Powitanie!

Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu!

Znajdziecie tutaj moją twórczość dotyczącą serialu "Bones" [Kości]- ficki, tapety, grafiki, rysunki.

Życzę wszystkim [mam nadzieję] miłego czytania i oglądania:)

Proszę Was też o zostawianie po sobie śladu w postaci komentarza. Bardzo zależy mi na waszych opiniach [tych pozytywnych i tych krytycznych. Człowiek uczy się całe życie]

Z serdecznymi pozdrowieniami

brenn

piątek, 3 września 2010

TAJEMNICA POGRZEBANA W RUINACH [16-20/?]

16.

-Jak tylko oczyściłem kości, skupiłem się najpierw na płci dzieci- mówił Addy- dziewczynka i chłopiec, oboje rasy białej. To, co ich różni od siebie to, to, że nie są rodzeństwem, jak pewnie wspominała już Dr Saroyan oraz to, że mają inne obrażenia.
-Udało ci się ustalić przyczynę zgonu, Zack?- spytała Brennan.

-Chłopiec z całą pewnością został uduszony. Jego klatka piersiowa jest wgnieciona, a kość gnykowa całkowicie zmiażdżona. Sprawca nie musiał użyć do tego dużej siły. Wystarczyło mocniej go przycisnąć, żeby umarł.
-A co z dziewczynką?
-Dziewczynka zmarła w wyniku potrząsania.
-Sprawca musiał się zdenerwować i nią potrząsać… wystarczyło pięć sekund, by żyły przytwierdzające mózg do czaszki, oddzieliły się…
-Tak, Dr Brennan.
-Coś jeszcze?
-Na razie nic poza tym, ale stwierdziłem, że chciałaby pani wiedzieć.
-Dziękuję, Zack. Dzwoń, jak dowiesz się czegoś jeszcze. Jak Ange skończy rekonstrukcje, powiedz jej, żeby spróbowała określić wagę i wzrost napastnika na podstawie złamań kości u chłopca.
-Oczywiście, Dr Brennan.
Rozłączyli się.
-Kolejny rodzic, który przestraszył się płaczu dziecka? Co z nimi jest nie tak?- pytał agent.
-Może to matka, która miała depresję poporodową… Nie wiem, jak można zabić własne dziecko.
-Ja też tego nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem.
-Co prawda, ja nie chcę mieć nigdy dzieci, ale nie rozumiem tych ludzi, którzy się na nie decydują, powołują je na świat, a potem zabijają tylko dlatego, że płaczą. Jaka w tym logika?
-Tu nie ma żadnej logiki, Bones. Takie rzeczy się dzieją i my nic na to nie poradzimy, choć ja tego też nie rozumiem. Naprawdę nie chcesz mieć dzieci?
-Nie.
-Dlaczego?
-Nie jestem osobą, która mogłaby opiekować się małym dzieckiem, nie znam się na tym. Nie mam nic przeciwko dzieciom, ale nie chce mieć własnych.
-Kiedyś może zmienisz zdanie.
-Raczej wątpię. Dziecko wiąże się z tym, że musisz być z drugim człowiekiem.
-Niekoniecznie musisz być, spójrz na mnie i Rebeccę, nie jesteśmy razem, a mamy syna.
-I podoba ci się ta sytuacja?
-To że mam syna? Jasne, jak możesz w to wątpić?
-Miałam na myśli twoja sytuację z jego matką.
-Już jest między nami lepiej.
-Nie zabrania ci widywać Parkera?
-Nie. Ostatnio mamy dobry kontakt, zmieniła się przy swoim nowym chłopaku. W porządku facet i on też nie utrudnia mi kontaktów z moim synem.
-Przynajmniej to ci się ułożyło.
-Tak.
-Ja i tak zostanę przy swoim. Żadnych dzieci.
-Jeszcze wszystko może się zmienić, Bones.
-Raczej nie, wiem, czego chcę, a może raczej, czego nie chcę… kogo, nie chcę.
-Kiedyś usłyszysz ode mnie „a nie mówiłem”.
-Jasne… Spotykasz się z kimś ostatnio, Booth?
-Szybka i delikatna zmiana tematu, co, Bones?
-Spotykasz się?
-Aż tak bardzo interesujesz się moim prywatnym życiem?
-Zwyczajna ciekawość.
-Tak, spotykam się.
-Jak ma na imię?
-Piszesz jakiś artykuł?
-Nie.
-Susan.
-Ładne imię.
-Wiem. A ty?
-Co ja? Jak ja mam na imię? Przecież, wiesz.
-Nie, nie jak masz na imię, Bones. Czy spotykasz się z kimś?
-Mam zamiar umówić się z Davidem.
-Davidem?
-Tak. poznaliśmy się na tej stronie internetowej, którą podała mi Angela. Bardzo ciekawy człowiek, myślę, że moglibyśmy oboje skorzystać na spotkaniu.
-Nawet nie chcę pytać, co masz na myśli.
-Potrzebuję jakiegoś partnera na parę nocy, już dawno z nikim nie spałam.
-Wiedziałem, że nawet, jak nie zapytam i tak to powiesz.
-Byłeś ciekaw, po prostu bałeś się zadać to pytanie, wiec wyręczyłam cię i sama ci to powiedziałam.
-Dobra… Super.
-Nie uprawiacie seksu z Susan?
-Czy ty zawsze musisz być taka bezpośrednia?
-A czy ty zawsze musisz się tak miotać, jak mówimy o seksie?
-Nie lubię rozmawiać na temat moich intymnych sprawy. To są sprawy… no wiesz, intymne.
-Seks nie jest tematem tabu, a mam wrażenie, ze tak go traktujesz. Każdy człowiek ma instynkty, które każą nam się rozmnażać, każdy z nas potrzebuje kogoś do zaspokajania swoich potrzeb, to jest normalne, nie musisz się tego wstydzić. Antropologia mówi nam…
-Nie wyjeżdżaj mi tu z wykładem o antropologii, proszę cię.
-Nigdzie nie wyjeżdżam, chciałam ci tylko powiedzieć, że seks w pojęciu antropologicznym…
-Nie chcę już więcej gadać o seksie.
-Naprawdę jesteś drażliwy przy tym temacie.
-Dlatego najprościej będzie, nie rozmawiać o tym.
-To o czym chcesz rozmawiać?
-A może posłuchajmy muzyki?
-Jak chcesz.
-Trochę się odprężymy. Za dużo dzisiaj tego wszystkiego.
-Chyba masz rację. Masz jakąś fajną muzykę?
-Co masz na myśli mówiąc, fajną?
-No wiesz, coś, co pozwoli nam się zrelaksować chociaż na chwilę.
-Po prostu włączę radio, wtedy nie będzie na mnie, że puszczam muzykę, która ci nie odpowiada.
-Dlaczego od razu zakładasz, że mi się nie spodoba?
-Po prostu nie chcę słuchać kolejnego wykładu z antropologii. Włączmy radio- tak też zrobił. Oboje słuchali muzyki, płynącej z głośników i reszta drogi do Instytutu upłynęła im tylko na tym.

Seeley zaparkował samochód pod Jeffersonian i oboje weszli do środka. Skierowali swoje kroki do gabinetu artystki. Kiedy byli przy jej drzwiach, ponownie rozdzwoniła się komórka Brennan.
-Brennan?
-Sweety, to ja- usłyszała głos przyjaciółki.
-Ange…
-Czekaj, ja mam chyba omamy słuchowe, mam wrażenie, że stoisz obok mojego gabinetu- powiedziawszy to, Brenn i Booth ujrzeli postać artystki, otwierającej drzwi- No, to teraz nie dziwię się, ze cię słyszę. Wróciliście- dalej mówiła do telefonu.
-Ange, możesz się rozłączyć, stoimy parę kroków od ciebie- powiedziała Bones z uśmiechem.
-Fakt- zaśmiała się i przerwała połączenie.
-Czy to, że do mnie dzwonisz, oznacza, że masz dla nas jakieś informacje?- spytała.
-Tak. właśnie znalazłam adres tego chłopaka. Szkoda, że nie udało mi się wcześniej, nie ściągałabym was tutaj.
-Nic się nie dzieje, Ang- powiedział Booth. cała trójka weszła do środka gabinetu.
-Clark Wer mieszkał na Over Street, numer 18.
-Wygląda na to, że wracamy do pracy w terenie- powiedział Seeley.
-Zanim pojedziemy, sprawdźmy, czy reszcie udało się coś znaleźć.- powiedziała Brenn.
-Jasne- zgodził się Booth- Dzięki, Ang- powiedział, wychodząc.
-Nie ma sprawy. Niedługo powinnam tez mieć twarz jednego z dzieci.
-Daj znać!- krzyknęła Bones. Poszli na platformę.
-Zack, coś nowego?- spytała Bones, przesuwając kartę przez czytnik. Booth zrobił groźną minę. Addy cofnął się o krok- Co się dzieje?
-Nie chcę, żeby agent Booth mnie zastrzelił- powiedział lekko przerażony.
-Nie martw się, nie zrobi tego, prawda Booth?- spojrzała na partnera.
-Nie wiem. Za tego mikołaja mu się należy.
-Daj spokój- odwróciła się z powrotem do stażysty- Co udało ci się znaleźć?
-Nic poza to, o czym mówiłem, Dr Brennan. Obejrzałem już te kości po kilkanaście razy i nie znalazłem nic nowego, co mogłoby pomóc nam w złapaniu mordercy.
-Zostaje nam czekać, aż Ange zrobi rekonstrukcje i zajmie się wagą i wzrostem napastnika.- powiedziała Brenn.
-W międzyczasie szukałem czegoś na kościach z ruin, ale tam niestety też nic. Utknąłem w martwym punkcie.
-Spokojnie, Zack i tak dużo się dzisiaj dowiedzieliśmy. Pracuj dalej, a my jedziemy do rodziców Clark’a.
-Dobrze, Dr Brennan.
Bones i Booth zeszli z platformy. Agent nie omieszkał rzucić Zack’owi groźnego spojrzenia na odchodnym, na co ten ponownie zareagował cofnięciem się. Booth się uśmiechnął i razem z partnerką wyszli z Instytutu, by ponownie tego dnia pojechać do domu rodziców ofiary.

Jechali ulicami Waszyngtonu na Over Street, gdzie mieszkają rodzice Calrk’a Wer, pierwszej ofiary znalezionej w ruinach budynku. Powoli zbliżał się wieczór i oboje czuli się już lekko zmęczeni całą tą bieganiną i jeżdżeniem, ale co na to poradzić. Sprawy czekają, muszą pracować.
Tym razem mieszkanie było niedaleko, około 15 minut drogi, którą przejechali w ciszy, nie licząc muzyki z radia.
Wysiedli z samochodu i ruszyli w kierunku domku. Ten dom zdecydowanie różnił się od domu, w którym byli nie tak dawno temu. Był szary, lekko zaniedbany i zlewał się z całym zimowym otoczeniem. Nie wyróżniał się, ot zwykły, szary domek, jakich wiele w tej okolicy.
Na drzwiach niedbale wisiała tabliczka z nazwiskiem Wer. Tym razem Brennan nacisnęła dzwonek. Otworzyła im starsza, siwa pani, idealnie pasująca do charakteru domu i okolicy. Miała na sobie szary dres.
-Dzień dobry, FBI, pani Wer?
-Nie, złociutki, państwo Wer wyjechali. O co chodzi?- odpowiedziała lekko zachrypłym głosem.
-A kim pani jest?- spytała Bones.
-Jestem przyjaciółką rodziny, opiekuję się domem podczas ich nieobecności, zasadniczo to mieszkam z nimi. Górne piętro jest moje, ale kiedy ich nie ma, opiekuję się całym domem.
-Musi więc pani wiedzieć, kim jest Clark Wer.- powiedział Seeley.
-Tak, oczywiście, że wiem.
-Możemy wejść i o nim porozmawiać?
-Pokażesz mi złociutki swoją odznakę?- Booth wyjął odznakę i pokazał starszej pani- agent Seeley Booth, znałam kiedyś jednego chłopca, o imieniu Seeley, bardzo mądry, chyba skończył prawo.
-Proszę pani, możemy porozmawiać o Calrku?
-A kim jest ta młoda, piękna dama?- spojrzała na Temperance.
-Dr Temperance Brennan z Instytutu Jeffersona- przedstawiła się Bones.
-Masz bardzo ładne imię, kochaniutka. Umiar, ciekawe czy w twoim życiu jest umiar?
-Proszę pani, przyszliśmy tutaj, by porozmawiać o Clark’u- ponownie przerwał jej Booth.
-Tak, tak, wiem. Clark, bardzo dobry chłopiec, ale zniknął ponad trzy tygodnie temu i nie wiemy, co się z nim stało. Państwo Wer chyba pojechali go szukać.
-Jak to, pojechali go szukać?- zdziwił się agent.
-A tak, mój drogi, nie ufają władzom, bez obrazy. Nie wierzą, że FBI zajmie się jego poszukiwaniem. Co chwilę ktoś ginie, macie tyle spraw, że nie da się wszystkim zająć, bez obrazy, kochaniutki. Ja tam wierzę, że FBI nie jest takie złe i naprawdę szuka zaginionych osób, FBI czy coś innego, nie znam się na tym, ale wierzę, że szukacie. Szukacie ,skarbie?- spojrzała na agenta, potem na Bones- Masz bardzo ładne oczy, skarbeńko. Takie błękitne, zupełnie, jak ocean.
-Może być pani pewna, że szukamy zaginionych osób. Nikt nie zostawia tych spraw- powiedział Seeley.
-Pączusiu, jaki ty jesteś miły- powiedziała starsza kobieta, na co Bones zareagowała cichym parsknięciem.
-Czy jest coś, co mogłaby nam pani powiedzieć o Calrku?
-Młody, ładny chłopiec, bardzo szczęśliwy, ale go nie ma. Nie porozmawiacie z nim.
-To wiemy, ze go nie ma, ale czy wie pani coś na temat tego, czy miał jakieś problemy, wrogów?- pytał niezrażony całą sytuacją Booth.
-Oj, wrogów to on miał tylko jednych.
-Kogo?
-Nazywają się Machiitos, Machootos, Ma… coś w tym rodzaju.
-Kto to jest?
-No jak to, kto? To jest jego armia żołnierzyków, ta  która jest po złej stronie. Zawsze mówi, że wrogowie…
-Chodziło mi o wrogów, ludzi.
-Ludzi… Aaaa… To nie wiem, słodziaku, nie wiem. Jak masz na imię, pączusiu?
-Agent Seeley Booth.
-A tak, znałam kiedyś jednego chłopca o imieniu Seeley…
-Dziękujemy pani, musimy już wracać do pracy- przerwał jej Booth.
-Już idziecie? A może herbatki wam zaparzę, kochaneczki?
-Nie, naprawdę dziękujemy. Niech się pani trzyma. Do widzenia- powiedział Seeley i odwrócił się, by odejść. Starsza kobieta złapała Bones za rękę.
-Jesteś piękną kobietą, moja droga. Uważaj na siebie, piękne kobiety w dzisiejszych czasach nie mają łatwo- spojrzała spod byka na Bootha- Uważaj na niego, to mężczyzna- mówiła chcąc brzmieć strasznie.
-Oczywiście- Bones kiwnęła głową, wyswobodziła się z uścisku- Do widzenia pani- i dołączyła do Bootha. Starsza pani stała jeszcze na ganku i obserwowała ich, dopóki nie odjechali.
-Pączusiu?- Bones zaczęła się śmiać- Skarbeńku, kochaneczku, bez obrazy, oczy jak ocean…
-Taaa- Booth też zaczął się śmiać.
-Wiem, że nie powinniśmy się śmiać ze starszych ludzi, ale ta pani przebija wszystkich. W życiu nie spotkałam takiej kobiety.
-Prawda. Przed czym cię ostrzegała?
-Przed tobą.
-Przede mną?
-Tak, powiedziała, ze piękne kobiety nie mają łatwo i że mam uważać na ciebie. Dodała „to mężczyzna”. Chyba chciała mnie nastraszyć.
-Co ona myślała, że co ci zrobię?
-Bo ja wiem. Może myślała, że zaciągniesz mnie do samochodu, wywieziesz w las…
-Jakbym musiał zaciągać cię do samochodu.
-Właśnie. I niby po co miałbyś wieźć mnie w las?
-To chyba tylko wie ta pani.
-Racja, pączusiu- wybuchnęła śmiechem.
-Teraz będziesz mi to wypominać, co?
-Pączusia? Zawsze.
-No tak, nie uwolnię się teraz od tego.
-Przynajmniej niezbyt szybko.
-No tak, ale żarty żartami, a my nie wiemy kompletnie nic, no oprócz tego, że państwo Wer, wyjechali szukać syna, jeśli to prawda, że w tym celu wyjechali. Nie wiem, czy wierzyć w choć jedno słowo, które od niej usłyszeliśmy.
-Myślę, że możesz wierzyć w pączusia i w to, że znała kiedyś chłopca o imieniu Seeley.
-Ale ci się spodobało.- Bones nie mogła przestać się śmiać- Ładnie to tak nabijać się z agenta specjalnego?
-Co za różnica czy z agenta, czy z Seeley’a.
-Uważaj, jestem mężczyzną!- po tych słowach oboje nie mogli pohamować śmiechu. Cała ta sytuacja, mimo iż nie przyniosła żadnych informacji na temat Clarka, czy jego rodziców, bardzo ich rozbawiła. Chociaż jeden wesoły epizod. Wesoły jeśli patrzeć na tą sytuację, wyrywając ją z kontekstu.
W nieco lepszym nastroju wrócili do Instytutu. Był już wieczór.
-Wróciliście- przywitała ich Cam.
-Tak- odpowiedzieli zgodnie.
-Udało wam się czegoś dowiedzieć?
-Niczego konkretnego. Booth tylko został nazwany pączusiem- Brenn na samo wspomnienie zaczęła się śmiać.
-Kto jest pączusiem?- spytała artystka dołączając do przyjaciół.
-Booth.
-Naprawdę?
-Tak, starsza pani, którą spotkaliśmy w domu państwa Wer, ciągle nazywała go pączusiem.
-Nowa ksywka, podoba mi się- pojawił się Hodgins.
-Jeśli któreś z was jeszcze raz to powtórzy nie ręczę za siebie.
-Paczusiu!- drażniła się z nim Brennan.
-Tak, dobra. Gadajcie sobie ile chcecie, dzisiaj, ale jutro nie chcę już słyszeć o żadnym pączusiu, jasne?
-Wiedziałam, że nic ci nie zrobi- szepnęła Ange do Brenn.
-Dobrze moi drodzy, małe spotkanie na górze, za pięć minut. Niech ktoś zgarnie Zacka z platformy- powiedziała Saroyan i wszyscy się rozeszli.
Po pięciu minutach, wszyscy byli na umówionym miejscu.
-Dobrze, kochani, zacznijmy…


17.

-To jakieś specjalne spotkanie?- spytał Booth.
-Chciałam tylko ustalić pewne rzeczy- powiedziała Cam.
-Czy zanim coś powiesz, mogę zaproponować jedno rozwiązanie, dotyczące zbioru wszystkich informacji na temat obu spraw?- spytała Bones.
-Jasne.
-Pomyślałam dzisiaj, że przydałaby nam się jakaś naprawdę spora tablica, dwie właściwie, na które mogłyby stać niedaleko platformy, a na której każde z nas mogłoby dołączać informacje, znalezione na temat ofiar i wszelkie inne powiązania z nimi związane. Każdy w ten sposób miałby też do niej dostęp i pełen wgląd. Uporządkowalibyśmy wszystko to, co wiemy, żeby się w tym nie plątać. Może jeśli wszystko będzie na swoim miejscu, zobaczymy coś, czego nie widzimy teraz.
-To jest świetna myśl, Dr Brennan. Myślę, że jutro możemy się tym zająć. Dzisiaj jest już na to za późno. Chciałam dziś zrobić małe podsumowanie, ale chyba lepiej będzie jednak przełożyć to na jutro, przy okazji stworzymy tablice.
-Zgadzam się- powiedziała Ange.
-My też- powiedzieli Jack i Zack.
-Dobrze. Swietnie. W takim razie na tym dzisiaj skończymy. Owszem, musimy rozwiązać te sprawy, ale nic nie zdziałamy, jak wszyscy popadamy, jak muchy ze zmęczenia. Także, wszyscy, bez wyjątku- spogląda na Brennan- wracają do domu, jedzą porządną kolację i kładą się spać. Jutro 7-ma rano zaczynamy dalszą pracę. Dr Brennan, proszę nawet nie myśleć o zostawaniu na noc- dodała, widząc, że Bones nie ma zamiaru się dostosować do tego punktu z powrotem do domu.
-Dr Saroyan…- zaczęła, ale Booth jej przerywa.
-Nie martw się, Cam, sam ją odwiozę do domu, choćby siłą.
-Dobrze. Ok., ludziska. Do domów! I do zobaczenia jutro.
-Do jutra- powiedzieli wspólnie. Ange, Jack, Zack i Cam rozeszli się od razu. Zostali Brenn i Booth.
-Siłą?- spytała Bones.
-Jak będziesz się opierała.
-Ale szczątki…
-Poczekają do jutra. Bones, nie przeginaj, ty też musisz odpocząć.
-Co mam przeginać? Tak, kolejne powiedzonko, łapie.
-O, zapamiętałaś.
-Nie mogłam nie zapamiętać, jak powtarzałeś to, co kilka sekund.
-Powiedziałem to tylko dwa razy.
-O dwa za dużo.
-Czepiasz się.
-Znowu to robisz.
-Czepiasz się.
-Nie wiem czego, ale niech ci będzie. Idę się spakować.
-Co chcesz spakować?
-Papiery…
-Bones, mowy nie ma. Słyszałaś, co Cam powiedziała? Żadnej pracy dzisiaj! Nie bierzesz ze sobą nic, co wiążę się z obiema sprawami. Jest późno, jesz kolację, kąpiesz się i kładziesz spać. Bez dyskusji, bo obiecuję ci, że zostanę u ciebie i będę patrzył na każdy twój krok.
-Nie obiecuj, bo może ci się to nie udać.
-Chcesz się przekonać?
-Nie chcę. Dobra, już idę. Zabiorę tylko… żadnych papierów, wiem- dodała, widząc minę Bootha.
-Tak lepiej. Czekam tutaj.
-Dobra…

Chwilę potem oboje byli już w SUV’ie agenta. Oczywiście Booth chciał sprawdzić, czy Brennan nie wzięła ze sobą żadnych papierów. Nie pozwoliła mu na to, ale zapewniła go, że żadnych dokumentów nie ma. Uwierzył jej na słowo.
Jechali w ciszy, oboje byli zmęczeni całym tym, zwariowanym dniem.

Pod domem Brennan.

Tempe wysiada z samochodu.
-Dzięki Booth- mówi z uśmiechem.
-Zawsze do usług, Bones- odwdzięcza jej się tym samym- to co? Do zobaczenia jutro? Przyjadę po ciebie.
-Nie musisz…
-I tak przyjadę- przerwał jej.
-Ok. to w takim razie, do jutra Booth.
-Śpij dobrze.
-Ty też, Pączusiu- uśmiechnęli się do siebie, Seeley na żarty pogroził jej palcem, Brennan zatrzasnęła drzwi samochodu i wolnym krokiem udała się w kierunku swojego domu. Booth, oczywiście czekał, aż wejdzie do mieszkania i zapali światło. Musiał się upewnić, że wszystko jest w porządku. Brennan miał dziwne wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Zignorowała to jednak, pomyślała, że to na pewno wzrok Seeley’a czuje na swoich plechach. Na innych przeczuciach nie będzie się opierać, nie ona. Weszła na górę, lecz jednak instynktownie rozejrzała się na boki i sprawdziła, czy nikogo nie ma w otaczającej ją ciemności. Zrobiła krok i dziwne poczucie wróciło. Nie wiedziała, czy jej się wydaje, czy naprawdę poczuła czyjś oddech na swojej szyi. A może to tylko przeciąg, wiatr… Włożyła klucz do zamka, przekręciła, zapaliła światło i znowu poczuła czyjś oddech na szyi…

Booth zauważył zapalone światło, włączył silnik i odjechał.
-Jest w domu- powiedział do siebie…

Bones…


18.

Bones chciała się odwrócić, ale nie zdążyła. Pierwsze, co poczuła, to czyjaś silna ręka, lądująca na jej pasie i przyciągająca ją bliżej napastnika, tak by nie mogła się ruszyć. W ułamku sekundy, druga ręka wylądowała na jej ustach, odbierając jej tym samym możliwość wydobycia z siebie jakiegokolwiek głosu. Wnioskując z siły nacisku, napastnik jest mężczyzną, dobrze zbudowanym mężczyzną. Poczuła, jak siłą zmusza ją do wejścia, do mieszkania, wpycha ją do niego, jednocześnie zatrzaskując nogą drzwi. Tempe zaczęła się zastanawiać, co mogłaby zrobić, szukała jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, próbowała się wyszarpać, ale mężczyzna jest od niej znacznie silniejszy i wszystkie próby kończą się porażką
-Nawet nie próbuj się szarpać, złotko- słyszy w swoim uchu niski szept- Wreszcie cię mam….- Brenn starała się skojarzyć skąd może znać ten głos, czy w ogóle już kiedyś go słyszała? Czy zna napastnika? Nie potrafiła zlokalizować tego dźwięku. Po raz kolejny spróbowała uwolnić się z jego uścisku, ale i tym razem jej się nie udało- mówiłem, nie próbuj się szarpać, bo to ci nic nie da!- zacieśnił uścisk, tak, ze Brenn na chwilę zabrakło tchu- na próbę zabiorę jedną rękę… jak zaczniesz krzyczeć, nie ręczę za siebie, zrozumiano?- Bren nie zareagowała, nie chciała dać mu satysfakcji, nie chciała by czuł, że się boi. Mężczyzna gwałtownie przechylił jej głowę do tyłu- Zadałem ci pytanie, suko! Pytam, czy mnie zrozumiałaś?!- Bones poczuła silny ból w okolicach karku, lekko skinęła głową. Wyczuła, ze na razie lepiej robić to, co jej każe, może w ten sposób uśpi jego czujność i w odpowiednim momencie się uwolni- Świetnie…- powoli odsuwał rękę z jej twarzy. Brenn łapczywie złapała powietrze- Ładnie. Grzeczna dziewczynka- rękę, która przed chwilą spoczywała na jej ustach, przesunął na klatkę piersiową, dzięki czemu unieruchomił całe jej ciało.
-Kim jesteś?- spytała. Próbowała grać na zwłokę, dopóki czegoś nie wymyśli. Musi go jakoś obezwładnić.
-To, kotku, nie powinno cię teraz za bardzo interesować. Powinnaś raczej zapytać, do czego jesteś mi potrzebna, ale na to pytanie i tak ci nie odpowiem, więc nawet nie musisz się trudzić. Nie zyskasz na czasie.
-Czego chcesz?
-Może trochę grzeczniej!- krzyknął i ponownie zacieśnił uścisk. Wolno sięgnął ręką do kieszeni i wyjął z niej składany nóż. Podniósł go tak, by znalazł się tuż przed twarzą Brennan. Palcami jednej ręki, otworzył go. ostrze zalśniło, odbijając swoją powierzchnią światło. Bardzo wolno przyłożył go do szyi pani antropolog, poczuła dotyk zimnego metalu.
-Jeśli będziesz niegrzeczna, coś może ci się stać, a wiesz, ze bardzo bym tego nie chciał. Żal ciąć taką piękną, delikatną skórę- przesuwał ostrze wzdłuż jej szyi, czuła, jak przechodzą ją ciarki. Przybliżył też swoją twarz i delikatnie ustami musnął jej odkryte ramiona.
-Nie rób tego- powiedziała stanowczo.
-Mówiłem ci coś!- krzyknął i przycisnął nóż do jej gardła. Bała się, po raz pierwszy naprawdę się bała. Wiedziała, że Bootha przy niej nie ma, nawet nie wie, co się teraz dzieje, nie ma pojęcia, ze coś jej grozi. Nic wcześniej na to nie wskazywało. Musi radzić sobie sama. Tym razem nie może liczyć na niczyją pomoc.
-Powiedz mi, dlaczego chcesz mnie zabić?
-Kto ci powiedział, ze chcę cię zabić?
-Trzymasz nóż przy moim gardle.
-Tak, bo jesteś niegrzeczna. Zabiję cię, jak nie będziesz mnie słuchać. Na razie muszę cię dostarczyć w pewne miejsce. Mieszasz się w nieswoje sprawy, a to bardzo nam się nie podoba.
-Nam?
-Nam. Nie powiem ci nic więcej, kochanie. Dowiesz się w odpowiednim czasie. Muszę dostarczyć cię szefowi, ale myślę, że przedtem mogę wziąć swoją zapłatę za ten transport…- rękę z nożem wolno przesuwał teraz w dół, tak że ostrze dotykało jej brzucha. Podwinął jej bluzkę i wsunął rękę pod spód- jesteś piękna. Żal byłoby nie wykorzystać takiej okazji. Skoro szef może to z tobą zrobić, dlaczego ja wcześniej też nie mogę, co? Założę się, że jesteś jeszcze piękniejsza bez tych szmatek, które masz na sobie.
-Nie rób tego…- szepnęła.
-Ja zawsze robię to, na co mam ochotę, kotku- pocałował ją w ucho i przeszedł do delikatnych muśnięć- Pięknie pachniesz- ręka prowadziła wędrówkę pod jej koszulką. Brennan czuła jeszcze większy strach. Domyśliła się, że ta sprawa jest bardzo poważna. Starała się jednak zachować trzeźwość umysłu. Nie może pozwolić, by ten człowiek wyprowadził ją z domu i wywiózł. Nikt o niczym nie wie i mogliby jej nigdy nie znaleźć. Nie wie o co w tym wszystkim chodzi. Nie prowadzili ostatnio sprawy żadnego gangu, żaden więzień ostatnio nie wyszedł na wolność, ani nie uciekł… pozostało pytanie, kim jest ten człowiek i czego może od niej chcieć? Oprócz tego, że teraz chce ją wykorzystać do swojego zaspokojenia, a potem gdzieś wywieźć…
-Proszę…- poczuła, że jego ręka niebezpiecznie zbliża się do jej stanika
-Możesz prosić, możesz błagać, krzyczeć, płakać, ale to nic ci nie pomoże. Pragnę cię i nic mi w tym nie przeszkodzi- całował jej ramiona- Boisz się- szepnął do jej ucha.
-Tak…- szepnęła.
-Niepotrzebnie… Nie chcę ci zrobić niczego, czego wcześniej i ty nie robiłaś. Znasz to. Nie musisz się bać.
-Boję się…- szeptała. Chciała, by tak myślał. Chciała by to wiedział, ona w tym czasie zbierała siły na atak.
-Zaraz przestaniesz się bać. Sprawię, że poczujesz się spełniona, jak nigdy dotąd…- w tym momencie poczuła, jak jego uścisk staje się lżejszy. To była ta okazja, na którą czekała. Z całej siły uderzyła go łokciem w brzuch, jego ręce odskoczyły w bok. Ta, która znajdowała się pod jej bluzką, rozerwała ją i drasnęła skórę na brzuchu. Brennan poczuła, jak z powstałej rany wypływa ciepła krew… Napastnik zawył z bólu, skulił się, a Bones w tym czasie odskoczyła na bok i dopadła swoją torebkę, którą zdążyła położyć na szafce. Już chciała wyjąć z niej broń, którą jakiś czas temu kupiła w sklepie, kiedy poczuła zimną lufę pistoletu przystawioną do jej skroni. Gips na jednej z rąk skutecznie uniemożliwił jej szybkie dostanie się do broni. Chwilę potem usłyszała szczęk odbezpieczanej broni.
-Rzuć to, suko! Natychmiast to rzuć!- krzyknął- Coś powiedziałem!- mocnej przycisnął broń do jej skroni. Tempe posłusznie odrzuciła torebkę- Teraz podniesiesz ręce do góry, powoli, a jeśli spróbujesz kolejnej sztuczki, to niestety będziemy musieli się pożegnać. Nie żartuję!- Brennan wyprostowała się i wolno podniosła ręce do góry, czuła się bezsilna. Jego stanowczy, wściekły głos mówił, że naprawdę nie żartuje. Jeśli chce przeżyć, musi dać Boothowi czas na to, by mógł ją znaleźć, jeśli w ogóle dowie się, co się stało…- Próbowałem grzecznie, ale ty się nie słuchasz, więc teraz już grzecznie nie będzie. Chciałem sprawić ci przyjemność, ale ty nie chcesz, ok. Teraz oddam cię w ręce szefa i on zrobi z tobą, co tylko będzie chciał. On nie jest taki wyrozumiały, jak ja. Nie jest taki grzeczny, z nim możesz liczyć na jedno. Ból. Tylko to ci da, mogę ci to obiecać, a jak dowie się, co robiłaś, kiedy próbowałem cię przywieźć, da ci nauczkę. Nie chciałbym być w twojej skórze. To będzie bolało- ostatnie zdanie szepnął, przeciągając samogłoski. Brennan poczuła dreszcz. Straciła swoją szansę na ratunek. I co teraz się z nią stanie?
-Powiem ci, co teraz zrobimy. Wyjdziemy na zewnątrz, tam zaparkowałem mój samochód. Idziesz grzecznie, nie krzyczysz, nie uciekasz, wtedy przeżyjesz. Rozumiesz mnie?!
-Tak…
-Cudownie- mocniej przycisnął pistolet do jej głowy- no już, idziemy- powiedział na początku delikatniej, Bones wolno odwróciła się w kierunku drzwi, nacisnęła klamkę…- Wychodzimy suko! I jak mówiłem, nie próbuj żadnych sztuczek, jeden fałszywy ruch i nacisnę spust. Jazda! Ruszaj się!


19.

-Stwarzasz za dużo problemów!- powiedział podniesionym głosem, kiedy Bones wolno otwierała drzwi. Zamachnął się ręką z pistoletem… i z całej siły uderzył antropolog w głowę, osunęła się na ziemię. Upadając zahaczyła o drzwi, które teraz otworzyły się na oścież, tuż za nimi stał Booth z podniesioną w górę bronią.

Kilka minut wcześniej, w innej części Waszyngtonu…
Booth zastanawia się nad tym, czy jego przyjaciółka zastosuje się do rady i pójdzie spać. Podejrzewał, ze jakimś sposobem udało jej się przemycić dokumenty z którejś ze spraw i teraz pewnie siedzi z kubkiem kawy przy stole w salonie i znowu pracuje, zamiast odpoczywać.
-Muszę to sprawdzić. Nie mogę pozwolić, żeby zarywała kolejną noc- powiedział, zawracając samochód. Nie odjechał daleko, więc wystarczyło zaledwie pięć minut, by ponownie znaleźć się pod domem Bones. Wysiadł z SUV’a, zamknął go.
-No tak, światło się pali, wiedziałem- powiedział do siebie i ruszył w kierunku budynku- Będzie miała niespodziankę, jak mnie zobaczy. Przynajmniej będzie wiedziała, że ze mną się nie zadziera- uśmiechnął się pod nosem- Pewnie znowu będę pączusiem, ale nie szkodzi, ważne, by Bones wreszcie się wyspała, jak normalny człowiek. Ktoś musi nauczyć ja życia- z uśmiechem na twarzy wszedł do wnętrza budynku. Będąc na schodach, usłyszał jakieś niepokojące dźwięki i dziwne głosy. Miał wrażenie, że słyszy Brennan. Jego instynkt podpowiadał mu, że to nie oznacza nic dobrego, coś się tam dzieje. Uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. Sięgnął po broń i wolno szedł w kierunku drzwi do mieszkania Tempe.
Kiedy już za nimi był, usłyszał męski głos, grożący jego przyjaciółce. Przygotował broń i zbliżył się bardziej do drzwi. W tym samym momencie, w którym podszedł, drzwi lekko się uchyliły, uniósł broń, gotowy do strzału i w tej sekundzie zobaczył ciało przyjaciółki, które osuwa się na ziemię. Za drzwiami stał mężczyzna z bronią. Booth, długo się nie zastanawiając skierował na niego swoją.

-Rzuć to!- powiedział agent, mierząc w mężczyznę.
-Ty to rzuć!- krzyknął napastnik.
-FBI! Rzuć broń i połóż się na ziemię.
-Chyba śnisz, chłopcze- zadrwił.
-Nie żartuję. Rzuć broń!
-Co się dzieje?- spytała jakaś kobieta w szlafroku, wyglądająca zza sąsiednich drzwi.
-FBI, niech pani wraca do domu!- krzyknął Booth, ani na chwilę nie spuszczając mężczyzny z oczu.
-Co się…?
-Proszę się schować!- powtórzył. Kobieta zamknęła drzwi.
-Jeśli zaraz nie rzucisz broni, będę strzelał- powiedział Booth.
-Jesteś tego taki pewny?
-Nie pogrywaj sobie ze mną.
-Ciekawe, czy będziesz na tyle szybki, żeby ubiec mnie przed zastrzeleniem jej- skierował swoją broń na Tempe. Już naciskał spust, ale Seeley był szybszy. Po korytarzy rozszedł się huk wystrzału. Broń napastnika upadła na ziemię, zanim ten zdążył nacisnąć spust, a on osunął się, trzymając się za rękę, w którą trafił agent.
-Sukinsynu!- warknął. Booth szybko wyjął kajdanki i go skuł. Po tym szybko wyjął telefon, wykręcił numer na pogotowie i podbiegł do Bones.
-Bones! Bones, wszystko w porządku?- próbował ją ocucić, ale niestety nic to nie dawało. Z rany powstałej na jej głowie, sączyła się krew. Urwał kawałek swojej koszulki i przykrył ranę, jednocześnie ją uciskając. W międzyczasie zawiadomił pogotowie i wykonał kolejny telefon do FBI. Wezwał posiłki.
-Bones!- schował telefon i zajął się przyjaciółką- Wytrzymaj, pogotowie już jedzie, słyszysz? Ty skurczybyku!- zwrócił się do mężczyzny- Jeśli jej coś się stanie, zapłacisz mi za to, rozumiesz?
-Bardzo się boję- ponownie zadrwił. Gdyby nie Bones, Booth dawno by mu przylał, ale teraz liczyło się zdrowie i życie jego przyjaciółki. Podniósł ją i obejmował ramieniem, wciąż uciskając ranę na głowie. Wtedy zobaczył, że na jej koszulce, w okolicach brzucha, również pojawiła się krew. Drugą rękę automatycznie przyłożył w to miejsce.
- Karetka już jedzie, Bones.- powtórzył.

Kilka minut później, prawie w tym samym czasie, pod domem antropolog pojawiły się wozy FBI i pogotowie. Wszyscy wyskoczyli z samochodów i ruszyli do mieszkania Brennan. Oczywiście całe to zamieszanie spowodowało, ze na ulicach pojawiło się mnóstwo gapiów. Właściwie nie tylko na ulicach. Na korytarzu też było pełno sąsiadów, wyglądających ze swoich mieszkań. Słychać było tylko
-Co się stało?
-Co się dzieje?
-Proszę wracać do domów, nie ma tu czego oglądać!
-W budynku jest przestępca z bronią- to poskutkowało. Część z sąsiadów schowała się w swoich mieszkaniach. Można było się jednak założyć, że obserwowali wszystko, co się działo na korytarzu, przez judasza. Ciekawość ludzka!
-Agencie Booth?- odezwał się jeden z agentów, który właśnie pojawił się przy drzwiach mieszkania antropolog.
-Zabierzcie go. Napadł na Dr Brennan, groził jej i mi, nie wypuszczajcie go pod żadnym pozorem.- powiedział Seeley.
-Jasne!- zabrali napastnika i wyprowadzili go z budynku. Agentów minęli lekarze.
-Co się stało?- spytali, podchodząc do Brennan i Bootha.
-Dr Brennan, została uderzona w głowę bronią, bardzo krwawi. Zatamowałem krwawienie, ale nie odzyskuje przytomności. Ma też rozcięty brzuch.
-Uraz głowy…- jeden z sanitariuszy kucnął obok partnerów. Wyjął opatrunki i szybko, na miejscu, opatrzył ranę na głowie Brennan- Zabieramy ja do szpitala, musimy zrobić tomografię głowy.
-To może być coś poważnego?
-Urazy głowy zawsze są bardzo poważne, agencie- powiedział mężczyzna- Panowie, zabieramy ją do karetki- po tym, sanitariusze przenieśli Bones na nosze i zeszli na dół. Booth zamknął drzwi do mieszkania i pobiegł za nimi. Krwią na podłodze zajmie się później, teraz musi być przy niej.
Na zewnątrz, kilka osób z tłumu robiło zdjęcia, na co zareagowali agenci. Było ogromne zamieszanie. Tempe została wyniesiona na noszach. Kiedy ratownicy przechodzili koło ludzi, słychać było „To Dr Brennan… Ciekawe, co się stało…”
Wozy FBI odjechały chwilę wcześniej. Teraz mężczyźni wnosili nosze do karetki, zatrzasnęli drzwi, powiedzieli tylko
-Szpital na Seven Street- wsiedli, włączyli syrenę i ruszyli. Booth pobiegł do swojego samochodu i ruszył za nimi…


20.

Dojechali do szpitala. Tam, lekarze szybko zabrali Tempe na tomografię, a zaraz po niej zajęli się opatrywaniem jej głowy i zakładaniem szwów. Booth przez cały czas latał za lekarzami i próbował się czegoś dowiedzieć o stanie partnerki, jednakże żaden z nich nie dawał mu satysfakcjonującej odpowiedzi. Musiał czekać, aż skończą wszystkie badania. Po kilkunastu minutach, opatrzona Tempe została przewieziona na normalną salę i Booth wreszcie dopadł jednego z lekarzy.
-Doktorze i co? Co z Bones?- spytał.
-Bones?- zdziwił się.
-No tak, Dr Brennan.
-Tomografia niczego nie wykazała, założyliśmy szwy i opatrunek, powinna wyjść z tego cało. Za kilka minut powinna się też obudzić.
-Dzięki Bogu- odetchnął z ulgą- Mogę przy niej zostać?
-Oczywiście, bardzo proszę.
Booth od razu wszedł do pokoju i siadł obok łóżka, na którym leżała Tempe. Wyglądała na taką bezbronną i słabą z tym opatrunkiem na głowie.
-Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdybym do ciebie nie wrócił, Bones- powiedział cicho. Jak dobrze, że ja czasami ci nie wierzę, zwłaszcza jeśli chodzi o obietnicę, że nie będziesz pracować po nocach…- rozmyślał głośno. Rzeczywiście, gdyby nie wrócił, wywieźliby ją gdzieś, a oni nie wiedzieliby nawet, jakim tropem podążać. Z tego, co wiedział, nikt jej nie groził. Trop by się urwał w jej mieszkaniu i mogliby liczyć wyłącznie na cud. Ale na szczęście Seeley zawrócił i Bones nie zniknęła.
Siedząc przy Brennan, zadzwonił do Susan.
-Cześć, Susan- powiedział, jak tylko kobieta odebrała.
-Cześć, Seeley. Już jesteś wolny? Ja zaraz też będę wychodzić z domu…
-Nie, poczekaj, Susan. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że dzisiaj nie dam rady przyjechać na spotkanie. Przepraszam cię.
-Dlaczego? Coś się stało?
-Tak. moją przyjaciółkę ktoś napadł i jestem z nią teraz w szpitalu. Jeszcze nie odzyskała przytomności.
-Dr Bones? Ta, o której mi mówiłeś?
-Tak, Dr Brennan. Napadnięto ją w jej mieszkaniu. Muszę przy niej zostać, dopóki się nie obudzi.
-Rozumiem, Seeley. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało.
-Lekarze mówią, że z tego wyjdzie. Chyba skończy się na strachu i kilku szwach.
-Mam taką nadzieję.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj, nie twoja wina, że ktoś ją zaatakował. Powinieneś z nią być, to twoja przyjaciółka.
-Wiem.
-Umówimy się w inny dzień.
-Jasne.
-To trzymaj się, Seeley. I życz Dr Brennan szybkiego powrotu do zdrowia, ode mnie.
-Pewnie. Dzięki, Susan.
-Pa, Seeley.
-Do zobaczenia. Cześć.
Rozłączyli się. Booth schował telefon z powrotem do kieszeni.
-Nie mogę cię teraz zostawić, Bones- szepnął.
Czuwał przy niej do momentu odzyskania przytomności, co nastąpiło jakieś pół godziny później.
-Gdzie ja jestem?- usłyszał cichy, dość słaby głos partnerki. Spojrzał na nią. Widział, jak wolno otwiera oczy i zaczyna rozglądać się dookoła- Booth?
-Cześć, Bones- powiedział, uśmiechając się.
-Gdzie ja jestem?
-W szpitalu.
-Co się stało?
-Nie pamiętasz?
-Pamiętam tylko, że w moim mieszkaniu był jakiś mężczyzna, ze chciał mnie porwać… Wychodziliśmy z domu i dalej nie wiem, co się stało.
-Uderzył cię w głowę i straciłaś przytomność.
-To dlatego nic nie pamiętam- uśmiechnęła się słabo.
-Tak, Bones, właśnie dlatego.
-Ale skąd ty się tu wziąłeś? Przecież pojechałeś do domu.
-Zawróciłem.
-Dlaczego? Coś w rodzaju tego twojego przeczucia?
-Nie, tym razem nie uwierzyłem ci, że pójdziesz spać. Chciałem upewnić się, że nie przemyciłaś jakichś papierów i nie wzięłaś się z pracę.
-Nie udasz mi, co?
-W tej kwestii, mogę powiedzieć, że za dobrze cię znam i wiedziałem, ze nie będziesz odpoczywać.
-Wiesz, co? Masz rację, przemyciłam kopię dokumentów na pendrive… Chciałam zobaczyć, czy czegoś nie przeoczyliśmy.
-A nie mówiłem.
-Dobrze, że mi nie zaufałeś. Kto wie, gdzie bym teraz była.
-Ale wiesz, że w innych sprawach ufam ci całkowicie, prawda?
-Jasne, Booth. Przecież jesteśmy partnerami.- uśmiechnęła się i próbowała podnieść się na łokciach.
-Nie powinnaś wstawać, Bones- powiedział od razu.
-Chcę tylko… Ała- poczuła ostry ból w okolicach brzucha. Od razu przyłożyła tam rękę.
-Co się dzieje?
-Strasznie boli mnie brzuch- odkryła kołdrę i uniosła koszulkę do góry. Ich oczom ukazała się dosyć spora, pozszywana rana.
-Chyba dlatego cię boli. Nie powinnaś się podnosić, bo pozrywasz szwy- Bones opadła na poduszki.
-Świetnie, najpierw piwnica, złamana ręka, teraz jeszcze głowa i brzuch.
-Ostatnio masz niewielkiego pecha.
-Albo szczęście, zależy, jak na to spojrzeć.
-Szczęście, że co chwilę lądujesz w szpitalu?
-Gdybym nie wpadła do piwnicy, nie znaleźlibyśmy tamtych szczątków.
-Fakt, tu masz rację. A co z głową i brzuchem?
-Miałam szczęście, że zawróciłeś i ten mężczyzna nigdzie mnie nie wywiózł.
-No tak, jak spojrzymy na to z tej strony, to rzeczywiście masz szczęście.
-A widzisz- oboje się uśmiechnęli.
-Poczekaj, przykryję cię z powrotem- Booth wstał i naciągnął na Brenn kołdrę.
-Dziękuję, Booth.
-Drobiazg.
-Nie tylko za to. Dziękuję, że tam byłeś. Uratowałeś mi życie.
-Obiecałem ci, że będę cię chronił.
-I dotrzymujesz danego słowa.
-Nie mógłbym inaczej.
-O, widzę, że odzyskała pani przytomność- do sali Tempe wszedł lekarz.
-Tak.
-I jak się pani czuje?
-Dobrze. Kiedy będę mogła wrócić do domu?
-Tak się pani spieszy? Dopiero co się pani obudziła.
-Mamy dwie ciężkie sprawy do rozwiązania, nie mogę leżeć w szpitalu.
-Obawiam się, ze te sprawy będą musiały zaczekać. Nie ma mowy, żebym teraz wypuścił panią do domu.
-Ale ja nie mogę tu zostać.
-Bones, daj spokój. Masz uraz głowy i pozszywany brzuch. Nawet nie możesz teraz chodzić.
-Dam sobie radę.
-W to nie wątpię, Dr Brennan, ale jeśli pani wstanie, pozrywa pani szwy. Nie ma takiej opcji.
-A co z morderstwami?
-Będą musieli poradzić sobie bez pani.
-Ale…
-Bones, zezulce dadzą radę, są zdolni. Poza tym, jeśli będziesz chciała, będziemy dostarczać ci wszystkich informacji o postępie w śledztwie. Co chcesz, tylko nie wyjdziesz ze szpitala.
-Jak długo mam tu zostać?- spytała zrezygnowana.
-Kilka dni. nie możemy dopuścić do zerwania szwów. Poobserwujemy panią przez jakiś czas, z urazami głowy nie ma żartów, rany w tym czasie się zagoją i wtedy dopiero będziemy mogli panią wypuścić.
-Kilka dni, świetnie…- burknęła.
-Przykro mi, Dr Brennan, ale dla nas pani zdrowie jest najważniejsze.
-Tak…
-Wpadnę do pani później. Sprawdzę, czy wszystko w porządku. Myślę, że zostawiam panią w dobrych rękach- spojrzał na Bootha.
-W najlepszych, doktorze- powiedział agent.
-Samiec alfa- ponownie burknęła.
-Do zobaczenia później- powiedział lekarz i wyszedł.
-Booth?
-Nawet nie próbuj.
-Nie próbować, czego?
-Przekonywać mnie, bym pogadał z lekarzem i wynegocjował twój wcześniejszy wypis.
-Skąd wiedziałeś, co chcę powiedzieć?
-Czy kilka lat znajomości nie wystarczy, bym wiedział, co ci chodzi po głowie?
-Dokładnie dwa lata. Zaraz, co ma mi chodzić po głowie?
-Zaraz to taka bakteria- zażartował.
-O czym ty mówisz?
-Nieważne, żartuję sobie.
-Co ma mi chodzić po głowie i co ma z tym wspólnego jakaś bakteria?
-Bakterią się nie przejmuj, a tamto to przenośnia, znaczy, że wiem, o czym myślisz.
-Dziwna ta przenośnia.
-Jak każda inna dla ciebie.
-Booth, ale nie mógłbyś…
-Nie ma mowy. Zobacz, nawet nie jesteś w stanie się podnieść. Nie będę narażał twojego zdrowia.
-Jestem tu uwięziona?
-Możesz tak to potraktować.
-Ale ja nienawidzę szpitali.
-Ja też, ale czasami nie ma wyjścia.
-To jest to, czasami?
-Właśnie tak.
-A co ze sprawą?
-Będziemy cię o wszystkim informować, jak powiedziałem.
-Gorzej być nie może.
-Mogło, gdyby ten facet cię zabrał.
-No dobra, masz rację.
-Bones, musisz mi cos obiecać.
-Co?
-Że jutro, jak stąd wyjdę, nie będziesz próbowała uciekać.
-Jak jutro?
-No, jutro.
-Masz zamiar siedzieć tu ze mną całą noc?
-A co, mam cię zostawić? Bones jesteś moją przyjaciółką, jesteśmy partnerami, nie zostawię cię.
-A co z Susan?
-A co ma do tego Susan?
-Nie będziesz się z nią spotykać, przeze mnie?
-Odwołałem dzisiejsze spotkanie, ale umówimy się na inny dzień.
-Dlaczego?
-Bo teraz ty bardziej mnie potrzebujesz.
-Ale, co z Susan?
-Wszystko rozumie. Co cię tak wzięło na Susan?
-Po prostu pytam.
-Kazała ci życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.
-Co…?
-Tak, powiedziałem jej, jak odwoływałem spotkanie.
-Booth…
-Nie zmieniaj mi tu tematu, Bones. Obiecaj mi, że nie uciekniesz ze szpitala i nie będziesz robić awantur lekarzom.
-Czy ja kiedykolwiek…- przerwała, widząc minę Bootha- Dobrze, obiecuję.
-Tak lepiej.
-Nie chcesz wrócić do domu?
-Już ci powiedziałem, że nigdzie nie idę. Nie marudź, tylko odpoczywaj. Najlepiej będzie, jak pójdziesz spać.
-Wiesz, ze…
-Bones, proszę cię.
-Dobrze- zrezygnowała z dalszej „walki”.
-Ja sobie tu posiedzę, a ty idź spać. W ten sposób będę miał pewność, ze z tobą wszystko w porządku i rano spokojnie będę mógł pojechać do pracy.
-Uparty jesteś.
-Ty nie jesteś lepsza- ponownie na ich twarzach pojawił się uśmiech.
W końcu, po jakimś czasie, Brennan zasnęła. Booth chwilę po niej przysnął na krześle, obok jej łóżka. Lekarz wpadł na chwilę, ale widząc, że oboje śpią, wyszedł. Sen zawsze jest najlepszym lekarstwem.

Rano.
Kiedy Booth się obudził, Bones jeszcze spała. Napisał, więc do niej liścik.
„Bones, spałaś, więc Cię nie budziłem.
Musiałem jechać do pracy.
Pamiętaj o wczorajszej obietnicy.
Zdrowiej szybki i spodziewaj się dzisiaj gości
Booth”
 I pojechał do FBI.

Jakiś czas później, Bones się obudziła. Od razu zauważyła liścik od agenta i przeczytawszy go uśmiechnęła się do siebie.
-Samiec alfa- szepnęła.

Potem odwiedził ją lekarz. Sprawdził, jak się czuje jego pacjentka. Wszystko wyglądało dobrze. Jak na razie żadnych niepokojących zmian i powikłań.
Dopiero przed południem, z Bones zaczęło dziać się coś niepokojącego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz