Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

niedziela, 22 sierpnia 2010

CZARNY SCENARIUSZ [21-30/?]

21.

Leżała skulona w niebieskiej pościeli… Czuła, jak kolejne łzy moczą niewielką poduszkę, na której spoczywała jej głowa.
-Nie potrafię dalej żyć…- szlochała- Jak? Jak Booth? Powiedz mi… Ty byłeś jedyną osobą, dla której chciałam budzić się każdego ranka… Ty nadałeś mojemu życiu sens… A teraz? Teraz już go nie mam, bo nie mam ciebie… Wiem, że to niemożliwe… antropologicznie, ale… tak bardzo chciałabym cofnąć czas… Tak bardzo chciałabym, żeby to co się stało okazało się tylko koszmarem sennym…
chciałabym móc powiedzieć ci, co czuję i więcej się nie bać… Dlaczego antropologia nie może choć raz być irracjonalna i nie pozwoli mi wierzyć, że czas można cofnąć? Ten jeden raz…- Angela stała w drzwiach i ze łzami w oczach przypatrywała się przyjaciółce, teraz takiej słabej, bezbronnej i zagubionej. Słuchała jej słów i czuła, jak pęka jej serce. Nie wiedziała, co jeszcze może zrobić. „Tylko pojawienie się Bootha mogłoby pomóc jej wrócić do życia…” myślała załamana. Jakkolwiek wierzyła w cuda, ale wiedziała, że ten jeden cud nigdy się nie spełni, ten jeden maleńki cud, który mógłby uratować jej przyjaciółkę, nigdy się nie spełni… bo Booth nie żyje, a zmarłych nie da się wskrzesić. Nawet nauka, technika, cuda- nic teraz nie pomoże. Po prostu nic… i to bolało najbardziej.
-Booth…- Bren powtarzała jego imię- Kocham cię… Booth…- nie wiedziała, że Angela stoi w drzwiach, jej oczy były przepełnione łzami, nie widziała nic.

To był ostatni obraz jaki pamiętała… Kolejne dni po prostu zniknęły…
Nagle znalazła się sama na ulicy. Na niebie świeciło słońce, a ona po prostu szła. Nie wiedziała dokąd zmierza, co chce zrobić, ani po co tak właściwie idzie… po prostu szła, nogi same ją niosły. O niczym nie myślała, to nie zmieniało się od kilku dni. w głowie miała zupełną pustkę, tak jak w nieistniejącym od tamtego dnia, kiedy zginął Seeley, sercu… Serce stało się dla niej ponownie zwykłym mięśniem, mającym za zadanie tylko przytrzymywać ją przy życiu.
Szła nie patrząc na nic. Nie oglądała się nawet na boki przechodząc przez ulicę, co o mały włos nie skończyło się tragicznie. Jeden z samochodów zahamował z piskiem opon tuż przed nią, jednak ona niewzruszona szła dalej. Nie zwróciła nawet uwagi na kierowcę, który wściekły wyskoczył z pojazdu i rzucał w nią obelgami. Co to miało teraz za znaczenie? Nic nie miało znaczenia.
Przechodząc koło Royal Dinner spojrzała tylko przez szybę na stolik, przy którym zawsze siedziała z Boothem… siedziała, już nigdy nie będzie siedzieć… już nigdy… 
Swoje kroki skierowała do parku, w którym kiedyś bawili się razem z Parkerem… Wszystkie miejsca przypominały jej o dawnym życiu, które straciła. Wszystko kojarzyło jej się z jej ukochanym Seeley’em. Wszystko!
Nie wiedząc, gdzie pójść dalej, zatrzymała się na chwilę przy jednym z drzew. Dookoła nie było nikogo. Głucha pustka, wszyscy zapewne siedzieli w pracy. Stała i zastanawiała się, co powinna zrobić… Przed jej oczami ponownie pojawił się tak upragniony widok czekoladowych oczu Bootha. Zamknęła powieki, chciała zatrzymać ten obraz najdłużej jak się da. Przez tą chwilę mogła znowu zatracić się w jego ciepłym, przepełnionym miłością spojrzeniu. Po raz pierwszy poczuła się dobrze zatracając się w myślach i obrazie… ale i to szybko zostało jej odebrane. Ktoś brutalnie oderwał ją od marzeń… Poczuła tylko dotyk zimnego metalu na swojej skroni. Doskonale wiedziała, co to oznacza. Otworzyła oczy i usłyszała męski głos
-Nie odwracaj się!- krzyknął i mocniej przycisnął broń.
-Czego ode mnie chcesz?- spytała spokojnym, beznamiętnym głosem.
-Nic wielkiego. Chcę tylko twojego życia, nic więcej. Nie próbuj tylko krzyczeć, ani uciekać, bo będę musiał strzelić.
-To dlaczego tego nie zrobisz?
-Co?- to pytanie widocznie go zaskoczyło.
-Strzelaj… mojego życia i tak już nie ma.. Nie zależy mi… Możesz mnie zabić. Nie ma już nikogo, kto by po mnie płakał… No dalej! Czemu zwlekasz? Jak próbujesz mnie tylko nastraszyć, to daruj sobie, bo naprawdę mam to gdzieś! Strzelaj!
-Nie sądziłem, że tak łatwo mi pójdzie…- powiedział.
„Seeley idę do ciebie…” pomyślała i zamknęła oczy. Następną rzeczą jaką słyszała był szczęk odbezpieczanej broni…


22.

Następną rzeczą jaką usłyszała był szczęk odbezpieczanej broni i…  zanim padł strzał otworzyła oczy. Przywitała ją dziwna jasność. Chwilę trwało zanim jej wzrok się do niej przyzwyczaił. To, co zobaczyła bardzo ją zdziwiło… Bordowa pościel, uchylone okno, zza którego wpadały do pokoju promienie słoneczne, telefon, z migającą czerwoną lampką, która sugerowała, ze ktoś próbował się do niej dodzwonić… Spojrzała na siebie, na zegarek… 2 po południu.
-Co ja tutaj robię?- zapytała siebie- Czy ja nie żyję? To tak wygląda śmierć?- nie mogła skojarzyć co się dzieje. Dlatego tutaj jest? Dlaczego to pomieszczenie wygląda tak dziwnie znajomo?- Znajomo… Przecież to moje mieszkanie… Nie rozumiem…- wstała z łóżka i poszła do kuchni. Na ścianie wisiał kalendarz, spojrzała na niego- Zaraz przecież… Ten dzień już był… Kolacja… Z Boothem…. Tego dnia przecież zginął Seeley, chyba że… To niemożliwe- pobiegła z powrotem do sypialni, wcisnęła guzik i włączyła się automatyczna sekretarka. Usłyszała głos… Cam
-Dr Brennan, tu Cam, nie ma cię w pracy, więc domyśliłam się, że odsypiasz wczorajszą nieprzespaną noc i pracę nad grobem. Powinnaś wziąć sobie dzień wolnego. Nie martw się niczym, wszyscy sobie tutaj poradzimy. Odpoczywaj i wracaj, jak się wyśpisz, ale… dopiero jutro.  Hodginsa też wysłałam do domu. Nie martw się o nic. Do zobaczenia jutro. Pa.
-Ja chyba śnię- powiedziała po sygnale kończącym wiadomość- Z antropologicznego punktu widzenia czasu nie można cofnąć, a jednak… jednak czas się cofnął… Tym razem antropologia poszła na ugodę? Zaraz… Czy mi się to wszystko śniło? Czy… Jeśli tak… to znaczy, że…- mówiła powoli- że… Booth żyje… To znaczy, że… mam szansę mu powiedzieć, że… los dał nam drugą szansę… jeśli on też czuje to samo to… Muszę powiedzieć mu jak najszybciej. Nie chcę żeby ten czarny scenariusz z mojego snu się spełnił. Nigdy na to nie pozwolę. Już wiem, jak bym się czuła, gdyby go zabrakło w moim życiu, nie mogę na to pozwolić. Nie mogę!- szybko pobiegła do łazienki. Już dokładnie wiedziała, co ma zrobić ze swoim życiem. Już się nie bała. Nie bała się miłości. Teraz bardziej bała się, że może nie zdążyć mu powiedzieć co czuje, że przez to zostanie kiedyś sama i nigdy nie pozna tej miłości, której chce ją nauczyć Seeley.
Prysznic nigdy nie trwał tak krótko. Wybiegła z łazienki
-Jak dobrze, że to był tylko sen- powiedziała uśmiechając się do siebie- To tak jakby cofnął się czas… Nie obchodzi mnie, że to niemożliwe, ważne, że się stało. Nigdy więcej nie chcę się czuć tak jak w tym śnie. Nigdy więcej!- krzyknęła łapiąc torebkę i wybiegając z domu.

Dzień był naprawdę piękny, więc postanowiła, ze jednak nie będzie wsiadać do samochodu, tylko się przejdzie do siedziby FBI i wyciągnie Bootha na jakiś lunch. Poza tym musiała sobie jakoś poukładać w głowie wszystko to, co chciała mu powiedzieć. Nie stchórzyła. Nie! W tej chwili doskonale wiedziała, co czuje, wiedziała, że tylko jego kocha i musi mu to w końcu powiedzieć. Musi wreszcie sięgnąć po szczęście i miłość, której tak zawsze pragnęła, o której marzyła. Strach przed porażką, odrzuceniem czy rozczarowaniem nie przeszkodzi jej w niczym. Jeśli tego nie zrobi będzie żałowała do końca życia.
Szła ulicami Waszyngtonu ku swojemu przeznaczeniu. Po raz pierwszy czuła, że zaczyna wymykać się ogarniającej ją od lat samotności. Jej myśli nagle opanowała słyszana niedawno piosenka… Kroki samoistnie dostosowały się do taktu piosenki, a przypomniane słowa wymalowały na jej twarzy szeroki uśmiech…

Someday I’m finally gonna let go
’cause I know there’s a better way
And I wanna know what’s over that rainbow
I’m gonna get out of here someday

Oj tak, któregoś dnia wydostanie się z samotności. Nie któregoś. Może nawet dzisiaj będzie jej dane pożegnać się z nią i zacząć nowe życie. Szczęśliwe życie.
Doszła do parku, skręciła w jedną z alejek. Czuła się szczęśliwa. Zamknęła na chwilę oczy i szła przed siebie kierowana uczuciami. Kiedyś w nie, nie wierzyła, ale wszystko się zmieniło tej nocy. Tej nocy, kiedy go straciła, zrozumiała. Czas się cofną, a ona dostała drugą szansę.
Rozmarzona nie zauważyła mężczyzny, który szedł naprzeciwko niej i najnormalniej w świecie się z nim zderzyła.
-Przepraszam pana, ja…- powiedziała lekko zawstydzona. Spojrzała na uśmiechającego się mężczyznę- Booth?
-Cześć Bones- odpowiedział z jeszcze większym uśmiechem. Podał jej rękę i pomógł wstać.
-Dziękuję- otrzepała kurz ze spodni
-Co ty tutaj robisz o tej porze? Czemu nie jesteś w Instytucie?
-Zaspałam… Cam dzwoniła, że ja i Hodgins mamy wolne, więc…
-Zaspałaś? No proszę.
-Daj spokój, każdemu się zdarza. Byłam bardziej zmęczona niż sądziłam.
-Żartuje przecież. Należał ci się odpoczynek. A powiesz mi, nad czym się tak zamyśliłaś, że mnie nie zauważyłaś?
-Ja myślałam o..
-Przyznaj się, ze o mnie, Bones, no nie wstydź się i przyznaj- szturchnął ją w ramię.
-Tak, myślałam o tobie- powiedziała prawdę. Booth spojrzał na nią bardzo zaskoczony.
-Bones?
-Booth, posłuchaj nasza kolacja dzisiaj… Ja…
-Nie mów, ze chcesz ją odwołać.
-Nie, oczywiście, ze nie. Dlaczego?
-To dobrze.
-Mieliśmy na niej poważnie porozmawiać, ale ja nie chcę czekać. Mam ci coś ważnego do powiedzenia i to nie może czekać ani chwili dłużej niż to konieczne.
-Jej, to naprawdę musi być ważne.
-Najważniejsze.
-Ja też mam ci coś ważnego do powiedzenia i… też wolałbym z tym nie czekać do wieczora.
-Chodźmy gdzieś.
-Jasne.
-Może znajdźmy jakąś ławkę z dala od tłumu. Tak żeby nikt nam nie przeszkadzał.
-Ok. to chodźmy- Booth podał jej ramię, którego ona z ochotą się chwyciła.
-Tylko Booth, pozwolisz mi mówić pierwszej dobrze? To najważniejsza rzecz w moim życiu.
-Oczywiście Bones. Dla ciebie wszystko.- oboje się uśmiechnęli i poszli szukać wolnej ławki. Kiedy w końcu ją znaleźli, usiedli. Patrząc w oczy Bootha Bones zaczęła:
-Booth, posłuchaj mnie uważnie, dobrze? I staraj się mi nie przerywać.
-Zamieniam się w słuch
-Jak możesz… a nieważne. Przenośnia?- Booth kiwnął tyko głową- Ok…


23.

-Właściwie to sama nie wiem od czego zacząć… Pierwszy raz chcę coś takiego powiedzieć, nigdy czegoś takiego nie robiłam i jest to dla mnie trochę trudne, ale wiem, że chcę. Nie boję się, tylko…- mówiła lekko zdenerwowana.
-Bones, spokojnie. Nie denerwuj się tak. Przecież doskonale wiesz, że możesz powiedzieć mi o wszystkim- Seeley złapał jej rękę, żeby wiedziała, ze ma w nim pełne oparcie.
-Wiem, Booth, ale.. to jest dla mnie nowe i ważne, nie chciałabym żebyś mnie źle zrozumiał… chciałabym to powiedzieć we właściwy sposób…
-Mów to, co podpowiada ci serce, nie rozum.
-Masz rację- uśmiechnęła się- Widzisz, od jakiegoś czasu poważnie zastanawiałam się jakie są między nami relacje, co tak właściwe mamy, co nas łączy… Miałam wrażenie, że nasza przyjaźń jest silniejsza, niż wszystkie inne i zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Zastanawiałam się, dlaczego potrafimy tak wiele dla siebie poświęcić, dlaczego zawsze gdy jest nam źle, wiemy, że możemy przyjechać do siebie i porozmawiać, a jeśli trzeba wypłakać się… Nie znam się na tym za bardzo, ale wydaje mi się, że to co mamy nie jest przyjaźnią…
-Bones…
-Nie przerywaj mi, proszę. Długo nie potrafiłam nazwać tego w co przerodziła się nasza przyjaźń, długo nie wiedziałam, co to za dziwne uczucie, co się ze… ze mną dzieje, kiedy jesteś w pobliżu i… nie wiem, myślę, że strasznie się tego bałam i dlatego nie chciałam znać odpowiedzi na wszystkie te pytania, ale… Booth, teraz rozumiem wszystko… Wiem, co się dzieje ze mną… wiem, czemu za każdym razem, gdy cię widzę, czuje się szczęśliwa… Zawsze kiedy jesteś obok, wiem, ze nic złego mi się nie stanie, że jestem bezpieczna… Przy tobie czuję, że żyję i… i… wczoraj w nocy, coś się wydarzyło, coś, co zmieniło mnie na zawsze… Ból, który czułam uświadomił mi jedną najważniejszą rzecz… wszystko stało się dla mnie jasne, a pytania same znalazły odpowiedzi. Ale się rozgadałam, ale musiałam ci to powiedzieć zanim przejdę do sedna całej sprawy i do tego, co jest dla mnie najważniejsze. To, co chcę ci powiedzieć… co staram ci się powiedzieć to, to…- wzięła głęboki oddech. Booth wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany- Seeley uświadomiłam sobie, że nie potrafię bez ciebie żyć, że… każdy dzień, w którym cię nie ma… każda godzina, w której się nie widujemy jest dla mnie straszna… Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Wiem, że nie potrafiłabym sobie bez ciebie poradzić, że… jesteś mi potrzebny do życia, jak tlen, że… mój świat bez ciebie nie istnieje i… kocham cię- Booth spojrzał na nią z załzawionymi oczami, ona opuściła głowę, bojąc się spojrzeć mu w oczy- po prostu bardzo cię kocham i nie chcę cię stracić… Nie chciałam, żeby strach przed miłością, przed odrzuceniem zniszczył to i nie pozwolił mi tego powiedzieć, zanim będzie za późno… Kocham cię…- Seeley delikatnie przyłożył rękę do jej brody, uniósł ją do góry i tym samym zmusił, żeby spojrzała w jego oczy.
-Temperance…- z jego oczu wciąż spływały łzy- nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem to od ciebie usłyszeć… Ta kolacja, na którą tak nalegałem… chciałem ci powiedzieć coś ważnego… chciałem ci powiedzieć, że nie chcę już dłużej uciekać od tego uczucia, nie chcę zwlekać z powiedzeniem ci, jaka jesteś dla mnie ważna i jak bardzo, bardzo cię kocham.
-Naprawdę?- spytała i teraz w jej oczach zakręciły się łzy.
-Tak. To właśnie chciałem ci powiedzieć. Kocham cię Temperance… Kocham cię Bones, jak wariat, jak nikogo na świcie.
-Seeley… naprawdę mnie kochasz?- pytała wciąż niedowierzając.
-Kocham z całego serca Bones. Kocham tak mocno… Całe moje serce od dawna należy tylko do ciebie- powoli zbliżył swoją twarz do jej. Ich oddechy nagle gwałtownie przyspieszyły, a serca zaczęły mocniej bić.
-Kocham cię Booth…- i wreszcie wydarzyło się to, o czym od tak dawna marzyli. Wreszcie ich spragnione bliskości usta odnalazły do siebie drogę i połączyły się we wspólnym tańcu szczęścia. Oddechy dostosowały się do ruchu warg, które wzajemnie z pasją poznawały swój smak. Odkrywali powoli, że był słodki, przyjemny… zawarte w nim były wszystkie lata oczekiwania, całe pożądanie, jakie zdążyło się w nich nagromadzić… miały smak szczęścia. Szczęścia i radości z tego, że wreszcie są razem, że pozwolono im na spotkanie i… smak ogromnej miłości, do której wreszcie odważyli się przyznać.
Do wspólnego tańca dołączyły ich języki, które również wyraziły swoją radość z możliwości bliższego poznania. Czuły się ze sobą bardzo dobrze i pogrążyły się w przyjacielskiej walce.
To nie był zwykły namiętny pocałunek. To było coś tak cudownego i niesamowitego, że właściwie trudno jest ubrać to w słowa. To po prostu wymyka się opisowi. Bo jak można opisać cud i niesamowite uczucie, jakie nimi zawładnęło?
Ciężko im było się rozdzielić, ale w końcu musieli to zrobić, bo z nadmiaru wrażeń, zabrakło im powietrza. Złączyli się czołami i ciężko oddychając wpatrywali się sobie w oczy. Oboje widzieli w nich odbicie własnych uczuć i rozpalony ogień miłości.
-Kocham cię- szepnęła Bones.
-Kocham cię- odpowiedział równie cicho Booth. Oboje się uśmiechnęli. Czuli, że odnaleźli swoje szczęście i w momencie, w którym zdecydowali się przyznać… wygrali swoje życia. Żadne z nich nie mogłoby żyć bez drugiego. Są tylko razem… Tylko we dwoje…


24.

Bardzo długo siedzieli wtuleni w siebie. Po tak długim czasie rozłąki i poszukiwania siebie nawzajem, nie mogli się rozdzielić. Tak dużo czasu już im uciekło, tak wiele cennych, pięknych chwil przegapili bojąc się wypowiedzieć te dwa magiczne słowa. Teraz musieli to wszystko nadrobić. Od dawna doskonale wiedzieli, co do siebie czują, nie chcieli się tyko do tego przyznać. Wszyscy wiedzieli, że należą tylko do siebie i do nikogo innego. Sweets zawsze starał się im to wytłumaczyć, ale oni nie chcieli dać mu powodu do tego by mógł powiedzieć „A nie mówiłem”. Nie chcieli dać mu satysfakcji, przecież uważali, że ma 12 lat, a taki małolat nie może mieć przecież racji. Starania Angeli też nie przynosiły efektów. Próbowała, rozmawiała, tłumaczyła, ale Temperance Brennan nigdy nie była osobą wierzącą w coś takiego jak miłość. Uczucia, emocje… miejsce dla nich znalazła w dużym, szczelnym pudle, do którego nikt nie miał dostępu. Siebie od świata oddzieliła potężnym murem i nikomu nie pozwoliła przez niego przejść. Dopiero Booth zdołał nadkruszyć tą osłonę i przez kilka lat powoli dostawał się do jej środka. Bała się tego na początku. Zawsze się tego bała, bo jako inteligentna osoba, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pojawił się w jej życiu mężczyzna, który dzięki swojej cierpliwości, upartości i dzięki swojemu wielkiemu sercu, powoli odkrywał jej drugą twarz. Ściągał maskę, za którą się chowała. Bała się tego, że pozna jej prawdziwe „ja” i to co zobaczy wcale mu się nie spodoba. Bała się, że zobaczy, że ona wcale nie jest taka silna, jak udaje, nie jest taka, jaką widzi ją reszta świata. Pomyliła się jednak… im bardziej Booth ją poznawał, tym mocniej się w niej zakochiwał. Czuł, że to, co ona tak bardzo chce ukryć, to jaka jest naprawdę jest warte odkrycia. Fascynowało go to. Najważniejsze jednak było to, że pokochał ją taką jaka jest.
Kiedy na dworze powoli zaczęło robić się szaro, zdecydowali się w końcu wstać z ławki. Przed nimi teraz całe życie, nie mogą do jego końca siedzieć w jednym miejscu. poza tym oboje poczuli się głodni. Trzeba było coś z tym zrobić.
-Słyszę, że ty też jesteś głodna- powiedział, kiedy wstali, a Bones zaburczało w brzuchu.
-Odrobinkę- odpowiedziała uśmiechając się i wtulając w jego ramiona.
-Myślę, że nawet bardziej, niż odrobinkę- również się uśmiechnął- Chyba powinniśmy coś z tym zrobić. Nie sądzisz?
-Myślę, że tak.
-Royal Dinner?
-Royal Dinner.- oboje się uśmiechnęli i ruszyli w kierunku ukochanej jadłodajni. Na razie żadne z nich nie opowiedziało o tym, co tak naprawdę skłoniło ich do podjęcia ryzyka i przyznania się do swoich uczuć. Nie chcieli niszczyć tego pięknego wieczoru. Teraz jest pięknie, po co wspominać coś, co obojgu przyniosło tyle cierpienia? Nadejdzie moment, że wszystko wyznają, ale to nie jest ta chwila. Teraz już nic nie może przeszkodzić im w dążeniu do szczęścia. Nic.
Usiedli przy swoim stoliku, zamówili to co zawsze i pogrążyli się w rozmowie. Śmiali się, trzymali za ręce, wpatrywali się sobie w oczy i czuli, że cały świat obok nich nie istnieje. Brennan powiedziałaby pewnie, że antropologicznie nie jest możliwe, by cały świat nagle zniknął, ale czy to teraz się liczyło? Nie. Teraz liczyli się oni.
Ludzie siedzący w Royal zerkali na nich z uśmiechami na twarzach. Doskonale wiedzieli, co łączy tą dwójkę. Kto by tego nie zauważył? Te uśmiechy, te błyski w oczach, sposób w jaki dotykali swoich dłoni… wszystkie znaki, sygnały wskazywały na to, że są w sobie bardzo zakochani. Chociaż bardzo, to chyba za małe, za słabe słowo na to, by określić wielkość ich uczucia. Nie wiedzieli tyko, że to uczucie dopiero dzisiaj ujrzało światło dzienne. Przez tyle lat oboje od niego uciekali, próbowali je zabić, pozbyć się go, by nie stracić siebie. Poza tym ogromnie się bali, że jeśli się przyznają, to któreś z nich ucieknie. Któreś z nich? Bones. Bones by uciekła. Nie była na to gotowa. Może gdyby nie ten sen, nigdy nie byłaby gotowa do zmierzenia się z prawdą? A może kiedyś przestałaby się bać? Tylko to mogłoby potrwać znacznie dłużej…
Kiedy skończyli posiłek, na dworze było już ciemno. Wyszli z Royal Dinner wtuleni w siebie.
-Kochanie…- powiedział Booth niskim głosem, co sprawiło, że przez ciało Bones przeszedł przyjemny dreszcz.
-Jak to pięknie brzmi… Nikt do mnie nigdy tak nie mówił…- odpowiedziała, a w jej oku zakręciła się łza- To takie przyjemne słyszeć to z twoich ust…
-Musisz się przyzwyczaić. Teraz zawsze będę tak do ciebie mówił. Kochanie.- uśmiechnął się i mocniej ją przytulił.
-Mam nadzieję. Spodobało mi się to- zbliżyła swoje usta do jego i delikatnie je musnęła.
-Hmmm- mruknął tylko i przyciągną ją bliżej siebie. Oboje zatopili się w swoich ustach, by ponownie móc poznawać ich smak. Tego nigdy nie będą mieli dość. Spostrzegli, że ich smak zmienia się za każdym razem, kiedy usta się spotykają.
-Cudownie…- szepnęła, kiedy zakończyli pocałunek.
-Kocham cię, Bones- również szepnął.
-A ja kocham ciebie- odpowiedziała uśmiechając się.- Jest taka piękna, ciepła i gwieździsta noc, Booth… może przejdziemy się na spacer? Do naszego parku?
-Oczywiście. Z tobą pójdę wszędzie kochanie.- nic więcej nie powiedzieli. Booth otoczył jej drobne ciało ramieniem i wolnym krokiem ruszyli do parku. Oboje „skrycie” wdychali swój zapach. „Skrycie”- nie starali się tego ukrywać. Teraz już nie muszą.
Szli powoli wąskimi alejkami parku, kiedy ich oczom ukazała się piękna, duża fontanna. Stanęli naprzeciwko niej i wpatrywali się w strumień wody, oświetlony blaskiem lamp.
Przez jakiś czas po prostu na nią patrzyli. W końcu, zauroczona pięknym widokiem Bones, szepnęła:
-Krople wody wyglądają jak gwiazdy… Miliony gwiazd w zasięgu naszych rąk… wiem, że antropologicznie nie jest to możliwe, żeby gwiazdy błyszczały w fontannie, ale… antropologia nie zawsze musi odbierać nam obrazy, które chcemy widzieć…
-To są gwiazdy kochanie…- szepnął Seeley- Nasze gwiazdy…
-Tańczą…
-Tańczą dla mojej ukochanej…
-I dla mojego ukochanego…
-Tańczą dla…- nagle zorientował się, że coś jest nie tak. Poczuł dziwne ukłucie i niepokój, jakby już kiedyś słyszał te wszystkie słowa, jakby gdzieś już kiedyś je mówił…
-Booth, coś się stało?- spytała widząc zmianę na jego twarzy- Booth?- powtórzyła, bo Seeley nie reagował, pogrążony w swoich myślach i próbie przypomnienia sobie, dlaczego ta sytuacja tak bardzo go przeraziła…- Booth?
-Co?- w końcu się ocknął.
-Czy coś się stało? Dlaczego masz taką minę?
-Ja… Bones… Mam złe przeczucia… Wydaje mi się, że już kiedyś byłem w takiej sytuacji i… dobrze się to nie skończyło.
-Co masz na myśli?
-Ja… ale nie to nie może być prawda. To się nie zdarza…
-Co się nie zdarza?
-Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć… Zostawmy to, Bones. Zobacz- wskazał na niebo i spadającą gwiazdę- Pomyśl życzenie- Bones spojrzała w niebo i po chwili szepnęła:
-Jest tylko jedna rzecz, jakiej sobie życzę, Booth. Ty. Chcę tylko ciebie…. Chcę żebyś zawsze był ze mną. Blisko…
-Bones… Ja też tego pragnę…- ponownie spojrzał na nią z przestrachem w oczach. Doskonale pamiętał, gdzie i kiedy to wszystko słyszał… W swoim śnie, w którym ją traci…
-Booth, powiedz mi, co się dzieje?- spytała.
-Bones…- w tym momencie usłyszał szelest liści… Wydawało mu się, że ktoś czai się w krzakach…- Bones…


25.

-Co się dzieje?- ponownie spytała.
-Chodźmy stąd, szybko. Proszę cię.
-Ale…
-Nie pytaj o nic. Wszystko ci wytłumaczę, ale nie tutaj. Chodź!- złapał ją za rękę i razem wybiegli z parku.
-Booth? Nie rozumiem…
-Obiecuję, że wszystko ci wytłumaczę, ale chodźmy najdalej jak to możliwe od tego parku. Nie możemy tutaj zostać. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Kocham cię, nie mogę cię stracić!- mówił praktycznie na jednym wydechu. Biegli, nie oglądając się za siebie. Być może w tych krzakach nikogo nie było, może tylko mu się wydawało, że coś słyszy, ale cała ta sytuacja… słowa, które oboje wypowiadali… to wszystko działo się już wcześniej. Dokładnie tak samo wyglądało to w jego śnie. Park, fontanna, gwiazdy, życzenie… Oboje mówili słowo w słowo to samo, co we śnie… Może przez to Booth słyszał ten szelest? Może jego podświadomość podsunęła mu te dźwięki, obrazy… cokolwiek to było, nie mógł ryzykować życia swojej ukochanej. Dopiero, co zyskał jej miłość, dopiero powiedziała mu, że go kocha, przyznała się i już się nie boi. Może to było emocjonalne, może nic się nie stało, ale po co ryzykować stratę ukochanej kobiety?
-Dlaczego miałbyś mnie stracić? Czemu miałoby mi się coś stać?- pytała wciąż nie wiedząc, co jest powodem dziwnego zachowania agenta- To tylko park…
-Kochanie… Obiecuję, że wyjaśnię. Obiecuję.
-Wierzę ci- szepnęła. Po chwili szybkiego biegu znaleźli się poza parkiem. Booth nerwowo rozejrzał się dookoła, by sprawdzić czy nikogo nie ma. Pusto.
-Wszystko dobrze- szepnął Booth.
-Czemu miałoby być źle?- spytała wpatrując się w jego twarz.
-Bones… Kiedy mówiłem, że mam wrażenie, że już byłem w takiej sytuacji… Ja… nie kłamałem.
-Nie rozumiem…
-Cała ta sytuacja w parku… Najpierw Royal Dinner, potem park, fontanna i to co mówiłaś o gwiazdach w niej…
-Wiem, ze to niemożliwe, Booth. Gwiazdy nie mogą skakać na wodzie w fontannie. Myślałam, że wiesz, że ja…
-Bones, kochanie nie o to mi chodzi.
-Więc o co?
-Dobry wieczór- powiedział mężczyzna, który przechodził obok nich. Do nóg partnerów podszedł maleńki czarny piesek. Bones schyliła się, by go pogłaskać.
-Dobry wieczór- odpowiedziała z uśmiechem.
-Dobry wiecz… wieczór…- powiedział Seeley spoglądając na mężczyznę.
-Wszystko w porządku?- spytał.
-T… tak, chyba tak…- odpowiedział zdezorientowany Booth- Ja… a nie ważne.
-Ma pan pięknego psa- powiedziała Brennan głaszcząc zwierzaczka po brzuchu.
-Dziękuję pani- mężczyzna uśmiechnął się.
-Ja… Przepraszam, ale… Bones, powinniśmy już iść- podał jej rękę by pomóc jej wstać.
-Gdzie chcesz iść?- spytała.
-Musimy szybko pojechać do domu- schylił się i szepnął jej do ucha- proszę cię, zaufaj mi i o nic nie pytaj. Wyjaśnię ci w domu- Seeley wstał podnosząc Bren.
-Masz rację, kochanie, powinniśmy już iść- powiedziała- Do widzenia panu- uśmiechnęła się do mężczyzny.
-Do widzenia- odpowiedział. Seeley i Temperance odwrócili się i ruszyli, tym razem szybszym krokiem, w kierunku domu pani antropolog.

Bardzo szybko do niego dotarli. Po drodze Bones nie pytała o nic, ufała Boothowi, widziała, że coś się dzieje, wiedziała, że wszystko jej wytłumaczy i że teraz nie chce o tym rozmawiać. Rozumiała to, dlatego milczała. Booth też nic nie mówił. Zastanawiał się, co takiego wydarzyło się przed chwilą w parku. Czy on wariuje? Czy rzeczywiście jego sen mógłby się spełnić? Czy gdyby stamtąd nie uciekli, teraz gnałby do szpitala i bał się o życie Bones? Czy za te kilka minut usłyszałby to, co w swoim śnie… że ją stracił? Ją i dziecko? Chwila… To nie mogła być prawda. Oni jeszcze ze sobą nie spali, nie ma mowy, żeby Brennan była w ciąży, czyli… to nie było odzwierciedlenie jego snu? A ten mężczyzna, którego spotkali? To był ten sam człowiek, który odwiózł go do szpitala, wtedy kiedy postrzelono Tempe… Co się dzieje? Co to wszystko miało znaczyć? Oszukał los? Zmienił przyszłość swoją i przyszłość Bones? Jak ma jej to powiedzieć? Ona nie wierzy w takie rzeczy? Nie wierzy w realność snów…

Weszli do salonu Temperance, zapalili światło, powoli się rozebrali i nadal milcząc usiedli na kanapie. Bones nie chciała nic mówić, czekała aż Booth zacznie. Czuła, że to jest dla niego na swój sposób trudne, że próbuje ułożyć sobie w głowie, co i jak dokładnie ma powiedzieć. Czekała.
Dopiero po jakiejś chwili Booth wziął głęboki oddech i zaczął:
-Bones… Nie wiem, jak mam ci o tym wszystkim powiedzieć, jak mam ci wytłumaczyć, co stało się w parku… Znam twój stosunek do pewnych rzeczy i wiem, że nie przekonam cię moimi argumentami, ale…- Bren położyła swoją rękę na jego ręce i dała mu tym samym znak, że jest z nim, gotowa do wysłuchania wszystkiego, co ma jej do powiedzenia. Seeley przykrył swoją ręką, jej drobną dłoń, westchnął i mówił dalej- Dobrze… Widzisz kochanie… Jakiś czas temu, wtedy kiedy po raz pierwszy mówiłem ci, że mam ci coś ważnego do powiedzenia, przed tą sprawą, którą mamy… śniło mi się coś- po tych słowach Bones lekko zadrżała, przypominając sobie o swoim śnie- To było coś gorszego niż koszmar… Wszystko wydawało mi się takie prawdziwe… Czułem to wszystko… twoje ciepło, twój zapach, bliskość… Śniło mi się, że jesteśmy razem już jakiś dłuższy czas… siedzieliśmy w Royal Dinner, wieczorem i jedliśmy to, co dzisiaj… na dworze było ciemno, ciepło, niebo było gwieździste… dokładnie takie jak dzisiaj… wszystko wyglądało tam, tak jak dzisiaj. Poszliśmy do parku na spacer i zatrzymaliśmy się przy fontannie… wtedy powiedziałaś… „Krople wody wyglądają jak gwiazdy… Miliony gwiazd w zasięgu naszych rąk…”, tak zaczęła się nasza rozmowa… każde jedno słowo, które dzisiaj wypowiedzieliśmy mi się śniło...- Tempe patrzyła na niego i czuła jak ogarnia ją strach. Jemu też coś takiego się przytrafiło- potem ten szelest w krzakach, który we śnie zignorowałem, bo byłem zajęty podziwianiem ciebie. Czułem się szczęśliwy… Wtedy coś dwa razy huknęło, krzyknęłaś, przewróciłaś mnie i… i wtedy dotarło do mnie, ze ktoś strzelał. Osłoniłaś mnie… poczułem krew na swoich dłoniach… czułem jej ciepło… czułem, że to dzieje się naprawdę, rozumiesz?- spojrzał w jej oczy, Bones mocniej zacisnęła rękę- Potem ten mężczyzna, którego dzisiaj spotkaliśmy… To on we śnie odwiózł mnie do szpitala, do ciebie… Dlatego tak się go dziś wystraszyłem… A w szpitalu… w szpitalu…- z jego oka spłynęła łza. Samo wspomnienie tego snu bardzo bolało.
-Booth…- szepnęła i otarła łzę.
-W szpitalu dowiedziałem się, że cię straciłem… powiedzieli mi, ze nie żyjesz… ty i… i nasze dziecko…
-Dziecko?
-Tak… w moim śnie okazało się, ze byłaś w ciąży. Nie wiedzieliśmy o tym, a potem… potem po prostu wszystko nam odebrano. Czułem jak się ze mną żegnasz, słyszałem twój szept w mojej głowie, jak mówisz „Przepraszam, musiałam…” Wszystko było takie prawdziwe Bones… pogrzeb, park… fontanna, strzały, twoje ciepło i ten ogromny ból, jaki czułem, kiedy dowiedziałem się, ze cię straciłem, że już nigdy w życiu cię nie zobaczę… Ja po prostu czułem, jak moje serce się rozpada, jak ulatuje ze mnie życie i całe szczęście, jakie wtedy czułem mogąc mieć ciebie blisko… Dlatego dzisiaj tak się przestraszyłem tego wszystkiego. Dlatego chciałem stamtąd jak najszybciej uciec… miałem wrażenie, że znowu jestem w moim śnie, że to wszystko się stanie… nie mogę cię stracić…
-Booth…- szepnęła, teraz z jej oczu spływały łzy.
-Dzięki temu, co się stało w tym śnie, zrozumiałem, ze dłużej nie mogę czekać z wyznaniem ci tego, co czuję. Wiedziałem, że muszę ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham, zanim będzie za późno, zawsze chciałem ci to powiedzieć, zawsze cię kochałem, tylko… bałem się. Teraz wiem, ze strach mógłby zniszczyć wszystko…. Wiem, że nie mogę bez ciebie żyć, że kocham cię, jak nikogo innego na świecie. Jesteś dla mnie najważniejsza, zawsze to wiedziałem. Zawsze…. Bones, kochanie… wiem, że ty nie wierzysz w sny, że nie szukasz w nich ukrytego znaczenia, ale… ja naprawdę w tamtym momencie bałem się, że cię straciłem… Ja wierzę, że to był znak… znak, że musimy zrobić coś z naszym życiem, powiedzieć, to co chcemy, bo któregoś dnia może być za późno. Nie chcę umrzeć ze świadomością, że źle pokierowałem swoim życiem… że nie dałem nam szansy, nie pomogłem ci zrozumieć miłości, nie nauczyłem żyć razem i kochać się… Nie chcę stracić ciebie… Wiem, że nie wierzysz w takie znaki, ale…
-Booth…- przerwała mu, kładąc palec na jego ustach. Z jej oczu wciąż spływały łzy- Booth, ja… ja wierzę- otworzył szerzej oczy i spojrzał na nią ze zdziwieniem- wierzę, że sen może być znakiem- delikatnie pogłaskała jego policzek- Wierzę, że sen może pomóc nam coś zrozumieć i podjąć ważną decyzję… Wierzę w to.
-Bones…- na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
-Dzisiaj w nocy… Dzisiaj sama się o tym przekonałam. Widziałem, jak wyglądałoby moje życie, gdyby ciebie w nim zabrakło…
-Co ty mówisz Bones?
-Ja… śniła mi się nasza kolacja, na której wyznajemy sobie nasze uczucia, a potem… potem chcieliśmy spędzić razem noc… i się obudziłam… To znaczy, myślałam, ze się obudziłam. Próbowaliśmy rozwiązać sprawę, nad którą pracujemy teraz… Pojechaliśmy do Jeffersonian… i przed wejściem…
-Bones, cała się trzęsiesz- dotknął jej policzka i wytarł spływające łzy.
-Ja też wciąż… to nadal boli, jak o tym myślę. Booth, szliśmy i nagle po prostu upadłeś… Podobnie jak w twoim śnie… szpital… powiedzieli mi, że nie ma szans na uratowanie twojego życia, że… mam się z tobą pożegnać… że umrzesz… i czułam jak ktoś wyrywa mi serce…- płakała coraz bardziej. Booth starał się ścierać spływające po jej policzkach łzy. Czując jego ciepło na chwilę się uspokajała. Po chwili jednak łzy wracały.- Patrzyłam jak cię reanimują, jak przykrywają twoje ciało białym prześcieradłem, a potem… powiedzieli mi, ze nie żyjesz… Przeraźliwy dźwięk zatrzymanego serca, ta pozioma linia… długo mnie to prześladowało… Potem coś się działo… byłam u Angeli, rozmawialiśmy o tobie… potem pogrzeb, na którym wydawało mi się, że ze mną rozmawiasz, mówisz mi, ze mnie kochasz, żegnasz się i odchodzisz… Nie uwierzyłam… wiesz, co myślałam o życiu po śmierci… Wtedy podszedł do mnie Cullen i dał mi list, który u niego zostawiłeś, a który miał mi przekazać gdyby coś ci się stało… W tym liście przepraszałeś mnie, ze nie miałeś odwagi powiedzieć mi, ze mnie kochasz… Powtarzałeś, że zawsze mnie kochałeś, kochasz i będziesz kochać… ze powinnam ułożyć sobie życie bez ciebie, ale… ale ja nie wyobrażałam sobie życia bez ciebie… Teraz zrozumiałam, co oznaczają te uczucia, co się dzieje kiedy jesteś ze mną…  Wiedziałam, ze jesteś dla mnie najważniejszy, ale bałam się uwierzyć, ze to miłość… Nigdy nie potrafiłam kochać i bałam się, że tylko cię skrzywdzę, że jedyne co mogę ci dać to cierpienie. Nigdy nie pomyślałam, ze mógłbyś pokochać kogoś takiego jak ja. Kiedy czytałam ten list, czułam, ze straciłam wszystko… swoje życie… wszystko, co było dla mnie ważne… Kiedy byłam w parku, widziałam twoją twarz… wtedy podszedł do mnie mężczyzna i przystawił mi pistolet do skroni… chciał mnie zabić, a ja… wiedząc, że nie mogę już dalej żyć, powiedziałam, żeby mnie zastrzelił, że i tak nikt mnie nie kocha, nikt nie będzie po mnie płakał… mojego życia nie było… Wierzę, ze to był znak Booth… Tak jak w twoim przypadku, znak, ze powinnam się zmienić, zaryzykować… Wiesz, w tym śnie prosiłam, żeby czas się cofnął… Prosiłam o drugą szansę, żebym mogła powiedzieć ci, ze cię kocham i… to się spełniło. Dostałam drugą szansę i… jak się obudziłam wiedziałam, co powinnam zrobić. Wybiegłam z domu prosto do ciebie. Widocznie przeznaczenie chciało, żebyśmy dzisiaj na siebie wpadli, żebyśmy już dłużej nie czekali… Czy to nie dziwne, ze ja mówię o przeznaczeniu?- spytała lekko się uśmiechając.
-Zmieniłaś się Bones… Uwierzyłaś… To nie jest dziwne. Mieliśmy się spotkać…
-Tak sobie myślę- oboje już lekko się uspokoili. Zrzucili z siebie ten ciężar, który nosili przez ostatnich kilka godzin- antropologia nie pozwalała mi w to wierzyć, ale… skoro czas się cofnął, to czemu celem losu nie miało być nasze spotkanie? Tak musiało być. Zrozumiałam, ze cię kocham i nigdy nie pozwolę ci odejść. Nie potrafiłabym żyć bez ciebie… Wiem to. Zawsze to wiedziałam.
-Bones… Jak ja cię kocham…- powiedział przytulając ją mocno do siebie. Bren zanurzyła głowę w zagłębienie jego ramienia i wdychała jego zapach, jakby chciała się upewnić, ze jest przy niej.
-Tak bardzo cię kocham Booth…- szepnęła i powoli zbliżyła swoje usta do jego…


26.

-Tak bardzo cię kocham Booth…- szepnęła i powoli zbliżyła swoje usta do jego…
Chwilę się wahała, ale w końcu zdecydowała się delikatnie musnąć jego wargi. Booth niczego nie przyspieszał. Oboje czuli, że ich pierwszy pocałunek, jako pary, powinien być naprawdę magiczny i wyjątkowy. Na początku zdecydowali się „zapoznać” swoje usta ze sobą. Sposób w jaki to robili przypominał parę dzieci z podstawówki, które po raz pierwszy zdecydowały się na „poważny” pocałunek. Delikatne muśnięcia przynosiły im wielką radość, ciepło rozpływało się powoli po całych ich ciałach, serce przyspieszało. Czuli słodki smak i nagle zapragnęli czegoś więcej. Chcieli zatracić się w tym smaku i poczuć, jak świat wiruje dookoła nich. Tak się stało. Pogłębiając pocałunek, zmieniając go w coraz bardziej odważny, poczuli nowy nieznany smak, doświadczyli nowego nie odkrytego jeszcze doznania, jakie dawała im odzwierciedlona w pocałunku miłość. Po raz pierwszy żadne z nich się nie bało. Wiedzieli, że im musi się udać. Taka miłość nie ma prawa zostać przerwana. Będzie istniała do końca świata, a kiedy oni umrą… miłość przetrwa i będzie im towarzyszyć w miejscu, do którego się udadzą, ale, ale… Po co mówić o śmierci? Oboje są młodzi, mają przed sobą całe życie. Chodzi o to, że nic nie będzie w stanie zdusić tego uczucia i nawet śmierć w tym wypadku nie będzie oznaczała końca. Kto wie, może śmierć dla nich będzie kolejnym etapem? Może dla nich zacznie się drugie, inne życie, w którym ta miłość nadal będzie istniała? Nadal będzie równie potężna. Może nawet jeszcze silniejsza niż teraz. Czy to możliwe? Świat i życie są pełne tajemnic i chociaż Bones nie wierzy w życie pozagrobowe, może Booth pomoże jej uwierzyć? Wiele się od niego nauczyła. W znaczenie snów uwierzyła, to czemu nie miałaby uwierzyć, że kiedy umrą, na zawsze pozostaną razem? Ma szczęście, że spotkała kogoś takiego, jak Booth. Człowieka, mężczyznę, który nauczył ją, jak żyć. Uzbrojony w cierpliwość, pomógł jej odnaleźć się w tym do niedawna obcym dla niej świecie. Pomógł jej znaleźć miłość i… wierzyć.
Bones rozchyliła lekko usta, czym dała znać Boothowi, że jest gotowa na jeszcze bliższe poznanie. Zaprosiła jego język do siebie i ostrożnie, powoli pozwoliła mu zetknąć się z jej językiem. Widocznie od razu poczuli, że to właściwy towarzysz, bo pogrążyli się we wspólnym tańcu. Jeden rytm, wspólny, płytki oddech i piękny, namiętny taniec, który raz odbywał się w Bones, raz w Boothie. Małymi krokami poznawali swoje usta, ich smak, swoje języki i naprawdę poczuli, jak świat dookoła wiruje. Nie słyszeli muzyki z głośników, nie było jej, wsłuchiwali się w rytm ich miłości, który nawet przez moment niczym się nie różnił. To było to. To było to, na co czekali, czego szukali przez całe swoje życie. Teraz mogą być pewni, że wreszcie to znaleźli. Oddechy przyspieszały, z każdą chwilą stawały się płytsze. To była rozkosz, o jakiej nawet nie śnili. Nic, nawet pocałunek pod jemiołą nie mógł się równać z tym, co działo się teraz. To tak, jakby w tym jednym pocałunku, w tym jednym miejscu zebrała się całą radość świata, całe szczęście jakie istniało wpadło teraz do nich i oplotło swoimi ramionami, uradowane, że ta dwójka wreszcie się odnalazła i weszła na właściwą, wspólną drogę.
Jednak nawet najbardziej namiętny taniec, musiał się w końcu skończyć. Potrzeba zaczerpnięcia powietrza, po kilku minutach zwyciężyła.
Równie wolno rozdzielili swoje usta, wzięli głęboki oddech, jakby chcieli uzupełnić brakujący tlen, czuli, jak kręci im się w głowach, dobrze, że siedzieli… uśmiechali się do siebie. Świat nadal tańczył, trzeba było odzyskać równowagę. Wciąż w swoich ramionach, wpatrywali się sobie w oczy i widzieli potwierdzenie i odzwierciedlenie tego wszystkiego, co przed chwilą się wydarzyło. Bił od nich niesamowity, jasny blask, a iskierki skakały wesoło. Nadal ciężko oddychali i próbowali złapać trochę powietrza.
-Kocham cię…- szepnęli jednocześnie i uśmiechnęli się do siebie.
-Zawsze o tym marzyłam…- mówiła cicho, mocno się w niego wtulając- Zawsze chciałam poczuć, że… komuś na mnie zależy, że… naprawdę mnie kocha. Teraz się tak czuję, Booth… Czuję, że moje życie przy tobie ma sens, że chcę żyć, uśmiechać się, być… dla ciebie- z oka Seeleya spłynęła łza szczęścia, którą Bones delikatnie scałowała.
-Nawet nie wiesz, Bones, jaki jestem szczęśliwy…W najskrytszych marzeniach nie śniłem, że kiedyś dane mi będzie dzielić życie z tobą i być z tobą, zawsze. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
-Ja też kochanie…- Mocno w siebie wtuleni, po prostu siedzieli. Nic więcej nie było im teraz potrzebne. Czuli, że ich serca biją jednym rytmem. Jedno obok drugiego. Razem, jakby były jednym sercem.  Byli jednością. Może nie doszło do aktu fizycznego, ich ciała nie złączyły się w jedno, ale… Wydarzyło się coś ważniejszego- ich dusze się połączyły.

W końcu zaczęło robić się naprawdę późno.
-Booth?- odezwała się Bones- Zostań dzisiaj u mnie. Nie chcę już nigdy być daleko od ciebie. Nie jeśli, nie jest to konieczne. Już nigdy…
-Dobrze, zostanę- powiedział z uśmiechem i pocałował ją w czoło.
-A może… wprowadzisz się do mnie?
-Co?- spytał lekko zaskoczony.
-Za wcześnie? Przepraszam, ja tylko…
-Bones- przerwał jej, zamykając jej słodkie usta pocałunkiem- Nie, nie jest za wcześnie- szepnął, kiedy ponownie zachłannie próbowali złapać powietrza- Chcę z tobą mieszkać, chcę z tobą żyć. Zestarzeć się u twojego boku, patrzeć, jak rosną nasze dzieci, jeśli będziesz chciała je ze mną mieć…
-Pragnę tego tak samo, jak ty…- szepnęła. Jeszcze niedawno nawet by o tym nie pomyślała, ale przecież wiele się zmieniło. Ona już nie jest tamtą Brennan. Teraz, może jeszcze się trochę boi, jak da sobie radę, ale wie jedno, Booth zawsze przy niej będzie.
-Chcę kochać cię do końca naszych dni. nie możemy tracić czasu, życie jest zbyt krótkie…
-Chcesz…
-Chcę, chcę, chcę- mówił obsypując pocałunkami jej twarz- Chcę z tobą zamieszkać. Zawsze marzyłem, by móc, co rano budzić się u twojego boku, spoglądać w twoje błękitne, jak ocean oczy, zatopić się w nich, obsypywać pocałunkami całe twoje piękne ciało i udowodnić ci, że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, że cię kocham i liczysz się tylko ty. Tylko ty, Bones. Chcę żebyś każdego dnia czuła się kochana i wierzyła w miłość prawdziwą i czystą, taką, która będzie istniała wiecznie.
-Booth… ja… wierzę… ja…- nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Te wszystkie piękne słowa, całkowicie ją wzruszyły i po prostu się rozpłakała. Zarzuciła ręce na szyję Seeleya i wtuliła się w niego najmocniej, jak tylko mogła, najmocniej, jak potrafiła. Przez łzy szepnęła tylko- Kocham cię…


27

-Chyba czas spać, kochanie- szepnął po dłuższej chwili Booth- Jutro niestety musimy iść do pracy. Sprawa wciąż czeka na rozwiązanie- lekko się uśmiechnął. Bones niechętnie zabrała głowę z jego ramienia i spojrzała w jego czekoladowe oczy.
-Masz rację, kochanie… Powinniśmy się położyć- powiedziała- Jutro chyba będziemy musieli wcześniej wstać. Trzeba wstąpić do twojego mieszkania. Przydadzą ci się jakieś ciuchy na zmianę- oboje się uśmiechnęli.
-Masz rację.
-Angela od razu by się domyśliła, że u mnie spałeś i nie dałaby mi spokoju. Chciałaby wiedzieć wszystko, a skończyłoby się na wniosku, ze spaliśmy ze sobą.
-Oj tak, przed Ange nic się nie ukryje. Ale powiedz mi Bones…- zawahał się- Chcesz to ukrywać… No wiesz, to że jesteśmy razem?
-Nie, nie chcę. Chcę żeby wiedzieli- powiedziała czule- ale chcę żebyśmy powiedzieli im to razem. Nie chcę, żeby Angela to ze mnie wyciągnęła, a znasz ją.
-Znam- ponownie się zaśmiali.
-Powiemy im jak tylko rozwiążemy sprawę, dobrze?
-Oczywiście. Cieszę się, wiesz?
-Ja też- Booth złożył na jej ustach kolejny namiętny pocałunek.
-Dziękuję- szepnął.
-Za co?
-Dziękuję, ze jesteś ze mną, że nie chcesz wszystkiego ukrywać, że już się nie boisz…
-Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteśmy szczęśliwi, chcę się tym z nimi podzielić. Już nie będą musieli nas przekonywać, że coś do siebie czujemy, nie będziemy musieli udawać…. Już mnie to trochę męczyło.
-Mnie też, kochanie. Cieszę się, ze wreszcie powiedzieliśmy sobie prawdę, że przede mną nie uciekasz, że mnie nie odpychasz, że uwierzyłaś w miłość i dajesz nam szansę.
-Nie mogłabym od ciebie uciec. Jesteś całym moim życiem. Wiem, ze bez ciebie nie istnieję.
-Kocham cię.
-Kocham cię- jeszcze jeden pocałunek na dobranoc.
-Chodźmy spać, kochanie- szepnęła.
Wzięli szybki prysznic i znaleźli się razem w sypialni Bones. Wtulili się mocno w siebie, szepcząc cicho „Dobranoc, kochanie” i niedługo potem zasnęli. Jutro czeka ich praca, potrzebują siły.

Rano obudził ich dźwięk budzika.
Jak zawsze pierwsza zareagowała Bones. Wolno otworzyła oczy, wyłączyła dzwoniące urządzenie i spojrzała na twarz śpiącego Seeleya. Wyglądał tak słodko, kiedy spał, tak niewinnie. Na jego ustach malował się szeroki uśmiech, nawet przez sen było widać, ze jest szczęśliwy. Bones czuła to samo. Po raz pierwszy w życiu poczuła, co to znaczy być szczęśliwą i kochaną. Nigdy nie myślała, że to właśnie Booth da jej to szczęście, nie sądziła, że mężczyzna, którego traktowała jako najlepszego przyjaciela, kiedyś zmieni się w jej ukochanego, że wspólnie przekroczą tą granicę, którą kilka lat temu wyznaczyli. Co prawda, w głębi serca wiedziała, że tylko z nim będzie mogła być szczęśliwa, ale do tej pory nie wierzyła w prawdziwe znaczenie tego narządu, było dla niej tylko mięśniem, a to co się nim działo potrafiła naukowo wytłumaczyć. O tak, antropologia przez całe życie kierowała jej postępowaniem, to ona wyznaczyła jej wszystko to, w co może wierzyć, a w co nie. Ona była jej przyjaciółką. To ona była dla niej najważniejsza, do czasu, kiedy poznała nieziemsko przystojnego agenta FBI o ciemnych włosach i pięknych oczach w kolorze najsłodszej czekolady, w których bez wątpienia mogła się zatracić, cała, mogła w nich utonąć i wcale nie miała zamiaru wydostawać się na powierzchnię. Na początku starała się wmówić sobie, że jego urok i osobowość na nią nie działają, ale tylko ona wiedziała, że to co mówi nie było prawdą. Z każdym dniem poznawała go coraz lepiej i z każdym dniem uczucie, które w niej kiełkowało, rozwijało się i dojrzewało, aż w końcu pochłonęło ją całkowicie. Wtedy już była stracona, wtedy wiedziała, że uzależniła swoje życie od niego, chociaż i do tego długo nie chciała się przyznać.
Patrzyła z uwielbieniem na śpiącego Bootha, ręką delikatnie musnęła jego policzek, podniosła się tak, by dosięgnąć jego ust, by po chwili całkowicie się w nich zatracić. Najpierw zaczęła delikatnymi muśnięciami, ale kiedy Seeley nie reagował, zmieniła pocałunek w bardziej odważny. Wiedziała, że to musi zadziałać i nie myliła się. Poczuła jego ręce na swoich plecach, które teraz zaczęły niewinną wędrówkę w górę i w dół. Jego usta odpowiedziały na pocałunek, przymknęła oczy i oboje zatracili się w sobie. Dopiero po chwili przerwał im dźwięk dzwoniącego po raz drugi budzika.
-Powinniśmy wstać, bo spóźnimy się do pracy- powiedziała cicho Bones, otwierając oczy.
-Wolałbym zostać z tobą w domu- odpowiedział, uśmiechając się.
-Ja też, ale wiesz, ze nie możemy. Mamy sprawę w toku… musimy znaleźć mordercę
-Wiem, kochanie…
-Chodź- Bren pocałowała go w policzek i wstała z łóżka- Trzeba jeszcze wstąpić do ciebie.
-Bones, jeszcze chwilkę.
-Nie ma mowy. Idę wziąć prysznic, a ty w tym czasie wstaw wodę na kawę, dobrze?
-Dla ciebie zrobię wszystko.
-Wiem- uśmiechnęła się i poszła do łazienki.
Seeley zwlókł się z łóżka, poczłapał do kuchni i zajął się robieniem kawy i śniadania.
Po chwili Bren wyszła z łazienki, ubrana, z częściowo  mokrymi włosami opadającymi na ręcznik, który miała na ramionach.
-O, widzę, że zrobiłeś śniadanie- powiedziała, wycierając rogiem ręcznika wilgotne włosy.
-Jeśli można nazwać to śniadaniem, kochanie. Jak zwykle masz pustą lodówkę. Będziemy musieli to zmienić, teraz będę pilnował, żeby zawsze było coś do jedzenia.
-Wiem, liczę na to- powiedziała składając mu na ustach kolejny pocałunek- A teraz, kochanie idź do łazienki, bo zostało nam niewiele czasu…
-Już idę…- skradł jej jeszcze jednego całusa i z uśmiechem na twarzy poszedł pod prysznic. Bren w tym czasie zajęła się śniadaniem. Zwykłe kanapki z dżemem, ale zrobione przez Seeley’a, to było najważniejsze. Po raz pierwszy mężczyzna zrobił jej śniadanie, czuła jak ciepło rozchodzi się po jej ciele.
Kiedy już zjadła, Booth się wykąpał, wypili kawę, byli gotowi do wyjścia.
Jak ustalili wcześniej, wpadli do mieszkania Seeleya, tam się przebrał, zabrał do torby kilka rzeczy, wrzucili je do bagażnika i ruszyli w kierunku Instytutu.

-Wejdę z tobą- powiedział wyłączając silnik pod Jeffersonian- może wczoraj udało im się czegoś dowiedzieć.
-Dobrze, chodźmy…- odpowiedziała. Wysiedli, zatrzasnęli drzwi- Booth…- Bones nagle zbladła.
-Co się stało?- spytał zbliżając się do niej.
-Pamiętasz, jak opowiadałam ci o moim śnie i o tym, co się stało pod Instytutem, jak…
-Bones, kochanie, to był tylko sen, nie musisz się niczego bać, jestem z tobą.
-Wiem, ale..
-Nic mi nie będzie, obiecuję. Wierzysz mi?
-Wierzę.
-To chodźmy. Nie możesz się spóźnić.
-Masz rację- wzięła głęboki oddech i razem weszli do budynku.
-Witajcie- przywitał ich głos Dr Saroyan.
-Cześć, Cam- odpowiedzieli.
-Wyspałaś się Brennan?- spytała.
-Tak, dziękuję, za wczorajsze wolne. Nie wiem, jak to się stało, ze zaspałam.
-A ja wiem- Bren spojrzała na nią zaskoczona- Brennan, jesteś człowiekiem, nie możesz pracować dniami i nocami i nie czuć się zmęczona. To była naturalna reakcja.
-Tak, tylko mi się to nigdy nie zdarzyło.
-Zawsze musi być ten pierwszy raz.
-Cam ma rację, k… Bones- ugryzł się w język, oboje z przestrachem spojrzeli na Cam, ale chyba nie słyszała tej drobnej pomyłki, jaka wkradła się Boothowi. Odetchnęli z ulgą.
-Planowałam wysłać cię do domu, jakbyś przyszła. Hodginsa odesłałam, chciał zostać, ale zmusiłam go do odpoczynku. Dobrze mu to zrobiło.
-Sweety, cześć- powiedziała Angela, która właśnie weszła do Instytutu- Wypoczęta?
-Hej, Ange. Tak, dzięki- odpowiedziała Bren.
-Cześć, Booth- zwróciła się do agenta.
-Cześć- odpowiedział uśmiechając się.
-Co macie takie dziwne miny?- spytała widząc „coś innego” w oczach partnerów.
-Jakie?
-No nie wiem… Coś się zmieniło miedzy wami.
-Ange, nie próbuj proszę cię, nie znowu- powiedziała Bones.
-Ja wiem, ze coś jest inaczej, coś… nie wiem co, ale…
-Udało się wam coś wczoraj ustalić?- przerwał jej Booth.
-Tak, nawet sporo. Chodźmy, zaraz wam wszystko powiemy- odpowiedziała Cam, Ange zrobiła dziwną minę, chyba nie podobało jej się to, że tak brutalnie przerwano jej „wywiad”, ale ona i tak wszystkiego się dowie.
Wszyscy ruszyli na platformę, gdzie o dziwno już była Daisy i Hodgins…


28.

-Witam, Dr Brennan- od razu odezwała się Daisy- Tak się cieszę, że wróciła pani do nas wypoczęta. Udało mi się ułożyć szkielet i nawet znalazłam coś bardzo interesującego, myślę, że będzie pani mogła być ze mnie dumna. Martwiłam się, że sama sobie nie dam rady, bez pani czujnego oka, ale jednak nie było tak strasznie. Wiele się od pani nauczyłam, jest pani…- mówiła jak zwykle bardzo szybko, była podekscytowana.
-Panno Wick!- przerwała jej Brenn- Spokojnie, nie tak szybko.
-Przepraszam, ale tyle udało nam się ustalić. Jestem taka podekscytowana tym wszystkim.
-Niepotrzebnie- burknęła pod nosem Cam- Wciąż nie znamy mordercy- powiedziała głośniej- Mamy kilka wskazówek dotyczących przyczyny zgonu.
-I znamy tożsamość drugiej ofiary- dodała Angela, zbliżając się do komputera. Parę kliknięć i na ekranie pojawiło się zdjęcie młodej dziewczyny- Alice Wonder, 22 lata.
-Również rasy czarnej- powiedziała Bones.
-Tak. Wiemy również, ze mieszkała na tej samej ulicy, co pierwsza ofiara, Kathy Bergman. Par Street nr 26
-Niedaleko Kathy- wtrącił się Booth.
-Tak.
- I jak wcześniej ustaliłem, czas zgonu, w dniu znalezienia ciała to 24 dni- mówił Hodgins.
-Cam udało ci się zrobić toksykologię z tej niewielkiej ilości tkanek na kościach?- spytała Tempe.
-Tak. Co prawda łatwe to nie było, ale na nasze szczęście, toksykologia wykazała śladowe ilości rohypnolu, podobnie, jak u Kathy. Nie znalazłam jednak żadnych środków przeciwdepresyjnych i psychotropowych.
-Możliwe, że toksykologia ich nie wychwyciła?
-Możliwe.
-Jestem ciekaw czy ofiary się znały.- powiedział Booth- To by mogło nam coś rozjaśnić.
-Na przykład?- spytała Cam.
-Gdyby się znały, może odwiedziły tą samą imprezę i podano im rohypnol. Możliwe nawet, że to ta sama osoba.
-Tak, tylko jedno nam tutaj nie pasuje. Jeśli to była ta sama impreza, dlaczego dziewczyny zginęły w różnym czasie?- odezwał się Jack.
-Może nie dokładnie ta sama impreza, nie tego samego dnia, ale to samo miejsce w różnym odstępie czasowym. Kathy nie wróciła do domu z imprezy, a jak zaginęła Alice?
-W raporcie było napisane, że miała odwiedzić koleżankę, ale nigdy do niej nie dotarła. Do domu też już nie wróciła- powiedziała Angela.
-Właśnie. Może Alice wymknęła się z domu na imprezę.
-Ma 22 lata, jest dorosła. Myślisz, że rodzice zabranialiby chodzić jej na imprezy? Musiała się kryć, żeby się gdzieś zabawić?- pytała Ange.
-Rodzice są różni. Najlepszym sposobem będzie udanie się do rodziców i sprawdzenie wszystkiego. Może oni nam pomogą.
-Znacie przyczynę zgonu?- odezwała się Brenn.
-Kathy podano dużą dawkę rohypnolu. Niestety nie możemy powiedzieć czy ją zgwałcono, nie było możliwości zbadania tego, ale podejrzewam, ze po coś jej to podano. Jej ubrania były porwane, ale ciężko powiedzieć, jak to się stało- mówiła Cam.
-Mogę ja coś powiedzieć?- spytała Daisy, machając wysoko podniesioną ręką.
-Proszę- zezwoliła Brennan- ale powoli i spokojnie. Chciałabym zrozumieć, co do nas mówisz.
-Oczywiście- wzięła głęboki oddech, uspokoiła się i zaczęła mówić- Znalazłam na czaszce dosyć spore wgłębienie, przyjrzałam się temu bardzo, bardzo dokładnie. Wydaje mi się, że Kathy została uderzona jakimś tępym przedmiotem. Jej nadgarstki były wgniecione, a kości paliczkowe zmiażdżone.
-Co ci to mówi?
-Wydaje mi się, że napastnik przygniótł ją do ziemi, trzymając za nadgarstki i gniotąc palce… potem zabawił się z nią, kiedy była nieprzytomna, a potem ją czymś uderzył.
-Bardzo naukowe wyjaśnienie- szepnął Booth do Hodginsa. Oboje się uśmiechnęli.
-Dlaczego miałby ją zabijać, skoro była nieprzytomna. Nie wiedziała, kto jest jej napastnikiem- odezwała się Ange.
-Może ja gdzieś przetrzymywał przez jakiś czas- wtrącił Seeley.
-To możliwe- powiedziała Cam- Ok., uporządkujmy to trochę. Kathy Bergman, lat 16, rasa czarna, nie żyje od 9 dni. mieszkała na Par Street nr 8, ma zmiany na kości czaszki, wgniecione nadgarstki i zmiażdżone paliczki. Toksykologia wykazała rohypnol…
-Czyli pigułkę gwałtu- Daisy wtrąciła zadowolona tym, ze wie o czym mówi Saroyan. Cam i reszta tylko przewrócili oczami, wzięli oddechy, by się uspokoić i nic nie powiedzieć.
-Rohypnol- kontynuowała Cam- środki antydepresyjne i psychotropowe. Nie wróciła do domu z imprezy.
-Co wiemy o drugiej ofierze, Alice Wonder?- spytał Booth.
-O Alice wiemy, że mieszkała niedaleko Kathy, Par Street nr 26. miała 22 lata. Toksykologia wykazała rohypnol, ale nic oprócz niego. Jej zwłoki zostały zakopane. Nie żyje od 24 dni, czyli mamy inny czas zgonu. Dziewczyny nie były wtedy razem. Nawet nie wiemy czy się znają. Miała iść do koleżanki, ale nie dotarła ani tak, ani nie wróciła do domu.
-Co wiemy o przyczynie zgonu?- spytała Bones.
-Ja powiem, ja powiem!- krzyczała Daisy- tak, tak wiem, spokojnie- dodała widząc miny przyjaciół. Wzięła kolejnych kilka oddechów- Już. Oglądając kości Alice, znalazłam wgłębienia na żebrach i na kręgach. Wygląda mi to na uraz ostrym przedmiotem, prawdopodobnie jakimś długim nożem. Musiał się przebić na wylot. Do tego, podobnie, jak Kathy, miała zmiażdżone paliczki, żadnych śladów na nadgarstkach czy czaszce.
-Coś jeszcze?
-Tak. Miała złamaną prawą nogę.
-Świeże złamanie?
-Tak. Nie zdążyło się zrosnąć.
-Złamanie mogło powstać przed śmiercią, może napastnik złamał jej nogę…
-To bardzo możliwe.
-Sporo informacji udało wam się zdobyć- powiedział Booth.
-Troche tak. Najważniejszego jednak wciąż nie wiemy- mówiła Cam- nie znamy mordercy tych dwóch biednych dziewczyn.
-To się niedługo zmieni- zapewnił Seeley- Znajdziemy tego drania, lub tych drani.
-Z całą pewnością- powiedziała Bones- Dobrze, to ja pójdę do siebie, przejrzę może zdjęcia z miejsca znalezienia ciał. Jakbyście czegoś jeszcze się dowiedzieli, dajcie mi znać.
-Oczywiście Dr Brennan!- powiedziała szybko Daisy.
-Będziemy musieli odwiedzić rodziców tych dziewczyn, Bones- powiedział Booth.
-Wiem. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Sprawdzę tylko te zdjęcia i będziemy mogli jechać.
-Ok.
Brennan zeszła z platformy. Po chwili za nią poszedł Booth, jednakże po drodze został zatrzymany przez Angelę
-Czekaj, czekaj, Booth. Mam do pogadania z Brenn. Dopiero po tej rozmowie będziecie mogli jechać do tych rodzin. Nie odpuszczę jej- mówiła.
-Ok., Ang- odpowiedział Seeley. Doskonale wiedział  po co artystka chce zostać sam na sam z Bones. Uśmiechnął się tylko pod nosem, kiwnął głową i poszedł usiąść na kanapie w holu.

Brenn dotarła do gabinetu. Tuż za nią, jak cień podążała Angela. Jak tylko Bones zamknęła za sobą drzwi, usłyszała miarowe stukanie butem o podłogę i stanowcze:
-Sweety…- Bones odwróciła się i ujrzała bardzo poważną minę przyjaciółki i jej stanowcze spojrzenie, które mówiło, że za żadne skarby świata nie odpuści. Ta mina i cała postawa artystki rozbawiła panią antropolog. Patrząc na Ange, zaczęła się śmiać.
-O co ci chodzi, sweety? Dlaczego się ze mnie śmiejesz? Jeszcze nic nie powiedziałam- pytała zaskoczona.
-Nie wiem właściwie, co mnie tak rozśmieszyło- mówiła cały czas z szerokim uśmiechem na ustach- ale wyglądasz bardzo zabawnie z taką groźną miną.
-Zapewniam, ze za chwilę nie będziesz miała powodu do śmiechu. Teraz już wiem na 100%, że coś się między wami zmieniło, to znaczy między tobą i Boothem. Jesteś szczęśliwa, to widać gołym okiem. Nigdy bez powodu nie wybuchałaś śmiechem.
-Jak oko może być gołe, Ang?
-Nie zmieniaj mi tu tematu, słodziutka. Mów mi zaraz, co się takiego wydarzyło?
-Nic nowego.
-Nie uda ci się mnie pozbyć taką odpowiedzią, nawet o tym nie myśl- powiedziała, przekręciła klucz w zamku i schowała do kieszeni- Spaliście ze sobą, prawda?- przeszła od razu do sedna. Brenn pokiwała głową na „nie”- I tak ci nie wierzę. Mów mi wszystko i to już- zagroziła jej palcem. Siadła na krześle Tempe za biurkiem, założyła nogę na nogę i czekała. Bones siadła naprzeciwko. Wyglądało to, jak przesłuchanie.
-Ange, dlaczego ty zawsze doszukujesz się czegoś, czego między nami nie ma? Między mną a Boothem jest wciąż to samo. Nic się nie zmieniło. Niby dlaczego miałoby? Jesteśmy przyjaciółmi, o czym do znudzenia wszystkim wam powtarzamy. Nie jesteśmy w sobie zakochani i nigdy nie będziemy.  Moglibyście wreszcie nam odpuścić.
-Odpuścimy wam, w momencie, gdy zobaczymy was przed ołtarzem. Ciebie w pięknej, białej sukni, z długi welonem i najpiękniejszym bukietem kwiatów, a naszego gorącego agenta w najcudowniejszym, czarnym garniturze, w którym będzie wyglądał zabójczo przystojnie i tak seksownie, że jedyną myślą, jaka będzie cię nawiedzać, będzie to, że jak najprędzej chcesz znaleźć się z nim w sypialni i uprawiać seks do samego rana, do utraty tchu, aż wam siły zabraknie i pójdziecie spać, wtuleni w siebie. A jakiś czas później zrobisz test i dowiesz się, e nosisz w sobie maleńkie dziecko, które będzie tylko dopełnieniem waszego szczęścia.
-Widzę, że zaplanowałaś mi już całe życie, co?- Brenn dopiero po chwili odzyskała głos- Mi i Boothowi.
-Jeśli wy nie potraficie tego zrobić, ja muszę wam pomóc.
-Tak, tylko zapomniałaś o jednej bardzo ważnej rzeczy, najważniejszej rzeczy- spojrzała na artystkę, która zrobiła bardzo dziwną mię. O czym mogła zapomnieć? Jej plan jest idealny w każdym calu. Bardziej dopracowany być już nie może- Zapomniałaś o tym, że my nie jesteśmy razem, to po pierwsze….
-Ale kiedyś…
-Dwa- przerwała jej Brennan- Ja nie wierzę w instytucję małżeństwa, a trzy, nie widzę się w roli matki i nie wyobrażam sobie mieć dziecka, a już na pewno nie teraz. Mam pracę. Nie jestem na to gotowa. A i jeszcze cztery, nie będę uprawiać seksu z najlepszym przyjacielem. Nasza przyjaźń jest dla mnie najważniejsza na całym świecie i nie chcę jej zniszczyć- Angela siedziała zamurowana, ale gdyby tylko wiedziała, że wszystko to, co przed chwilą usłyszała, nie jest prawdą, gdyby wiedziała, że tak naprawdę już nie musi ich swatać i próbować połączyć, bo oni już są razem, jej mina i zachowanie z pewnością byłyby inne.
-Sweety, ja już naprawdę nie wiem, jak mam z tobą rozmawiać- powiedziała załamana i zrezygnowana- Czy ty nie widzisz, ze związek z Boothem nie musi zniszczyć waszej przyjaźni? Może być szansą na szczęśliwe życie, na poznanie miłości i czucie się kochaną. Zmiany nie muszą oznaczać nic złego. Uwierz w to wreszcie. Zrozum kochana, ze to jest wasza szansa. Macie między sobą coś naprawdę pięknego, nie możecie żyć osobno. Żadne z was nie będzie szczęśliwe w innym związku. Nigdy.
-Ja nie mam zamiaru z nikim się wiązać. Nie teraz.
-Zobaczysz, że któregoś dnia przyznasz mi rację. Ja ci to mówię, a ja na takich rzeczach się znam.
-Nie sądzę- powiedziała, ale pomyślała „Miałaś rację, Ang. zawsze ją miałaś i teraz też masz.”
-Jesteś uparta, jak osioł. Normalnie grochem o ścianę.
-Jakim grochem, o jaką ścianę?
-Powiedzonko. Nie zmieniaj znowu tematu. Ja wiem, że coś jest między wami inaczej i nie oszukasz mnie stanowczo wypowiedzianymi słowami. Nie chcesz, nie musisz nic mówić, ale pamiętaj, że jestem twoją przyjaciółką, a przyjaciołom mówi się wszystko. jeśli dowiem się, ze coś przede mną ukrywacie, nie chcę być w twojej skórze sweety- powiedziała poważnie, ale w głębi duszy wcale się na Bones nie gniewała i obie to wiedziały. Ang rozumiała, ze Brenn często potrzebuje więcej czasu na zwierzenia i w tej odpowiedniej chwili przyjdzie do niej i wszystko powie, ale co poradzić na ciekawską naturę panny Montenegro?
-I tak nie mogłabyś być w mojej skórze. Nie jest to możliwe- powiedziała cicho Bones.
-Zapamiętaj moje słowa. Ja mam być pierwszą osobą, zaraz po Boothie oczywiście, która dowie się o waszym związku- Ang ruszyła w kierunku drzwi. Chciała, niby zła wyjść z gabinetu. Nacisnęła klamkę z całej siły, pchnęła drzwi i… wpadła na nie z całym impetem. Odbiła się i znalazła się jakieś trzy kroki od nich.
-Klucz masz w kieszeni, Ang- powiedziała Brennan z uśmiechem. Artystka wyjęła klucz, otworzyła drzwi i wyszła, a Bones ponownie wybuchnęła śmiechem. Po chwili szepnęła do siebie
-Czy ty zawsze musisz mieć rację Ange?


29.

Niedaleko gabinetu Bones
Booth właśnie wyszedł z holu i szedł w kierunku gabinetu ukochanej. W tym samym czasie Angela wracała do siebie. Wpadli na siebie, artystka powiedziała tylko:
-I tak wiem, że oboje coś ukrywacie, złociutki. Dowiem się, co to jest, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu- i poszła do siebie, zostawiając osłupiałego agenta. Po chwili otrząsnął się, uśmiechnął i poszedł do Brenn.
-Kochanie- powiedział cicho i zamknął za sobą drzwi- Przeżyłaś nalot swojej przyjaciółki?
-Jakoś tak- odpowiedziała z uśmiechem- Nic jej nie powiedziałam, ale ona oczywiście i tak czegoś się domyśla.
-Bo to Angela Montenegro- zażartował- Podziwiam cię, że tak długo z nią dziś wytrzymałaś. Mnie też napadła po drodze- zbliżył się do Brenn i przytulił do siebie.
-Ciebie też?- Bones również się przytuliła. Głowę ułożyła na jego klatce piersiowej.
-Tak. Musimy bardzo uważać. Powiedziała, że o wszystkim się dowie, choćby to miała być ostatnia rzec, jaką zrobi w życiu- oboje się zaśmiali.
-To właśnie jest nasza Ange.
-Tak- zbliżyli do siebie swoje usta i na kilka chwil zatracili się w nich. Pocałunek, choć krótki, jak zawsze niesamowicie smakował, był słodki i przepełniony najsilniejszym na świecie uczuciem. Muszą teraz uważać. W każdej chwili może się ktoś pojawić i ich zobaczyć, a wtedy wszystko by się wydało. Nie mają nic przeciwko temu, ale nie w taki sposób, chcą powiedzieć im o wszystkim osobiście.
-Chyba na chwilę musimy zrezygnować z przytulania- powiedział Booth.
-Dlaczego?
-Jestem pewien, ze za chwilę wpadnie tu Ange i powie, że zapomniała czegoś.
-Myślisz?
-Przekonajmy się- na chwilę się rozdzielili i stanęli w bezpiecznej od siebie odległości
-Booth, masz błyszczyk na policzku- powiedziała. Seeley szybko wytarł oznakę niedawnego pocałunku i zrobił to w samą porę. Drzwi otworzyły się z hukiem, a oni usłyszeli
-Słodziutka, zapomniałam o…- to była Angela
-O czym?- spytała Bones powstrzymując uśmiech.
-Właściwie to już nie wiem…
-Na pewno czegoś zapomniałaś?- spytał Booth.
-Nie. Miałam nadzieję, ze was przyłapię, jak się całujecie, albo chociaż przytulacie, cokolwiek. Widocznie się spóźniłam, ale jeszcze was przyłapię. Nie będziecie mi bezczelnie wmawiać, że nic między wami nie ma- powiedziała poważnie, ale z uśmiechem i wyszła.
-A nie mówiłem, że wpadnie?- powiedział Seeley, kiedy już oboje przestali się śmiać.
-Miałeś rację, jak zawsze. Kochanie- nadal chichotali- A wiesz, że ona ułożyła nam już cały scenariusz życia?- spytała po chwili.
-Tak?
-Tak- kiwnęła głową, zbliżyła się do ukochanego, wplotła mu ręce we włosy i mówiła dalej- wie, jak ma wyglądać moja suknia ślubna, twój garnitur, co mamy robić po ślubie, kiedy pojawi się nasze dziecko… wszystko.
-Nie myślałem, że aż tak…- powiedział lekko zszokowany.
-Ja też, ale jak widzisz, Ange wszystko sobie zaplanowała. Nie zdziwiłabym się, gdyby już miała zaprojektowaną suknię, albo salę weselną, pokój dla dziecka
-Oj, ja też bym się nie zdziwił.
-Powiedziała też, że do czasu ślubu i dziecka nie da nam spokoju. Dopóki nie zobaczy nas razem z dzieckiem na rękach.
-Nasza Ange jest niezastąpiona.
-Fakt.
-To, co jedziemy w teren?- Seeley zmienił temat.
-Jedziemy- przytaknęła. Zebrali się, wsiedli do SUV’s i pojechali do rodziny pierwszej ofiary.

SUV
-Bones, wiem, że to nieodpowiedni moment na taką rozmowę- zaczął Booth.
-Każdy moment jest dobry na rozmowę- odpowiedziała z uśmiechem.
-Tak uważasz?
-Jak najbardziej.
-Ok., sama chciałaś, tylko nie mów potem, że to nieodpowiednie miejsce i że cię nie uprzedzałem- zaczął się z nią droczyć.
-Czy ja kiedyś tak mówiłam?
-A bo to raz, kochanie?
-Booth, przesadzasz. Mi nie przeszkadza miejsce i czas.
-Zobaczymy czy będziesz taka pewna, ja usłyszysz o czym chciałbym z tobą porozmawiać.
-O mnie się nie martw. Poradzę sobie. Najwyżej ci nie odpowiem.
-No właśnie o to mi chodzi. Rozmowa to rozmowa. Obie strony muszą brać w niej udział.
-Czasami można słuchać.
-Nie jeśli chodzi o poważne tematy, które potrzebują opinii obu osób w związku.
-W takim razie, to chyba nie jest odpowiednie miejsce na takie rozmowy.
-Wiedziałem, że tak będzie.
-To czemu zaczynałeś temat?
-Chciałem sprawdzić, czy tym razem będzie inaczej, ale jak widać nie myliłem się, co do twojej reakcji. Zawsze tak to się kończy.
-Skoro wiedziałeś, niepotrzebnie mówiłeś, że to nieodpowiednie miejsce. Chciałeś mnie sprawdzić?
-Chciałem zobaczyć, czy naprawdę tak dobrze cię znam, wiem o tobie wszystko i czy potrafię przewidzieć twoją reakcję.
-I jakie wnioski?
-Znam cię.
-To chyba dobrze.
-Znakomicie. Znam cię kochanie, lepiej niż ty sama.
-Nie możesz mnie znać lepiej ode mnie. Tylko ja mogę wiedzieć o sobie wszystko.
-Nieprawda. Ja znam cię, jak nikt inny na świecie. Wiem o tobie wszystko i często wiem lepiej od ciebie, czego chcesz.
-Dobra, test.
-Test?
-Tak. Skoro mówisz, że znasz mnie lepiej niż ja, to powiedz mi… kiedy dokładnie mam okres i co się wtedy ze mną dzieje?
-No prosto z mostu, Bones, jak zawsze!
-Odpowiedz.
-Przeważnie na początku miesiąca
-Co przeważnie na początku miesiąca?
-No wiesz co.
-Co?
-No nawiedzają cię kobiecie sprawy.
-Seeley, nie mów, że wstydzisz się powiedzieć, że mam okres?- zażartowała.
-To są wasze kobiece sprawy.
-Naprawdę się wstydzisz. Booth, okres to jest normalna rzecz, każda kobieta go ma i samo słowo okres też jest normalne.
-Tak ja może go nie wypowiadam, ale ty za to nadrabiasz za nas dwoje. Tak lubisz to słowo?
-Okres?
-No proszę.
-To nic strasznego, okres…
-Możemy skończyć rozmowę na temat okresu? Proszę cię, kochanie nie wypowiadaj już dzisiaj tego słowa, bo będę miał jakieś skrzywienie na psychice.
-Co będziesz miał na psychice?
-Nieważne, tak się mówi.
-Skryzwienie? Na psychice?- zaczęła się śmiać.
-Nie widzę w tym nic śmiesznego.
-Bo nie możesz tego zobaczyć.
-Fakt, to taka przenośnia.
-Nie odpowiedziałeś jeszcze, co się wtedy ze mną dzieje?
-Jesz dużo czekolady i chodzisz jak bąk.
-Bąk? Że co, że robie się grubsza? Jak możesz tak mówić?
-Nie że grubsza… Oj, Bones, muszę cię nauczyć tych przenośni.
-Musisz.
-Widzisz, znam cię bardzo dobrze.
-A powiedz mi…
-Dajmy temu spokój. Wiem, czego potrzebujesz i co czujesz, często lepiej niż ty.
-Często, ale jednak nie zawsze.
-Powinnaś być zadowolona z tego, że tak dobrze cię znam i rozumiem.
-Bardzo się cieszę z tego powodu. Mówię tylko, że nie zawsze wiesz o mnie wszystko.
-Rozumiem, kochanie. No i jesteśmy- powiedział parkując przed jakimś domem.
-I tak nie udałoby się nam porozmawiać- powiedziała Brennan.
-Bo ty uwielbiasz się kłócić, kochanie.
-Ja się nie kłócę, to była normalna rozmowa, wymiana zdań.
-Taka, jak zawsze- powiedział wysiadając. Brenn zrobiła to samo. Zatrzasnęli drzwi- Z tobą zawsze się tak rozmawia.
-Chcesz powiedzieć, że nie da się ze mnę normalnie rozmawiać?
-Ależ oczywiście, ze nie, kochanie. Ja tylko…Bones?- zauważył, że jego ukochana dziwnie patrzy na dom, przy którym się zatrzymali- Co się dzieje?
-Wiedziałam…- szepnęła.
-O czym?
-Znam ten dom…


30.

-Znam ten dom…
-Ale skąd?  Byłaś tu kiedyś?
-Tak, w moim śnie…
-We śnie?
-Tak, w tym, w którym cię tracę… Byliśmy tutaj, rozmawialiśmy z rodzicami Kathy… Czy to się nigdy nie skończy? Czy ten sen zawsze będzie do nas wracał? Dlaczego to wszystko się powtarza?
-Kochanie- złapał ją za rękę i przytulił, czuł, jak cała drży- to był tylko zły sen, nigdy się nie spełni, a ten dom, to z pewnością tylko zbieg okoliczności, słyszysz? Nie ma szans, żeby sen się spełnił, nie ma. Zapomnij już o tym, proszę cię.- próbował jakoś podtrzymać ją na duchu.
-Tak…
-Może wolisz zostać w samochodzie, ja sam popytam rodziców?
-Nie, Booth, nie mogę przed tym ciągle uciekać. Może masz rację, to był tylko sen i nic, co w nim było nie może się wydarzyć naprawdę.
-Na pewno.
-Chodźmy do środka- weszli. Wnętrze budynku wyglądało tak samo, jak we śnie. Dejavu, te same cienie na podłodze, tak samo wyglądające drzwi… Tempe czuła, jakby znowu znalazła się w centrum swojego nocnego koszmaru, ale nie dała już poznać po sobie, że wewnątrz drży ze strachu. Zapukali do drzwi rodziców Kathy Bergman. Otworzyła im niewysoka kobieta o brązowych, kręconych włosach, które wyglądały, jakby dawno nie było czesane. Widać było, że coś ją trapi. Bones spojrzała na kobietę i ponownie ogarnęło ją to dziwne uczucie, że już gdzieś ją widziała. Przeszedł ją dreszcz, bo uświadomiła sobie, że widziała ją w swoim śnie. Znowu wszystko wraca, a już myślała, że udało jej się od tego oderwać. Zastanawiała się, jakim cudem mogło jej się śnić to wszystko, co teraz się wydarza. W tym momencie odezwała się jej racjonalna strona, która podpowiedziała jej, że jednak może to być zwykły zbieg okoliczności. Sny nie mogą się spełniać. Może już wcześniej, jeszcze przed koszmarem, widziała tą kobietę, potem jej się przyśniła, a teraz dziwnym trafem spotyka ją w innych okolicznościach. Uspokojona tą myślą, wraca do rzeczywistości. Słyszy, jak Seeley mówi:
-FBI, Agent Specjalny Seeley Booth- wyjmuje odznakę i pokazuje- to moja partnerka Dr Temperance Brennan z Instytutu Jeffersona. Pani Bergman?
-Tak, to ja… FBI, do mnie? Czy to ma jakiś związek z moją córką, Kathy?
-Tak. Możemy wejść?
-Proszę- kobieta wpuściła ich do środka. W przedpokoju wciąż stały nierozpakowane walizki. Kolejny obraz, który Bones już miała okazję widzieć w innym świecie. Dziwne uczucie przybrało na sile. Nie wiedziała, że to nie koniec i ono jeszcze wróci ze zdwojoną siłą. Salon również był nieuporządkowany, widać było, że dawno nikogo w domu nie było.
-Przepraszam za bałagan, ale dopiero wczoraj wróciliśmy z mężem z delegacji.
-Niech się pani tym nie przejmuje- odpowiedział Booth. Usiedli na kanapie.
-Może herbaty?
-Nie, dziękujemy.
-Zaraz do państwa wrócę- wyszła na chwilę z salonu.
-Booth- szepnęła Temperance, korzystając z okazji, że pani Bergman wyszła.
-Co się dzieje, Bones?
-Znowu to samo… Tak samo wszystko to wyglądało w moim śnie. Taki sam dom, ta sama kobieta, ten sam salon, sytuacja, nawet to, co mówicie… To wszystko mi się śniło.
-Jesteś pewna?- również szeptał.
-Jak tego, że tu z tobą siedzę. Tak, Seeley jestem pewna i boję się tego. Pod Instytutem, jak wracamy…
-Nie martw się. Nic złego się nie stanie, obiecuję ci to, słyszysz?
-Nie możesz mi tego obiecać. Nie możesz wiedzieć, co może się stać… Wtedy też nie wiedziałeś. To stało się tak nagle… Nic nie podejrzewaliśmy.
-Nic się nie stanie. Nic zostawię cię, rozumiesz? Nie zostawię. Spokojnie. Uwierz mi.
-Dobrze…- powiedziała, ale bez przekonania. Dalsza rozmowa została przerwana pojawianiem się pani Bergman.
-Przepraszam państwa, musiałam wyłączyć gaz…
-Nie szkodzi. Proszę usiąść- powiedział Seeley, widząc niezdecydowanie i zakłopotanie kobiety. Niechętnie usiadła w fotelu naprzeciwko. To był jeden obraz, który nie zgadzał się ze snem Brennan. We śnie siedzieli na krzesłach, przy stole, teraz siedzą na kanapie, a kobieta w fotelu. To ponownie nieco uspokoiło antropolog, choć uczucie dziwności i dyskomfort pozostał w ukryciu i tylko czekał na odpowiednią chwilę by zaatakować.
-Coś się stało, prawda?- spytała po chwili. Nie patrzyła ani na Bootha, ani na Brennan. Spuściła wzrok i bawiła się rogiem bluzki.
-Tak- odezwała się Temperance- Niedawno znaleźliśmy ciało młodej kobiety  i zidentyfikowaliśmy je, jako pańską córkę, Kathy Bergman- ciałem matki wstrząsną dreszcz strachu.
-Jest pani pewna, że to moja córka? Jest jakaś szansa na to, że to nie ona…? Że to pomyłka…?
-Przykro mi, ale nie ma mowy o pomyłce. Jestem całkowicie pewna, ze znalezione ciało należy do pani córki- powiedziała Brennan- Naprawdę mi przykro, pani Bergman.
-Nie mogę w to uwierzyć…- było widać, ze kobieta za wszelką cenę próbuje powstrzymać wybuch płaczu i histerii- To jest niemożliwe
-Wiem, że to trudne… ale musimy zadać pani kilka pytań- odezwał się Booth.
-Wiedziałam, czułam, ze coś złego musiało się stać. Dlatego się do nas nie odzywała, dlatego nie dzwoniła. Zawsze do nas dzwoniła….- mówiła, jakby nie słyszała tego, co powiedział Booth.
-Pani Bergman?
-Ale… co się takiego stało? Jak? Miała wypadek, tak?
-Niestety… Została zamordowana- powiedział Booth. tłumiony dotąd płacz, uwolnił się i pani Bergman rozpłakała się na dobre.
-Nie… kto mógł tak skrzywdzić moje dziecko, moją kochaną córeczkę? Nie mogę w to uwierzyć… nie potrafię…
-Pani Bergman, przepraszam, ale musimy zadać pani te pytania, to może nam pomóc w rozwiązaniu sprawy i znalezieniu mordercy.
-Wiem… Proszę… Proszę pytać, postaram się odpowiedzieć.
-Czy pani córka miała jakichś wrogów?
-Nic mi o tym nie widmowo… Raczej nie. Była dość imprezową dziewczyną, dużo balowała, ale… nigdy nie mówiła o żadnych,… nie miała żadnych wrogów, to wszystko byli jej przyjaciele.
-A czy ostatnio nie wpakowała się w jakieś kłopoty?
-Nie. Ostatnie kłopoty, jakie miała to w szkole… Tylko tam. Nic nie wiem… nie wiem nic o innych kłopotach… chyba, że coś się stało, a my o tym nie wiedzieliśmy- mówiła nieskładnie- Boże…
-Co się stało?- spytał mężczyzna, wchodząc do pokoju. Kobieta zerwała się z fotela i rzuciła się w jego ramiona. Kolejny obraz, kolejne słowa, które były wiernym odzwierciedleniem snu. Dejavu. Sytuacja stawała się coraz bardziej niejasne. Wszystko wskazywało na to, że cała ta rozmowa dąży do bycia snem. Niepokój znalazł okazję do wydostania się i ataku, ponownie ogarnął Brennan, tym razem z obiecaną zdwojoną siłą. Booth widział, co coś dzieje się z jego partnerką i miał przeczucie, co jest tego powodem, a to bardzo mu się nie podobało.
-Roger… nasza córka… nie żyje… zamordowali ją, słyszysz?- płakała w jego ramionach. Histeria ogarnęła ją całkowicie.
-Co ty mówisz?- spytał mężczyzna z niedowierzaniem.
-Państwo są z FBI…
-Dzień dobry- powiedział mężczyzna.
-Dzień dobry- odpowiedzieli.
-Jak to się stało?
-Wciąż jesteśmy w trakcie prowadzenia śledztwa. Staramy się zebrać jakieś informacje, które pomogą nam w dotarciu do mordercy państwa córki. Może pan wie coś o jakichś problemach Kathy?
-Nie. Kathy raczej nie zwierzała się nam ze swoich spraw. Jeśli miała jakieś kłopoty, sama próbowała się z nimi uparować… nigdy nie prosiła nikogo o pomoc, a jeśli chcieliśmy z nią porozmawiać, mówiła, ze da sobie radę.
-Była bardzo odważną dziewczynką…- szlochała pani Bergman.
-Jacyś przyjaciele, z którymi moglibyśmy porozmawiać?- spytał Booth.
-Miała taką jedną najlepszą przyjaciółkę, mieszka w sąsiedniej dzielnic na Suve Street nr 15, Eve Luck, ale z tego co wiem, wyjechała z rodzicami do Europy- odpowiedział Roger.
-Eve Luck…- zanotował Booth- Bardzo państwu dziękujemy. Jak czegoś się dowiemy, damy państwu znać.
-Dziękuję- powiedział mężczyzna. Pani Bergman nie była wstanie wydobyć z siebie innego dźwięku poza głośnym szlochem.
Pożegnali się i wyszli. Chwilę potem znaleźli się w SUV’ie agenta.
-Niewiele się dowiedzieliśmy, tak naprawdę- powiedział Seeley.
-Wiemy tylko, że Kathy miała przyjaciółkę- powiedziała Bones- Może od niej czegoś się dowiemy.
-Mam nadzieję.
-Zaraz, zaraz… Booth, wiesz, co to wszystko znaczy?
-Co znaczy, co?
-To co się stało przed chwilą. Cała ta sytuacja w domu państwa Bergman, mój sen… to… Booth, czekaj, to możliwe…
-Co jest możliwe?
-To…

1 komentarz: