11.
Jak na razie w Jeffersonian byli tylko ochroniarze. Było dopiero kilka minut po siódmej, wiec z pracowników nie było jeszcze nikogo. Brennan i Hodgins przywitali się z ochroną i weszli do środka.
-Ok., to ja wskakuję pod prysznic- powiedziała Tempe- Muszę zmyć z siebie tą noc i zapach śmierci.
-Ani ja. To co? Później kawa u mnie?
-Z przyjemnością. Zamówię nam coś do jedzenia, ochrona odbierze, my pod prysznic, potem kawa i śniadanko. ..
-I z powrotem do pracy- dokończyła.
-Tak.
-Dobra, to do zobaczenia za jakiś czas.
-Do zobaczenia- oboje się uśmiechnęli i poszli zrobić to, co zaplanowali. Jack zadzwonił, zamówił tajskie, to chyba najpopularniejsze jedzenie wśród pracowników Instytutu… Ostrzegł ochroniarzy i poszedł do łazienki. Bren zostawiła rzeczy w swoim gabinecie i szybkim krokiem również udała się do łazienki. Zrzuciła ciuchy i wskoczyła pod prysznic, dobrze, ze miała u siebie zapasowe rzeczy. Jak tylko poczuła na swoim ciele strumień ciepłej wody, od razu poczuła się lepiej. Wreszcie mogła to wszystko z siebie zmyć i choć odrobinę się odprężyć.
Po kilku minutach wyszła zadowolona, ubrała się i z uśmiechem na twarzy wróciła do swojego gabinetu. Jacka jeszcze nie było, wstawiła więc wodę, nasypała kawy do dwóch kubków i siadła na fotelu. Prysznic bardzo jej pomógł, nie czuła się już tak zmęczona, teraz mogła już pracować dalej.
Woda się zagotowała zalała kawę i w tym samym momencie w jej gabinecie pojawił się Hodgins z jedzeniem.
-Kawa gotowa- powiedziała odstawiając czajnik
-Cudownie- odpowiedział- Nasze śniadanie też już dotarło- uśmiechnął się, Bren postawiła kubki na stoliku i razem usiedli na kanapie- nareszcie można coś zjeść- wyjął zawartość torby- Zamówiłem dla nas tajskie, wiem, że zawsze jecie to z Boothem, my zresztą też.
-O tak, idealne na posiłek po ciężkiej nocy pracy. Dzięki.
-Można jeść. Smacznego.
-Smacznego- oboje zajęli się jedzeniem- Jak myślisz, uda ci się coś wyciągnąć z tych wszystkich próbek? Oczywiście poza czasem zgonu?
-Mam taką nadzieję. Zebrałem ich naprawdę sporo… w którejś z nich musi coś być.
-Pewnie.
-Mam nadzieję, ze szybko znajdziemy sprawcę, wiesz już w jakim wieku były ofiary?
-Jedna z nich, ta która nie była w grobie to z pewnością kobieta, rasy czarnej, poniżej 17 roku życia, nie zauważyłam na razie zmian na kościach, ale wczoraj na miejscu nie było na to czasu. Dziś dowiemy się więcej. Druga ofiara to też kobieta, ale nic więcej nie wiem. Spojrzałam tylko na jej miednicę, jak wyciągałam ją z ziemi. Całe szczęście zachowały się wszystkie kości.
-Znowu ktoś morduje młode dziewczyny, świat jest nienormalny. Jak można krzywdzić drugiego człowieka?
-Zawsze kogoś krzywdzimy, czasem nie zdając sobie z tego sprawy, ale… takich krzywd nigdy nie rozumiałam. Nie wiem, jak można pozbawić drugą osobę życia… z zazdrości? Dla pieniędzy? To nieracjonalne.
-Ludzie zawsze zazdroszczą i zawsze lecą na kasę. Niestety…
-Ja też nieraz zazdroszczę, ale… Nikogo z tego powodu nie zabijam…
-Ty komuś zazdrościsz?- spytał zdziwiony.
-Tak… Każdy chyba komuś czegoś zazdrości.
-Masz rację, ja też…- powoli kończyli jeść. Hodgins sięgnął teraz po kubek z kawą, powąchał- O tak, tego mi trzeba… Pięknie pachnie- upił łyk
-To najlepsza kawa w DC, trafiłam na nią przez przypadek- powiedziała Bren biorąc swój kubek- Jest niezwykła.
-Prawda.
Po skończonym posiłku i wypiciu kawy, trzeba było wrócić do rozpoczętej wczorajszego wieczoru pracy.
-Dr Brennan?- powiedział jeden z ochroniarz wchodząc do jej gabinetu.
-Tak?
-Przywieziono zwłoki, czekają na was na platformie.
-Dobrze, dziękuję- ochroniarz uśmiechnął się i wyszedł- Możemy zabierać się za rozwiązywanie tej sprawy- mówiła wstając.
-Tak. Innych jeszcze nie ma, ale możemy przecież zacząć.
-Możemy. To co? Do roboty- zbliżyła się do wieszaka, zdjęła z niego fartuch, narzuciła na siebie i uśmiechnęła do Jacka.
-Do roboty, Dr Brennan- powiedział z uśmiechem i razem wyszli z gabinetu. Weszli na platformę.
-Wezmę te wszystkie próbki i pójdę do siebie.
-Dobrze, ja zajmę się układaniem kości, niedługo przyjdzie reszta- odpowiedziała zbliżając się do worka leżącego na jednym ze stołów. Hodgins wziął wszystkie próbki i poszedł do siebie. Bones zaczęła układać kości w porządku anatomicznym, na razie te, które znaleźli zakopane w grobie, jak przyjdzie Daisy to jej pomoże z drugimi zwłokami. Ostrożnie, po kolei wyciągała kości i układała na drugim stole. Była tak zajęta pracą, że nie zauważyła, jak po jakichś 20 minutach, na platformie pojawiła się Dr Saroyan.
-Dzień dobry, Dr Brennan- powiedziała zbliżając się do przyjaciółki.
-O dzień dobry, nie zauważyłam cię- Bren spojrzała na Cam.
-Co to? Mamy jakąś nową sprawę?
-Tak, wczoraj wieczorem zadzwonili do Bootha, ze znaleźli zwłoki w płytkim grobie.
-Jedne? Widzę tutaj dwa worki…
-Nie jedne. Te- wskazała na stół, na który wykładała kości- były zakopane, a tamte- wskazała na drugi worek- leżały pod niewielką warstwą ziemi, zaraz obok.
-Dwie ofiary…
-Tak. Tamta, to kobieta, rasy czarnej, poniżej 17 lat, na razie nie wiemy więcej. Jak przyjdzie Angela będzie mogła zająć się rekonstrukcją, zostało tam jeszcze trochę tkanek, niewiele, ale może uda ci się coś z nich wyciągnąć.
-Jeśli coś tam jest, z pewnością się tego dowiem- uśmiechnęła się.
-Ja na razie zajmę się tymi kośćmi, stwierdziłam, ze skoro tam są jeszcze tkanki, zostawię to tobie.
-Dziękuję. Dr Brennan?
-Tak?
-Mówiłaś, że te szczątki były w grobie, tak?
-Tak, płytkim, ale tak. Musieliśmy je odkopać.
-My?
-Tak, Hodgins i ja, pracowaliśmy razem.
-Całą noc?
-Tak. Musieliśmy się tym zająć. Ja wyjęłam szkielet z grobu, a Jack pozbierał wszystkie próbki.
-Założę się, że był przeszczęśliwy
-Oj, tak. Cieszył się jak dziecko z nowej zabawki.
-Cały Hodgins- obie panie się zaśmiały- Jack jest u siebie?
-Tak, bada próbki.
-Spaliście coś?
-Nie, praca zajęła nam całą noc, nad ranem przyjechaliśmy tutaj, wzięliśmy prysznic, zjedliśmy, wypiliśmy kawę i jesteśmy zdolni do dalszej pracy.
-Jesteś niesamowita.
-Wiem- Cam uśmiechnęła się, uwielbiała tą skromność Brennan. Usłyszały dźwięk przesuwanej przez czytnik karty i chwile potem obok nich pojawiła się Angela.
-Dzień dobry, moje panie- powiedziała z uśmiechem- Ojej!- spojrzała na stoły.
-Cześć Ange- odpowiedziały przyjaciółki.
-Nowa sprawa?
-Tak. Z wczoraj. Dziś rano dowieźli nam szczątki- odpowiedziała Bren.
-Acha…
-Będziesz mogła zrobić rekonstrukcję? Na tamtej czaszce praktycznie nie ma żadnych tkanek, zwierzęta zdążyły się z nimi rozprawić- Bren wskazała na worek.
-Jasne. Zaraz się za to zabiorę, tylko… gdzie czaszka?
-W worku, zaraz…- Bren zbliżyła się do stołu, wyjęła czaszkę z worka i podeszła do artystki- Jest. Może załóż rękawiczki…
-Jasne- powiedziała Ang, Cam podała jej rękawiczki- dzięki.. Nie ma to jak miły początek dnia… To ja idę do siebie…- odwróciła się i zeszła z platformy.
-Ok., Ang.
-To w takim razie, ja zabieram się za drugą ofiarę- powiedziała Cam zbliżając się do stołu- Dr Brennan możesz mi pomóc wyjąć zwłoki?
-Tak, już…- podeszła do Cam. Wspólnymi siłami paniom udało się wyjąć ciało i ułożyć na stole autopsyjnym.
-Dziękuję- powiedziała z uśmiechem Dr Saroyan.
-Nie ma za co- Bren również odpowiedziała uśmiechem i wróciła do swojego stołu. Po chwili na platformie pojawiła się ostatnia osoba z zespołu
-Przepraszam!- Daisy wbiegła na platformę, zapominając o karcie i wszystko zaczęło wyć.
-Panno Wick!- krzyknęła Brennan.
-Przepraszam!- odkrzyknęła- Ja zapomniałam o…
-Karta Panno Wick!- tym razem krzyknęła Cam.
-A tak, tak… Przepraszam!- krzyknęła jeszcze raz i przeciągnęła kartę przez czytnik i wszystko ucichło- Przepraszam za spóźnienie, ale nie uwierzycie…
-Z pewnością….- burknęła pod nosem Cam, Bren tylko na nią spojrzała.
-Autobus, którym jechałam zepsuł się po drodze i musiałam doginać z buta- Tempe dziwnie się na nią spojrzała- Lance nie mógł mnie dzisiaj podwieźć, bo miał jakieś ważne spotkanie… i wyszłam wcześniej, żeby się nie spóźnić, ale…- wyrzucała słowa z prędkością światła.
-Panno Wick!- po raz kolejny uciszyła ją Brennan.
-Tak, przepraszam, znowu to robię, ale już nic nie mówię- gestem ręki pokazała, że zamyka swoje usta. Cam pokręciła głową i zajęła się badaniami.
-Mamy tutaj szczątki do zbadania- mówiła Tempe- Proszę przygotować się do pracy, przebrać się, wrócić tu i mi pomóc.
-Robi się, Dr Brennan- powiedziała, zbiegła z platformy. Bren spojrzała na Cam, wymieniły tylko znaczące spojrzenia, przewróciły oczami i zabrały się z powrotem do pracy.
Minęła zaledwie chwila i Daisy ponownie pojawiła się na platformie.
-Już jestem, Dr Brennan!- powiedziała szeroko się uśmiechając.
-Dobrze. Musimy ułożyć te kości- powiedziała wyciągając kość piszczelową i ułożyła ją na stole w odpowiednim miejscu.
-Tak jest!- zasalutowała i wzięła się do pracy. Kilka razy powstrzymywała się, żeby nie zacząć kolejnego „ciekawego” monologu, ale jak tylko otwierała usta, Tempe mówiła
-Proszę skupić się na pracy- i Daisy od razu milkła.
Powoli zbliżała się godzina 11. na platformę weszła Angela.
-Mam tożsamość- wprowadziła informacje do komputera i na ekranie wyświetliła się twarz młodej dziewczyny- Kathy Bergman, lat 16, zaginiona ponad trzy tygodnie temu. Nie wróciła do domu z imprezy- Bren i Daisy podeszły do komputera, Cam jakiś czas temu wyszła, by zrobić badania toksykologiczne na pozostałych tkankach- Mieszkała na Par Street 8.
Dobra robota, Ange- powiedziała Brennan- zaraz zawiadomię Bootha.
-Tak…- powiedziała Ange.
-Jaka młoda dziewczyna- dodała Daisy.
-Ange, będziesz mogła zrobić drugą rekonstrukcję? Czaszka drugiej ofiary jest już złożona, jest w dość dobrym stanie, nie powinnaś mieć problemów- Bren zwróciła się do przyjaciółki.
-Jasne, już się za to biorę.
-To też dziewczyna, prawdopodobnie 20 lat, sądząc z łączeń kości, między 20 a 25 lat.
-Kolejna młoda dziewczyna…- szepnęła Angela.
-Znam czas zgonu!- do przyjaciół na platformie dołączył Hodgins.
12.
Hodgins podszedł do jednego z komputerów, wcisnął kilka klawiszy i po chwili na ekranie pojawiły się zdjęcia różnych robaków
-Ofiara, która nie była zakopana nie żyje od ponad tygodnia, tak, jak wcześniej mówiła Dr Brennan- zaczął swój wywód- Na ciele było mnóstwo larw, a i pojawiło się kilka żuków. Jednak one jeszcze nie zajęły miejsca larw, także ciało nie mogło leżeć dłużej niż tydzień. Te pięknisie tuta- wskazał na monitor, Bren i Ange wymieniły znaczące spojrzenia i z powrotem skupiły się na ekranie komputera- to muscidae- powiedział bardzo wyraźnie- znane jako czerwie muchy domowej. Pojawiają się zazwyczaj po pięciu, siedmiu dniach od śmierci, czekają skubańce na wzdęcie zwłok. Czyli czas zgonu, jako że są czerwie, larwy i pojawiły się już żuki określam jako dziewięć dni.
-Dziewięć dni…- powtórzyła Bren.
-Tak.
-A ofiara znaleziona w grobie?- spytała.
-A tam było więcej przyjaciół, którzy bardzo chcieli pomóc mi w określeniu czasu zgonu- powiedział szeroko się uśmiechając.
-Przyjaciół?- Ange spojrzała na niego jak na kosmitę- Jack ty musisz się zastanowić w jakim świecie żyjesz- powiedziała śmiejąc się pod nosem.
-Nie będę komentował- odpowiedział udając obrażenie, klikną kilka razy i na ekranie zmieniły się obrazki- Na drugiej ofierze znalazłem, oj przepraszam- spojrzał na Bones- Dr Brennan znalazła, bo to ona zebrała wszystkie próbki dla mnie i gdyby nie jej wprawne oko i…
-Dr Hodgins, do rzeczy- przerwała mu Tempe.
-Tak jasne. Po pierwsze- wskazał na zdjęcie- sarcophagidae bulasta, czyli gatunek muchy ścierwicowej, składają larwy w dzień, nocą są mało ruchliwe, ale jak to mówią, nie zaglądają do budynków, czyli zwłoki na pewno leżały na zewnątrz przez jakiś czas. Zdążyły się przeobrazić, co zajmuje im w takich warunkach od 16 do 24 dni. do tego były także Calliphoridae, plujki, razem ze ścierwicami miętówkami, one przeobrażają się w ciągu 14, 25 dni. Najciekawsze, że te maluszki…
-Dr Hodgins, proszę- ponownie przerwała mu Bren.
-Jasne, jasne, już… Znalazłem też karmówki, które pojawiają się po 20 dniach…
-Czyli mamy rozpiętość czasu zgonu między…- zaczęła Ange.
-Nie rozpiętość, moja droga- powiedział Jack podnosząc palec wskazujący do góry- Wiemy dokładnie, ze ofiara z grobu nie żyje od 24 dni- uśmiechnął się, Ange tylko przewróciła oczami.
-W takim razie te dwie sprawy się nie łączą?- spytała Daisy, która o dziwo do tej pory nic nie mówiła.
-Nie wiemy, czy się nie łączą. Musimy dokładnie wszystko sprawdzić- odpowiedziała Bren- Na razie wszystko, jak zwykle, dwie oddzielne sprawy. Nie możemy się niczym sugerować. Panno Wick, proszę zająć się ponownym oglądaniem kości ofiary z grobu.
-Tak jest, Dr Brennan- powiedziała i od razu dobiegła do stołu.
-Mamy wyniki toksykologii- powiedziała Cam przesuwając kartę przez czytnik.
-Coś ciekawego?- spytał Jack.
-Tak. Mimo że tkanek nie zostało wiele, udało się z nich coś wydobyć. W organizmie pierwszej ofiary znalazłam ślady flunitrazepamu, występuje on pod inną znaną nazwą Rohypnol, w połączeniu z alkoholem powoduje kilkugodzinną amnezję
-Pigułka gwałtu- powiedziała Bren.
-Tak. Dodatkowo były jeszcze śladowe ilości amitryptyliny, to znany lek psychotropowy i przeciwdepresyjny. Skutki uboczne jego zażywania to halucynacje, zaburzenia rytmu serca, senność…
-Samobójstwo?- wtrąciła się Daisy.
-Raczej nie. Sądzę, że ktoś nafaszerował ją tymi lekami, żeby straciła kontrolę nad ciałem. Po takiej dawce, morderca mógł zrobić z nią co tylko chciał. Nie kontaktowała, nie wiedziała co się dzieje, nie była w stanie nic zrobić. Poza tym, jeśli to byłoby samobójstwo, dlaczego jej ciało zostało porzucone? Sama tego nie zrobiła. Nie, myślę, ze to morderstwo.
-Z pewnością morderstwo- dodała Bren- Nie miałam okazji jeszcze bliżej przyjrzeć się kością, ale badając zwłoki na miejscu zbrodni, zauważyłam kilka niepokojących zmian. Raczej zadanych przez napastnika. Mamy do czynienia z morderstwem.
-Dobra, to zabieramy się do dalszej pracy, trzeba jak najszybciej znaleźć tych ludzi- powiedziała Cam klaszcząc w dłonie.
-Tak, idę zbadać resztę moich próbek- Hodgins z uśmiechem zszedł z platformy.
-Chyba sprawia mu to o wiele więcej frajdy niż powinno- szepnęła Cam, Ange tylko kiwnęła głową.
Wszyscy zabrali się z powrotem do pracy. Bones zadzwoniła do Bootha, przekazała mu wszystkie informacje, które zdobyli i również wróciła do badania kości. Booth zajął się szukaniem czegokolwiek o zamordowanej dziewczynie.
Niestety tego dnia już nic konkretnego nie udało im się ustalić. Jak początek dnia przyniósł im sporo informacji, tak jego koniec nie dodał nic nowego. Zbliżał się wieczór i Brennan powoli zaczynała odczuwać zmęczenie całego dnia i poprzedniej nocy. Ziewanie i osłabienie nakazały jej powolne zbieranie się do domu.
Po tak ciężkim dniu i nocy mogła wreszcie wracać do domu i oddalić się do krainy snu. Sen był teraz rzeczą, której pragnęła. Potrafiła długo czuwać i pracować, ale jednak mimo jej zdolności przystosowawczych nadal jest człowiekiem, a człowiek mimo najszczerszych chęci, długo bez snu nie wytrzyma.
Oczywiście Booth, jak to miał w zwyczaju, przyjechał po nią do Instytutu i zaoferował podwiezienie. Bones, jak to Bones, z początku nie chciała się zgodzić, ale po kilku minutach rozmowy skończyło się na tym, że wsiadła z Seeleyem do czarnego SUV’a i już mknęli w kierunku jej mieszkania.
-Bones?- zaczął po chwili Booth.
-Tak?- spytała sennym głosem. Jej głowa spoczywała na oparciu siedzenia, a nieobecny wzrok wpatrywał się w krajobraz zmieniający się za oknem.
-Pamiętasz… Chciałem z tobą poważnie porozmawiać… Przed rozpoczęciem tej sprawy, chciałem ci coś ważnego powiedzieć, ale nasza kolacja została brutalnie przerwana. Ja nie chcę już dłużej czekać. To co chcę ci powiedzieć jest naprawdę bardzo ważne.
-Booth, naprawdę bardzo bym chciała z tobą wreszcie poważnie porozmawiać, ale… nie chcę się wymigać, ale… jestem naprawdę bardzo zmęczona. Skoro to ważna dla ciebie rozmowa, chciałabym być w pełni świadoma… Teraz praktycznie zasypiam na siedząco. Nie chcę od tego uciec, ale wiem, ze dzisiaj nie jestem w stanie. Nie gniewaj się na mnie Booth.
-Nie gniewam się na ciebie- lekko się uśmiechnął. Bardzo mu zależało na powiedzeniu jej, co czuje. I tak już zbyt długo zwlekał. Teraz kiedy jest już w pełni świadomy, chce przyznać się jak najszybciej- Rozumiem cię. Masz rację, cały ten dzień był dla ciebie bardzo ciężki. Tak, nie będę cię męczył, ale obiecaj mi jedno.
-Wszystko Booth- spojrzała w jego stronę.
-Jutro porozmawiamy.
-Oczywiście- oboje się uśmiechnęli. Seeley czuł, ze Bones wcale nie chce uciec od tej rozmowy, naprawdę jest zmęczona. Porozmawiają jutro.- Obiecuję, ze jutro porozmawiamy. Może wieczorem u mnie?
-Jasne.
-Świetnie, to jesteśmy umówieni.
-Tak.
Dojechali do mieszkania Brennan, pożegnali się i rozstali. Booth pojechał do siebie, a Bones zaraz po wejściu do domu, zrzuciła z siebie ciuchy, weszła pod prysznic i po 15 minutach leżała już w swoim łóżku. Chwilę zastanawiała się, o czym ważnym chce porozmawiać z nią Seeley. Jednak długie zastanawianie się nie było jej dane, zmęczenie zrobiło swoje i po kilku minutach jej oczy po prostu się zamknęły i odpłynęła w krainę snów, gdzie wreszcie mogła się odprężyć i odpocząć od wszystkiego.
Tej nocy sen był naprawdę piękny…
Śnił jej się Booth, ale nie tak jak zwykle, jako przyjaciel, partner… Śniła o tym, o czym zawsze marzyła. Siedzieli oboje w jej mieszkaniu, umówili się na kolację. Stół zakryty był czerwonym obrusem , stały na nim dwie wysokie świeczki, kieliszki z winem i bardzo wystawna kolacja. Można powiedzieć.. romantyczna. Czuła się, jakby rzeczywiście tam była, wszystko było takie realne, zapach, ciepły powiew wiatru wpadający do wnętrza pokoju przez otwarte okno, wreszcie on- Seeley Booth. Czuła ciepło bijące od jego ciała, czuła, ze jej ciało ogarnia dziwny płomień, czuła się wspaniale, była szczęśliwa. Szczęśliwa, ze jest tam z nim, to wystarczyło.
Rozmawiali o wielu rzeczach, ale najważniejsza kwestia padła dopiero po dłuższej chwili.
-Temperance- mówił Seeley- Musze powiedzieć ci coś ważnego- wpatrywali się sobie w oczy i Bren czuła jak przez jej ciało przechodzi przyjemny dreszcz. Zaraz coś ważnego się wydarzy, jest tego pewna…
Tak?- spytała.
-Wiem, ze nie wierzysz, że… że się boisz, ale ja nie pozwolę ci się więcej bać… Ja cię kocham, kocham jak nikogo na świcie- na dźwięk tego słowa poczuła, jak jej serce wypełnia radość i ciepło, jakiego nigdy nie czuła. Oczy zaczęły ją piec od cisnących się do nich łez. Jedna kropelka znalazła ujście i spłynęła po jej policzku.
-Tempe, proszę cię nie płacz… Musiałem ci to powiedzieć. Nie mogę dłużej milczeć, nie mogę…- podszedł do niej, kucnął obok i starł delikatnie kropelkę z jej policzka- Przepraszam. Kocham cię, ale zrozumiem jeśli nie usłyszę tego od ciebie….
-Seeley…- przyłożyła palec do jego ciepłych ust- nic więcej nie mów- kolejna łza spłynęła po jej policzku- Ja… boję się, ale też nie chcę już dłużej tego ukrywać i… kocham cię, tak bardzo…- tym razem łzy popłynęły z oczu obojga.
-Tempe, nie śni mi się to, prawda? Powiedziałaś to…
-Tak. Kocham cię…
-Bones- przytulił ją mocno do siebie. Czuli, jak obezwładnia ich fala szczęścia.
-Pocałuj mnie Seeley…
-Kocham cię- zbliżył powoli swoją twarz do jej i złączyli się w pięknym, delikatnym, z początku nieśmiałym pocałunku, jednak w końcu dawno skrywane uczucia i namiętność wzięły górę i pocałunek siłą rzeczy zmieniał się w coraz bardziej zachłanny. Czuła to, czuła smak jego ust, były tak słodkie, delikatne i miękkie. Całkowicie się im oddała, na tę jedną chwilę zapomniała o całym świecie. Kiedy powoli skierował ręce na guziki jej koszulki, Temperance otworzyła oczy… leżała u siebie w domu na łóżku. Była sama.
-To tyko sen- posmutniała. Zbliżała się godzina szósta. Dalsze spanie nie miało już sensu, wstała więc, wzięła prysznic i chwilę potem była gotowa do wyjścia. Zjadła śniadanie, wypiła kawę i w tym momencie do drzwi zapukał Seeley.
Wsiedli do SUVa i ruszyli do Jeffersonian. Zapowiadał się kolejny ciężki dzień w pracy. Sprawa czekała na rozwiązanie. Jednak Brennan po takim śnie, nie mogła się skupić na niczym innym, poza słowami Seeleya. Wiedziała, ze to tylko sen, ze nie może się spełnić, ale jak bardzo pragnęła , by to wszystko kiedyś w końcu się stało. Jak bardzo marzyła, by to co jej się śniło, stało się prawdą.
Ponownie sen pomógł komuś uświadomić mu jego uczucia. Tempe zrozumiała, co czuje do „przyjaciela” i rozmyślała teraz, co może zmienić, co może zrobić, by jej sen się urzeczywistnił…
Po burzliwych rozmyślaniach w swoim gabinecie, doszła do wniosku, ze powinna zaryzykować i po prostu wszystko mu powiedzieć. W końcu musi wyznać prawdę. Zrzucić w końcu ten ciężar, który od tak dawna nosi w swoim sercu. Wieczorna kolacja będzie odpowiednim momentem. Poważna rozmowa. Powie mu? Czy stchórzy jak zawsze w ostatniej chwili? Wszystko okaże się wieczorem… Teraz musi zająć się sprawą i spróbować nie myśleć o Seeley’u, śnie i słowach „kocham cię”.
Oboje byli gotowi na przyznanie się. Wiedzieli, ze ta kolacja może zmienić ich dotychczasowe życie. Nie wiedzieli tylko, że… Właśnie, nie wiedzieli o tym.
13.
Długie siedzenie w Instytucie tym razem nie było im dane. Angela znalazła ważne informacje dotyczące pierwszej ofiary, Booth wszystko sprawdził, dzisiaj już mogli spokojnie pojechać do rodziców zamordowanej dziewczyny. Wrócili dopiero wczoraj późnym wieczorem.
-Bones! Zbieraj się, jedziemy do rodziców!- krzyknął Booth wchodząc do jej gabinetu.
-Do czyich rodziców?- spytała lekko zaskoczona.
-Kathy Bergman, a myślałaś, ze do kogo?- podniósł jedną brew.
-Nie wiem- spuściła wzrok i zajęła się przekładaniem jakichś papierów na stole.
-Chodź, nie ma co tracić czasu- uśmiechnął się i złapał ją za rękę. Oboje poczuli ten sam dreszcz, jednak tym razem Seeley nie zabrał ręki. Bones spojrzała w jego oczy i widziała w nich coś, czego sama nie potrafiła wyjaśnić. Czym był ten błysk, który widzi? Czy rzeczywiście istnieje jakakolwiek szansa, nawet najmniejsza, ze Booth odwzajemnia jej uczucia? Czy tylko jej się wydaje? Może to przez ten sen, ale… Dzisiaj wieczorem dowie się wszystkiego.- Bones?- spytał widząc, że partnerka się zamyśliła- Jedziemy.
-Tak, jasne- odpowiedziała lekko zawstydzona. Seeley odwrócił ją tyłem, zdjął fartuch, podał torbę i razem wyszli z Instytutu do zaparkowanego pod nim SUVa. Milczeli. Nie wiedzieć dlaczego, czuli, ze przed chwilą w gabinecie Tempe coś się między nimi zdarzyło. Coś pięknego, choć tak małego, że prawie niedostrzegalnego. Oni jednak wiedzieli, że coś się zmienia. Czuli to i z każdą chwilą coraz bardziej nie mogli doczekać się wieczornej kolacji w domu Brennan. Ona zmieni wszystko. Tego jednego byli pewni. Skoro teraz oboje chcą to powiedzieć, jest szansa, ze jeśli jedno z nich stchórzy w ostatniej chwili, drugie będzie miało odwagę i weźmie sprawę w swoje ręce. Chyba ze… oboje stchórzą? Nie! Booth nie dopuszczał do siebie innej możliwości. Wiedział co chce powiedzieć, wiedział, ze nie może czekać. Sen, w którym traci swoją Bones uświadomił mu, ze nie warto zwlekać, ze kiedyś może być za późno. Los potrafi być okrutny, a on nie ma zamiaru z nim zadzierać. Kocha ją i jej to powie.
Jechali już jakiś czas, nadal nic nie mówiąc. Zachowywali się trochę jak para nastolatków, która pierwszy raz się pocałowała, z tą jedną różnicą, że oni się nie całowali. Oni tylko dotknęli swoich rąk, poczuli dreszcz i… wiedzieli już wszystko. Jak to niewiele trzeba, żeby dwoje kochających się ludzi poczuło się szczęśliwymi. Tylko dotyk dłoni i obecność, a całe zło świata po prostu znika.
Ciszę postanowiła przerwać Bones
-Booth?
-Tak Bones?
-Tak sobie pomyślałam o naszej dzisiejszej kolacji…
-I…
-I… Miałbyś ochotę na makaron z serem? Skoro mamy spędzić miły wieczór w swoim towarzystwie i porozmawiać o czymś ważnym, pomyślałam, ze mogłabym coś przygotować.
-Makaron z serem? I ty się jeszcze pytasz Bones? Jasne!- mówił podekscytowany- Najwspanialszy makaron z serem, ach, aż się zrobiłem głodny na samą myśl o tym specjale.
-Aż tak?- uśmiechnęła się.
-Aż tak. Będziesz musiała mnie kiedyś nauczyć przyrządzać ten makaron.
-Nie ma mowy.
-Dlaczego?
-To tajemnica, a poza tym… Jeśli sam będziesz umiał go robić, to po co będę cię zapraszać do siebie? Tak zawsze możesz wpaść do mnie i…- na twarzy Seeleya pojawił się uśmiech. A jednak, jednak lubi jak do niej przychodzi, lubi jego towarzystwo.- i nie będę mogła sprawić przyjemności mojemu najlepszemu przyjacielowi- również się uśmiechnęła, tylko czemu dodała „przyjacielowi”, czyżby już zaczynała się bać?
-Masz rację. Zresztą, ja i tak nie zrobiłbym go tak dobrze, jak ty. Nawet jak byś mi zdradziła tajemnicę, makaron twojej roboty smakuje najlepiej.
-Wiem.
-O tak, odezwała się skromność, pani antropolog- oboje się zaśmiali. Rozmowa o makaronie pozwoliła im się trochę rozluźnić. Musieli zachować profesjonalizm. Cokolwiek by się miało wydarzyć wieczorem, teraz muszą zająć się pracą i rozwiązaniem sprawy. Później będzie czas na zmienianie życia prywatnego.
Dojechali w końcu na Par Street, gdzie dawniej mieszkała ofiara. Wysiedli z SUVa, weszli na klatkę schodową i zapukali do drzwi z numerem 8. Otworzyła im kobieta w średnim wieku, wyglądała na smutną.
-Dzień dobry, w czym mogę pomóc?- spytała spoglądając na partnerów.
-Dzień dobry, FBI- Seeley wyjął odznakę- Agent Specjalny Seeley Booth, to moja partnerka Dr Temperance Brennan z Instytutu Jeffersona. Pani Bergman?
-Tak, to ja… FBI?
-Możemy wejść?
-Czy to ma jakiś związek z moją córką?
-Obawiam się, ze tak- kobieta wpuściła ich do środka. W przedpokoju wciąż stały nierozpakowane walizki.
-Przepraszam za bałagan, ale dopiero wczoraj wróciliśmy z mężem z delegacji.
-Niech się pani tym nie przejmuje- odpowiedział Booth. Weszli do niewielkiego salonu.
-Proszę- wskazała im krzesła przy stole- Może herbaty?
-Nie, dziękujemy. Pani Bergman, proszę usiąść- kobieta niechętnie siadła na jednym z krzeseł. Booth i Bones siedli naprzeciwko niej.
-Coś się stało, prawda?- spytała kobieta spuszczając głowę.
-Tak- tym razem odezwała się Tempe- Niestety musimy pani powiedzieć, że znaleźliśmy ciało pani córki…
-Nie…- kobieta zaniosła się płaczem, schowała twarz w dłoniach- To niemożliwe… Wiedziałam, czułam, ze coś musiało się stać… Dlatego nie dzwoniła, zawsze do nas dzwoniła… Boże…
-Pani Bergman… Wiem, ze to trudne, ale… musimy zadać pani kilka pytań- powiedział Seeley.
-Wiem… wiem… Ale… co się stało? Miała wypadek?
-Niestety… została zamordowana- powiedziała Brennan, co wywołało kolejną falę płaczu kobiety.
-Czy pani córka miała jakichś wrogów?- pytał Booth.
-Nie… z tego, co wiem, to nie. Była dosyć imprezową dziewczyną, dużo balowała, ale… nigdy nie mówiła nic o żadnych… nie miała żadnych wrogów, to wszystko byli jej przyjaciele…
-A czy ostatnio nie wpakowała się w jakieś kłopoty?
-Nie. Ostatnio nie szło jej w szkole, ale poza tym nie miała żadnych kłopotów… chyba, że o czymś nie wiem… Boże…
-Co się stało?- spytał mężczyzna wchodząc do pokoju. Kobieta zerwała się z krzesła i rzuciła się w jego ramiona.
-Roger… nasza córka… zamordowali naszą córkę…- płakała w jego ramię.
-Co ty mówisz?- spojrzał na żonę ze strachem w oczach.
-Państwo są z FBI… zamordowali nasze dziecko…
-Dzień dobry- powiedział mężczyzna zwracając się do partnerów.
-Dzień dobry- odpowiedzieli.
-Jak to się stało?
-Wciąż prowadzimy śledztwo- odpowiedział Booth.
-Na razie staramy się zebrać jakieś informacje, które mogą nam pomóc w schwytaniu mordercy- dodała Bones- Może pan wie coś o jakichś problemach córki?
-Nie. Kathy raczej nie zwierzała się nam ze swoich spraw. Jeśli miała jakieś kłopoty, sama próbowała się z nimi uporać… nigdy nie prosiła nikogo o pomoc, a jak chcieliśmy z nią porozmawiać, mówiła, ze sama da sobie radę.
-Była bardzo odważną dziewczynką…- szepnęła kobieta.
-Jeśli przypomną sobie państwo cokolwiek, co mogłoby nam pomóc w śledztwie, jakieś nazwiska, sytuację, cokolwiek, proszę się z nami skontaktować- powiedział Seeley podajc wizytówkę mężczyźnie.
-Oczywiście- odpowiedział.
-Do widzenia- pożegnali się i wyszli z powrotem do SUVa.
-To jak na razie niewiele wiemy- powiedział Seeley odpalając samochód.
-Nie wiemy nic, tak naprawdę- odpowiedziała Brennan- Podrzucisz mnie do Jeffersonian? Może na kościach znajdziemy jakieś ślady?
-Jasne, ale najpierw wpadniemy na jakieś śniadanko, co ty na to? Zgłodniałem.
-Jak zwykle myślisz tylko o jedzeniu- uśmiechnęła się.
-Jestem głodny.
-Ja też. Jedźmy do Royal Dinner, potem odwieziesz mnie do Instytutu.
-Oczywiście, Bones.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Kilka minut później już siedzieli przy swoim stoliku w Royal Dinner. Tym razem nie rozmawiali o sprawie.
-Bones, ale tak już jest, czemu nie chcesz tego zaakceptować?- mówił upijając łyk kawy.
-Po prostu nie potrafię tego zrozumieć. Dla mnie nie ma to uzasadnienia. Nie możesz naukowo dowieść, że istnieje życie po śmierci. Kiedy człowiek umiera, zostają po nim tylko kości i nic więcej.
-Nie prawda. Kiedy umierasz, zostaje twoja dusza. Człowiek nie może tak po prostu zniknąć. Żyje dopóki ci, których kochał, którzy jego kochali o nim pamiętają. Powinnaś w to uwierzyć, tak jest łatwiej pogodzić się z czyjąś stratą.
-Nie potrafię sobie tego wyobrazić, Booth. Dla mnie musi mieć to naukowe wyjaśnienie, a jak dotąd żadnego takiego nie znalazłam.
-Posłuchaj, gdybym ja kiedyś umarł, nie chciałabyś czuć, że jestem gdzieś obok?- spytał odstawiając kubek i wpatrując się w jej oczy.
-Każdy kiedyś odejdzie Booth. Tak już jest. Ludzie umierają.
-Wiem, ale czy nie czułabyś się lepiej, mając świadomość, że gdzieś jestem? Nie czułabyś się mniej samotna nie myśląc, że została po mnie tylko sterta kości?
-Booth…
-Nawet jeśli w to nie wierzysz, to ja powiem ci jedno. Nawet jeśli kiedyś zginę, to będę przy tobie. Zawsze. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, bardzo ważną osobą w moim życiu. Obiecałem ci kiedyś, ze nigdy cię nie opuszczę i nawet śmierć mi w tym nie przeszkodzi. Będę nad tobą czuwał.
-Nie chciałabym, żebyś kiedykolwiek umarł, Booth. Jesteś najbliższą mi osobą i nie chciałabym tracić przyjaciela- lekko posmutniała.
-Hej, hej, Bones- ręką delikatnie podniósł jej twarz- nigdzie się nie wybieram. Tak sobie rozmawiamy.
-Wiem.
-Zawsze z tobą będę, pamiętasz?
-Tak. W takim wypadku… chciałabym uwierzyć, że jesteś nadal przy mnie… nie chciałabym widzieć tylko twoich kości, chciałabym wierzyć, ze jesteś i nie zniknąłeś.
-I zawsze będę- uśmiechnął się. Po raz kolejny tego dnia zobaczyli w swoich oczach ten „nowy” błysk. Coś się w nich działo i wieczorem miało wybuchnąć. Wieczorem oboje mieli przekonać się, co to jest. Nie wiedzieli tylko, że ten dzień przyniesie im jeszcze niejedną niespodziankę- niekoniecznie dobrą. Nic dzisiaj nie dzieje się przypadkowo. Nawet temat ich rozmowy miał okazać się ważny… Śmierć miała się jeszcze z nimi dzisiaj pobawić. Miała ich odwiedzić… Żadne z nich niczego się nie spodziewało.
14.
Po ciekawej rozmowie podczas śniadania, oboje wyszli z Royal Dinner i wsiedli do SUVa. Tym razem jechali już prosto do Instytutu, trzeba było się w końcu czegoś dowiedzieć.
Po drodze znowu rozmawiali, tym razem już na bardziej wesołe tematy. Śmiali się i oboje wiedzieli, że są na swoim miejscu. Byli coraz bardziej przekonani o słuszności swoich decyzji. Żadne nie wiedziało, że druga strona doszła do podobnych wniosków.
Tak… tylko, jak było wspomniane wcześniej, dzień i los mają dla nich jeszcze kilka niespodzianek- niekoniecznie dobrych i o tym mieli się przekonać już za chwilę.
Dojechali na miejsce.
-Dzięki Booth- powiedziała Bones wysiadając z samochodu.
-Czekaj, Bones- Seeley również wysiadł- Też idę na chwilę do środka. Muszę zapytać o coś Angelę.
-Angelę?- o co?
-Nie bądź taka ciekawska- uśmiechnął się zamykając samochód- Wszystko zawsze musisz wiedzieć?
-Tak- odpowiedziała mu uśmiechem.
-Tym razem się nie dowiesz. Ok.- dodał widząc jej wzrok- Chcę zapytać o coś związanego ze sprawą. Może uda jej się wyciągnąć jakieś informacje dotyczące życia naszej ofiary.
-Ok., to chodźmy.
-Chodźmy- złapał ją pod ramię i razem ruszyli w kierunku drzwi.
-Ciekawa jestem, jak…- zaczęła, ale nie skończyła, bo nagle poczuła jak ciało jej partnera osuwa się na ziemię. Słyszała tylko dziwny huk… Spojrzała na ziemię i to co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Z piersi jej przyjaciela sączyła się krew
-Booth! Booth co się dzieje?!- krzyknęła klękając obok Seeleya- Booth!
-Tempe… ja… cię…- szeptał słabym głosem, po czym zamknął oczy. Czekoladowy błysk jego oczu zgasł.
-Booth! Nie rób mi tego!!!- krzyczała. jej wrzaski zaalarmowały ochronę, która nagle znalazła się obok niej.
-Co się stało, Dr Bren… Mój Boże- powiedział jeden z nich- Szybko karetkę pod Instytut Jeffersona!- wrzasnął do słuchawki telefonu- Mamy rannego! Ktoś go postrzelił, szybko!
-Dr Brennan, co się stało?- spytał drugi.
-Nie wiem- mówiła przez łzy- Szliśmy do Instytutu, kiedy Booth nagle… Nagle… upadł… Nie wiem, co się… Booth! Proszę cię!
-Co się dzieje?- spytała artystka, która zaalarmowana dziwnymi krzykami i odgłosami wybiegła przed budynek. Za nią już biegli Cam, Daisy i Jack- Boże, Bren!- szybko znalazła się przy przyjaciółce.
-Ktoś… ktoś go postrzelił, ja nie… nie wiem…- Bones płakała.
-Sweety…
-Booth błagam cię, nie odchodź…- wtuliła się w chłodne ciało partnera- Pamiętasz, co mi obiecałeś?- szeptała do jego ucha- Obiecałeś, ze nigdy mnie nie opuścisz… Nie możesz umrzeć. Nie teraz… Chciałam ci powiedzieć na kolacji… Booth… kocham cię…- szeptała i czuła, jak coraz więcej łez spływa po jej policzkach. Angela siedziała obok i nie wiedziała, co robić. Również płakała. Cam, Daisy i Jack stali obok. Wszyscy byli w szoku. Wydawało im się, ze to jakiś kiepski koszmar senny i zaraz wszyscy się z niego obudzą… Jednak tym razem to nie był sen, a krzyki zrozpaczonej Bones dobitnie im o tym przypominały.
Kilka minut później zjawiła się karetka. Szybko wpakowali nieprzytomnego Bootha do ambulansu i na sygnale ruszyli do szpitala.
-Muszę do niego jechać!- krzyczała Bones próbując wyrwać się z ramion artystki- Muszę tam z nim być!
-Sweety, nie możesz w takim stanie prowadzić samochodu, jeszcze ci się coś stanie- Angela próbowała ją uspokoić.
-Nic mi nie będzie! Nie chodzi o mnie! Teraz chodzi o Bootha!
-Wiem!- krzyknęła artystka. Odwróciła przyjaciółkę do siebie i trzymając ją za ramiona spojrzała jej głęboko w oczy. Obie płakały- Wiem, sweety, ale sama nie możesz tam pojechać. Jeśli coś ci się stanie, jak pomożesz Seeleyowi? Nie pomożesz mu leżąc na intensywnej terapii…
-Ange… ja muszę być przy nim…- wtuliła się mocno w ramiona przyjaciółki- Ja go kocham…- szepnęła do jej ucha. Angela pogładziła ją po głowie.
-Wiem, słodziutka… wiem…
-Podwiozę cię- powiedział po chwili Hodgins- Zawiozę cię do szpitala.
-Dziękuję Jack- spojrzała w kierunku entomologa- Dziękuję…
-Nie traćmy czasu. Lecę po samochód, zaraz będę- pobiegł na parking, gdzie stał jego pojazd.
-Pojadę z tobą Bren, nie możesz zostać teraz sama…- szepnęła artystka ocierając łzy z policzków przyjaciółki.
-Dziękuję, Ange…- wyszeptała. Chwilę potem podjechał Hodgins.
-Wskakujcie!- krzyknął. Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Obie panie w ułamku sekundy znalazły się w samochodzie.
-Cam?- artystka zwróciła się do szefowej.
-Jedźcie, jedźcie. Dołączymy do was później. Muszę zamknąć Instytut.- odpowiedziała przez łzy.
-Dzięki- Ange zamknęła drzwi i ruszyli do szpitala.
15.
Wszystko działo się bardzo szybko. Bren to co się działo widziała jak przez mgłę. Nie wiedziała nawet jak dokładnie znalazła się pod salą, na której operowali jej partnera. Obraz po prostu przeskoczył i nagle po prostu tam była. Siedziała skulona na krześle i płakała. Nikt nie chciał im nic powiedzieć. Wiedzieli tylko, że trwa operacja, że nie jest dobrze, że tylko cud może teraz pomóc agentowi. To był bardzo precyzyjny strzał- strzał by zabić, nie tylko zranić… Czas wydawał ciągnąć się niemiłosiernie, choć w rzeczywistości minęło zaledwie kilka chwil do momentu otwarcia drzwi sali. Jak tylko zza drzwi wyszli lekarze prowadząc łóżko, na którym leżał Seeley, Tempe zerwała się z krzesła i do razu do nich podbiegła
-Co z nim, doktorze?- spytała przerażona.
-Za chwilę, wieziemy pacjenta na OIOM- odpowiedział mężczyzna i pognał razem z innymi w kierunku Intensywnej Terapii.
-Będzie dobrze, sweety, teraz będzie dobrze- Angela starała się jakoś pocieszyć przyjaciółkę- Zrobili operację, musi z tego wyjść…- Tempe już jej nie słuchała, tylko biegła za lekarzami. Przed wejściem na oddział zatrzymała ją pielęgniarka.
-Nie może pani tu wejść- powiedziała.
-Ale ja muszę. To mój przyjaciel! Musze być przy nim!- krzyczała zrozpaczona.
-To jest OIOM proszę pani, nie można sobie tak po prostu tutaj wchodzić.
-Ale ja go kocham, on nie może być sam, muszę tam być…- powoli traciła panowanie nad sobą. Nie dość, że jej ukochana, najważniejsza na świecie osoba została postrzelona, walczy o życie, to jeszcze jakaś pielęgniarka zabrania jej być z nim- Pani nie rozumie…
-Wszystko rozumiem, ale takie są zasady.
-Zasady można złamać!
-Nie tutaj. Proszę poczekać, aż wyjdzie lekarz, on zadecyduje czy można dopuścić kogokolwiek do pacjenta.
-Ale ja…
-Sweety!- Angela dobiegła do przyjaciółki.
-Nie chcą mnie tam wpuścić, Ange- wtuliła się mocno w przyjaciółkę i zaniosła się płaczem.
-Bardzo panią proszę- artystka zwróciła się do pielęgniarki- Nie widzi pani, ze ona go kocha? Oni muszą być razem, on musi wiedzieć, że ona jest blisko. Bardzo proszę.
-Nie mogę, przykro mi. Zaraz wyjdzie lekarz i jego panie zapytają.
-Jak ty kobieto nic nie rozumiesz!- Angeli nerwy też powoli zaczęły puszczać- Byłaś kiedyś zakochana? Tak naprawdę zakochana? Wiesz co to jest miłość piękna, wielka i czysta? Chyba nie! Skoro nie chcesz pozwolić jej być przy ukochanym!
-Proszę się uspokoić- odpowiedziała poirytowana pielęgniarka- Nie ma pani prawa tak do mnie mówić.
-Pani nie ma prawa zabraniać jej być przy Seeleyu!
-Jeśli zaraz się pani nie uspokoi…
-Co się tutaj dzieje?- z sali wyszedł lekarz.
-Nic poważnego- odpowiedziała kobieta- Ta pani za wszelką cenę chce się dostać na oddział, a kiedy powiedziałam jej, ze to niemożliwe dopóki pan doktor nie wyjdzie, ta druga pani- wskazała na artystkę- zaczęła się ze mną kłócić.
-Doktorze… Mogę do niego wejść, proszę…- cichym głosem odezwała się Tempe.
-To jest OIOM…- zaczął, lecz Bren mu przerwała.
-Wiem, już to słyszałam, ale ja muszę być z nim. Chcę z nim być. Musi wiedzieć, że go kocham, ze jestem… nie mogę tak tutaj siedzieć…
-Doktorze, proszę…- odezwała się Angela.
-Chyba nie mam wyjścia, co?- spytał zrezygnowany. Artystka tylko pokręciła głową- Dobrze. Myślę, że jedna osoba może z nim zostać, ale tylko jedna osoba.
-Sweety…
-Dziękuję…- Bren podała rękę lekarzowi- Proszę mi jeszcze powiedzieć… jak on się czuje… jak operacja?
-Dobrych wiadomości niestety nie mam- Bren na dźwięk tych słów automatycznie zbladła- Pacjent został postrzelony przez profesjonalistę. To miał być strzał by zabić. Na razie udaje nam się sztucznie podtrzymać go przy życiu, ale nie wiem, jak długo to będzie działać… Proszę być przygotowanym na najgorsze. Obawiam się, że nadszedł czas, aby się pożegnać. Tylko cud może mu teraz pomóc. Tylko cud…
16.
Z oczu Tempe spływało coraz więcej łez. Bała się, bała się, że tym razem los może nie dać im kolejnej szansy. Ze spuszczoną głową weszła na oddział, od razu usiadła obok Bootha i złapała jego zimną rękę.
-Seeley, musisz żyć…- szeptała- Nie zostawiaj mnie… Obiecałeś, że nigdy mnie nie zostawisz… obiecałeś…- nie była w stanie panować nad łzami i drżeniem swojego głosu.. wszystko puściło… w jej głowie wciąż brzmiał głos lekarza „Tylko cud może mu teraz pomóc… Tylko cud…” Booth wierzy w cuda, myślała, wierzy, ze one istnieją… dlaczego tym razem nie miałyby się spełnić? Może jednak los nie będzie taki okrutny i da im jeszcze jedną szansę? Może… Nawet nie zdążyli powiedzieć sobie, co czują, nie zdążyli przyznać się, ze się kochają. Mieli zrobić to dziś wieczorem, ale jak okazało się, to już za późno. Teraz mogą liczyć tylko na ten cud, który może się zdarzyć, a może nie… A już byli gotowi, oboje chcieli powiedzieć te magiczne słowa „kocham cię”, które na zawsze miały zmienić ich relację i dotychczasowe życie. Mieli wreszcie złapać swoje szczęście i odnaleźć zagubioną miłość. Mieli znaleźć tą połówkę, która by ich dopełniła.
Idea dopełnienia dusz, wywodząca się od Platona… Oboje doskonale rozumieli jej sens.
„Jego teoria zakładała, że pierwotnie ludzie mieli po cztery ręce i nogi oraz dwie twarze. Zeus czuł się zagrożony ich mocą, więc rozdzielił ich na dwie części, skazując ludzi na życie w poszukiwaniu połówki, która ich dopełni.”
Oni znaleźli tą brakującą połówkę, a teraz mają ją stracić? Dlaczego? Dlatego, ze nie mieli wcześniej odwagi, żeby przyznać się przed sobą? To jest zbyt sroga kara za strach, tym bardziej, że już wiedzą!
Siedziała jakiś czas, ale nic się nie zmieniało. Booth nadal leżał nieprzytomny i nie zanosiło się na to żeby jego stan się poprawił. Co jakiś czas przychodził lekarz, sprawdzał monitory, robił jakieś badania i odchodził ze smutną miną, kręcąc głową. Tempe wiedziała, że to nie oznacza nic dobrego. To znaczy, ze cuda, w które tak wierzy Booth jednak mogą się nie spełnić. Nie chciała w to wierzyć, chciała wierzyć, ze już niedługo Seeley się obudzi, spojrzy na nią tymi swoimi czekoladowymi oczami, w których ponownie zobaczy błysk i będzie już wiedziała, że ją kocha. Tylko w to chciała wierzyć.
Minęło kilka minut i ponownie wszedł lekarz. Kolejne badanie, sprawdzenie… podszedł do Tempe, położył rękę na jej ramieniu i ze smutkiem szepnął:
-Bardzo mi przykro… Proszę się pożegnać… Nic nie da się zrobić, on umiera. Rana w sercu jest zbyt duża, nie da się go uratować.
-Nie…- szepnęła i jej oczy ponownie zalały się łzami. To było jak wyrok. Te słowa odebrały jej całą nadzieję. Czy rzeczywiście już nic nie da się zrobić? Czy to możliwe, ze jedyna osoba, którą pokochała tak naprawdę, przed którą się otworzyła właśnie miała odejść i już nigdy się do niej nie uśmiechnąć? Nigdy nie poprawić jej błędnych powiedzonek? Nigdy już nie usłyszy „Bones, nowa sprawa! Zbieraj się!”? to wszystko nie mogło być prawdą.
-Ja w to nie wierzę…- szepnęła i przytuliła się do chłodnej ręki partnera, przyjaciela i ukochanego. Czuła, jak powoli stygnie. „A więc jednak… Jednak mnie opuszczasz…”- myślała „Jednak nie będziesz ze mną zawsze… Nie zdążyłam ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham… Bałam się, a teraz już jest za późno. Nigdy sobie tego nie wybaczę… Seeley… Błagam cię, jeśli tam jesteś, jeśli mnie kochasz, wróć do mnie. Wierzę, że cud może się wydarzyć. Wierzę w cuda. Chcę wierzyć, że zawsze ze mną będziesz…”
Z zamyślenia wyrwał ją przeraźliwy pisk. Spojrzała na ekran i zobaczyła to czego tak się bała. Pionowa linia… żadnych wzniesień… akcja serca się zatrzymała…
-Nie!- krzyknęła.
Na oddział wpadli lekarze i pielęgniarki. Czuła, jak jedna z nich podnosi ją za ramię i wyprowadza z sali. Miała wrażenie, ze wszystko, co się teraz dzieje, dzieje się obok niej. Słyszała jakieś głosy, ale nic do niej nie docierało.
-Proszę ją stąd zabrać- mówił jeden z lekarzy.
-Szybko! Defibrylator!
Głosy ucichły. Ona stała za szybą i patrzyła na zamieszanie wewnątrz sali. Czuła się samotna. Czuła, że jej życie schodzi na taki sam tor, jak tor linii serca Bootha. Wszystko umiera, razem z nią…
17.
To co się działo było ponad jej siły. Patrzyła jak otępiała w szybę, nic do niej nie docierało. Tam rozgrywała się teraz zacięta walka o życie Bootha, ale także o życie jej. Jeśli on odejdzie- ona umrze. Nie dosłownie, nie fizycznie, ale psychicznie jej już nie będzie. Wiedziała, ze powinna być silna, ale tym razem nie potrafiła. Teraz nie była twardą panią antropolog, tylko Temperance Brennan, była sobą.
Po chwili zamieszanie ustało. Widziała jak lekarz odłącza Bootha od monitora i jak jedna z pielęgniarek przykrywa jego twarz białym prześcieradłem. Lekarz spojrzał ze smutkiem w oczach na stojącą za szybą Tempe… Nic nie musiał mówić. Ona już wiedziała, co się stało.
Straciła go.
-Bardzo mi przykro…- powiedział podchodząc do niej- Nie byliśmy w stanie go uratować. Przepraszam… Mogę pani jakoś pomóc?
-Mi już nic nie jest w stanie pomóc… Tylko on… Tylko jego życie byłoby w stanie mi pomóc…
-Naprawdę mi przykro…
Lekarz odszedł, a ona została sama. Sama już nie tylko na szpitalnym korytarzu, sama również w życiu… Jedyna osoba, którą tak naprawdę kochała, właśnie odeszła. I co ona ma teraz zrobić ze swoim życiem? Jak ma dalej funkcjonować, pracować, żyć, wiedząc, że jego nie ma obok? A obiecał, obiecał, że jej nie zostawi. Wyjęła telefon, wybrała numer i jak tylko usłyszała głos z drugiej strony, powiedziała
-Ang… Seeley nie żyje…- rozpłakała się i rozłączyła. Nie była w stanie rozmawiać, nie teraz. Teraz nie ma już siły na nic. Wszystko przepadło.
Dalej pojawia się czarna dziura. Nie pamięta co się z nią działo, gdzie była, co robiła… Film po prostu jej się urwał. Nie miała pojęcia jak znalazła się w mieszkaniu Angeli i Hodginsa. Po prostu otworzyła oczy, spojrzała na pokój, w którym leżała i wiedziała, ze nie jest u siebie.
-Co ja tu robię?- spytała sama siebie- Gdzie ja jestem? Co się stało?- dopiero po chwili wszystkie wydarzenia do niej wróciły. Sala, ciągła linia, lekarz, który mówi jej, ze Booth nie żyje, jej łzy… i dalej nic. Ponownie się rozpłakała- a więc to wszystko jednak jest prawdą… Jednak mi się to nie śniło. Bootha już nie ma…- płakała w poduszkę, kiedy do pokoju weszła Angela.
-Sweety, obudziłaś się….- podeszła do niej i siadła na łóżku- Kochanie…
-Ange, jego już nie ma… Bootha już nie ma… Odszedł ode mnie. Widziałam, ze jeśli kogoś pokocham, nie będzie mi dane być z nim szczęśliwą… Wiedziałam, że jak się odważę, to wszystko skończy się szybciej, niż się zacznie, tylko dlaczego on musiał płacić życiem…. Dlaczego musiał ginąć przeze mnie?
-Sweety, Booth nie zginął przez ciebie, nie mów tak. To był wypadek… Ktoś go zabił… Ktoś go zastrzelił, ale to nie była i nie jest twoja wina…
-Jak ja mam teraz żyć bez niego? Jak ja mam żyć? To jego pokochałam, jego wybrało moje serce, choć zawsze mówiłam, że nie mam serca, że miłość nie istnieje, to dzięki niemu uwierzyłam…otworzyłam swoje serce, pozwoliłam mu się zbliżyć, uwierzyłam, że mogę być szczęśliwa. Wiesz, umówiliśmy się tego dnia na kolację… wieczorem chciałam mu powiedzieć, że go kocham… wreszcie znalazłam w sobie odwagę, chciałam się przyznać, ale… nie zdążyłam… Chyba jednak nie mogę być szczęśliwa…
-Sweety, możesz i jeszcze kiedyś będziesz. Wiem, ze trudno ci teraz w to uwierzyć, ale ja wiem, że jeszcze będziesz szczęśliwa. Seeley by tego chciał.
-Bez niego już nigdy nie będę szczęśliwa. Już nigdy nikomu nie zaufam tak jak jemu, nikomu nie pozwolę się zbliżyć. Będę taka jak kiedyś i nie obchodzi mnie, czy ktoś będzie mnie miał za zimną rybę, czy jak to się tam mówi. Nie obchodzi mnie, czy ktoś będzie mnie lubił. Tylko on się dla mnie liczył.
-Bren, nie zapominaj, że masz jeszcze przyjaciół, na których zawsze możesz liczyć.
-Wiem, Ange… Nie zapominam… ale… ale…
-Seeley…
-Seeley…
Długo trwało zanim Angeli udało się choć trochę uspokoić roztrzęsioną przyjaciółkę. Tak naprawdę nic nie da się zrobić, by poczuła się lepiej. Straciła miłość swojego życia i nic nie będzie w stanie załagodzić tej straty, tego bólu, który teraz odczuwała w swoim sercu. Angela bała się tego, o czym mówiła jej przyjaciółka, bała się, ze rzeczywiście znowu zamknie się w swojej skorupie i tym razem nie pojawi się już nikt, kto mógłby pomóc jej stamtąd wyjść, kto nauczyłby ją żyć od nowa, a już z pewnością nie pojawi się żaden inny mężczyzna, którego Tempe będzie w stanie pokochać. Tylko Booth mógł zająć miejsce w jej sercu. Tylko Booth…
18.
Kolejnych kilka dni, znowu było jak wielka czarna dziura. Temperacne żyła jak w amoku, nie wiedziała co się z nią dzieje. Automatycznie wstawała z łóżka, jadła śniadanie, brała prysznic, siedziała wpatrując się w bliżej nieokreśloną przestrzeń… Angela i Jack starali się ją jakoś wyciągnąć z domu, ale dalej niż na teren przed ich mieszkaniem nie dała się wyciągnąć. Tam też siedziała na trawie i patrzyła przed siebie. Jej wzrok był nieobecny. Oboje widzieli w jej oczach pustkę, niesamowitą pustkę, której nic nie jest w stanie wypełnić. Nigdy nie widzieli jej w takim stanie. Najgorsze było jednak to, że nic nie potrafili zrobić. wszystkie próby jakie podejmowali, by choć z nią porozmawiać kończyły się przegraną. Nie chciała rozmawiać, nie chciała jeść, nie chciała oddychać, ani żyć. Robiła to wszystko tylko dlatego, że gdzieś tam czuła, że musi…
W końcu nadszedł dzień pogrzebu. Tempe oczywiście nie chciała na początku iść. Bała się, ze będzie płakać, że nie będzie w stanie się opanować, jak zobaczy jego trumnę, jak będzie słuchać tych wszystkich przemów.
-Sweety, wszyscy będą płakać… Wszyscy wiedzą, że go kochałaś. Nie udało się wam tego nigdy ukryć, każdy wiedział, że się kochacie. Każdy. Musisz iść na pogrzeb. To szansa, żeby się z nim pożegnać… Ostatni raz. Proszę cię…- Tempe nic nie odpowiedziała, kiwnęła tylko głową.
Pogoda wyraźnie nie wyczuła nastroju dzisiejszego dnia. Na niebie świeciło słońce, wiatru prawie nie było… zdawało się, ze w ogóle nie podziela smutku, jaki panował wokół wszystkich ludzi zebranych na cmentarzu. Wszyscy stali ze spuszczonymi głowami. Byli pracownicy FBI, był cały Instytut Jeffersona, Rebecca, Parker, nawet Max, Russ, Amy… byli wszyscy przyjaciele Seeley’ego. Jak bardzo Bren chciałaby teraz, żeby ten pogrzeb okazał się kolejnym ustawionym przedstawianiem… Chciałaby, żeby Seeley znowu wyskoczył z tłumu z bronią w ręku… Jednak tym razem tak się nie stanie. Wiedziała to. Przecież widziała jego… ciało, widziała jak ulatuje z niego życie, widziała tą przeklętą zieloną linię, słyszała sygnał, mówiący, że jego już nie ma, słyszała głos lekarza, który mówił, ze nic nie dało się zrobić… Nic nie dało się zrobić…
Przypomniała sobie ich ostatnią poważną rozmowę w Royal Dinner, kiedy rozmawiali o śmierci. Wtedy powiedział jej, że niezależnie od tego czy będzie żył, czy nie, zawsze będzie z nią, nigdy jej nie opuści, wystarczy by w to uwierzyła… „Zawsze będę z tobą”… Jak bardzo chcę w to wierzyć Seeley- mówiła w myślach- Jak bardzo chciałabym poczuć twoją obecność. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakuje… nie wiesz, jak bardzo cię kocham…
-Wiem- usłyszała głos za sobą. Odwróciła się i…
19.
Nikogo nie zobaczyła. Nikt za nią nie stał. „Musiało mi się wydawać” pomyślała i odwróciła się z powrotem.
„Dlaczego uważasz, ze to ci się wydawało, przecież mnie słyszysz…”- ponownie usłyszała głos, dziwnie znajomy.
„Zaczynam wariować”
„Bones, ty nie wariujesz. Słyszysz mnie, bo jestem tutaj z tobą. Obiecałem ci, ze zawsze będę obok, pamiętasz? Jestem…”
„Dlaczego cię nie widzę?”
„Nie możesz mnie zobaczyć… chciałem się tylko pożegnać, nie mam zbyt wiele czasu. Chciałem powiedzieć…”
„Dlaczego odszedłeś?”
„Bones, chciałem powiedzieć, że bardzo cię kocham”
„Ja też cię kocham”
„i… żegnaj…”
„Booth!” krzyczała w myślach- Booth!- tym razem krzyknęła na głos. Angela spojrzała na przyjaciółkę, przytuliła ją do siebie.
-Spokojnie, sweety, spokojnie…
„Dlaczego odszedłeś?... musiało mi się wydawać, tak bardzo za tobą tęsknię, ze nawet słyszę w głowie twój głos… Jak ja cię kocham…”
Uroczystość dobiegała końca. Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić. Max i Russ chcieli podejść do Tempe, ale wcześniej rozmawiała z nimi Cam i wyjaśniła, że to nie najlepszy pomysł…
-Ona teraz nie jest w najlepszym stanie, nie chce z nikim rozmawiać. Jedynie do Angeli się odzywa, a i to rzadko… Musicie poczekać aż dojdzie do siebie, jeśli to kiedykolwiek nastąpi, ale…. Teraz lepiej nie ryzykować. Jest z nią naprawdę źle…
W końcu i oni zrezygnowali i smutni opuścili cmentarz. Została tylko Tempe i Angela, która czekała na nią przy samochodzie. Bren nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Tutaj czuła obecność Seeley’a i nie chciała tracić tego, co miała… tej namiastki jego obecności.
Stała i wpatrywała się w przestrzeń. Znowu myślała o tym, co się stało, o tym, o czym rozmawiali, o tym, ze przez chwilę czuła, ze jest blisko, że wydawało jej się, ze z nią rozmawia… Jednak doszła do wniosku, iż to ostanie nie było prawdą. Nie mogła go słyszeć, bo jego już nie ma. Czyli nadal nie wie, czy ją kochał… Czy to tylko ona go kochała i łudziła się, że on też? Chciałaby wierzyć, ze on też czuł coś do niej, że nie wydawało jej się to wszystko… teraz jednak już nigdy się tego nie dowie. Przyjaciele zapewnią ją, że ją kochał, że wszyscy to wiedzieli, ale ona nie uwierzy dopóki nie usłyszy tego od niego, a nie usłyszy, bo on nie żyje…
-Dr Brennan?- usłyszała męski głos. Odwróciła się- Dr Brennan? Mogę chwilę z panią porozmawiać?- to był Cullen. Tempe nie odpowiedziała, tylko patrzyła na niego pustym wzrokiem- Dr Brennan, mam pani coś ważnego do przekazania… Proszę tylko dać mi jakiś sygnał, ze pani mnie słyszy, Dr Brennan?
-Słyszę pana…- odpowiedziała cicho.
-Wiem, ze jest pani ciężko, ale…
-Nie ma pan pojęcia, jak jest mi ciężko…
-Ma pani rację… ale… Booth zostawił to kiedyś u mnie- wyjął z kieszeni zapieczętowany list.
-Co to jest?
-Zostawił ten list u mnie i powiedział, ze mam go pani przekazać, w razie, gdyby jemu coś się stało, a on nie zdążyłby się z panią pożegnać… Mówił, ze to ważne, żeby go pani ode mnie dostała. Powiedział, ze jest w nim coś ważnego, że tylko pani może go otworzyć, treść, która w nim jest… jest kierowana tylko do pani…
-Co w nim jest?
-Nie wiem. Nikt go nie otwierał, tak jak prosił Booth. Proszę- podał jej niewielką białą kopertę. Tempe drżącą ręką wzięła list- Bardzo mi przykro Dr Brennan…
-Dziękuję…- wyszeptała.
-Mam nadzieję, ze… że wszystko się pani ułoży, że ten list coś wyjaśni… Do widzenia…
-Do widzenia. Dziękuję…
Cullen odszedł, a Tempe stała z listem w ręce i bała się go otworzyć. Dlaczego się bała? Przecież to wiadomość od Bootha? Ostatnia rzecz, jaką chciał by się dowiedziała? Tylko co to może być?
W końcu zdecydowała się otworzyć kopertę. Drżącą ręką wyjęła list z środka, otworzyła i ujrzała tak dobrze znane pismo Seeley’a…
„Droga Temperance…”
20.
Droga Temperance
Jeśli to czytasz to znaczy, że mnie już nie ma. Musiało się coś wydarzyć, coś niezależnego ode mnie, skoro nie zdążyłem Ci powiedzieć, tego, co najważniejsze. Zawsze miałem nadzieję, ze wcześniej się odważę i nie będziesz musiała dowiadywać się tego wszystkiego z listu… ale jak widać, nie udało mi się zebrać tej odwagi… Jestem tchórzem, skoro nie byłem w stanie wydusić tego z siebie… Temperance… Bones… Chciałbym, żebyś wiedziała jedną ważną rzecz. Od dnia kiedy po raz pierwszy Cię spotkałem moje serce biło mocniej z każdym dniem. Każdego dnia cieszyłem się z życia i tego, ze los postawił Cię na mojej drodze. Chociaż na początku nasze relacje nie były najlepsze, zawsze wiedziałem kim dla mnie jesteś. Od pierwszego dnia wiedziałem, ze zajmiesz ważne miejsce w moim życiu i w moim sercu. Może nie spodziewałem się, że nasza przyjaźń przerodzi się w coś tak pięknego, ale czułem, że jesteś kimś wyjątkowym. Temperance nie powiedziałem Ci o tym, bo bałem się, ze jak to usłyszysz, uciekniesz ode mnie, odepchniesz mnie i tym samym zniszczę naszą przyjaźń. Jednak wiem, że na powiedzenie tak ważnej rzeczy nie należy czekać. Nigdy nie wiadomo czy los da nam druga szansę… nigdy nie wiadomo, czy nie wymyśli czegoś, by skomplikować nasze życia. Tak się stało, jak widać… Bones, musisz wiedzieć, że Cię kocham. Kocham Cię najbardziej na świcie. Kocham Cię miłością czystą, wielką i piękną. Wiem, że w nią nie wierzysz, ale zawsze chciałem Ci ją pokazać, nauczyć Cię jak kochać, pokazać, że i Ty masz wielkie, otwarte na to uczucie serce i że potrafisz. Potrafisz kochać. Przekonywałem się o tym nie raz. Niczego bardziej na świecie nie będę żałował, jak tego, że nie odważyłem się tego powiedzieć na głos. Nie dałem Ci szansy, żeby mnie pokochać, nie dałem Ci możliwości nauczenia się miłości. Nie dałem szansy nam… Przepraszam Cię za to, Kochanie.
Mam nadzieję, że tym listem nic nie zniszczę, że nie przestraszysz się i nie będziesz się czuła winna temu co się stało. Zawsze Cię kochałem i wiedziałem, ze jestem w stanie czekać na Ciebie tak długo, jak będzie trzeba. Czekałbym do końca świata, jeśli wiedziałbym, że w jego ostatnim dniu przestaniesz się bać i spojrzysz na mnie, nie jak na przyjaciela. Na ten jeden dzień mógłbym czekać wieczność, a teraz… przez mój strach, nigdy nie dowiem się, czy byłabyś w stanie mnie pokochać.
Chciałbym też, żebyś pamiętała o jeszcze jednym. Niezależnie od tego, co się stało, gdzie teraz jestem… Zawsze będę przy Tobie. Wiem, że nie wierzysz w takie rzeczy, ale ja wierzę i dzięki temu będę mógł zawsze stać na straży i Cię chronić. Przy mnie nie stanie Ci się nic złego. Nigdy. Zawsze byłem, zawsze jestem i zawsze będę z Tobą, obok Ciebie i przede wszystkim dla Ciebie, a to wszystko dlatego, ze tak bardzo Cię kocham.
Bardzo bym pragnął, żebyś po mojej śmierci nie zamykała się na świat i życie. Ono wcale nie jest takie złe. Kiedyś na pewno spotkasz kogoś, kogo warte będzie Twoje serce. Kogoś kto się odważy powiedzieć Ci, co czuje, zanim będzie za późno. Życzę Ci tego, choć zawsze marzyłem, że to będę ja… to chcę żebyś ułożyła sobie życie. Nie możesz się odcinać. Musisz zaznać trochę szczęścia. Zasługujesz na nie, jak nikt inny. Obiecaj mi, że jeśli będziesz miała okazję być szczęśliwa, nie będziesz oglądać się za siebie i po prostu się w tym zatracisz. Obiecaj mi, ze będziesz kiedyś szczęśliwa. Ja będę nad Tobą czuwał. Pamiętaj o tym.
Pamiętaj o tym, że Cię kocham, że zawsze Cię kochałem i nigdy nie przestanę. Nigdy Bones.
Twój Booth.
Tempe stała i ze łzami w oczach wpatrywała się w kartkę. Kilka razy przebiegała wzrokiem po słowach „kocham cię” i nadal nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą przeczytała.
-A jednak… Jednak mnie kochał…- szepnęła do siebie- Nigdy mi tego nie powiedział, bo się bał… Przeze mnie się bał… Kochał mnie… Booth… Kocham cię- nie wiedziała dlaczego, ale spojrzała w błękitne niebo. Czuła, że to irracjonalne, ale wiedziała, ze musi to zrobić. Jeśli ma wierzyć w to, co zawsze mówił jej Booth, to właśnie tam teraz jest… w niebie… i patrzy na nią- Booth kocham cię, ale… nie mogę ci tej jednej rzeczy obiecać… nie mogę ci obiecać, ze będę szczęśliwa bez ciebie. Tylko z tobą było to możliwe. Tylko ty mogłeś dać mi szczęście i miłość… Będę żyć, ale… ale z nikim nigdy się nie zwiążę… Kocham tylko ciebie… Tylko ciebie…- następnej rzeczy, która się wydarzyła dokładnie nie pamiętała. Przez mgłę widziała tylko nad sobą przerażoną twarz Angeli. Chyba zemdlała z nadmiaru wrażeń…. Śmierć ukochanej osoby była dla niej zdecydowanie zbyt bolesna. Jej serce nie wytrzymało, wszystkie siły ją opuściły…
Nie wiedziała, jak ponowie znalazła się w mieszkaniu artystki…
to było...piękne
OdpowiedzUsuńNie wzruszam się od tak ale od 14-15 strony...płakałam
Brak mi słów, aby opisać te słowa. Jesteś niezwykła, że potrafisz ubrać w słowa uczucia towarzyszące takim chwilom.
Mam nadzieję, że dalej będziesz pisała i wydasz książki, Bo opowiadania są w prost boskie.
Ja też piszę opowiadania (oczywiście ich nie wydałam), ale twoje opowiadania biją wszelkie rekordy. Gdybym to ja decydowała dostałabyś co najmniej literacką nagrodę nobla.
Powodzenia
- ''P''
Jej... Bardzo Ci dziękuję za te piękne słowa, nawet nie wiesz ile one dla mnie znaczą. Naprawdę niesamowicie mi miło i bardzo się cieszę, że podoba Ci się to co piszę:*
OdpowiedzUsuńNooo ale daj spokój z tą nagrodą:P Jest wiele osób, które piszą na pewno lepiej ode mnie:P
Niemniej jednak baaardzo się cieszę, ze Ci się podoba. Oczywiście będę pisać dalej. Ostatnio przez studia musiałam przerwać, ale za 2 tygodnie koniec sesji i wreszcie będę mogła oddać się pisaniu, przez calutkie wakacje, więc mam nadzieję, że powstanie sporo nowych części do opowiadań, które zaczęłam i do tych, które mam tylko w zarysie na razie:)
Dziękuję Ci bardzo jeszcze raz:):*
Pozdrawiam.
brenn
boże boże boże to jest takie piekne ze dech w piersiach zapiera, zgadzam sie z osoba na samym początku, to jest po prostu wspaniałe....
OdpowiedzUsuńNaprawde powinnas wydac jakas ksiażkę czy coś bo dla takiego czegoś warto wszystko odłożyć na bok i sie zatracic w czytaniu
Jesteś cudowna. To jest piękne. Nie mogłam powstrzymać się do łez. Gdybyś wydała książkę z chęcią bym przeczytała ją tysiąc razy. Gratuluję!
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie :) Bardzo, bardzo.
OdpowiedzUsuńPlanuję napisać jakąś książkę, ale co z tego wyjdzie to nie wiem:P Na razie poszukuję mojej złośliwej weny...
prawnik od spraw rodzinnych rzeszow
OdpowiedzUsuń