.
Kogo?
Pomyśl!
Ja… tak, kocham go. znam jego imię. Znam go.
Wymów to imię. Wymów je.
Seeley… Seeley Booth.
Brawo!
Seeley! Gdzie on jest? Czemu nie ma go ze mną?
Nie wiesz, co się stało?
Nie wiem. Kimkolwiek jesteś, czymkolwiek jesteś, powiedz mi, co się stało? Dlaczego tu jestem?
Znasz odpowiedzi na te pytania.
Nie chcę tu być! Jak mogę wrócić?
Sama musisz znaleźć sposób.
Gdzie ja jestem?
W swojej głowie
To niemożliwe.
A jednak. Pochłonęły cię twoje własne myśli, tylko ty możesz się od nich uwolnić.
Nie wiem jak.
Musisz wiedzieć inaczej zostaniesz tu na zawsze.
Pomóż mi!
Ja nie mogę ci pomóc. Pomóc może ci tylko ten, którego imię pamiętasz, ten którego kochasz.
Seeley…
Tylko on…
Jak…
Tylko on…
Nie odchodź!
Jestem tobą, nigdy nie odejdę.
Potrzebuje pomocy, nie wiem, co się ze mną dzieje.
Niczego nie straciłaś.
Głos ucichł. Pozostał tylko szum wiatru i dźwięk spadających kropel deszczu.
Nagle znalazła się przy fontannie. Krople wody odbijały się od tafli wewnątrz i wyglądały jak gwiazdy. Niebo było pogodne, była pełnia.
Niedaleko szedł jakiś mężczyzna bez twarzy. Obok szedł mały piesek.
Sen Bootha- pomyślała- Dlaczego tu jestem?
To jest w mojej głowie…
Obraz się zmienił po huku wystrzału z broni, ktoś upadł. Nie zdążyła podbiec, bo wszystko zniknęło.
Znalazła się w swoim śnie…
Trzyma ciało partnera
Widzi krew
Obraz się zmienia- szpital
Obraz się zmienia- pozioma linia
Pożegnanie
Obraz się zmienia- znowu jest na polu, na którym była przed chwilą
Głos zniknął.
Burza ustała. Świeci słońce. Jednak dalej nikogo nie ma. Wciąż jest sama.
Co się ze mną dzieje do cholery?!
Nie poznawała swojego głosu, swoich słów.
Bones…
Usłyszała
Bones, proszę cię…
Niewyraźny głos.
Booth?
Bones…
Słyszył głos, ale znowu nie wie, z której strony dobiega, nie wie dokąd ma biec, by do niego dotrzeć
Czuje się zdezorientowana, zagubiona i osaczona przez głos, którego pochodzenia nie zna
Wydaje jej się jednak znajomy.
Jest pewna, że to on ją woła
Ale ona nie wie, dokąd biec, nie wie, jak do niego dotrzeć.
Poprowadzę cię…
Słyszy poprzedni głos…
Idze za nim…
Czuje dziwne ciepło w okolicach serca i ust…
Idzie…
Przed Instytutem, w tym samym czasie.
-Bones?!- krzyczy Booth. stali z boku, nikt ich nie widział. Rozejrzał się dookoła, wszyscy byli zajęci zamieszaniem, nikt nie zwracał na nich uwagi. Angela była poza zasięgiem wzroku, chyba rozmawiała z jednym z agentów. Pewnie chciała dowiedzieć się więcej na temat tego wydarzenia i tego, kogo zatrzymali. Cała ona, musi wszystko wiedzieć. Zezulce stali dalej, nawet ich nie widzieli. Booth wykorzystał tą chwilę. Postanowił zaryzykować. To musi pomóc. Przyciągnął Brennan do siebie, odgarnął jej włosy z twarzy i z cała namiętnością zaatakował jej usta. Wpił się nie z całą siłą. Zmusił Brenn do wyrównania z nim oddechu i dostosowania go do niego. Drażnił jej wargi, przelewał na nie swoje uczucia, zmusił ją tym samym do współpracy. Jej usta nieśmiało się poruszyły i wolno dostosowały się do rytmu pocałunku. oczy wciąż na wpół obecne. Seeley wykorzystał chwilę, w której Brenn westchnęła i wprosił się do jej wnętrza. Zaatakował jej język, zaczął się z nim drażnić i uciekać. Po chwili znowu wracał, zaczepiał i uciekał.
Idzie…
Po chwili znowu wracał. Po kilku takich manewrach, język Bones zdecydował się podążyć za „intruzem”, który wtargnął do jej świata i znalazł się w nim, w Boothie. Toczyli teraz przyjacielską walkę. Seeley z każdą wizytą dostarczał Tempe powietrza, jej serce zaczęło bić coraz szybciej, ciało stawało się coraz cieplejsze… Po chwili jej ręce wylądowały na jego plecach i przyciągnęły go bliżej. Taniec trwał jeszcze chwilę.
Biegnie…
Ciepło…
Taniec trwał, dopóki Seeley nie zauważył błysku w jej oczach. Wróciła!
-Booth…- szepnęła, ciężko oddychając- Jesteś- wtuliła się niego mocno- Nic ci nie jest… Kocham cię, tak bardzo cię kocham.
-Wróciłaś… Ja też cię kocham, Bones. Spokojnie- przytulił ją mocno do siebie i pogłaskał po głowie- Wróciłaś…- uśmiechnął się.
-Ktoś mógł nas zobaczyć- szepnęła.
-Najważniejsze, że jesteś.
-A gdzie byłam? Właśnie… gdzie ja byłam…- zamyśliła się.
-Odpłynęłaś na chwilę. Bałem się. W ogóle nie kontaktowałaś…
-Odpłynęłam gdzieś daleko… myślami…
-Już jesteś. Nie kontaktowałaś, więc musiałem podjąć radykalne środki- powiedział z uśmiechem.
-Mówisz o tym pocałunku?- na jej twarz również wracał uśmiech.
-Tak.
-Radykalne środki. Muszę powiedzieć, że bardzo przyjemne. Bardzo. Miałabym ochotę na…
-Bones potem- przerwał jej- Tutaj jest cały Instytut i część FBI, nie możemy sobie pozwolić na kolejne pocałunki. Jak Ange nas zobaczy? Albo któryś z agentów? Cullen jeszcze o niczym nie wie…
-Rozumiem. Masz rację.
-Poza tym, kochanie… Teraz musisz mi powiedzieć, co się stało. Dlaczego tak zareagowałaś i o czym mówił ten ochroniarz?
-Booth…
34.
-Booth…
-Co się dzieje?
-Czułam to… ten telefon
Jakiś czas wcześniej…
- Co się dzieje, Bones? Znowu coś ze snu?
-Nie, nie. Booth, mogę cię na chwilę przeprosić, musze gdzieś pilnie zadzwonić- mówiła wyciągając telefon.
-Nie możesz zrobić tego w samochodzie?
-Przepraszam, ale to…- uśmiechnęła się- tajemnica. Nie mogę ci powiedzieć.
-Co ty kombinujesz?
-Nie mogę powiedzieć. Tajemnica. Nie martw się to nic złego.
-No nie wiem. Nie mamy przed sobą tajemnic.
-Oj, Seeley, nie martw się o nas. To takie moje… kobiece sprawy.
-Kobiece sprawy mówisz? Dobra, to ja czekam na ciebie w samochodzie. Mam nadzieję tylko, że nic złego się nie dzieje?
-Nic.
-Powiedziałabyś mi, gdyby coś się działo?
-Oczywiście. Uwierz mi, jeśli mi ufasz, Booth.
-Wiesz, że ci ufam.
-To musisz wiedzieć, że to nic strasznego i nie musisz się martwić. Szybko zadzwonię, wraca do ciebie i będziemy mogli jechać do przyjaciółki pierwszej ofiary.
-Dobra, to ja czekam.
-Dzięki- uśmiechnęli się. Seeley wsiadł do SUV’a, a Bones odeszła na bok. Odwróciła się, żeby nie widział jej miny, nie chciała go niczym martwić. Nie mogła powiedzieć, czego ma dotyczyć ta rozmowa. Bała się i dlatego musiała to zrobić. To dla niej bardzo ważne.
Wybrała numer, chwilę potem usłyszała męski głos
-Słucham?
-Dzień dobry, panie Frank, Dr Brennan z tej strony- powiedziała.
-Witam, Dr Brennan. W czym mogę pani pomóc? Mają dostarczyć jakieś ciało i mam dopilnować, by trafiło w odpowiednie miejsce? Nie ma sprawy, da się załatwić, jak zawsze.
-Może pan na chwilę przestać mówić? Proszę.- przerwała mu.
-Tak, przepraszam… Słucham?
-Mam do pana ogromną prośbę i bardzo ważne zadanie, proszę mnie uważnie wysłuchać.
-Oczywiście. Co się dzieje?
-Chciałabym żeby sprawdził pan teren w obrębie Instytutu, zanim wrócimy z agentem Boothem.
-Sprawdzić teren, dlaczego?
-Mam podstawy podejrzewać, że ktoś będzie tam czekał na nasz powrót i zaatakuje. Prawdopodobnie jakiś snajper, albo morderca.
-Skąd może pani to wiedzieć?
-Po prostu wiem, że jest bardzo duże prawdopodobieństwo, iż w krzakach ktoś będzie czatował na życie agenta. Nie będę panu tego tłumaczyć, po prostu proszę pana o sprawdzenie terenu.
-Nie mogę tak po prostu organizować sobie przeszukiwań, Dr Brennan. Jeśli pani podejrzenia okażą się nieprawdziwe…
-To wszystko będzie w porządku.
-Tak, ale..
-Chce pan mieć na sumieniu życie agenta FBI?- mówiła coraz bardziej podenerwowana- Będzie pan wiedział, że nie żyje przez pana, bo to pan nie chciał sprawdzić terenu, kiedy dostał pan wskazówkę o ukrywającym się tam przestępcy.
-Dr Brennan
-Jeśli nie chce pan traktować tego, jako prośbę, to proszę potraktować to jako rozkaz- powiedziała stanowczo- Nic mnie nie obchodzi, że pan mi nie wierzy. Jeśli nie zrobi pan tego, co mówię, postaram się o pana zwolnienie i o to, żeby czuł pan się winny śmierci agenta Bootha, albo mojej.
-Jest pani zdenerwowana.
-Co pan powie? Próbuję ocalić niewinne życie, a pan mi w tym przeszkadza.
-Dobrze, Dr Brennan, sprawdzimy teren wokół Instytutu.
-Proszę mi obiecać, że zrobi pan to na pewno, a nie mówi pan tego, tylko po to, by się mnie pozbyć. Od tego zależy czyjeś życie.
-Obiecuję pani, że sprawdzimy cały teren. Słyszę, że pani nie żartuje. Coś musi w tym być. Pani martwi się o agenta Bootha.
-Proszę nie schodzić na temat mojego martwienia się. Jeśli wiem, że czyjeś życie jest zagrożone, nie zostawię tego.
-Dobrze, Dr Brennan, wszystko sprawdzimy, dokładnie sprawdzimy. Ma pani moje słowo.
-Dziękuję panu- uspokoiła się. Wiedziała, że jak ochroniarz dał jej słowo, nie złamie go. mogła być pewna, że wszystko sprawdzą- To ważne, dziękuję.
-Nie ma za co, Dr Brennan. Przepraszam, że panią zdenerwowałem.
-Już w porządku. Dziękuję.
-Proszę się nie martwić.- rozłączyli się.
Tempe skinęła głową, jakby komuś dziękowała i zakończyła połączenie. Po chwili, już z lekkim uśmiechem na ustach, wróciła do samochodu.
-Już- powiedziała wsiadając- Dziękuję.
-Za co mi dziękujesz?
Brenn opowiedziała mu wszystko po kolei.
-… po to dzwoniłam. Dlatego ten telefon tak mnie zdenerwował, dlatego teraz tak dziwnie się zachowywałam. Do końca nie wierzyłam, że to może być prawda. Miałam nadzieję, że to wszystko wytwór mojej wyobraźni, ale… ten człowiek, ten ktoś naprawdę czyhał na twoje życie. Nie powiedziałam ochronie skąd wiem, przecież nie mogłam powiedzieć, że mi się to przyśniło. Całe szczęście, ze mnie posłuchali i sprawdzili teren, gdyby nie to… straciłabym cię. Tam właśnie powędrowały moje myśli. Wyobraziłam sobie, co by się stało, gdybym nie wykonała tego telefonu, gdyby ochroniarz nie potraktował poważnie mojej prośby… Byłam w świecie, w którym nie ma ciebie… z którego mnie wyciągnąłeś, jakkolwiek to możliwe, z którego mogłeś mnie wyciągnąć, bo nic ci się nie stało… Strasznie dużo gadam, ale tak się cieszę, że nic ci nie jest…- z jej oka spłynęła łza. Wtuliła się w silne ramiona Bootha i zaszlochała w jego rękaw.
-Mój Boże, Bones…- pogładził ją po włosach- Już wszystko dobrze, nic mi nie jest… Widzisz, jestem cały, a to dzięki tobie, kochanie. Uratowałaś mi życie.
-Nigdy nie wierzyłam w sny, Booth- teraz już stali naprzeciwko siebie- Jak to możliwe, że w świecie snu widziałam to, co ma się stać? Nie dokładnie to samo, ale prawie wszystko… jak to możliwe…?
-Nie wiem, nie mam pojęcia, Bones.
-Dobrze, że nic ci nie jest… Tak się cieszę.
-Ja też.
-Tu jesteście!- krzyknęła Ange, zbliżając się do partnerów- Wszędzie was szukałam. Ej- spojrzała na nich podejrzliwie- A co wy tu robicie tak sami, co?
-Co mamy robić?- spytał Booth.
-No nie wiem. Co mogą robić mężczyzna i kobieta, kiedy nikt nie patrzy? Ciekawe- udawała zamyślenie.
-Ange nie przesadzaj- odezwała się Brennan.
-Ja ani trochę nie przesadzam, słodziutka. Oboje macie bardzo dziwne miny, wyglądacie jakbyście dopiero przed chwilą skończyli mega namiętny pocałunek, z mega języczkiem, mega długi. Och sweety, jak ja ci zazdroszczę.
-Przestań, proszę cię…- powiedziała cicho Bones.
-Masz Hodginsa- powiedział Booth.
-Co się dzieje?- pytała artystka- Teraz wyglądacie niepokojąco. Nie mówcie mi tylko, że się pokłóciliście.
-Dlaczego mielibyśmy się kłócić?- spytała antropolog.
-Znając was i wasze możliwości, naprawdę wszystko jest możliwe. Jesteście nieobliczalni. Zupełnie, jak małe dzieci.
-Ty i tak wiesz lepiej- podsumowała Bones- Udało ci się czegoś dowiedzieć?- zamilkła na chwilę- Kim jest ten człowiek, którego zatrzymali?
-Nie chciał powiedzieć, kim jest. Powiedział tylko, że od niego nikt niczego się nie dowie, a już na pewno tego, po co tutaj był- powiedziała Ange.
-Już ja wszystko z niego wyciągnę. Dowiem się, czego tu szukał- powiedział stanowczo Booth.
Cała trójka ruszyła do wozu, w którym agenci przetrzymywali podejrzanego.
-FBI- Seeley wyciągnął odznakę i pokazał ją mundurowym- agent Seeley Booth- mężczyźni odsunęli się na bok. Blisko samochodu stał niewysoki mężczyzna o ciemnych, brązowych włosach i zielonych oczach. Wyglądał niegroźnie, można było nawet powiedzieć, że był przystojny. Widząc takiego mężczyznę na ulicy, nikt nie zorientowałby się, że może być przestępcą. Wyglądał normalnie, wręcz łagodnie.
-Agent Seeley…- zaczął, ale mężczyzna my przerwał.
-Booth. tak, znam cię.
35.
-Gdyby nie pani, Dr Brennan, nie wiedzielibyśmy o jego istnieniu. Ochrona nam powiedziała- dodał widząc zaskoczenie na twarzy Bones.
-Więc to ty!- krzyknął mężczyzna, patrząc teraz na Brennan- Przez ciebie suko nie udało mi się wypełnić zadania. Uważaj, bo jeśli inni się dowiedzą, ty możesz pójść na odstrzał- zagroził. Brenn poczuła dreszcz przebiegający jej po plecach. Nie dlatego, że zrobiła na niej wrażenie ta groźba, ale z powodu tego czegoś, co ów mężczyzna miał w oczach. W ułamku sekundy normalny, miło wyglądający człowiek zmienił się w bezwzględnego mordercę, dla którego nic oprócz wykonania zadania się nie liczy.
-Nie zastraszysz mnie- powiedziała stanowczo Brennan.
-Jeszcze się przekonamy, wredna suko. Gdyby nie ty, ty już byś nie żył- wskazał na Bootha.
-Uważaj, co mówisz!- zagroził Booth.
-Dlaczego to zrobiłaś, co? Aż tak bardzo ci na nim zależy? Zrobił ci dobrze wczoraj wieczorem, co? Aż taki dobry jest w łóżku, że chcesz go dla siebie zatrzymać? Mówię ci, że ja jestem dużo lepszy. Chcesz się przekonać?
-Słuchaj, koleś- odezwała się Ange- Zamknij się! Nie zadzieraj z moimi przyjaciółmi! Ani ty, ani nikt z twoich kolesi, bo będziecie mieć ze mną do czynienia.
-I co? Postraszysz mnie swoimi szpilkami, co?- zapytał z szyderczym uśmiechem.
-Nigdy nie lekceważ damskich szpilek, koleś- powiedziała z satysfakcją.
-Zabierzcie go z dala ode mnie, bo nie ręczę za siebie- powiedział Booth.,
-Ty, maleńka! Jeszcze się z tobą policzę, zobaczysz!- zbliżył się do Brenn. Seeley nie wytrzymał, zacisnął pięść i z całej siły, połączonej z gniewem, uderzył go w nos. Poleciała krew.
-Ty sukinsynu!- rzucał się, ale agenci go powstrzymali.
-Widzieliście, koledzy, zaatakował nas, obrona własna- powiedział Seeley do agentów.
-Oczywiście. Jesteśmy świadkami- powiedział jeden z nich.
-Pakujcie go- powiedział drugi. Zatrzasnęli drzwi i po chwili pod Instytutem wszystko zaczęło się uspokajać. Radiowozy, karetka odjechały, a tłum gapiów zaczął się rozchodzić.
-Brennan- zaczęła Ange, jak zmierzali do środka budynku- Przepraszam, ale muszę zadać to pytanie. Skąd wiedziałaś, że ktoś czyhał na naszego agenta gorącego?
-Po prostu wiedziałam, Ang. proszę cię nie drąż tego tematu. Uznaj, że miałam przeczucie.
-Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ty nie wierzysz w przeczucia. Nie kierujesz się nimi.
-Pewnego dnia ci wszystko wytłumaczę, ale nie dzisiaj, dobrze?
-Jasne, pod warunkiem, że jak będziesz gotowa, wszystko mi powiesz.
-Obiecuję, że kiedyś ci to wyjaśnię, całą tą sytuację.
-Trzymam cię za słowo- od razu dodała- Tak, przenośnia, Brennan.
Ekipa zezulców, wraz z Boothem znaleźli się w Instytucie. Każdy rozszedł się do swoich zajęć.
W gabinecie Brennan
-Wszystko w porządku, kochanie?- spytał zatroskany Seeley.
-Tak… Nie, niezupełnie… Nie czuję się na siłach, by myśleć teraz o czymś innym. Wiem, że powinnam oddalić te myśli od siebie, ale nie potrafię, nie jeśli w grę wchodziło twoje Zycie. Nie mogę przestać.
-Rozumiem cię, doskonale cię rozumiem… Może powinniśmy pojechać do domu, co? Zwolnisz się u Cam, pojedziemy do domu, zrelaksujesz się, odpoczniesz i pomogę ci zapomnieć o całej tej sytuacji.
-Nie, Booth, powinnam pracować. Nie mogę być słaba.
-Każdy ma prawo do chwili słabości. Ty też. Pamiętaj, że teraz masz mnie. Ja zawsze jestem obok, by cię podtrzymać, dodać ci otuchy i siły. Nie musisz być stale tą twardą panią antropolog, bądź sobą, bądź moją ukochaną Temperance.
-Nie wiem, co to znaczy…- uśmiechnęła się lekko.
-Doskonale wiesz. Nie daj się prosić. Pozwól mi cię zabrać do domu i się tobą zaopiekować.
-Dziękuję ci, Booth, ale… powinnam tu zostać.
-Poczekasz tu chwilę na mnie?
-Gdzie chcesz iść?
-Nie martw się, nie wyjdę poza teren Jeffersonian. Przypomniałem sobie, ze muszę pogadać z Ange.
-Z Ang? Po co?
-Czy ty wszystko musisz wiedzieć?
-Tak.
-Tym razem, nie. Zaczekaj tu na mnie chwilę. Pójdę się tylko czegoś dowiedzieć i zaraz do ciebie wracam, ok.?
-Dobrze.
-Dzięki- pocałował ją w czoło i wyszedł. Nie poszedł jednak do Ange, tak jak mówił.
36.
Nie poszedł do Ange, tylko do Camille.
-Cam, mam do ciebie prośbę- powiedział na wejściu.
-Słucham, Seeley- powiedziała.
-Nie mów do mnie Seeley.
-To jest ta twoja prośba? Wiesz, że jej nie spełnię- oboje się uśmiechnęli.
-Nie, to nie jest to, po co przyszedłem. Chciałem cię prosić o zwolnienie Brennan.
-Jakie zwolnienie? Żartujesz sobie? Już chyba wolałam poprzednią prośbę. Co ci strzeliło do głowy? Jest najlepszą antropolog…
-Nie takie zwolnienie, coś ty, Cam. Nigdy- przerwał jej.
-To dobrze, bo nigdy bym tego nie zrobiła.
-Wiem, ja też. Chodziło mi o zwolnienie jej na resztę dnia. Musi trochę odpocząć. Źle znosi wszystkie te wydarzenia. Chcę ją zawieźć do domu i położyć spać, żeby więcej o tym nie myślała. Sen jest najlepszym lekarstwem.
-Co się dzieje?
-Ma chwilę słabości i potrzebuje odpoczynku. Oczywiście sama się do tego nie przyzna przed nikim, ale ja ją znam i dlatego przyszedłem.
-Zabije cię za to, wiesz o tym?
-Może jednak zrozumie, ze chciałem dobrze, jak ją już odstawię do domu.
-Masz taką nadzieję.
-Tak.
-Nie widzę problemu. Spokojnie może robić sobie wolne. Poradzimy sobie. Powiedz jej, że ma jechać do domu i widzimy się jutro.
-Dziękuję, Camille.
-Nie mów do mnie Camille.
-A widzisz, jak to miło- ponownie się uśmiechnęli- Dzięki.
-Nie ma za co. Zaopiekuj się nią- puściła mu oczko.
-Tego możesz być pewna- Seeley zignorował to zagranie- Położę ją spać i wracam do siebie, mam trochę raportów do wypełnienia.
-Nie musisz się tłumaczyć. Dobra, nie gadaj już tyle, tylko zabieraj Brennan do domu- dodała szybko, widząc, że Booth już chce odpowiedzieć.
-Jeszcze raz, wielkie dzięki- powiedział i z uśmiechem wrócił do gabinetu swojej ukochanej.
-Bones, zbieraj się- powiedział.
-Co? Kolejna sprawa? Już, tylko zabiorę rzeczy…- zaskoczona wstała z krzesła.
-Nie tym razem. Tym razem zabieram moją ukochaną do domu. Chodź- zdjął z niej fartuch i odwiesił na wieszak.
-Co? Nie, Seeley, mówiłam ci, że nie chcę…
-Nie chcesz wrócić ze mną do domu?
-Z tobą chcę, ale mam pracę.
-Cam o wszystkim wie, powiedziała, że masz jechać do domu.
-Skąd Cam wie?
-Rozmawiałem z nią.
-Nie byłeś u Ange?
-Nie. Poszedłem do Cam. Nie mogłem ci powiedzieć do kogo idę, bo byś mnie powstrzymała, a tak sprawa jest całkowicie jasna. Wracamy do domu.
-Kombinujesz.
-Tak. Chcę, by moja ukochana kobieta przestała myśleć o złych rzeczach, chcę by pojawił się na jej twarzy uśmiech i chcę by znowu była ze mną szczęśliwa.
-Jestem z tobą szczęśliwa, Booth.
-Wiem, ale chcę byś była jeszcze bardziej szczęśliwa.
-A można tak?
-Nie wierzysz w moje umiejętności?
-Wierzę.
-Więc nie powinnaś mieć żadnych wątpliwości i na skrzydłach wracać do domu.
-Na jakich skrzydłach?
-Powinnaś od razu zerwać się z krzesła, rzucić mi się na szyję, pocałować, podziękować i cieszyć się, ze resztę dnia masz wolną.
-Nie za wiele ode mnie wymagasz? Wiesz, że ja ta nie robię.
-Kiedyś zrobisz.
-Skąd taka pewność?
-Bo cię znam.
-Skoro mnie znasz, powinieneś wiedzieć, że powiem: z antropologicznego punktu widzenia, nie możliwe jest by ludzie mieli skrzydła i na nich lecieli, gdziekolwiek. W ogóle powinieneś wiedzieć, że antropologia…
-Wiem to. A ty powinnaś wiedzieć, że to jest przenośnia.
-Może niezbyt dobrze mnie uczysz.
-Kwestionujesz moje zdolności pedagogiczne?
-W tym momencie? Tak.
-Wiedziałem, że nie muszę się tak starać, bo i tak mnie nie docenisz.
-Ale ja doceniam to, co robisz, ale mógłbyś się czasem trochę bardziej postarać.
-Jeszcze bardziej? Na co ja dałem się namówić?
-Co masz na myśli?
-Z kim ja się związałem, ja nie wiem.
-Booth- dała mu kuksańca w żebra.
-To boli.
-Powinno. Jak możesz tak mówić.
-Nie wiesz, że żartuję?
-Nie.
-Bones, daj spokój, to żart, cieszę się, ze jestem z tobą i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, myślałem, że wiesz, że…
-Wiem, ale uwielbiam się z tobą droczyć i patrzeć, jak starasz mi się to wszystko wyjaśnić- uśmiechnęła się.
-Zrobiłaś to specjalnie?- kiwnęła głową- Z premedytacją?
-Tak.
-I jak mógłbym cię nie kochać?
-Za złośliwość? Kochasz moją złośliwość?
-Jasne, nikt nie jest tak uroczo złośliwy, jak ty. Wredna, złośliwa, ale moja.
-Czasami naprawdę cię nie rozumiem.
-Nie zawsze musisz.
-Ty też jesteś wredny.
-Odpłacasz się, co? Dr Brennan zawsze musi mieć ostanie słowo.
-Właśnie tak. Jesteś wrednym samcem…
-Twoim
-Twoim samcem- alfa- dokończyła i oboje zaczęli się śmiać.
-Chyba chciałaś powiedzieć twoim.
-Tak powiedziałam.
-Miałem na myśli, że ty mówisz, ze jestem twoim samcem-alfa, czyli mówisz, moim.
-Nie jesteś swoim samcem alfa.
-Twoim.
-Tak, two… dobra, moim samcem-alfa.
-Załapałaś.
-Mój- uśmiechnęła się.
-Muszę się tobą zaopiekować.
-Tak?
-Tak, Cam powiedziała, że mam się tobą zaopiekować i sprawić byś się odprężyła- zaczął z nią niewinnie flirtować.
-Zaopiekować, mówisz?- podjęła grę- A ma pan jakieś palny, agencie Booth?
-Owszem. Wiem, jak sprawić byś się odprężyła i przestała myśleć o tym, co złe. Wiedziałem, że kiedyś mi się przyda mój plan.
-A zdradzisz mi, co to za plan?- przysunęła się bliżej.
-Może… jeśli obiecujesz, że będziesz grzeczna, to może zdradzę ci jakiś mały element mojego planu.
-Wiesz, że ja zawsze jestem grzeczna- w powietrzu zdawało się czuć ogromne napięcie seksualne. Oboje nie przerywali gry, którą rozpoczęli. Właściwie z każdą chwilą coraz bardziej im się podobała.
-Wiem… tylko czasem zdarza ci się być niegrzeczną dziewczynką.
-Jeszcze nie wiesz, jak bardzo niegrzeczna potrafię być.
-Chciałbym się o tym przekonać.
-Kto wie, może będziesz miał okazję.
-Liczę na to.
-Wiem, a ja chcę ci pokazać to swoje oblicze, którego jeszcze nie znasz…
-Tak?- spytał przeciągle.
-Tak… a teraz, powiedz mi, jak chcesz mnie zrelaksować…
-Mogę ci tylko powiedzieć, że zrobię ci kolację, potem gorącą, relaksującą kąpiel i… i nie powiem ci, jak cię utulę do snu, to mój specjalny sposób.
-Jaki?
-Poznasz go dzisiaj. Może opowiem ci bajkę na dobranoc.
-Jak dziecku?
-Jak dziecku. Posadzę sobie ciebie na kolanach i opowiem ci bajkę, może nawet zaśpiewam kołysankę.
-Może lepiej bez kołysanki, bo wtedy na pewno nie zasnę.
-Dobra, bez kołysanki.
-Jeszcze jakieś plany?
-A i owszem, ale już więcej nic ci nie powiem.
-W takim razie, wracajmy do domu… Chcę wiedzieć, co to za niespodzianka, którą dla mnie masz.
-Dowiesz się we właściwym czasie.
-Jedźmy…- chwila maksymalnego napięcia między partnerami… Zebrali rzeczy Bones, wsiedli do SUV’a i ruszyli do mieszkania. Napięcie nie opadało, ich gra się przedłużyła, choć jechali w ciszy i tak wciąż ją kontynuowali, słowa były zbędne.
Weszli na górę, wolno otworzyli drzwi, weszli do środka i pierwsze, co zrobili to…
37. [M]
… pierwsze, co zrobili, to zaatakowali swoje usta. Cała namiętność nagromadzona w Instytucie i w drodze do domu, teraz znalazła ujście. Bones wplotła swoje ręce we włosy Seeley’a i przyciągnęła go, jak najbliżej siebie, tak by nawet na moment nie mógł jej się wymknąć. Seeley ochoczo do niej przywarł i z jeszcze większą mocą napierał na jej usta. Ich wargi tańczyły wokół siebie, muskały się, drażniły, przygryzały… Szaleństwo jakiemu się poddali o mało nie spowodowało wylądowania na szafce stojącej w korytarzu prowadzącym do salonu. Seeley podparł się jedną ręką, złapali równowagę i jego ręka z powrotem wylądowała na plecach antropolog. Tańczyła na materiale i dziwne było to, że pod wpływem tego tańca, bluzka jeszcze się nie podarła. Coraz mocniej na siebie napierali, jeżeli jeszcze było to możliwe. Ich usta coraz zachłanniej domagały się o kolejny kontakt, kolejne muśnięcie, kolejną walkę, w którą po krótkiej chwili włączyły się również ich języki. Szukały drogi do wnętrza przeciwnika i robiły wszystko, by się tam dostać. Żadne z nich się przed tym nie broniło, ochoczo otwierali usta, tak by język drugiej osoby mógł się tam, jak najszybciej znaleźć, potem zamykali pocałunek, by nie pozwolić na jego wydostanie się. Chcieli zatrzymać język drugiej osoby, jak najdłużej się dało. W środku, we wnętrzu, gdzie nikt inny nie ma dostępu. Języki tańczyły w górę, w dół, ganiały się, krążyły wkoło, jakby się nawzajem badały, jakby chciały chłonąć każdy jeden milimetr i poznać wszystko to, co dotąd jeszcze było nieznane. Co prawda nie raz już się spotykały, ale za każdym razem było inaczej. I teraz również. Słodki smak pożądania, przenoszony przez język i wargi, rozprzestrzeniał się na całe ciało. Przyjemne dreszcze wstrząsały obojgiem. Kiedy języki już poznały swój obecny smak, przeniosły się na inne części twarzy partnera. Seeley z rozkoszą pieścił policzki, oczy i szyję tuż za uchem partnerki. Bones nie była mu dłużna, zaatakowała jego policzki, przygryzała ucho i wędrowała w dół, ku jego szyi. Oddech powoli zanikał i coraz trudniej było im łapać powietrze. Booth przyparł Brenn do ściany, zamknął ją w ramie swoich rąk i kontynuował pocałunki. Bones próbowała się wyrwać i przejąć inicjatywę, ale nie pozwolił jej na to. Zdominował całkowicie jej drobne ciało, nie była w stanie się poruszyć, a kiedy nawet jej się udawało, umiejętnie zamykał jej usta długim pocałunkiem, pozbawiającym oddechu i od razu się poddawała. Oboje ciężko oddychali, kiedy skończyli swój „pocałunek”. Brenn ułożyła głowę na jego ramieniu i próbowała odzyskać oddech. Chciała się również uratować przed upadkiem, nie była w stanie normalnie stać.
-Booth…- z ledwością szepnęła- Kocham cię, wiesz?
-Wiem- wydyszał- Ja ciebie też kocham…
-Wiesz może… darujmy sobie tą kolację, co? Mam ochotę na tą kąpiel, o której wspominałeś. Powiedziałeś, że pomoże mi ona się zrelaksować i odpocząć… Chyba potrzebuję tego teraz, po takim pocałunku…
-Zmęczona?
-I szczęśliwa. Masz nieziemski smak ust, mogłabym je całować cały czas, chłonąć każdy jeden milimetr ich powierzchni i poznawać każdego dnia na nowo. A twój język…- westchnęła- potrafi cuda.
-To samo miałem powiedzieć tobie. Wspaniale smakujesz. Twój język jest idealnym towarzyszem.
-Zgrały się, co?
-Zdecydowanie się zgrały. Lepiej trafić nie mogły.
-Są tylko dla siebie.
-Tylko dla siebie.
-I… co z tą kąpielą?- spytała wpatrując się w jego oczy. Widziała w nich pożądanie i bezgraniczne zaufanie.
-Napuszczę ciepłej wody i już możesz przychodzić
-Mam ochotę od razu tam z tobą pójść…
-Nie będę się sprzeciwiał… weź tylko ręcznik i chodź do mnie.
-Tak zrobię- pocałowała go jeszcze raz i podbiegła do szafy. Seeley w tym czasie poszedł do łazienki. Zdążył tylko odkręcić kran, kiedy poczuł na swoim brzuchu drobne dłonie partnerki, które go otoczyły. Po sekundzie czuł już jej całe ciało, przylegające do jego pleców
-Nie pomagasz mi w ten sposób, kochanie- powiedział ledwo się powstrzymując przed rzuceniem się na nią.
-Dlatego to robię…
-Nie chcesz kąpieli?
-Chcę… ale lubię się z tobą w ten sposób drażnić.
-Też cię kocham.
-Zrób tak, żeby woda była gorąca…
-Nie jest ci już wystarczająco ciepło?
-Jest, ale mam ochotę na gorącą kąpiel…
-Już jesteś gorąca.
-Miałeś pomóc mi się zrelaksować.
-I to zrobię. Poczekaj cierpliwie- minęło kilka minut i wanna była już pełna wody. Seeley podszedł do szafki, wyjął z niej olejki- O tak, ten jest twoim ulubionym- i nalał do wody. Dodał również trochę płynu do kąpieli, dzięki któremu wodę pokryła piana. Leśny zapach rozprzestrzenił się po całej łazience. Para z gorącej wody otuliła wszystkie lustra w pomieszczeniu, zrobiła się lekka mgła.
-Jak w bajce- powiedziała cicho Brenn- Czuję się, jakbym była w lesie, z dala od cywilizacji, jakbym była w zupełnie innym świecie.
-A to jeszcze nie koniec
-Co jeszcze może być piękniejszego?
-Przekonasz się, jak już się zanurzysz w tej cieplutkiej wodzie.
-Pomożesz mi?- zdjęła żakiet i stanęła naprzeciwko Seeleya.
-Masz na myśli pozbawienie cię tej koszuleczki?
-Tak.
-Z ogromną przyjemnością- ich gra zaczynała nabierać tempa i wcale nie chodziło tutaj o szybkość. Nakręcała się i kto wie, co może stać się potem. Seeley zrobił jeszcze jeden krok do przodu i znalazł się zaledwie kilka centymetrów od, teraz ciepłego, ciała partnerki. Delikatnie złapał końce koszulki i wolno unosił ją do góry, dopóki nie przeszła przez głowę i nie została całkowicie uwolniona. Jego oczom ukazał się piękny dekolt Brenn i delikatnie zarysowane piersi, które wciąż jeszcze były więzione w staniku, czerwonym, koronkowym staniku. Głęboko westchnął i walczył ze swoim pożądaniem. Teraz ważna była Tempe. Obiecał jej, że pomoże jej się odprężyć i zrelaksować, i właśnie to miał zamiar teraz zrobić. Łapczywie złapał powietrza.
-Co się dzieje agencie?- spytała niewinnie.
-Gorąco tutaj.
-Z tym też mi pomożesz?- zaczęła rozpinać guzik dżinsów, Seeley jednak wyprzedził ją i sam zajął się ich rozpinaniem.
-Oczywiście- powoli odpiął guzik, potem rozporek. Ułożył obie dłonie na jej biodrach i delikatnym ruchem zsuwał je z nóg Brenn. Robił wszystko delikatnie i wolno, bo chciał, by wiedziała, jak cenne i jak ważne jest dla niego jej ciało. Chciał by czuła, że może mu ufać w każdej kwestii i że to, iż pozwala mu teraz na takie rzeczy, nie będzie oznaczało, że wykorzysta sytuację, szybko wszystko z niej zerwie, by zobaczyć jej nagie ciało. Nie tak miało to wyglądać. Owszem, pragnął zobaczyć ją nagą, ale nie w taki sposób. Chciał, by to było czymś pięknym dla obojga. Bones oparła dłoń na jego barkach, kiedy kucał i powoli wyciągała nogi z nogawek spodni. Po chwili i one leżały już na podłodze, daleko od naszej pary. Brennan odwróciła się teraz tyłem do niego, uniosła włosy do góry
-Z tym też mi pan pomoże?- Seeley nie odpowiedział, tylko od razu skierował swoje ręce na zapięcie jej stanika, usta przybliżył do jej ucha
-Wiesz, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie?- szepnął zmysłowo.
-Jeśli ty tak uważasz…- również szeptała odchylając głowę tak, by mógł ustami błądzić po jej szyi.
-Ja to wiem…- jednym sprawnym ruchem rozpiął stanik. Ręce tym razem wylądowały na jej ramionach, skąd kierował się w dół rąk, zabierając przy okazji zbędny materiał. Zsunął stanik i odrzucił go na bok. Całował jej szyję. Tempe nie odwróciła się jednak do niego, doskonale wiedziała i czuła, co robi z nim ta „niewinna” gra, nie chciała jeszcze bardziej go torturować.
-Teraz agencie specjalny, czekam na moją niespodziankę…
-Nie potrzebuje pani pomocy z ostatnią częścią swojej garderoby?
-Z tą częścią sobie poradzę…
-Dobrze… jak pani sobie życzy- Booth niechętnie odwrócił się od Brenn i ponownie podszedł do szafki, Tempe w tym czasie pozbyła się ostatniego elementu ubrania i wskoczyła do wody.
-Resztę zostawię dla ciebie na potem…- szepnęła, ale tak by Seeley usłyszał. Uśmiechnął się- Nie możesz widzieć wszystkiego na raz.
-Chcę ci przypomnieć, kochanie- mówił majstrując coś na jednej z półek- że ty już widziałaś mnie nagiego.
-Pamiętam o tym. Masz piękne ciało, ale na zobaczenie mojego musisz jeszcze poczekać. Co ty tam kombinujesz?
-Zaraz zobaczysz. Połóż się i zamknij oczy- wykonała polecenie i po chwili usłyszała coś niesamowitego. Nie wiedziała, co się dzieje…
38 [M]
Nie wiedziała, jak Seeley to zrobił i kiedy.
-Booth, jak…?
-Ciii. Po prostu słuchaj…- szeptał- Nie otwieraj oczu, po prostu się wsłuchaj i odpręż.- z głośników, które nie wiadomo, gdzie dokładnie się znajdowały, miało się wrażenie, że są wszędzie, słychać było odgłosy natury. Śpiew różnych ptaków, kumkanie żab, szelest tańczących na wietrze liści, nawet cichutkie trzaski poruszanych drzew. Gdzieś w oddali słychać było, jak płynie strumyk, gdzieś indziej jakaś żabka wskoczyła do wody. Z różnych stron śpiewały różne ptaki. Kilka drzew dalej przebiegła sarna…
-Jesteśmy w lesie…- szepnęła. Widać było, jak napięcie po prostu znika z jej twarzy, a pojawia się odprężenie i radość.
-Tak, kochanie. Jesteśmy w lesie. Powiedz mi, co widzisz- usiadł na brzegu dużej wanny, schylił się nad Tempe i cały czas szeptał.
-Widzę bardzo dużo zieleni… Czuję zapach roślin, kwiatów, liści… Z prawej strony, kilka kroków ode mnie płynie niewielki strumyczek. Słońce odbija się w tafli wody. Wygląda, jak falujące lustro… Właśnie wskoczyła do niego maleńka żabka i jeszcze jedna… Nad moją głową śpiewają ptaki, kołyszą się drzewa, słyszę, jak się ruszają… O! Sarna!... Czuję ciepły, letni wiaterek, na swojej twarzy… muska moje policzki, delikatnie porusza moimi włosami… Słyszę przyrodę… Mam wrażenie, że stoję pośrodku dużego, pięknego, najpiękniejszego lasu, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam- Seeley wziął jej dłoń w swoją rękę- Jesteś ze mną, Seeley…
-Jak zawsze, kochanie jestem z tobą.
-Tu jest tak wspaniale… Jesteśmy tylko my dwoje i natura, nic więcej. Inny, bajkowy świat- wolno otworzyła oczy. Łazienkę wypełniała niewielka mgła powstała z pary unoszącej się nad wodą. Przestrzenny dźwięk sprawiał, że oboje czuli nad sobą i dookoła poruszające się drzewa, liście… wszystko było jak prawdziwe. Nie widzieli już łazienki w mieszkaniu. Oboje przenieśli się tam, gdzie teraz było im najlepiej, do krainy czarów.
-Pozwól, że teraz zajmę się twoim zmęczonym ciałem- powiedział sięgając po gąbkę i jakąś buteleczkę.
-Oddaję ci się całkowicie.
-Cieszę się, ze się nie buntujesz.
-Jak mogłabym się buntować w takiej pięknej chwili. Teraz może być już tylko lepiej…
-I tu masz rację- wycisnął biały, kremowy żel na miękką, błękitną gąbkę- Możesz…- nie musiał kończyć, bo Bones już siedziała w wannie i czekała na jego kolejny ruch. Seeley przyłożył gąbkę do jej pleców i zaczął je delikatnie masować. Każdy kawałek z taką samą dokładnością. Przesunął się na ramiona i rozpoczął masaż. Tempe nie mogła powstrzymać westchnień, które same wyrywały się z jej ust. Wiedział, że wszystko jest dobrze. Była zrelaksowana i szczęśliwa. Zapomniała o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Nawet jeśli tylko na tą krótką chwilę, ale zapomniała. Kiedy skończył masaż pleców, ramion i dekoltu, nie chciał schodzić niżej, wycisnął na rękę odrobinę szamponu i zajął się teraz masażem jej głowy. Poddała się temu całkowicie. Czuła, jak wszystko, co negatywne z niej ulatuje, spływa i ulatnia się gdzieś razem z parą wodną. Udało jej się zrelaksować, zdecydowanie jej się udało. Czuła się tak szczęśliwa, że nie potrafiła powstrzymać spływających po policzkach łez, mieszały się one z wodą skraplającą się na całym jej ciele, dlatego Seeley ich nie widział.
- Dziękuję ci, kochanie za tą podróż- powiedziała ze łzami w oczach- dziękuję, że stworzyłeś dla mnie zupełnie inny świat.
-Nie płacz- powiedział ocierając łezkę z jej policzka
-To ze szczęścia.
-Dla ciebie zrobię wszystko.
-Wszystko?
-Tak.
-Pocałuj mnie…- Booth oparł się jedną ręką na przeciwległej stronie wanny i nachylił jeszcze bardziej nad Tempe. Nieśmiało dotknął jej ust, jeden, drugi, trzeci raz, w końcu złączył ich usta w kolejnym pocałunku. Tempe wynurzyła obie ręce z wody, zarzuciła mu je na szyję i bliżej przyciągnęła. Pocałunek nie ustawał. Ogień pożądania rozpalał się na nowo, w gorącym, pięknym lesie. Przesunęła dłonie na jego plecy i w momencie, w którym poczuła, że Seeley chce poprawić ułożenie, przyciągnęła go do siebie jednym stanowczym ruchem, tak, że agent znalazł się na niej, w wannie. Woda plusnęła, zalewając część łazienki, ale czy to teraz było ważne? Usiadł na niej okrakiem i kontynuował atakowanie ust, ona przyciągała go jeszcze bliżej siebie. Czuła, jak jego męskość powoli zaczyna dawać o sobie znać. Był mokry, gorący i rozpalony do czerwoności z pożądania. Ona też. Kolejne pocałunki mieszały się z wodą, która chlapała podczas ich poruszania się i starania odnalezienia odpowiedniej, wygodnej pozycji. Czuli, że są na granicy. Powietrze zdało się zniknąć. Męskość Bootha powoli zaczynała odznaczać się na zamoczonych spodniach… w tym momencie oboje postanowili przerwać.
39.
-Bones…- szepnął patrząc się w jej błękitne oczy.
-Dlaczego przerwaliśmy?
-Wiesz, że jeśli to pociągniemy, może to zajść za daleko i stamtąd nie będzie już powrotu.
-Doskonale o tym wiem.
-Chcesz tego?
-Oczywiście, że chcę.
-Ja też. Pragnę cię od pierwszej chwili, w której cię ujrzałem.
-Ja ciebie też- chciała ponownie zaatakować jego usta, ale Seeley zrobił unik.
-Jeśli mamy tam zajść, to nie tutaj.
-Dlaczego? Tu jest idealnie, na łonie natury.
-Łono natury jest nie tylko tutaj. Poza tym chciałbym pokazać ci magię dochodzenia do tamtego miejsca, z którego nie ma już powrotu. Chciałbym ci pokazać, jak piękne może być wszystko przed, że nie tylko w trakcie i po dotarciu na szczyt jest cudownie. Nie chcę znaleźć się tam od razu, a tak się stanie, jak tu zostaniemy.
-Więc pójdźmy tą dłuższą drogą, twoją drogą… Pokaż mi jej piękno, jej magię…
-Wszystko ci pokażę…- pocałował ją, wstał i wyszedł z wanny. Chciał właśnie zdjąć mokre rzeczy, ale Tempe złapała go za ręce.
-Mi to wcale nie przeszkadza- szepnęła. Była już w cieniutkim, indyjskim szlafroku do kolan, pięknie podkreślającym jej sylwetkę i zgrabne, długie nogi. Niby zwykły szlafrok, ale ten był wyjątkowo dobrze skrojony i wyglądał na niej po prostu pięknie. Zawiązała go niedbale, tak, że dekolt był naprawdę bardzo wycięty i odwracał uwagę od pięknego wzoru, jaki namalowany był na materiale- Ja też jestem mokra, a przecież tych twoich ciuszków też się pozbędziemy.
-Masz rację kochanie. Teraz pozwól mi, że zaprowadzę cię nieznaną ścieżką w najpiękniejsze miejsce
-Na ziemi.
-Nie, nie na ziemi. Tego miejsca nigdzie nie znajdziesz, ono jest wysoko ponad nami, gdzieś bardzo daleko i będzie tylko nasze. Nikt nie będzie o nim wiedział, bo tylko my będziemy mogli tam dojść drogą, którą chcę cię poprowadzić.
-Za tobą pójdę wszędzie- mówiła ciężko oddychając. Czuła, jak jej ciało powoli zaczyna wariować, a na razie tylko widziała opięte, mokre ciuchy na ciele swojego ukochanego. Co stanie się dalej, jak Seeley zaprowadzi ją tą nieznaną ścieżką, gdzieś daleko, gdzie nikt inny nie był? Nie bała się szaleństwa, nie tego typu szaleństwa. Ufnie więc podążyła za nim. Booth ponownie tego wieczoru złączył ich usta. Uniósł ją i wziął na ręce, Tempe od razu oplotła go nogami i tak spleceni ruszyli w kierunku sypialni, wciąż złączeni ustami, które na nowo rozpoczynały swoją walkę. W sypialni Seeley postawił ją na podłodze, nie przerywając pocałunku. Łóżko stało zaścielone ciemno-niebieską pościelą. Na razie wszystko wyglądało na idealnie ułożone, poskładane i równe, ale nie wiedziało jeszcze, co będzie się działo za chwilę i że ten porządek, który teraz jest, już lada moment zostanie w brutalny sposób zakłócony, wręcz zniszczony.
-Musimy pozbyć się tego twojego ubranka- mówiła Bones wolno przesuwając rękoma po ciele Bootha. Złapała końce przemoczonej koszulki i ją zdjęła. Jej dłonie rozpoczęły niewinną wędrówkę po nagim i wilgotnym torsie partnera. badała go z dokładnością, każdy jeden jego mięsień. Jego ciało było naprężone. Seeley sięgnął do jej szlafroka, ale powstrzymała go, przed jego zdjęciem.
-Jeszcze nie teraz, Seeley- specjalnie użyła jego imienia- Jeszcze chwilkę, najpierw ja pozbawię cię garderoby.
-Czy przypadkiem to nie ja miałem panią poprowadzić tą drogą?- spytał szeptem.
-Owszem i pozwolę panu na to, jak skończę z tym- ułożyła jego ręce wzdłuż tułowia, a swoje skierowała na guziki jeansów- Najpierw uwolnię pana z tego… Widzę, że spodnie stały się lekko niewygodne- miała rację. Spodnie z każdą chwilą robiły się coraz bardziej ciasne. Tempe odpięła guzik, zamek, i wolno zsunęła spodnie na podłogę, uwalniając tym samym więzioną męskość Bootha- Tak lepiej, co?- spytała niewinnie, spoglądając w jego oczy.
-Zdecydowanie lepiej- powiedział bliski szaleństwa. Brenn oczywiście nie omieszkała, nie dotknąć przez przypadek jego męskości.- Czy teraz to ja mogę się tobą zająć?- spytał.
-Jeszcze jedna zbędna rzecz została…- ponownie skierowała ręce na biodra partnera. zahaczyła kciukami o brzegi bokserek, rozciągała je i puszczała, tak, jakby zastanawiała się, czy ma je zdjąć.
-Dlaczego najpierw ja?
-Bo ja już widziałam twoje nagie ciało, a ty mojego jeszcze nie. Chcę trochę się z tobą pobawić.
-A więc robisz to specjalnie. Wiesz, widzisz, co się ze mną dzieje, jak jesteś tak blisko.
-Doskonale widzę- ręka zjechała na jego męskość- Doskonale, Seeley- lekko ją ścisnęła. Booth wydał z siebie zgłuszony jęk.
-Kiedyś mnie zabijesz.
-Nigdy tego nie zrobię, ale mogę zrobić to…- co raz, na zmianę rozluźniała i zacieśniała uścisk, widząc, że tym samym sprawia mu ogromną przyjemność i doprowadza go powoli do obłędu.
-To ja miałem być twoim przewodnikiem- szeptał.
-I będziesz, w odpowiednim czasie. Teraz pozwól, że…- nie dokończyła, tylko wpiła się w jego usta, jej dłonie powędrowały teraz w górę, przez klatkę piersiową aż do szyi, by w końcu móc wpleść się w jego, wciąż mokre włosy. Ręce Seeleya znalazły swoje miejsce na pasie Brennan, przyciągnął ją bliżej siebie. Poddali się temu połączeniu całkowicie. Ich usta i języki ponownie szalały, doprowadzając się wzajemnie do obłędu.
Teraz, kiedy walczyły, Tempe „uciekła” i kierowała swoje pocałunki niżej. Kciuki ponownie zahaczyły o materiał bokserek i tak schodząc z pocałunkami, ręce powoli zabierały niewygodne odzienie. W końcu i ono wylądowało na podłodze, a jej oczom ukazał się Booth w całej swej okazałości.
-Takim cię zapamiętałam- szepnęła Tempe, wracając do jego ust.
-Pozwolisz, że teraz ja się tobą zajmę?- zapytał.
-Teraz oddaję się tobie całkowicie- rozłożyła ręce na bok. Seeley nie czekał na kolejny gest. Złapał ją w pasie i odwrócił plecami do siebie, mocno ją przy tym przytulając.
-Teraz ja się z tobą pobawię, kochanie… Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że wyruszasz ze mną w tą podróż- mówił kierując dłonie do paska szlafroku. Usta znajdowały się teraz tuż za jej uchem. Czuła na sobie jego oddech, który delikatnie łaskotał szyję. Nie odpowiadała. Odchyliła głowę do tyłu, kładąc ją na jego ramieniu. Seeley rozwiązał właśnie pasek szlafroka i wolno go upuścił. Jedna z jego dłoni od razu powędrowała pod materiał i z łatwością znalazła pierś antropolog, przesuwając się od dołu, przez brzuch, ku górze, by w końcu znaleźć się na niej. Lekko ją złapał i teraz on zaczął drażnić się z Tempe. Nic nie mówiła, słyszał tylko jej ciche westchnienia za każdym razem, kiedy zacieśniał uścisk. Druga ręka powoli, okrężnymi ruchami zsuwała się w dół, by w końcu odnaleźć jej rozpaloną z pożądania kobiecość. Na początku tylko się z nią drażnił, nie chciał tego przyspieszać, na następny krok jeszcze jest czas. Tempe ponownie westchnęła, czuła jego ciepło, jego pożądanie i zapragnęła poczuć go jeszcze bliżej.
-Booth…- szepnęła.
-Musisz poczekać, Bones. Obiecałem, że zabiorę cię do miejsca, z którego nie ma powrotu, do miejsca, gdzie nikt nie ma dostępu, że pokaże ci, jak przyjemna może być sama wędrówka i dochodzenie do niego. Pozwól mi dotrzymać tej obietnicy- również szeptał.
-Tak bardzo cię pragnę.
-Wiem, ja ciebie też, dlatego będziesz mogła zobaczyć, jak przyjemne może być wszystko to, co jest przed.
-Ufam ci…- Seeley chwycił za brzegi szlafroka i wolno zaczął go zdejmować z ciała Tempe. Ubranie osunęło się na podłogę, ale Booth postanowił, że jeszcze przez chwilę będzie oglądał nagie ciało antropolog tylko palcami. Jego ręce ponownie przesunęły się na jej piersi i bardzo dobrze się nimi zajęły. Brennan tylko bardziej odchyliła głowę do tyłu i mocniej przylgnęła do niego plecami. To był dla nich magiczny moment, właśnie to, co działo się teraz, to, że mogą poznawać swoje ciała jeszcze bez łączenia ich w jedno. Seeley miał rację, wszystko, co przed też może być bardzo przyjemne. Wspaniała podróż, która wiemy, jak się skończy, trwała. Brennan położyła swoje dłonie na rękach Bootha, oboje wdychali swój zapach i szukali ustami odpowiedniego miejsca na ciele partnera, którym mogłyby się troskliwie zająć. Jego ręce wciąż opiekowały się jej ciałem. W końcu, Tempe wyrwała się z uścisku, odwróciła przodem do niego i zaatakowała jego usta. Teraz dłonie Bootha rozpoczęły wędrówkę po plecach antropolog. Usta po chwili zaczęły schodzić niżej, przez szyję, ramiona, obojczyki, docierając do piersi Bones.
-Jesteś… taka… piękna…- mówił między jednym pocałunkiem, a drugim. Kiedy Seeley schodził ustami po jej brzuchu w dół, Tempe nachyliła się i wtuliła w jego plecy, pieszcząc je ustami. Kiedy jego usta dotykały jej kobiecości, poczuł, jak przechodzi przez nią dreszcz i wiedział, ze sprawia jej to przyjemność, dlatego zatrzymał się tam na dłużej. Musiała się go przytrzymać, bo rozkosz, jaką odczuwała, sprawiała, że miękły jej nogi i ciężko było się na nich utrzymać. Booth widząc, że jego ukochana ledwo stoi, wrócił do jej ust, objął ją i uniósł do góry. Bones automatycznie oplotła go nogami. Podszedł do łóżka i delikatnie ułożył ją na miękkich poduszkach. Sam ułożył się na niej, ale tak by swoją męskością nie dotykać jej najwrażliwszego miejsca.
-Booth…- szepnęła, unosząc biodra.
-Cierpliwości, kochanie. Jeszcze za wcześnie. Dopiero rozpoczęliśmy naszą podróż- powiedział niskim głosem.
-Ale ja chcę cię poczuć… tam…
-Będziesz musiała jeszcze na to poczekać- powiedział ponownie łącząc ich usta. Wargi i języki na nowo rozpoczęły swój taniec.
Seeley podniósł na chwilę głowę, chcąc spojrzeć na swoją Bones. Widział, jak jej piersi unoszą się i opadają, podczas płytkiego oddechu, widział na szyi, jak szybki jest jej puls. Obserwował jej ciało z dokładnością, chłonął jej piękno i sycił się nim. Chwilę potem ponownie „rzucili” się na siebie i wirowali w tańcu, na łóżku. Raz Bones była na górze, raz Booth. Ich ciała płonęły jasnym blaskiem, powietrza brakowało, jeszcze chwila i nie będzie go wcale. W końcu Booth „pokonał” Brennan, złapał jej nadgarstki i rozłożył ręce.
-Mam dla ciebie coś jeszcze- szepnął do jej ucha, lekko je przygryzając. Ręką sięgnął po małe piórko, które pojawiło się na poduszce. Wziął je, trzymając teraz obie ręce Tempe nad jej głową i zaczął delikatnie muskać jej skórę. Najpierw piórko muskało policzki, powieki, potem szyję, obojczyki, dekolt… Zatoczył kilka razy koła, wokół jej piersi, zjechał niżej, na brzuch… Bones wiła się pod wpływem tego nowego doznania. Przywarł ustami do jej ust, a ręką z piórkiem wędrował niżej, ku jej kobiecości, by po chwili przejść na wewnętrzną stronę ud. Tempe była na skraju wytrzymałości. Wtedy puścił jej ręce, które od razu znalazły się na jego plecach, przyciągając go bliżej i wędrując ku jego pośladkom. Seeley odłożył piórko. Jego jedna ręka zajęła się obiema piersiami. Na zmianę ściskał i unosił jedną z nich, po chwili drugą. Druga ręka wylądowała na jej biodrach i przesuwała się na wewnętrzną stronę ud. Po chwili jego palce znalazły się w jej wnętrzu. Brenn jęknęła. Widział, jak zalewa ją rumieniec i rozkosz. Zaczął delikatnie poruszać palcami, poczuł, że jest gotowa. Czuł, że właśnie przeszła ją pierwsza fala orgazmu. Czując to, nie pozwolił jej na jęk. Wyprzedził ją i zdusił go pocałunkiem. Teraz dzielili tą rozkosz wspólnie. Wilgotne wnętrze Bones coraz bardziej domagało się pełnej bliskości. Oboje czuli, że zbliżają się do swojego celu, do miejsca, z którego nie ma powrotu.
Booth zostawił w spokoju kobiecość Brennan i przeniósł się na jej twarz, dotykając ust, powiek, policzków, potem ponownie obsypując ją pocałunkami. Znowu dzielili razem nowe doznanie. Obje czuli smak Tempe, wymieniając się nim swoimi ustami. Nadszedł czas na Bones, która skierowała swoje dłonie na jego męskość. Jej ręka poruszała się to w górę, to w dół, sprawiając mu ogromną przyjemność. Usta nadal mieli złączone. Chcieli, by ich jęki wymieniały się wewnętrznie, w nich, by oboje mogli je czuć.
Stymulacje i zabawy obojgu sprawiały niezmierną przyjemność, czuli, że są coraz bliżej i jeśli czegoś z tym nie zrobią, ogarnie ich szaleństwo, którego nie da się zatrzymać. Doszli do momentu, w którym nawet silna wola i chęć przedłużenia podróży na nic się nie zdają. Ich ciała się buntują, coraz bardziej je do siebie ciągnie, ich największym pragnieniem było zlać się w jedno i razem tańczyć do utraty tchu, do straty wszystkich sił i złamania praw, rządzących fizyką. Oba ciała podświadomie się przyciągały, jakaś siła zbliżała je, by w końcu osiągnąć swój cel.
Seeley czuł, że są już na progu tego miejsca, o którym wcześniej opowiadał Temperance, że żadne z nich dłużej nie wytrzyma, dlatego zdecydował się na następny ruch. Upewnił się, że Bones leży wygodnie, nie żeby miało to teraz dla niej znaczenie, ale agent chciał jeszcze przeciągnąć tą chwilę, by to, co miało nastąpić, było czymś najpiękniejszym na świecie, by było czymś, czego jego ukochana jeszcze nigdy nie czuła.
Ułożył się na niej…
-Kocham cię- szepnął i razem z tymi słowami delikatnie i stanowczo zanurzył się w jej wnętrzu. Bones wydała z siebie cichy jęk, z ledwością wyszeptała
-Kocham cię…- przyciągnęła go jeszcze bliżej, trzymając jego biodra. Seeley powoli wchodził w nią głębiej. Oboje zaczęli się poruszać. Z każdą chwilą ruchy stawały się gwałtowniejsze i przyspieszały. Pchnięcia były coraz mocniejsze i głębsze. Booth dotarł do tego najskrytszego zakamarka wnętrza Brennan, co spowodowało głośny jęk partnerki. Oddechy były coraz płytsze i łapczywe. Zdawało się, że właśnie w tym momencie nie było już powietrza. Chcąc je uzupełnić, złączyli usta i wymieniali się nim. Dzielili się wszystkim, co posiadali.
Pościel, która na samym początku, była ładnie ułożona, teraz nie przypominała niczego konkretnego, nie kojarzyła się z żadnym znanym kształtem, ogarnął ją chaos, a para pogrążyła się w szaleństwie. Brennan starała się przyciągnąć Bootha, by był jeszcze bliżej, chciała by zlali się w jedno ciało, nie tylko nim byli i naprawdę to czuła, choć wiedziała, że z antropologicznego punktu widzenia, nie jest możliwe, by dwa ciała zajmowały tą samą przestrzeń. Jednak to był moment, w którym nie miała najmniejszego zamiaru się nad tym zastanawiać. Czuła, że za chwilę będą jednym ciałem, jedną duszą, jednym istnieniem, jedną miłością i sercem.
Ruchy coraz bardziej przybierały na sile, pchnięcia stawały się jeszcze mocniejsze. Zbliżali się, dzieliły ich zaledwie sekundy od dotarcia do celu. Już doszli do drzwi, za którymi jest to cudowne miejsce, gdzie żadna inna istota nigdy nie będzie miała dostępu, bo jest ono tylko ich.
Seeley, czując, że zaraz dojdą do spełniania, szepnął Tempe do ucha
-Chcę byś to poczuła… Chcę, byś usłyszała swój krzyk, swój krzyk we mnie…
-Seeley…- wyszeptała i wygięła się w łuk. Czuła, że ciało przejęło nad nią kontrolę. Nadszedł czas na ostatnie, najmocniejsze pchnięcie, to najważniejsze i krzyk.
Booth równo z pchnięciem zamknął usta Bones pocałunkiem, wiedział bowiem, iż nie zdoła powstrzymać krzyku. Zamknął go w ich ustach, bo tak, jak powiedział, chciał by słyszała swój krzyk w nim.
Ostatnie pchnięcie… Drzwi oddzielające ich od wspaniałej krainy, w której dzieją się cuda, zostały sforsowane. Brenn krzyknęła wewnątrz Bootha. Oboje jęknęli. Słyszeli swoje krzyki wewnątrz siebie. To było niezwykłe uczucie, którego Bones nigdy wcześniej nie znała- byli jednym ciałem, które zgodnie krzyczy. Fala rozkoszy zalała złączone ciało, które wygięło się, jak struna. Booth oddał ukochanej część siebie, podarował jej wszystko, co miał w sobie… Bones czuła, jak jego cząstka zalewa jej całe wnętrze i ciało. Była nim, on było nią- byli jednym.
Kiedy największa fala rozkoszy przeszła, zwolnili tempo, ale wciąż razem się poruszali, wciąż Booth był w Bones, wciąż Bones była w Boothie.
Rozłączyli swoje usta, by uzupełnić zapasy powietrza. Booth odgarnął mokre, spocone włosy Brenn z jej twarzy i wpatrywała się teraz w niego, swoimi dużymi, niebieskimi oczami, w których widział niezmierzone szczęście, ogień rozkoszy i potężną miłość.
Oboje byli spoceni, wyczerpani, ale szczęście, które temu towarzyszyło, nie mogło się równać z niczym innym. Byli w tym miejscu, do którego zmierzali. Ich podróż osiągnęła swój cel. Nie zakończyła się, bo tak naprawdę to wszystko jest dopiero początkiem. Początkiem ich życia. Kto wie, czy jednego? Może ta noc będzie miała swoje konsekwencje. Tylko, czy to przyniesie im szczęście, tak, jak myślą? Kto wie, czy ten początek, będzie zapowiedzią szczęścia, czy może jednak nie… może to, co teraz wydaje się piękne, przybierze zupełnie inną formę…
Teraz jednak byli najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi. Zmęczeni, spoceni, zadowoleni… i tylko to się liczyło.
40.
Czy taka noc może mieć swoje konsekwencje w przyszłości, czy będzie ona punktem odbicia dla kolejnych wydarzeń, które czekają na swoją kolej, które dostają rolę do odegrania? Każdy człowiek ponosi konsekwencję swoich czynów, nieważne czy są one dobre, czy złe, zawsze w końcu się pojawiają. Ale tego, czy ta cudowna noc, będzie miała swoje konsekwencje, nie dowiemy się od razu. Do tego potrzeba trochę czasu. Następstwa tej historii na pewno jakieś będą, ale jakie? Tego nie wiedzą nawet nasi bohaterowie.
Zmęczeni miłosnym uniesieniem, wtuleni w swoje ramiona, zasnęli. Dzisiejszy dzień był dla nich bardzo ciężki, więc sen był najlepszą rzeczą, jaka mogła ich teraz spotkać. Kto wie, czy to nie jedna z ostatnich chwil, w której mogą w pełni czuć się szczęśliwi… Kto wie, czy nie jest to spokój zapowiadający kolejne wydarzenia, które na nich czekają od dnia, w którym wyznali sobie miłość. Coś się czai i tylko czeka na odpowiedni moment. Czasami szczęście, nawet jeśli wyraźnie odczuwalne i realne, może okazać się zwykłym złudzeniem, w które po prostu chcemy wierzyć, w którym chcemy się zatracić i nie zwracamy uwagi na wszystko to, co jest dookoła, nie patrzymy na znaki, które mówią nam, że to szczęście nie jest prawdziwe, że w końcu się ulotni, okaże się odbiciem w lustrze, które ktoś niezdarnie próbował posklejać, tworząc złudę idealnej całości. Tak czasami jest i nikt nic na to nie poradzi, że ludzie czasami chcą się oszukiwać i nie słuchać wewnętrznego głosu, który podpowiada im, by byli czujni i przygotowali się na nieprzyjemne zdarzenia. Ale czy tak jest, czy tak będzie w przypadku naszej pary? Nie wiemy tego i nie dowiemy się, jeśli nie podążymy za nimi. Nawet jeśli się obawiamy, musimy przewrócić kartkę tego czarnego scenariusza i zobaczyć, co stanie się dalej. Jednakże drodzy czytelnicy, musimy mieć tą świadomość, że nie wszystko zawsze będzie piękne i kolorowe, bo przecież w życiu nigdy tak nie jest. Przez chwilę jest pięknie, obraz jest kolorowy i patrząc na niego, uśmiechamy się, ale z kolejnym krokiem, z kolejnym ruchem, z każdą kolejną przewróconą kartką może się on diametralnie zmienić i my musimy być na to przygotowani. Każdy krok jest nowym ryzykiem, każdy krok do czegoś nas prowadzi. Tak więc, jeśli jesteśmy gotowi na podążanie za bohaterami, gdziekolwiek by nie doszli, jak trudna droga by się im nie trafiła, możemy wrócić do naszej historii.
Ta noc była wyjątkowo spokojna. Dwoje ludzi stało się jednością, między dwoma ciałami wydarzył się cud i stało się jeszcze coś. Tym razem jest pięknie. Koszmary też nie mogą ich nawiedzać, skoro oboje czują się szczęśliwi. Zostawili za sobą trud dnia, strach i niebezpieczeństwo. Teraz liczyła się druga osoba, jej kochane ramiona i ciepło bijące od ciała. Piękna, gwieździsta noc.
Jak mówiliśmy wcześniej, szczęście czasami jest złudne, czasami jest też ulotne, tak było i tym razem. Noc się skończyła, słońce wzeszło i obudziło panią antropolog. Szczęście nocy się skończyło, uleciało wraz z księżycem, chowającym się na okres dnia. To szczęście może i zniknęło, ale jego uczucie, jego obecność pozostała. Nie może być inaczej, kiedy ma się obok siebie najukochańszą osobę, dla której zrobiłoby się wszystko.
Ciepłe promienie obudziły Temperance Brennan. Jak tylko otworzyła oczy, ujrzała uśmiech swojego partnera i jego szczęśliwą twarz. To nie pozwoliło jej się nie uśmiechnąć. Pocałowała go w policzek, delikatnie, tak by go nie obudzić, wydostała się z jego objęć i wstała. Wskoczyła w szlafrok, spojrzała jeszcze raz na jego dobrze zbudowaną sylwetkę, odznaczającą się pod cienką kołdrą i wyszła do kuchni. Tam, z uśmiechem na twarzy przygotowała śniadanie i kawę dla Bootha. Myślała, że podczas jej przygotowań, śpioch zdąży się obudzić, ale jak weszła z powrotem do sypialni, zobaczyła, że jednak tym razem śpioch postanowił pozostać śpiochem i spał w najlepsze. Nie chcąc go budzić, postawiła tacę na stoliku nocnym i cicho wyszła z pokoju. Kroki swoje skierowała do łazienki.
Bootha obudził odgłos płynącej wody i zapach świeżo zaparzonej kawy, stojącej niedaleko jego głowy. Otworzywszy oczy, ujrzał przepysznie wyglądające śniadanie, zrobione specjalnie dla niego, przez ukochaną kobietę. Wstał, wskoczył w bokserki, ale nie zabrał się za śniadanie, tylko poszedł do łazienki.
-Trudno będę pił zimną kawę, ale wolę moją ukochaną i zimną kawę niż samą gorącą, piękne pachnącą kawę- powiedział do siebie z łobuzerskim uśmieszkiem.
Nie pukając, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
-Można?- spytał z uśmiechem.
-Zapraszam, agencie- powiedziała Brennan, siedząc już w wannie. Boothowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Otrzymawszy zaproszenie, zrzucił bokserki i wszedł do wanny.
-Mam wrażenie, że coś podobnego się już kiedy wydarzyło- powiedział układając Bones na swojej klatce piersiowej.
-Może masz na myśli wczorajszą noc- powiedziała, opierając się o niego i kładąc głowę na jego ramionach.
-Tak, to bardzo możliwe. Wiesz, jak to się wczoraj skończyło, prawda?
-Nie wiem, czy pamiętam…
-Czy życzysz sobie, żebym ci przypomniał choć część tego, co było wczoraj?- mówił przesuwając dłoń na piersi Bones.
-Tak.
-Z miłą chęcią, kochanie…- szepnął zmysłowym głosem. I tak, w tym momencie kąpiel poszła w zapomnienie, bo to ciało, które wczoraj było jednym, znowu zapragnęło poczuć się tak, jak w nocy. Znowu powrócił ogień pożądania i nic innego poza rozpoczęciem tańca, nie można było zrobić.
-Zachlapiemy całą łazienkę- powiedziała Brennan na skraju wytrzymałości. Rzeczywiście, ich gwałtowny, szalony taniec powodował, że woda, która jeszcze przed chwilą była w wannie, teraz w większości znajdowała się na podłodze i wszystkim tym, co było w pobliżu.
-Kto by się teraz tym przejmował, kochanie- mówił Booth, mocniej napierając na Tempe.
Kiedy kolejny cud się wydarzył, wody w wannie praktycznie już nie było, była wszędzie tylko nie tam, gdzie być powinna, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Czuli się spełnieni i szczęśliwi, i choć po kilku minutach czuli, że pożądanie wraca, zdecydowali się zakończyć „kąpiel”. Gdyby mogli, zostaliby tam dłużej, ale czekała na nich praca, a jej zaniedbać nie mogą, nie mogą pozwolić, by przestępcy bezkarnie chodzili sobie po ulicach. Teraz, kiedy już wiedzą, że należą do siebie, na kolejne zbliżenia znajdzie się inna, odpowiedniejsza pora. Niechętnie, bo niechętnie, wyszli z wanny i zaczęli się szykować do pracy. Przed tym jednak musieli doprowadzić łazienkę do porządku. Woda była wszędzie.
Nie zabrakło śmiechu, pocałunków i delikatnych muśnięć ciała partnera.
Potem zjedli śniadanie, wypili, już zimną kawę, wyszykowali się i wyjechali do Jeffersonian.
Po dotarciu do Instytutu, udali się do gabinetu Brennan. Już chcieli się pożegnać [Booth miał wrócić do siedziby FBI], gdy weszła do nich Cam.
-Cześć- powiedziała od razu.
-Cześć, Cam- odpowiedzieli razem.
-Mam dla was wieści odnośnie tego mężczyzny, którego wczoraj zatrzymano przed Jeffersonian. Właśnie miałam telefon z FBI…
NORMALNIE DECH MI ZAPARŁO... COŚ NIESAMOWITEGO CZYTAJĄC TWOJE OPOWIADANIA MAM WRAŻENIE JAK BYM STAŁA OBOK I WSZYSTKIEMU SIĘ PRZYGLĄDAŁA TO PO PROSTU MAJSTERSZTYK CZEKAM Z NIECIERPLIWIENIEM NA NASTĘPNE CZĘŚCI
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się podoba. Dziękuję bardzo:):):)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że cedek niedługo sie pojawi, pracuję nad nim:)
Pozdrawiam:)
Zgadzam się z gabi48 no po prostu coś niesamowitego. Ja też pisze takie opowiadania ale narazie w zeszycie ;P moje opowiadania to nic w poruwnianiu z twoim ;) Genialne.
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowita, podziwiam Cię. Przez chwilę chociaż przez chwilę pojawił mi sie uśmiech na twarzy. Jak to czytałam nic wokół mnie nie interesowało. Coś pięknego. Gratulacje.
OdpowiedzUsuńDziękuuuję:*:*:*
OdpowiedzUsuńNawet nie wiecie, jak się cieszę, że się Wam podoba. Wasze słowa to najlepsza nagroda dla mnie:)
Buziaki:*